Skrzydła ognia. Księga 4. Mroczny sekret - ebook
Skrzydła ognia. Księga 4. Mroczny sekret - ebook
Coś niedobrego kryje się w mrokach…
Tajemnicze Nocoskrzydłe wszystko ukrywają, począwszy od własnego domu i królowej, skończywszy na wyborze sojuszniczki w wojnie. Teraz porwały własne smoczę przeznaczenia. Gwiezdny Lotnik jest podekscytowany i przerażony perspektywą poznania swojego plemienia.
Nocoskrzydłe porwały także kilkanaście niewinnych Deszczoskrzydłych i Gwiezdny Lotnik postanowił sobie, że przekona plemię, aby je wypuściło. Niestety Królestwo Nocy jest nieszczęsną krainą pełną sekretów znacznie straszliwszych niż można by podejrzewać i wszystkie zwoje Pyrrii nie zdołałyby teraz pomóc Gwiezdnemu Lotnikowi. Losy dwóch królestw spoczywają w jego łapach, a pozostałe smoczęta znajdują się zbyt daleko, żeby mu pomóc. Gwiezdny Lotnik będzie musiał odnaleźć w sobie odwagę… I to zanim będzie za późno.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-930-6 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poprzedzone wojen dwudziestu latami
Przybędą smoczęta.
Gdy kraina przesiąknie krwią i łzami,
Przybędą smoczęta.
Jajo skrzydeł morza błękitne jest całe.
Nocy skrzydła przybędą wcale niewzywane.
Na szczycie góry największe jajo:
Tam skrzydła nieba na was czekają.
Jajo skrzydeł ziemi w błocie się ukrywa,
Jego kolor to krwi smoczej czerwień żywa.
Przed królowych-rywalek gniewem niechybnym
Ukryte jest samotnie jajo Piaskoskrzydłe.
Żagiew i skrę pożogi niosą trzy królowe.
Dwie z nich polegną, trzecia zaś się dowie,
Że gdy głowę skłoni przed losu potęgą
Moce skrzydeł ognia w sukurs jej przybędą.
W noc najjaśniejszą pięć jaj się wykluje.
Pięć smoków przybywa i pokój zwiastuje.
W ciemności wezbranej światło rozbłyskuje.
Smoczęta przybywają...Prolog
Lodoskrzydłe smoki pojawiły się znikąd.
To powinna być spokojna noc. Nie powinni zobaczyć nikogo poza Nieboskrzydłymi i innymi Błotoskrzydłymi patrolującymi górzystą granicę między ich królestwami. Nie stoczono żadnej bitwy w pobliżu ich wioski od czasu walk, w których stracili Żurawicę, szesnaście dni temu.
Tatarak nadal nie mógł myśleć o tamtej bitwie, nie czując ogromnej pustki otwierającej się w jego piersi. Czasem chciał zamknąć oczy, wpaść do tej jamy i nigdy już z niej nie wyjść. Nie mógł jednak – miał czworo rodzeństwa, które na nim polegało. Był ich przywódcą, ich skrzydliskiem, chociaż teraz już wiedział, że nie powinien nim być. To miejsce powinien zająć jego brat Łupek, którego jajo skradziono, zanim zdążyli się wykluć.
– Słyszałeś to? – szepnął Ugier, podlatując do Tataraka.
Najmniejsze smoczę z ich Błotoskrzydłej drużyny, którą tworzyło rodzeństwo, było także najbardziej spostrzegawcze. Tatarak nauczył się, że zawsze warto go wysłuchać.
– Co takiego? – odpowiedział szeptem, przechylając głowę i nadstawiając uszu.
Złapał pod skrzydła prądy powietrzne i obaj wznieśli się wyżej. Przyglądał się ciemnym, postrzępionym kształtom Pazurów Chmur. Nie wypatrzył żadnego ruchu ani nie usłyszał łopotu skrzydeł.
Mimo to obejrzał się na rodzeństwo i machnięciem ogona dał znać, żeby podlecieli bliżej. W jednej chwili Bażantka, Kropiatka i Moczar skupili się za nim w ciaśniejszym szyku.
– Wydawało mi się, że słyszałem syk – powiedział Ugier. – Gdzieś niedaleko.
Tatarak niespokojnie zerknął w dół na cieniste drzewa, które porastały górski stok. Kto wie, co mogło się tam kryć.
Słyszał jednak tylko Piaskoskrzydłego generała z przodu, który wydzierał się na całe gardło, jakby „dyskretny patrol” to była jedynie żartobliwa nazwa tego, co właśnie przeprowadzali.
– Ruchy, Błotoskrzydłe! – ryczał piaskowy smok. Eskadra siedmiu Piaskoskrzydłych bezwzględnie lojalnych wobec królowej Pożogi leciała za nim, powarkując. – Chcę wreszcie skończyć ten patrol i pospać trochę tej nocy!
– To pewnie nic takiego – powiedział do Tataraka Ugier.
W tej samej chwili dziewięć lodowych smoków wystrzeliło nagle z lasu i zaatakowało Piaskoskrzydłe.
To się rozegrało tak szybko i było to tak precyzyjnie zaplanowane, tak błyskawiczne i niespodziewane, że dwa Piaskoskrzydłe spadły po spirali z pociętymi na strzępy skrzydłami i krwią lejącą się z gardeł, zanim Tatarak zdążył w ogóle zorientować się, że to prawdziwy atak.
Moczar wrzasnął przerażony i chwycił się Tataraka, niemal zrzucając go z nieba. Moczar nigdy tak naprawdę nie doszedł do siebie po pierwszej bitwie, podczas której widział na własne oczy, jak umierała ich siostra Żurawica.
Muszę coś z tym zrobić, pomyślał Tatarak, ale nie w tej chwili.
– Moczar, opanuj się! – krzyknął, wyrywając z jego szponów skrzydło. – Szybko, musimy im pomóc!
Dostrzegł wahanie na obliczach rodzeństwa i złapał się na tym, że sam się zastanawia – znowu! – co zrobiłby w tej sytuacji Łupek. Czy bracia i siostry byliby szczęśliwsi i bezpieczniejsi pod jego przywództwem... I zastanawiał się, czy oni też zadają sobie te pytania.
Jednakże nikt nie powiedział tego, o czym wszyscy musieli pomyśleć: to samobójcza misja. Jak możemy im pomóc? Nie chcę stracić następnego brata lub siostry. Mimo to, ustawili się za nim w szyku i zanurkowali ku wijącym się smokom.
Tatarak nie cierpiał walczyć z Lodoskrzydłymi. Ich szpony z zadziorami sprawiały wrażenie dziesięć razy ostrzejszych od zwykłych, a zwężające się jak bicze ogony zostawiały piekące ślady na jego pysku i skrzydłach. A najgorsze ze wszystkiego było to, że mogły zabić smoka samym chuchnięciem.
Zionął ogniem w największą Lodoskrzydłą, która mocowała się z Piaskoskrzydłym generałem. Kłapnęła zębiskami i syknęła na Tataraka, ale była zbyt zajęta walką z Piaskoskrzydłym, żeby rzucić się na niego. Tatarak obrócił się w powietrzu, uderzając w srebrzystobiałe łuski, kiedy inny Lodoskrzydły zaatakował go z flanki. Przez chwilę szamotali się zaciekle, a wiatr uderzał w ich skrzydła. Wreszcie Tatarak zdołał raz jeszcze wykasłać płomień i Lodoskrzydły szarpnął się gwałtownie, gdy o mało nie przypalono mu nosa.
Tatarak dostrzegł Lodoskrzydłego, który nurkował w stronę Ugra, więc skoczył, żeby odepchnąć brata na bok, przyjmując na własną pierś uderzenie rozpędzonego białego smoka. Poleciał do tyłu i zobaczył, że Lodoskrzydła smoczyca zaciska niebezpieczne szpony na szyi Kropiatki. Ryknął z wściekłości. W jednej chwili znalazła się tam Bażantka, która zrzuciła Lodoskrzydłą z Kropiatki, ale biała smoczyca zaraz ponowiła atak z paszczą otwartą do chuchnięcia mrozem.
Nie mogę stracić nikogo więcej, pomyślał Tatarak. To by mnie zabiło.
Uderzył w bok Lodoskrzydłej i ciął szponami jej gardło, kiedy wykręciła szyję, żeby zionąć na niego. Wytrzeszczyła oczy i wydała z siebie bolesny gulgot, kiedy z ran trysnęła krew. Gdy ją wypuścił, spadła do ciemnego lasu, a jej skrzydła dygotały słabo jak u umierającego konika polnego.
– Odwrót! – rozległ się nagle ryk.
Serce Tataraka zabiło z nadzieją, kiedy pomyślał, że może to Lodoskrzydłe się poddają, ale wtedy zdał sobie sprawę, że to krzyczy generał Piaskoskrzydłych.
– Odwrót! – wrzasnął ponownie piaskowy smok.
Tatarak pomyślał, że może pokonaliby Lodoskrzydłe, gdyby walczyli dalej, ale nie warto było ryzykować. Każda chwila to kolejna okazja dla Lodoskrzydłych, żeby zabić kogoś z jego rodzeństwa. Odwrót oznaczał, że zachowa wszystkich przy życiu.
– Odwrót! – powtórzył rozkaz generała, łapiąc Ugra i odciągając go do tyłu. – Wycofujemy się! Bażantka, ty też!
Przyjrzał się walczącym kształtom w księżycowym świetle i wypatrzył swoją drużynę. Nadal wszyscy żyli. Na razie.
Jego siostra zatopiła zęby w przedniej łapie przeciwnika, który wypuścił ją z wrzaskiem. W okamgnieniu znalazła się u boku Tataraka i wzbili się w niebo z Moczarem, Kropiatką i Ugrem.
Tatarak zobaczył, że Piaskoskrzydłe poleciały w stronę gór. Większość Lodoskrzydłych śmignęła za nimi. Tylko dwa wyruszyły w pościg za nim i jego rodzeństwem.
– Tędy! – krzyknął, nurkując w stronę lasu.
Skoro Lodoskrzydłe mogły się tam ukryć, to jego smoki także. Nie musiał lecieć za Piaskoskrzydłymi. Zresztą one pewnie uciekną do Podniebnego Pałacu. A nie chciał doprowadzić Lodoskrzydłych do swojej wioski.
Gałęzie sosen uderzały go w pysk, kiedy wpadł między drzewa. Rodzeństwo ćwiczyło tego rodzaju szyk – lot w gęstym lesie w ciasnym ustawieniu. Musiał zaufać, że przypomną to sobie i będą trzymać się tuż za nim.
Usłyszał łopot skrzydeł dalej za nimi i odważył obejrzeć się za siebie. Nawet w mroku rozpoznał sylwetki rodzeństwa w locie. Nikogo nie brakowało. To pewnie Lodoskrzydła miotała się wśród górnych konarów.
Tatarak podjął ryzyko i wylądował. Pozostali opadli na ziemię w ślad za nim i natychmiast padli z wyciągniętymi skrzydłami, zamieniając się w kałuże cienia na ciemnej leśnej ściółce.
Zapadła cisza. Wszyscy wstrzymali oddech. Gałęzie skrzypiały w górze, drobne nocne zwierzątka śmigały w zaroślach wokół. Tatarak poczuł, jak wiewiórka przebiegła po jego łapie, ale nawet nie drgnął. Po długiej chwili usłyszał odległy gwizd i łopot skrzydeł, jakby Lodoskrzydłe zebrały się ponownie do odlotu.
Nadal się nie poruszył. Czekał niemal godzinę, aż nie mógł już dłużej wstrzymywać oddechu, a wszystkie smocze odgłosy dawno ucichły.
Wtedy bardzo ostrożnie i cicho nabrał powietrza. Usłyszał, że pozostali robią to samo.
– Nikomu nic się nie stało? – zapytał cicho Tatarak.
– To było okropne – szepnął Moczar. – Myślałem, że wszyscy zginiemy.
– Nic mi nie jest – odezwała się Bażantka. – A w każdym razie to się szybko wygoi.
– Mnie też nic nie jest – wtrąciła chrapliwie Kropiatka.
– Ugier? – zapytał Tatarak, kiedy najmniejszy smok się nie odezwał.
– Nienawidzę tej wojny! – wybuchnął Ugier. – Nie rozumiem, o co walczymy. Kogo obchodzi, kto jest królową Piaskoskrzydłych? Nigdy nie poznałem Pożogi i wcale nie mam na to ochoty. Dlaczego walczę z Lodoskrzydłymi o tron, który nie ma nic wspólnego z żadnym z nas?
– Bo nasza królowa mówi, że musimy – odpowiedziała Bażantka odrobinę zbyt sarkastycznie, żeby to było bezpieczne zdaniem Tataraka, nawet jeśli nikt nie mógł ich usłyszeć.
– Królowa Pardwa musiała mieć dobry powód, żeby sprzymierzyć się z Pożogą i Nieboskrzydłymi – powiedział. – Nie powinniśmy w nią wątpić.
– Poza tym wojna wkrótce się skończy – dodała niespodziewanie Kropiatka. Rzadko się odzywała, a jeszcze rzadziej od śmierci Żurawicy. Tatarak odwrócił się i zobaczył, że w jej oczach odbija się księżycowy blask. – Łupek ją zakończy.
Wypowiedziała imię Łupka w taki sposób, że Tatarak zapragnął zapaść się w kałużę błota i zostać tam na miesiąc. W jej głosie było tyle wiary w Łupka – w smoka, którego prawie nie znała. Rodzeństwo słuchało się Tataraka i go kochało, wiedział to przecież, ale na pewno zastanawiało się, jak by to było... I czy Żurawica nadal by żyła, gdyby Łupek od początku był ich skrzydliskiem.
– To prawda – powiedział Ugier, unosząc głowę. – Łupek i jego przyjaciele...Wkrótce nas uratują.
– To znaczy kiedy? – zapytał Moczar. – Myślałem, że proroctwo mówiło o dwudziestu latach. Czy to znaczy, że miną jeszcze dwa lata, zanim wojna się skończy?
– Tak naprawdę – odezwała się Bażantka – niektóre smoki uważają, że to zależy, od kiedy się liczy. Jeśli liczyć od pierwszej bitwy, to minęło dopiero osiemnaście lat. Jeśli jednak liczyć od śmierci królowej Oazy, od której tak naprawdę to wszystko się zaczęło, to minęło już prawie dwadzieścia lat. – Zauważyła, że Tatarak przechylił głowę, i wzruszyła ramionami. – Czytałam trochę o proroctwie, odkąd dowiedziałam się, że dotyczy Łupka.
Zapadło milczenie, kiedy wszyscy rozmyślali o Łupku, wojnie i przepowiedni.
– Jeśli jesteście niezadowoleni – odezwał się ostrożnie Tatarak – to moglibyśmy... Znaczy możemy spróbować odszukać Szpony Pokoju.
Bażantka syknęła zaszokowana.
– Ta wojna może mi się nie podobać, ale to nie znaczy, że powinniśmy porzucić nasze plemię i dom. Jesteśmy Błotoskrzydłymi. Nasze miejsce jest w wiosce.
– Chyba że ty uważasz, że powinniśmy odejść – powiedział Moczar, opierając się o bok Tataraka. – Zrobię, co zadecydujesz.
– Jak my wszyscy – dodał Ugier.
Tatarak wiedział, że to prawda. Tylko czy powinni? Nie miał pojęcia, co robić: zdradzić plemię czy narażać życie rodzeństwa?
– Nie musimy decydować teraz – wtrąciła łagodnie Bażantka. – Ledwie uszliśmy z życiem. Wracajmy do domu i prześpijmy się. Rano wszyscy lepiej się poczujemy.
Tatarak skinął głową i zaczęli się zbierać. Rozciągali zesztywniałe skrzydła, tak jak to było możliwe pod drzewami. Deszcz szpilek zsunął się po ich łuskach. Pachniał zimowymi ogniskami.
– Co właściwie robiły tu Lodoskrzydłe? – zapytał Moczar, przytupując w miejscu.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział Tatarak. – Wygląda na to, że leżały w zasadzce i czekały na nas, ale nie jesteśmy ważnym patrolem. Może liczyły na coś innego, a my mieliśmy pecha i ściągnęliśmy ich uwagę.
– Może szukały tu gniazda wyskrobków – zasugerował Ugier.
– Jakiego gniazda wyskrobków? – Tatarak zerknął na niego zaskoczony.
– Nie czujesz zapachu? – zapytał Ugier. – Przelecieliśmy nad nim. Jest całkiem nieźle ukryte w lesie.
– Jakim cudem dostrzegasz coś takiego w trakcie szaleńczej ucieczki? – zdumiała się Bażantka.
Ugier wzruszył ramionami.
– Dlaczego Lodoskrzydłe miałyby interesować się gniazdem wyskrobków? – spytała cicho Kropiatka.
Wszyscy zastanawiali się nad tym chwilę, a potem spojrzeli na Tataraka.
– Nie wiem – przyznał bezradnie.
Miał wrażenie, że ciągle to powtarza ostatnimi czasy.
– To nie ma znaczenia – uznała Bażantka, rozkładając skrzydła. – Liczy się tylko to, że dzięki Tatarakowi przetrwaliśmy kolejną walkę.
Ciekawe, czy naprawdę tak myślą, zastanawiał się, bo ja na pewno nie.
– Mam nadzieję, że przeżyjemy także następną – dodał ponuro Moczar.
– Mam nadzieję, że następnej nie będzie – powiedział Ugier. – Mam nadzieję, że Łupek wypełni przepowiednię, zakończy wojnę i uratuje świat już niedługo, zanim znowu będziemy musieli walczyć. Co o tym myślicie? Uda mu się?
– Może – mruknęła Bażantka. – Mam nadzieję.
– Ja też – dodał Tatarak.
Spojrzał na gwiazdy.
Zanim wojna odbierze mi jeszcze kogoś, na kim mi zależy. Zanim nasza wioska zostanie zniszczona. Zanim będę musiał wybierać między wiernością wobec plemienia a bezpieczeństwem rodzeństwa. Zanim znowu będę musiał kogoś zabić.
– Ja też mam taką nadzieję.Rozdział 1
Gdzie ona jest?
Gwiezdny Lotnik podejrzewał, że już jest po nim, że nie żyje, ale wszystko okrutnie go bolało. Ciemność napierała na jego oczy, kiedy tylko próbował je otworzyć. Nos i gardło piekły go jak zdarte do żywego, jakby szorował je ogonem krokodyla.
Czy nic jej nie jest?
Nie mógł sobie przypomnieć, co mu się śniło, a co wydarzyło się naprawdę.
Może nadal znajdował się pod górą? Może jego przyjaciele nigdy nie próbowali uciekać od opiekunów? Może to był jeden długi koszmar, który zaczął się, gdy przeraziła go zapowiedź wizyty Wieszcza?
Jednakże Gwiezdny Lotnik był przekonany, że pamięta, jak ogromny Nocoskrzydły wziął go na bok. Wygłosił potem kazanie o tym, że „Nocoskrzydłe mają reputację, o którą trzeba dbać” i że „pozostali powinni cię szanować, bać się ciebie, słuchać się ciebie, bo inaczej będziesz największym rozczarowaniem, jakie wydało na świat nasze plemię”... Gwiezdny Lotnik sam by tego wszystkiego nie wymyślił. To wszystko wydarzyło się naprawdę.
Zwinął się na boku i poczuł nierówną skałę pod łuskami.
Czy pałac Nieboskrzydłych zdarzył się naprawdę? Smoczęta złapano, zanim nacieszył się słonecznym światłem. Więzienie na skalistej wieży. Spieczona słońcem piaszczysta arena, która cuchnęła krwią i grozą. Zachwyt królowej Czerwieni z powodu złapania prawdziwego Nocoskrzydłego, jej zamiar zmuszenia go do walki, jej podniecenie na myśl o oglądaniu jego śmierci.
Nie, to też musiało wydarzyć się naprawdę, bo Gwiezdny Lotnik pamiętał, że został „uratowany” przez Nocoskrzydłe. Pamiętał, jak jego przyjaciele zamieniali się na jego oczach w małe kropki w dole – niebieską, brązową i barwną – i wiedział, że to stało się naprawdę, bo budziło w nim dokładnie te same odczucia, które przeżywał teraz: jakby był zwojem przedartym wzdłuż na pół, przez co wszystkie zapisane w nim słowa straciły sens.
Czy jeszcze kiedyś ją zobaczę?
Mam nadzieję, że jej tu nie ma. Mam nadzieję, że jest bezpieczna gdzie indziej.
– Myślę, że coś jest z nim nie tak.
To czyjś głos?
Próbował słuchać, ale sny go wciągały.
Wysłuchał kolejnego kazania w wykonaniu Wieszcza. Gwiezdny Lotnik koniecznie musi być przywódcą smocząt, wszystko od niego zależy. I nowy rozkaz: musi przekonać pozostałych, żeby wybrali Żagiew na następną królową Piaskoskrzydłych.
– Może niechcący go zabili. To nie byłoby takie złe. Wtedy ja znalazłabym się w proroctwie.
– Wątpię, żeby to tak działało, Ostrozęba.
A potem było Królestwo Morza. Nikt nie chciał go słuchać. Nie potrafił przewodzić smoczętom. Przyjaciele właściwie go wyśmiali, kiedy próbował poprzeć Żagiew.
Kolejne więzienie. Kolejna ucieczka, podczas której Gwiezdny Lotnik w żaden sposób nie okazał się pomocny. A potem las deszczowy i dziwne nienaturalne tunele – jeden do Królestwa Piasków i drugi, który najwyraźniej prowadził do ukrytego domu Nocoskrzydłych.
O, to akurat Gwiezdny Lotnik dobrze pamiętał.
Pamiętał, jak patrzył w tunel – w ciemną dziurę w drzewie prowadzącą do domu, którego nigdy nie widział.
– Założę się, że obudziłby się, gdyby go ugryźć.
– A ja się założę, że Wieszcz wrzuciłby cię do wulkanu, gdyby znalazł ślady zębów na swoim pupilku z przepowiedni.
– Założę się, że moja mama zjadłaby go na śniadanie, gdyby tylko spróbował!
Zdecydowanie słyszał głosy, nieznajome i z bardzo bliska.
Wspomnienie lasu deszczowego było zamazane. Gwiezdny Lotnik spróbował skupić się na nim, na ostatnich chwilach, kiedy strzegł tunelu, żeby Nocoskrzydłe nie przyszły i nie zaatakowały Deszczoskrzydłych. Co się stało?
– Lepiej, żeby szybko się obudził i powiedział coś ciekawego, bo inaczej Wieszcz znowu go zabierze, zanim będziemy mogli o cokolwiek go zapytać.
– Och, mam pomysł!
Szpony zazgrzytały o kamień i zrobiło się cicho.
Powieki były za ciężkie, żeby Gwiezdny Lotnik mógł je otworzyć, jakby wyrosły na nich dodatkowe łuski. Pozwolił, żeby ciemność znowu napłynęła.
Tak, strzegł tunelu. Z Łupkiem. Snopy porannego słońca migotały wśród zielonych liści, niebieskie jak ośmiornice kwiaty obracały główki w stronę światła. Słonko została w wiosce razem z Tsunami, gdzie obie patrzyły, jak Gloria próbuje zostać ni mniej, ni więcej tylko królową Deszczoskrzydłych.
Słonko przyniosła im jedzenie poprzedniego wieczoru. Otarła się złotymi łuskami o jego ciemne skrzydła, kiedy podawała mu dziwne drobne fioletowe owoce.
„Kocham cię”, chciał jej powiedzieć, ale nigdy tego nie zrobi. Nie znienawidź mnie za to, co zrobiły inne Nocoskrzydłe. Nie myśl, że jestem taki jak moje plemię. Nie słuchaj Glorii, kiedy opisuje moje królestwo – dym i ogień, i smród, i śmierć, i uwięzione torturowane Deszczoskrzydłe, i okrutne czarne smoki. Nie patrz na mnie, jakbym był jednym z nich, jakbym kiedykolwiek mógł popełnić coś podobnego. Proszę.
Wtedy Słonko uniosła wzrok i się uśmiechnęła. W jej oczach widział siebie jako Gwiezdnego Lotnika, który był przyzwoitym smokiem.
Który był jej przyjacielem.
Dzięki temu od razu poczuł się lepiej. I zarazem gorzej.
– Ostrożnie! Nie wrócę po więcej, jeśli to rozlejesz, idioto!
– No to zabierz mi sprzed nosa te swoje wielgachne skrzydła, tępaku!
Znowu głosy. Jednak wspomnienia wciągnęły Gwiezdnego Lotnika, kiedy próbował przypomnieć sobie ostatnią rzecz, jaka wydarzyła się, zanim wszystko pochłonęła ciemność.
Wpatrywał się w dziurę, zastanawiając się, jakie mogą być inne Nocoskrzydłe. Zastanawiał się, czy wszystkie są równie przerażające jak Wieszcz. Czy gdyby przeszedł przez tunel i porozmawiał z nimi, to powstrzymałby Nocoskrzydłe i Deszczoskrzydłe przed walką? A gdyby tak jego plemię zrozumiało go i mu uwierzyło? A gdyby Nocoskrzydłe uważały, że lepiej być mądrym niż odważnym? Gdyby nie przeszkadzało im, że on nie ma żadnych nadzwyczajnych mocy typowych dla Nocoskrzydłych?
Co by pomyślała o mnie Słonko?
Pomyślałaby pewnie: kim jesteś i co zrobiłeś z Gwiezdnym Lotnikiem?
Bo nigdy nie znalazłby w sobie dość odwagi, żeby samemu przejść przez ten tunel.
I wtedy Łupek krzyknął:
– Widziałeś to?! To chyba był dzik! Zaraz wracam!
I biedny, wiecznie głodny Łupek pobiegł między drzewa, zostawiając Gwiezdnego Lotnika samego na warcie...
W okamgnieniu przy dziurze zakotłowało się od czarnych skrzydeł; ciemne łapy zatrzasnęły się na jego pysku; mroczny głos syknął mu do ucha:
– Milcz, jeśli chcesz, żeby twój przyjaciel przeżył.
Inny mroczny głos dodał: „Lepiej dmuchać na zimne”, chociaż Gwiezdny Lotnik nawet nie pisnął. Wiedział, że zaboli, zanim otrzymał cios w głowę i zalała go fala bólu. To była ostatnia rzecz, jaką...
CHLUST!
Gwiezdny Lotnik poderwał się z krzykiem. Wytrzeszczył oczy. Lodowata słona woda spływała mu z pyska po szyi i wsiąkała między łuski. W jednej chwili zniknęło uczucie otępienia.
– Udało się! – krzyknął ktoś.
– A niech to! – zaklął ktoś inny. – Naprawdę myślałam, że nie żyje.
Gwiezdny Lotnik potrzasnął głową i przeszył go ból. Potarł pysk, próbując pozbyć się z oczu piekącej morskiej wody.
Otaczało go sześć, siedem, a może osiem rozmazanych kształtów. Poza nimi jarzące się czerwone światło pulsowało wzdłuż ścian. Lodowata woda na chwilę oczyściła mu nos, ale ciężkie, zadymione powietrze już wciskało się z powrotem do nozdrzy.
– Kim jesteście? – wystękał Gwiezdny Lotnik, a przynajmniej spróbował.
– Hm... Myślałem, że nas zaatakuje – usłyszał kolejny trzeci głos. – Ja bym tak zrobił.
– Nie wygląda na bardzo niebezpiecznego – odparł ktoś. – Powinni byli wybrać większego smoka. Nie uważacie? Kogoś większego, bardziej strasznego i zaciekłego.
– Kogoś takiego jak ja – odezwał się osobnik, który myślał, że Gwiezdny Lotnik nie żyje.
– Wszyscy macie tycie rozumki, jak Deszczoskrzydłe – oznajmił jeszcze inny smok. Gwiezdny Lotnik tracił już rachubę. – Nadal był w jaju, kiedy go zabrano. Nie wiedzieli, jak duży albo straszny się wykluje, a nawet czy to będzie on czy ona. Bo w przeciwnym wypadku z pewnością wybraliby smoczycę.
– Czyli kogoś takiego jak ja!
– Cześć... – Gwiezdny Lotnik zakaszlał. – Cześć?
Jeden z kształtów podszedł na tyle blisko, żeby Gwiezdny Lotnik dostrzegł rysy zdegustowanej smoczycy, rok, może dwa lata starszej od niego. Szturchnęła go w pysk, obejrzała zęby, szturchnęła w pierś, żeby znowu zakaszlał, obejrzała szpony i westchnęła naburmuszona.
– Słabeusz – oznajmiła. – Ja też bym go odesłała.
– Mówisz tak, bo masz nadzieję, że wybiorą ciebie – odezwało się inne smoczę, które też przepchnęło się do przodu. Poklepało Gwiezdnego Lotnika po głowie niemal przyjaźnie. – Ale proroctwa tak nie działają.
– To się jeszcze okaże – mruknęła smoczyca.
– To Ostrozęba – wyjaśniło bardziej przyjazne smoczę Gwiezdnemu Lotnikowi. – Nie przejmuj się nią. Starsze siostry zawsze myślą, że wszystko potrafią robić lepiej. Wiem, bo też mam siostrę. Nawiasem mówiąc, nazywam się Potężny Szpon.
– Starsza siostra? – powtórzył Gwiezdny Lotnik i spojrzał zdumiony na Ostrozębą.
– Tak, to jest ten wzruszający moment powrotu na łono rodziny – odrzekła. – Ta sama matka, różni ojcowie, jak przypuszczamy. Jak się czujesz? – Obrzuciła go spojrzeniem od rogów po czubek ogona. – Jesteś chory? Bardzo chory? Może umierający?
– Której części frazy „w noc najjaśniejszą” nie możesz ogarnąć rozumkiem? – odezwało się inne smoczę, które stało obok Ostrozębej. – Nie uważałaś na lekcjach? Wydarzenia muszą odpowiadać warunkom z przepowiedni. Cześć, nieznajomy. Jestem Telepatka, ale nie martw się, obiecuję, że nie będę grzebać ci w myślach.
Starsze smoczęta w pomieszczeniu roześmiały się na całe gardło, jakby to był najzabawniejszy żart w historii Pyrrii. Trzy smoczęta, które wyglądały na młodsze od Gwiezdnego Lotnika, przewróciły oczami. Najwyraźniej przywykły do wysłuchiwania bezsensownych dowcipów w wykonaniu starszych kolegów.
Skonsternowany Gwiezdny Lotnik potarł mokre łuski.
Teraz, kiedy zaczął wyraźniej widzieć, zorientował się, że znajduje się w długiej, wąskiej jaskini z rozmieszczonymi w regularnych odstępach wcięciami w ścianach wielkości w sam raz na legowisko dla smoczęcia. Leżał w jednej z takich nisz niedaleko wielkiego łukowatego przejścia, które wyglądało na wyjście. Obok niego na podłodze leżał wielki wydrążony głaz, w którym najwyraźniej smoczęta przyniosły wodę morską, żeby go nią oblać.
Pomieszczenie nie wyglądało jak więzienie, ale raczej jak zbiorowa sypialnia.
Gorące węgielki jarzyły się w zagłębieniach w ścianach, oświetlając pomieszczenie czerwoną poświatą. Przez świetliki na obu końcach jaskini wpadało trochę słabego, szarego światła.
Gwiezdny Lotnik dostrzegł co najmniej pięćdziesiąt miejsc do spania, ale tylko jedenaście legowisk wyglądało na zajęte. Na kilku leżały niechlujne stosy szorstkich koców, a na innych walały się takie rzeczy jak muszelki albo powykręcane kawałki skały. Obok paru przykrytych kocami łóżek leżały zwoje, na których widok Gwiezdnego Lotnika zaświerzbiły łapy. Jednak większość nisz była zupełnie pusta.
Jest dużo miejsca, ale nie ma dość smocząt, żeby je wypełnić, pomyślał.
Przypomniał sobie słowa, które Wieszcz rzucił bezceremonialnie po tym, jak uratował go przed Nieboskrzydłymi. Powiedział: „Nie możemy pozwolić sobie na utratę żadnego Nocoskrzydłego, nawet dziwacznego”.
Może z moim plemieniem jest coś nie tak, pomyślał Gwiezdny Lotnik. Może w jakiś sposób tracimy smoczęta. Albo w ogóle nie mamy ich dostatecznie dużo.
Wszędzie cuchnęło siarką i rozkładem. Kiedy Ostrozęba pochyliła się i znowu go szturchnęła w brzuch, Gwiezdny Lotnik zdał sobie sprawę, że spora część smrodu zgnilizny bucha od smocząt. Wszystkim potwornie cuchnęło z pysków. Oddech Wieszcza też nie był szczególnie miły, ale to było coś dużo gorszego. Gwiezdny Lotnik musiał zebrać w sobie całą siłę woli, żeby nie wzdragać się, kiedy do niego mówiły.
Były też szokująco chude. Wszystkie co do jednego miały chude piersi, przekrwione oczy i cierpiały na suchy kaszel. Nawet smoczęta, które przeżyły, są w fatalnej formie, pomyślał Gwiezdny Lotnik.
Przeciągnął się ostrożnie, zerkając na wyjście. Nie wyglądało na jakkolwiek zagrodzone. Na ile się zorientował, mógł po prostu stamtąd wyjść.
Pewnie stoi tam jakiś strażnik, domyślił się. Albo nawet mnóstwo strażników. Może czai się tam coś naprawdę upiornego, jak elektryczne węgorze królowej Korali. Albo rzeka lawy podobna do tej, która więzi Deszczoskrzydłe w celach-jaskiniach.
Przeszedł go dreszcz grozy.
– Dlaczego się tu znalazłem? – zapytał.
Gromadka smocząt spojrzała po sobie.
– Bo zawiodłeś – odpowiedziała wreszcie Ostrozęba. – Jak się domyślam.
– Tego nie wiemy – wtrącił Potężny Szpon. – Kilka dorosłych smoków podrzuciło cię tutaj parę godzin temu, a ty przez cały czas coś pomrukiwałeś i miotałeś się nieprzytomny.
– Aha, cały czas martwiłeś się o Słonko. Kto to jest Słonko? – zapytało jedno ze smocząt.
Gwiezdny Lotnik zastanawiał się, czy nie rzucić się do wulkanu.
– Znajome smoczę – wymamrotał.
Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
– Chcę posłuchać o kontynencie! – zawołała Telepatka. – Opowiedz nam o wszystkim. Słyszeliśmy, że rosną tam drzewa wyższe od smoków i że w niektórych miejscach niebo jest niebieskie. To prawda? Kłamstwo? Jaką najbardziej niezwykłą rzecz widziałeś? Co najlepszego jadłeś?
– Nigdy nie byliście na kontynencie? – zapytał Gwiezdny Lotnik.
– Smoczętom nie wolno opuszczać wyspy, dopóki nie skończymy dziesiątego roku życia – wyjaśnił Potężny Szpon. – Najwyraźniej do tego czasu nie można nam zaufać, że dotrzymamy tajemnic Nocoskrzydłych.
Niemal chóralnie wszystkie smoczęta prychnęły niecierpliwie.
– Ty jesteś wyjątkiem – dodała Ostrozęba głosem ociekającym pogardą.
– On i to drugie smoczę – powiedziała Telepatka. – Słyszałam, jak mama wspominała, że jest jeszcze drugie smoczę.
– Nie znam żadnych sekretów Nocoskrzydłych – odpowiedział Gwiezdny Lotnik.
– Och – mruknęła Telepatka – to chyba skuteczny sposób zadbania o to, żebyś żadnych nie zdradził!
Zgrzyt szponów w korytarzu obwieścił pojawienie się smoczycy mniejszej od pozostałych i mającej może ze trzy lata. Wpadła do jaskini i wydyszała:
– Idzie!
Wszystkie smoczęta natychmiast rozbiegły się do swoich legowisk. Połowa z nich zanurkowała pod koce i udawała, że śpi. Kilka złapało zwoje i udawało, że się uczy. Inne zajęły się przedmiotami zgromadzonymi przy łóżkach. Ostrozęba usiadła na legowisku, złożyła skrzydła i patrzyła chmurnie na wejście.
Gwiezdny Lotnik pożałował, że odzyskał przytomność, kiedy usłyszał ciężkie kroki zbliżające się do jaskini. Zerknął w górę na świetlik, zastanawiając się, czy przecisnąłby się przez niego, ale doskonale wiedział, że za bardzo się boi, żeby spróbować.
Zgrzytając szponami i sycząc, Wieszcz wpełznął do pomieszczenia. Spojrzał krzywo na Ostrozębą, a potem zerknął z góry na Gwiezdnego Lotnika.
– Wstawaj! – warknął. – Królowa Nocoskrzydłych chce cię zobaczyć.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.