Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Skręcony Tron - ebook

Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
2 października 2025
59,90
5990 pkt
punktów Virtualo

Skręcony Tron - ebook

Powrót do świata królestwa mostu

Kraina intryg,

 

Niebezpieczne uwikłanie

Ahnnę, dowódczynię, która przelała krew w obronie swoich rodaków, dręczą̨ dwie myśli. Po pierwsze, że nie udało jej się uchronić Ithicany przed inwazją. Po drugie, że ocalenie ojczyzny wymaga porzucenia jej na zawsze. 
Maridrini pozostawili Ithicanę zrujnowaną, a jej mieszkańców w nędzy. Kiedy więc bogate królestwo Harendell domaga się, by Ahnna została narzeczoną następcy tronu, kobieta jest gotowa zrobić wszystko, by zdobyć wpływy jako przyszła królowa – i przejąć kontrolę nad złotem, które wiąże się z królewską władzą. 
Wkrótce jednak odkrywa, że pod piękną powierzchnią harendellskiego dworu kryją się mroczne spiski, obłuda i żądza władzy. A jedyną osobą, która trzyma się z dala od polityki, nie jest jej przyszły mąż, lecz jego irytujący przyrodni brat James. Ahnna zaczyna wątpić, czy Harendell rzeczywiście jest sojusznikiem, za którego się podaje, a jednocześnie uzmysławia sobie, że jej fascynację wzbudza niewłaściwy książę. 
Otoczona śmiertelnie niebezpiecznymi intrygami Ahnna musi odnaleźć sposób na ocalenie rodaków.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68181-35-7
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1 AHNNA

Przez całe swoje życie Ahnna Kertell rządziła Ithicaną. Księżniczka. Dowódczyni. Regentka. Wszystkie stanowiska, które wykorzystywała w obronie ojczyzny.

Dziś oddała całą swoją władzę, choć jej cel pozostał ten sam – zrobić wszystko, co można, by ochronić mieszkańców Ithicany.

Na pierwszy rzut oka jej abdykacja była konieczna, by wypełnić zapisy Traktatu Piętnastu Lat – w imię pokoju zostać żoną następcy tronu Harendell. Sojusz zawarty przez jej matkę przed wielu laty. Przysięga, którą Ahnna powtórzyła przed obliczem króla Edwarda z Harendell, by uzyskać jego wsparcie w wojnie przeciwko Maridrinom.

A Ahnna Kertell nigdy w życiu nie złamała danego słowa.

Siedząc teraz na skalistej półce w najwyższym punkcie Północnej Strażnicy, spoglądała na wyspę, na której znajdował się północny koniec słynnego ithicańskiego mostu, i obserwowała ruch na targowisku poniżej.

Nigdy nie lubiła tej wyspy.

Południową Strażnicę, na której mieszkała i której broniła przez prawie jedną trzecią życia, porastała bujna roślinność, a budynki – jak w całej Ithicanie – wtapiały się w krajobraz, przez co całość wydawała się czasami żywa i niemal świadoma.

Północna Strażnica wyglądała jak wielki skalny blok, który jakiś olbrzym czy bóg wrzucił do morza. Była trzy razy większa od Południowej i wypełniały ją magazyny, spichlerze i tuczarnie, wokół wejścia do mostu wyrosła ogromna twierdza, a na brzegach wznosiły się kamienne umocnienia najeżone słynnymi ithicańskimi katapultami do niszczenia wrogich okrętów. Trzy duże pirsy sięgały w głąb morza, a załogi kupieckich statków rozładowywały bydło, które miało zostać następnie przepędzone przez most i sprzedane na targu na Południowej Strażnicy.

Nawet tak wysoko Ahnna czuła smród zwierząt pędzonych do dużych zagród i docierały do niej wydawane przez nie odgłosy niezadowolenia po burzliwym rejsie przez cieśninę. Wokół już zebrało się kilkunastu potencjalnych kupców, którzy przyglądali się inwentarzowi. Wkrótce rozpocznie się hałaśli­wa aukcja w stylu harendellskim, choć mieli licytować jedynie te zwierzęta, których Aren nie kupi, by wyżywić poddanych.

To właśnie, bardziej niż krajobraz, było powodem, dla którego Ahnna nie lubiła Północnej Strażnicy – w ogóle nie przypominała Ithicany.

Usłyszała szuranie podeszwy o kamień i odruchowo sięgnęła po nóż u pasa, ale rozluźniła się na widok brata bliźniaka.

Aren usiadł na kamieniu obok niej i przerzucił nogi przez krawędź.

– Jesteś nerwowa.

Wzruszyła ramionami.

– Żaden Ithicanin godny tego miana nie robi takiego hałasu, wspinając się po skałach… Założyłam, że jesteś jakimś maridrińskim szczurem, którego nie udało się nam wytępić.

Aren zacisnął zęby. Zamiast jednak zbesztać ją za tę uwagę, wskazał na statki poniżej.

– Amaridzi przywieźli transport wzmacnianego wina. Kapitan namówił mnie do spróbowania towaru, a polewał nader szczodrze.

– Nie wiedziałam, że trunek tak bardzo na ciebie wpływa. – Ahnna wypowiedziała te słowa tonem bardziej zjadliwym, niż zamierzała, i się skrzywiła. Oboje wymieniali się przytykami od czasu, kiedy nauczyli się mówić, ale choć bardzo kochała brata, w jej złośliwościach nie było już ciepła. – Przepraszam.

Zapadła cisza, aż Aren w końcu pokręcił głową i westchnął.

– Nie musisz odchodzić, Ahnno. Harendellczycy są praktyczni, z radością przyjmą korzystną umowę handlową zamiast ciebie jako panny młodej. Wynegocjuję ugodę z Edwardem. Za dwa tygodnie znów będziesz dowodziła Południową Strażnicą.

Niech Bóg się nad nią zlituje, w głębi duszy rozpaczliwie pragnęła przyjąć tę propozycję. To była ta jej część, która bała się odejść. Ale gdyby pozwoliła podejmować jej decyzje, stałaby się tchórzem.

– Nie. Nie tylko dałam słowo, ale też poszłam już na ustępstwa, by zyskać ich wsparcie w walce z Maridriną.

– Nie złamiesz słowa, jeśli Harendellczycy zgodzą się na zmianę warunków. Dla nich najważniejsze jest, żeby wyjść na swoje przy każdej transakcji, a ja mogę zaproponować im rzeczy, które nie będą nas nic kosztować. Poza tym to było słowo matki, nie twoje.

Ahnna skupiła wzrok na ostatniej krowie, którą pędzono ze statku. Marynarze dźgali ją kijami w boki, żeby skłonić do poruszenia się, a ona muczała i zdezorientowana kręciła łbem. Ruszyła w dół po trapie i serce Ahnny zadrżało, kiedy krowa poślizgnęła się na śliskiej powierzchni i upadła. Nogi jej się rozjechały i uderzyły w deski po bokach trapu, odłamując je.

Ahnna wstała, choć wiedziała, że jeśli krowa wpadnie do wody, nic się nie da zrobić. Zwierzę szarpało się, jego tylne nogi na chwilę zawisły w powietrzu, a Ahnna wstrzymała oddech. Później jednak krowa się wyprostowała, zamuczała głośno i pobiegła w stronę reszty stada, zupełnie nieświadoma, że choć właśnie uniknęła śmierci, ta i tak zaraz ją czeka.

– Moje słowo jest dla mnie ważne – stwierdziła. – Kiedy spotkałam się z Edwardem, by zapewnić sobie jego pomoc w uwolnieniu Północnej Strażnicy, powtórzyłam, że w ramach umowy poślubię Williama. Nie narażę Ithicany na niebezpieczeństwo w imię swoich uczuć.

A ponieważ Aren zrobił to dwa razy, równie dobrze mogła mu wbić nóż w plecy i przekręcić.

Natychmiast pożałowała swoich słów, kiedy patrzyła, jak brat wstaje i zaczyna krążyć po półce. Wyraźnie stracił panowanie nad sobą – zawsze tak się działo, kiedy byli razem, i wiedziała, że to jej wina. Wiedziała, że musi przestać go karać. Tyle, że gniew, nieustannie buzujący w jej wnętrzu, nie chciał zniknąć.

Aren odwrócił się do niej.

– To z powodu Lary, prawda? Zamierzasz zmusić mnie, bym wybrał między żoną a siostrą.

Chodziło o Larę. I wcale o nią nie chodziło.

Niegdyś zdradziecka królowa, teraz królowa z legendy. Ta, która zabiła wrogów Ithicany, oswobodziła poddanych, została wybrana przez strażników królestwa i wkrótce miała zostać matką następcy lub następczyni. Wielu zapomniało, że Lara doprowadziła do śmierci tysięcy Ithican.

Ahnna nie zapomniała.

– Nie proszę cię, byś dokonywał jakiegokolwiek wyboru – stwierdziła. – Udam się do Harendell. Koniec dyskusji, Wasza Łaskawość.

Próbowała go ominąć, żeby dotrzeć do ścieżki prowadzącej w dół stromego zbocza na targ poniżej, ale Aren stanął jej na drodze.

– To szaleństwo – warknął. – Harendell nie przypomina ­Ithicany. Zmuszą cię, żebyś zrezygnowała ze wszystkiego, co dla ciebie ważne, każą ci nosić suknie i gorsety i uwiężą w salonach, gdzie całymi dniami będziesz wyszywała. Byłaś dowódczynią Południowej Strażnicy, a zostaniesz oddana księciu Harendell jako jego…

– Żona? – przerwała mu, bo gdyby skończył to stwierdzenie tak, jak z całą pewnością zamierzał, musiałaby go uderzyć. I dlatego, że nie chciała, by wyliczył na głos wszystko, z czego miała zrezygnować. – To znaczy, że będę przyszłą królową Harendell.

– Co, ponieważ oznacza to życie składające się z herbatek i haftów, jest ostatnim, czego pragniesz. – Aren rozmasował skronie i spojrzał jej w oczy. – Wiem, że nie chcesz odejść, ­Ahnno. Ithicana jest dla ciebie wszystkim.

Nie chciała odejść. Ale nie mogła też znieść myśli o pozostaniu.

– Odchodzę właśnie dlatego, że Ithicana jest dla mnie wszystkim. Ithicana jest słaba, Arenie. Co gorsza, jesteśmy bankrutami. Maridrina nie ma czego eksportować, a Valcotta wysyła do niej, co tylko może. Jedynym naszym dochodem są myta płacone przez Harendell i Amarid, w wysokości połowy tego, co płacili przed inwazją. Potrzebujemy złota, i to dużo, by odbudować wszystko, co zostało utracone, i wyżywić poddanych. – Wskazała na bydło. – Ile z tych krów kupiłeś, żeby je zarżnąć i rozdzielić między poddanych?

– Pięćdziesiąt – mruknął.

– A jak za nie zapłaciłeś? – Kiedy nie odpowiedział, dodała: – Jak zapłaciłeś za ładunek zboża, które kupiłeś wczoraj? Beczki gwoździ? Drewno? Wełnę?

Cisza.

– Ile jesteś winien harendellskim i amaridzkim kupcom, Arenie? Jak wielki jest nasz dług wobec Północy? Jak długo będziesz mógł kupować na kredyt, zanim zorientują się, że nie masz jak go spłacić?

Dalej cisza.

– Kiedy tylko zorientują się, że nie masz czym zapłacić, będą wiedzieli, jak słaba jest Ithicana. A słabi są zawsze najlepszym celem. Zacznie się od piratów, ale ile czasu minie, aż jeden z krajów północy postanowi wziąć przykład z Silasa i zaatakuje sam most? Zechcesz mi przypomnieć, jak będzie wyglądać sytuacja Ithicany, kiedy utracimy most?

– Nie musisz mi przypominać, jaka jest stawka.

– Naprawdę? – Spiorunowała go wzrokiem. – Nawet kiedy już przezwyciężymy te problemy, pozostaje ten, że zbyt wielu ludzi wie, jak ominąć naszą obronę. Nasze brzegi nie są w pełni chronione. Lepiej mogę bronić Ithicany jako królowa Harendell niż jako dowódczyni Południowej Strażnicy.

– W tej kwestii się mylisz – powiedział Aren z goryczą w głosie. – Włożą ci koronę na głowę, ale będziesz miała wpływ jedynie na to, jak rozmieścić gości przy stołach na przyjęciach. Będziesz nikim w porównaniu z tym, kim jesteś teraz.

Ahnna poczuła tak wielki ucisk w piersi, że nie mogła oddychać. W głowie miała tysiące odpowiedzi, ale żadnej z nich nie potrafiła wykrztusić przez zaciśnięte gardło.

– Nawet jeśli masz rację, to właściwy wybór. Handel z Harendell jest więcej warty ode mnie. Wyjdziesz na swoje.

– To brzmi tak, jakbym cię sprzedawał – warknął.

– Sama się sprzedaję. Bądź tak miły i przez wzgląd na mnie dobrze wykorzystaj zyski.

Po tych słowach między nimi zapanowało napięcie. Ahnna odetchnęła i wskazała na dwa statki zbliżające się od północy. Promienie słoneczne odbijały się od szafirowej farby i złoceń, a flagi łopotały na wietrze.

– Moi kupcy są tutaj. Może więc wytrzeźwiej, rozkaż zwolnić pirs, co powinieneś zrobić przed godziną, i idź przywitać ich jak prawdziwy król.

Aren bez słowa obrócił się na pięcie i zbiegł ścieżką. Jor i Lia wstali z miejsca, gdzie czekali, i podążyli za nim, reszta straży honorowej była w widoczny sposób nieobecna. Najpewniej towarzyszyli Larze, która potrzebowała większej ochrony niż Aren, bo Ahnna nie była jedyną osobą, która nie wybaczyła królowej.

Ahnna oddychała głęboko i próbowała ignorować pot spływający jej po plecach, kiedy patrzyła, jak statki się zbliżają. Na pokładzie jednego z nich znajdował się mężczyzna, którego miała poślubić.

William, następca tronu Harendell.

Skrzywiła się na wspomnienie jego portretu. Wyglądał zupełnie jak jego ojciec, król Edward. Szczupły, o kasztanowych włosach i zielonych oczach, był przystojny, wręcz piękny, a jednocześnie zupełnie nieinteresujący. Jej kuzynka Taryn posłała jedno spojrzenie na jego twarz i stwierdziła: „Założę się, że jeśli kiedykolwiek walczył, to wyłącznie w pojedynkach na stępione rapiery”.

Ahnna była skłonna się zgodzić – nic w jego wymyślnym stroju i smukłej sylwetce nie wskazywało, żeby poświęcał się walce, choć istniała szansa, że artysta pozwolił sobie na swobodę, kiedy tworzył portret.

Może to nic złego poślubić mężczyznę, dla którego przemoc nie była codziennością. Bóg jeden wiedział, że ona sama miała jej dosyć. Ahnna uniosła rękę i dotknęła blizny przecinającej twarz, wciąż czerwonej mimo leczniczej maści, którą dostała od Babci.

Czy on uzna ją za brzydką?

Odpowiedź była oczywista.

Ahnna pokręciła głową. Nieważne, co myślał o jej wyglądzie albo ona o jego. To była umowa polityczna, a Ahnnę wychowano tak, by nie oczekiwała uczuć. „Jesteś księżniczką – słyszała w głowie głos matki. – Twoja ręka zwiąże najpotężniejszy kraj północy z Ithicaną, podobnie jak małżeństwo twojego brata z maridrińską księżniczką zwiąże Południe. Ten traktat daje Ithicanie szansę na pokój”.

Jak na razie traktat przyniósł Ithicanie jedynie wojnę, ale Harendell nie było Maridriną.

A ona nie była Larą.

Jeden z harendellskich statków odpłynął od drugiego i skierował się w stronę wschodniego pirsu, mimo że wciąż cumowała przy nim inna jednostka. Ahnna powinna zejść na dół i przygotować się na spotkanie, ale nie była gotowa. Nie była gotowa zostawić Ithicany, przyjaciół i rodziny, a ponieważ pirs nadal wypełniały beczki wina, mogła jeszcze przez jakiś czas zostać tutaj.

Gdzie była w stanie oddychać.

Wyćwiczone dłonie i pewne stopy pozwoliły jej okrążyć szczyt wyspy. Ahnna zatrzymała się, dopiero kiedy targ i port całkowicie zniknęły jej z oczu, a przed nią rozciągała się cała Ithicana. Most wił się między wyspami, a kłębiąca się wokół niego mgła sprawiała, że wydawał się żywy. Zniknął smród krów, wiatr niósł ze sobą woń soli i dżungli, jak również ostrą nutę zapowiadającą nadchodzące ulewy.

Jej dom.

Ahnna poczuła nagle mrowienie skóry i jakiś szósty zmysł ostrzegł ją przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Dobyła broni i się odwróciła.

I znalazła się twarzą w twarz z prawdziwym powodem, dla którego musiała opuścić Ithicanę.

Lara stała na skałach, jej długie miodowe włosy unosiły się na wietrze. Sukienka w maridrińskim stylu opinała się na jej okrągłym brzuchu – zwiewny jedwab falował z każdym podmuchem – a jej stopy były osłonięte delikatnymi sandałami. Ahnna nie miała najmniejszego pojęcia, jakim cudem kobiecie udało się wspiąć na górę w takim stroju, ale też Lara nie była osobą, którą ograniczałoby coś tak nieistotnego jak ubranie. A nawet coś tak istotnego jak ciąża.

– Czego chcesz?

Piękną twarz Lary wykrzywił grymas, jej niebieskie oczy płonęły na tle śniadej cery.

– Wiesz, że on nie miał na myśli tego, co powiedział. Strach sprawia, że gada głupoty.

„Szpieg pozostanie szpiegiem”, pomyślała Ahnna, ale na głos powiedziała tylko:

– Nie musisz przepraszać w imieniu mojego bliźniaka, Wasza Łaskawość. A nasze rozmowy to nie twoja przeklęta sprawa.

– Nie przepraszam za niego. Przyszłam tu, żeby powiedzieć ci, że on się myli.

Lara ruszyła ostrożnie między skałami, zbliżając się do niej. Ahnna zmusiła się do schowania broni, choć instynkt wciąż kazał jej zachować czujność w obecności tej kobiety. Zawsze tak było, nawet zanim dowiedziała się, kim jest Lara. Do czego jest zdolna. Ahnna zlekceważyła wtedy swój niepokój wskutek braku doświadczenia w kontaktach z obcymi, a powinna zaufać samej sobie.

Jak wielu ludzi wciąż by żyło, gdyby to zrobiła? Jak wielu ludzi wciąż by oddychało, gdyby zaufała samej sobie i wbiła nóż w pierś Lary w chwili, kiedy przybyła?

Tymczasem Ahnna zostawiła brata samego z najbardziej niebezpieczną kobietą na dwóch kontynentach, a Ithicana zapłaciła za to wysoką cenę.

– W której kwestii się myli? Nie potrzebujecie mnie tutaj. I wiem, że ty mnie tu nie chcesz, Laro.

Lara prychnęła z rozbawieniem, jak zawsze trudno ją było sprowokować.

– Mylisz się.

Ahnna poczuła nagłą złość. Nie mogła znieść opanowania Lary. Nie mogła znieść, że została zdegradowana do roli pionka na planszy królowej.

– To był twój przeklęty pomysł, żeby wykorzystać mnie do uzyskania wsparcia Harendell w wojnie. Dlaczego teraz się wycofujesz?

Kobieta otworzyła usta, żeby się odezwać, po czym zmarszczyła czoło i pokręciła głową.

– Ludzie ci ufają, Ahnno. Bardziej, niż ufają Arenowi, i o wiele bardziej, niż kiedykolwiek zaufają mnie. Pomogłoby nam, gdybyś została.

To nie było to, co Lara zamierzała powiedzieć – Ahnna była tego pewna. Nawet teraz, po wszystkim, Lara wciąż ukrywała różne rzeczy jak szpieg, którym była kiedyś. Jak Maridrinka, którą była nadal.

– Idź znów popływać z rekinami, Wasza Łaskawość. Może to poprawi nastawienie poddanych.

Lara spięła się niemal niewidocznie, po czym odetchnęła.

– Uznam to za odpowiedź przeczącą w kwestii pozostania w Ithicanie.

– Przysięgłam królowi Edwardowi, że po zakończeniu wojny udam się do Harendell. Ty i Aren mogliście zapomnieć o tej przysiędze, ale ja nie.

Cisza.

– Ja nie zapomniałam.

– To dlaczego oboje próbujecie skłonić mnie do złamania słowa? – spytała ostro Ahnna. – Dlaczego oboje tak bardzo staracie się powstrzymać mnie przed odejściem?

– Jesteś siostrą Arena. On chce, żebyś była szczęśliwa, a w Harendell będziesz się czuła źle.

Ahnna zacisnęła pięści.

– Czy moje szczęście jest warte więcej niż napełnienie pustych brzuchów ithicańskich dzieci i odbudowanie ich domów? Moje szczęście nie jest powodem, dla którego Aren się tak zaparł. Powiedz mi prawdę albo spierdalaj.

Zapanowała cisza, aż w końcu Lara westchnęła.

– On się martwi, że twoje przybycie do Harendell pogorszy sytuację, że popsujesz nasze relacje z Koroną.

Ahnna poczuła, że przeszywa ją ból, bo nie uświadamiała sobie, że jej brat tak mało w nią wierzy.

– Całkiem nieźle dogadywałam się z Edwardem w czasie negocjacji.

– On nie myśli o Edwardzie. – Lara odwrócił wzrok i wpatrzyła się w most, choć Ahnna wątpiła, by go widziała. – Kobiety z Harendell bynajmniej nie są bezradne. Może nie posługują się bronią i nie walczą w wojnach, ale wpływają na wszystko, co się dzieje, na każdą podejmowaną decyzję. A żadna nie jest potężniejsza od królowej Alexandry. Ani bardziej niebezpieczna.

Ahnna stłumiła dreszcz na wzmiankę o kobiecie, która wkrótce miała zostać jej teściową. Przypomniała sobie słowa Kerisa o tym, że królowa „wzniesie toast na twoją cześć, jednocześnie dodając trucizny do twojego kielicha”.

– Dowiedziałaś się tego wszystkiego, kiedy topiłaś się w winie w towarzystwie marynarzy w najpodlejszych tawernach w Harendell? Nie wiedziałam, że szlachetnie urodzeni odwiedzają tego rodzaju przybytki.

Szpiedzy donieśli, że w taki właśnie sposób Lara spędziła wiele tygodni po inwazji. Piła, kiedy Ithicana przegrywała kolejne bitwy z Maridriną, a rodacy Ahnny musieli opuścić domy i ukryć się na Eranahl albo odległych skrajnych wyspach. Piła i Bóg jeden wie, co jeszcze robiła, kiedy Ithicanie umierali, a Ahnna poświęcała każdą chwilę, albo walcząc o utrzymanie swoich poddanych przy życiu, albo kopiąc groby, kiedy jej się nie udało. Dopiero gdy Aren został pojmany, Lara zmusiła się do działania. Dlaczego nie zabiła ojca od razu? Dlaczego nie zrobiła niczego, by powstrzymać Maridrinów? Powstrzymać wojnę? Dlaczego tylko Aren się liczył?

– Pijani ludzie gadają, a mnie szkolono, bym słuchała, nawet kiedy sama wypiłam. To królowej Harendell boją się poddani, nie króla.

Ahnna wzruszyła ramionami.

– Nie mam zamiaru wbić im noża w plecy, więc nieszczególnie się tym przejmuję.

Królowa Ithicany zacisnęła zęby, co było pierwszą oznaką utraty panowania nad sobą, którą zobaczyła Ahnna, a choć sama jedynie udawała pewność siebie, cieszyła się, że udało jej się zadać cios.

– To właśnie ta obojętność martwi Arena – stwierdziła krótko Lara.

– Wyszkolono mnie do tego – odparła Ahnna. – Ale, co ważniejsze, wiem, o jaką stawkę toczy się gra. Nie mam najmniejszego zamiaru rozmyślnie pogorszyć sytuacji ludzi, których przez całe życie broniłam.

Szum wiatru był jedynym odgłosem, który przerywał ciszę, kiedy kobiety piorunowały się wzrokiem.

– Proszę. – Lara w końcu wyciągnęła rękę, w której trzymała znajomy naszyjnik ze złota i drogich kamieni. – Weź go.

Serce Ahnny zadrżało i z trudem zapanowała nad pragnieniem, by zabrać wisiorek z dłoni Lary, bo on nigdy nie powinien trafić w jej ręce.

– Aren dał go tobie.

– A ja daję go tobie.

Byłby wściekły, gdyby go wzięła, ale zamiast odmówić, ­Ahnna spytała:

– Dlaczego?

Lara zawahała się i wciągnęła policzki, jakby je przygryzała, kiedy rozważała swoje następne słowa.

– Jako przypomnienie o stawce.

Ahnna wpatrywała się w błyski złota, szmaragdów i czarnych diamentów – replikę większych wysp Ithicany. Jej matka dostała kolię od męża i prawie jej nie zdejmowała, więc Ahnna mogła wybierać spośród tysięcy wspomnień, w których skrzył się na jej szyi. Poczuła tępy ból w piersi, bo jej uczucia wobec rodziców zawsze były skomplikowane.

– To tylko metal i kamienie. Poza tym czy widziałaś, żebym kiedyś nosiła biżuterię?

Lara wyciągnęła dłoń nad skrajem klifu, naszyjnik kołysał się w powietrzu.

– W takim razie pewnie nie ma znaczenia, co z nim zrobię?

Otworzyła palce i puściła naszyjnik.

Ahnna sapnęła i rzuciła się do przodu, ocierając kolana o kamienie. Złapała łańcuszek w powietrzu, a impet sprawił, że prawie wypadła za krawędź.

Czuła dudnienie pulsu, bo choć bezpiecznie ściskała biżuterię w dłoni, wciąż czuła przerażenie na myśl, że prawie ją straciła. Lekkomyślność Lary sprawiła, że wypełniła ją furia.

Podniosła się i rozejrzała. Musiała znaleźć się jak najdalej od niej, zanim przejdą do wymiany ciosów.

– Ale z ciebie suka.

Lara podążyła za nią.

– Z ciebie też. W innym życiu pewnie zostałybyśmy przyjaciółkami.

Ahnna otworzyła usta, ale wtedy jej uwagę zwróciła scena w porcie. Osłoniła oczy i poczuła mrowienie skóry. Statek, na którym przypłynęły krowy, odpłynął, a w jego miejsce zbliżał się okręt z purpurową flagą oznaczającą obecność na pokładzie członka rodziny królewskiej.

Zbliżał się stanowczo zbyt szybko, bo ci, którzy powinni zajmować się żaglami, walczyli na pokładzie.

– Co się dzieje? – mruknęła Lara, osłaniając oczy.

Ahnna już zerwała się do biegu.

Instynkt kierował jej stopami, kiedy zsuwała się kamienną ścieżką, a jej spojrzenie ominęło targ na Północnej Strażnicy i skupiło się na pirsach. Harendellska jednostka pędziła w stronę pierwszego i wydawało się, że nikt na pokładzie nie dostrzega wymachującego rękami kapitana portu, który ostrzegał ich, że powinni zwolnić. Otaczający go dokerzy spięli się i trzymali dłonie na rękojeściach broni.

Ahnna zatrzymała się gwałtownie i wpatrywała zmrużonymi oczami w statek, kiedy dogoniła ją Lara.

– Co się stanie, jeśli uderzy w pirs? – spytała.

Pirsy na Północnej Wyspie powstały z tego samego kamienia co most. Ucierpi statek.

– Zostań tutaj, aż będzie bezpiecznie!

Ahnna pospieszyła biegnącą zakosami ścieżką, tam, gdzie mogła, zeskakiwała z półek, a cichy stukot sandałów za jej plecami wskazywał, że ciężarna królowa zignorowała jej polecenie. Co nie było żadnym zaskoczeniem.

Ahnna poczuła przerażenie – za każdym razem, kiedy zamykała powieki, przed oczami stawała jej wizja nocy, której Maridrini zdobyli Południową Strażnicę.

Nie mogła pozwolić, by to się powtórzyło.

– Ogłoście alarm! – krzyknęła, próbując zwrócić uwagę załogi najbliższej strażnicy.

Wiatr porwał jej słowa nad morze. Jeden ze strażników wyglądał, jakby przysypiał, a drugi skubał skórki przy paznokciach. Urwie im głowy.

Obok niej śmignął kamień. Lara wycelowała doskonale, bo uderzył o ścianę tuż przy dłoni skubiącego skórki. Mężczyzna obrócił się gwałtownie i otworzył usta na widok biegnących w jego stronę księżniczki i królowej.

– Ogłoście alarm! – krzyknęła Ahnna. – Harendellski książę jest w niebezpieczeństwie!

Mężczyzna nadal się na nią gapił. Złapała jego róg, odetchnęła głęboko i zagrała umówioną sekwencję nut.

Ithicanie znieruchomieli, słuchając kodu. W chwili, kiedy ucichła ostatnia nuta, wszyscy rzucili się do działania, wyszkolenie przejęło nad nimi kontrolę.

– Harendellska załoga się zbuntowała. – Ahnna odrzuciła strażnikowi jego róg. – Upewnijcie się, że wszystkie katapulty są obsadzone.

I pobiegła dalej.

Lara już ją przegoniła. Zaczepiła rąbek sukienki o siatkowy pas nad ciążowym brzuchem, odsłaniając umięśnione nogi, które poruszały się z zadziwiającą szybkością. Ahnna wydłużyła krok i z trudem ją dogoniła.

– Jeśli członek rodziny królewskiej Harendell zostanie zamordowany na naszej ziemi, rozpęta się piekło. Obwinią nas.

Lara pokiwała głową, po czym sięgnęła ponad ramieniem i dobyła wąskiego noża, który ukrywała pod suknią. Metal błysnął w promieniach słońca. Przebiegły przez targ i znalazły się dość blisko, by zobaczyć walki na pokładzie okrętu. Harendellscy żołnierze walczyli z załogą własnej jednostki o kontrolę nad nią, na pokładzie było pełno trupów i krwi. Ahnna nie umiała ocenić, czy załoga zbuntowała się przeciwko Koronie, czy też przeniknęli do niej szpiedzy, ale to nie miało większego znaczenia, bo żołnierze wyrzynali ich bez litości.

Jednak instynkt cały czas ją przed czymś ostrzegał.

Czego nie zauważyła?

Marynarze odzyskali pewną kontrolę i zrzucili żagle, a wtedy okręt zwolnił.

Ale to było za mało i za późno.

Statek uderzył w ciężki kamienny pirs. Drewno popękało, impet uderzenia obalił wszystkich na pokładzie i na chwilę walka została przerwana.

Ale tylko na chwilę.

Żołnierze i marynarze podnieśli się i znów rzucili na siebie, a ostrza i krew błyszczały w słońcu.

Co się działo?

Aren znajdował się pośrodku pirsu z bronią w ręku i wykrzykiwał rozkazy. Za nim stały rzędy beczek z winem, które dostarczyli Amaridzi. Wieko jednej z nich uniosło się powoli i ktoś spod niego wyjrzał.

„O Boże”. To nie była zbuntowana załoga. To był amaridzki atak.

Lara krzyknęła z desperacją w głosie:

– Arenie! Za tobą!

Jej brat otworzył szerzej oczy i zaczął się odwracać.

Ale było już za późno.ROZDZIAŁ 3 JAMES

Co za przeklęty, koszmarny bałagan.

Nie opuszczając swojego miejsca, James patrzył, jak Wiktoria podpływa bliżej i cumuje przy wielkim kamiennym pirsie, po przeciwnej stronie niż jego zatopiony okręt, którego płonące szczątki wciąż unosiły się na falach.

Tak wielu zginęło, w tym jego przyjaciele.

Ale w tej chwili nie mógł o tym myśleć.

Kiedy odstęp między okrętem a pirsem się zmniejszył, dziesiątki jego żołnierzy przeskoczyły przez reling. Prowadził ich Georgie, jego porucznik i przyjaciel. Otoczyli go, unosząc broń, i wpatrywali się czujnie w Ithican, w tym w kobietę, która uratowała mu życie.

Nie znał jej imienia. Ale niech Bóg się nad nim zlituje, na zawsze miał zapamiętać tę chwilę, kiedy unosiła się w wodzie i wyciągała rękę do rekina, który był od niej trzy razy większy. Była absolutnie nieustraszona – nigdy w życiu nie spotkał kobiety, która by ją przypominała.

– Chodźcie, generale majorze! Musimy zapewnić wam bezpieczeństwo. – Georgie pociągnął go za rękaw, próbując skłonić do wejścia na pokład okrętu.

James zbył go zirytowanym machnięciem ręki.

– Spocznij. To była robota Amaridu. Na pokładzie naszego okrętu mieli ludzi przebranych za marynarzy, którzy przejęli kontrolę na wystarczająco długo, żebyśmy rozbili się o pirs. A kolejni Amaridzi ukrywali się w beczkach po winie.

– Ithicana mogła spiskować z Amaridem – upierał się Georgie i tym razem złapał go za ramię. – To może być pułapka.

James wyrwał się z uścisku przyjaciela i spojrzał w oczy Ithicance. Wyrzuciła go za burtę przed wybuchem i prawie zginęła, by ocalić mu życie.

– To nie pułapka. Ithicana jest niewinna, a winę za wszystko, co się wydarzyło, ponosi Amarid. Spocznijcie i schowajcie broń. Mój ojciec oczekuje, że wrócę do domu z księżniczką, a ja wątpię, by Ithicanie byli skłonni ją przekazać po tym pokazie naszej niekompetencji.

Georgie uniósł brwi.

– Nie powiedziałbym, że bycie zaatakowanym przez własną załogę można uznać za niekompetencję. Amarid musiał przygotowywać to od miesięcy i to wina mistrzów szpiegów, że nie odkryli spisku. Nie twoja.

– Wszystko jest moją winą, Georgie. Powinieneś już się tego nauczyć. Oceń, jak wygląda sytuacja, a ja pójdę porozmawiać z Ithicanami.

Ignorując sprzeciwy przyjaciela, James ruszył wzdłuż pirsu. Na rozkaz Georgiego dwaj żołnierze pospieszyli, by mu towarzyszyć. Kobieta również zaczęła iść w jego stronę, przestępując ostrożnie nad płonącymi szczątkami jego okrętu, a jej powolny krok sprawił, że James w końcu mógł się jej lepiej przyjrzeć.

A później spojrzał jeszcze raz.

Była wysoka i szczupła, jej długie ciemne włosy lepiły się do twarzy, tak pięknej, że nawet ślepiec by się obejrzał. Długa blizna biegnąca od czoła przez brew aż po policzek nie umniejszała jej urody, lecz raczej podkreślała wojowniczość spojrzenia jej orzechowych oczu. Ponieważ w wodzie zrzuciła większość ubrań, miała na sobie jedynie dopasowane spodnie i cienką koszulkę, która nie ukrywała jej jędrnych piersi. Kobieta tak groźna, że nawet rekiny schodziły jej z drogi, i najwyraźniej żołnierz o liczącej się pozycji, bo Ithicanie robili to samo.

– Boże – mruknął jeden z żołnierzy. – Gdybym wiedział, że pod tymi maskami, które nosili Ithicanie, kryje się coś takiego, bardziej bym się starał je zdejmować.

– Okaż trochę szacunku – warknął James. – Ona uratowała mi życie.

Obaj mężczyźni wyprostowali się zaskoczeni, ale prawie tego nie zauważył, bo nie mógł oderwać wzroku od stojącej przed nim kobiety.

– Przybyłeś wypowiedzieć wojnę czy wciąż jesteśmy przyjaciółmi?

Mówiła swobodnym tonem, choć z niewielkiej rany na jej skroni sączyła się krew. Jej ciało nosiło więcej śladów przemocy. Blade blizny na opalonych ramionach, kostki prawej dłoni, które wyglądały, jakby zostały złamane więcej niż raz. Zupełnie nie przypominała dam dworu, one bowiem pojedynkowały się na słowa, a ta kobieta zostawiała za sobą ślady krwi.

Uświadomiwszy sobie, że się na nią gapi, odezwał się:

– Powiedziałem jasno, że to robota Amaridów.

Poczuł ciepło na policzkach, kiedy kobieta założyła ręce na piersi. Jej ciemniejsze sutki były wyraźnie widoczne przez mokrą tkaninę, ale wydawało się, że ona albo tego nie zauważyła, albo jej to nie obchodziło.

– Kiedy król Edward dowie się o wydarzeniach dzisiejszego dnia, Harendell weźmie odwet. Ithicana powinna, w swoim najlepszym interesie, zastanowić się, czy dalej pozwalać amaridzkim kupcom na handel na Północnej Strażnicy, bo ten akt przemocy był zwrócony nie tylko przeciwko Harendell, ale i przeciwko Ithicanie.

Kobieta jedynie wzruszyła ramionami, jakby nie przejmowała się otaczającymi ją śladami rzezi.

– Gdyby Ithicana odmawiała handlu ze wszystkimi, z którymi walczyła, most byłby pusty.

James poczuł irytację. Jego ojciec upierał się, że tego rodzaju pragmatyczne podejście czyniło z Ithicany idealnego zarządcę handlu na moście, ale jej obojętny stosunek do działań Amaridu tego dnia naprawdę go drażnił.

– Przypuszczam, że to nie ty podejmiesz tę decyzję.

Zacisnęła zęby i już miała otworzyć usta, by odpowiedzieć, ale przybycie dwóch ithicańskich mężczyzn oszczędziło mu kłótni.

Wyższy z nich, rówieśnik Jamesa, podszedł bliżej i powiedział:

– Czy to nie ekscytujący poranek, Wasza Wysokość? Spodziewałem się, że wypiję zawartość tych beczek, a nie, że będę z nią walczył.

Boże, ci ludzie byli zblazowani. I nieoficjalni.

– W rzeczy samej. Chciałbym porozmawiać z kimś, kto tu dowodzi, żeby przeprosić za to, że Harendell nie zapobiegło tej sytuacji.

Wyższy mężczyzna spojrzał ponad skrajem pirsu na zatopiony okręt i zmarszczył czoło.

– Przeprosiny nie usuną tego bałaganu. To będzie wymagało wielu tygodni pracy.

James zazgrzytał zębami.

– Omówię kwestię rekompensaty z dowódcą Północnej Strażnicy. – Jak słyszał, to on miał oddać mu księżniczkę pod opiekę.

– Dowódczyni Mara jest zajęta, więc będziesz musiał zadowolić się mną.

James nie miał najmniejszej ochoty targować się z oficerem średniego stopnia przekonanym o własnej wartości.

– Obawiam się, że to nie do przyjęcia. Ta rozmowa wymaga osoby, która posiada pewną określoną władzę.

Starszy Ithicanin, który do tej pory milczał, roześmiał się nagle i klepnął dłonią w udo.

– „Pewna określona władza”. Ktoś powinien zapisać to dla potomnych.

Eskorta Jamesa zesztywniała, wyraźnie niezadowolona z szyderstwa, ale to nie brak szacunku starszego mężczyzny sprawił, że Jamesa przeszedł dreszcz, lecz ciężarna kobieta, która podeszła bliżej. Miodowe włosy miała rozczochrane, twarz umazaną ziemią i krwią, ale jej zniszczona suknia była z najwyższej jakości jedwabiu. Nawet to mógłby zignorować, lecz oczy, którymi piorunowała wysokiego Ithicanina, miały bardzo charakterystyczny niebieski odcień.

„Zaraza”.

Do Jamesa dotarło, z kim właściwie rozmawia, dokładnie w tej samej chwili, kiedy ciężarna powiedziała:

– Arenie, to był cios dla Harendell. Nie rób sobie z tego żartów. – Następnie spiorunowała wzrokiem starszego mężczyznę. – Ciebie też to dotyczy, Jorze.

To był przeklęty król Ithicany.

James ubliżył pieprzonemu Arenowi Kertellowi.

Ukłonił się nisko i przez jedną chwilę przeklinał ithicański zwyczaj ignorowania wszelkich zewnętrznych oznak pozycji, po czym się wyprostował.

– Przepraszam, Wasza Wysokość. Ja…

– Myślałeś, że będę wyższy?

Starszy Ithicanin wybuchnął śmiechem. Król dołączył do niego, ale po chwili złapał się za bok.

– Niech to piekło pochłonie, jak boli. Chyba pękło mi żebro, kiedy twój okręt wybuchnął tuż obok mnie.

Jasnowłosa kobieta – królowa Ithicany – wzniosła oczy do nieba, podeszła do Jamesa i wyciągnęła rękę.

– Cieszę się, że mogę was poznać, Wasza Wysokość. Żałuję tylko, że nie odbywa się to w przyjaźniejszych okolicznościach.

– I wzajemnie, Wasza Łaskawość. – Wziął ją za rękę i ostrożnie ucałował pobliźnione knykcie, boleśnie świadomy bosych stóp i zniszczonego ubrania. Jednak mimo że nie miał doświadczenia w kontaktach z mieszkańcami Ithicany, wiedział, jak postępować z Maridrinami. – Planowaliśmy coś z nieco większym przepychem, a mniejszą przemocą.

– Na wasze szczęście Ithicana czuje się swobodniej z przemocą niż z przepychem – wtrącił król Aren.

Uwadze Jamesa nie umknęło, że wziął królową za rękę i przyciągnął bliżej. Ich związek obszernie omawiano na dworze i wydawało się, że pogłoski o ogromnej miłości, którą ithicański król darzył swoją maridrińską żonę, były prawdą.

Ale James nie przybył tutaj po ploteczki dla dworu.

– Muszę spytać: czy siostra Waszej Łaskawości, księżniczka Ahnna, jest bezpieczna?

Niech Bóg się nad nim zlituje, jeśli jest inaczej. Sytuacja nie mogła stać się o wiele gorsza.

Na twarzy króla pojawił się blady uśmiech. Następnie odwrócił się do Ithicanki, która uratowała Jamesa, a teraz robiła wrażenie, jakby chciała się znaleźć jak najdalej od tego pirsu.

– Mogłaś się przedstawić, Ahnno.

Zawsze mogło być gorzej.

Ukłonił się nisko i powiedział:

– Przepraszam, Wasza Wysokość. Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem…

– Wiemy, kim jesteś, Williamie – przerwał mu Aren. – Biorąc pod uwagę, że byłeś zaręczony z moją siostrą przez większość jej życia.

Zawsze mogło być znacznie gorzej.

Lara kaszlnęła cicho, co zabrzmiało bardzo jak „inny książę”, a Aren zakołysał się na piętach i wpatrzył w Jamesa zmrużonymi oczami.

– Nie jesteś Williamem.

– Obawiam się, że nie.

Opalone policzki Ahnny poróżowiały z zakłopotania.

– William ma zielone oczy, a twoje są… – Urwała i przez krótką chwilę patrzyła na Jamesa orzechowymi oczami, po czym odwróciła wzrok z wyraźnym rozczarowaniem.

James mógłby się wzdrygnąć, ale od dawna był przyzwyczajony do takiej reakcji.

– Bursztynowe oczy pieprzonego Cardiff – mruknął Aren, krzywiąc się. – Edward przysłał swojego przeklętego bękarta.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij