- W empik go
Skurczybyk za mostem - ebook
Skurczybyk za mostem - ebook
Jimmy Ek postrzega siebie jako prawdziwego mężczyznę i z pewnością wie, kto jest panem domu. Lena przyzwyczaiła się już do wybuchów złości męża i robi wszystko, żeby nikt inny ich nie zauważył. Ale kiedy dwie przyjaciółki Agneta i Carina dowiadują się, jak się sprawy mają, wypadki przybierają inny obrót. Oczywiście nie mogą stać bezczynnie, gdy innej kobiecie dzieje się krzywda.
„Skurczybyk za mostem” to druga część serii „Na dobre i na złe” autorstwa Marii Steen. Można w niej śledzić losy Cariny i Agnety, często chaotyczne, obfitujące w skomplikowane relacje damsko-męskie, dysfunkcjonalne związki małżeńskie i zadziwiające nagromadzenie nieporozumień w jednym miejscu i czasie. Ale dzięki przyjaźni, pomysłowości i sile działania obu kobietom zawsze w jakiś sposób udaje się doprowadzić wydarzenia do pomyślnego końca.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8054-538-9 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najlepsza przyjaciółka Cariny. Zagorzała palaczka, zadowolona z życia, dopóki ma pieniądze z wypłaty. Rozwiązuje problemy z różnym skutkiem. Pracuje w magazynie, mieszka w Karlskronie.
Carina Aronsson:
Przez wiele lat wierna Matsowi Carlbergowi, dopóki to on nie okazał się niewierny. Ale w końcu dostał za swoje.
Księgowa, niedawno kupiła mieszkanie z widokiem na wschodnią panoramę Karlskrony.
Mats Carlberg:
Dar od Boga dla kobiet, raczej wielu, jeśli to Mats mógłby wybierać. Wcześniej żonaty z Evą-Lis, mieszkał z nią w willi w Ronneby, jednocześnie mieszkając z Cariną w Karlskronie.
Bezrobotny.
Eva-Lis Carlberg:
Przyjęła swojego pożal się Boże męża z powrotem, ale po kilku podobnych sytuacjach stwierdziła, że ma już dość. Sprzedali dom i kupiła własny, położony na jednej z większych wysp Karlskrony.
Ekonomistka w firmie zajmującej się sprzedażą hurtową.
Erik Melin:
Razem ze swoją wtedy-jeszcze-żoną, Kari, kupił willę w Ronneby od Matsa i Evy-Lis, kiedy związek Carlbergów rozpadł się na atomy i przestał istnieć.
Nauczyciel w liceum.
Kari Andersson:
Nie przyjęła nazwiska męża po ślubie, i dobrze się stało. Rozwiedli się, ale nadal pozostają nieprzyzwoicie dobrymi przyjaciółmi. Zatrzymała dom w Ronneby.
Księgowa w tej samej firmie co Carina.
Jimmy Ek:
Sąsiad Kari. To nie tak, że według niego miejsce kobiety jest w kuchni, a jej zadanie to rodzić dzieci, ale Jimmy bardzo dobrze wie, kto jest panem domu. Menadżer produkcji w jednej z większych firm w Ronneby.
Lena Ek:
Jeśli w rodzinie Jimmy jest dyrygentem, to ona jest stojakiem na nuty. Chociaż wcale nie jest pewna, czy chciałaby podtrzymywać muzykę mogącą skłonić Jimmy’ego do wybuchu. Przyzwyczaiła się już do przewracania stron.
Urzędniczka w domu opieki.
Lucas Ek:
Syn Jimmy’ego i Leny.
Robban:
Albo Karl Robert Englund według prawa jazdy. Sąsiaduje z Kari z jednej strony i z rodziną Eków z drugiej. Operator koparki.
Chłopak:
Bezimienny kolporter ulotek.1
To dziwne. Jeśli się leży, widać bicie serca – na brzuchu. Kari wyciąga się w hamaku na tyle, na ile może, stawia małą szklankę ouzo pod piersiami i obserwuje, jak szkło rytmicznie wznosi się i opada. Hamak to prezent sprzed czterdziestu lat, który długo leżał schowany, ale teraz, gdy Erik się wyprowadził, mebel został jednym z symboli jej nowego życia. Samotne leżenie w hamaku może z pewnością zrekompensować kolację we dwoje. Status singla oznaczał natychmiastową dyskwalifikację, nie może już przejść po trapie do Arki Noego jak inne pary, chyba że znajdzie sobie nowego samca.
Do widzenia drinki, świeczki i serwetki, wzdycha i pociąga ze szklanki, po czym odstawia ją i znowu śledzi rytm serca.
W zasadzie uważa, że ouzo smakuje okropnie, jeśli palącemu w przełyku płynowi nie towarzyszą plusk Morza Egejskiego i dźwięki bouzouki z oddali, ale skoro przywieźli już flaszkę z ostatniej podróży do Grecji, to trudno. Wszystko z czasu spędzonego z Erikiem musi zostać powoli usunięte z domu, wliczając w to litr ouzo, trzy pary długich skarpet w piłeczki golfowe i benzynę w baku. Skarpety ma zamiar nosić, dopóki się nie zedrą, a samochód opchnąć. Zostanie sprzedany za gotówkę pierwszej chętnej osobie, która nawinie się tam, gdzie akurat skończy się Kari benzyna.
Nie chodzi o to, by dramatycznie porzucić ducha Erika w wynajętym śmietniku, pozbyć się wszystkiego, co było Erika, pachniało Erikiem, przypominało o Eriku. Nie, dumnie wchłonie każdy kawałeczek z tego, co kiedyś było ich. Rozstali się bez awantury. Właściwie nigdy się nie kłócili. We wszystkim się zgadzali, nawet w tym, że nie mają już sobie więcej nic do zaproponowania. Oczywiście, teraz jest pusto, ale piszą do siebie prawie codziennie, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przyzwyczają się, zaczną nowe życia.
W każdym razie wydaje się, że Erikowi poszło szybciej. We wczorajszym esemesie podziękował Kari za przedstawienie go Carinie, koleżance z pracy, która potrzebowała stabilnego faceta. Powodzenia!
Komórka głucho buczy. Wyłączony dźwięk. Gdzie ją znowu zostawiła? Lekkie wibracje pod lewym pośladkiem sygnalizują, że się na niej położyła. Dzwoni Rebeka, jej siostra.
– Tu słoneczna Kari.
– Znowu tam leżysz!
– Ej. Przecież nie leżałam tu cały dzień. Przed południem pozbyłam się reszty żywopłotu od strony sąsiada. Powinnaś zobaczyć moje przedramiona! Gdybym była trzydzieści pięć lat młodsza, szkolna pielęgniarka zrobiłaby mi pogadankę o samookaleczaniu.
– A co mówią sąsiedzi? Nie trzeba najpierw ustalić takich rzeczy?
– Nie mam pojęcia. Wyprowadzili się, a ja zabrałam się szybko do pracy, zanim nowy sąsiad zacząłby wyrażać na ten temat jakieś poglądy.
– Ktoś miły?
– Nie wiem. Ale jeśli jest równie miły, jak przystojny, to nie będzie żadnych problemów.
– Już myślisz o seksie?!
– Już? Nie jestem wdową. Jestem singielką. Czy żałoba nie powinna wtedy trwać krócej? Nie, nie mam teraz na to czasu. Zostało jeszcze trochę do zrobienia, zanim będę gotowa.
Kari zerka na pozostałość butelki leżącej obok niej na trawie.
Mężczyzna, który wprowadził się do domu obok, jest trudny do sklasyfikowania. Pies czy wydra? Oby nic pomiędzy. Sąsiad próbuje właśnie uruchomić kosiarkę, a Kari cieszy się nowym widokiem.
Pozwala spojrzeniu wędrować po jego ciele. Tak intensywnie, że ma nadzieję, że tego nie czuje. Odwróć się. Tyłek może być decydujący. Obwisły czy jędrny jak u listonosza? Nogi rozchodzące się na zewnątrz jak u wiolonczelisty, ale w sumie to słodkie.
Mężczyzna nagle podnosi się i idzie w stronę włości Kari, przekraczając granicę działki z łatwością, jakby o to jej właśnie chodziło, gdy bezlitośnie zaatakowała żywopłot. Nienawidziła krzewów tui od czasu, gdy Erik przeniósł ją przez próg domu, który kupili trochę za drogo. I niósł, i niósł. Aż dostał nagłego bólu pleców w środku wycieczki i zwinął się jak scyzoryk na sofie, którą wstawili do domu uprzejmi sąsiedzi, jeden o imieniu Jimmy, a drugi mieszkający w domu zbyt oddalonym od nich, żeby zapamiętać jego imię. To taki rodzaj sąsiada, do którego macha się lekko, przejeżdżając obok. Nie taki, obok którego zatrzymuje się i opuszcza szybę.
– Czuję, że wypadałoby się przedstawić?
Głos. Był dokładnie umiarkowanie głęboki, z delikatnie melodyjnym dialektem, na zidentyfikowanie którego wypowiedziana próbka była zbyt krótka. Co się odpowiada?
Kari szybko odstawia szklankę na trawę i ledwo udaje się jej wylądować na nogach, gdy na wpół wypada z hamaka. Przytyła parę kilo, co może powodować niespodzianki, jeśli w grę wchodzi bujanie.
Zakłada włosy za uszy, przesuwa okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy i w duchu gratuluje sobie, że założyła soczewki.
– Kari. – Wyciąga rękę i rozpoczynają znajomość zdecydowanym uściskiem dłoni. To przypomina coś z nekrologu jej dziadka w lokalnej gazecie: „Był bardzo dobrym człowiekiem z mocnym uściskiem dłoni”.
– Robban. Właściwie Karl Robert, ale brzmi jak imię dla kogoś, kto chodził do prywatnej szkoły. Jeżdżę koparką – dodaje, niemal przepraszająco.
– Kari brzmi może, jakbym słuchała muzyki klasycznej, ale słoń nadepnął mi na ucho – odpowiada równie przepraszająco.
– Cóż, spróbuję jeszcze raz odpalić tego grata. Człowiek, który sprzedał mi dom, mówił, że kosiarka jest w cenie, ale nigdy nie dodał, że jest zepsuta.
– A ja wracam do moich… – Kari czeka, aż odwróci się do niej plecami, zanim znowu zaryzykuje życie, wspinając się na hamak. Na razie jest zadowolona. Krótko i na temat. Nie wydaje się, żeby miał zagadać ją na śmierć.
Obserwuje walkę Robbana z cudem techniki. Widzi błysk potu na jego plecach. Pracuje powoli i spokojnie.
Po upływie dobrej chwili podnosi się, rzuca klucz francuski na ziemię, ociera krople z czoła i wrzeszczy do niej:
– Jak nie odpalę tego złomu w przeciągu dziesięciu minut, wezmę koparkę i zrobię z tego gówna tor do buli!
Kari analizuje nową próbkę głosu. Może być z Dalarny.2
Jest cisza na morzu. Ani jednej zmarszczki. Z bazy marynarki wojennej płynie spokojnie mała łódka, zostawiając na tafli wody wyraźny ślad. Pewien götheborczyk, któremu wewnętrzny archipelag Karlskrony niezbyt imponował, z prychnięciem nazwał go raz „zatopionym ogrodem” i mógł mieć trochę racji – gdy słońce chyli się ku zachodowi, wysepki prawie w ogóle nie rzucają cienia.
Kiedy czynsze przy Chapmansplan, blisko miasta, poszły w górę, Carina Aronsson obliczyła, że wcale nie byłoby dużo drożej kupić mieszkanie i płacić za swoje, niż dalej mieszkać w wynajmowanym. Tak, oczywiście, było kosztowniej, ale było warto. Wypowiedziała więc lokal i kupiła własny, niecałe pół kilometra dalej, na wyspie Saltö. Nie jeden z tych większych, droższych, na wyższych piętrach, ale nadal na tyle wysoko, że miała całkiem dobry widok na cieśninę Saltö. A pieszo do miasta tylko dziesięć minut dłużej niż wcześniej.
Mieszkanie było trochę mniejsze niż to, które wynajmowała, ale wystarczające dla jednej osoby. Po sytuacji z Matsem Carlbergiem zdecydowała, że najlepszy sposób, by znowu w takiej nie wylądować, to po prostu mieć miejsce tylko dla siebie. Mats wniknął do jej życia tak łatwo jak w bajce, ale na końcu nie żyli długo i szczęśliwie. Jego żona miała na ten temat własną opinię i ostatecznie do niej wrócił. Krzyż na drogę.
Ale to było kiedyś. Obecnie od jakiegoś czasu Carina mieszka sama, ale w zasadzie nie czuje się samotna. Tylko od czasu do czasu odnosi wrażenie pustki.
Mogłaby pospać jeszcze kilka godzin, bo ma wolne, ale zamiast tego podnosi gazetę z przedpokoju i wyjmuje ulubiony kubek. W holu w lustrze zobaczyła swoje odbicie, mignęła jej powoli ginąca talia. Nadszedł czas, by spowolnić ten zanik. Zastanawia się, czy znowu nie obciąć swoich kręconych włosów na krótko, ale gdy zrobiła to ostatnio, wyszła od fryzjera, wyglądając jak świnka skarbonka. Wróciła tam i zareklamowała usługę, skrócili więc jeszcze trochę i wtedy przypominała już owcę szetlandzką.
Tak, tak. Na wszystko przyjdzie czas. Ale nie dziś.
Carina ziewa tak mocno, aż szczęka jej trzeszczy, wiąże nieposłuszne włosy na karku i nastawia kawę. Nie widziały się już od jakiegoś czasu. Agneta znajdowała się pomiędzy dwoma okresami bycia singielką, a wtedy najlepiej zostawić ją w spokoju.
Ale teraz dzwoni:
– Hej, to twoja jedyna przyjaciółka!
– O, wylazłaś więc z jaskini lwa?
– Nie lwa, miał na imię Lennart. Sama przyjemność, naprawdę, ale zbyt wymagający.
– Aha, chciał, żebyście chodzili na spacery?
– Gorzej. Chciał mnie zaprosić na kolację niespodziankę do Utkiken. Parę ładnych kilometrów od domu. Czy dojeżdża tam autobus? Nie.
– Moglibyście pojechać rowerem.
– Aż do wieży ciśnień?! Wiesz, istnieje powód, dla którego nie zgłosiłam się na Tour de France – etapy górskie! To jak płynąć pod prąd cholernej Niagary. Przypomnij mi, żebym kupiła nowy strój kąpielowy.
– A po co, nie pływałaś od piętnastu lat.
– Może trzeba będzie się pokazać.
– W takim razie kup bikini.
– Tak, dlaczego nie. Podciągnę majtki, a góra będzie zwisać, w ten sposób i tak nie będzie widać brzucha. Raz miałam kostium kąpielowy wycięty przy kroczu tak wysoko, że za jednym zamachem można było ogolić pachę i bikini. Ale to było kiedyś. W każdym razie kupiłam dobre wino balkonowe.
– Przecież nie masz balkonu?
– Nie, ale słuchaj. Jesteś wieczorem w domu?
– Jestem w domu i teraz, i później, mam urlop do wykorzystania.
– To wpadnę po południu. Jesteś pewna, że nie masz kogoś innego, kto też chciałby przyjść?
– Nie, nikogo takiego. Poznałam jednego, który może będzie chciał wpaść, ale to trochę potrwa.
– Kogo?!
– Widzimy się po południu.
– Casillero del Diablo Cabernet Sauvignon, rocznik 2014, numer 2962 w monopolowym. Siedemdziesiąt dziewięć koron.
Agneta zapisała radę Carla-Jansa na kartonie w magazynie. Mogli mieć włączone radio podczas pracy i dzięki temu dni mijały szybciej. Ten sam program codziennie, wiedzieli więc dokładnie, która godzina. Lunch wypadał równo z P4 Extra, a kiedy anonsowali Echo Dnia za kwadrans piąta, wiadomo było, że czas powoli zbierać się do domu.
Agneta stawia wino na podłodze w holu u Cariny, zdejmuje sandały i upewnia się, że drzwi są zamknięte na klucz. Nigdy nie wiadomo, kiedy zjawią się świadkowie Jehowy. Pewnie wyłudzili kod do klatki od spółdzielni.
– Podoba ci się tu? – Agneta, która sama od wielu lat mieszka na wyspie Saltö, uważa, że jest tu całkiem w porządku, ale ma koszmary o tym, co się stanie, jeśli ktoś wysadzi most. Odcięta od cywilizacji, będzie uwięziona wśród histerycznych tłumów, w przeważającej części gości kempingów, którzy dotarli tu kamperami z Dragsö i nie mieli pojęcia, jak wrócić do domu.
Jeszcze gorsze wydawało się, że w małym sklepiku mogą skończyć się papierosy, zanim kawaleria zbuduje most tymczasowy łączący wysepkę z lądem. Zawsze ma w domu kilka zapasowych paczek w razie czego.
– Bardzo mi się tu podoba. Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. – Carina wyjmuje kieliszki i próbuje chrupek serowych, które zostały jej z weekendu. Jeszcze się nadają. Wilgotność powietrza przecież wcale nie była taka wysoka. Kto potrzebuje higrometru, jeśli ma chrupki serowe.
Agneta otwiera okno na zabudowanym balkonie i wystawia głowę na zewnątrz. Oczy łzawią jej za okularami, a włosy stają dęba od przeciągu.
– Nie zwiewa cię, kiedy naprawdę zaczyna wiać w listopadzie?
– Nie, po prostu nie można wtedy otwierać okien.
Siadają na ratanowych fotelach i Agneta zauważa, że przyjaciółka przygotowała dla niej popielniczkę. I zamknęła drzwi do mieszkania, ale zostawiła uchylone okno.
– To jak siedzieć w szklanej komorze w szpitalu – konstatuje zadowolona Agneta i wyciąga papierosy z torebki. – No dalej, kim on jest?
– Tak właściwie, nie wiem dokładnie, czy już jesteśmy razem… Był mężem mojej koleżanki z pracy i to ona nas przedstawiła.
– Co?!
– Wiem, że brzmi to trochę dziwnie, ale, jak widać, nadal są dobrymi przyjaciółmi mimo rozwodu.
– Jak bardzo dobrymi?
– Bardzo. I to właśnie mi przeszkadza. Są w ciągłym kontakcie. Dzwonią do siebie, piszą, ćwierkają, jakby nadal byli parą. Nie wiem, które z nich nie umie opuścić gniazda.
– Jeśli postawisz go między swoimi eks, to wtedy jest jak pełen sekretów Mats, czy jak bezpieczniutki Lillebror? – Agneta uważa, że brzmi to świetnie, ale w tym samym czasie również trochę niepokojąco. U Cariny zdolność oceny mężczyzn pozostawia wiele do życzenia.
– Gdzieś pomiędzy, tak mi się wydaje. Teraz chce, żebyśmy razem odwiedzili jego byłą żonę w Ronneby. Jak okropne by to nie było, mieszka na tej samej ulicy, na której mieszkali Mats i Eva-Lis. A nawet w tym samym domu, jeśli mam być dokładna…
Agneta prostuje się w fotelu.
– Powiedz, że też mogę jechać!
– Oszalałaś.3
Na zewnątrz jest jeszcze ciemno, gdy Eva-Lis budzi się w hotelu w Sztokholmie. Mogłaby wrócić późniejszym pociągiem, ale chciała wyjechać najszybciej, jak to możliwe. Ustawiła budzik na zdecydowanie zbyt wczesną godzinę i teraz wydaje jej się, że ledwo zdążyła zmrużyć oczy, zanim alarm zaczął wygrywać dźwięki harfy, coraz bardziej agresywne z każdą mijającą sekundą. Zmieni dzwonek, jak tylko dowie się, jak to zrobić.
Zbiera ubrania, zamyka walizkę i zamawia taksówkę na dworzec. Randkowanie przez internet to najgłupsza rzecz, jaką zrobiła w życiu. Prawie. A wydawało się, że będzie idealny. Ich profile pasowały do siebie w niemal niepokojący sposób. Nie chciała zapraszać go do siebie, do domu na wyspie, więc zaoferowała, że przyjedzie do Sztokholmu. Mężczyzna, który odebrał ją na stacji, mógłby być jej ojcem.
Eva-Lis nie miała nigdy problemów ze swoim rodzicielem, więc fakt, że z podobnym do niego mężczyzną dobrała się w internecie, nie zbył zbyt zaskakujący, ale facet naciągnął swój wiek o jakieś dwadzieścia pięć, trzydzieści lat.
To była raczej szybka kolacja w Pizza Hut nad Dworcem Centralnym, wymówiła się migreną i obiecała zadzwonić, jeśli poczuje się lepiej. Powinien był zwrócić uwagę, że nie spytała go przy tym o numer.
Nie, randkowanie przez internet to nie jej bajka. Musi spróbować zapomnieć o Matsie w jakiś inny sposób.
Kołysanie pociągu jest usypiające. Eva-Lis ma nadzieję, że nadrobi nieprzespane godziny, żeby mieć siłę na dalszą podróż. Przysypia przed Flemingsberg, a przed przystankiem w Södertälje śpi już z otwartymi ustami.
– Kopę lat!!!
Mężczyzna, który stoi przed nią, kołysze się w takt ruchu pociągu, wyglądając na bardzo z siebie zadowolonego.
Ma co prawda towarzysza podróży kilka wagonów dalej, ale chętniej spędzi ją z dawną sąsiadką niż z kolegą Börjem, który zaraz wyciągnie kanapki z jajkiem z zielonym żółtkiem i klejącym się kawiorem. Kumpel wypracował sobie własny system, żeby dostać od hotelu gratisowy posiłek. Wrzuca jajko, oczywiście ugotowane na twardo, do jednej kieszeni, a do drugiej przekrojoną, wysmarowaną kawiorem i z powrotem złożoną bułkę. Zaoferował Jimmy’emu połowę, ale sam zapach wydobywający się z marynarki Börjego wywołuje w Jimmym uczucie przesytu graniczące z mdłościami.
Eva-Lis uważnie wyciera kroplę śliny, która podczas snu zebrała jej się w kąciku ust. Przez chwilę rozważa pozostawienie oczu na wpół otwartych, by spróbować udawać, że umarła albo że znajduje się w stanie, w którym nie ma z nią kontaktu. Albo pozwolić głowie opaść, żeby wyglądać, jakby ktoś właśnie sprzedał jej prawego sierpowego. Towarzystwo to ostatnie, na co ma ochotę.
Kobieta podnosi lekko wzrok i jej spojrzenie pada na okolice pępka należącego do ciała, które zbyt długo nie było z psem na spacerze. Brzuch bawi się w chowanego z paskiem od spodni. Pasek jest widoczny, kiedy mężczyzna się przeciąga, ale kiedy wraca do normalnej pozycji, znowu przykrywa go tłuszczyk.
– Jimmy…? – pyta, przeciągając słowo jak Greta Garbo, żeby utrzymać odpowiedni dystans w rozmowie.
Jimmy i jego żona byli sąsiadami jej i Matsa. Ekowie kupili dom obok, gdy starsza para, która do tej pory w nim mieszkała, postanowiła dożyć swoich dni w mieszkaniu w Svängsta. Mieli wnuczków w Kallinge, bardzo blisko starego domu, wykorzystali więc pieniądze ze sprzedaży i trochę własnych oszczędności, by przenieść się do innej, oddalonej gminy, licząc na więcej czasu dla siebie, zanim osteoporoza uderzy na dobre.
Jimmy chciał imprez w ogródkach, sąsiedzkiej współpracy, dzielonych kosiarek/nożyc do żywopłotu i socjalizowania się. Eva-Lis i Mats kupili dom właśnie po to, by być od sąsiadów dalej niż na wyciągnięcie ręki. Tam, dokąd się przeprowadzili, ręka Jimmy’ego była zdecydowanie zbyt blisko.
Jeśli usiądzie obok mnie, zaciągnę ręczny, myśli Eva-Lis i ledwie zauważalnie kładzie gazetę na siedzeniu obok.
Jimmy nadal stoi naprzeciw niej, trzymając się oparcia fotela, by nie upaść.
– Ten sam! Kopę lat się nie widzieliśmy!
– Ostatni raz, zanim wyprowadziliśmy się z Matsem.
– Tak, myślę, że byście pożałowali, gdybyście zobaczyli, jak to teraz wygląda. Ci nowi wybudowali sobie taras. Nie jest już tak swobodnie i przyjemnie jak wtedy, gdy wy tam mieszkaliście. Niektórzy nie mają w ogóle poczucia wspólnoty, a tego właśnie potrzebujemy w tym kraju.
– W Szwecji?
– Tak, dokładnie – odpowiada Jimmy, nieczuły na nutkę ironii. – Czyli jesteś w podróży? Czy nie?
Eva-Lis ma nadzieję, że zaraz będą mijać Katrineholm. Tam pociąg bierze taki zakręt, że Jimmy wylądowałby najpewniej na kolanach studentki po drugiej stronie przejścia, która pisze pracę, histerycznie stukając w klawiaturę. Ale niestety była pani Carlberg przespała ten moment, pociąg minął właśnie Linköping. Raz na wozie, raz pod wozem.
– Tak, a ty? – Cholera. Złe pytanie.
Jimmy podnosi gazetę.
– Myślę, że się przysiądę, nie można tak przecież stać i blokować przejścia.
Przez następne pół godziny Eva-Lis wybiera się w wewnętrzną podróż, którą według reklamy kolej oferuje w cenie biletu. To nie do końca nieprawda, w tej wewnętrznej podróży kobieta trzyma się rozkładu jazdy lepiej niż sam pociąg. Tymczasem Jimmy opowiada o wszystkim, co ostatnimi czasy wydarzyło się na ich dawnej ulicy. Eva-Lis wtrąca czasem „Aha”, „No proszę!”, „Naprawdę?” i „Jak miło”, kiedy wydaje jej się, że powinna jakoś zareagować.
– A wy? – pyta Jimmy. – Jesteście teraz we wspólnocie mieszkaniowej? – dodaje i klepie Evę-Lis żartobliwie w ramię.
– Mats może jest. Ja nie.
– Aha. A nie jest się automatycznie we dwójkę, mam na myśli jako gospodarstwo domowe?
– Mamy oddzielne gospodarstwa domowe.
– Oj, oj. Więc jesteście rozwiedzeni… A może znowu się pobraliście? – indaguje Jimmy. Prawdopodobnie po to, by mieć co opowiedzieć na następnym spotkaniu sąsiedzkim.
– Nie, nie ze sobą, w każdym razie – rzuca Eva-Lis lekko i śmieje się w sposób, który ma nadzieję brzmi odpychająco. Jeśli taki śmiech w ogóle istnieje. W każdym razie Jimmy milknie na wystarczająco długo, by mogła zmienić temat.
Dawny sąsiad nawet nie wie, jak był blisko prawdy. Od kiedy Mats zadzwonił do niej do pracy i chciał spotkać się na lunch, czuła się, jakby jej życie przepuszczono przez niszczarkę. Ich związek był jak przejażdżka kolejką górską, ale właśnie wtedy, kiedy wydawało jej się, że zjechali z górki na spokojniejszy teren, i kiedy wybaczyła mu wszystkie wyskoki, on postanowił opuścić ich wagonik. Oczywiście, czasami mógł być prawdziwym dupkiem, ale był jej dupkiem. Bywał popędliwy, ale zawsze wracał do domu.
Aż do pewnego zwyczajnego, żałosnego wtorku. Wtedy przeprosił ją za wszystko jeszcze raz i przyrzekł, że już nigdy nie będzie niewierny. Wszystko dlatego, że kupił szeregowiec na Terrassvägen w Karlshamn. Spokojna dzielnica, mały ogródek, licytacja nie była taka zła.
Szok spowodował, że najpierw zaniemówiła z wrażenia. Potem spytała, skąd wziął pieniądze na jeszcze jeden dom. Wymamrotał coś o tym, że jest łatwiej, jak się jest we dwójkę.
– Tak, ale my jesteśmy we dwójkę?! – rzuciła Eva-Lis.
– Tak, jest nas dwoje na dom, że tak powiem.
A więc spotkał kogoś innego. Znowu. Chociaż tym razem wydawało się to poważne. To był koniec.
Ale Mats Carlberg nie był człowiekiem, który poddaje się tak łatwo. Z Evą-Lis zawsze czuł się bezpiecznie. Tak bardzo, że mógł uprawiać swoje hobby, wiedząc, że zawsze będzie miał dom, do którego może wrócić. Nie rozumiał, czemu reagowała tak gwałtownie na jego małe wybryki. Gdyby nie kochał jej najbardziej ze wszystkich, to przecież by się rozwiódł? Była najlepsza – powinien to wiedzieć, skoro wypróbował tyle innych opcji. Głęboko w środku powinno jej to, do cholery, pochlebiać – mówił do siebie podczas tych krótkich chwil introspekcji, które nachodziły go od czasu do czasu.
Po prawdziwej katastrofie z Cariną i Agnetą postanowił jak najszybciej wrócić do łask żony.
Pierwsza próba okazała się fiaskiem. Zdecydowanie nie był u szczytu swoich możliwości. Eva-Lis była zbyt opanowana i było jednak trochę za wcześnie.
– Naprawdę jesteś chory na umyśle! – Była spokojna i zimna jak lód, czego się nie spodziewał.
– Poczekaj, przecież każdy może popełnić błąd!
– Oczywiście. Ale nie cztery, pięć takich samych.
– Żadna z nich nie znaczyła dla mnie nic specjalnego. To tylko… To się po prostu stało.
– Bardzo ładnie w stosunku do nich. Im też to powiedziałeś? „Nie znaczysz dla mnie nic specjalnego”? Na pewno byłeś uprzejmy, kiedy to mówiłeś? I opowiedziałeś oczywiście, że jesteś żonaty, a żona siedzi w domu i czeka?
Evie-Lis zaczynały puszczać nerwy, co dało Matsowi trochę nadziei. Jeśli tylko jej emocje wezmą górę, będzie umiał zagrać na nich tak, by dopasowały się do jego własnych.
– Nie jestem z siebie dumny.
– Aha. Jak nie dumny, to jaki jesteś?
– Więc, tak naprawdę, to nie wiem… – Mats zniżył głos prawie do szeptu i utkwił spojrzenie w podłodze. Ale Eva-Lis nie dała się tak łatwo na to złapać.
– Aha, nie dumny, tylko budzący litość. Jak jeszcze przekrzywisz głowę, to wybuchnę śmiechem. A dawno nie miałam okazji. – Jej ton znowu przypominał lód. Spróbował za wcześnie. Wyprostował się szybko i spojrzał jej w oczy.
– Okej, przecież wiesz, że do kłótni zawsze trzeba dwojga. Może mogłabyś mi pomóc? Jestem tylko człowiekiem.
– Jesteś dupkiem.
– A więc myślisz, że nie ma w tym w ogóle twojej winy? Ciężko pracowałem, miałem dom na głowie i to wcale nie takie dziwne, że człowiek robi się sfrustrowany i…
– Sfrustrowany?! To jakieś nowe określenie na napalony? I tak, oczywiście, to nic niezwykłego. Wszyscy właściciele willi z pełnowymiarową pracą biegają jak króliki…
– Możemy przejść do rzeczy?
– Właśnie to powiedziałeś. Do rzeczy. Nie mamy już o czym rozmawiać.
Eva-Lis odwróciła się i sięgnęła po kurtkę, którą wcześniej powiesiła na oparciu krzesła. Spotkali się w cukierni Continental w Ronneby. W miejscu, w którym można było porozmawiać w spokoju. Cynamonka była dobra, ale Eva-Lis zostawiła swoją na wpół niedojedzoną. Z jakiegoś powodu straciła apetyt. Mats nadal siedział przy stoliku, gdy odstawiła pusty kubek i talerzyk na tacę. Spojrzała na zegarek. Dziesięć po drugiej w sobotę. Powinna jeszcze zdążyć kupić wino, zanim zamkną sklepy.
– Masz zamiar zatrzymać dom? – Mats próbował ją zatrzymać.
– Mam prawo coś zatrzymać.
– Jeśli szukasz lokatora, wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Uśmiechnął się ostrożnie.
– Wybrałabym kogoś, kto na pewno płaciłby czynsz.
– W takim razie może muszę ci przypomnieć, że połowa domu należy do mnie!
Kilku gości odwróciło się w ich kierunku, gdy Mats nagle podniósł głos. Eva-Lis uśmiechnęła się do nich uprzejmie i publika taktownie wróciła do własnych spraw.
– Skontaktowałam się z adwokatem. Myślę, że też powinieneś.
– Ale. Chwila. Nie byłoby lepiej, gdybym wprowadził się z powrotem, żebyśmy mogli to rozwiązać w spokoju. Będę spał w gabinecie.
– A więc jesteś przed kolejnym związkiem. Nie masz dokąd pójść? I myślisz, że możesz wrócić do domu, jakby nic się nie zdarzyło? Do domu, akurat. Używałeś adresu Ågatan czternaście tylko jako bazy wypadowej do następnych podbojów. Może i jestem głupia, ale nie jestem skończoną kretynką!
– Pomyśl, musimy się skoncentrować, żeby rozwiązać to jak dorośli. Wiesz, że mam problem ze skupieniem się na dwóch rzeczach naraz.
– Wręcz przeciwnie. – Eva-Lis nie mogła się powstrzymać. – Jeśli potrafisz prowadzić podwójne życie z żoną i kochanką tak długo, jak to robiłeś, tak że ani ona, ani ja tego nie zauważyłyśmy, to równie dobrze można nazwać cię wielozadaniowym. Nie uważasz?
Mats zacisnął szczęki tak mocno, że jego ósemki prawie się dotknęły. Ale nic nie powiedział.
– Nie spytałeś Cariny, czy możesz wrócić do „domu? Albo Agnety?
Eva-Lis założyła kurtkę i przewiesiła torebkę przez ramię. To z Cariną nieświadomie dzieliła Matsa przez tak długi czas. A Carina nieświadomie z nią. Obie tak samo oszukane, obie tak samo łaknące zemsty. Która wyszła naprawdę dobrze.
Ale tak było wtedy, a gdy sprawa trochę przebrzmiała, Mats spróbował jeszcze raz i w końcu z powrotem dostał klucze na Ågatan czternaście. Pozwalał sobie na mały pozamałżeński flirt od czasu do czasu, ale nigdy nie trwało to zbyt długo.
Aż poznał Annelie i zapomniał o monogamii. W Annelie było coś magicznego. Ale tym razem grał w otwarte karty. Powiedział jej, że jest żonaty, i zanim zostawił w jej łazience szczoteczkę do zębów, wziął rozwód z Evą-Lis.
Do cholery, jak mógł być tak głupi! Magiczna otoczka Annelie odpłynęła w takt kłótni o obowiązki domowe, pieniądze i gusta muzyczne. Myć okna to jedna rzecz, ale być przy tym zmuszonym do słuchania Franka Sinatry, to prawie wojna psychologiczna. Wyjaśniał jej już, że jeśli chodzi o muzykę, jest wszystkożerny – z wyjątkiem Sinatry.
Po tym, jak często zaczęła puszczać Rat Pack, dotarło do niego, że Annelie chce, żeby się wyprowadził.
Teraz, po kilku miesiącach spędzonych w małej dziurze nad restauracją Josie, znowu w Karlskronie, zdecydował się na kolejne podejście do Evy-Lis. Myślał też o Josie, ale jego byłe postarały się o znaki ostrzegawcze, no i Josie nigdy nie była zainteresowana. Tym razem zażądała też czynszu z góry.
Jego zarost był za krótki, by wyglądał na zaniedbanego z tęsknoty za byłą żoną. Próbował też brzmieć, jakby miał zatkany nos, ale było to bardzo trudne do ćwiczenia. Stwierdził, że poczeka kilka dni, zanim zapuka do jej drzwi. Dlaczego nie? Do trzech razy sztuka.
Pociąg toczy się powoli. Trochę zbyt powoli, według Evy-Lis.
– Masz urlop czy to podróż służbowa?
Jimmy wygląda na rozczarowanego zmianą tematu i odpowiada, prawie wzdychając:
–Tak, ja i kolega odwiedzaliśmy biuro w Uppsali. Wiesz, trochę wsparcia.
Eva-Lis nie wie, ale kiwa głową.
– Kolega na pewno zastanawia się, gdzie się podziałeś – mówi lekko. – Możesz zabrać gazetę. Zdążyłam rano przeczytać – kłamie. Usadawia się wygodniej w fotelu i patrzy przez okno. – Myślę, że trochę się zdrzemnę.
– Też byłaś na jakimś spotkaniu? – próbuje Jimmy, który nie chce się ruszyć.
– Można tak powiedzieć. Pozdrów ode mnie kolegę i Linneę.
– Lenę. I też pozdrów. Miło się gawędziło. To chyba najlepsze w pociągach.
– Tak, czyż nie?
Jimmy mógł nie jechać na spotkanie do Uppsali. Faktem jest, że mógłby także zostać bez pracy, gdyby Börja nie robił jeszcze gorszych błędów niż on. Kryli się nawzajem i przez to stali się nierozłączni. Więź, w której jeden trzymał drugiego mocno jak dobermana na smyczy, Jimmy odbiera jak pętlę na szyi.
Centrala przykłada wagę do tego, by wszystkie zasoby były wykorzystywane, i uważa, że jeśli pracownicy jeżdżą i się poznają, to pozytywnie wpływa na atmosferę w firmie. W praktyce oznacza to, że menagerowie średniego szczebla odwiedzają mniejsze oddziały i mówią im, jak wykonywać ich pracę. Żenujące dla obu stron, a jedyni, którzy coś na tym zyskują, to osoby dostające dietę.
To była dwudniowa podróż, przez co dostał więcej pieniędzy, ale jednocześnie przyprawiła ona Jimmy’ego o ból brzucha. Lena nie powinna zostawać sama w domu, nie służyło jej to. Tak, na miejscu był ich syn, Lucas, ale żeby dom funkcjonował poprawnie, musi być w nim cała rodzina. Słyszał o zdecydowanie zbyt wielu związkach, które się rozpadły tylko dlatego, że ludzie nie umieli docenić tego, co mieli. A Lena zbyt łatwo ufa ludziom. Kiedy to on jest odpowiedzialny za dom i rodzinę, może mieć to gdzieś. W dodatku jest tyle osób, którym nie można ufać, które wdzierają się i niszczą rodziny. Kocha Lenę i nie chce, żeby padła ofiarą jakiegoś szwindla. To się może łatwo stać, więc chroni ją, jak tylko może. Powinna tylko okazać trochę więcej wdzięczności. To byłoby dobre także dla Lucasa, nauczyć się szacunku.
Pociąg staje w Alvesta z szarpnięciem, które budzi Evę-Lis. „…i dalej w kierunku Växjö–Hovmantorp–Lessebo–Emmaboda–Kalmar odjeżdża z toru 4B”.
Jeszcze jedna przesiadka, w Emmaboda. Wspaniale będzie dotrzeć do domu, zanim minie cały dzień. Jimmy musi wysiąść w Hässleholm, żeby dotrzeć do Ronneby.
Eva-Lis otrzymała swoją część pieniędzy za sprzedaż willi i kupiła domek w Karlskronie, na wyspie Sturkö, od strony wschodniego szkieru. Zostało jej jeszcze pieniędzy na mały samochód, ale tramwaj wodny między wyspą a miastem sprawiał, że nie musiała spędzać w aucie dodatkowych pół godziny rano i wieczorem. Na wyspie było spokojnie i pięknie. Sturkö zdecydowanie nie było bezludne, ale Eva-Lis doceniała odseparowanie od miasta.4
Jimmy Ek przeczuwał to już od dłuższego czasu. Jak zwykle zadzwonił z hotelu kilka razy, a Lena brzmiała na zadowoloną i ożywioną. Trochę dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że była sama w domu. Za trzecim albo czwartym telefonem, a może nawet piątym, zapytał nawet, co ją tak ucieszyło.
– Nic – odpowiedziała. – Jestem taka sama jak zwykle.
A to już w ogóle go zirytowało. Jak mogła być taka jak zwykle, kiedy w domu nie było jak zwykle? Nie chciała mu czegoś powiedzieć, a tak nie mogło być. Bardzo irytujące, myślał, że ją tego nauczył.
Jimmy czuje, że to coś, za co musi się zabrać od razu po powrocie. Myślał nad tym i teraz już wie. Nie ma pojęcia tylko, z czym i z kim.
Nie wita się z Leną, która czeka na niego na podjeździe. Zdecydowany zaczyna chodzić po ogrodzie, sprawdza w garażu, rozgląda się po całym domu.
– Czego szukasz? – pyta Lena.
– Jakbyś mi powiedziała, to nie musiałbym szukać – odpowiada i zatrzymuje się nagle na środku kuchni. – Czemu ta mikrofalówka tu stoi?
– Nasza się popsuła. A Kenneth i Mia mieli jedną w domku letniskowym, więc mogliśmy ją pożyczyć. Kenneth zna kogoś, kto może naprawić naszą.
– Jak, do ciężkiej cholery, możesz zrobić coś takiego bez pytania mnie o zgodę?! – W Jimmym się gotuje. – Myślisz, że jestem upośledzony? Że nie umiałbym naprawić zasranej mikrofalówki? Czy jesteś taka napalona, że korzystasz z pierwszej okazji, żeby sprowadzić faceta do domu?!
Serce Leny bije szybko. Dzięki Bogu, że Lucasa tym razem nie ma w domu. Kieruje się ostrożnie w stronę drzwi. Jimmy wyrywa kabel, podnosi mikrofalówkę wysoko i puszcza. Kawałki szkła i plastiku rozpryskują się po podłodze.
– Niech tę też skurwysyn naprawi!
Jest przed nią w dwóch krokach, łapie ją za nadgarstek i wykręca rękę na plecy.
– Masz problemy ze zrozumieniem? Odpowiedz. Masz problemy ze zrozumieniem?!
– Puść mnie. Odbiło ci. Puszczaj!!!
– A więc masz problemy ze zrozumieniem. Co mam z tobą zrobić, żebyś się nauczyła. Powiedz!
Lena płacze z bólu.
– Puść mnie… Lucas niedługo wróci.
– Nie będziesz się zasłaniać moim synem! Jeśli jest mój. Jest? Słyszysz, co mówię?! Jest? – Wykręca jej rękę jeszcze bardziej. Lena krzyczy.
– I przestań krzyczeć, do kurwy nędzy. Co pomyślą sąsiedzi?!
Trzaskają drzwi wejściowe i Jimmy dekoncentruje się na sekundę. Lena wyrywa się i wbiega do łazienki.
– Mamo, co się dzieje? – pyta Lucas, który ją zauważył.
– Nic – odpowiada mu wojowniczy głos z łazienki. Chłopak ściąga buty i rzuca plecak na pierwszy stopień schodów.
W kuchni gapi się na zniszczenia.
– Wow. Zepsuło się – konstatuje z pewnością czternastolatka.
– Tak – mówi Jimmy. – Zepsuło się. – Zaczyna wrzucać kawałki do kosza.
– Znowu kłóciliście się z mamą?
– Nie. Rzeczy mogą się psuć i bez tego. Nie zbiłeś niedawno szklanki, swoją drogą?
– Tak, ale kran przeszkadzał i to ty kazałeś mi pozmywać.
– TY stłukłeś szklankę i nigdy nie powinieneś zrzucać winy na innych. Nigdy. Zrozumiano?
Lucas nie odpowiada. Teraz jego kolej?
Jimmy nadal ciężko oddycha. Wskazuje na chłopaka i gestem każe mu do siebie podejść.
– Chodź tu, to pokażę ci, jak się myje szklankę.
Lucas odwraca się, wkłada stopy w tenisówki i wybiega. Przydeptał tył buta – nie miał czasu, żeby je zawiązać – i na zewnętrznych schodach potyka się na ostatnim stopniu, lądując z trzaskiem na kamiennym bruku poniżej.
Robban właśnie wrócił z pracy i miał zamiar obejrzeć przysychającą jabłonkę, kiedy zauważył, jak Lucas się przewraca.
– Nic ci nie jest? – krzyczy.
Chłopak nie odpowiada, tylko podnosi się i kuśtyka w stronę chodnika. Jedną rękę przyciska sztywno do ciała.
Robban odwraca się i dogania go.
– Uderzyłeś dosyć mocno, co? Daj, zobaczę. Jak ręka. Nie złamałeś czegoś? Poruszaj palcami.
Lucas jęczy i delikatnie zaciska dłoń.
– Jest w porządku. Nic mi nie jest.
– Nie wracasz do domu? Wygląda na to, że kolano też ci krwawi.
– Nie, dam sobie radę.
– Jak to, dasz sobie radę? Podwieźć cię gdzieś?
– Nie, ja po prostu… wychodzę.
– Możesz wpaść do mnie, jak chcesz. Mam plaster.
– Nie, jest w porządku.
Lucas chciał wziąć rower i gdzieś pojechać. Gdzieś, gdzie jest trochę spokoju. Może do Ariamy. U niej w domu nigdy się nie kłócą. Zawsze jest dużo ludzi i jej wujkowie dyskutują zawzięcie, ale kiedy się wydaje, że zaraz dojdzie do rękoczynów, zaczynają się śmiać i ściskać. Nie jak u niego w domu. Teraz chce tylko uciec od sąsiada, który zaczął być trochę zbyt ciekawski, ale kolano boli tak bardzo, że nie ma mowy o rowerze. Kuśtyka powoli w dół ulicy i liczy, że wpadnie na coś po drodze. Zazwyczaj mija kilka godzin, zanim w domu się uspokoi.
Robban spogląda za Lucasem. Dziwny dzieciak. Czemu nie wróci do domu, skoro go boli. Robban wzrusza ramionami. Nastolatki. Musieli się pokłócić.
Rzuca spojrzenie na jabłonkę, którą tylko włos dzieli od wycięcia. Nadal jest całkiem ciepło, a na początku ulicy stoi znak z napisem „Sąsiedzka współpraca”. Sąsiedzka współpraca ma gwarantować, że nie będzie się nachodzonym przez nikogo innego oprócz sąsiadów, więc wchodzi do środka i zostawia drzwi uchylone.
Otwiera lodówkę i wyciąga piwo. Chwila odpoczynku na werandzie by nie zaszkodziła. Późne letnie słońce świeci trochę z boku i Robban mruży jedno oko, patrząc na ulicę. Chłopak może jeszcze wróci do domu. Albo i nie? Może trzeba powiedzieć rodzicom, że zrobił sobie krzywdę? Mężczyzna nie zdążył jeszcze za dobrze poznać sąsiadów. Lena, tak ma na imię, wydaje się miła. Może trochę nerwowa. Nigdy nie widział, by siedziała spokojnie w ogrodzie, zawsze coś robi. Może dlatego jest taka szczupła? Jimmy wygląda na okropnie porządnego. Taki typ, który prędzej umrze, niż pójdzie spać bez nitkowania zębów. Kiedy Robban się wprowadził, powitalny uścisk dłoni Jimmy’ego był tak silny i długi, że Robban żałował, że sprzedał razem z motocyklem osłaniający przed silnymi wstrząsami ochraniacz na nerki.
Robban pociąga łyk z butelki. Ciekawe, dokąd poszedł chłopak?
Lena słyszy, jak walą drzwi, i ma nadzieję, że to Jimmy wyszedł z domu. Ale to Lucas je zatrzasnął, gdy wybiegał. Kiedy Lena wkracza do kuchni, mąż stoi na środku z założonymi rękami i uniesionymi brwiami.
– No proszę, kto się tu zjawił? Zdecydowałaś się w końcu opowiedzieć?
– Ale, co mam ci opowiedzieć… – Lena wzdycha i patrzy na niego błagalnie.
– Możesz zacząć od Kennetha. Na przykład, co tu robi, gdy mnie nie ma.
Lena próbuje utrzymać spokojny ton głosu. Tylko nie to.
– Pomogłeś mu przy trawie, gdy bolały go plecy, chciał się po prostu odwdzięczyć.
– Ale wtedy pomógłby mi, a nie tobie, PSIAKREW! Jak dobrze go tak właściwie znamy?! A może znasz go lepiej niż ja? Jak dobrze go znasz? Odpowiadaj! Do cholery, skąd mam wiedzieć, co was łączy, jeśli mi nie odpowiadasz?
– Nic nas nie łączy.
Uderza ją szybko otwartą dłonią w prawy policzek.
– Nie toleruję kłamstwa. – I w lewy policzek. – Dobrze wiesz.
Robban odstawia piwo i idzie do sąsiadów. Chłopak mógł zrobić sobie większą krzywdę, niż wyglądało to na pierwszy rzut oka. Równie dobrze może powiedzieć rodzicom, żeby pojechali go odebrać. Powinni wiedzieć, gdzie poszedł.
Kiedy ktoś dzwoni do drzwi, Lena wykorzystuje okazję i ucieka do składziku. Stamtąd może przejść na tyły domu, ale dopóki nie wie, jak wygląda jej twarz, czeka. Jeśli szczęście dopisze, jakiś sąsiad będzie potrzebował pomocy i Jimmy wyjdzie z domu. W łazience ma od kilku miesięcy specjalną kosmetyczkę na takie okazje. Wybuchy męża nauczyły ją nakładać makijaż, dzięki któremu unika pytań w pracy. Wystarczająco dużo podkładu i pudru i trzeba jeszcze mimochodem wspomnieć o alergii.
Dwa dzwonki do drzwi i Jimmy otwiera z niemal zbyt głośnym przywitaniem.
– Witam, witam sąsiada! Hej! Jak leci?!
Robban zastanawia się, czy Jimmy już zapomniał, jak on się nazywa.
Pot na czole Jimmy’ego mógł wziąć się z wysiłku, żeby dotrzeć do drzwi wejściowych. Ma kilka kilo za dużo do dźwigania, kiedy stawia jedną stopę za drugą. Albo jest wzburzony. Robban zwraca uwagę, jak Jimmy zaciska wargi pomiędzy zdaniami, i dochodzi do wniosku, że niełatwo mieć w domu dojrzewającego nastolatka.
– Hej, w porządku. Słuchaj, rozmawiałem chwilę z waszym chłopakiem, spadł ze schodów i myślę, że nieźle się obił. Pomyślałem, że chcielibyście wiedzieć. Jeśli chcecie sprawdzić, co z nim.
– Lucas! Nie, nie bój się o niego. Ten chłopak nie narzeka bez potrzeby. Zawsze daje sobie radę…
– Naprawdę, bolała go ręka. I krwawił z kolana… – próbuje wtrącić Robban.
– …a trochę krwi mu nie zaszkodzi. Wiesz, kiedyś istniało coś takiego jak upuszczane krwi. Jak stracisz trochę starej krwi, tworzy się nowa. Wierzę w to. Tak jak narodowa reprezentacja Finlandii w skokach narciarskich!
Jimmy wybucha gromkim śmiechem, a Robban zaczyna martwić się, że wygazuje mu się piwo, które zostawił na schodkach. To z chłopakiem to nie jego sprawa, sami rodzice nie wydają się dzwonić do Fundacji Itaka.
Jednocześnie w jakiś sposób jest mu szkoda Jimmy’ego. Zaginiony syn to może niekoniecznie to, czego potrzebował, jeśli jego obraz jako idealnego ojca rodziny był prawdziwy.
– Właśnie otworzyłem piwo na werandzie. Mam jeszcze jedno, jeśli masz ochotę.
Jimmy unosi kciuk do góry, zakłada buty, zamyka drzwi i przekręca klucz.
– Leny nie ma w domu?
– Zawsze zamykamy. Nigdy nie wiadomo, kto nagle pojawi się za progiem.5
Późnemu latu nadal towarzyszy słońce, a Mats Carlberg czeka na nową pracę. Po czasie przymusowego wygnania wrócił z powrotem do Blekinge. Teraz szuka czegokolwiek, najchętniej w Karlskronie. Może nowe zajęcie nie będzie tak dobrze płatne jak wcześniejsze, ale nie czułby się dobrze w głębi kraju. Jak ludzie mogą żyć bez morza?
Mats idzie w dół do mostu Kungsbron i siada na chwilę przed rezydencją, na kamiennych stopniach, które prowadzą prosto do wody. Nie kąpał się zbyt często tego lata. Kiedy słońce stało wysoko na niebie, szukał pracy tak długo, jak zdołał, ale znalezienie czegoś było niemożliwe.
Widzi rufę promu samochodowego zbliżającego się do Aspö ze szczęśliwcami, którzy się zabrali. Drugi prom znowu jest w naprawie, więc między tymi, którzy zostali na przystani Handlsehamnen, nie panuje pewnie zbyt wesoła atmosfera.
Telefon wibruje w kieszeni, ale Mats go ignoruje. Albo ktoś chce wyciągnąć od niego pieniądze, albo coś mu sprzedać, a nie ma teraz na to ochoty. A może to esemes od gazety, że znowu zastrzelili kogoś w Malmö.
Mats podnosi się i idzie wzdłuż nabrzeża, mija lokal przeznaczony dla chóru marynarki wojennej. Albo ma wolne, albo daje występ przed znakomitą publicznością gdzieś w Sztokholmie, bo nic nie słychać. Na lewo ma restaurację Östersjöskolan, której kuchnia pewnie lśni czystością. Dociera do mostu Stumholmsbron i zastanawia się, czy nie pójść i nie popatrzeć na halę łodzi podwodnych. Ale nie, to może poczekać na inny dzień, z gorszą pogodą. I, szczerze mówiąc, średnio go to interesuje. Carina kiedyś ględziła, żeby zrobili sobie dzień muzeów, ale udało mu się odwieść ją od tego pomysłu. Po pierwsze, chyba umarłby z nudów, po drugie, istniało ryzyko, że wpadliby na kogoś, kto zastanawiałby się, czemu Mats był tam z inną kobietą. Muzeum Marynarki Wojennej odwiedzali ludzie z całego świata, więc prawdopodobieństwo, że trafiłby się ktoś z Ronneby, było niezaprzeczalne.
Ronneby… Minęło już trochę czasu, odkąd był tam ostatnio.
Trochę dalej, za biurem kontroli celnej, zebrała się już spora grupka czekających na prom. Mats idzie dalej i liczy kampery, którym pozwolono parkować w porcie. Niezwykle popularnym i nagradzanym, ale on nie rozumiał, z jakiego powodu. Okej, bo rozciąga się stąd najładniejszy widok w Szwecji, na wodę i wyspy. Ale żeby siedzieć na składanym krzesełku, na betonie, z Urzędem Powiatowym od północy i starą fabryką Ericssona od wschodu, i grillować karkówkę na cementowej rurze? Cóż, jeśli tylko komuś to pasuje…
Za zakrętem widzi nowe biuro portowe, którego fasada ma kolor rdzy. Budynek musiał zaprojektować jakiś racjonalny człowiek, który najpierw wymyślił stalową fasadę, a potem wpadł na to, że i tak będzie rdzewieć, więc czemu od początku nie miałaby być rdzawa. Projektanci nowych jeansów od początku wyglądających, jakby miały się rozpaść, musieli myśleć w ten sam sposób: „Z czasem i tak się popsują, więc równie dobrze od początku mogą być dziurawe. W ten sposób można je nosić dwa razy dłużej”. I to za niemałe pieniądze. Ale rdzawe biuro to już bezczelność.
Przy przejściu dla pieszych przy starym więzieniu Mats odwraca się i parzy w stronę miasta, a kiedy właśnie ma przejść przez plac autobusowy, bus do Ronneby zaczyna odjeżdżać. W przypływie chwili macha do kierowcy. Ten się zatrzymuje i otwiera drzwi.
Mats podbiega i wskakuje do środka, dziękuje kierowcy, płaci i opada na siedzenie przy tylnym wyjściu. Nie ma zbyt wielu ludzi i wycieczka autobusem okazuje się całkiem przyjemna. Dawno tak nie podróżował. Może zjeść coś na mieście i przespacerować się po swojej starej okolicy. Razem z Evą-Lis sprzedali dom po ostatnim – albo, jak miał nadzieję, najnowszym – rozwodzie, ale byłoby miło zobaczyć, jak to teraz wygląda. Nie spieszy mu się do domu. Nikt na niego nie czeka.