Skrzat - ebook
On pokochał człowieka, wbrew swojej naturze.
Ona wyrzekła się swej natury, by dać szansę miłości.
W miasteczku Darkwind legendy o skrzatach wcale nie są bajką – są ostrzeżeniem. Wśród mgieł i starych budynków kryją się sekrety, które potrafią odmienić ludzkie życie.
Emma, siedemnastoletnia dziewczyna z rodziny zastępczej, przyjeżdża tu przypadkiem. Chce tylko rysować, żyć życiem zwyczajnej nastolatki i wreszcie odkryć tajemnicę swojego pochodzenia, ale w cieniu Darkwind czeka coś więcej – tajemniczy Olaf, który skrywa stulecia sekretów i uczucie nieznające granic czasu.
Trzy stulecia wcześniej Klaus, skrzat, zakochał się w człowieku i sprzeciwił własnej naturze. Jego miłość przyniosła szczęście, ale też klątwę, której echo dociera aż do czasów Emmy. Teraz tajemnica jego życia splata się z losem dziewczyny w sieci magii, miłości i przemijania, zmuszając ich do decyzji, które mogą kosztować więcej niż jedno życie.
„Skrzat” to historia o miłości, która przetrwa czas, o samotności, która kształtuje dusze, i o odwadze, by przeciwstawić się własnemu przeznaczeniu. W Darkwind nic nie jest tym, czym się wydaje, a największym wymiarem uczucia staje się wolność.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9556-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Teraźniejszość
Rysik złamał się pod zbyt mocnym naciskiem na kartkę. Emma drżącymi palcami poprawiła chwyt ołówka i wciągnęła do płuc parne powietrze. Rozejrzała się dookoła, oceniając, na jakim etapie pracy byli pozostali rysownicy.
Rudowłosa dziewczyna w szerokiej kraciastej koszuli stworzyła już całkiem spory obraz. Przedstawiał modelkę, wygiętą w nienaturalnej pozie, na tle dziedzińca. Po prawej skupiony na swej pracy chłopak z opadającą na oczy grzywką mocno cieniował mury budynku. Obrał dziwną technikę szkicowania na siedząco.
Emma ciężko wypuściła powietrze z ust, a potem nerwowym ruchem odsunęła z czoła kasztanowe pasma włosów. Były wilgotne od spodu i lekko przyklejały się do skóry. Zmarszczyła brwi, przyjrzała się własnej pracy. Przedstawiała zarys modelki ustawionej w samym środku skomplikowanej figury geometrycznej. W rzeczywistości była nią plastikowa konstrukcja, złożona na potrzeby egzaminu, który dzielił ją od dostania się do prestiżowego liceum.
Na kartce Emmy nie było tła. Nie było też dziedzińca, na którym znajdowała się zarówno ona, jak i pozostali rysujący. Przestrzeń, którą powinna wypełnić kształtem i cieniem, teraz spowijała bezdenna pustka. Bezradność wdzierała się do każdego ruchu dziewczyny, do każdej linii namalowanej niepewną dłonią na białym papierze.
_Zbyt zwyczajna_.
_Zbyt niedoskonała_.
Emma pokręciła lekko głową, by odegnać natarczywe myśli. Spróbowała ze wszystkich sił skupić się na obrazie. Na sylwetce szczupłej kobiety stojącej przed nią w czarnym przylegającym stroju i na bryle, która rzucała cień na dziedziniec. Na przestrzeni bogatej w kształt, linie i światło, które próbowała przenieść na własną pracę. Jej dłoń była zbyt sztywna, ruchy zbyt nieprzemyślane. Emma mocno się starała, by obraz nabrał charakteru albo chociaż poprawności.
Spojrzała na zawieszony na jednej ze ścian zegar. Wskazówki przesuwały się szybciej, niż początkowo założyła, a do końca wyznaczonego czasu pozostało zaledwie kilka marnych minut. Od dawna myślała o egzaminie jak o szansie na lepsze życie. O wybawieniu. O nowej, czystej kartce, ale teraz, patrząc na swoją pracę, była bardziej niż pewna, że nie spełnia oczekiwań. Nie gdy otaczający ją młodzi ludzie wydają się o wiele bardziej doświadczeni, opanowani i zdolni.
Słysząc głos egzaminatora, lekko się wzdrygnęła. Odłożyła ołówek i ostatni raz spojrzała na efekt swojej pracy. Upewniła się, że kartka z jej nazwiskiem pozostała w kopercie zawieszonej przy sztaludze. Jakaś ledwie tląca się nadzieja trzymała ją przy myśli, że być może zdarzy się cud, a nauczyciele dostrzegą jej starania.
A potem bez słowa odwróciła się, opuściła dziedziniec i wtopiła się w tłum zbyt zdolnej młodzieży, do której tak bardzo chciałaby pasować.
* * *
Dokładnie po trzech tygodniach Emma znów stawiła się przed murami prestiżowego liceum plastycznego, do którego, jak szeptano w jej dotychczasowej szkole, dostawali się tylko najlepsi. Już w poprzednim roku próbowała swoich sił, by się tam dostać, jednak zakończyło się to fiaskiem, przez co dziewczyna spędziła rok w zwyczajnym liceum, które hamowało możliwość rozwoju plastycznego. Wiedziała, że to ostatnia szansa, by stać się częścią społeczności uczęszczającej do elitarnej placówki.
Ogłoszenie wyników odbywało się w prosty sposób: prace tych, którzy zdali egzamin z rysunku, zostały rozstawione na sztalugach niczym trofea wręczane zdolnym uczniom po zawodach. W powietrzu mieszały się ekscytacja i pełne obaw podniecenie.
Energiczne kroki młodych ludzi rozbrzmiewały na dziedzińcu. Egzaminowani prowadzili ciche rozmowy z towarzyszącymi im rodzicami i wskazywali palcami na wywieszone szkice. Emma nie była pewna, czy powinna tam iść. Nie czuła się dumna ani nawet zadowolona z własnego rysunku. Ale… być może stał się cud, być może…
Ruszyła.
Przechadzała się wokół prac, marszczyła brwi i sznurowała usta, by nie wydobył się z nich nerwowy jęk. Przyglądała się wypracowanym kreskom, obrazom bogatym w światłocień, doskonałym proporcjom i wyjątkowej dbałości o szczegóły, o której ona mogła tylko pomarzyć.
Przemykała pomiędzy przyszłymi uczniami tej szkoły ze spuszczoną głową i raz po raz zerkała na każdą ze sztalug. Obejrzała wszystkie trzykrotnie, na wypadek gdyby jednak coś przeoczyła, ale im dłużej lawirowała pomiędzy rozentuzjazmowanymi twarzami i pełnymi zachwytu spojrzeniami, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że popełniła błąd. To, że nie ma tutaj dla niej miejsca, było oczywiste jak fakt, że słońce wstaje rano, a zachodzi wieczorem.
– Znalazłaś swoją pracę? – zapytała rudowłosa dziewczyna, którą Emma kojarzyła z egzaminu.
Tylko przez moment popatrzyła w jej wielkie szare oczy i przystrojoną drobnymi piegami trójkątną buzię. Zastanawiała się, czy w lepszej wersji jej życia mogłyby zostać przyjaciółkami, a potem powoli pokręciła głową.
– Przykro mi – odparła tamta.
Emma chciała coś powiedzieć, ale wszystkie słowa utknęły gdzieś w środku. Próbowała chociaż pogratulować uzdolnionej rysowniczce, ale ta odeszła już dalej, by celebrować zwycięstwo z kimś, kto podzieli jej radość.
Myśl, że ma wrócić do domu z niczym, była okropna, ale w głębi duszy Emma wiedziała, że ludzie tacy jak ona powinni znać swoje miejsce i mierzyć siły na zamiary. _Spokojnie trwać i się nie wychylać –_ ile już razy to słyszała.
Z pewnością zbyt wiele.
Z tą różnicą, że teraz naprawdę nie widziała innego wyjścia.
* * *
Emma weszła do domu. W powietrzu unosił się zapach zapiekanki makaronowej, ale było zbyt późno, by mogła liczyć na posiłek. Zostały jej co najwyżej resztki. Zmęczona trudnym dniem, marzyła tylko o ciszy i samotności. A najlepiej o cofnięciu czasu do momentu, w którym pomyślała, że może być jak zwyczajna nastolatka. Bez piętna nieudolności.
– Znowu chodziłaś do późna po mieście?
Nora wyłoniła się z salonu. Emma zakryła dłonią dużą torbę przewieszoną przez ramię. Zastanawiała się, czy kobieta zauważyła wystający z niej blok papieru. Przeniosła spojrzenie na resztki jedzenia pozostawione przez dzieci na stole, a potem zdjęła buty i odstawiła torbę na szafkę w przedpokoju.
Jej opiekunka była rosłą kobietą przed pięćdziesiątką. Na jej twarzy przeplatały się opiekuńczość i surowość, ale Emma wiedziała, że ta ostatnia była jedynie maską, która pozwalała zachować w domu pozory dyscypliny. Teraz wystarczyła chwila, by ta sama twarz złagodniała.
– Wyniki egzaminu – uświadomiła sobie Nora, a w jej oczach pojawiło się milion pytań, na które Emma nie miała ochoty odpowiadać. Kobieta rozumiała jej milczenie, dlatego z trudem wciągnęła powietrze i wstrzymała je na kilka sekund, a potem przyciągnęła wychowankę bliżej i swoimi miękkimi ramionami objęła jej wątłe ciało.
Ruch ten był niezgrabny, oporny, bo też sama Nora nieczęsto to robiła. Emma podejrzewała, że to dlatego, że zbyt mocno bała się przywiązania. Przecież w każdej chwili jakaś rodzina mogła przyjść i postanowić zaadoptować któreś z dzieci. Wtedy właśnie Nora tygodniami snuła się po domu w swoistej żałobie, trawiona poczuciem pustki. Zwykle zapominając o tym, że pełni funkcję rodzica zastępczego, którego zadaniem jest zapewnienie podopiecznym ciepła, jedzenia i dachu nad głową, i jakkolwiek by się starała, w zadaniu tym zawsze pojawiało się ryzyko, że przyjdzie czas na rozłąkę.
– Nie udało się – powiedziała cicho Emma.
Nora odsunęła się, wciąż przytrzymując drobne ramiona wychowanki.
– Twoje obecne liceum nie jest takie złe, Emmo – odparła, starając się przyjąć pogodny ton.
Dziewczyna przełknęła ślinę i pokiwała głową, jakby chciała w ten sposób dać do zrozumienia, że o wszystkim wie, że już się z tą myślą pogodziła. Ale wcale tak nie było. Emma chciała nauczyć się rysunku. Marzyła o tej placówce jak głodny o kawałku chleba. Snuła plany o szkicowaniu, byciu kimś i spełnianiu marzeń. Ponad wszystko w świecie chciała w przyszłości zająć się architekturą.
Ciszę przeciął głos dobiegający z wnętrza domu, a Nora odsunęła się, jakby nakryto ją na nietaktownej czynności, jaką jest przytulanie podopiecznej.
– Mam dla was pewne wieści. – Z nieoświetlonej części korytarza wyszedł Harold, mąż Nory.
– Co konkretnie masz na myśli, Haroldzie? – zapytała Nora.
– Twoja krewna, Wendy, właśnie złożyła wniosek adopcyjny. Przyjąłem go. W miejscu, w którym mieszka, znajduje się liceum. Zapisałem cię do niego, Emmo – zwrócił się tym razem do wychowanki. – Dopilnowałem również wszystkich formalności w kwestii zmiany placówki – oświadczył z dumą, która rysowała się na jego twardej kwadratowej szczęce.
– Masz na myśli wyjazd do Darkwind? – dopytała Nora, a dziewczynie zaświtało w głowie.
Słyszała o liceum w Darkwind, ale szkoła ta nie miała dobrej renomy i znajdowała się w nieciekawej okolicy. Zdaniem Emmy była tylko przechowalnią młodzieży. Odkąd pamiętała, nie chciała tam trafić, marzyła o prestiżowym liceum z internatem. Takim jak to, do którego startowała od zeszłego roku.
Harold przeczesał kruczoczarne włosy i przyjrzał się dziewczynie z zastanowieniem. Emma nie potrafiła odgadnąć, o czym myśli, chociaż bardzo chciała mieć taką zdolność. Pod jego spojrzeniem czuła się niemal naga, czekała na wyrok niczym konający na nadejście śmierci.
– Wyjedziesz w przyszłym tygodniu – odparł.
– Ale przecież do końca wakacji może mieszkać tutaj, mamy miejsce w domu – wtrąciła jego żona.
– Twoja kuzynka nie będzie czekała, Noro.
Cierpki ton Harolda skutecznie utwierdził Emmę w przekonaniu, że ta decyzja jest nieodwracalna i nie należy się jej sprzeciwiać. Nigdy nie należało. Także wtedy, gdy dziewczyna prosiła o niewielką sumę na szkolną wycieczkę albo na wyjście do kina. Harold skutecznie dawał jej do zrozumienia, że pieniędzy na „takie wymysły” nie dostanie, bo budżet tego nie przewiduje, a telewizję może oglądać w domu. Przez godzinę. Tygodniowo.
I to nie tak, że Emma kiedykolwiek się skarżyła. Potrafiła znosić smutek tak, by wyglądał jak zadowolenie. Potrafiła stłumić krzyk i zamieniać go w milczenie. Potrafiła mówić „tak”, gdy w jej wnętrzu protesty wrzały niczym gorąca lawa. Tym razem nie było inaczej. Emma przyjęła decyzję rodzica zastępczego bez mrugnięcia okiem.
– Rozumiem, że wciąż będę mogła was tutaj odwiedzać? Dzieci i wychowawczynię? – zapytała cicho, ale Harold tylko popatrzył na nią z litością, tak jak matka patrzy na dziecko, które myśli, że magia istnieje naprawdę. Nie odpowiedział na kluczowe dla dziewczyny pytanie, odwrócił się na pięcie i odszedł. I był to pierwszy raz, gdy Emma zapragnęła udowodnić, że sobie poradzi. Sama.
Przecież tak naprawdę zawsze była sama.
* * *
Obudziły ją leniwe promienie słońca, wdzierające się pomiędzy roletami do pokoju. Paski światła tworzyły na jej łóżku przedziwny wzór, a drobinki kurzu unosiły się w przestrzeni niczym magiczny pył. Emma zamrugała i przetarła ciężkie powieki. Nie spała zbyt długo. A jednak przyśniła jej się wymarzona szkoła artystyczna.
Widziała siebie pośrodku wielkiej sali przed sztalugą, a spod jej palców wyłaniał się idealny szkic. Rysunek wydawał się zbyt doskonały, by mógł stanowić jej dzieło, mimo to była przekonana, że to właśnie ta drobna blada dłoń trzyma ołówek. W głowie wciąż słyszała melodię wygrywaną na pianinie przez ubranego we frak mężczyznę z siwą brodą.
Spojrzała na łóżka Claudii i Stacy, ale żadnej z nich nie było już w pokoju. Bliźniaczki musiały wstać bardzo wcześnie. Emma zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak to możliwe, że nie usłyszała, gdy krzątały się po pomieszczeniu.
Przeciągnęła się, włożyła czystą bawełnianą koszulkę i nieco za luźne spodnie, a potem ruszyła do łazienki. Był już późny ranek, gdy wyszła z pokoju i usłyszała dobiegające z salonu głosy innych dzieci.
W domu było ich ośmioro oraz dwoje rodziców zastępczych. Najmłodsze z dzieci – Ben – miało dopiero trzy lata, najstarsza była Emma. Bliźniaczki niebawem miały iść do ostatniej klasy podstawówki – chociaż przez wakacje mogły cieszyć się sporą ilością wolnego czasu, który wykorzystywały na naukę gotowania niezbyt skomplikowanych dań, a także na zabawy z czwórką pozostałych dzieci. Paul, Christina, Ines i Daniel – wszyscy oni byli jeszcze w wieku wczesnoszkolnym i mieli przed sobą wiele lat spędzonych w tym miejscu, o ile nie znajdą wcześniej innej rodziny.
Emma dobrze czuła się wśród tych ludzi – bezustannie powtarzała, że to właśnie jej dom. Jedyny, który znała, i jedyny, który rozumiała.
Wchodząc do salonu, przywitała się z dziećmi i Norą. Potem usiadła przy Christinie i Ines. Pomogła im dołożyć kilka puzzli do powstającego na podłodze obrazka kwiecistej łąki. W głowie odliczała sekundy, które dzieliły ją od kluczowego pytania o egzamin. Chociaż sama nie zdradzała zbyt wiele na ten temat, domownicy wiedzieli o jej pasji do rysowania. Bliźniaczki jako pierwsze znalazły ulotkę z prestiżowego liceum, o którym dziewczyna marzyła, odkąd tylko nauczyła się rysować.
Teraz jednak pytania nie padały, a miny zgromadzonych nie wyrażały zaciekawienia. Zamiast niego tlił się jakiś niewypowiedziany żal i Emma zaczynała rozumieć, co to wszystko oznacza.
Przyjrzała się dzieciom, a każde z nich z trudem ukrywało swoje emocje. Na końcu spojrzała w oczy siedzącej na kanapie Norze, której twarz była czerwona od łez.
– Wszyscy już wiecie? – zapytała. Zerknęła na dziewięcioletnią Ines, która siedziała tuż obok. Jej broda zadrżała, a usta wykrzywił dziwny grymas.
– To prawda, że za kilka dni wyjeżdżasz do nowej rodziny? – zapytała cicho dziewczynka.
Emma wciągnęła do ust ciężkie powietrze i spróbowała ubrać w ładne słowa całą sytuację, ale ładne słowa nie pasowały do takich okoliczności. A rozpacz przyozdobiona kwiecistą mową wciąż pozostanie rozpaczą. Ani łatwiejszą, ani nawet znośną.
Pokiwała tylko głową i obracała w dłoni puzzle. Robiła to już od kilku minut, zupełnie nieświadomie. Wreszcie odłożyła je na podłogę.
– Tak, jestem już wystarczająco duża, by zacząć nowe życie. Taka jest kolej rzeczy – mówiła, ale nie była pewna, czy bardziej chce przekonać o tym siebie, czy całą resztę.
– Nora mówi, że to decyzja Harolda, nie jej – odparła Ines.
Emma spojrzała na matkę zastępczą, ale ta jedynie wzruszyła ramionami.
– To decyzja adoptującej mnie kobiety – stwierdziła Emma. – Poza tym założę się, że jest wiele dzieci, które tylko czekają na wolne miejsce w tym domu. Ktoś może potrzebować go bardziej niż ja.
Ben zaczął skarżyć się na burczenie w brzuszku, a Stacy wzięła go na ręce i przytuliła do piersi.
– Ale my potrzebujemy cię bardziej niż innego dziecka – wtrąciła bliźniaczka. – Poza tym czy ona w ogóle cię poznała?
– Nora jej o mnie mówiła. – Emma przypomniała sobie słowa matki zastępczej, która odwiedziła ją poprzedniego dnia przed snem, by zdradzić więcej szczegółów. Dziewczyna nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać, sama miała głowę pełną pytań, ale łatwiej jej było znaleźć racjonalny powód, którego mogła się trzymać. Chociażby przekonanie o tym, że decyzja pana domu jest słuszna.
– Każdy z was będzie musiał kiedyś opuścić to miejsce. – Po raz pierwszy odezwała się Nora.
Dzieci zaczęły zapewniać się wzajemnie, że nigdy tego nie zrobią, a Emma słuchała ich głosów, starając się dokładnie zapamiętać, jak brzmią. Wpatrywała się w ich ożywione twarze i szeroko otwarte oczy.
Kim będzie, jeśli nie jedną z nich?
* * *
Emma przyglądała się spacerującej po parku parze z dzieckiem. Dziewczynka podskakiwała i najwyraźniej śpiewała jakąś radosną melodię, przechylając przy tym głowę to w prawo, to w lewo. Jej malutkie nóżki przebierały szybko pomiędzy większymi, sprężystymi krokami rodziców.
Bo to musieli być jej rodzice.
Patrzyli na tę małą istotę tak jak głodujący na ciepły okruch chleba, jak zmarznięty na tlące się płomienie świec, tak jakby ten mały człowiek był całym ich życiem. Jakby istnieli dla niej, a ona dla nich.
Emma pokręciła głową. Odwróciła wzrok w stronę zachodzącego słońca i zmrużyła powieki, by łagodne promienie mogły tańczyć na jej bladej buzi. Po chwili usłyszała charakterystyczny stukot koturn. Wstała z ławki i ruszyła w stronę nadchodzącej Nory.
– Dlaczego tutaj w parku? – zapytała Emma.
– Nie chcę przypadkiem spotkać Harolda.
Dziewczyna szukała w twarzy wychowawczyni oznak rozgoryczenia, które tego poranka zdobiły jej okrągłą buzię, ale zamiast tego dostrzegła jedynie upór. Tym Nora częstowała swoich podopiecznych aż nazbyt często, by móc pomylić go z czymkolwiek innym.
– Nie mogłyśmy porozmawiać w moim pokoju? – Emma nie rozumiała.
Nora wskazała wąską dróżkę prowadzącą w kierunku kamiennej fontanny.
Ruszyły. Ramię w ramię, jak w każdy piątek na wieczornym spacerze. Brakowało tylko dzieci.
– Chciałam porozmawiać z tobą w cztery oczy. – Wychowawczyni kroczyła zdecydowanie, potem trochę mniej. To zwalniała, to przyspieszała. W końcu zatrzymała się, a Emma za nią.
Szum fontanny wypełniał ciszę pomiędzy nimi.
– O czym, Noro? – zapytała.
Nawet przelatujące nad nimi ptaki nie zdołały rozproszyć uwagi dziewczyny.
– O twojej nowej… – Kobieta zakaszlała w pięść. – O mojej kuzynce Wendy. Kilka tygodni temu umarł jej mąż, James. Ta kobieta wiele przeszła, potrzebuje pomocy i opieki na najbliższe miesiące. Gdy dzwoniła jakiś czas temu, wspominałam jej o każdym dziecku, które jest w naszym domu. Nie sądziłam, że wpadnie na pomysł, by złożyć wniosek o adopcję, ale i tak… Cóż, wierzę, że sobie poradzisz.
Emma zmarszczyła brwi.
– Poradzę sobie z czym? – dopytała.
Nora złapała dziewczynę za rękę.
– Wendy jest dość… specyficzna. Ale to dobra osoba, która potrzebuje towarzystwa i kogoś, kto pomoże jej zająć się domem. Darkwind jest kawał drogi stąd, ale to ładna okolica, spodoba ci się – mówiła.
Przejeżdżające na rowerze dzieci w ostatniej chwili wyminęły kobiety stojące obok fontanny, ale one niemal tego nie zauważyły. Wiatr przenosił drobinki wody na ich twarze, a w sercu Emmy nadzieja mieszała się z obawą.
Dziewczyna kiwała głową nie dlatego, że się zgadzała, ale właśnie po to, by przyswoić wszystkie informacje. Miała wyjechać do Darkwind, obcego miasteczka oddalonego od jej domu o wiele mil. Nie licząc kilku szkolnych wycieczek, na które udało jej się zapisać, nie opuszczała Londynu niemal w ogóle. _Świat jest wielki, obcy, pełen złych ludzi_ – mawiała Nora.
– Myślisz, że jakoś się tam odnajdę? – zapytała cicho.
– Jestem o tym bardziej niż przekonana! Złapiecie wspólny język, w końcu Wendy nie wzięłaby obcej osoby pod swój dach.
– Ale przecież ja jestem obca.
– Nie, Emmo, ty nie jesteś obca. Jesteś moją rodziną.
Kobiety wpatrywały się w siebie w ciszy, a każda z nich starała się zdusić rosnące w sercu wzruszenie. I żal. Bo jakkolwiek nie chciały tego powiedzieć wprost, było to pożegnanie, obie o tym wiedziały.
– Możesz wtedy szkicować w wolnych chwilach. W Darkwind są piękne widoki.
Emma zamrugała szybciej, wiedziała, że powinna myśleć o rzeczach przyziemnych, a nie wciąż bujać w obłokach. Ale Nora nigdy nie śmiała się z jej marzeń. Pozwalała jej na nie, a nawet sprawiała, że stawały się czymś więcej niż jedynie niewyraźnym szkicem jej wyobraźni.
Dziewczyna wtuliła się w jej miękką pierś. Przerażona i wdzięczna. Bardziej wdzięczna, bo chociaż nie chciała opuszczać domu – tego jednego była pewna – Harold nie zmieni swojej decyzji, a ona nie mogła dostać lepszego prezentu od losu niż kolejny dach nad głową.2
Teraźniejszość
Cienki płaszcz, którym ciasno zakrywała się Emma, był tak duży, że mogłaby się nim obwiązać dwa razy, a wciąż byłoby go zbyt wiele. O szóstej nad ranem zimne i wilgotne powietrze wdzierało się do płuc dziewczyny, a jej ciałem wstrząsały delikatne, niemal niewidoczne dreszcze. Na peronie pachniało dymem i poranną kawą, którą popijali pasażerowie oczekujący na swój pociąg. Kilka kobiet kołysało na kolanach majaczące przez sen dzieci. Starsze pary w ciszy studiowały poranne wiadomości pozostawione na przesiąkniętych nocnym chłodem ławkach.
Łzy, które dziewczyna wylewała rankiem podczas pożegnania z dziećmi, pozostawiły ciepłe ślady na jej twarzy. Teraz zmusiła się, by zdusić wzruszenie.
Jej bagaż był niewielki. Stara walizka, którą Nora wyciągnęła dzień wcześniej ze strychu, musiała jeszcze pamiętać czasy, gdy Emmy nie było na świecie, ale dziewczyna nie miała w zwyczaju wybrzydzać. Wpakowała do niej kilka swetrów, garstkę przyborów toaletowych z jej przydziału i dwie książki, które kupiła z kieszonkowego. Obowiązkowo wzięła też szkicownik, ale ten miała w podręcznej torbie, na wypadek gdyby nudziła się podczas podróży.
Upewniła się, że ma wszystko, czego potrzebuje. Jej cały dobytek: walizka, niewielka podręczna torba i bilet na pociąg. Włożyła dłonie do kieszeni płaszcza i kołysała się delikatnie, by nieco pobudzić krążenie. Po raz pierwszy miała wyruszyć w drogę sama. Powtarzała w głowie słowa Nory: „Bać się to nic trudnego, zamienić strach w ciekawość to prawdziwy wyczyn”. Wyobrażała więc sobie, jak będzie wyglądało jej życie w miejscu, gdzie zacznie żyć z czystą kartą. Gdzie nie zna jej nikt, a ona nikogo. Gdzie nie ma przypiętych łatek i nie dostrzega w ludzkich oczach współczucia. I trochę to pomagało, ale tylko trochę.
Potem przyjechał pociąg, Emma wsiadła i zajęła miejsce przy oknie, tak jak tłumaczyła jej Nora. Walizkę miała cały czas blisko siebie, a na kolanach oparła szkicownik.
Jechała długo, nie mogąc nasycić wzroku widokami za oknem. Mijała miejsca, o których istnieniu nie miała pojęcia: rozciągnięte w oddali miasta i barwną dzikość natury. Zza gęstej ściany drzew wydostawały się nieśmiałe promienie wstającego słońca i Emma zapragnęła, naprawdę szczerze i z serca, wykorzystać daną jej możliwość. Być może w szkole, do której będzie uczęszczała, działa kółko plastyczne.
Snuła marzenia i wizje i z każdą godziną coraz bardziej przekonywała się do tego, że wyjazd do domu nowej opiekunki może okazać się dla niej szansą. Być może nieco opóźnioną, ale „lepiej późno niż później”, jak mawiała Nora.
Przesiadek bała się najbardziej, dlatego starała się zbyt wiele nie analizować, a potem, gdy podążała za tłumem, upewniwszy się, że jest na właściwej stacji, przypominała sobie instruktaż wychowawczyni. Ludzie na peronach okazali się pomocni, chociaż nie uszło jej uwadze, że niektórzy przyglądają się z lekkim niesmakiem jej niedopasowanemu ubraniu.
Gdy wreszcie, jak jej się zdawało, dojeżdżała do celu, spostrzegła, że w wagonie pozostały zaledwie dwie osoby. Starszy mężczyzna, tak mocno znudzony wielogodzinną podróżą, że w ciągu dziesięciu minut aż pięć razy przeciągle ziewnął. Była też młoda kobieta z wysoko upiętymi na czubku głowy czerwonymi włosami.
– Darkwind? – upewniła się Emma i popatrzyła na siedzącą naprzeciwko niej pasażerkę. Ta oderwała się od lektury kolorowego czasopisma, lekko zdezorientowana wyjrzała za okno i skinęła twierdząco.
Dziewczyna wymamrotała podziękowanie. Zrobiła to na tyle cicho, że przez moment zastanawiała się, czy słowa, które kierowała do kobiety, w ogóle opuściły jej usta. Pociągnęła za sobą skórzaną torbę i ruszyła do wyjścia.
Zatrzymała się przed podłużnym ceglanym budynkiem, na którym wielkimi literami zapisano nazwę miasta: DARKWIND. Nie było tutaj tłumów ani nawet podróżujących przechadzających się z miejsca na miejsce, a jedynie skulona na ławce kobieta w czerwonym berecie, chociaż w słońcu było przecież ponad dwadzieścia stopni.
Emma złapała jej spojrzenie dopiero po chwili. Pociąg odjechał, a kobieta wstała. Do tego momentu nie wiedziała, czy to na nią miała czekać.
Wykonała kilka niepewnych kroków w jej stronę.
– Ty jesteś Emma Storm? – zapytała tamta, wypowiadając jej nazwisko szybko i niedbale.
Zdaniem Nory Wendy była koło pięćdziesiątki, a jednak Emmie ciężko było w to uwierzyć. Stojąca naprzeciwko niej mieszkanka Darkwind miała zmęczoną twarz, którą przecinały niewielkie zmarszczki, oraz przykryte czapką jasne włosy z wieloma siwymi pasmami. Twarz miała srogą, pociągniętą wrogą rezygnacją.
Dziewczyna skinęła głową. Chciała okazać więcej entuzjazmu, ale jej nowa opiekunka bardzo szybko go ugasiła. Być może była to kwestia jej ponurego usposobienia, a może zwyczajnie trwała w żałobie, ale zamiast ciepłego przyjęcia Emmie musiało wystarczyć niemrawe przywitanie:
– Witaj w Darkwind, nazywam się Wendy, będziesz u mnie mieszkała przez najbliższe miesiące, a potem zobaczymy.
Szły piechotą, dlatego Emma po raz pierwszy ucieszyła się, że jej bagaż jest tak lekki. Wendy niewiele mówiła, prawie w ogóle. Nie zapytała, jak minęła podróż ani nawet jak ma się Nora.
Brukowane uliczki były nierówne, a budynki wyglądały na stare i od dawna nieremontowane. Był jednak jakiś urok unoszący się nad tym z pozoru spokojnym miasteczkiem. Emma miała nieodparte wrażenie, że mijani na ulicach ludzie bacznie się jej przyglądają, a przekonanie, że zatopi się w pędzącym ulicami tłumie, z każdą kolejną minutą rozpływało się jak kostka czekolady na ciepłym języku.
Nie pozostawało jej nic innego, jak nieśmiało uśmiechnąć się do przechodniów, na wypadek gdyby zdążyli ocenić ją po ubiorze. Ale temu nikt zbytnio się nie przyglądał. I ta myśl podnosiła ją na duchu.
_Tutaj ludzie wydają się inni_ – myślała, krocząc obok sięgającej jej ramienia kobiety. Emma raz po raz zerkała na przewodniczkę, ale tamta nie raczyła jej żadnym instruktażem.
Po godzinie doszły do prostego domu znajdującego się nieopodal poskręcanej wąskiej ulicy. Budynek stał na delikatnym wzniesieniu, gęsto porośniętym drzewami. Emma dostrzegała kilka innych obiektów, ale wszystkie one ginęły za bujnymi koronami dębów i brzóz.
Zanim weszła do środka, przystanęła i rozejrzała się dookoła. Okolica była malownicza i piękna, bogata w dziką roślinność i nierówności terenu.
– Wchodzisz? – usłyszała głos Wendy.
Poprawiła przewieszoną przez ramię torebkę i ciągnąc za sobą walizkę, weszła do domu. Ten skromny piętrowy budynek, niemal w całości pomalowany na ciepły odcień lemoniady, już od wejścia wydał się Emmie całkowitym przeciwieństwem domu dziecka, w którym dorastała. Gdy przekroczyła próg, uderzył ją gęsty niczym śmietana zaduch. Rozejrzała się po staroświeckim wnętrzu i od razu pomyślała, że upchnięte w niewielkiej przestrzeni dębowe meble musiały pamiętać kilka poprzednich pokoleń. Salon był zagracony, a piętrzące się dookoła książki nie miały swojego miejsca. Na półkach walały się porcelanowe naczynia niepamiętające swojego kompletu, a wnętrze z pewnością wymagało uprzątnięcia i co najmniej kilkugodzinnego wietrzenia.
Kurz osadzający się na półkach drażnił gardło dziewczyny, przez co zaczęła kaszleć.
– Jeszcze nie sprzątałam. – Wendy przeszła przez pomieszczenie, precyzyjnie omijając wystające przeszkody, którymi stały się buty, papierowe torby i resztki pudełek po jedzeniu.
Emma chciała zapytać, czy ma na myśli „niesprzątanie” dzisiaj, czy od śmierci męża, ale zdążyła ugryźć się w język. Nie powinna oceniać po pozorach, nawet jeśli te faktycznie raniły oczy.
– Napijesz się herbaty? – zawołała gospodyni z kuchni, do której Emma poszła w ślad za nią.
– Z chęcią.
– Słodzisz? Bo cukru nie ma.
– Nie trzeba – skłamała, chociaż zwykle słodziła dwie czubate łyżeczki, bo na inne rarytasy nieczęsto miała okazję się załapać.
Usiadła na drewnianym stołku i w duchu uświadomiła sobie, że kuchnia wcale nie prezentuje się lepiej niż salon. Nie musiała nawet otwierać lodówki, by domyślić się, że zapewne niczego poza światłem tam nie znajdzie.
– Mieszka pani sama? – zapytała Emma, a potem pomyślała, że powinna była ugryźć się w język, bo to pytanie wydało jej się niestosowne.
Kobieta milczała, przygotowując napar. Poruszała się powoli, jakby każda czynność wymagała od niej przesadnej koncentracji. Wreszcie, gdy woda w czajniku zabulgotała i Wendy wlała ją do kubków, usiadły przy pustym kwadratowym stole. Emma chwyciła za naczynie, a mimo że czerwiec wciąż rozpieszczał ich ciepłem i słoneczną pogodą, zrobiło jej się jakoś zimniej.
– Mąż zmarł kilka tygodni temu. Chorował na raka. Od tamtego czasu mieszkam tutaj ja i robactwo, które staram się wyplenić – stwierdziła sucho Wendy.
– Przykro mi.
Opiekunka wpatrywała się w twarz dziewczyny, jakby oceniała, czy jej słowa są prawdą, czy jedynie wymuszoną grzecznością.
– Na starość mój mąż zdziwaczał – stwierdziła w końcu.
– Co ma pani na myśli?
– Gadał różne absurdalne rzeczy. Ot co, niemożliwe. – Machnęła dłonią, jakby nie było o czym mówić. – I wychodził na wiele długich godzin, snując się bez celu.
Emma wyjrzała przez okno na kołyszące się w ogrodzie gałęzie. Letni wiatr wiał dziś mocniej niż zwykle.
– Spacerował po okolicy? – zapytała.
Wendy wzruszyła ramionami, chyba chciała się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili powściągnęła ten zamiar.
– Mówił wiele, ale mało co miało jakikolwiek sens. Zaczynał majaczyć, jakby miał przewlekłą gorączkę. – Po chwili nachyliła się nad stolikiem, tak że niemal zamoczyła końcówki jasnych włosów w herbacie, i dodała szeptem: – Skrzaty, on wierzył w skrzaty.
Emma uśmiechnęła się, ale nie zobaczyła w oczach rozmówczyni rozbawienia. Zamiast tego gospodyni wyprostowała się, a potem wstała i podeszła do okna. Milczała przez długie minuty, aż wreszcie otrząsnęła się z zamyślenia.
– Powinnam zadzwonić do Nory, powiedzieć, że dotarłaś cało, a potem pokażę ci dom – oznajmiła.
* * *
Wendy pokazała dziewczynie niewielki pokój z oknem wychodzącym na krętą uliczkę. W odróżnieniu od pozostałej części domu panował tam względny porządek.
Potem oprowadziła ją po piętrze. Zaprowadziła do łazienki z cieknącym prysznicem i swojej niewielkiej sypialni, wspominając, że nie musi w niej sprzątać. Zajrzały do pokoju, w którym jej świętej pamięci mąż przesiadywał długie godziny, studiując legendy i opowiadania dla dzieci, ale spędziły tam zadziwiająco krótki czas. Emma mogłaby zliczyć go w sekundach, gdyż ledwie przekroczyły próg, a Wendy już zaczynała nerwowo przestępować z nogi na nogę.
Wieczorem na kolację zjadły zapiekany ryż z jabłkami, który najprawdopodobniej został z poprzedniego dnia. Niewiele rozmawiały, a kiedy już to robiły, Emma miała wrażenie, że jej nowa opiekunka sili się na to tylko z grzeczności. Nie chciała więc naciskać i zadawać zbyt wielu pytań, pozwoliła tej relacji na powolny rozkwit, mając nadzieję, że odnajdą wspólny język.3
Teraźniejszość
Emma wylała ciemnoszary zlepek wody i kurzu do ubikacji, a potem przemyła wiadro i powtórzyła tę czynność jeszcze raz. Do tej pory zajmowała się porządkami, które zlecała jej Nora, ale tego dnia musiała wejść na wyżyny swoich umiejętności, by odgruzować przynajmniej jedno pomieszczenie w domu Wendy.
Po trzech godzinach sprzątania staromodny salon zaczynał nabierać kształtu i koloru. Mycie podłóg Emma zostawiła na koniec, ale teraz zastanawiała się, czy nie powinna zrobić tego ponownie albo najlepiej jeszcze kilka razy, dla pewności, że podeszwa jej buta nie przyklei się znów do lepkiej, pożółkłej mazi, która kiedyś najprawdopodobniej była sokiem. Albo miodem. Ciężko było stwierdzić.
Wróciła do salonu, w którym teraz można było już usiąść, a kanapa okazała się nie tyle wygodna, ile bajecznie miękka. Przez okno wychodzące na ulicę dostrzegła kilka przejeżdżających samochodów.
Było ciszej niż w jej poprzednim domu, spokojniej. Emma zastanawiała się, czy dzieciakom by się tu spodobało. Uśmiechnęła się na wspomnienie ich radosnych twarzy, chociaż tak naprawdę chciało jej się płakać.
Spojrzała na zegar na ścianie, który także oczyściła wcześniej z kurzu. Dochodziła dziewiąta, a Wendy wciąż spała. Emma chciała wybrać się na małe zakupy spożywcze, lecz nie była pewna, w co powinna się zaopatrzyć. Gospodyni zostawiła dzień wcześniej trochę pieniędzy, ale nie wytłumaczyła jej, gdzie znajduje się najbliższy sklep.
Emma przez chwilę wpatrywała się w zdjęcia, które zamiast leżeć pod kaloryferami, teraz ładnie prezentowały się na parapetach. Przedstawiały Wendy i Jamesa, zwykle tylko ich dwoje. Na tle gór, jezior, na łódce i podczas kąpieli w rzece. Żadnych dzieci i żadnego towarzystwa. Dziewczyna zastanawiała się nawet, dlaczego nigdy nie zdecydowali się na własne potomstwo, ale szybko odgoniła te przemyślenia. _To głupie_ – myślała. _To nie moja sprawa_ – powtarzała w głowie.
Chwyciła torbę, którą dzień wcześniej zostawiła przy drzwiach do domu, i zarzuciła na ramiona sweter. Poranki, choć słoneczne, nie były jeszcze wystarczająco ciepłe, a przynajmniej nie dla niej. Emma zawsze marzła. Trudno było ogrzać to niewielkich rozmiarów ciało.
Potem zamknęła drzwi, dwukrotnie przekręcając klucz, tak jak prosiła Wendy, gdy wręczała jej osobisty komplet. Wciągnęła do ust rześkie, czyste powietrze i zeszła w stronę ulicy. Rozejrzała się, czy nic nie jedzie, a następnie przebiegła przez jezdnię, mocniej przyciskając do ciała torebkę.
Weszła w ścianę drzew, która rozciągała się w głąb przez kilkanaście metrów. Emmie zdawało się, że widziała z okna pokoju jakiś budynek, ale przysłaniały go gęste korony dębów. Szła przez parę minut, próbując kierować się na wprost. Teraz spomiędzy zielonych liści wznosiły się jasne ściany budowli. Przyspieszyła kroku, gdy zdała sobie sprawę, że otacza ją niewysokie ogrodzenie. Z łatwością przeskoczyła przez siatkę i znalazła się na obcym terenie.
Jej oczom ukazał się nie dom, lecz pałac. Początkowo założyła, że to jedynie ruina, ale im dłużej patrzyła, tym dobitniej zdawała sobie sprawę, że budynek prezentuje się zbyt okazale, by mógł być opuszczony. Być może przeszedł renowację… _Na pewno niejedną_ – myślała. Skupiła wzrok na wysokiej wieżyczce, a potem na skrzydle po prawej, zakończonym szerokim tarasem. Zobaczyła wielki kamienny podjazd i przepiękny ogród, który na pewno nie mógł być dziełem dzikiej natury.
Znalazła sobie miejsce obok rzeźbionej fontanny w cieniu wysokiego dębu i wyjęła z torby szkicownik, a także ołówek. Jeśli ma się tutaj podszkolić, musi dużo szkicować, a najlepiej jeśli zacznie od tego, co wychodzi jej najgorzej. Od budynków. Wielkich brył, obiektów, zamków. Niewiele razy miała okazję malować je na żywo, zwykle robiła to ze zdjęć z wypożyczonych z biblioteki książek bogatych w ilustracje.
Teraz Emma zdała sobie sprawę, o ile trudniejsze jest malowanie z tej perspektywy. Zaczęła miękko, od niewyraźnych, ledwie widocznych linii. Przechylała głowę i mrużyła oczy, jakby miało jej to pomóc złapać odpowiedni kąt. Oparła plecy o konar i zamknęła na chwilę powieki, próbując zebrać myśli.
– Kto pozwolił ci tutaj wejść?
Emma wzdrygnęła się, słysząc twardy, obcy ton. Wyprostowała plecy i otworzyła szeroko oczy. Przycisnęła do piersi szkicownik.
Nieopodal, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie szarych spodni, stał młody mężczyzna. Wychyliła się lekko, by lepiej mu się przyjrzeć, ale oślepiało ją słońce. Podniosła się więc i poprawiła wygniecioną spódnicę.
– Myślałam, że… to opuszczony budynek – powiedziała cicho, niemal do siebie.
Nieznajomy przechylił głowę.
– A wygląda na opuszczony? – zapytał.
Emma zagryzła wargę. Wzruszyła lekko ramionami.
– Trudno stwierdzić – bąknęła, utraciwszy całą pewność siebie.
– Na bramce jest napisane, że to teren prywatny. – Mężczyzna szedł w jej kierunku.
– Ja… nie weszłam tutaj przez bramkę. Przeskoczyłam przez ogrodzenie.
Teraz wyraźniej dostrzegała rysy jego twarzy. Ostry podbródek, gładkie czoło, jasne, pozłacane słońcem włosy, a wreszcie przenikliwe i tak pewne spojrzenie, że Emma musiała odwrócić wzrok.
Mimo oporów wykonała kilka nieśmiałych kroków, by wyjść mu naprzeciw. Na twarzy poczuła smagnięcia ciepła. Spojrzenie miała niepewne i rozbiegane.
Mężczyzna nagle wydał jej się młodszy, niż początkowo zakładała, nosił się dumnie i elegancko, ale twarz miał chłopięcą. Niewiele ponaddwudziestoletnią na oko, ale głupio jej było pytać.
Zamiast tego złapała się na tym, że chłonie zieleń jego oczu. Intensywną jak liście klonu latem. W jego spojrzeniu reprymenda mieszała się z dezorientacją, którą Emma wyczuwała aż nazbyt dosadnie. Czekała na pouczenia, na ostre słowa, ale zamiast pogróżek zapadło pomiędzy nimi długie milczenie.
Chłopak, a może już mężczyzna – Emma sama nie wiedziała, jak o nim myśleć – był nie mniej zaskoczony jej obecnością. A mimo to pytania przestały padać z ust obojga. Patrzyli na siebie tak, jakby oczy mogły objawić wszelkie tajemnice, jakby to one prowadziły dialog.
Aż wreszcie nieznajomy cofnął się i opuścił głowę, a włosy posypały mu się na czoło i przykryły zieleń oczu.
– Odejdź stąd – powiedział.
Emma uniosła wysoko brwi.
– Chciałam tylko namalować ten budynek – oznajmiła cicho.
Podniósł wzrok tylko na chwilę i to wystarczyło, by przestała protestować. Wypuściła z ust powietrze i obrzuciła spojrzeniem ogród. Był niesamowicie piękny, tak piękny, że żal jej było nie uwiecznić tego miejsca na papierze.
– Gdybym ja chciał namalować twój dom, to też byłabyś zadowolona? – podjął po chwili ze spojrzeniem zatopionym w butach.
Emma trawiła jego słowa i zastanawiała się, co powinna odpowiedzieć, aż w końcu zdecydowała się na szczerość.
– To byłoby dość trudne, biorąc pod uwagę fakt, że nie mam domu. A przynajmniej żaden z budynków, w którym do tej pory mieszkałam, nie należał do mnie.
Uśmiechnęła się gorzko, jakby rozbawiła ją ta myśl, ale nieznajomy tylko zmrużył powieki. Wyjął dłonie z kieszeni spodni, a potem splótł je za plecami. Przyjrzał się dokładniej jej drobnej buzi.
– Nie wyglądasz na bezdomną – stwierdził.
Emma prawie się uśmiechnęła, przyjąwszy to za komplement.
– Bo też nie jestem bezdomna.
Zmarszczył brwi, jakby próbował rozwikłać tę zagadkę, a im dłużej to robił, tym z mniejszym skrępowaniem Emma mogła mu się przyglądać. Miał ponadczasową urodę, wyróżniającą się na tle innych ludzi, których do tej pory spotykała na ulicach Londynu. Był jednocześnie męski i chłopięcy, pełen sił i zmęczony życiem. Poza tym, co Emma musiała przyznać przed samą sobą, jego twarz była tak wyjątkowa, że aż piękna. Obracała to określenie na swoim języku przez dłuższą chwilę, do momentu, aż nieznajomy znów się odezwał:
– Niestety nie mogę ci pomóc – powiedział. – Jak wspominałem, nie powinnaś tutaj przebywać.
Na powrót włożył ręce do kieszeni i Emma wiedziała, że na tym zakończył rozmowę. Skinęła twierdząco głową i ruszyła we wskazanym przez niego kierunku do uchylonej bramy.
Mijając go, wyczuła woń perfum. Zapach lasu zwilżonego poranną rosą i ogrodu pełnego kwiatów. Walczyła ze sobą, by kolejny raz nie zatrzymać się i nie spojrzeć w jego pełne zagadek oczy.
Chciała je namalować.
I obiecała sobie, że to zrobi.