Skrawek nieba. Cykl: Słodkie Magnolie - ebook
Skrawek nieba. Cykl: Słodkie Magnolie - ebook
Dana Sue i Ronnie byli parą od szkoły średniej, potem przez wiele lat uchodzili za wzorowe małżeństwo. Aż do zdrady Ronniego, której Dana Sue nie umie wybaczyć. Po rozwodzie skupia się na pracy i wychowaniu nastoletniej córki Annie. Szybko odnosi finansowy sukces, jej restauracja zyskuje sławę. Jednak kłopoty ze zbuntowaną córką zaczynają ją przerastać. Jest tak zdesperowana, że zapomina o dumie i prosi o pomoc byłego męża.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9510-7 |
Rozmiar pliku: | 804 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poczuła swąd palącego się tosta, a zaraz potem włączył się czujnik dymu. Dana Sue pośpiesznie wyciągnęła grzankę z tostera, wrzuciła ją do zlewozmywaka i zaczęła wymachiwać ręcznikiem. Po chwili czujnik umilkł.
– Mamo, co tu się dzieje? – od progu dobiegł ją głos córki. Annie, krzywiąc się, wciągnęła przesycone spalenizną powietrze. Dżinsy słabo maskowały jej zbyt szczupłą figurę, w wycięciu podkoszulka jaśniała blada skóra i widać było wystające obojczyki.
Annie znowu schudła. Dana Sue zmusiła się, by powstrzymać słowa cisnące się jej na usta. Z ponurą miną popatrzyła na córkę.
– Zgadnij.
– Znowu spaliłaś grzankę – domyśliła się Annie i uśmiechnęła się. Kiedy się uśmiechała, jej buzia była jeszcze bardziej mizerna. – No wiesz! Co z ciebie za szef kuchni? Jak o tym opowiem, to nikt nie zajrzy do twojej restauracji.
– Dlatego nie prowadzimy śniadań. I dlatego zobowiązuję cię do dyskrecji, inaczej zamknę cię w domu, odetnę od telefonu i poczty. Będę cię trzymać, póki nie skończysz trzydziestki – zagroziła Dana Sue. Restauracja „Sullivan's” od chwili otwarcia cieszyła się wielką popularnością. Wieści o serwowanych tu potrawach szybko rozeszły się pocztą pantoflową. Nawet renomowany krytyk kulinarny z Charlestonu zachwycał się twórczym podejściem do tradycyjnych przepisów. Tym bardziej musi dmuchać na zimne, by do opinii publicznej nie przedostały się informacje o jej kulinarnych potknięciach.
– Po co robisz tosty? Przecież nigdy ich nie jesz. – Annie nalała sobie wody, upiła łyk, a resztę wylała do zlewu.
– Przygotowywałam ci śniadanie – odparła Dana Sue. Wyjęła z piecyka omlet z chudym serem i kolorową papryką. Annie zawsze taki lubiła. Omlet wyglądał fantastycznie, mógłby zdobić okładkę pisma kulinarnego.
Annie niechętnie popatrzyła na talerz.
– Czy ja wiem…
– Siadaj – zniecierpliwiła się Dana Sue. – Musisz coś zjeść. Śniadanie to podstawa, zwłaszcza kiedy idziesz do szkoły. Mózg potrzebuje białka. Nie mówiąc już o tym, że zwlekłam się z łóżka, żeby przyrządzić ci coś smacznego, więc bez dyskusji.
Annie, jej śliczna szesnastoletnia córka, popatrzyła na nią z urazą, jakby chciała powiedzieć: “Mamo, przestań!”, jednak posłusznie usiadła przy stole. Dana Sue zajęła miejsce naprzeciwko niej, zacisnęła palce na kubku z kawą. Pracę w restauracji kończyła późną nocą i rano potrzebowała kofeiny, by się rozbudzić i nie dać zwieść bystrej nastolatce.
– Jak minął pierwszy dzień w szkole? – zagadnęła.
Annie wzruszyła ramionami.
– Masz w tym roku wspólne zajęcia z Tylerem? – Jak daleko sięgała pamięcią, Annie zawsze miała słabość do Tylera Townsenda, syna jej przyjaciółki, a od niedawna również wspólniczki w interesach. Minęło niewiele ponad rok, od kiedy trzy przyjaciółki założyły klub fitness dla kobiet. Mieszkanki Serenity zyskały nowe, przyjazne im miejsce.
– Mamo, Tyler jest ode mnie starszy, nie mamy wspólnych zajęć – z wymowną cierpliwością rzekła Annie.
– To wielka szkoda – westchnęła Dana Sue. Tyler miał za sobą przykre przejścia. Jego ojciec zostawił rodzinę dla młodszej kobiety, Tyler bardzo to przeżył. Jej córka zawsze mogła na niego liczyć, był dla niej jak starszy brat czy najlepszy kumpel. Jednak Annie to nie wystarczało. Chciała, by Tyler ujrzał w niej dziewczynę i zaczął z nią chodzić, ale na to się nie zanosiło.
Dana Sue popatrzyła na pochmurną minę córki. Jak trudno nawiązać kontakt z nastolatką!
– Nauczyciele są fajni?
– Mówią swoje, ja słucham. Nie muszą mi się podobać.
Zdusiła westchnienie. Jeszcze kilka lat temu Annie trajkotała jak katarynka, o wszystkim opowiadała mamie i tacie. Dwa lata temu, kiedy Ronnie ją zdradził, a ona wyrzuciła go z domu, to się zmieniło. Annie, zawsze wpatrzona w ojca, przeżyła zajście mocno. Ją też to dobiło. Jeszcze przez długi czas po orzeczeniu rozwodu w domu panowała głucha cisza. Żadna z nich nie chciała mówić o tym, co najbardziej bolało i co najbardziej się liczyło.
– Mamo, muszę pędzić, bo się spóźnię! – Annie, zerknąwszy na zegar, poderwała się z miejsca.
Dana Sue popatrzyła na nietknięte jedzenie.
– Nawet nie spróbowałaś.
– Przepraszam. Wygląda pysznie, ale nie jestem głodna. Do zobaczenia wieczorem! – Cmoknęła mamę w policzek i wybiegła, zostawiając za sobą zapach kosztownych perfum. Dana Sue kupiła je sobie na Gwiazdkę i używała na wyjątkowe okazje.
Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy kawa już dawno wystygła. I dopiero teraz spostrzegła torebkę z drugim śniadaniem Annie. Wyglądało, że zapomniała ją wziąć, lecz Dana Sue nie miała złudzeń. Annie celowo ją zostawiła. Podobnie jak celowo nie zjadła śniadania.
Ogarnęła ją panika. W listopadzie na przyjęciu weselnym Maddie Annie zemdlała. Dana Sue wciąż miała to w pamięci.
– Och, córeńko – wyszeptała. – Tylko nie to.
– Na wieczór planuję pudding chlebowy, dodam jabłek dla wzbogacenia smaku – rzekł Erik Whitney, nim Dana Sue zdążyła założyć fartuch. – Co ty na to?
Na samą myśl o puddingu ślinka napłynęła jej do ust. Szybko się opamiętała. To nie dla niej. Goście niech sobie używają, ale ona musi trzymać się od deserów jak najdalej. Westchnęła.
Erik popatrzył na nią z niepokojem.
– Za dużo cukru?
– Dla mnie tak. Dla innych jak najbardziej może być.
– Może placek z owocami? Zamiast cukru mogę dać słodzik.
Dana Sue pokręciła głową. Jej restauracja zyskała renomę dzięki nowoczesnemu podejściu do tradycyjnych dań. Podawano je w nowej, zdrowszej wersji. Co innego desery, tutaj nie było żadnych ograniczeń, co bardzo odpowiadało klientom.
Erik, mężczyzna po trzydziestce, lubił eksperymentować i zaskakiwać gości. Jego cukiernicze majstersztyki szybko zyskały uznanie. W dodatku wspaniale się z nim pracowało. Dana Sue nie mogła się go nachwalić, zwłaszcza po doświadczeniach z poprzednim szefem kuchni, porywczym i humorzastym. Erik był nie tylko pracownikiem, stał się powiernikiem i przyjacielem.
Wciąż rosło zapotrzebowanie na jego torty weselne. Bo też naprawdę doprowadził je do doskonałości! Dana Sue zdawała sobie sprawę, że Erik niedługo u niej zabawi. Jeszcze rok, dwa, a podkupi go któraś z wielkomiejskich restauracji czy firm cateringowych. Cieszyła się, że na razie odpowiada mu praca w “Sullivan's”. Miał tu pełną swobodę, co bardzo mu pasowało.
– Przez całe lato podawaliśmy ciasta z owocami. Zrób pudding. Przecież pieczesz nie dla mnie, tylko dla klientów.
Ile czasu minęło, od kiedy ostatni raz pozwoliła sobie skosztować boskiego deseru Erika? Chyba odkąd doktor Marshall kazał jej zrzucić te osiem kilogramów, które przybrała przez dwa lata, i ponownie ostrzegł przed cukrzycą, chorobą, z którą przegrała jej mama.
Liczyła naiwnie, że gdy ruszy klub, przybędzie jej obowiązków i nie będzie miała czasu na jedzenie. Będzie też miała motywację do ćwiczeń. Zamiast tego, próbując dietetycznych napojów i odtłuszczonych ciasteczek, znów przytyła prawie trzy kilogramy.
Zdawała sobie sprawę, że jako szefowa restauracji jest narażona na różne pokusy. Siedząc ciągle w kuchni, trudno zachować nienaganną figurę. Choć to była tylko część prawdy. Nie przysłużyło się jej rozstanie w mężem. Kiedy dwa lata temu przyłapała go na zdradzie i przepędziła z domu, zaczęła szukać pociechy w jedzeniu. Annie przeciwnie – odreagowywała stres głodówką.
– Nie jesteś jedyną osobą w Serenity, która musi uważać na cukier – rzekł Erik. – Mogę się dostosować do wymagań.
– Ja też. W końcu nie grozi mi śmierć głodowa. Dziś mamy mnóstwo warzyw i trzy główne dania, wszystkie bardzo zdrowe. Zaczynaj swoje czary. Nasi stali bywalcy zawsze spodziewają się po tobie wspaniałej niespodzianki.
– No dobrze – poddał się. Popatrzył na nią badawczo. – Powiesz mi, co cię gryzie?
Dana Sue spochmurniała.
– Skąd taki pomysł?
– Z doświadczenia – odparł krótko. – Dobrze ci zrobi, jak się przed kimś otworzysz. Zadzwoń do Maddie czy Helen i wyrzuć to z siebie. Jeśli będziesz taka zdekoncentrowana jak w czasie lunchu, to cały wieczór mam z głowy. Talerze wracały do kuchni, bo czegoś brakowało. Rozumiem, że można zapomnieć o frytkach, ale o mięsie?
– O mój Boże! Liczyłam, że się nie zorientowałeś.
– Na wszystko mam baczenie, dlatego masz we mnie takie wsparcie. No dobrze, idź wreszcie i zadzwoń.
Odszedł, a jej myśli znowu poszybowały do Annie. Nie może dłużej udawać, że nic się nie dzieje, że nie widzi, jak córka staje się coraz mizerniejsza. Wprawdzie Annie zarzekała się, że nie jest chudsza niż modelki z kolorowych magazynów czy z telewizji, i zapewniała, że jest okazem zdrowia, Dana Sue intuicyjnie czuła, że prawda jest inna. Luźne stroje, jakimi Annie próbowała zamaskować swą przeraźliwą chudość, wcale jej nie ukrywały. Domyślała się, czemu córka tak zawzięcie się głodzi: bo nie chce być taka jak jej mama, otyła i samotna.
W porze lunchu restauracja pękała w szwach i trzeba było naprawdę się zwijać, żeby ze wszystkim nadążyć. Zwykle bardzo się mobilizowała, lecz dzisiaj nie mogła się skoncentrować. Wciąż miała przed oczami zostawioną na kuchennym blacie torbę z drugim śniadaniem. Przypadek? Annie była ostrożna i żeby nie budzić podejrzeń, udawała, że coś jednak jada. Skoro dziś nie wzięła śniadania, to może jest to wołanie o pomoc?
Wiedziała, że Erik poradzi sobie z przygotowaniami do wieczornego szczytu. Wyszła z luksusowo urządzonej profesjonalnej kuchni i zaszyła się w swoim pokoiku na zapleczu. Posłucha rady Erika i zadzwoni do Maddie. Zawsze, gdy coś zaczynało się walić, mogła liczyć na przyjaciółki, Maddie Maddox i Helen Decatur. Maddie kierowała ich klubem, Helen była prawniczką. Wiedziała, że przyjaciółki zawsze pomogą w potrzebie. Im może się wypłakać, poprosić o radę. Już w podstawówce trzymały się razem. Słodkie Magnolie, tak o nich mówiono. Ich przyjaźń zahartowała się przez lata i wytrzymała próbę czasu.
Wspierały się, przeżywając szkolne miłości, kryzysy małżeńskie, problemy zdrowotne. Dzieliły ze sobą smutki i radości. Od ponad roku miały wspólny biznes, co jeszcze bardziej je zbliżyło. Ten klub okazał się strzałem w dziesiątkę, bo doskonale się uzupełniały.
– Co tam słychać w świecie fitnessu? – zagadnęła, starając się, by jej głos zabrzmiał pogodnie.
– Co się stało? – z miejsca spytała Maddie.
Żachnęła się, że tak szybko została rozszyfrowana. To już drugi raz. Chyba nie potrafi ukrywać emocji.
– Dlaczego z góry zakładasz, że coś się stało?
– Bo za godzinę w twojej knajpie zacznie się młyn – odparła Maddie. – O tej porze nie wiesz, w co ręce włożyć. A już na pewno nie dzwonisz na pogaduszki. Dopiero po dziewiątej, kiedy ludzie zaczynają się rozchodzić, masz czas, by usiąść i spokojnie pogadać.
Obiecała sobie w duchu, że postara się być mniej przewidywalna. Kiedyś była najśmielszą i najbardziej zwariowaną ze Słodkich Magnolii. Jednak po rozwodzie, mając świadomość, że musi wychować i wykształcić córkę, stała się ostrożna i wyważona.
– No mów – przypiliła ją Maddie. – Co się stało? Może komuś nie smakowała tarta? A może sałata nie była dość chrupka? – dodała, robiąc przytyk do jej perfekcjonizmu.
– Bardzo zabawne – mruknęła Dana Sue. – Chodzi o Annie. Boję się, że znowu z nią kiepsko. I ty, i Helen martwiłyście się o nią. Po tym, jak zemdlała na twoim weselu, wszystkie wpadłyśmy w panikę. Ale minął już prawie rok, pilnowałam jej. – Naraz ogarnęło ją przytłaczające poczucie bezsilności. – A teraz już sama nie wiem. Zaczynam myśleć, że sama siebie oszukiwałam.
– Opowiedz, co się stało – rzeczowo powiedziała Maddie.
Dana Sue pokrótce zrelacjonowała jej poranną historię.
– Może przesadzam? Może niepotrzebnie doszukuję się nie wiadomo czego, bo nie zjadła śniadania i nie wzięła kanapek?
– Gdyby chodziło tylko o to, to tak – odparła Maddie. – Jednak Annie może mieć zaburzenia odżywiania, nie raz o tym mówiłyśmy. Zemdlała na moim weselu, to było pierwsze poważne ostrzeżenie. Jeśli ma anoreksję, to trzeba ją leczyć. Takie rzeczy nie mijają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przypuszczam, że Annie nauczyła się lepiej przed tobą ukrywać. Myślę, że potrzebna jej fachowa pomoc.
Dana Sue rozpaczliwie czepiała się resztek nadziei.
– Może to tylko nerwy, bo to początek roku szkolnego. Może kupuje sobie coś w szkolnej stołówce – podsunęła. Naraz ją olśniło. – Maddie, zapytaj Tylera, może on coś zauważył.
– Zapytam go – obiecała. – Ale nie rób sobie nadziei. Nastoletni chłopcy nie zwracają uwagi na takie rzeczy.
– Spróbuj – poprosiła Dana Sue. – Ja z niej niczego nie wycisnę. Od razu zamyka się w sobie.
– Zrobię co w mojej mocy – przyrzekła Maddie. – Zapytam też Cala. Jeśli dzieciaki coś kombinują, on pierwszy o tym słyszy. Często jest lepiej zorientowany w problemach uczniów niż ich rodzice. Zresztą dokładnie tak było z Tylerem, pamiętasz?
– Pamiętam. – To niepokój o chłopca zapoczątkował znajomość Cala i Maddie. – Dzięki, Maddie. Daj mi znać, jeśli się czegoś dowiesz.
– Jasne. Zadzwonię wieczorem. Postaraj się wyluzować. Annie to mądra dziewczynka.
– Ale może nie dostatecznie mądra – ze znużeniem rzekła Dana Sue. – Tłem takich zaburzeń zwykle jest presja rówieśników i porównywanie siebie z modelkami czy gwiazdami telewizji, ale w jej przypadku są jeszcze inne powody, związane z odejściem Ronniego.
– Tak myślisz?
– Tak. Annie wmówiła sobie, że nasze małżeństwo by się nie rozpadło, gdybym ważyła mniej niż czterdzieści osiem kilogramów. A tyle to ja ważyłam w siódmej klasie.
– Kobieto, przy twoim wzroście? Wyglądałabyś jak tyczka.
– Pewnie tak, choć jestem ciekawa, jak taki wygląd działa na mężczyzn – w głosie Dany Sue zabrzmiała tęskna nuta. Po chwili dodała bardziej realistycznym tonem: – Ale na to nie ma szans. Nawet gdy uda mi się stracić pół kilo, to tylko na chwilę. Chyba tak mi pisane, że mam być wysoka, ale w sobie.
– Coś mi się widzi, że nie tylko Annie przydałaby się pogadanka na tematy żywieniowe. Jutro rano ściągnę tu Helen. Jak przyjedziesz z sałatkami, przemówimy ci do rozsądku. Jesteś cudowną kobietą, wyglądasz super. I masz o tym stale pamiętać.
– Skoncentrujmy się na Annie – rzekła Dana Sue, bo jej problemy nie były teraz najważniejsze. Choć miło, że Maddie starała się ją dowartościować. – To ona jest w potrzebie.
– Pomożemy ci, możesz na nas liczyć – zapewniła Maddie. – Czy Słodkie Magnolie kiedykolwiek zawiodły?
– Nigdy – przyznała i nagle uśmiechnęła się. Na chwilę zapomniała o smutkach. – Poczekaj, cofam. Raz, gdy zrobiłyśmy psikusa wuefiście, zostawiłyście mnie i musiałam tłumaczyć się gliniarzowi.
– To był twój pomysł. I wcale cię nie zostawiłyśmy, tylko biegłaś za wolno – sprostowała Maddie. – Wróciłyśmy po ciebie.
– Ale on już zdążył zadzwonić do moich starych i postraszył, że jak jeszcze raz zrobię coś równie głupiego, to mnie zaaresztuje. Z nerwów i strachu aż zaczęłam wymiotować.
– Zostawmy dawne historie – zmieniła temat Maddie. – Jutro pogadamy.
– Dzięki. Zadzwonię później.
Odłożyła słuchawkę i odetchnęła lżej. Już nie raz miała w życiu problemy, a Maddie i Helen nigdy jej nie opuściły. Były przy niej, gdy przechodziła rozwód, gdy otwierała restaurację. Ten kryzys – jeśli w ogóle jest jakiś kryzys – z ich pomocą też uda się zażegnać.
Annie nie cierpiała wuefu. Była okropną niezdarą. W dodatku pani Franklin, kobieta pełna energii i ważąca mniej niż czterdzieści pięć kilo, zawsze na nią dziwnie patrzyła. Jakby coś ją w Annie niepokoiło. Annie odpłacała jej tym samym, ale dziś nie miała na to siły.
– Annie, przyjdź do mnie po lekcji – poleciła nauczycielka, gdy już zamęczyła klasę biegiem wokół boiska. Kazała im przebiec dwa okrążenia.
– Oho – Sarah współczująco popatrzyła na przyjaciółkę. – Czego ona może od ciebie chcieć?
– Raczej nie będzie werbowała mnie do sekcji biegaczy – zażartowała Annie, łapczywie chwytając powietrze. Nigdy nie miała dobrej formy, ale ostatnio czuła się coraz słabiej. Nawet najmniejszy wysiłek fizyczny był dla niej mordęgą. Dziwne, bo po Sarah niczego nie było widać. Jakby ten bieg wcale jej nie zmęczył.
Sarah była jej przyjaciółką od piątej klasy. Były ze sobą zżyte, znały swe najskrytsze sekrety. Teraz Sarah patrzyła na nią z niepokojem.
– Chyba nie sądzisz, że martwi się twoją kondycją? Dorośli zawsze przesadzają, gdy według nich nie nadajemy się do maratonu czy czegoś w tym stylu. A kto by chciał się tak szarpać?
– Na pewno nie ja – potwierdziła Annie. Odetchnęła lżej, bo dziwne kołatanie w piersi, z którym już się zdążyła oswoić, trochę ustało. Wreszcie mogła oddychać w miarę normalnie.
– Może dowiedziała się, że zemdlałaś i wylądowałaś w szpitalu.
– Sarah, daj spokój. To było w zeszłym roku. Wszyscy już dawno o tym zapomnieli.
– Wiesz, jeśli ona się boi, że zemdlejesz w czasie ćwiczeń, to może cię zwolni z wuefu.
– Akurat! Nigdy cię nie zwolnią bez zaświadczenia od lekarza, a doktor Marshall w życiu mi go nie da. Zresztą nawet bym go nie prosiła. Gdyby moja mama się dowiedziała… Już i tak ciągle się czepia, że nie jem tyle, co potrzeba. – Przewróciła oczami. – Tak jakby ona odżywiała się zdrowo. Odkąd tata odszedł, strasznie się roztyła. Teraz żaden facet na nią nie spojrzy. Ja nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu.
– Ile teraz ważysz? – zapytała Sarah.
– Nie wiem dokładnie.
Przyjaciółka obrzuciła ją wymownym spojrzeniem.
– Uważaj, bo uwierzę. Dobrze wiesz, bo ważysz się co najmniej trzy czy cztery razy dziennie.
Annie spochmurniała. Może rzeczywiście trochę przesadzała z tym ważeniem, ale skąd mogła mieć pewność, czy domowa waga pokazuje dobrze. Tylko dlatego ważyła się jeszcze w szkolnej szatni. Jeśli była w klubie, ważyła się i tam. Swą wagę znała doskonale, ale nie zamierzała zdradzać jej przyjaciółce. Zresztą nie waga była istotna, ale wygląd. Wciąż wygląda grubo. Nie mogła patrzeć na swoje odbicie w lustrzanej ścianie w klubie, z trudem powstrzymywała płacz. Jak jej mama mogła w ogóle wchodzić do tej sali?
– Annie? – Sarah nie kryła niepokoju. – Ważysz mniej niż czterdzieści pięć kilo? Jak na ciebie patrzę, to myślę, że chyba ledwie czterdzieści.
– A jeśli nawet? – broniła się. – Muszę stracić jeszcze kilka kilogramów, żeby wyglądać naprawdę dobrze.
– Obiecałaś, że nie będziesz tak przejmować się swoją wagą – nalegała coraz bardziej zaniepokojona Sarah. – Sama mówiłaś, że to był największy obciach w życiu, kiedy zemdlałaś, tańcząc z Tylerem. I że to już nigdy się nie powtórzy. Obiecałaś, że postarasz się nie ważyć mniej niż czterdzieści pięć kilo, choć przy twoim wzroście to bardzo mało. Obiecałaś – powtórzyła z naciskiem. – Zapomniałaś już? Wiesz, że zemdlałaś, bo nie jadłaś.
– Tamtego dnia nie jadłam. Teraz jem.
– Co zjadłaś dzisiaj? – nie zrażała się Sarah.
– Mama zrobiła mi omlet na śniadanie.
Sarah popatrzyła na przyjaciółkę domyślnie.
– Ale go nie zjadłaś.
Annie westchnęła. Sarah jej nie popuści.
– Co się tak mnie czepiłaś? A co ty dzisiaj jadłaś?
– Na śniadanie płatki śniadaniowe i pół banana, a na lunch sałatkę – odpowiedziała.
Na myśl o takiej ilości jedzenia zrobiło się jej niedobrze.
– No to super. Tylko nie płacz, jak przestaniesz mieścić się w ciuchy.
– Ja wcale nie tyję – zareplikowała Sarah. – Odżywiam się racjonalnie i nawet trochę schudłam. – Popatrzyła na Annie smętnie. – Chociaż oddałabym wszystko za hamburgera z frytkami. Jak sobie pomyślę, że kiedyś wszystkie dzieciaki się tym zajadały… Moi rodzice wciąż wspominają, jak po szkole czy meczach chodzili do Whartonów i obżerali się do oporu. Do tego brali mleczne koktajle. Wyobrażasz to sobie?
– Nie – odparła Annie.
Ostatni raz jadła burgera i frytki tego dnia, gdy tata zabrał ją do Whartonów i powiedział, że się wyprowadza z domu i rozwodzi z mamą. Zrobiło się jej niedobrze. Pobiegła do łazienki i natychmiast zwróciła cały posiłek.
Od tamtego koszmarnego dnia już nic jej nie smakowało. Ani hamburgery i frytki, za którymi wcześniej przepadała, ani pizza czy lody, ani nawet potrawy z restauracji mamy. Zupełnie jakby ojciec odebrał jej apetyt na jedzenie, tak jak złamał jej serce. Zdradził mamę, potem jego rzeczy wylądowały na trawniku przed domem. Wciąż miała przed oczami tę scenę. Wiedziała, że mama postąpiła słusznie, jednak czuła wewnętrzną pustkę. Dla taty zawsze była najpiękniejszą dziewczynką na świecie. Pewnie nadal tak myślał, lecz teraz go tu nie było. Kończył takim stwierdzeniem każdą rozmowę telefoniczną, ale przecież nie miał pojęcia, jak Annie teraz wygląda. Dlatego jego słowa do niej nie trafiały. Takie puste gadanie.
– Fajnie byłoby wpaść do Whartonów, co? – tęsknie rzekła Sarah. – Jeszcze teraz dużo dzieciaków zagląda tam po szkole.
– No to idź – mruknęła Annie. – Ja cię nie zatrzymuję.
– Bez ciebie to nie to samo. A może się jednak wybierzemy? Nie musimy zamawiać tego, co reszta.
Annie przecząco kręciła głową.
– Ostatni raz byłam tam z mamą, Maddie i Tylerem. Wiesz, jak się na mnie gapili, gdy zamówiłam wodę z cytryną? Jakbym prosiła o piwo czy coś podobnego. W dodatku pani Grace to taka pleciuga, że jeszcze nie zdążę wyjść, a moja mama już będzie wiedziała, że niczego nie zamówiłam.
Sarah nie kryła zawodu.
– Hm, chyba masz rację.
Annie poczuła wyrzuty sumienia. Nie chciała, żeby przez nią przyjaciółka coś straciła.
– Wiesz co? Albo chodźmy. Zamówię wodę czy coś takiego. Nie muszę wypić. – Rozjaśniła się. – Może Tyler tam będzie?
– Dobrze wiesz, że będzie. Wszyscy fajni chłopcy się tam spotykają po szkole. To jak, kiedy pójdziemy?
– Możemy dzisiaj – odparła. – Najpierw tylko pokażę się pani Franklin. Spotkamy się przed szkołą.
Straci pieniądze na napój, ale to i tak mała cena za ujrzenie Tylera. Nie łudziła się, że zwróci na nią uwagę. Nie dość, że jest starszy, to jest gwiazdą baseballu. Zawsze otaczają go najładniejsze koleżanki z jego rocznika. Chyba podobają mu się wysokie szczupłe długowłose blondynki z dużym biustem. Ona ma niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów, kasztanowe loki, o biuście nie ma co mówić.
Ale jest coś, co daje jej ogromną przewagę. Ona i Ty są prawie rodziną. Spędzają wspólnie święta, spotykają się przy różnych okazjach. I któregoś razu, kiedy już będzie wystarczająco szczupła, a jej ciało absolutnie doskonałe, Tyler obudzi się i ją zauważy.ROZDZIAŁ DRUGI
Słońce prażyło, z nieba lał się żar. Na dachu nie było się gdzie przed nim skryć. Kolejny dom, kolejne osiedle, tym razem na przedmieściach Beaufort w Karolinie Południowej. Ronnie Sullivan popatrzył na smużki potu na ramionach. Czuł pot pod kaskiem, robocze buty ciążyły jak z ołowiu.
Przez ostatnie dwa lata harował jak wół. Przenosił się z budowy na budowę, jakby wciąż było mu mało, jakby ciężka fizyczna praca przynosiła ukojenie jego zbolałej duszy. Tu, na Południu, nigdy nie brakowało słońca. Paliło niemiłosiernie, człowiek przestawał myśleć. Powoli wszystko mu obojętniało. Z czasem dał sobie spokój z rzedniejącymi włosami i ogolił się na łyso.
Brał każdą pracę, jaka się nawinęła. Nie oszczędzał się, a po robocie wracał do pokoju w tanim motelu, brał prysznic i dzień kończył w barze. Zimne piwo i tłuste jedzenie. Czuł się znużony, wykończony fizycznie i psychicznie. Co z tego, skoro gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, nie mógł otrząsnąć się z nawracających koszmarów i żalu.
Na własne życzenie stracił wszystko, co miał w życiu najcenniejszego. Zmarnował swoje małżeństwo z Daną Sue. W dodatku wyłącznie przez własną głupotę i bezmyślność. O konsekwencjach swego idiotycznego czynu pomyślał dopiero wtedy, gdy już było za późno.
Miał tylko jedno wytłumaczenie: to lata pracy na dachach, w pełnym słońcu, odebrały mu rozum. Inaczej nigdy by sobie nie pozwolił na tę bezsensowną, żałosną przygodę, w dodatku w Serenity, pod bokiem żony. W miasteczku, które żyło plotkami, w którym każda najdrobniejsza wieść rozchodziła się lotem błyskawicy. Jak durny palant przespał się z poznaną w barze kobietą. I tym czynem przekreślił swe życie.
Dana Sue nie słuchała jego tłumaczeń. Wyrzuciła go z domu, za nim na trawniku wylądowały dwie walizki. Część rzeczy powypadała. Wyzwała go od najgorszych, krzyczała, że go nienawidzi i nie chce więcej widzieć. Niektóre sąsiadki jeszcze podburzały Danę Sue i biły jej brawo.
Chciał zostać i walczyć o ich związek, lecz za dobrze znał Danę Sue i jej upór. Odszedł więc, wiedząc, że popełnia kolejny życiowy błąd.
Nim wyjechał, zabrał Annie, ukochaną córeczkę, na lunch, by wszystko jej wytłumaczyć, ale nie chciała go słuchać. Miała wtedy czternaście lat i rozumiała, dlaczego mama jest na niego taka wściekła. Annie w milczeniu wysłuchała, co miał jej do powiedzenia, a potem wybiegła do łazienki. Wyciągnęła ją dopiero Grace Wharton.
Od tamtej pory nie było dnia, by nie żałował krzywdy, jaką im wyrządził. Wciąż miał przed oczami skamieniałą z rozpaczy twarz córki. Uważała go za najlepszego tatusia na świecie, a on spadł z piedestału, na którym go postawiła. Te wspomnienia go dobijały.
W czasie rozprawy rozwodowej walczył o widzenia z córką, jednak Helen udało się skutecznie je ograniczyć. Co i tak nie miało znaczenia, bo przez pierwszy rok Annie odkładała słuchawkę, słysząc jego głos. Nie chciała go widzieć. Zdawał sobie sprawę, że poniekąd wynikało to z jej lojalności względem mamy, ale nie tylko. Zawiódł ją, wciąż miała do niego żal i pretensje. Dopiero od kilku tygodni odbierała jego telefony, choć rozmowa nadal była sztywna i wymuszona. A kiedyś byli ze sobą tacy zżyci!
Żona i córka nie chciały go widzieć, więc i on od tamtej pory nie pokazał się w Serenity. Jak tchórz. Choć ostatnio coraz częściej rozważał taką ewentualność. Nie był stworzony do życia włóczęgi. Męczyły go motelowe pokoje, przenoszenie się za pracą z miejsca na miejsce. Na tej budowie pracował już niemal rok, a wciąż nie miał poczucia, że jest u siebie. Był wolny, mógł teraz robić, co chciał, ale wcale go to nie bawiło. Czy to nie ironia losu?
Brakowało mu domu, brakowało mu Dany Sue. Zakochał się w niej, gdy miał piętnaście lat. I nadal ją kochał. Dlaczego nie rozumiał tego wcześniej, zanim popełnił tę idiotyczną zdradę? Nie mógł tego pojąć.
Wiedział od Annie, że Dana Sue z nikim się nie związała. Co oczywiście nie znaczyło, że przyjmie go z otwartymi ramionami. Jeśli powróci do Serenity, musi ją do siebie przekonać. Przede wszystkim mieć pracę. Przez te dwa lata Dana Sue może już trochę ochłonęła, może na jego widok nie wyciągnie od razu pistoletu. Miał taką nadzieję. Choć jeśli czymś w niego rzuci, niechybnie trafi. Zawsze rzucała celnie.
Cóż, najwyżej. Uśmiechnął się do siebie. W końcu co warte jest życie bez odrobiny szaleństwa i ryzyka? To też może być powód. Musi spróbować. Jeśli ich drogi znów mają się zejść, jeśli to jest im pisane, prędzej czy później się stanie.
Skończył pracę, zszedł z dachu, wypił z butelki porządny haust wody, a resztę wylał na siebie.
Święto Dziękczynienia. Tak, to będzie odpowiedni moment. Po raz pierwszy od dwóch lat obudziła się w nim nadzieja. Jeśli wcześniej los nie podsunie mu lepszego pretekstu, pojedzie do domu na święto.
Dana Sue i Maddie zasiadły z mrożoną herbatą na ocienionym patio za klubem. Dochodziła ósma rano i powietrze jeszcze było przyjemnie rześkie, choć już czuło się nadchodzący skwar. Tak będzie jeszcze dobre parę tygodni, upał odpuści dopiero w listopadzie, przed Świętem Dziękczynienia.
W klubie ćwiczyło kilka pań, w barze też nie brakowało chętnych na dietetyczne babeczki ze świeżymi owocami.
– A gdzie Helen? – zapytała Dana Sue.
– Na górze, bierze prysznic – wyjaśniła Maddie. – Dziś ćwiczyła od samego rana. Była już przed otwarciem.
Dana Sue z niedowierzaniem popatrzyła na przyjaciółkę. Uniosła brwi.
– Helen? Nasza Helen?
– Wczoraj była u doktora Marshalla – rzekła Maddie. – Znów jej nagadał, że ma za wysokie ciśnienie, że miała unikać stresu i więcej ćwiczyć. No więc postanowiła się przyłożyć.
– Ciekawe, jak długo tym razem wytrzyma – mruknęła Dana Sue. – Kilka miesięcy temu też zaczęła ćwiczyć, a potem nabrała klientów i znów pracowała po czternaście godzin na dobę. Przez kilka tygodni nawet nie widziałyśmy jej na oczy.
– Ona już taka jest. Nie bardzo wierzę, że teraz się zmieni. Sama tyle razy próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale to jak gadanie do ściany. W ogóle nie słucha.
– Kto ciebie nie słucha? – dobiegł je głos Helen. Usiadła obok przyjaciółek.
– Mowa o tobie – Maddie bynajmniej się nie zmieszała.
– Przez całą godzinę ćwiczyłam, prawda? – Helen domyśliła się tematu. – Czego jeszcze ode mnie chcecie?
– Żebyś lepiej zadbała o siebie – miękko powiedziała Dana Sue. – Nie przez dzień czy nawet tydzień, ale na stałe.
– Przyganiał kocioł garnkowi.
– Masz rację – przyznała Dana Sue. Wolała mówić o Helen, nie o problemach z córką czy swoich.
– Nie dyskutuję z doktorem Marshallem. Ma rację – odezwała się Helen. – Wzięłam sobie do serca jego przykazania. I więcej nie ma o czym mówić.
Dana Sue i Maddie wymieniły spojrzenia. Żadna nie skomentowała ostatniej wypowiedzi Helen. Jeśli zaczną ją cisnąć, zdenerwuje się i tyle ją zobaczą. Nie pokaże się więcej.
Helen z zadowoleniem skinęła głową.
– Dzięki. A teraz przejdźmy do przyjemniejszego tematu. Wieczorem przejrzałam księgi. Coraz więcej osób kupuje karnety.
– W zeszłym miesiącu mamy wzrost o dziesięć procent – potwierdziła Maddie. – Dochody z zabiegów spa się podwoiły, a z baru potroiły. Jesteśmy bardzo do przodu.
Dana Sue popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
– Naprawdę? Kiedy jest większy ruch, w czasie śniadania czy lunchu?
– Ruch jest przez cały dzień – powiedziała Maddie. – Mam kilka pań, które ćwiczą trzy razy w tygodniu. Zaczynają o czwartej, a potem zostają na herbatę. Wciąż mnie proszą, by zamówić u ciebie niskokaloryczne babeczki z obniżoną zawartością tłuszczu. Kilka lat temu były w Londynie i bardzo przypadł im do gustu zwyczaj popołudniowej herbatki. Niewielka przekąska w miłym towarzystwie, piękna tradycja.
– To jest myśl – zastanowiła się Helen. – Późne popołudnie to chyba pora przestoju, co?
– Trochę tak, a będzie gorzej, bo zaczęła się szkoła – przyznała Maddie.
– Posłuchajcie, wiele mam odbiera dzieci ze szkoły – mówiła Helen. – Inne są jeszcze w pracy albo zaczynają szykować kolację. A gdyby tak zrobić promocję na popołudniową grupę, do tego gratisowa herbatka? Może to by zachęciło panie, które uważają, że ćwiczenia już nie są dla nich? Emerytki, które nie widzą się w grupie z młodszymi? – zapalała się coraz bardziej.
– Jestem za! – poparła ją Dana Sue. – Może zaproponujmy też promocję dla mam i córek? To by przyciągnęło mamy odbierające dzieci ze szkoły. Miałyby z głowy szykowanie dzieciakom szybkiej przekąski. Małe dzieci byłyby pod fachową opieką, a one i córki mogłyby w spokoju poćwiczyć.
Maddie i Helen popatrzyły po sobie.
– Ty i Annie byście na to poszły? – spytała Maddie.
– Czemu nie?
– Po pierwsze, późne popołudnie to dla ciebie najgorsza pora, by wyjść z restauracji – rzeczowo powiedziała Maddie.
– Na godzinę się wyrwę – nie poddawała się Dana Sue. – Więcej zrobię rano albo część prac przerzucę na Erika i Karen. Karen pracuje od kilku tygodni, ale wszystko chwyta w lot. Erik spokojnie sam dałby sobie ze wszystkim radę; nie robi tego ze względu na mnie.
– Tak? – Helen uniosła brew. – A może raczej boi się o życie? Kuchnia to twoje królestwo. Pieklisz się, jak ktoś pod twoją nieobecność o centymetr przesunie lodówkę. Bo niby na nią wpadasz, gdy pędzisz na salę.
– Przesadzasz, aż tak się nie rządzę.
– Aha! Od kiedy? – nie zrażała się Helen.
– No dobra, może i tak. Ale jeśli to miałoby pomóc mojej córce, to poświęcę się.
– Mam wątpliwości, czy nastolatka chciałaby przychodzić na ćwiczenia ze swoją mamusią – powiedziała Maddie.
– Nawet jeśli obsesyjnie pilnuje wagi? – z zawodem w głosie spytała Dana Sue. Wierzyła w intuicję Maddie. Ostatnimi czasy przyjaciółki trafniej oceniały sytuację niż ona. Może dlatego, że patrzyły obiektywnie.
– To tym bardziej – rzekła Maddie. – Tu wszędzie są lustra. Osoby z takimi problemami unikają luster jak ognia. Sama widziałam, jak Annie ucieka wzrokiem, byle tylko nie patrzeć na swoje odbicie.
– No to co mam zrobić? – jęknęła Dana Sue. – Cal i Tyler potwierdzili, że Annie w szkole nic nie je. Mam czekać, aż się zagłodzi, i dopiero wtedy zacząć działać?
– Oczywiście, że nie – łagodziła Maddie. – Ale trzeba podejść do tego z głową. Musisz mieć konkretne dowody, zanim ją przyprzesz do muru.
– Jej waga to mało? Założę się, że nie waży czterdziestu pięciu kilogramów. Ubrania na niej wiszą. Może zabrać ją do doktora Marshalla, żeby jej przemówił do słuchu? Może się wystraszy i opamięta.
– A ciebie wystraszył? – znacząco spytała Helen. Nie czekając na odpowiedź, dodała: – Nie wystraszył, bo znasz go od zawsze, tak jak my wszystkie. Pamiętasz, jak dawał nam lizaki? Nie słuchasz go. Ja też nie.
– O tym też należałoby pomówić – z naciskiem rzekła Maddie.
– Teraz to nieważne. Rzecz w tym, że staruszek Marshall sam potajemnie pali i ma wysoki cholesterol. Kto bierze go na poważnie?
Maddie skarciła ją wzrokiem.
– Ty nie, ale to nie znaczy, że nie przekona Annie. Tylko że on wie tyle, co my. Domyślamy się, że Annie ma zaburzenia odżywiania, ale nie mamy dowodów. Najpierw musimy je zdobyć. Annie zapewnia cię, że je, ale może wyrzuca jedzenie do śmieci. Możliwości jest wiele.
– Waga nie kłamie. Choć Annie nie pozwala mi się zbliżyć, gdy staje na wadze.
Helen zamyśliła się.
– Może to niewłaściwe podejście. Jeśli skupimy się wyłącznie na Annie, biedaczka poczuje się jak pod mikroskopem.
Maddie powoli pokiwała głową.
– Coś w tym jest. Jak myślisz, czy jej koleżanki mają podobne problemy? – zapytała Danę Sue.
Dana zastanowiła się. Nieraz słyszała rozmowy o dietach, ale żadna z koleżanek Annie nie odchudzała się obsesyjnie.
– Nic takiego nie zauważyłam – odparła. – Sarah Connors wygląda jak okaz zdrowia. Zjada wszystko, co im przyrządzam. Inne koleżanki tak samo.
– Na pewno?
– No wiesz, nie stoję nad nimi jak kat nad dobrą duszą.
– Może powinnaś – powiedziała Helen.
– Czy wyście zwariowały? Annie by się wściekła, gdybym chciała non stop z nimi siedzieć.
– My też, kiedy byłyśmy w jej wieku – przyznała Maddie. – Ale gdyby zostały u niej na noc? Mogłabyś zamówić pizzę, kupić mnóstwo jedzenia, upiec ciasteczka. Potem zajrzeć i sprawdzić, kto je.
– Miałabym podglądać? – obruszyła się Dana Sue.
– To może wydaje się śmieszne, ale dałoby ci orientację. Poza tym rodzice powinni wiedzieć, co dzieje się z ich dziećmi. I kropka.
– No dobra, powiedzmy, że na to pójdę. Ale czego się dowiem? Jeśli jedzenie zniknie, to albo je ktoś zjadł, albo zostało wyrzucone, albo pożarte i zwrócone. Zaburzenia odżywiania objawiają się na różne sposoby, same wiecie.
– Powinnaś spróbować. Co masz do stracenia?
W zasadzie niewiele wiedziała o koleżankach Annie. Chyba rzeczywiście to niezły pomysł.
– Może to coś da – przystała. Była tak zdesperowana, że chwytała się wszystkiego.
– To mi się podoba – z uznaniem rzekła Maddie. – Teraz pomówmy o tobie.
Dana Sue najeżyła się.
– Nie mogę. Muszę już się zbierać.
– Nie tak szybko. – Helen przytrzymała ją za ramię. – Co ostatnio powiedział ci doktor Marshall?
– Że jestem na granicy normy. By nie mieć cukrzycy, muszę ćwiczyć, utrzymywać dietę i regularnie sprawdzać poziom cukru – wyrecytowała.
– I robisz to? – cisnęła Maddie.
– Tak – odparła, uciekając wzrokiem w bok.
– Na pewno? – sceptycznie spytała Helen. – To chyba przychodzisz ćwiczyć na tych wymyślnych maszynach, gdy mnie tutaj nie ma. – Popatrzyła na Maddie. – Czy to prawda? Kiedy Dana Sue tu bywa? Rano? Po południu?
– Zakradam się, gdy jest pusto! Jakim prawem tak wypytujesz? Sama nie jesteś lepsza.
– To fakt. Dlatego mam pomysł, jak nas zmobilizować.
– Nie żartuj – uśmiechnęła się Dana Sue.
– Mówię poważnie. Spiszemy cele, jakie chcemy osiągnąć. I co każda z nas chciałaby dostać w nagrodę. Ta, która zrealizuje plan, wygrywa. Pozostałe fundują wygraną.
Maddie zaświeciły się oczy. Uwielbiała wszelką rywalizację.
– Każda wybiera sobie coś, co jej pasuje?
– No pewnie. Musimy mieć motywację.
– Określimy jakieś limity cenowe? – indagowała Dana Sue. – Tylko ty zgarniasz ciężką kasę.
– Tym bardziej starajcie się mnie wyprzedzić – śmiała się Helen. – Twoja knajpka funkcjonuje lepiej, niż zakładałyśmy, więc nie piszcz. Klub też rozwija się fantastycznie, dlatego należy nam się trochę frajdy. Na pewno nie zbankrutujemy. – Przeniosła wzrok na Maddie. – To co będzie z twoją wymarzoną nagrodą?
– Mam zaszaleć? – upewniła się.
– No jasne. Jak inaczej mamy się zmotywować? Nowe buty czy sukienka to za mało, żeby się starać.
– W takim razie wycieczka na Hawaje na pierwszą rocznicę ślubu. Pewnie będziemy musieli się z tym wstrzymać do ferii wiosennych, ale na coś takiego warto poczekać.
Helen zapisała to w notesie.
– Czyli pierwsza klasa dla dwóch osób, a nawet trzech, bo nie wyobrażam sobie, by twoja mama została z niemowlakiem. Dopiero od niedawna zostaje z wnukami, ale to już nie są malutkie dzieci.
– Tak, dla trzech. Cal za nic by się nie zgodził, żeby mała została w domu. Nie może się z nią rozstać, nawet do pracy trudno mu wyjść.
– A ty? – Helen popatrzyła na Danę Sue. – Wymarzone wakacje, których dotąd sobie odmawiałaś? Nowy samochód? Szpanerska kuchnia do domu?
– Cały dzień spędzam w szpanerskiej kuchni w restauracji. Wystarczy mi widoku nierdzewnej stali. A podróże aż tak mnie nie nęcą.
– Bo zgubiłaś się na szkolnej wycieczce w Waszyngtonie – droczyła się Maddie. – Wciąż ci to wypominano. Dlatego potem nigdzie się nie ruszyłaś.
– No dobrze – rzeczowo powiedziała Helen. – Nie podróż, nie kuchnia. W takim razie co? O czym marzysz?
Miała tylko jedno marzenie. Mieć przy sobie mężczyznę, tego jedynego. Który będzie w nią wpatrzony, będzie zmiatał pyłek spod jej stóp. W skrytości ducha pragnęła, by tym mężczyzną był Ronnie. Ale Maddie i Helen nie mogą jej go dać. Zresztą nie powie im tego. Zbyt były na niego wściekłe, by teraz poprzeć takie marzenie.
– Wiem, czego ona chce – cicho rzekła Maddie.
– Mów – powiedziała Helen.
Maddie popatrzyła Danie Sue prosto w oczy.
– Chce, żeby Ronnie do niej wrócił.
– Nie opowiadaj głupstw! – obruszyła się Dana Sue. Wstydziła się tych pragnień. Za nic się do nich nie przyzna. – Skąd ci to przyszło do głowy? Po tym, jak mnie potraktował? Nie chcę go więcej widzieć.
Przyjaciółki popatrzyły na siebie porozumiewawczo, uniosły brwi.
– Bardzo stanowcze stwierdzenie – rzekła Helen.
– Zbyt stanowcze? – podjęła Maddie.
Uśmiechnęły się szeroko.
Dana Sue spochmurniała.
– Jeśli Ronnie to wasz pomysł na nagrodę, to ja go nie chcę. Gdyby to miała być moja motywacja, wolę codziennie zamawiać sobie największą pizzę. Do końca życia.
– Może naprawdę tak jest – zamyśliła się Maddie.
– No dobrze, a może zgrabny kabriolecik? – podsunęła Helen. – Na przykład czerwony?
Dana Sue uśmiechnęła się. Cieszyła się ze zmiany tematu.
– To rozumiem. Kabriolecik z najlepszym zestawem głośnikowym i nawigacją.
– Hm, to rzeczywiście ważna rzecz – rzekła Maddie – bo nie masz orientacji w terenie. Co wyszło już na tej wycieczce.
– Przestań. Jakoś wszędzie trafiam.
– W końcu – dodała Helen.
– Dobrze, mądralo, a jaką ty chcesz nagrodę? – spytała Dana Sue. – Co jest twoim marzeniem?
– Zakupy – bez namysłu odparła Helen.
– Czy ktoś mógłby pomyśleć inaczej? – spytała Maddie.
Helen popatrzyła na nią z ukosa.
– Zakupy w Paryżu.
– Super! – ucieszyła się Maddie. – Pojedziemy tam razem.
Dana Sue roześmiała się wesoło.
– Coraz bardziej mi się to podoba. Teraz już prawie się nie martwię, jeśli Helen wygra.
– To nie w porządku – ostudziła ją Helen. – Musisz przyrzec, że naprawdę będziesz się starać o nagrodę.
– Kiedy zaczynamy?
– Jak tylko ustalimy cele. Mają być ambitne, ale osiągalne. Spotkajmy się tu jutro o tej samej porze, obmyślimy szczegóły – powiedziała Helen.
– Jestem za – przystała Maddie.
Dana Sue pomyślała o czerwonym sportowym autku, jakie niedawno widziała w Charlestonie. Kiedyś podobne miał Ronnie, jeszcze nim się pobrali. I zanim między nimi wszystko się popsuło.
– Ja też – powiedziała.
Pewnie już nigdy nie będzie smukła jak trzcinka, ale może odnajdzie w sobie to dawne poczucie beztroski i swobody, jakie przepełniało ją, gdy miała osiemnaście lat i świat stał przed nią otworem. A jeśli odzyska wiarę w siebie, to może znajdzie sposób, by tego samego nauczyć Annie.