- W empik go
Skradzione laleczki - ebook
Skradzione laleczki - ebook
Czy podjąłeś kiedyś decyzję, która zaważyła na całym twoim życiu?
Dwanaście lat temu czternastoletnia Jade Phillips oraz jej młodsza siostra, Macy, zostały uprowadzone z pchlego targu. Dziewczynki były więzione przez psychopatycznego potwora imieniem Benny (znanego także jako Benjamin Stanton), skazane na jego znęcanie się i tortury. Po czterech latach Jade udało się uciec oprawcy. Niestety, nie mogła zabrać ze sobą siostry. Przyrzekła więc, że po nią wróci.
Obecnie, już jako szanowana pani detektyw, Jade nadal nie potrafi poradzić sobie ze świadomością, że nie udało jej się uratować młodszej siostry. Potworna przeszłość nie daje kobiecie spokoju. Nawiedza teraźniejszość i nie pozwala pani detektyw na nawiązanie żadnych bliskich relacji. Zdeterminowana, by wyrwać siostrę z rąk oprawcy, Jade rzuca się w wir pracy. Każdą sprawę zaginięcia traktuje tak, jak gdyby szukała Macy. Sprawdza wszystkie możliwe tropy, by odnaleźć ofiary i wpakować winowajców za kraty.
Jej najnowsza sprawa coś jej jednak przypomina, a podświadomość od razu podpowiada, że oto powrócił ich okrutny oprawca. Z pomocą przystojnego partnera Jade bada nowe tropy w poszukiwaniu starego wroga. Ma nadzieję, że jej siostra nadal żyje i w końcu wróci do domu.
Porywacz podejmuje wyzwanie, rozpoczynając swoją mroczną grę. I wygląda na to, że wygrywa. Jade jest jedynie zabawką w jego rękach. Benny robi z niej wariatkę. Sprawia, że otoczenie przestaje jej ufać. A kiedy nic nie jest tym, czym się wydaje, a liczba ofiar stale rośnie, kobieta uświadamia sobie, że oprawca bawi się z nią w kotka i myszkę. Teraz jednak jest już za późno. Polowanie dobiegło końca. Ona od zawsze była ofiarą. Drapieżnik znów ją odnalazł. I ukradł. Raz jeszcze.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-7889-689-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dla wszystkich skradzionych, zagubionych, zepsutych, zniszczonych, zranionych, obolałych, niegrzecznych i pięknych lalek.
Pomysł panny Dukey był chory, chory, chory,
ale K. nie takie znała twory, twory, twory.
Przyszła więc K. Webster, krzyczy na szaleństwa skraju:
„Napiszmy razem książkę, jedyną w swoim rodzaju!”
Złączyły więc siły, by historię taką stworzyć,
mroczne, pełne pasji kolejne rozdziały mnożyć.
Trochę świństw, trochę grozy – toż to cechy bestsellera.
Czytelnicy powiedzą, że są świrnięte jak cholera.
Kochamy Was!
„Bycie lalką nie jest łatwe. Często bywa
niebezpieczne. Lalki nie mogą wybierać,
ale mogą być wybrane. Same nie mogą nic
zrobić. Ale im można coś zrobić”.
– Rumer Godden, The Dolls’ HousePROLOG
Jade
Lat osiemnaście…
TATUŚ ZAWSZE POWTARZAŁ, ŻEBYŚMY BYŁY ostrożne. I nigdy, przenigdy nie rozmawiały z nieznajomymi. Nawet z tymi, którzy byli mili. Miałyśmy nikomu nie ufać. Byłyśmy w końcu tylko naiwnymi dziewczynkami, dorastającymi w okrutnym świecie. Tatuś chciał nam pokazać, że zło może czyhać wszędzie. Musiałyśmy oglądać Wiadomości. Ale wszystkie tragedie pokazywane w telewizji wydawały się takie odległe…
Tatuś mówił, że potwory wyglądają dokładnie tak samo jak my, czy on. I żyją wśród nas. Nawet w Ameryce Środkowej. Mieszkaliśmy na spokojnej ulicy, w spokojnym sąsiedztwie, w spokojnym mieście. Ale to wcale nie oznaczało, że bestie nie czekały gdzieś w pobliżu. Ukryte. Wyczekujące.
Potwory kryją się wszędzie, mawiał tata, nie tylko w ciemnościach.
Chciał, żebyśmy patrzyły na otaczający nas świat przez przymrużone powieki.
I to właśnie robiłam. Jak na przykładną córeczkę tatusia przystało. Wszyscy podkreślali, jak bardzo jestem do niego podobna. Sceptyczna. Podejrzliwa. Oschła. Nieufna. Zawsze przestrzegałam jego poleceń i dbałam o bezpieczeństwo swoje i swojej siostry.
Zawsze, aż do tamtego sądnego dnia…
Dnia, kiedy mój świat zawirował i wypadł z orbity. Dnia, w którym skradziono nam wszystko…
Choć to my zostałyśmy skradzione.
Cztery lata temu straciłam czujność. Tylko na chwilę. Ciekawska, mała dziewczynka, którą w głębi duszy byłam, zapomniała o najważniejszej lekcji, jakiej udzielił nam tata: nie wszystkie potwory czają się w ciemnościach. Opuściłam gardę, by zwrócić na siebie uwagę chłopaka o złocistych oczach i cwaniackim uśmieszku. Mur, którym się otaczałam, runął. Straciłam równowagę i pozwoliłam przejąć kontrolę rozszalałym hormonom. W wieku czternastu lat padłam na kolana przed chłopakiem… mężczyzną, o wiele starszym ode mnie.
Benny.
Mówił, że tak ma na imię. Ale to nieprawda. Kłamał… zawsze kłamał.
Laleczki Benny’ego.
Myślałam o tym dniu już tyle razy… Wyobrażałam sobie, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Tak, mogłoby. I co z tego? I tak tutaj jestem. Moja wyobraźnia niczego nie zmieni.
Serce nadal bije mi mocniej na wspomnienie o tym, kiedy go po raz pierwszy zobaczyłam. Nigdy tego nie zapomnę.
Stopy mnie bolą. Mogłam jednak ubrać te drugie sandałki, tak jak Macy. Ona biega sobie beztrosko po zatłoczonych alejkach pchlego targu i ogląda świecidełka, a ja cierpię. Jakim cudem ma w sobie aż tyle energii? W taki upał?! No cóż, to w końcu nasza Macy – zawsze pełna życia, gotowa dzielić się ze światem swoją radością.
Po moich wargach ścieka pot. Oblizuję go, a słony smak przypomina mi, jak bardzo jestem spragniona. Letnia sukienka klei się do wilgotnego ciała niczym druga skóra. Pod zadaszeniem stoisk jest jeszcze goręcej niż w upalnym słońcu. Ścieram pot z ust i posyłam nienawistne spojrzenie w stronę jakiegoś podstarzałego gościa z brzuchem wylewającym się nad paskiem spodni. Widzę, jak patrzy na moją młodszą siostrę. Jak obleśnie oblizuje nabrzmiałe wargi i poprawia spodnie. Świnia.
Musimy natychmiast stąd spadać.
Martwię się. Tak jak nauczył mnie tatuś. Serce bije mi głośno w klatce piersiowej. Chcę jak najszybciej zabrać siostrę do domu. Do mamy. Tak, mama czeka na nas z kolacją. Wracamy.
Problem w tym, że Macy nie zamierza wracać. Nie boi się. No pewnie.
Jest ciekawska. Zawsze uśmiechnięta. Chce poznawać świat.
Wizyta na pchlim targu jest dla niej najlepszą atrakcją tygodnia. To jedyny dzień, kiedy tatuś pozwala nam pójść gdzieś dalej niż tylko do końca naszej ulicy. Co sobotę Macy wsadza do kieszeni dolara, którego zarobiła wcześniej pomagając w domu i ciągnie mnie na targowisko, gdzie do znudzenia ogląda rzeczy, na które nie ma pieniędzy. W końcu wybiera sobie coś za sumę, którą posiada, by chwilę potem zgubić to lub zepsuć. Za każdym razem muszę jej wtedy dawać coś swojego, żeby przestała tak strasznie płakać.
Ratuję ją z opresji.
Po każdym zmarnowanym dolarze.
Tak, jak nauczył mnie tatuś.
W przyszłości chcę zostać policjantką. Wtedy uratuję o wiele więcej osób, niż tylko siostrę. Pojadę do jednego z tych wielkich miast, które widzimy w ulubionych serialach mamy i znajdę ukryte tam potwory. Wpakuję je za kratki. Uratuję wszystkich. Kiedyś.
Nie jestem impulsywna. Wcale mi się nie śpieszy.
Mogę poczekać.
Niestety, Macy nie zna słowa „cierpliwość”.
– O Boże, Jade! – piszczy z szerokim, podekscytowanym uśmiechem, który natychmiast odwzajemniam. – Popatrz, jakie one piękne!
Posyłam mordercze spojrzenie facetowi z wylewającym się sadłem, który od dobrych dziesięciu minut łazi za nami. Obserwuje moją siostrę. Patrzy, jak schyla się, by podnieść lalkę. Gdy zauważa mój wściekły wzrok, ma przynajmniej na tyle taktu, by zrobić zawstydzoną minę i się odwrócić.
– Dwadzieścia osiem dolarów – mamrocze pod nosem zasmucona Macy.
Na widok lalki, którą trzyma w rękach, na mojej twarzy znów pojawia się uśmiech. Porcelanowa laleczka ma na oko jakieś trzydzieści centymetrów, jedwabiste włosy sięgające podbródka i duże piwne oczy. Wygląda dokładnie jak Macy.
– Och – wzdycham. – Faktycznie, przepiękna. Ale też bardzo droga. Musisz wybrać sobie coś innego.
Chociaż nie jest zachwycona, posłusznie kiwa głową i odkłada lalkę na rozkładany stolik. Mamy już odejść, kiedy nagle zatrzymuje nas obcy głos.
– Piękna lalka dla ślicznej laleczki – mówi łagodnie właściciel stoiska.
Obydwie podnosimy wzrok, by na niego spojrzeć. Jestem zdziwiona, bo choć porcelanowe lalki są reliktem przeszłości, nie stoi przed nami starszy pan, ale młody, przystojny mężczyzna z łobuzerskim uśmieszkiem na ustach. Na głowie ma burzę brązowych loków, które wpadają mu na czoło i po części zakrywają bursztynowe oczy, a na policzkach niewielki zarost. Z pewnością jest starszy ode mnie. Ma pewnie około dwudziestu lat, ale otacza go aura niewinności, przez którą wydaje się młodszy.
– Niestety, nie stać jej na tę lalkę – oznajmiam drżącym głosem. Sprzedawca wygląda tak słodko jak ci modele z magazynów dla nastolatek, które mama czasem kupuje nam w warzywniaku, jeśli akurat ma trochę więcej pieniędzy.
Młody mężczyzna spogląda najpierw na mnie, potem na Macy, a następnie proponuje: – Hmm, więc może uda nam się dobić targu w inny sposób? Nie lubię, kiedy takie śliczne dziewczynki jak wy są smutne. Wolę, kiedy się… – Przerywa nagle, przygryzając dolną wargę i patrząc na mnie w zamyśleniu. Wstrzymuję oddech, niemal zahipnotyzowana. Czekam na to, co powie. – Uśmiechają – dokańcza, podchodząc bliżej. – Ile macie pieniędzy?
Próbuję nie zwracać uwagi na to, jakie ten chłopak ma mięśnie. Ale ma! Nie tak jak Bo, mój sąsiad. On nadal wygląda jak chuchro, chociaż chodzi już do liceum. Ach, ten gość jest o wiele lepszy niż Bo. Lepszy nawet niż modele z magazynów! Zjawiskowy! Żołądek skręca mi się w supeł.
Mama nazywa te supły hormonami. Mówi, że niedługo będę kobietą.
– Mam dolara! – odpowiada z dumą Macy i unosi wysoko głowę. Sprzedawca znów odwraca wzrok w jej stronę, a ja mimowolnie robię się zazdrosna. Czemu nie patrzysz na mnie? Spójrz tutaj! Siostra ma rumieńce na twarzy. Obecność takiego przystojniaka musi ją zawstydzać.
Chłopak wybucha szczerym śmiechem. Nie złośliwie, nie tak, jakby się z niej naśmiewał. Pewnie po prostu uznał to za zabawne. A Macy za słodką…
Kolejne ukłucie zazdrości. Ech, co za okropne uczucie. Szybko przypominam sobie jednak, że mam przecież opiekować się siostrą. Pilnować, by nie wpadła w kłopoty. I chronić przed napalonymi kolesiami. Powietrze jest coraz chłodniejsze. Tłum się przerzedza. Jest już późno.
– No chodź, Macy – syczę, ciągnąc ją za łokieć. – Musimy wracać do domu. Te lalki są za drogie. Poza tym tatuś zabrania nam rozmawiać z nieznajomymi, pamiętasz?
– Benny. – Sprzedawca posyła mi uśmiech. Podnosi jedną brew, aż ta znika pod burzą skołtunionych włosów. Na męskim policzku pojawia się dołeczek. – Już nie jestem nieznajomym. Mam na imię Benny.
Rumienię się. Przełykam głośno ślinę.
– Nie stać nas na tę lalkę.
Wzrusza ramionami, patrząc raz na mnie, raz na siostrę, jak gdyby oglądał mecz tenisa stołowego.
– Jak tam chcecie. – Odkłada zabawkę na miejsce.
Macy staje twarzą do mnie. Zwykle jest urocza i beztroska, ale teraz, po raz pierwszy w życiu, w jej oczach widzę złość.
– Masz trochę odłożonych pieniędzy. Może pożyczysz mi parę dolarów, co? Nigdy wcześniej nie miałam takiej lalki! – Ściąga brwi i wysuwa dolną wargę.
Poczucie winy spływa po moim karku, niczym zimny pot. Powoli. Boleśnie powoli.
– Nie mam dwudziestu ośmiu dolarów – oznajmiam sprzedawcy zachrypniętym głosem.
Uśmiech chłopaka jest ciepły i czarujący. To wcale nie pomaga mi odzyskać spokoju. Czuję, jak robi się coraz goręcej… Zegar wciąż tyka, a do domu mamy daleko.
– Mogę wam ją sprzedać za dwadzieścia. – Przechyla głowę, patrząc prosto w moje oczy. Nie mogę spokojnie ustać.
Macy spogląda na mnie z nadzieją. Po wcześniejszej złości nie pozostał nawet ślad. Jej oczy znów świecą.
– Piętnaście. Mam tylko piętnaście – wzdycham.
Benny gładzi przez chwilę swój krótki zarost i rozważa, czy powinien przyjąć tę propozycję. W końcu na jego ustach pojawia się zwycięski uśmiech.
– Zgoda. Niech będzie piętnaście.
Macy piszczy z radości. Łapie prędko nową, ukochaną lalkę i kręci się w kółko, mocno przyciskając ją do piersi.
Rozpuszczony bachor.
– Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! Oddam ci jak najszybciej, przysięgam! – krzyczy.
Przełykam ślinę, po czym przekazuję obojgu złe wieści:
– Zostawiłam pieniądze w domu. Nie wiem, czy zdążę po nie wrócić i przyjść z powrotem, zanim zamkną targowisko.
Ani czy tatuś pozwoli mi tu wrócić, dodaję w myślach.
Chłopak marszczy brwi, mierząc nas wzrokiem.
– No cóż, mogę zaczekać.
Macy odkłada zabawkę na stolik. Jej ręce drżą. Wygląda na zrezygnowaną.
– Albo – dodaje z uśmiechem. – Możecie mi pomóc złożyć stoisko. Potrącę wam z ceny kolejne pięć dolców w zamian za pomoc, a potem odwiozę was do domu. Przy okazji poznam waszych rodziców. Kto wie, może namówimy tatusia, żeby kupił też drugą lalkę, dla ciebie, co? – Patrzy mi w oczy, a moją twarz oblewa gorący rumieniec.
– Nie bawię się już lalkami – odpowiadam cierpko. Jestem nieco zła, bo uznał mnie za dziecko. Przecież mam prawie tyle samo lat co on! No, może trochę mniej. Ale niewiele.
Benny wygląda na zawiedzionego. Zupełnie, jak gdybym go zraniła. Marszczy brwi, a ja natychmiast czuję się fatalnie. Mam nadzieję, że nie podniesie z powrotem ceny lalki. Macy byłaby bardzo zawiedziona i wściekła.
– To znaczy, um… – próbuję się tłumaczyć. – Tatuś nie pozwala nam wsiadać do samochodów obcych ludzi.
Chłopak wytrzeszcza oczy, ale wygląda na to, że zrozumiał.
– Oczywiście. Ale ja nie jestem obcy. Jestem Benny.
– Dziewczynka chciałaby lalkę? – Słyszę nagle za sobą czyjś niski głos. Choć na dworze panuje sierpniowy upał, moje ciało natychmiast przechodzi lodowaty dreszcz. Czuję duszący zapach alkoholu i przeżuwanego tytoniu. – Hmm, może kupię im po jednej? Ale co dostanę w zamian? – To mężczyzna, który chodził za nami wcześniej. Ale tym razem zupełnie się nie krępuje.
Benny patrzy na niego tak, jak gdyby miał ochotę go zabić. Przez moment stoję w miejscu, oszołomiona jego nagłą gwałtownością, po czym podchodzę bliżej Macy.
– Spierdalaj od nich, pierdolony pedofilu, albo wzywam psy!
– Taa, sam spierdalaj, cioto – warczy mężczyzna, ale mimo to odchodzi.
No proszę, a jeszcze chwilę temu bałam się, że to Benny mógłby zrobić nam coś złego. A to przecież tylko miły chłopak, który chciał podarować dziecku wymarzoną lalkę. Na dodatek obronił nas przed niebezpieczeństwem! Tatuś na pewno chciałby poznać kogoś, kto przegania potwory i strzeże jego córek.
– Wiesz co – odzywam się już odważniej. – Zmieniłam zdanie. Pomożemy ci. A potem pogadamy z tatusiem. Może mi go kupi. – Wskazuję palcem lalkę-chłopca z miodowymi oczami i brązowymi potarganymi włosami. Wygląda jak Benny.
Chłopak ma na twarzy szeroki uśmiech.
– No to umowa stoi, laleczko.
– Okej, to już ostatnie pudło – wzdycha Benny, wrzucając je na tył starej, jasnobrązowej furgonetki. Teraz już wiem, skąd ma tak ładnie zarysowane mięśnie. Pudła są potwornie ciężkie. Nawet z pomocą Macy nie zdołałam podnieść ani jednego. Przydałyśmy się za to przy pakowaniu do nich lalek.
– No, czas ruszać w drogę do waszego staruszka. Spróbuję go namówić, żeby kupił wam po lalce. A może wasza mama też lubi lalki, co?
Macy chichocze.
– Czasami bawi się ze mną lalkami Barbie.
Benny posyła jej uśmiech i otwiera boczne drzwi, które ledwo wiszą na zawiasach i wyglądają, jak gdyby zaraz miały wypaść.
– W takim razie już ją lubię – żartuje, gestem zapraszając nas do środka.
– Wolałabym usiąść z przodu – protestuję.
Przez ułamek sekundy na jego twarzy dostrzegam coś, czego nijak nie potrafię zinterpretować.
– Wiesz, zawiasy przy drzwiach od strony pasażera przerdzewiały na amen. Jestem pewien, że odlecą, kiedy tylko spróbuję je otworzyć. Mówiłaś, że mieszkacie niedaleko. Z tyłu będzie wam wygodnie. Podkręcę klimatyzację. Poza tym ta mała laleczka nie powinna jechać tam sama, prawda? – Mierzwi włosy Macy, na co ona odpowiada śmiechem.
Spoglądam nerwowo na siostrę, która właśnie wsiada do furgonetki.
– Sama nie wiem… Może powinnyśmy jednak pójść do budki telefonicznej i zadzwonić do rodziców? Tatuś pewnie będzie zły, jak zobaczy, że z tobą przyjechałyśmy.
Kiedy chłopak wybucha śmiechem, natychmiast robię się czerwona jak burak.
– Bo co? Myślisz, że coś bym wam zrobił? Jak tamten facet? Daj spokój, ile ty masz lat? Dwanaście? – prychnął. – Uwierz, nie jarają mnie małe dzieci.
– Nie jestem już małym dzieckiem! Mam czternaście lat! – krzyczę, zakładając ręce na piersi.
– Czternaście? – powtarza zawiedzionym głosem.
Czyżby miał nadzieję, że jestem starsza? Mój dobry humor powraca na chwilę, ale zaraz Benny wzrusza ramionami i znów się śmieje.
Może jednak wcale nie był rozczarowany…
Mija dobra chwila, nim w końcu opanowuje rozbawienie i wyciąga przed siebie dłoń.
– Okej, okej, rozumiem. Nie jesteś już małym dzieckiem. Ale, tak czy inaczej, nie polecę na ciebie, malutka. Podobają mi się inne dziewczyny. No wiesz, takie, które mają piersi.
Czuję ogromną wściekłość i upokorzenie. Ja tu się ślinię na jego widok, a on uważa mnie za dzieciaka! Nie, żebym chciała, by było inaczej, ale… to zabolało.
Burczę pod nosem i wsiadam do furgonetki, zaplatając ręce na płaskiej klatce piersiowej.
– Zawieź nas do domu.
Kiedy tylko Benny siada za kierownicą, wyraz jego twarzy się zmienia. Teraz jest śmiertelnie poważny. Jedną ręką grzebie w turystycznej lodówce, z której wyjmuje butelkę wody.
– Spragnione?
Boże, i to jak.
Macy wyrywa mu butelkę i opróżnia ją do połowy, nim jestem w stanie się do niej dorwać. Zimne kropelki spływające po plastiku cudownie chłodzą moje rozgrzane dłonie. Dopijam wodę i przysuwam pustą butelkę do szyi, by nacieszyć się resztką chłodu.
– Nie chcesz wiedzieć, gdzie mieszkamy? – pytam po kilku minutach jazdy. Odkąd wsiedliśmy do samochodu, chłopak prawie się nie odzywa. Na jego wcześniej radosnej twarzy teraz panuje stoicki spokój. Raz po raz patrzy na mnie we wstecznym lusterku. Na tyłach furgonetki jest gorąco i duszno. Obiecał włączyć klimatyzację… Ale chyba tego nie zrobił. Kręci mi się w głowie. Moje oczy łzawią, a mózg działa na zwolnionych obrotach. Próbuję złapać za klamkę, by utrzymać równowagę, ale… gdzie jest klamka? Patrzę na Macy. Leży zwinięta w kulkę na siedzeniu.
– Już mówiłaś – odpowiada kierowca. Słyszę go jakby z oddali.
Moje powieki stają się coraz cięższe i trudno jest mi utrzymać je w górze. Upał. Potworny upał daje mi się we znaki.
– Nie mówiłam…
Wszystkie mięśnie mojego ciała rozluźniają się. Są wiotkie. Serce wali mi w klatce piersiowej, a ja nie mogę nic na to poradzić.
– Zawieź nas do domu – bełkoczę.
Gdy odpowiada, jego głos brzmi groźnie. To nie ten sam uroczy Benny, dla którego zapomniałam, przed czym przestrzegał nas tatuś.
– Niedługo będziecie w domu.
Świat wokół wiruje. Chce mi się rzygać.
– Co jest ze mną nie tak? – szepczę, choć chciałabym krzyczeć.
– Ależ nic. Jesteś idealna. Obydwie jesteście idealne. Właśnie tego szukałem. Moje dwie piękne, malutkie laleczki.
Ostatkiem sił unoszę w górę pustą butelkę. Na jej dnie zauważam jakiś osad.
Wrzucił coś do wody. Naćpał nas. To potwór! Potwór grasujący za dnia. Tatuś miał rację. Tatuś nas ostrzegał…
– Pomocy. – Mojego pojękiwania prawie w ogóle nie słychać. Zagłusza je piosenka, którą nuci Benny. Szybko ją rozpoznaję. Mama śpiewała nam tę kołysankę za każdym razem, kiedy chorowałyśmy.
Lalka panny Polly była chora, chora, chora,
Polly się zmartwiła, zadzwoniła po doktora.
Przyszedł więc pan doktor. Wziął kapelusz swój i teczkę
i do drzwi zapukał, chociaż za głośno troszeczkę.
Podszedł do laleczki, by dokładnie ją obejrzeć.
„Ależ panno Polly, ona w łóżku musi leżeć!”
Wypisał receptę. Leków dużo, dużo, dużo.
Polly biegnie do apteki chyżo, chyżo, chyżo.
– Przestań – jęczę, ale on zupełnie to ignoruje. Kiedy kończy śpiewać ostatni wers, włącza radio. Słyszę ciężką, rockową muzykę. Muzykę, która tuli mnie do snu, kiedy wszystko wokół powoli przechodzi w czerń…
Pomocy.
Do rzeczywistości przywraca mnie cichy jęk dochodzący z sąsiedniej celi. Kiedy rozluźniam mocny uścisk palców na ramionach, krwawe wgniecenia w skórze zaczynają boleć. Benny więzi nas od czterech lat. Jesteśmy jego lalkami. Laleczkami Benny’ego. Ale on nie ma na imię Benny. A przynajmniej nie możemy tak się do niego zwracać.
Benjamin.
Każe nam mówić do siebie Benjamin.
Benny o złocistych oczach i przyjemnym uśmiechu nigdy nie wszedł z nami do furgonetki. Nigdy nawet nie istniał.
Nie. My posłusznie wsiadłyśmy do samochodu kogoś innego. Potwora. Potwora, który od czterech lat przeistacza nas w swoje osobiste laleczki. Laleczki, którymi uwielbia się bawić. Bezkarnie. Brutalnie. Benjamin nie dba o swoje zabawki.
Teraz już nie płaczę. Moje łzy opuściły mnie razem z niewinnością.
Ale czasami słyszę płacz Macy. Kiedy jest wyjątkowo brutalny, albo kiedy wychodzi z jej celi, a ona próbuje przekonać go, że się poprawi. Musi być dla niego najlepszą zabaweczką na świecie, inaczej nie dostanie jedzenia. Ten psychopata ją głodzi. Czasem dzień, czasem dwa…
Ja wolę umrzeć z głodu niż być posłuszną lalką.
Znieczuliłam się na obecność tego psychola i jego okrutne gierki. O nic go już nie proszę. Nie błagam, by nas uwolnił. Kiedyś próbowałam, ale Benjamin zawsze reagował w ten sam sposób. Śpiewał pod nosem tę swoją kołysankę, maniakalnie krążąc przed naszymi celami, a kiedy kończył, podchodził do stołu i malował twarzyczki tym pieprzonym, porcelanowym lalkom. Nie, ja już o nic go nie proszę. Ale planuję ucieczkę. Planuję jego śmierć. Muszę żyć. Wiem, że muszę żyć, dla siebie i dla swojej siostry. Chcę dać nam szanse na szczęśliwą przyszłość.
Drewniane drzwi sąsiedniej celi zamykają się ze zgrzytem. Cokolwiek robił z Macy, właśnie skończył. Jej szloch wydziera mi dziurę w sercu.
Moja kolej.
To jego ulubiona tortura. Zmusza mnie, bym słuchała, jak się z nią zabawia. Słysząc płacz Macy, wpadam w szał. A kiedy otwiera drzwi celi, za każdym razem rzucam się na niego, drapię i próbuję go zranić. Ten chory psychol to uwielbia. Podnieca go moja złość i waleczność. Siostrę przebiera w sukienki i robi jej makijaż. Przemienia ją w swoją idealną lalkę. Ale mnie nie. Woli, kiedy jestem naga i nieokiełznana.
Pewnego dnia o czymś zapomni. Popełni błąd. A ja będę gotowa.
Dostrzegam jego sylwetkę pod pojedynczą, zapaloną przed celą, halogenową żarówką. Ma na sobie tylko dżinsy, które nisko zwisają mu z bioder. Po umięśnionej klatce piersiowej ścieka pot. Włosy ma przemoczone. Wygląda na zmęczonego. Gdy podchodzi, czuję metaliczny zapach krwi swojej siostry. Ten zapach pozostanie ze mną na zawsze. Nigdy nie zapomnę, jak pachnie krew.
Chcę poczuć smród jego juchy, kiedy będzie się nią dławił, próbując złapać oddech.
Mężczyzna tworzący lalki przed naszymi celami jest nie tylko szalony. To zbyt łagodne określenie. Ma w sobie więcej z bestii niż z człowieka. Swoją brutalnością i szaleństwem przewyższa potwory, przed którymi ostrzegał nas tatuś. Tatusiowi nawet nie wpadłoby do głowy, co może zrobić taki psychopata.
Jest z nami często. Pracuje. Czeka. Prześladuje. A kiedy go nie ma, Macy ciągle pyta, kiedy wróci. Czy wróci. Ale wraca. Zawsze. A ja nie mogę jej przed tym uchronić.
Kiedy wpada w swój chory szał, zazwyczaj miodowe oczy ciemnieją do koloru mlecznej czekolady. Od początku obserwuję każdy jego ruch. Słuchałam każdego słowa. Podpatruję każdy gest.
Znam go lepiej niż on sam siebie.
Znam jego zachowania.
Powiedzonka.
Słabości.
Pewnego dnia rzucę się do ataku. Zakończę to i nas uratuję – uratuję ją – jak powinnam zrobić to już dawno.
– Oto i moja niegrzeczna laleczka. Taka dzika i przerażona. A przy tym taka kurewsko śliczna. – Mruży oczy i mierzy mnie wzrokiem. W celi jest strasznie gorąco, ale pomimo tego musiałam mu się sprzeciwić. Nie czekam nago, tak jak chciał. Zerwałam prześcieradło z materaca i owinęłam je wokół siebie niczym sukienkę. Zabierze je ze sobą, kiedy będzie wychodził. A gdy zapadnie noc, a przez ściany przeniknie chłód, będę marzyła o czymkolwiek, czym mogłabym się przykryć. Ale to nieważne. Nie zrezygnuję ze swojego buntu. To moja ostatnia cząstka własnego „ja”. Odrobina kontroli, którą jeszcze posiadam.
Chcę mu coś odpyskować, kiedy nagle zauważam, że się zatacza. Leciutko, ledwo zauważalnie. A jednak to widzę. Pił. On nigdy nie pije. Alkohol jest dobry. Alkohol osłabia.
Zaciskam dłonie w pięści i czekam. Taka okazja może już nigdy się nie powtórzyć. Kiedy tylko wejdzie do środka, zaatakuję. Z pewnością zdołam go pokonać. Przecież ma opóźnione reakcje, a ja potrzebuję tylko sekundy, by go zaskoczyć.
– Twój pan chce się tobą pobawić. Na jaką zabawę masz dziś ochotę, moja niegrzeczna lalko? – pyta z obleśnym uśmiechem, grzebiąc kluczami przy zamku.
– Moglibyśmy pobawić się w chowanego, ale twój chuj jest tak maleńki, że w życiu bym go nie znalazła! – odpowiadam prowokująco.
Słyszę ciche warczenie.
– Hmm, albo mógłbym pobawić się twoimi wnętrznościami, po tym jak cię wypatroszę za bycie taką bezczelną, nieposłuszną lalką.
Przyzwyczaiłam się już do tych gróźb. Choć obiecuje mi śmierć w męczarniach, ja nadal żyję. Chyba lubi, kiedy jestem zuchwała. Urozmaicam tym jego chorą grę.
Na dźwięk przekręcanego klucza dostaję gęsiej skórki. Zaraz będzie w środku. Wejdzie tu, by wziąć sobie to, czego pragnie. Jak każdej nocy.
Ale nie tej.
Ta myśl – nagła, zaskakująca – pobudza we mnie adrenalinę. A kiedy Benjamin upuszcza klucze, ich uderzenie o podłogę przypomina wystrzał z pistoletu. To sygnał do biegu. Ruszam. Z głośnym krzykiem otwieram drzwi na oścież. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Nim jest w stanie mnie zauważyć, uderzam pięściami w jego klatkę piersiową. Popycham go z całych sił. Upojone alkoholem ciało upada na podłogę z głośnym bum.
– Stój! – krzyczy, z trudem wstając z podłogi.
O, nie. Nie mam takiego zamiaru.
Biegnę tak szybko, jak gdyby zależało od tego moje życie. Bo zależy. Życie nas obu. Jeśli uda mi się uciec, odnajdę pomoc. Uratuję Macy. Docieram do schodów. O dziwo, prowadzą w dół. Pokonuję po dwa stopnie naraz.
A więc loch dla lalek był na poddaszu. No pewnie. Przecież to musiało wyglądać jak żywcem wyjęte z horroru. Co za dramatyzm.
Pędzę jak strzała do drzwi, kątem oka widząc resztę domu. Po prawej znajduje się kuchnia. Nie chcę tam wchodzić. Nie będę szukać telefonu. Nie odwrócę głowy, by spojrzeć, czy mnie goni. Wybiegam przez frontowe drzwi.
Nie.
Zatrzymam.
Się.
Czuję na twarzy zimne powietrze. Otacza mnie niczym peleryna. Dom stoi w środku lasu. Widzę drzewa, zielone i żywe. Przelatują wokół mnie, kiedy biegnę co sił w nogach. Iglaste gałęzie tną moją skórę. Ignoruję ból. Nic nie ma teraz znaczenia. Muszę znaleźć pomoc. Słyszę za sobą dyszenie. Odgłos zgniatanych liści. Jest niedaleko. Blisko. Ale nie aż tak blisko.
Jest słaby.
Pijany.
To żaden przeciwnik.
Z każdym krokiem przez gęsty las zwiększam odległość, która nas dzieli. Czuję ogromny ból. Biegnę tak długo, aż moje płuca pieką z braku powietrza. Kręci mi się w głowie. Jestem wygłodzona. Nie mam już siły. A jednak… biegnę dalej. Staję w miejscu dopiero, kiedy mam stuprocentową pewność, że już go nie ma. Prędzej umrę, niż pozwolę znowu się złapać. Ale już od dłuższej chwili nie słyszałam jego kroków…
Uciekłam.
Cholera, naprawdę uciekłam. W swojej głowie szaleję i krzyczę z radości, ale na zewnątrz nie otwieram ust.
Uratuję ją. Sprowadzę do domu.
Zmuszam nogi do dalszego biegu. Znowu ruszam. Jeszcze szybciej.
Nagle uświadamiam sobie, że w końcu jesteśmy wolne. Z moich ust wyrywa się łkanie. Przepełnia mnie ulga, której nie potrafię nawet opisać. Kiedy tylko odnajdę pomoc, ten psychol zgnije w więzieniu. A my wrócimy do domu, do mamy i taty. Wciąż o nich myślę, choć ich twarze powoli zaczynają się zacierać. Wybiegam z lasu. Jakieś sto metrów przede mną jest droga. Widzę światła samochodu, który zmierza w moim kierunku. Wyciągam ramiona w górę i macham do nadjeżdżającego kierowcy.
– Pomocy! – piszczę słabiutko, biegnąc w stronę jezdni.
Pojazd jedzie dość wolno. Na pewno uda mi się go zatrzymać. Jesteśmy uratowane!
– Pomocy! – Mam taki zachrypnięty głos… Kiedy samochód zaczyna zwalniać, wybucham płaczem. Przez łzy nic nie widzę. A jednak nie staję w miejscu. Biegnę, wymachując rękami, aż zakrwawionymi, pociętymi stopami dotykam asfaltu.
– Pomocy!
Opony piszczą. Kierowca mnie zauważył. Zatrzyma się. Uratuje nas…
Bum.
Twardy metal uderza w mój bok z siłą pędzącego pociągu. Kości pękają. Odgłos ich łamania przypomina perkusję. Nie wiem, gdzie jest góra, a gdzie dół, aż do momentu, kiedy moja głowa z hukiem nie uderza o asfalt. Trzask odbija się echem po czaszce…
Teraz patrzę w górę.
Jasne gwiazdy migocą na niebie, a po mojej skroni spływa coś ciepłego. Od czterech lat nie widziałam nieba. Jest przepiękne, ogromne, magiczne.
Próbuję coś powiedzieć. Starsza kobieta z siwiejącymi włosami krzyczy, żebym się trzymała.
Ale ja się nie trzymam.
Gwiazdy bledną, niebo jest coraz ciemniejsze. Wypełnia pustkę.
Rysy jego twarzy się zacierają.
Tym razem porywa mnie ciemność.
Bądź dzielna, Macy. Wrócę po ciebie.ROZDZIAŁ PIERWSZY ~ Czerwień ~
Osiem lat później…
– JADE, WSZYSTKO W PORZĄDKU? NAWET nie spróbowałaś ciasta.
Podnoszę wzrok i widzę przed sobą zmartwione oczy matki. Posyłam jej niewyraźny uśmiech, po czym nabieram na łyżeczkę trochę ciasta Red Velvet, które zamówiła do kawy. Siedzimy w niewielkiej, starej jadłodajni. Szwy jaskrawoczerwonych kanap zaczynają się pruć, ale jedzenie tutaj jest smaczne, a kawa jeszcze lepsza.
– Nic mi nie jest, mamo. Ważę więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
To prawda. Rano musiałam użyć wieszaka, żeby przyciągnąć dziurkę w rozporku ulubionych dżinsów do guzika.
– Powinnaś wpaść kiedyś do nas na domowy obiad. Twój ojciec byłby zachwycony. – Jej uśmiech uwidacznia zmarszczki wokół oczu.
Podnoszę gorący kubek. Czuję przyjemne ciepło i wdycham aromatyczną parę.
– Niedługo wpadnę. Obiecuję. Mam teraz bardzo dużo pracy.