- W empik go
Skradziony list i inne opowiadania - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Skradziony list i inne opowiadania - ebook
‘Skradziony list’ – nowela Edgara Allana Poe. Jest to jedno z trzech dzieł detektywistycznych autora, traktujące o fikcyjnym detektywie C. Auguste Dupinie. Pozostałe dwa to ‘Zabójstwo przy Rue Morgue’ oraz ‘Tajemnica Marii Roget’. Utwory Poe są ważnymi prekursorami współczesnej literatury detektywistycznej. Skradziony list ukazał się po raz pierwszy w The Gift (1844) i został bardzo szybko przedrukowany w kilku magazynach i gazetach. (Za Wikipedią). Pozostałe utwory zawarte w tym zbiorze to: W sprawie wypadku pana ‘Valdemara’, ‘Zejście w Maelström’, ‘William Wilson’, ‘Ligeia’, ‘Morella’.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-901-0 |
Rozmiar pliku: | 240 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SKRADZIONY LIST
Pewnego wietrznego wieczoru jesienią roku 18 —, używałem w Paryżu podwójnej rozkoszy rozmyślania i palenia fajki piankowej w towarzystwie mego przyjaciela C. Augusta Dupin, w jego małej bibliotece, au troisiéme, Nr. 33 Ruc Dunót, Fauborg St. Germain. Przez godzinę co najmniej zachowywaliśmy głębokie milczenie; patrzący z boku mógłby myśleć, że każdy z nas był mocno zajęty kłębami dymu, zapełniającymi atmosferę pokoju. Co do mnie atoli, to roztrząsałem w myśli pewne przedmioty, które stanowiły substrat do dyskusyi pomiędzy nami o wcześniejszej porze wieczora; mianowicie wypadek na Rue Morgue, i tajemnicę, towarzyszącą zamordowaniu Maryi Roget. Uważałem więc jako zbieg okoliczności Fakt, że niebawem drzwi naszego apartamentu otworzyły się i wszedł przez nie nasz stary znajomy, Monsieur G., Prefekt paryskiej policyi.
Powitaliśmy go serdecznie; ponieważ był on dla nas nawpół zajmującym, a na poły obojętnym, nie widzieliśmy go zaś kilka lat.
Siedzieliśmy po ciemku — Dupin powstał właśnie w celu zapalenia lampy, ale usiadł znowu, zaniechawszy zamiaru, kiedy G. oświadczył, że przyszedł poradzić się nas, albo raczej zapytać o opinię mego przyjaciela w sprawie urzędowej, która mu już wiele przysporzyła kłopotu.
— Jeżeli to wymaga refleksyi — zauważył Dupin, odsuwając zapałkę od knota — zbadamy rzecz lepiej po ciemku.
— To znowu jedno z pańskich dziwacznych przekonań — rzekł Prefekt, który miał zwyczaj nazywania »dziwacznem« wszystkiego, co przechodziło jego objęcie, wskutek czego obracał się w całym legionie »dziwactw«.
— Bardzo słusznie — rzekł Dupin — dając gościowi fajkę i podsuwając ku niemu wygodne krzesło.
— O cóż to teraz chodzi? — spytałem. — Chyba nic nowego w sprawie morderstwa?
— Oh, nie, nic takiego. Faktem jest, że sprawa jest bardzo prosta i nie wątpię, że damy sobie z nią radę sami, ale myślałem, że Dupin zechce usłyszeć bliższe szczegóły, które są bardzo dziwaczne.
— Proste i dziwaczne — rzekł Dupin.
— Istotnie tak, właściwie tak i nie. Tracimy głowy z powodu, że sprawa jest prosta, a jednak nie możemy jej załatwić.
— Być może, iż właściwie prostota sprawy w błąd nas wprowadza — rzeki mój przyjaciel.
— Jakie głupstwa pan mówisz! — odparł Prefekt, śmiejąc się serdecznie.
— Może być, że tajemnica jest za widoczna — rzeki Dupin.
— Oh, dobre nieba, któż, kiedykolwiek słyszał o takiej idei?
— Nieco za wyraźna.
— Ha! ha! ha! — ha! ha! ha! ho! ho! ho! — śmiał się nasz gość, mocno ubawiony. — Oh, Dupin, jeszcze pan się staniesz przyczyną mojej śmierci.
— No ale o cóż to ostatecznie chodzi? — spytałem.
— Ba, powiem panu — odparł Prefekt, puściwszy obfity kłąb dymu i gnieżdżąc się wygodnie w swem krześle. — Powiem panom w kilku słowach; ale nim rozpocznę, ostrzegam panów, że jestto sprawa, wymagająca najgłębszej tajemnicy, i że straciłbym prawdopodobnie swoje miejsce, gdyby się dowiedziano, że zwierzyłem się przed kimkolwiek.
— Mów pan — rzekłem ja.
— Albo nie — rzeki Dupin.
— Zatem; otrzymałem osobiste zawiadomienie od wysoko położonej osoby, że pewien bardzo ważny dokument został skradziony z królewskich apartamentów. Wiadomo, kto go skradł i to napewne; widziano go, jak brał. Wiadomo też, iż dokument ustawicznie znajduje się w jego posiadaniu.
— Skądże o tem wiadomo? — spytał Dupin.
— To się wprost wywnioskowało — odparł prefekt — z natury dokumentu i z niewystąpienia pewnych rezultatów, któreby powstały natychmiast po jego wyjściu z rąk posiadacza: — to znaczy, z użycia go tak, jak go niezawodnie ostatecznie użyć zamierza.
— Bądź pan nieco jaśniejszy — rzekłem.
— Mogę pójść tak daleko, żeby powiedzieć, że dokument daje swemu posiadaczowi pewną władzę w pewnej sferze, w której władza taka jest bardzo cenna.
Prefekt lubował się w dyplomatycznym języku.
— Mimo to, jeszcze nie zupełnie rozumiem — rzekł Dupin.
— Nie? No; odkrycie dokumentu przed trzecią osobą, której nazwiska nie powiem, zakwestionowałoby honor bardzo wysoko położonej osobistości; a ten fakt daje posiadaczowi dokumentu wyższość nad tą znakomitą osobistością, której honor i spokój są w ten sposób zagrożone.
— Ale wyższość ta — wtrąciłem — zależałaby od wiedzy złodzieja, że okradziony zna jego osobę. Któżby się ośmielił —
— Złodziejem — rzekł G., — — jest minister D., który odważa się na wszystko, bez względu na to, czy z tem do twarzy mężczyźnie czy nie. Sposób skradzenia był nie mniej pomysłowy, jak zuchwały. Dokument ów — powiedzmy otwarcie list — otrzymała ograbiona osobistość, gdy się sama znajdowała w królewskim boudoirze. Czytanie zostało przerwane wejściem innej wysoko położonej osoby, a na ukryciu listu przed nią zależało szczególniej. Po spiesznem, a nieudałem usiłowaniu wrzucenia go do szuflady, osobistość ona była zmuszona położyć go otwartym na stole. Adres był zwrócony do góry, treść zaś ukryta, wskutek czego list nie zwrócił wcale uwagi. W tejże chwili wchodzi minister D. Rysie jego oczy spostrzegają w tej chwili papier, rozpoznają pismo z adresu, obserwują pomieszanie osoby, do której list był adresowany i zgłębiają całą tajemnicę. Po właściwem mu szybkiem załatwieniu kilku spraw, wyciąga list nieco podobny do leżącego na stole, otwiera, niby czyta, a potem kładzie obok pierwszego. Rozmawia znowu z piętnaście minut o sprawach publicznych, wreszcie żegnając się, bierze ze stołu list, do którego nie ma prawa. Prawy właściciel widział manewr, ale nie śmiał oczywiście zwrócić uwagi na rzecz wobec trzeciej osoby, tuż obok stojącej. Minister ulotnił się, zostawiając na stole swój własny list bez znaczenia w wartości.
— Tu więc — rzekł Dupin — masz pan to, czego pan wymagasz dla uczynienia wyższości zupełną — wiedzę złodzieja, że okradziony zna jego osobę.
— Tak — odparł Prefekt — otrzymana w ten sposób władza była przez kilka ubiegłych miesięcy używana do celów politycznych w bardzo znacznym stopniu. Osobistość okradziona przekonywa się codzień więcej o konieczności odzyskania listu. Doprowadzona w końcu do rozpaczy, powierzyła całą sprawę mnie.
— Nad którego — rzeki Dupin wśród kłębów dymu — nie można by sobie ani życzyć, ani nawet wyobrazić sprytniejszego agenta.
— Pochlebiasz mi pan — odrzekł prefekt — ale jest rzeczą możliwą, że osobą tą kierowała podobna opinia.
— Jest więc rzeczą jasną — rzekłem — że list jest ciągle jeszcze w posiadaniu ministra; gdyż właśnie jego posiadanie, a nie zrobienie z niego użytku daje taką władzę. Z użyciem, władza zniknęłaby.
— Prawda — rzekł G. — na tem przekonaniu opieram się. Pierwszą moją troską było gruntowne przeszukanie pałacu ministra; tu głównym szkopułem było robienie poszukiwań bez jego wiedzy. Przedewszystkiem ostrzeżono mnie o niebezpieczeństwie, jakieby wyniknęło, gdyby przejrzał nasze zamiary.
— Ależ — powiedziałem — jesteś pan całkiem au fait w tych poszukiwaniach. Policya paryska dokonywała takich rzeczy poprzednio dosyć często.
— O tak; to też z tego powodu nie rozpaczałem. Zresztą zwyczaje ministra ułatwiły mi zadanie. Częstokroć całe noce spędza poza domem. Służba wcale nie jest liczna. Sypialnie ich znajdują się daleko od pańskiego apartamentu, a przytem będąc przeważnie Neapolitańczykami łatwo się upijają. Wiadomo panom, że posiadam klucze, którymi mogę otworzyć każdy pokój lub gabinet w Paryżu. W ciągu trzech miesięcy nie było ani jednej nocy, w którejbym nie był zajęty osobiście przetrząsaniem pałacu ministra D. Tu chodzi o mój honor, a przytem, powiem otwarcie, nagroda jest ogromna. To też nie zaniechałem poszukiwania, póki się nie przekonałem, że złodziej jest o wiele sprytniejszy odemnie. Zdaje mi się, że przeszukałem każdą skrytkę, w której list mógłby być schowany.
— Ale czyż nie jest rzeczą prawdopodobną — zapytałem — aby list, chociaż jest w posiadaniu ministra, co nie ulega wątpliwości nie został ukryty gdzie indziej, niż u niego samego?
— To bodaj jest niemożliwe — rzeki Dupin. — Obecne osobliwe stosunki dworskie, a zwłaszcza intrygi, w których D. jest uwikłany, czynią możność natychmiastowego użycia dokumentu równie ważną, jak samo jego posiadanie.
— Możność przedłożenia go? — spytałem.
— To znaczy zniszczenia go — rzeki Dupin.
— Istotnie — zauważyłem — list więc musi być w pałacu. Znajdowanie się jego na osobie ministra, może być chyba całkowicie wykluczone.
— Niewątpliwie — rzekł prefekt. — Został on dwukrotnie napadnięty, jakby przez opryszków, a wtedy osoba jego została sumiennie zrewidowana pod moim osobistym nadzorem.
— Mogłeś pan był oszczędzić sobie tego trudu — rzekł Dupin. — D., jak przypuszczam, nie jest zupełnym głupcem, wskutek czego musiał antycypować te napaści, jako rzecz jasną.
— Nie zupełnym głupcem — rzekł G. — ale wszakże jest poetą, co uważam tylko za jeden stopień przed głupcem.
— Prawda — rzekł Dupin, po długiem pykaniu z fajki — chociaż kilka wierszydeł popełniłem sam.
— A możebyś pan — rzekłem — zechciał dać nam szczegóły swego poszukiwania.
— Poświęciliśmy sporo czasu i szukaliśmy wszędzie. Mam ogromne doświadczenie w takich sprawach. Objąłem cały budynek pokój za pokojem — poświęciłem każdemu z osobna jedne noc w tygodniu. Naprzód zbadaliśmy meble każdego pokoju Otwieraliśmy wszelkie możliwe szuflady; a wiesz pan, przypuszczam, że dla odpowiednio trenowanego agenta policyjnego, taka rzecz, jak ukryta szuflada nie egzystuje. Głupcem jest każdy, kto pominie ukrytą szufladę przy takiem przeszukiwaniu. Rzecz jest tak prosta. W każdej szafce trzeba wziąć pod rozwagę objętość. Tutaj posiadamy dokładne zasady. Pięćdziesiąta część linii nie mogłaby ujść naszej uwagi. Po szafkach przyszła kolej na krzesła. Poduszki sondowaliśmy przy pomocy długich, delikatnych igieł. Ze stołów zdejmowaliśmy blaty.
— Po co?
— Czasami blat stołu, albo innego, podobnie urządzonego mebla, zostaje usunięty przez osobę, pragnącą ukryć przedmiot, która potem wydrąża nogę, wrzuca dany przedmiot i przykrywa blatem. Różne części łóżka służą na ten sam użytek.
— A czyż nie możnaby zbadać wydrążeń wypukiem? — spytałem.
— Nie wtedy, jeżeli przedmiot ukryty, został owinięty w bawełnę. A zresztą w naszym wypadku trzeba było sprawiać się całkiem cicho.
— Ależ nie mogłeś pan chyba rozebrać w ten sposób wszystkich mebli, które mogłyby służyć za kryjówkę. List da się zwinąć spiralnie, i umieścić dajmy na to w szczeblu krzesła. Chyba nie rozbierałeś pan wszystkich krzeseł?
— Zapewne, że nie; ale zrobiliśmy lepiej — badaliśmy bowiem szczeble każdego krzesła i spojenia wszystkich wogóle mebli przy pomocy bardzo silnego mikroskopu. Musielibyśmy w ten sposób odkryć każdy świeży ślad jakiegoś majstrowania. Pylinka, powstała pod wpływem świdrowania, byłaby tak widoczna jak jabłko. Najmniejsza zmiana w sklejeniu byłaby wystarczała do ułatwienia odkrycia.
— Przypuszczam, że obejrzałeś pan lustra, mianowicie pomiędzy deskami a płytami, że wysondowałeś pan materace i pościel, jak również firanki i dywany.
— Oczywiście; po skończeniu w ten sposób z każdym meblem w pałacu, zabraliśmy się do zbadania jego samego. Podzieliliśmy cała powierzchnię na pola, potem ponumerowaliśmy je, aby nie pominąć żadnego; potem zbadaliśmy drobiazgowo każdy cal kwadratowy w całym budynku i to przy pomocy mikroskopu, nie wyłączając dwóch przyległych domów.
— Dwóch przyległych domów? — zawołałem; — musiałeś pan mieć wiele kłopotu z tem.
— Zapewne; ale obiecana nagroda jest ogromna.
— Objąłeś pan też grunt wokoło domów?
— Grunt wyłożony jest brukiem z cegieł. Te dały nam mało trudu. Zbadaliśmy mech pomiędzy cegłami, który był nienaruszony.
— Przetrząsnęliście oczywiście papiery ministra jakoteż wszystkie książki w bibliotece?
— Oczywiście; otworzyliśmy każdy pakiet; nietylko roztwieraliśmy każde książkę, lecz przewracaliśmy kartkę po kartce w każdym tomie, nie zadowalając się samem wytrząśnieniem, podobnie jak to czynią niektórzy nasi urzędnicy policyjni. Zmierzyliśmy też grubość każdej okładki, jak najdokładniejszą miarą, i stosowaliśmy do każdej nasz mikroskop. Gdyby którakolwiek z okładek była świeżo ruszana, fakt byłby nie mógł absolutnie ujść naszej uwadze. Pięć czy sześć tomów świeżo od introligatora badaliśmy wzdłuż przy pomocy igieł.
— Zbadaliście też podłogi pod dywanami.
— Niewątpliwie. Odsunęliśmy każdy dywan, badając podłogę mikroskopem.
— I obicie pokojowe?
— Tak.
— Zaglądaliście do piwnic?
— Oczywiście.
— Zatem — powiedziałem — przeliczyliście się panowie, i listu nie ma w pałacu, jak pan to przypuszcza.
— Obawiam się, że pan masz racyę — rzekł Prefekt. — No a teraz, cóżbyś mi pan radził czynić, panie Dupin.
— Zbadać wszystko dokładnie na nowo.
— To jest całkiem zbyteczne, — odparł G.
— Jestem tak pewny tego, że listu nie ma w pałacu, jak śmierci.
— Nie mogę dać panu lepszej rady — rzekł Dupin. — Masz pan oczywiście dokładny opis listu.
— Oh tak! — Mówiąc to Prefekt wyciągnął notatnik i odczytał drobiazgowy opis wewnętrznego a zwłaszcza zewnętrznego wejrzenia listu. Wkrótce po skończeniu czytania tego opisu, wyszedł bardziej przygnębiony, niż był kiedykolwiek przedtem.
W miesiąc potem odwiedził nas znowu znajdując nas przy tem samem, co poprzednio zajęciu. Przyjął fajkę, usiadł, i zaczął zwyczajną rozmowę. W końcu odezwałem się:
— A jakże tam, panie G. co słychać ze skradzionym listem? Zapewne przyszedłeś pan w końcu do przekonania, że ministra w pole wyprowadzić nie można?
— A niech go tam — istotnie mimoto przeprowadziłem powtórną rewizyę podług wskazówki pana Dupin — ale to był, jak przypuszczałem, stracony trud.
— A jakaż była wyznaczona nagroda? — spytał Dupin.
— Ba, ogromna — bardzo obfita nagroda — nie chcę powiedzieć dokładnie ile; ale jedno powiem, że nie wahałbym się dać czeku na pięćdziesiąt tysięcy franków temu, ktoby mi odnalazł list Rzecz nabiera na ważności z każdym dniem; w ostatniej chwili nagroda została podwojona. Gdyby atoli była nawet potrojona nie mógłbym zrobić nic nadto, co uczyniłem.
— O tak, — rzekł Dupin przeciągle, puszczając dym z Tajki. — Zdaje mi się panie G, że nie wysiliłeś się pan w tej sprawie jak należy. Sądzę, że mógłbyś pan zrobić jeszcze troszeczkę?
— Jak? — W jaki sposób
— Ba — mógłbyś użyć rady w tej potrzebie? Czy pamiętasz pan historyę, opowiadaną o Abernethy?
— Nie, bynajmniej!
— Pewnego razu jakiś bogaty skąpiec wpadł na pomysł wyzyskania tego Abernethy. Zawiązawszy w tym celu zwyczajną rozmowę w towarzystwie poddał temu lekarzowi swoją chorobę jako niedomaganie kogoś niby wymyślonego.
— Przypuśćmy, powiada skąpiec, że objawy są takie a takie; otóż co byś pan, panie doktorze poradził mu w takim wypadku?!
— Co! — rzeki Abernethy — oczywiście poradziłbym mu wezwać doktora.
— Ależ ja — rzeki Prefekt — jestem zupełnie gotów radzić się, i zapłacić za to. Istotnie dałbym pięćdziesiąt tysięcy franków temu, coby mi w tej aferze pomógł.
— Skoro tak — rzeki Dupin, otwierając szufladę i wyjmując czek, — to wypełnij — mi pan czek na tę kwotę, poczem wręczę panu list.
Byłem zdumiony. Prefekt stał jak piorunem rażony. Przez kilka chwil ani mówił, ani poruszał się, patrząc na mego przyjaciela z niedowierzaniem; tak że mu mało oczy na wierzch nie wylazły; potem przyszedłszy nieco do siebie schwycił za pióro i po kilku chwilach wahania wypełnił i podpisał czek na pięćdziesiąt tysięcy franków i podał go przez stół p. Dupin, który zbadał go starannie i schował do kieszeni; potem otworzywszy escritoire, wyjął list i podał Prefektowi, który schwycił go z wyrazem najwyższej radości, otworzył drżącą ręką, rzucił pobieżnie okiem na treść, a potem ciskając się ku drzwiom wypadł bez ceremonii z pokoju i z domu, milcząc cały czas od chwili, gdy Dupin zażądał od niego wypełnienia czeku.
Po jego odejściu przyjaciel mój udzielił mi wyjaśnienia.
— Paryska policya — powiedział, — jest bardzo zdolna w swoim rodzaju. Urzędnicy są wytrwali, sprytni, pomysłowi i gruntownie obznajmieni z tem, czego obowiązki ich głównie wymagają. Toteż kiedy G. opowiedział mi szczegółowo sposób przeszukania pałacu ministra D. uznałem, że dokonał zadowalniającej rewizyi o ile do tego był zdolny.
— O ile do tego był zdolny? — powiedziałem.
— Tak — odparł Dupin. — Użyte metody były nietylko najlepsze w swoim rodzaju, ale zastosowane doskonale. Gdyby list był w zakresie ich poszukiwań, byliby niewątpliwie znaleźli go.
Uśmiechnąłem się tylko, ale on miał zupełnie poważną minę.
— Metody więc, — ciągnął dalej, — były dobre w swoim rodzaju, i dobrze wykonane, ale bieda w tem, że nie były odpowiednie w danym wypadku. Pewna ilość bardzo pomysłowych sztuczek jest dla Prefekta Prokrustowem łożem, do których gwałtem stosuje swoje plany. Myli się atoli ustawicznie będąc albo za głębokim, albo za płytkim dla danej sprawy, i nie jeden student rozumie rzecz lepiej od niego. Znam jednego w wieku lat ośmiu, którego powodzenie w grze, para niepara wzbudza powszechny podziw. Gra ta jest prosta i gra się ją kostkami. Jeden gracz trzyma pewną ich ilość w ręce i pyta się, czy liczba ta jest parzysta, czy nieparzysta. Jeżeli gracz zgadł, to wygrywa jeden punkt, w przeciwnym razie przegrywa. Chłopiec, o którym mówię, zawsze wygrywał. Miał oczywiście zasadę w zgadywaniu, polegającą na obserwacyi i zgłębieniu sprytu przeciwnika. Naprzykład, gdy simplicyusz jest przeciwnikiem i pyta się, para niepara?, student odpowiada, niepara i przegrywa, ale za drugim razem wygrywa, gdyż wtedy mówi sobie, simplicyusz miał równą ilość przy pierwszej próbie, a spryt jego pozwala mu tylko na to, aby drugim razem miał ilość nierówną, zatem powiem niepara, mówi niepara i wygrywa. Ze sprytniejszym rozumowałby tak: za pierwszym razem powiedziałem niepara, to też on za pierwszym idąc impulsem zechce dać mi do zgadnięcia nierówną ilość, ponieważ atoli zmiana ta jest za prosta, przeto po namyśle zdecyduje się podać znowu równą ilość. Powiem więc para, zgaduje i wygrywa. Czemże więc jest ostatecznie to rezonowanie studenta, którego nazywają szczęśliwcem?
— Jestto jedynie, — odrzekłem — zidentyfikowanie intellektu rozumującego z intellektem przeciwnika.
— Zapewne — odparł Dupin — a kiedy spytałem go o metodę, na której się jego powodzenie opiera, taką dał mi odpowiedź. »Gdy się pragnę dowiedzieć, czy którykolwiek jest mądrym, głupim, dobrym, lub nikczemnym, układam wyraz mojej twarzy zupełnie podług wyrazu jego twarzy, a potem czekam jakie myśli lub uczucia powstaną w mym umyśle lub sercu, zgodne z wyrazem. Ta odpowiedź jest podstawą całej rzekomej głębokości przypisywanej Rochefaucauld’owi, La Bruyere’owi, Machiavelli’emu, Campanelli.
— Jeżeli pana dobrze rozumiem, to powodzenie polega na dobrem odczuciu swego przeciwnika.
— Dla celów praktycznych — odparł Dupin, istotnie na tem polega, a Prefekt i jego kohorta spotykają się z niepowodzeniem tak często dlatego, że nie mierzą umysłu, z którym mają do czynienia. Biorą pod rozwagę tylko swoje własne pojęcie o pomysłowości, szukając czegoś ukrytego, mają na myśli tylko sposoby, w które ani by rzecz ukryli. Mają racyę o tyle, że ich własna pomysłowość jest wiernem odbiciem pomysłowości mas; lecz gdy spryt przestępcy jest nad ich objęcie, wywodzi ich w pole. Nie poddają zmianie zasad swego badania; w najlepszym razie zewnętrznem zdarzeniem zniewoleni, lub nadzwyczajną zachęceni nagrodą, rozciągają lub przesadzają swoje stare metody nie zmieniając ich istoty. Cóż n. p. w danym wypadku uczyniono dla zmienienia zasady? Czemże jest to świdrowanie, sondowanie, wypukiwanie i badanie za pomocą mikroskopu, dzielenie budynku na ponumerowane cale kwadratowe, jeżeli nie przesadnem zastosowaniem zasady lub zasad rewizyi, opartych na jednem pojmowaniu sprytu ludzkiego, do którego Prefekt w czasie swej długiej karyery przyzwyczaił się? Czyż pan nie widzisz, że on przyjął za pewne, iż wszyscy ludzie starają się ukryć list jeżeli już nie koniecznie w dziurze, wyświdrowanej w nodze od krzesła, to w każdym razie w jakiejś skrytce, nie wiele różniącej się w zasadzie od owej dziury, wyświdrowanej w nodze od krzesła? Czyż pan nie widzisz, że takie skrytki recherché są dobre tylko na zwykle okazye, i że stosują je tylko zwykłe umysły, ponieważ we wszystkich wypadkach ukrycia, schowanie danego przedmiotu w taki sposób recherché jest przypuszalne, to też odkrycie zależy nie od sprytu, lecz w całości od cierpliwości i wytrwałości szukającego, a gdzie jest ważna sprawa, albo gdzie nagroda jest wielka, co w oczach policyi na jedno wychodzi, metoda nigdy nie zawiodła. Pojmiesz pan teraz, co zrozumiałem, mówiąc, że gdyby skradziony list znajdował się gdziekolwiek w granicach rewizyi Prefekta — innemi słowy, gdyby zasada jego ukrycia zgadzała się z zasadami Prefekta, wykrycie nie ulegałoby wątpliwości. Funkcyonaryusz ten jednakże został zupełnie zmistyfikowany, a odległe źródło porażki leży w przypuszczeniu, że minister jest głupcem, ponieważ zyskał sobie rozgłos jako poeta. Wszyscy głupcy są poetami, to Prefekt czuje, to też popełnił jeno błąd zwany non distributio medii, przypuszczając, że wszyscy poeci są głupcami.
— Czyż to jest istotnie poeta? — spytałem. — Wszakże są dwaj bracia, i obaj zyskali imię w literaturze. Minister napisał, o ile mi się zdaje, rozprawę matematyczną. Jest więc matematykiem a nie poetą.
— Jesteś pan w błędzie, znam go dobrze, jest jednym i drugim. Jako poeta i matematyk rozumował dobrze, jako zwykły matematyk nie rozumowałby wcale, co by go zdało na łaskę Prefekta.
— Zadziwiasz mnie pan — rzekłem, — temi opiniami, którym cały świat zaprzecza. Nie zechcesz pan zaprzeczać przetrawionym ideom wieków. Rozum matematyczny uważany był od dawna jako rozum par excellence.
— Il y a á parier, — odparł Dupin, przytaczając Chamfort‘a, — que toute idée publique, toute convention recue, est une sottise, car alle a convenu au plus grand nombre! Matematycy zapewniam pana, uczynili wszystko, aby rozpowszechnić zwykły błąd, o którym pan mówisz, a który nie przestaje być błędem, choć się go za prawdę ogłasza. Zastosowali oni naprzykład wyraz analiza do algebry. Francuzi są twórcami tego specyalnie złudzenia, ale jeżeli słowo ma jakie znaczenie, jeżeli słowa otrzymują wartość od zastosowalności, to analiza podsuwa myśl o algebrze tak samo jak w łacinie ambitio zawiera ambicyę. religio religię, lub homiues honesti grupę honorowych ludzi.
— Wierzę, że będziesz się pan spierał z matematykami Paryża — rzekłem. — Ale mniejsza z tem, jedź pan dalej:
— Zaprzeczam możność zastosowania, a zatem i wartość rozumu, kultywowanego w jakiejkolwiek innej formie niż abstrakcyjnie logicznej. Zaprzeczam szczególniej rozum, wywołany studyami matematycznemu Matematyka jest nauką o kształcie i liczbie, zatem rozumowanie matematyczne jest tylko logiką, zastosowaną do obserwacyi form i liczb. Wielki błąd leży w przypuszczeniu, że nawet pewniki tak zwanej czystej algebry, są prawdami oderwanemi lub ogólnemi. A błąd ten tak jest ogromny, że zdumiewa mnie powszechne jego przyjęcie. Pewniki matematyczne nie są pewnikami ogólnej prawdy. Co się odnosi do stosunku — formy i liczby — jest nieraz fałszem w odniesieniu do etyki, w której częstokroć jest nieprawdą, że dodane części równają się całości. Pewnik ten nie ma również zastosowania w chemii, nie ma też zastopowania przy roztrząsaniu motywu, ponieważ dwa motywa, z których każdy posiada określoną wartość, dodane nie dają wartości, równej sumie wartości składowych. Są też liczne inne prawdy matematyczne, zastosowalne jedynie w granicach stosunku. Ale matematyk przez przyzwyczajenie rozumuje na podstawie swych ostatecznych prawd, jak gdyby daty się ogólnie zastosować, co sobie świat istotnie wyobraża. Bryant w swej bardzo uczonej Mitologii wspomina o analogicznem źródle błędu, gdy mówi, że chociaż nie wierzy się w bajki pogan, to jednak zapominamy się nieustannie i wyciągamy z nich wnioski; jakby z rzeczy realnych. Algebrarze atoli, którzy sami są poganami, wierzą w te pogańskie bajki, a wnioski czyni się nietyle wskutek niedopisania pamięci, jak wskutek zamieszania w mózgu. Słowem nie spotkałem jeszcze matematyka, któremu możnaby zaufać poza pierwiastkami, albo któryby nie wierzył skrycie, że x²-|-px jest absolutnie i bezwarunkowo równe q. Powiedz jednemu z tych panów, że zdaje ci się, iż w pewnych razach x²-|-px nie jest zupełnie równe q, a lepiej będzie, jeżeli usuniesz mu się z drogi, bo cię inaczej powali na ziemię.
— Chciałem powiedzieć — ciągnął Dupin, kiedy ja uśmiechałem się na jego ostatnie zdanie, — że gdyby minister nie był niczem innem jak tylko matematykiem, Prefekt nie byłby zmuszony dawać mi tego czeku. Ja jednak znałem go jako matematyka i poetę, toteż moja metoda została zastosowana do jego zdolności z uwzględnieniem stosunków, wśród których się znajduje. Znałem go jako dworaka i jako zuchwałego intryganta. Zdawało mi się, że taki człowiek nie mógł być nieświadom praktyk.................................W SPRAWIE WYPADKU PANA VALDEMARA.
Wcale oczywiście nie uważam za rzecz dziwną, że nadzwyczajny wypadek p. Valdemara dał pole do dyskusyi. Dziwniej byłoby gdyby się tak nie stało, zwłaszcza wśród szczególnych okoliczności. Wskutek dążności ze strony wszystkich interesowanych do ukrycia sprawy przed ogółem, przynajmniej na razie, albo nim nie zyskamy nowej sposobności do dalszych badań — wskutek naszych usiłowań osiągnięcia tego — przekręcone i przesadzone przedstawienie rzeczy rozeszło się wśród ludzi i dało powód do wielu niemiłych przekręceń, jakoteż do silnej bardzo niewiary.
Obecnie stało się rzeczą potrzebną podanie faktów, o tyle o ile sam je rozumiem. Rzecz w krótkości tak się przedstawia:
W ciągu ostatnich trzech lat.............................ZEJŚCIE W MAELSTRÖM.
Weszliśmy na szczyt najwynioślejszej skały. Przez kilka minut staruszek był za nadto wyczerpany, aby módz mówić.
— Nie dawno temu, — odezwał się w końcu, — mógłbym był pana poprowadzić tą rutą równie dobrze jak najmłodszy z mych synów; ale prawie trzy lata temu zdarzył mi się taki wypadek, jaki się przed tem nie zdarzył żadnemu śmiertelnikowi — albo przynajmniej taki, jakiego nikt nie przeżył, — a sześć godzin śmiertelnego strachu, jakiego wtedy doświadczyłem złamały mnie na duszy i ciele. Przypuszczasz pan.......................LIGEIA.
Nie mogę w żaden sposób przypomnieć sobie, jak, kiedy, lub nawet gdzie poznałem po raz pierwszy panią Ligeję. Wiele lat od tego czasu upłynęło, a pamięć moja osłabła od wielu cierpień! Albo, być może, nie mogę teraz przypomnieć sobie szczegółów, ponieważ zaiste charakter mej ukochanej, jej rzadka uczoność, jej osobliwsza, spokojna piękność, wreszcie przejmująca i ujarzmiająca elokwencya jej muzykalnego organu mowy, otworzyły jej drogę do mego serca w sposób tak ukradkowy, że nie spostrzegłem ich i nie znałem. Zdaje mi się atoli....................
Pewnego wietrznego wieczoru jesienią roku 18 —, używałem w Paryżu podwójnej rozkoszy rozmyślania i palenia fajki piankowej w towarzystwie mego przyjaciela C. Augusta Dupin, w jego małej bibliotece, au troisiéme, Nr. 33 Ruc Dunót, Fauborg St. Germain. Przez godzinę co najmniej zachowywaliśmy głębokie milczenie; patrzący z boku mógłby myśleć, że każdy z nas był mocno zajęty kłębami dymu, zapełniającymi atmosferę pokoju. Co do mnie atoli, to roztrząsałem w myśli pewne przedmioty, które stanowiły substrat do dyskusyi pomiędzy nami o wcześniejszej porze wieczora; mianowicie wypadek na Rue Morgue, i tajemnicę, towarzyszącą zamordowaniu Maryi Roget. Uważałem więc jako zbieg okoliczności Fakt, że niebawem drzwi naszego apartamentu otworzyły się i wszedł przez nie nasz stary znajomy, Monsieur G., Prefekt paryskiej policyi.
Powitaliśmy go serdecznie; ponieważ był on dla nas nawpół zajmującym, a na poły obojętnym, nie widzieliśmy go zaś kilka lat.
Siedzieliśmy po ciemku — Dupin powstał właśnie w celu zapalenia lampy, ale usiadł znowu, zaniechawszy zamiaru, kiedy G. oświadczył, że przyszedł poradzić się nas, albo raczej zapytać o opinię mego przyjaciela w sprawie urzędowej, która mu już wiele przysporzyła kłopotu.
— Jeżeli to wymaga refleksyi — zauważył Dupin, odsuwając zapałkę od knota — zbadamy rzecz lepiej po ciemku.
— To znowu jedno z pańskich dziwacznych przekonań — rzekł Prefekt, który miał zwyczaj nazywania »dziwacznem« wszystkiego, co przechodziło jego objęcie, wskutek czego obracał się w całym legionie »dziwactw«.
— Bardzo słusznie — rzekł Dupin — dając gościowi fajkę i podsuwając ku niemu wygodne krzesło.
— O cóż to teraz chodzi? — spytałem. — Chyba nic nowego w sprawie morderstwa?
— Oh, nie, nic takiego. Faktem jest, że sprawa jest bardzo prosta i nie wątpię, że damy sobie z nią radę sami, ale myślałem, że Dupin zechce usłyszeć bliższe szczegóły, które są bardzo dziwaczne.
— Proste i dziwaczne — rzekł Dupin.
— Istotnie tak, właściwie tak i nie. Tracimy głowy z powodu, że sprawa jest prosta, a jednak nie możemy jej załatwić.
— Być może, iż właściwie prostota sprawy w błąd nas wprowadza — rzeki mój przyjaciel.
— Jakie głupstwa pan mówisz! — odparł Prefekt, śmiejąc się serdecznie.
— Może być, że tajemnica jest za widoczna — rzeki Dupin.
— Oh, dobre nieba, któż, kiedykolwiek słyszał o takiej idei?
— Nieco za wyraźna.
— Ha! ha! ha! — ha! ha! ha! ho! ho! ho! — śmiał się nasz gość, mocno ubawiony. — Oh, Dupin, jeszcze pan się staniesz przyczyną mojej śmierci.
— No ale o cóż to ostatecznie chodzi? — spytałem.
— Ba, powiem panu — odparł Prefekt, puściwszy obfity kłąb dymu i gnieżdżąc się wygodnie w swem krześle. — Powiem panom w kilku słowach; ale nim rozpocznę, ostrzegam panów, że jestto sprawa, wymagająca najgłębszej tajemnicy, i że straciłbym prawdopodobnie swoje miejsce, gdyby się dowiedziano, że zwierzyłem się przed kimkolwiek.
— Mów pan — rzekłem ja.
— Albo nie — rzeki Dupin.
— Zatem; otrzymałem osobiste zawiadomienie od wysoko położonej osoby, że pewien bardzo ważny dokument został skradziony z królewskich apartamentów. Wiadomo, kto go skradł i to napewne; widziano go, jak brał. Wiadomo też, iż dokument ustawicznie znajduje się w jego posiadaniu.
— Skądże o tem wiadomo? — spytał Dupin.
— To się wprost wywnioskowało — odparł prefekt — z natury dokumentu i z niewystąpienia pewnych rezultatów, któreby powstały natychmiast po jego wyjściu z rąk posiadacza: — to znaczy, z użycia go tak, jak go niezawodnie ostatecznie użyć zamierza.
— Bądź pan nieco jaśniejszy — rzekłem.
— Mogę pójść tak daleko, żeby powiedzieć, że dokument daje swemu posiadaczowi pewną władzę w pewnej sferze, w której władza taka jest bardzo cenna.
Prefekt lubował się w dyplomatycznym języku.
— Mimo to, jeszcze nie zupełnie rozumiem — rzekł Dupin.
— Nie? No; odkrycie dokumentu przed trzecią osobą, której nazwiska nie powiem, zakwestionowałoby honor bardzo wysoko położonej osobistości; a ten fakt daje posiadaczowi dokumentu wyższość nad tą znakomitą osobistością, której honor i spokój są w ten sposób zagrożone.
— Ale wyższość ta — wtrąciłem — zależałaby od wiedzy złodzieja, że okradziony zna jego osobę. Któżby się ośmielił —
— Złodziejem — rzekł G., — — jest minister D., który odważa się na wszystko, bez względu na to, czy z tem do twarzy mężczyźnie czy nie. Sposób skradzenia był nie mniej pomysłowy, jak zuchwały. Dokument ów — powiedzmy otwarcie list — otrzymała ograbiona osobistość, gdy się sama znajdowała w królewskim boudoirze. Czytanie zostało przerwane wejściem innej wysoko położonej osoby, a na ukryciu listu przed nią zależało szczególniej. Po spiesznem, a nieudałem usiłowaniu wrzucenia go do szuflady, osobistość ona była zmuszona położyć go otwartym na stole. Adres był zwrócony do góry, treść zaś ukryta, wskutek czego list nie zwrócił wcale uwagi. W tejże chwili wchodzi minister D. Rysie jego oczy spostrzegają w tej chwili papier, rozpoznają pismo z adresu, obserwują pomieszanie osoby, do której list był adresowany i zgłębiają całą tajemnicę. Po właściwem mu szybkiem załatwieniu kilku spraw, wyciąga list nieco podobny do leżącego na stole, otwiera, niby czyta, a potem kładzie obok pierwszego. Rozmawia znowu z piętnaście minut o sprawach publicznych, wreszcie żegnając się, bierze ze stołu list, do którego nie ma prawa. Prawy właściciel widział manewr, ale nie śmiał oczywiście zwrócić uwagi na rzecz wobec trzeciej osoby, tuż obok stojącej. Minister ulotnił się, zostawiając na stole swój własny list bez znaczenia w wartości.
— Tu więc — rzekł Dupin — masz pan to, czego pan wymagasz dla uczynienia wyższości zupełną — wiedzę złodzieja, że okradziony zna jego osobę.
— Tak — odparł Prefekt — otrzymana w ten sposób władza była przez kilka ubiegłych miesięcy używana do celów politycznych w bardzo znacznym stopniu. Osobistość okradziona przekonywa się codzień więcej o konieczności odzyskania listu. Doprowadzona w końcu do rozpaczy, powierzyła całą sprawę mnie.
— Nad którego — rzeki Dupin wśród kłębów dymu — nie można by sobie ani życzyć, ani nawet wyobrazić sprytniejszego agenta.
— Pochlebiasz mi pan — odrzekł prefekt — ale jest rzeczą możliwą, że osobą tą kierowała podobna opinia.
— Jest więc rzeczą jasną — rzekłem — że list jest ciągle jeszcze w posiadaniu ministra; gdyż właśnie jego posiadanie, a nie zrobienie z niego użytku daje taką władzę. Z użyciem, władza zniknęłaby.
— Prawda — rzekł G. — na tem przekonaniu opieram się. Pierwszą moją troską było gruntowne przeszukanie pałacu ministra; tu głównym szkopułem było robienie poszukiwań bez jego wiedzy. Przedewszystkiem ostrzeżono mnie o niebezpieczeństwie, jakieby wyniknęło, gdyby przejrzał nasze zamiary.
— Ależ — powiedziałem — jesteś pan całkiem au fait w tych poszukiwaniach. Policya paryska dokonywała takich rzeczy poprzednio dosyć często.
— O tak; to też z tego powodu nie rozpaczałem. Zresztą zwyczaje ministra ułatwiły mi zadanie. Częstokroć całe noce spędza poza domem. Służba wcale nie jest liczna. Sypialnie ich znajdują się daleko od pańskiego apartamentu, a przytem będąc przeważnie Neapolitańczykami łatwo się upijają. Wiadomo panom, że posiadam klucze, którymi mogę otworzyć każdy pokój lub gabinet w Paryżu. W ciągu trzech miesięcy nie było ani jednej nocy, w którejbym nie był zajęty osobiście przetrząsaniem pałacu ministra D. Tu chodzi o mój honor, a przytem, powiem otwarcie, nagroda jest ogromna. To też nie zaniechałem poszukiwania, póki się nie przekonałem, że złodziej jest o wiele sprytniejszy odemnie. Zdaje mi się, że przeszukałem każdą skrytkę, w której list mógłby być schowany.
— Ale czyż nie jest rzeczą prawdopodobną — zapytałem — aby list, chociaż jest w posiadaniu ministra, co nie ulega wątpliwości nie został ukryty gdzie indziej, niż u niego samego?
— To bodaj jest niemożliwe — rzeki Dupin. — Obecne osobliwe stosunki dworskie, a zwłaszcza intrygi, w których D. jest uwikłany, czynią możność natychmiastowego użycia dokumentu równie ważną, jak samo jego posiadanie.
— Możność przedłożenia go? — spytałem.
— To znaczy zniszczenia go — rzeki Dupin.
— Istotnie — zauważyłem — list więc musi być w pałacu. Znajdowanie się jego na osobie ministra, może być chyba całkowicie wykluczone.
— Niewątpliwie — rzekł prefekt. — Został on dwukrotnie napadnięty, jakby przez opryszków, a wtedy osoba jego została sumiennie zrewidowana pod moim osobistym nadzorem.
— Mogłeś pan był oszczędzić sobie tego trudu — rzekł Dupin. — D., jak przypuszczam, nie jest zupełnym głupcem, wskutek czego musiał antycypować te napaści, jako rzecz jasną.
— Nie zupełnym głupcem — rzekł G. — ale wszakże jest poetą, co uważam tylko za jeden stopień przed głupcem.
— Prawda — rzekł Dupin, po długiem pykaniu z fajki — chociaż kilka wierszydeł popełniłem sam.
— A możebyś pan — rzekłem — zechciał dać nam szczegóły swego poszukiwania.
— Poświęciliśmy sporo czasu i szukaliśmy wszędzie. Mam ogromne doświadczenie w takich sprawach. Objąłem cały budynek pokój za pokojem — poświęciłem każdemu z osobna jedne noc w tygodniu. Naprzód zbadaliśmy meble każdego pokoju Otwieraliśmy wszelkie możliwe szuflady; a wiesz pan, przypuszczam, że dla odpowiednio trenowanego agenta policyjnego, taka rzecz, jak ukryta szuflada nie egzystuje. Głupcem jest każdy, kto pominie ukrytą szufladę przy takiem przeszukiwaniu. Rzecz jest tak prosta. W każdej szafce trzeba wziąć pod rozwagę objętość. Tutaj posiadamy dokładne zasady. Pięćdziesiąta część linii nie mogłaby ujść naszej uwagi. Po szafkach przyszła kolej na krzesła. Poduszki sondowaliśmy przy pomocy długich, delikatnych igieł. Ze stołów zdejmowaliśmy blaty.
— Po co?
— Czasami blat stołu, albo innego, podobnie urządzonego mebla, zostaje usunięty przez osobę, pragnącą ukryć przedmiot, która potem wydrąża nogę, wrzuca dany przedmiot i przykrywa blatem. Różne części łóżka służą na ten sam użytek.
— A czyż nie możnaby zbadać wydrążeń wypukiem? — spytałem.
— Nie wtedy, jeżeli przedmiot ukryty, został owinięty w bawełnę. A zresztą w naszym wypadku trzeba było sprawiać się całkiem cicho.
— Ależ nie mogłeś pan chyba rozebrać w ten sposób wszystkich mebli, które mogłyby służyć za kryjówkę. List da się zwinąć spiralnie, i umieścić dajmy na to w szczeblu krzesła. Chyba nie rozbierałeś pan wszystkich krzeseł?
— Zapewne, że nie; ale zrobiliśmy lepiej — badaliśmy bowiem szczeble każdego krzesła i spojenia wszystkich wogóle mebli przy pomocy bardzo silnego mikroskopu. Musielibyśmy w ten sposób odkryć każdy świeży ślad jakiegoś majstrowania. Pylinka, powstała pod wpływem świdrowania, byłaby tak widoczna jak jabłko. Najmniejsza zmiana w sklejeniu byłaby wystarczała do ułatwienia odkrycia.
— Przypuszczam, że obejrzałeś pan lustra, mianowicie pomiędzy deskami a płytami, że wysondowałeś pan materace i pościel, jak również firanki i dywany.
— Oczywiście; po skończeniu w ten sposób z każdym meblem w pałacu, zabraliśmy się do zbadania jego samego. Podzieliliśmy cała powierzchnię na pola, potem ponumerowaliśmy je, aby nie pominąć żadnego; potem zbadaliśmy drobiazgowo każdy cal kwadratowy w całym budynku i to przy pomocy mikroskopu, nie wyłączając dwóch przyległych domów.
— Dwóch przyległych domów? — zawołałem; — musiałeś pan mieć wiele kłopotu z tem.
— Zapewne; ale obiecana nagroda jest ogromna.
— Objąłeś pan też grunt wokoło domów?
— Grunt wyłożony jest brukiem z cegieł. Te dały nam mało trudu. Zbadaliśmy mech pomiędzy cegłami, który był nienaruszony.
— Przetrząsnęliście oczywiście papiery ministra jakoteż wszystkie książki w bibliotece?
— Oczywiście; otworzyliśmy każdy pakiet; nietylko roztwieraliśmy każde książkę, lecz przewracaliśmy kartkę po kartce w każdym tomie, nie zadowalając się samem wytrząśnieniem, podobnie jak to czynią niektórzy nasi urzędnicy policyjni. Zmierzyliśmy też grubość każdej okładki, jak najdokładniejszą miarą, i stosowaliśmy do każdej nasz mikroskop. Gdyby którakolwiek z okładek była świeżo ruszana, fakt byłby nie mógł absolutnie ujść naszej uwadze. Pięć czy sześć tomów świeżo od introligatora badaliśmy wzdłuż przy pomocy igieł.
— Zbadaliście też podłogi pod dywanami.
— Niewątpliwie. Odsunęliśmy każdy dywan, badając podłogę mikroskopem.
— I obicie pokojowe?
— Tak.
— Zaglądaliście do piwnic?
— Oczywiście.
— Zatem — powiedziałem — przeliczyliście się panowie, i listu nie ma w pałacu, jak pan to przypuszcza.
— Obawiam się, że pan masz racyę — rzekł Prefekt. — No a teraz, cóżbyś mi pan radził czynić, panie Dupin.
— Zbadać wszystko dokładnie na nowo.
— To jest całkiem zbyteczne, — odparł G.
— Jestem tak pewny tego, że listu nie ma w pałacu, jak śmierci.
— Nie mogę dać panu lepszej rady — rzekł Dupin. — Masz pan oczywiście dokładny opis listu.
— Oh tak! — Mówiąc to Prefekt wyciągnął notatnik i odczytał drobiazgowy opis wewnętrznego a zwłaszcza zewnętrznego wejrzenia listu. Wkrótce po skończeniu czytania tego opisu, wyszedł bardziej przygnębiony, niż był kiedykolwiek przedtem.
W miesiąc potem odwiedził nas znowu znajdując nas przy tem samem, co poprzednio zajęciu. Przyjął fajkę, usiadł, i zaczął zwyczajną rozmowę. W końcu odezwałem się:
— A jakże tam, panie G. co słychać ze skradzionym listem? Zapewne przyszedłeś pan w końcu do przekonania, że ministra w pole wyprowadzić nie można?
— A niech go tam — istotnie mimoto przeprowadziłem powtórną rewizyę podług wskazówki pana Dupin — ale to był, jak przypuszczałem, stracony trud.
— A jakaż była wyznaczona nagroda? — spytał Dupin.
— Ba, ogromna — bardzo obfita nagroda — nie chcę powiedzieć dokładnie ile; ale jedno powiem, że nie wahałbym się dać czeku na pięćdziesiąt tysięcy franków temu, ktoby mi odnalazł list Rzecz nabiera na ważności z każdym dniem; w ostatniej chwili nagroda została podwojona. Gdyby atoli była nawet potrojona nie mógłbym zrobić nic nadto, co uczyniłem.
— O tak, — rzekł Dupin przeciągle, puszczając dym z Tajki. — Zdaje mi się panie G, że nie wysiliłeś się pan w tej sprawie jak należy. Sądzę, że mógłbyś pan zrobić jeszcze troszeczkę?
— Jak? — W jaki sposób
— Ba — mógłbyś użyć rady w tej potrzebie? Czy pamiętasz pan historyę, opowiadaną o Abernethy?
— Nie, bynajmniej!
— Pewnego razu jakiś bogaty skąpiec wpadł na pomysł wyzyskania tego Abernethy. Zawiązawszy w tym celu zwyczajną rozmowę w towarzystwie poddał temu lekarzowi swoją chorobę jako niedomaganie kogoś niby wymyślonego.
— Przypuśćmy, powiada skąpiec, że objawy są takie a takie; otóż co byś pan, panie doktorze poradził mu w takim wypadku?!
— Co! — rzeki Abernethy — oczywiście poradziłbym mu wezwać doktora.
— Ależ ja — rzeki Prefekt — jestem zupełnie gotów radzić się, i zapłacić za to. Istotnie dałbym pięćdziesiąt tysięcy franków temu, coby mi w tej aferze pomógł.
— Skoro tak — rzeki Dupin, otwierając szufladę i wyjmując czek, — to wypełnij — mi pan czek na tę kwotę, poczem wręczę panu list.
Byłem zdumiony. Prefekt stał jak piorunem rażony. Przez kilka chwil ani mówił, ani poruszał się, patrząc na mego przyjaciela z niedowierzaniem; tak że mu mało oczy na wierzch nie wylazły; potem przyszedłszy nieco do siebie schwycił za pióro i po kilku chwilach wahania wypełnił i podpisał czek na pięćdziesiąt tysięcy franków i podał go przez stół p. Dupin, który zbadał go starannie i schował do kieszeni; potem otworzywszy escritoire, wyjął list i podał Prefektowi, który schwycił go z wyrazem najwyższej radości, otworzył drżącą ręką, rzucił pobieżnie okiem na treść, a potem ciskając się ku drzwiom wypadł bez ceremonii z pokoju i z domu, milcząc cały czas od chwili, gdy Dupin zażądał od niego wypełnienia czeku.
Po jego odejściu przyjaciel mój udzielił mi wyjaśnienia.
— Paryska policya — powiedział, — jest bardzo zdolna w swoim rodzaju. Urzędnicy są wytrwali, sprytni, pomysłowi i gruntownie obznajmieni z tem, czego obowiązki ich głównie wymagają. Toteż kiedy G. opowiedział mi szczegółowo sposób przeszukania pałacu ministra D. uznałem, że dokonał zadowalniającej rewizyi o ile do tego był zdolny.
— O ile do tego był zdolny? — powiedziałem.
— Tak — odparł Dupin. — Użyte metody były nietylko najlepsze w swoim rodzaju, ale zastosowane doskonale. Gdyby list był w zakresie ich poszukiwań, byliby niewątpliwie znaleźli go.
Uśmiechnąłem się tylko, ale on miał zupełnie poważną minę.
— Metody więc, — ciągnął dalej, — były dobre w swoim rodzaju, i dobrze wykonane, ale bieda w tem, że nie były odpowiednie w danym wypadku. Pewna ilość bardzo pomysłowych sztuczek jest dla Prefekta Prokrustowem łożem, do których gwałtem stosuje swoje plany. Myli się atoli ustawicznie będąc albo za głębokim, albo za płytkim dla danej sprawy, i nie jeden student rozumie rzecz lepiej od niego. Znam jednego w wieku lat ośmiu, którego powodzenie w grze, para niepara wzbudza powszechny podziw. Gra ta jest prosta i gra się ją kostkami. Jeden gracz trzyma pewną ich ilość w ręce i pyta się, czy liczba ta jest parzysta, czy nieparzysta. Jeżeli gracz zgadł, to wygrywa jeden punkt, w przeciwnym razie przegrywa. Chłopiec, o którym mówię, zawsze wygrywał. Miał oczywiście zasadę w zgadywaniu, polegającą na obserwacyi i zgłębieniu sprytu przeciwnika. Naprzykład, gdy simplicyusz jest przeciwnikiem i pyta się, para niepara?, student odpowiada, niepara i przegrywa, ale za drugim razem wygrywa, gdyż wtedy mówi sobie, simplicyusz miał równą ilość przy pierwszej próbie, a spryt jego pozwala mu tylko na to, aby drugim razem miał ilość nierówną, zatem powiem niepara, mówi niepara i wygrywa. Ze sprytniejszym rozumowałby tak: za pierwszym razem powiedziałem niepara, to też on za pierwszym idąc impulsem zechce dać mi do zgadnięcia nierówną ilość, ponieważ atoli zmiana ta jest za prosta, przeto po namyśle zdecyduje się podać znowu równą ilość. Powiem więc para, zgaduje i wygrywa. Czemże więc jest ostatecznie to rezonowanie studenta, którego nazywają szczęśliwcem?
— Jestto jedynie, — odrzekłem — zidentyfikowanie intellektu rozumującego z intellektem przeciwnika.
— Zapewne — odparł Dupin — a kiedy spytałem go o metodę, na której się jego powodzenie opiera, taką dał mi odpowiedź. »Gdy się pragnę dowiedzieć, czy którykolwiek jest mądrym, głupim, dobrym, lub nikczemnym, układam wyraz mojej twarzy zupełnie podług wyrazu jego twarzy, a potem czekam jakie myśli lub uczucia powstaną w mym umyśle lub sercu, zgodne z wyrazem. Ta odpowiedź jest podstawą całej rzekomej głębokości przypisywanej Rochefaucauld’owi, La Bruyere’owi, Machiavelli’emu, Campanelli.
— Jeżeli pana dobrze rozumiem, to powodzenie polega na dobrem odczuciu swego przeciwnika.
— Dla celów praktycznych — odparł Dupin, istotnie na tem polega, a Prefekt i jego kohorta spotykają się z niepowodzeniem tak często dlatego, że nie mierzą umysłu, z którym mają do czynienia. Biorą pod rozwagę tylko swoje własne pojęcie o pomysłowości, szukając czegoś ukrytego, mają na myśli tylko sposoby, w które ani by rzecz ukryli. Mają racyę o tyle, że ich własna pomysłowość jest wiernem odbiciem pomysłowości mas; lecz gdy spryt przestępcy jest nad ich objęcie, wywodzi ich w pole. Nie poddają zmianie zasad swego badania; w najlepszym razie zewnętrznem zdarzeniem zniewoleni, lub nadzwyczajną zachęceni nagrodą, rozciągają lub przesadzają swoje stare metody nie zmieniając ich istoty. Cóż n. p. w danym wypadku uczyniono dla zmienienia zasady? Czemże jest to świdrowanie, sondowanie, wypukiwanie i badanie za pomocą mikroskopu, dzielenie budynku na ponumerowane cale kwadratowe, jeżeli nie przesadnem zastosowaniem zasady lub zasad rewizyi, opartych na jednem pojmowaniu sprytu ludzkiego, do którego Prefekt w czasie swej długiej karyery przyzwyczaił się? Czyż pan nie widzisz, że on przyjął za pewne, iż wszyscy ludzie starają się ukryć list jeżeli już nie koniecznie w dziurze, wyświdrowanej w nodze od krzesła, to w każdym razie w jakiejś skrytce, nie wiele różniącej się w zasadzie od owej dziury, wyświdrowanej w nodze od krzesła? Czyż pan nie widzisz, że takie skrytki recherché są dobre tylko na zwykle okazye, i że stosują je tylko zwykłe umysły, ponieważ we wszystkich wypadkach ukrycia, schowanie danego przedmiotu w taki sposób recherché jest przypuszalne, to też odkrycie zależy nie od sprytu, lecz w całości od cierpliwości i wytrwałości szukającego, a gdzie jest ważna sprawa, albo gdzie nagroda jest wielka, co w oczach policyi na jedno wychodzi, metoda nigdy nie zawiodła. Pojmiesz pan teraz, co zrozumiałem, mówiąc, że gdyby skradziony list znajdował się gdziekolwiek w granicach rewizyi Prefekta — innemi słowy, gdyby zasada jego ukrycia zgadzała się z zasadami Prefekta, wykrycie nie ulegałoby wątpliwości. Funkcyonaryusz ten jednakże został zupełnie zmistyfikowany, a odległe źródło porażki leży w przypuszczeniu, że minister jest głupcem, ponieważ zyskał sobie rozgłos jako poeta. Wszyscy głupcy są poetami, to Prefekt czuje, to też popełnił jeno błąd zwany non distributio medii, przypuszczając, że wszyscy poeci są głupcami.
— Czyż to jest istotnie poeta? — spytałem. — Wszakże są dwaj bracia, i obaj zyskali imię w literaturze. Minister napisał, o ile mi się zdaje, rozprawę matematyczną. Jest więc matematykiem a nie poetą.
— Jesteś pan w błędzie, znam go dobrze, jest jednym i drugim. Jako poeta i matematyk rozumował dobrze, jako zwykły matematyk nie rozumowałby wcale, co by go zdało na łaskę Prefekta.
— Zadziwiasz mnie pan — rzekłem, — temi opiniami, którym cały świat zaprzecza. Nie zechcesz pan zaprzeczać przetrawionym ideom wieków. Rozum matematyczny uważany był od dawna jako rozum par excellence.
— Il y a á parier, — odparł Dupin, przytaczając Chamfort‘a, — que toute idée publique, toute convention recue, est une sottise, car alle a convenu au plus grand nombre! Matematycy zapewniam pana, uczynili wszystko, aby rozpowszechnić zwykły błąd, o którym pan mówisz, a który nie przestaje być błędem, choć się go za prawdę ogłasza. Zastosowali oni naprzykład wyraz analiza do algebry. Francuzi są twórcami tego specyalnie złudzenia, ale jeżeli słowo ma jakie znaczenie, jeżeli słowa otrzymują wartość od zastosowalności, to analiza podsuwa myśl o algebrze tak samo jak w łacinie ambitio zawiera ambicyę. religio religię, lub homiues honesti grupę honorowych ludzi.
— Wierzę, że będziesz się pan spierał z matematykami Paryża — rzekłem. — Ale mniejsza z tem, jedź pan dalej:
— Zaprzeczam możność zastosowania, a zatem i wartość rozumu, kultywowanego w jakiejkolwiek innej formie niż abstrakcyjnie logicznej. Zaprzeczam szczególniej rozum, wywołany studyami matematycznemu Matematyka jest nauką o kształcie i liczbie, zatem rozumowanie matematyczne jest tylko logiką, zastosowaną do obserwacyi form i liczb. Wielki błąd leży w przypuszczeniu, że nawet pewniki tak zwanej czystej algebry, są prawdami oderwanemi lub ogólnemi. A błąd ten tak jest ogromny, że zdumiewa mnie powszechne jego przyjęcie. Pewniki matematyczne nie są pewnikami ogólnej prawdy. Co się odnosi do stosunku — formy i liczby — jest nieraz fałszem w odniesieniu do etyki, w której częstokroć jest nieprawdą, że dodane części równają się całości. Pewnik ten nie ma również zastosowania w chemii, nie ma też zastopowania przy roztrząsaniu motywu, ponieważ dwa motywa, z których każdy posiada określoną wartość, dodane nie dają wartości, równej sumie wartości składowych. Są też liczne inne prawdy matematyczne, zastosowalne jedynie w granicach stosunku. Ale matematyk przez przyzwyczajenie rozumuje na podstawie swych ostatecznych prawd, jak gdyby daty się ogólnie zastosować, co sobie świat istotnie wyobraża. Bryant w swej bardzo uczonej Mitologii wspomina o analogicznem źródle błędu, gdy mówi, że chociaż nie wierzy się w bajki pogan, to jednak zapominamy się nieustannie i wyciągamy z nich wnioski; jakby z rzeczy realnych. Algebrarze atoli, którzy sami są poganami, wierzą w te pogańskie bajki, a wnioski czyni się nietyle wskutek niedopisania pamięci, jak wskutek zamieszania w mózgu. Słowem nie spotkałem jeszcze matematyka, któremu możnaby zaufać poza pierwiastkami, albo któryby nie wierzył skrycie, że x²-|-px jest absolutnie i bezwarunkowo równe q. Powiedz jednemu z tych panów, że zdaje ci się, iż w pewnych razach x²-|-px nie jest zupełnie równe q, a lepiej będzie, jeżeli usuniesz mu się z drogi, bo cię inaczej powali na ziemię.
— Chciałem powiedzieć — ciągnął Dupin, kiedy ja uśmiechałem się na jego ostatnie zdanie, — że gdyby minister nie był niczem innem jak tylko matematykiem, Prefekt nie byłby zmuszony dawać mi tego czeku. Ja jednak znałem go jako matematyka i poetę, toteż moja metoda została zastosowana do jego zdolności z uwzględnieniem stosunków, wśród których się znajduje. Znałem go jako dworaka i jako zuchwałego intryganta. Zdawało mi się, że taki człowiek nie mógł być nieświadom praktyk.................................W SPRAWIE WYPADKU PANA VALDEMARA.
Wcale oczywiście nie uważam za rzecz dziwną, że nadzwyczajny wypadek p. Valdemara dał pole do dyskusyi. Dziwniej byłoby gdyby się tak nie stało, zwłaszcza wśród szczególnych okoliczności. Wskutek dążności ze strony wszystkich interesowanych do ukrycia sprawy przed ogółem, przynajmniej na razie, albo nim nie zyskamy nowej sposobności do dalszych badań — wskutek naszych usiłowań osiągnięcia tego — przekręcone i przesadzone przedstawienie rzeczy rozeszło się wśród ludzi i dało powód do wielu niemiłych przekręceń, jakoteż do silnej bardzo niewiary.
Obecnie stało się rzeczą potrzebną podanie faktów, o tyle o ile sam je rozumiem. Rzecz w krótkości tak się przedstawia:
W ciągu ostatnich trzech lat.............................ZEJŚCIE W MAELSTRÖM.
Weszliśmy na szczyt najwynioślejszej skały. Przez kilka minut staruszek był za nadto wyczerpany, aby módz mówić.
— Nie dawno temu, — odezwał się w końcu, — mógłbym był pana poprowadzić tą rutą równie dobrze jak najmłodszy z mych synów; ale prawie trzy lata temu zdarzył mi się taki wypadek, jaki się przed tem nie zdarzył żadnemu śmiertelnikowi — albo przynajmniej taki, jakiego nikt nie przeżył, — a sześć godzin śmiertelnego strachu, jakiego wtedy doświadczyłem złamały mnie na duszy i ciele. Przypuszczasz pan.......................LIGEIA.
Nie mogę w żaden sposób przypomnieć sobie, jak, kiedy, lub nawet gdzie poznałem po raz pierwszy panią Ligeję. Wiele lat od tego czasu upłynęło, a pamięć moja osłabła od wielu cierpień! Albo, być może, nie mogę teraz przypomnieć sobie szczegółów, ponieważ zaiste charakter mej ukochanej, jej rzadka uczoność, jej osobliwsza, spokojna piękność, wreszcie przejmująca i ujarzmiająca elokwencya jej muzykalnego organu mowy, otworzyły jej drogę do mego serca w sposób tak ukradkowy, że nie spostrzegłem ich i nie znałem. Zdaje mi się atoli....................
więcej..