- W empik go
Skrzydłowy - ebook
Skrzydłowy - ebook
Czasem trzeba spaść ze szczytu na samo dno, by móc wzlecieć jeszcze wyżej niż do tej pory
W życiu Piotrka liczą się tylko trzy rzeczy: imprezy, kobiety i Sokoły. Dla drużyny jest w stanie poświęcić dosłownie wszystko. Gdy brat szantażuje go, że pozbawi Sokoły sponsoringu, Piotrek obejmuje należne mu stanowisko prezesa firmy i wreszcie rozpoczyna dorosłe życie. Nie spodziewa się, że właśnie w firmie, od której przez wiele lat uciekał, spotka kogoś, kto od zawsze był mu przeznaczony.
Emma nie miała łatwego startu w dorosłość. Mimo wyższego wykształcenia musiała zapomnieć o wymarzonej karierze ze względu na… nieodpowiadający pracodawcy kolor skóry. Pracuje więc jako baristka w kawiarni w Gusols Audit i swoim ciętym językiem walczy z nadętymi facetami w garniturach. Gdy pewnego dnia jeden z nich nieoczekiwanie staje w jej obronie, dziewczyna postanawia przewartościować swoje dotychczasowe przekonania. Ale najpierw musi się dowiedzieć, kim jest przystojniak, który tak namieszał jej w głowie…
Siedziałam przy stole w kuchni i wpatrywałam się w bilety, które dostałam od tego mężczyzny. Wciąż nie wiedziałam, jak się nazywa i kim jest, a on poznał mój kolejny sekret. Jak on to robił? I jak sprawiał, że za każdym razem, gdy wchodził do baru, moje serce tak mocno biło?
Sokoły…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-742-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Po co mnie wezwałeś?
Spojrzałem na mężczyznę siedzącego w obrotowym fotelu przed półokrągłym biurkiem. Czy ono w ogóle było praktyczne? Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak można siedzieć i pracować przy blacie, który nie miał kątów prostych. Choć z drugiej strony, ja nie nadawałem się w ogóle do siedzenia i pracowania przy biurku, więc właściwie, co mogłem o tym wiedzieć.
Nie czekając na to, co ma mi do powiedzenia, podszedłem do niewielkiego barku, wyjąłem z niego butelkę whisky i nalałem sobie do szklanki. Niewątpliwie był to trunek z najlepszej półki, znając wyszukany gust jej właściciela.
– Pijesz przed południem? – spytał mężczyzna, unosząc jedną brew, i spojrzał na mnie z wymalowaną na twarzy złością.
– Rozmowa z tobą na trzeźwo jest nie do przyjęcia, niezależnie od godziny, o której się odbywa – mruknąłem i rozsiadłem się nonszalancko na kanapie.
Wypiłem zawartość duszkiem i odstawiłem szklankę na stolik stojący obok. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej, mając nadzieję, że to powstrzyma mnie przed użyciem ich, gdy usłyszę to, czego słyszeć nie chcę. Tylko on – Michał Olszański, mój starszy o dziesięć lat brat, potrafił doprowadzić mnie do furii jednym zdaniem i sprawić, że miałem ochotę zatłuc człowieka. Z reguły byłem łagodny jak baranek i potulny jak pluszowy miś. Zwłaszcza w stosunku do kobiet. Ale on wyzwalał we mnie ukryte gdzieś głęboko, bardzo głęboko, pokłady agresji.
Gospodarz westchnął ciężko, widząc moją reakcję. Wstał ze swojego fotela i zaczął powoli zmierzać w moim kierunku.
– Z zarządem podjęliśmy decyzję odnośnie do twojego miejsca w tej firmie – obwieścił, zajmując siedzisko naprzeciwko mnie.
Był stanowczo za blisko. Raczej musiał się liczyć z tym, że może się to źle dla niego skończyć, a mimo to zaryzykował. Ciekawe, co go tak utwierdzało w przekonaniu, że zaraz nie obiję mu mordy?
– Moje miejsce w tej firmie jest bardzo dobrze znane, braciszku – powiedziałem najspokojniej, jak potrafiłem, bo nie rozumiałem, dlaczego po raz kolejny wraca do tematu, który wałkowaliśmy już tyle razy. – Z testamentu jasno wynika, że ty masz ją prowadzić, a ja obejmę stanowisko prezesa, gdy będę na to gotowy.
– Powtórzę ci to raz jeszcze, bo ewidentnie tej części nie zrozumiałeś – warknął Michał i obrzucił mnie spojrzeniem, jakby był nauczycielem, a ja nie przygotowałem się do jakiegoś sprawdzianu. – Miałem ci pomóc tę firmę rozkręcić, a w momencie, gdy będziesz gotowy i skończysz dwadzieścia pięć lat, miałeś zacząć nią zarządzać samodzielnie. Z tego, co mi wiadomo, to skończyłeś ćwierćwiecze rok temu.
– I co z tego? Wciąż nie czuję się gotowy, a tobie dobrze idzie prowadzenie tej firmy, więc nie może zostać tak, jak jest?
Michał gwałtownie wstał i podszedł do okna. Chwilę przez nie wyglądał. Zapewne zastanawiał się, ile może mi zdradzić z tego, dlaczego nagle tak mu zależy na uczynieniu mnie prezesem.
– Dostałem propozycję od znajomego – powiedział w końcu, ponownie odwracając się w moim kierunku. – Znaleźliśmy świetną lokalizację na rozkręcenie firmy z kompletnie innej branży.
– To gratulacje!
Szczerze cieszyłem się z tego, że mój brat dalej chciał się rozwijać. Tylko dlaczego ja miałem cierpieć z tego powodu?
Michał spojrzał na mnie z politowaniem, jakbym znowu nie domyślił się, o co mu chodzi. Bo nie domyślałem się. Byłem prostym człowiekiem. Ze mną trzeba było jasno: wziąć za rękę i zaprowadzić do knajpy. To było konkretne przesłanie. A nie wyskakiwanie mi z jakimiś bredniami, że „dostał propozycję od znajomego”. Co ja wróżka Celesta, że czytam w myślach, z czym się ta propozycja wiąże?
– Nawet z moimi umiejętnościami nie rozkręcę drugiej firmy, prowadząc jednocześnie tę – wydusił z siebie w końcu mój brat.
Teraz wszystko zrobiło się jasne. Chciał wrzucić mnie w bagno, zwane prowadzeniem firmy, bo on miał ochotę rozkręcać jakiś nowy biznesik z koleżką? Nie ze mną te numery!
– Nie znasz tego przysłowia: „trąbiły wciąż sójki, że nie wchodzi się w spółki”? – spytałem, patrząc na niego wyzywająco.
– Nie tak szło to przysłowie – odpowiedział i przetarł twarz dłonią na znak, że jest zażenowany moją ignorancją. Znałem już ten gest bardzo dobrze. Kilka dziewczyn też tak kiedyś zrobiło w mojej obecności.
– Nie liczy się stylistyka, tylko przesłanie. Cholera, Michał, jak można być takim kretynem? Prowadzisz świetnie prosperującą firmę, odnosimy sukcesy na wielu polach, a ty chcesz to rzucić, bo czujesz się w obowiązku wypełnić wolę zmarłego człowieka i wejść w spółkę, która nie wiadomo, co ci przyniesie? Życie niewystarczająco cię nauczyło, żeby nie ufać ludziom?
– Nie jesteśmy tu, żeby dyskutować o moim życiu, tylko o twoich zobowiązaniach – warknął na mnie brat. – Co miesiąc wypłacamy ci pensję prezesa, więc masz wreszcie zacząć na nią pracować. Albo zrobię coś, czego naprawdę pożałujesz.
Zacząłem się śmiać. Z Michałem niemal od urodzenia skakaliśmy sobie do gardeł. Był dużo starszy, więc długo miał przewagę, ale w końcu nauczyłem się wykorzystywać to, że jestem mniejszy, zwinniejszy i szybszy. Wymierzałem ciosy z zaskoczenia, nie dając się złapać. I te umiejętności wykorzystywałem od kilku lat na boisku. Zaraz po biegaczu byłem najszybszym zawodnikiem w drużynie.
– A co ty mi możesz zrobić? – spytałem. – Naskarżysz na mnie matce? Nie jesteśmy już w szkole. Nie ma takiej rzeczy, którą ty zrobisz, a ja mógłbym jej pożałować.
– Mówisz?
Michał podszedł do swojego półokrągłego biurka. Serio! Jak można było pracować przy czymś takim? Wziął kartkę, która leżała na blacie, i pokazał mi ją. Z tej odległości dostrzegłbym tylko, gdyby było tam napisane „SOS” grubym, czarnym markerem.
– Tak się składa, że dostałem właśnie pismo z księgowości o rezygnacji Eryka Lisowskiego z wypłat sponsoringu – powiedział, a ja wciąż nie rozumiałem, do czego zmierza. – Podobno jakieś problemy ze zdrowiem.
– Cała Polska o tym wie – stwierdziłem, wzruszając ramionami. – Gdybyś choć trochę się zainteresował drużyną, w której gra twój brat i której kibicował dziadek, wiedziałbyś takie rzeczy. Sprawą zajęła się nawet prokuratura, gdy Eryk został brutalnie sfaulowany.
– Powinno mi być przykro, ale to tylko wiąże się z tym, że dobry zawodnik odszedł z drużyny, którą wspieramy finansowo. Ogromna wyrwa na wizerunku. Nie mamy pewności, czy dalej utrzymają taki poziom, jaki mieli do tej pory.
– Oczywiście, że utrzymamy! Krystian ćwiczy z Mateuszem na pełnych obrotach. Do sezonu zasadniczego się wyrobią, więc nie ma co gdybać. Wciąż będziemy niepokonani.
Zaczynały mnie wkurwiać te jego dywagacje. O co jak o co, ale o Sokoły byłem spokojny. Byliśmy niezwyciężeni i tego nikt nam nie odbierze.
– Możecie nie przystąpić do sezonu zasadniczego, gdy drużyna straci sponsoring – powiedział nagle Michał, a we mnie krew zawrzała.
A więc tak to chciał rozegrać? Skurwiel. Nie byliśmy nigdy przyjaciółmi. Żyliśmy ze sobą jak pies z kotem, ale nigdy nie spodziewałbym się, że będzie mnie w taki sposób szantażować.
– Przestaniesz sponsorować Sokoły, bo nie chcę, żebyś przestał być prezesem tej firmy? – spytałem dla pewności. – To jest chore. Człowieku, ty się powinieneś leczyć!
Patrzył mi bezczelnie w oczy, a na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek. Wiedziałem, że był do tego zdolny. Dopóki on zasiadał na fotelu prezesa i pełnił jego obowiązki, to przez niego przechodziły wszystkie polecenia zapłaty do podpisu. Mógł cofnąć sponsoring, kiedy tylko zechce.
Wiedziałem, że i tak byśmy wystąpili w sezonie zasadniczym, bo mieliśmy jeszcze dwóch innych sponsorów, ale to właśnie nasza firma przelewała najwięcej pieniędzy na konto klubowe. I to my utrzymywaliśmy Mateusza. Gdy dostał się do kadry narodowej, wykupiliśmy jego i Eryka na indywidualny sponsoring, aby nie musieli martwić się przelewami z różnych kont. Biegacz nie miał możliwości iść teraz do pracy, a poza tym za bardzo odbiłoby się to na jego kondycji. Musiał być niezniszczalny, zwłaszcza że straciliśmy Eryka.
Nie było innego wyjścia. Musiałem przełknąć gorycz i przyznać, że zostałem zapędzony w kozi róg. Nie mogłem postawić swoich fanaberii ponad drużynę. Byli moją rodziną. Braćmi, na których zawsze mogłem liczyć.
– Co mam zrobić? – spytałem.ROZDZIAŁ I
Piotrek
But I keep cruising, can’t stop, won’t stop moving.
It’s like I got this music in my mind, saying: it’s gonna be alright.
Cause the players gonna play, play, play, play, play…
And the haters gonna hate, hate, hate, hate, hate…
Baby, I’m just gonna shake, shake, shake, shake, shake…
I shake it off, I shake it off…
Szybki _beat_ łupał mi w głowie, gdy pokonywałem kolejne kilometry po ścieżkach w parku. Było chwilę po piątej rano i dopiero zaczynało świtać, ale mnie to kompletnie nie przeszkadzało. Biegałem codziennie. O tej samej godzinie, tą samą trasą, niezależnie od pogody i mojego stanu.
A dziś ten stan był do chrzanu.
Nie powinienem wczoraj aż tak zabalować, wiedząc, co muszę dziś zrobić. Ale uchlanie się i przelecenie jakiejś chętnej panienki w klubie na odstresowanie było zbyt kuszącą wizją, aby z niej zrezygnować. Dawno nie wychodziłem nigdzie sam, zazwyczaj towarzyszyła mi gromadka kumpli, ale tym razem to właśnie samotności potrzebowałem. Siedziałem przy barze i sączyłem drinka, gdy ta laska pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Serio… one same przylatywały do mnie jak jakieś pieprzone ćmy. Nie żebym narzekał.
Laski w klubach dzieliły się na trzy typy: pierwszy – zbyt zdesperowane, czyli te najbrzydsze, których nikt nie chce podrywać, a one i tak lgną do każdego faceta; drugi – nie do zdobycia, czyli te, które zazwyczaj przychodzą ze swoim facetem i nie odstępują go na krok; oraz trzeci – normalne, czyli takie, które chcą się dobrze bawić, a jak przy okazji ktoś je zaliczy, to nie będą tego żałować.
Otaksowałem brunetkę, która pojawiła się obok mnie. Była nawet ładna, więc do pierwszego typu się nie zaliczała. Nie widziałem obrączki i ręki faceta na jej tyłku, więc drugi typ raczej też odpadał. Został trzeci…
– Postawić ci drinka? – spytałem, upijając swojego i w ogóle na nią nie patrząc.
Tak… Olewczy stosunek najbardziej je kusił.
– Ależ dżentelmen mi się trafił – zapiszczała tak cienko, że aż się skrzywiłem. Cóż… jak będę wpychał kutasa w jej usta, to będzie cicho. – Chętnie skorzystam.
Ja później też skorzystałem… z jej umiejętności w klubowym kiblu.
– Dasz mi swój numer? – spytała, gdy zapinałem rozporek. – Jak w ogóle masz na imię?
Spojrzałem na nią spode łba. Nie odpowiedziałem, poprawiłem ubrania i po prostu wyszedłem z łazienki.
Teraz biegłem te swoje standardowe dziesięć kilometrów, które pozwalało mi uporządkować myśli, kłębiące się w zatrważających ilościach w głowie. Nikt by nie przypuszczał, jaki chaos w niej miałem. Ludzie mnie kompletnie nie znali. Brali za żartownisia, czarusia, nieszkodliwego idiotę. Widziałem to dobrze w sposobie, w jaki momentami na mnie patrzyli. Dokładnie tak samo, jak mój brat. Nie wiedzieli o mnie nic.
W tej chwili została tylko jedna osoba, która znała prawdziwego mnie. Była obok, gdy znosiłem cały ten syf związany ze śmiercią dziadka i jego testamentem. Wiedziała, ile dla mnie znaczył i ile znaczą dla mnie Sokoły. I ile będę w stanie poświęcić, aby wszystko pozostało tak, jak było dotychczas.
Najpierw to dziadek wspierał mnie, gdy brałem udział w naborze do drużyny. Później przychodził na treningi, dopingował podczas meczów. Powiedział, że dopóki żyje, będzie robił wszystko, abym mógł się skupić wyłącznie na grze. Nie byłem jednak rozpieszczonym gnojkiem, za jakiego uważali mnie inni. Zdawałem sobie sprawę, że dziadek nie będzie żył wiecznie, a ja nie dam rady wybić się na tyle, żeby zdobyć sponsorów. Byłem tylko skrzydłowym, a to była tylko Polska. Dla dziewięćdziesięciu procent polskich obywateli futbol bezsprzecznie kojarzył się wyłącznie z piłką nożną. Obstawiam, że nawet nie wiedzieli, że mamy swoją ligę futbolu amerykańskiego. Skończyłem więc studia, zainwestowałem w rozwój osobisty, zrobiłem wszystko, by przygotować się na podjęcie pracy pewnego dnia. Ale nawet po śmierci dziadek zadbał o to, bym nie przeżył szoku, że będę musiał to zrobić z dnia na dzień. Rozkręcenie firmy przez Michała miało dać mi wystarczająco dużo czasu na zdobycie odpowiednich kwalifikacji, gdybym nie zyskał ich wcześniej. Ostatecznie pomogło mi to skupić się w pełni na grze, która była moim sposobem na poradzenie sobie z żałobą. Właśnie wtedy udało nam się doprowadzić Sokoły do zdobycia tytułu mistrzów Polski i wtedy dwóch naszych zawodników zostało zwerbowanych do kadry narodowej.
_Dziadek byłby z nas dumny_ – pomyślałem nagle z rozżaleniem.
Teraz Sokoły miały już ugruntowaną pozycję i nawet po odejściu Eryka nie będziemy mieć problemu, by utrzymać naszą passę. Mogłem się skupić na spełnianiu ostatniej woli dziadka. Nie oznaczało to jednak, że dostosuję się do rozkazów i szantażu mojego brata. Jego niedoczekanie. Miałem swój pomysł na to, jak rozegrać całą sytuację. Od urodzenia zachowywałem się jak kot: podążałem własnymi ścieżkami i miałem gdzieś to, co myślą o mnie inni. Teraz musiałem się podporządkować, aby w pełni zyskać to, co należało do mnie. Potrzebowałem tylko trochę czasu, aby rozeznać się w sytuacji.
W słuchawkach usłyszałem, że zmienił się utwór. Wokalistka śpiewała bardzo dobrze znany mi fragment o tym, że zmądrzała i w porę stała się silniejsza. Ja, tak samo jak ona, również miałem swoją listę nazwisk, którym pragnąłem udowodnić, że zawsze się mylili w stosunku do mnie. I właśnie od dziś zamierzałem krok po kroku realizować ten cel.
***
Punktualnie o ósmej wszedłem do biurowca, który pięć lat temu Michał wybrał na budynek, w którym rozkręci moją firmę. Ubrany byłem w białą koszulę i garnitur, wszystko uszyte na miarę. Pod szyją widniał grafitowy krawat. Tak, wiedziałem, jaki to jest kolor grafitowy, w przeciwieństwie do dziewięćdziesięciu procent mężczyzn w tym biurowcu. Wyglądałem jak niemal wszyscy biznesmeni, którzy kręcili się właśnie po holu głównym. Szpanowałem, zupełnie tak samo jak oni.
Odbiłem swoją kartę w bramce do wind i wsiadłem do pierwszej, która się pojawiła, razem z trójką innych, całkiem obcych mi osób, bez przerwy ze sobą debatujących. Przycisnąłem guzik z numerem trzydzieści, czym sprawiłem, że ludzie w windzie zamilkli. Spojrzałem na nich pytająco, ale momentalnie odwrócili wzrok. Jechaliśmy w absolutnym milczeniu do dwudziestego piątego piętra, na którym wysiedli. Dziwne uczucie. Jakby się mnie bali… W głowie przeanalizowałem rozmieszczenie biur w budynku. To nie tak, że cały biurowiec należał do naszej firmy. Było tu jeszcze sporo pomniejszych firm, które wynajmowały poszczególne piętra, ale, o ile dobrze pamiętałem, to dwudzieste piąte zajmowali nasi rewidenci. Osobnicy, którzy jechali ze mną windą, musieli więc być moimi bezpośrednimi podwładnymi. Będę musiał się temu jeszcze dziś dokładniej przyjrzeć.
Dojechałem na piętro trzydzieste, gdzie mieściły się gabinety głównego zarządu naszej firmy. Od razu podążyłem do tego należącego do mojego brata, po drodze ignorując wołającą mnie sekretarkę, i wszedłem do środka bez pukania. Na kanapie siedział jego asystent – Filip, i przedstawiał Michałowi plan dnia. Brat spojrzał na mnie zaskoczony tym bezpardonowym wtargnięciem, jakby kompletnie nie spodziewał się, że potraktuję serio jego szantaż. Po raz kolejny utwierdziłem się w tym, że nic o mnie nie wiedział.
– Jesteś – stwierdził odkrywczo.
Aż przewróciłem oczami. Czasami się zastanawiałem, czy on jest naprawdę taki głupi, czy tylko takiego zgrywa.
– Bywasz przekonujący – mruknąłem niezadowolony. – Gdzie mój gabinet?
Michał spojrzał na mnie zszokowany.
– Od razu gabinet? Może najpierw byś poznał firmę, pracowników, wszelkie dokumenty, a później będziemy się martwić gabinetem.
– Mam poznawać to wszystko na środku korytarza, siedząc na podłodze? – spytałem, nie bardzo ogarniając jego tok rozumowania. Ściąga mnie do firmy, każe objąć stanowisko prezesa, a potem jest zaskoczony i kompletnie nieprzygotowany na moje przybycie. Coś mi tu nie pasowało.
– Zdejmij wreszcie pieluchę i dorośnij, Piotrek – warknął mój brat. – Dostaniesz biurko obok Filipa, w jego gabinecie, i on wprowadzi cię we wszystko. Ja nie mam czasu na niańczenie cię, bo muszę się jeszcze zajmować tą firmą. Jak już będziesz w pełni gotowy, to sprawdzimy, czy nadajesz się na stołek prezesa.
– To jeszcze mam przejść jakiś pokaz talentów? – zaśmiałem się. – Chcesz, żebym zaśpiewał czy zatańczył?
Filip wstał z kanapy i podszedł do mnie, próbując skupić na sobie moją uwagę. Znałem go dobrze, bo kilkukrotnie bywałem w firmie, gdy moja obecność była konieczna. To, że Michał miał wszystkie upoważnienia i większość spraw załatwiał bez fatygowania mnie, nie zmieniało faktu, że wciąż był tylko „pełniącym obowiązki prezesa”, a nie „prezesem”. Czasem był potrzebny mój podpis bądź moje pojawienie się na jakiejś rozmowie. I ja to w pełni rozumiałem.
– Może przejdziemy do mnie i tam cię we wszystko wprowadzę? – zaproponował Filip.
– W co chcesz mnie wprowadzać? – spytałem z ciekawości, a w głowie pojawiła mi się wielka potrzeba popisania się przed nimi. – W to, że jesteśmy w czołówce firm audytowych w kraju, z ogólnym przychodem rocznym wynoszącym milion osiemdziesiąt sześć tysięcy, z czego dwieście trzydzieści tysięcy z samego audytu? Czy w to, że zatrudniamy najlepszych rewidentów, księgowych i specjalistów innego szczebla? A może raczej w to, że mamy stworzoną od podstaw sieć zabezpieczeń cyfrowych, dzięki czemu nikt nie ma szans dostać się do naszych danych?
Usłyszałem dźwięk uderzenia. Podejrzewam, że to była szczęka Michała, która opadła i odbiła się od podłogi. Spojrzałem na brata, a w jego oczach błysnęło coś złowrogiego. Nie miałem ochoty w tym momencie rozmawiać z nim na ten temat.
Przeniosłem spojrzenie na Filipa, który wydawał się zaskoczony moją znajomością podstaw.
– Idę po kawę i daję ci pół godziny na znalezienie mi gabinetu – powiedziałem. – Najlepiej narożnego. Ze złotym nocniczkiem, skoro mam wyskoczyć wreszcie z pieluch. Nie spodziewajmy się, że od razu będę korzystał z kibla. Dajcie mi się wdrażać krok po kroku.
Odwróciłem się na pięcie i podążyłem w stronę drzwi.
– To, że co nieco przeczytałeś na temat tej firmy w Google’ach, zanim rano się tu pofatygowałeś, nie oznacza, że cokolwiek o niej wiesz – usłyszałem za sobą głos mojego brata.
– To, że rozkręcałeś ją przez pięć lat, nie oznacza, że wiesz o niej więcej niż ja wyczytujący co nieco w Google’ach – odparowałem, nawet nie odwracając się do niego.
Przeniosłem swoją rękę na plecy i pokazałem bratu środkowy palec. Otworzyłem drzwi i wyszedłem z jego gabinetu. Zanim jednak za sobą zamknąłem, rzuciłem do Filipa:
– Pół godziny. Tik-tak!
Taylor Swift, _Shake it off_.
Ale zamierzam płynąć dalej, nie przestanę, nie chcę się zatrzymać.
To tak, jakbym miał w głowie muzykę, mówiącą mi, że wszystko będzie w porządku.
Bo gracze wciąż będą grać, grać, grać, grać, grać,
A hejterzy wciąż będą hejtować, hejtować, hejtować, hejtować, hejtować.
Skarbie, ja zamierzam trząsać, trząsać, trząsać, trząsać, trząsać.
Otrząsnę się z tego, otrząsnę się z tego.
Wszystkie teksty piosenek użyte w książce pochodzą z angielskiego i są przetłumaczone przez autorkę.