- nowość
- W empik go
Skyshade. Lightlark. Tom 3 - ebook
Skyshade. Lightlark. Tom 3 - ebook
Kontynuacja buzującego emocjami bestsellera „New York Timesa” – serii Lightlark!
Brutalna bitwa się skończyła. Isla już wie, że posiadła moc, która jest zbyt potężna. Dochodzi teraz do siebie na zamku, zadręczając się świadomością, że losy całego świata zależą od jej wyboru. A serce ma rozdarte między Grimem a Orem. Zgodnie z przepowiednią jednego z nich będzie musiała zabić…
Tymczasem do krainy Mrocznych nadciąga kolejna burza niosąca zniszczenie. Zaś to, co nadchodzi wraz z burzą jest o wiele gorsze, niż dziewczyna sobie wyobraża.
Jednak teraz Isla jest już gotowa na wszystko…
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368383133 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W DOMU
Isla Crown stała pośród rozpadającego się świata i patrzyła, jak jej ukochany znika.
Drugi mężczyzna, którego kochała, chwycił ją za ramię z desperacką nadzieją osoby próbującej zatrzymać ostatnie chwile snu przed przebudzeniem. Ściskało ją w żołądku, szumiało w uszach…
Szczęk mieczy i wycie dreków ustąpiły ciszy.
– Jesteś w domu – powiedział Grim głosem łamiącym się z ulgi i nagle Isla znalazła się w pętach jakże znajomych objęć, przy jego piersi, z policzkiem tuż pod jego sercem. Instynktownie pragnęła wdychać jego zapach, wtulić się w niego jak najmocniej.
W domu. Poczuła, jak coś w jej wnętrzu się odrywa.
I jeszcze.
Odsunęła się i spojrzała w dół. Zbroję i ręce miała we krwi. Na ustach zaś czuła słony smak – od potu i łez wywołanych walką.
Zastanawiała się, co właściwie zrobiła… kim właściwie jest…
Chciała uciec. Chciała rzucić się biegiem przez te korytarze, tak jak podczas ich pierwszego spotkania, chciała teleportować się do Lightlarku, prosto w objęcia Ora…
Ale znalazła się tu nie bez powodu. Według przepowiedni miała zabić albo Ora, albo Grima. Tak chciało przeznaczenie. I teraz, gdy już wiedziała, jakie czyny ma na sumieniu, ilu ludzi pozbawiła życia, nie mogła mieć pewności, że nie skrzywdzi króla Słonecznych.
Grim podszedł do niej powoli, ostrożnie. Łagodnym głosem powiedział:
– Serce. – I znowu podał jej dłoń, o knykciach twardych i pokrytych krwią, pewnie własną i Ora.
Serce. Jej serce było pęknięte na dwoje. Jedna część pragnęła go ponad wszystko – pamiętała. Druga zaś pragnęła ponownie ugodzić go w pierś.
Isla pokręciła głową.
Jego ramiona rozluźniły się z widoczną ulgą, dopiero gdy powiedziała:
– Zabierz mnie tam.
Wiedział, o co jej chodzi. Bez względu na to, jak bardzo Isla pragnęła go nienawidzić, jak bardzo pragnęła, by ta nienawiść w niej została, zakorzeniła się w jej kościach i rozrosła jak zaniedbany ogród, on ją znał. Naprawdę ją znał.
– Islo…
– Zabierz. Mnie. Tam – wychrypiała.
Mogłaby dostać się na miejsce za pomocą gwiezdnej różdżki lub dzięki jego mocy, ale mdliło ją na samą myśl o tym, że miałaby posłużyć się choć odrobiną umiejętności, po tym jak się przekonała o jej skutkach. Grim przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, po czym oplótł palcami jej palce i nagle komnata znikła. Żołądek Isli znów zrobił fikołka.
Popiół pokrywał wszystko jak warstwa toksycznego śniegu. Po budynkach mieszkalnych zostały zwęglone stosy przypominające kopce pogrzebowe. Żaden nie ostał się w całości. Osada została pokonana.
Płacz Isli przeciął ciszę jak kosa. Na ziemi pośród zgliszczy leżały skulone ciała, duże i małe, nieruchome. Niektóre były już tylko nieokreślonymi kształtami na tle kamieni.
To twoja wina, powiedział głos w jej umyśle. Potwór.
Nie.
Wcale nie chciała, tylko…
Wspomnienia przemykały pod powiekami. Zobaczyła samą siebie w przeszłości, jak odwiedza to miejsce i opłakuje te same wydarzenia. Bolało. Bolało tak bardzo. Była raną, która nie chciała się zagoić. Chciała krwawić. Zasłużyła na to. Ale jej ból nie miał znaczenia – ci ludzie zginęli przez nią.
Z powodu jej mocy.
Zwróciła na Grima płomienne spojrzenie.
– Powinieneś mnie uwięzić. Jestem… jestem zbrodniarką. Gorszą od najpodlejszego złodzieja czy mordercy. Ja… – Grim złapał ją, nim osunęła się na ziemię.
– Nie zrobiłaś tego specjalnie – powiedział, podtrzymując jej ramiona.
Zakrztusiła się własnym oddechem.
– Czy zamiar ma jakiekolwiek znaczenie, skoro zginęły setki ludzi?
Jego oczy posmutniały.
– Ależ tak.
Wyrwała się z jego objęć.
– Oczywiście, twoim zdaniem tak. Mogłam się spodziewać takiej odpowiedzi.
Z gardłem ściśniętym od wstrzymywanych łez wróciła myślami do bitwy o Lightlark, bryzgów krwi, dreków szponami rozrywających niebo. Umierający Ciel, Avel tuląca w ramionach ciało bliźniaka.
– Nie musieli zginąć. – Szloch wstrząsnął jej ciałem. – Grim, dlaczego? Dlaczego zaatakowałeś Lightlark?
– Znasz odpowiedź – odrzekł cicho. Zrobił krok w jej stronę, ale się cofnęła, nie chciała, by zmniejszyła się dzieląca ich przestrzeń.
Wiedziała. Niemal miała to wszystko przed oczami, dostrzegała czyn, który doprowadził do masakry – nieokiełznaną moc, którą wyzwoliła, by uratować Grima, i która przy okazji sprowadziła na nią śmierć.
Grim przywrócił ją do życia, połączył ich istnienia, ale to było tylko tymczasowe rozwiązanie. Jedynie portal z Lightlarku do innego świata o nieskończonej mocy mógł ją ocalić tak naprawdę.
– Mogłeś mi powiedzieć. Mogliśmy to omówić. Mogliśmy poinformować Ora…
– Oro umrze, jeśli posłużymy się portalem. Na pewno by się nie zgodził – urwał, po czym dodał: – Ty byś się nie zgodziła.
Oczywiście, że nie. Portal Lightlarku był wbudowany w jego fundament. Posłużenie się nim oznaczałoby śmierć wyspy i Ora, związanego z nią jako władca.
Isla pokręciła głową, obejmując wzrokiem zniszczony krajobraz.
– Naprawdę dopuściłbyś do upadku Lightlarku? Skazałbyś pozostałe królestwa, aby własne wprowadzić do świata, o którym nic nie wiemy? Dla kobiety? – To nie miało sensu.
Ściągnął brwi.
– Nie dla jakiejś tam kobiety – odparował, jakby poczuł się urażony, i zrobił krok w jej stronę. – Dla mojej żony.
Żony. To słowo przywołało tysiące wspomnień, wydarzeń, które rozegrały się na rok przed Centennialem. Walka. Zakochanie. Ślub. Wszystkie chwile, których nie pamiętała, a które powróciły dopiero teraz. Zacisnęła powieki w przypływie bezsilności.
– Wiesz, o co mi chodzi. Ryzykować tysiące istnień dla jednej osoby. To zbrodnia. Egoizm. Potworność.
Poczuła, że Grim podchodzi bliżej. Kiedy otworzyła oczy, stał tuż przed nią.
– Serce – powiedział spokojnie. Kolce na barkach nadawały mu wygląd demona. Umazana krwią zbroja lśniła w blasku księżyca. – Jeśli rozpętanie wojny z powodu kobiety jest zbrodnią, to bardzo proszę, nazwij mnie zbrodniarzem. – Bliżej. – Jeśli zabicie tysięcy ludzi, by cię ocalić, jest błędem, możesz mnie uznać za łotra. – Teraz musiała odchylić głowę, żeby go widzieć. Pochylił się nad nią. Owiał jej wargi gorącym oddechem. – Jeżeli siła mojej miłości do ciebie oznacza mój upadek, możesz uznać, że już poniosłem porażkę.
Głos jej drżał.
– To odrażające. Jesteś… jesteś potworem. – Wypowiedziała te słowa ze świadomością, że sama wykazuje się hipokryzją. Ziemia, na której stali, setki martwych ciał dokoła… zrobiła to wszystko dla niego. Żeby go uratować.
„Jesteśmy potworami, Pożeraczko Serc”, powiedział Grim podczas Centennialu. I miał rację.
Ale to nie znaczyło, że nie mogła się zmienić.
Grim obiecał, że zakończy bitwę, jeśli Isla zgodzi się z nim wrócić. Zbyt wiele osób poniosło śmierć. Lightlark przegrywał.
– Odwołaj wszystkich wojowników i dreki. Natychmiast.
– Już to zrobiłem. – W jego dłoniach pojawił się miecz sprawujący kontrolę nad skrzydlatymi bestiami. – To koniec.
Był to ten sam miecz, którego szukali razem w przeszłości. Ten, który odbezpieczyła, by mógł się nim posługiwać.
To wszystko było jej winą. Dreki zabiły tylu ludzi. Poprowadziła przyjaciół prosto w krwawą jatkę. Zginęli z rąk wojsk jej męża.
Ci, którzy ocaleli, z pewnością uważali ją za zdrajczynię. Uznali, że od początku ich okłamywała. Ta świadomość ją dobijała, lecz jej uczucia nie miały znaczenia, skoro odchodząc z Grimem, mogła zapewnić im bezpieczeństwo.
– Rozkaż wszystkim drekom, by pozostały pod ziemią, i odnieś miecz do kryjówki złodziejki. I przysięgnij, że nigdy więcej się nim nie posłużysz.
Spodziewała się oporu, ale Grim odparł bez zastanowienia:
– Przysięgam.
Postanowiła pójść za ciosem.
– Przysięgnij, że nigdy więcej nie skorzystasz z portalu.
Na to jednak nie odpowiedział.
– Przysięgnij.
– W takim razie czeka cię śmierć – zauważył. – Wszyscy zginiemy.
Jego życie było połączone więzią z poddanymi. A teraz ich losy były powiązane z jej losem. Popatrzyła na martwe ciała. Istnienia, które odebrała do tej pory.
– Niepotrzebnie się ze mną złączyłeś. – Znów zamknęła oczy, z których popłynęły łzy.
Grim przesunął kciukiem wzdłuż linii jej żuchwy, by je wytrzeć.
– Postąpiłbym tak samo – oznajmił niskim, ochrypłym głosem. – Zrobiłbym to po tysiąckroć, serce. Chcę, byś o tym wiedziała. Za każdym razem, mając do wyboru ciebie albo cały świat, wybrałbym ciebie.
Co znaczyło, że to od niej zależało, czy świat zostanie ocalony.ROZDZIAŁ DRUGI
TRON
Mogłaby zamknąć się w swojej komnacie na długie miesiące, mogłaby pogrążyć się w żalu i smutku. Tak jak kiedyś, gdy odkryła, jakie czyny ma na sumieniu.
Ale jej łzy nie mogły powstrzymać Grima przed posłużeniem się portalem na Lightlarku. Ani pomóc jej zrozumieć przepowiedni wyroczni. Ani zagwarantować, że wraz z jej śmiercią nie zginą tysiące. Jedynie konkretne czyny mogły coś zmienić.
Dlatego schowała uczucia tak głęboko, jak tylko się dało, i uznała, że jeśli chce mieć pewność, że Grim nie będzie znowu knuł za jej plecami, musi uczestniczyć w każdym spotkaniu. Każdym wydarzeniu. Grać rolę jego żony, ponieważ w ten sposób mogła zyskać wgląd we wszystko, co się dzieje.
Zaczynając od ceremonii pogrzebowej, która miała się odbyć następnego dnia. Grim oddał jej swoją komnatę – ich wspólną komnatę. Obudziła się o świcie. Lynx, który o mało nie rozwalił stajni Grima, kiedy został sam, teraz siedział w rogu i przyglądał się z troską w zielonych ślepiach, jak Isla splata włosy w koronę, zgodnie ze stylem obowiązującym w krainie Mrocznych.
Starannie wybrała suknię. Wiedziała, że w tym miejscu, w otoczeniu wrogów, jej wygląd ma szczególne znaczenie.
Dlatego na koniec drżącymi palcami sięgnęła po złotą różę zdobiącą jej szyję. To było wszystko, co zostało jej po Orze, nie licząc wspomnień. Z twarzą mokrą od łez rozpięła ozdobę i wsunęła ją do kieszeni.
Ledwo poznawała się w lustrze. W jej stroju prawie nic nie zostało z zieleni i czerwieni Dzikich – zastąpiła je czarna suknia, której stanik zdobiły wyszywane koralikami subtelne róże. Isla wyglądała teraz jak przykładna połowica władcy Mrocznych.
To wszystko było kłamstwem. Teleportowała się do zbrojowni Grima i odnalazła zapas leczniczego eliksiru, który przygotowali Dzicy przed bitwą. Sporo już zużyto, ale wzięła większą część tego, co zostało, wyrysowała kałużę gwiazd i posłała eliksir prosto do szpitala na Lightlarku.
Wiedziała, że to ryzykowne, ale tylko eliksir mógł zapobiec śmierci setek rannych wojowników. Przynajmniej tak mogła pomóc, skoro to przez nią musieli stanąć do walki. W krainie Mrocznych znajdowały się nieskończone pola nocnego jadu, kwiatu, z którego sporządzano eliksir. Nikt nie odczuje ubytku.
Zamknęła portal i wróciła do komnaty na sekundę przed tym, jak Grim zapukał do drzwi.
– Nie musisz tam iść – powiedział, patrząc na jej spuchnięte oczy. Zbliżył dłoń, jakby zamierzał otrzeć łzę z jej podbródka, ale na widok jej miny jednak się rozmyślił.
Głos Isli brzmiał lodowato:
– Wiem. Ale i tak pójdę.
W krainie Mrocznych ciała grzebano w ziemi. Wojownicy mieli spoczywać nad brzegiem oceanu, pod kopcami z popiołu.
Powietrze pachniało mięsem i solą. Podmuch wiatru odsłonił czarne szpilki, które wsunęła we włosy, ozdobione czarnymi brylancikami pasującymi do płaszcza. Naszyjnik od Grima, ten z wielkim lśniącym brylantem, wyraźnie odcinał się od szyi.
Niektórzy wpatrywali się w kamień z rozdziawionymi ustami i szeptem wymieniali komentarze. Był symbolem ich małżeństwa. Możliwe, że dopiero jego widok w pełni wszystkim uświadomił, że zawarcie tego związku naprawdę doszło do skutku.
Ale chyba nie wywarł wrażenia na członkach rodów, którzy wpatrywali się w nią z nienawiścią, gdy kroczyła cmentarnymi alejkami w stronę świeżych grobów. Nie mogła mieć do nich pretensji.
– Zdrajczyni. Nie powinno cię tu być – usłyszała stłumione głosy. Mieli rację. Przynależała do Lightlarku, powinna tam teraz być i opłakiwać tych, którzy walczyli u jej boku. A udawała, że oddaje cześć tym samym wojownikom, którzy ich zabili. Czuła odrazę, nienawiść i gniew wraz z płaczącymi z żalu rodzinami.
Dręczyło ją poczucie winy.
Jej sny były pełne obrazów popiołów i kości. Tego ranka Lynx szturchnął ją łbem na przebudzenie. Pościel walała się po podłodze. Na ramionach widniały długie zadrapania, jakby przez sen wbijała w nie paznokcie. Żebra wciąż ją bolały od rozdzierających szlochów.
Teraz jednak ukryła te emocje. W tym momencie nie mogła sobie na nie pozwolić. Ta sama niszczycielska moc mrowiła tuż pod skórą, tylko czekając, by się wyzwolić.
Kiedy Grim wygłaszał mowę na cześć poległych, uważnie słuchała jego słów, wyszukiwała wskazówek zdradzających sekretne plany czy zagrożenia czekające Lightlark. Ale ograniczył się do kondolencji. Wojownicy stali rzędem za nimi z pochylonymi głowami i mieczami wbitymi w ziemię. Skończywszy, Grim machnął ręką i część popiołów pokrywających groby wzniosła się do nieba.
– Mój dwór zbierze się dziś wieczorem w sali tronowej, by przedyskutować plany – poinformował ją, gdy już porozmawiał z każdą z rodzin.
Nadal trzymała emocje pod kontrolą, nie zdradzała, jak bardzo ją to zainteresowało.
– Znajdzie się miejsce dla mnie? – Bacznie wpatrywała się w jego twarz, szukając ewentualnych oznak irytacji.
Ale bez rezultatu.
– Zawsze znajdzie się miejsce dla ciebie. Sam zbudowałem twój tron.
Rzeczywiście, teraz sobie przypomniała. Stworzył go za pomocą własnych cieni.
Kilka godzin później kroczyła przez salę tronową i czuła się jak duch. Wspomnienia się rozmywały, przeszłość i teraźniejszość się zlewały, aż w końcu stały się jednym.
Przypomniała sobie oburzenie, gdy Grim na chwilę przed wyruszeniem na Centennial oznajmił poddanym, że weźmie ją za żonę jako równą sobie władczynię. Jasno dał do zrozumienia, że każdy, kto nie okaże jej szacunku, nie ma prawa zostać w krainie Mrocznych, ale buntu nie zduszono w zarodku, nie wyrwano z korzeniami, nie zwalczono, tylko pozwolono, by rósł potajemnie jak chwasty.
Ta komnata… trony… Rozpoznawała twarze, z których biła pogarda, w przestrzeni wypełnionej wysoko postawionymi wojownikami i arystokratami. Składali jej hołdy, ponieważ Grim by ich wypatroszył, gdyby tego nie zrobili. Tylko on nie skłonił głowy. Patrzył na nią z uwielbieniem zarezerwowanym raczej dla bogów. Ale tu żadnych bogów nie było.
– Wasza władczyni wróciła.
Nikt nie śmiał zaprotestować.
Isla zwróciła uwagę na stojącą w rogu kobietę, której jedna dłoń spoczywała na dwóch szablach tworzących literę X na piersi. To była znajoma postać, generałka Grima, Astria. Długie czarne włosy miała splecione w warkocz. Blade policzki podkreślały surowy wyraz jej twarzy.
Omiotła wzrokiem komnatę, zapewne wypatrując wszelkich znaków zagrożenia, po czym ponownie zwróciła je na Islę i zmrużyła, jakby to w niej dostrzegła największe niebezpieczeństwo. Już w chwili, gdy się poznały, Isla zrozumiała, że nie chodzi o to, że generałka Grima jej nie lubi… ona jej po prostu nie ufała.
Astria mogła stanowić pewien problem. Isla znalazła się w królestwie wroga i wiedziała, że będzie musiała okłamywać Grima. Ukrywać prawdziwe cele i szukać najlepszych rozwiązań. Grim miał umysł zmącony miłością, ale jego generałka patrzyła trzeźwo.
Isla dotarła na koniec sali. Grim podał jej rękę i pomógł zasiąść na tronie.
Cienie poruszały się z zaciekawieniem pod jej skórą jak przedłużenie samego Grima, ale nie śmiała nawet drgnąć. Zebrani unieśli głowy.
Nagle poczuła chęć, by uwolnić moc. Otaczali ją wrogowie. Niektóre twarze kojarzyła nie z przeszłości, lecz z pola bitwy.
Zamierzała zasiąść pośród nich dla Ora. Poznać ich intencje. I je powstrzymać, jeśli chcieli uderzyć w niego i Lightlarka.
– Co teraz? – Ktoś odważył się przerwać ciszę. Znała tylko jednego żołnierza, który był wystarczająco głupi, by zachować się tak bezczelnie. Odnalazła go bez trudu wśród zebranych. Nie dało się nie zauważyć tej potężnej sylwetki obleczonej w zbroję i fryzury z paska włosów biegnącego pośrodku wygolonej głowy. Wszyscy trzymali się na bezpieczną odległość, chociaż ręce miał zakryte. Pewnie nikt nie chciał się narażać na jego dotyk. Był potężnym Mrocznym, obdarzonym rzadką w tym królestwie umiejętnością zdobywania kontroli nad innymi za pomocą dotyku. Grim nie zareagował, ale wojownik mówił dalej, jakby życie mu było niemiłe.
– Byliśmy bliscy zwycięstwa. Nie myśl, że nie wiemy, dlaczego musieliśmy się wycofać. – Znacząco popatrzył na Islę, wbił wzrok w kamień zdobiący jej szyję. – Ten naszyjnik. To obraza dla…
– Tynanie. – Głos Grima był równie zimny i ostry jak cienie, które znieruchomiały u jej stóp. Nikt nie śmiał nawet drgnąć. – Pamiętaj, mój ojciec słynął z tego, że ucinał języki swoim żołnierzom. Wykonywanie rozkazów nie wymaga dysput, tak chyba zawsze powtarzał? – Grim zmarszczył brwi. – Cud, że tobie pozwolił go zachować. Może należy naprawić to niedopatrzenie.
Tynan nie spuścił głowy, tylko wściekle zacisnął palce w metalowych rękawicach. Był groźny, ale nie dla Grima. Moc władcy była niezaprzeczalna jak morskie pływy. Wyczuwało się ją w powietrzu. Mógłby zabić wszystkich tu zebranych, nawet nie podnosząc się z tronu, a oni doskonale o tym wiedzieli.
– Zginęły setki ludzi – podjął głosem drżącym z wściekłości Tynan. – A wszystko przez jedną kobietę, przez…
Grim uniósł rękę i wojownik zamarł. Z gardła władcy dobiegł groźny pomruk.
– Ta kobieta jest moją żoną – powiedział dobitnie. – I twoją władczynią. Służysz jej. – Poluźnił uścisk i Tynan zatoczył się do przodu. – Masz się ukłonić.
– Panie, ja…
– Powiedziałem, że masz się ukłonić.
Wojownik niechętnie opadł na kolana. Jego oczy płonęły nienawiścią.
– Niżej.
Położył dłonie na posadzce, metalowe rękawice brzęknęły.
– Niżej.
Tynan przycisnął czoło do podłogi. Barki drżały mu od niepohamowanej wściekłości.
– A więc – zaczął Grim niemal od niechcenia, odchylając się na oparcie. – Owszem, wycofaliśmy się… ale nie straciliśmy Lightlarku.
Isla zamarła.
Bardzo powoli zwróciła spojrzenie na Grima, on jednak nie zareagował. Poczuła panikę rozlewającą się w jej piersi jak trucizna.
– Wręcz przeciwnie – podjął. – Zyskaliśmy największą szansę na przejęcie władzy nad wyspą. Lightlark stworzyło troje władców, w tym mój przodek. – Dopiero teraz spojrzał na Islę. – I jej.
Wstrzymała oddech.
– Król Lightlarku się w niej zakochał – dorzucił, jakby opowiadał dowcip. Jakby Isla była szpiegiem wysłanym, by rozkochać w sobie Ora, władcę Lightlarku, i w ten sposób zyskać dostęp do jego mocy. Dworzanie wybuchli śmiechem. Wśród żołnierzy przeszedł szmer. Gniew Isli zmienił się w pożar, który wymknął się spod kontroli. Chwyciła za boki tronu, ostre brzegi cieni wbiły się w jej dłonie prawie do krwi. Chciała ich uciszyć. Chciała zatopić ich mocą, która wznosiła się dziką falą w jej wnętrzu. Chciała udusić Grima. Zwłaszcza gdy dodał z krzywym uśmieszkiem:
– Mamy już wszystko, co potrzebne, by podbić Lightlark.
Isla czekała, aż wojownicy i dworzanie opuszczą komnatę. Wrzała z gniewu, po prostu cud, że nie stanęła w ogniu. W końcu drzwi się zamknęły.
Momentalnie klinga jej miecza znalazła się przy jego szyi. Przygwoździła go do tronu i głosem drżącym z gniewu i poczucia zdrady wycedziła:
– Ty wstrętny, podstępny…
– Choć bardzo chciałbym usłyszeć dalszą część tego zdania – przerwał jej Grim, który chyba wcale nie przejął się ostrzem dotykającym jego skóry – zachowaj te uwagi na inną okazję, gdy będziesz miała prawdziwy powód, by mnie nienawidzić.
Obnażyła zęby. Wszystko, co przed chwilą powiedział…
– Nie zamierzam najechać Lightlarku, serce.
Zamrugała z niedowierzaniem.
– Powiedziałeś przecież…
– Wiem, co powiedziałem. Powiedziałem to, co chcieli usłyszeć, żeby zyskać na czasie. – Popatrzył jej prosto w oczy. – Portal uratowałby ciebie… i moich ludzi.
Odrobinę odsunęła klingę. Tego się nie spodziewała.
– Uratowałby? Przed czym?
Wcześniej najbardziej zagrażały im dreki, ale ich już nie było. Grim zesłał je do otchłani i ponownie ukrył miecz, tak jak prosiła.
– Przed burzami – odparł. – Nawet sobie nie wyobrażasz.
Nigdy wcześniej o nich nie słyszała. A przecież dokładnie poznała krainę Mrocznych na rok przed Centennialem.
Chyba wyczuł jej zaskoczenie, bo dodał:
– Początkowo zdarzały się co kilka stuleci, nieregularnie, potem co kilka dekad, a później w odstępie kilku lat. Są nieprzewidywalne, a każda kolejna coraz silniejsza. W sezonie burzowym giną setki ludzi.
Setki? Zmarszczyła brwi, a Grim potwierdził skinieniem głowy.
– Nie chodzi tylko o zjawisko pogodowe. Przynoszą choroby. I dziwne istoty. Zdarzało się, że w ciągu jednej nocy całe wsie ginęły z łap bestii. Te burze są gorsze nawet od klątw. Podczas jednej z nich pojawiły się dreki i już zostały.
– A skąd wiadomo, że nadchodzi pora burzowa?
– Są pewne sygnały. Zmieniają się pływy. Niektóre zwierzęta kryją się w jamach. Zwykle burze trwają około trzech miesięcy. Tym razem pewnie całą zimę, jak przypuszczam.
Przełknęła ślinę. A więc setkom Mrocznych groziła śmierć.
Może już byli skazani. Jej los także był niepewny… Gdyby zabiła Grima, by wypełnić przepowiednię, oni wszyscy również by zginęli…
Nie. Nie zamierzała się z tym godzić. Wyrocznia przedstawiła przyszłość tak, jakby wykuto ją w kamieniu, ale jeżeli istniała inna droga, to Isla zamierzała ją odnaleźć.
– Pomogę ci. Pomogę zatrzymać burze.
Uniósł brwi.
– Sądzisz, że nie próbowałem?
– Nie ze mną. – Już kiedyś współpracowali. Na chwilę oślepiły ją wspomnienia tamtych wydarzeń. Oddech stał się nierówny. – Działajmy razem. Zyskamy na czasie, zdążymy znaleźć inne rozwiązanie, żeby nie korzystać z portalu.
Zyskają na czasie, żeby zdołała zmienić swoje przeznaczenie.
Zawahał się, ale w końcu kiwnął głową.
Westchnęła i odchyliła się z ulgą, i nagle dotarło do niej, że nadal obejmuje go nogami.
Grim z wolna przesunął spojrzeniem po jej ciele, zatrzymał je na brzegu sukni podciągniętej wysoko na uda. Skóra ścierpła jej z zimna.
Przez chwilę wyobrażała sobie, jak Grim zaciska dłoń na jej biodrze i przyciąga ją bliżej. Wyobrażała sobie, jak ona wygina plecy w łuk, ściąga suknię przez głowę i…
Nagle uświadomiła sobie, że nie są to żadne fantazje. To było wspomnienie prawdziwych wydarzeń. Poczuła rumieniec na policzkach. Grim przyglądał jej się pociemniałymi oczami, nie odrywając dłoni od podłokietników.
Był jej wrogiem. Poczuła odrazę do własnych myśli.
Nie wystarczy ukrywać emocji. Trzeba je zdusić. Spalić.
Podniosła się i poprawiła suknię.
– A więc do jutra. – Posłała mu najsłodszy z uśmiechów. – Jeśli jednak odkryję, że naprawdę zamierzasz zagrozić Lightlarkowi, znajdę zastosowanie dla tych wszystkich pięknych sztyletów, które zostawiłeś w mojej komnacie. – Były tam całe rzędy broni w przeróżnych kształtach i rozmiarach, dopasowanych do licznych kieszeni spodni wiszących w szafie. – Owszem, jesteśmy małżeństwem, ale to nie znaczy, że w razie potrzeby nie wypruję ci flaków.
Doczekała się odpowiedzi dopiero przy drzwiach.
– Niczego innego bym się nie spodziewał, żono.ROZDZIAŁ TRZECI
KUŹNIA
Postanowiła, że zanim zacznie działać razem z Grimem, by powstrzymać burze, musi zrobić coś dla siebie.
Pogrzebanie uczuć nieszczególnie się powiodło. Nie ufała samej sobie, że zdoła utrzymać nad nimi kontrolę, a już wiedziała, jakie mogą spowodować zniszczenia w połączeniu z jej umiejętnościami.
Musiała zyskać gwarancję, że nigdy więcej nie zabije niewinnej istoty.
Musiała zapanować nad mocami.
Tylko jeden człowiek potrafił stworzyć takie zaklęcie, a ostatnim razem, gdy go widziała, wbiła mu sztylet w oko.
– Przyszłaś pozbawić mnie drugiego? – zapytał kowal. Siedział w kuźni przy roboczym stole, zwrócony do wejścia plecami i zajęty polerowaniem. Nawet w pozycji siedzącej przewyższał ją o ponad głowę.
Przypomniała sobie, jak ten olbrzym gonił ją przez las, kierując się zapachem krwi. Pragnął zdobyć jej umiejętności i umieścić je w wykuwanym przez siebie orężu. Wtedy była przekonana, że nie posiada żadnych mocy. Nie rozumiała, czemu kowal tak desperacko pożąda jej krwi, ale teraz już wiedziała.
Sporo ryzykowała, nie wspominając Grimowi o tej wyprawie. Kowal miał mnóstwo powodów, by zrobić jej krzywdę.
– Jeśli się zastanawiasz, czy zamierzam spuścić z ciebie czarodziejską krew, pozwól, że rozwieję te obawy – powiedział, nie odwracając się. – Tak się składa, że jesteś ostatnią osobą na świecie, którą chciałbym zabić.
Zmarszczyła brwi, nieco urażona.
– Dlaczego?
– Żywa bardziej mi się przydasz.
To ją zastanowiło.
– A do czego zamierzasz mnie użyć?
Nie odpowiedział. Nie przerwał pracy.
Przesunęła językiem po zębach. Pomyślała, że najlepiej od razu przejść do rzeczy.
– Muszę okiełznać moc. Mieć ją pod kontrolą. Potrafisz stworzyć coś takiego?
Kiedyś marzyła o posiadaniu umiejętności, ale teraz, gdy zyskała dostęp do mocy większej niż ktokolwiek we wszystkich królestwach, dałaby wszystko, żeby się jej pozbyć. Stała się orężem, nad którym nikt – w tym ona sama – nie mógł zapanować.
W jej umyśle pokazywały się przebłyski wspomnień. Popiół. Cienie ciał. Śmierć…
Krzesło głośno zatrzeszczało pod ciężarem kowala.
– Potrafiłbym, gdybym miał odpowiedni metal. Ale jest bardzo rzadki. Pożądany. Będę musiał stopić inne swoje dzieła, żeby go zrobić. – Popatrzył na nią przez dłuższą chwilę. W końcu przesunął spojrzenie w dół i zatrzymał je na naszyjniku. Jedyne oko błysnęło z zainteresowaniem. Isla zastanawiała się, czy ta ozdoba również jest jego dziełem. – Ale moja pomoc ma cenę.
Była gotowa ją zapłacić, byle tylko zdusić moc płonącą jak ogień w jej żyłach, byle tylko pozbyć się strachu, że każdy skok jej emocji może doprowadzić do kolejnych zgonów.
– Dobrze. Ile to będzie kosztowało?
– Nie chodzi o pieniądze. Chcę czegoś, co tylko ty możesz mi dać.
Przypomniała sobie jego wcześniejsze słowa: że jest dla niego cenna tylko żywa. Czy dlatego, że potrzebował świeżej krwi? Jej dłoń przesunęła się w stronę sztyletu na udzie. Nigdy dotąd nie widziała tak wysokiego mężczyzny. Pewnie bez najmniejszego wysiłku mógłby skruszyć jej czaszkę w dłoniach. Zastanawiała się, czy aby nie czas zmykać.
– Co to jest?
Kowal wbił w nią rozpalone spojrzenie.
– Chcę, żebyś mnie zabiła.
Isla zamrugała.
– Nie… nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam.
– Ależ doskonale zrozumiałaś.
Ta prośba nie miała sensu.
– Dlaczego ja? – Wiele razy mógł zginąć w ciągu tych długich stuleci, jeśli naprawdę tego pragnął.
Ale nagle przypomniała sobie, co powiedział, gdy wbiła mu sztylet w oko: „Nie powinnaś móc tego dokonać”.
– Pewien władca, na długo zanim pojawił się Grimshaw, rzucił na mnie klątwę nieśmiertelności, aby mogli zatrzymać moje umiejętności na zawsze. – Zatoczył ręką w powietrzu. – Nikt na całym świecie nie potrafi tworzyć tego, co ja. A oni o tym wiedzieli.
– A mój talent omija klątwę.
– Talent twojego ojca – poprawił ją. Rzadko się zdarzało, by zwykłe istoty, niebędące władcami, rodziły się obdarzone talentem, ale jej ojciec był potężny i odporny na klątwy.
A więc kowal musiał go znać. Miała wielką chęć go wypytać, wyciągnąć od niego choćby strzępy informacji, ale chyba nie palił się do pogawędek, a ona miała pilniejsze sprawy na głowie. Jak na przykład prośba kowala o zakończenie jego życia.
Nie chciała, żeby ktoś jeszcze zginął z jej ręki. Przecież właśnie po to był jej potrzebny ten metal.
Chyba wyczuł jej niezdecydowanie.
– Daj mi łaskę odpoczynku – powiedział.
Zastanawiała się, jak to jest żyć wiecznie. Nigdy nie zaznać ukojenia w śmierci.
– Jesteś pewien?
Przytaknął.
– Dobrze. Dam ci czas do końca zimy, w razie gdybyś jednak zmienił zdanie. A jeśli nadal będziesz tego chciał… spełnię twoją prośbę.
Potężna postać jakby nieco się odprężyła.
Odwrócił się i zdjął dwa sztylety ze ściany z wyeksponowanymi dziełami swych rąk. Wyglądały na stare, miały rękojeści pokryte niezrozumiałymi dla Isli symbolami. A klingi… klingi jasno lśniły, mocniej niż można by się spodziewać po tak starym orężu. Przy ogniu, w ostrym blasku wręcz jakby migotały. Kowal stopił je bez chwili wahania. Płomienie buchnęły wysoko, napełniając piec żarem.
Przyglądała się kowalowi z zachwytem. Pracował tak zręcznie i wprawnie. Dziwny metal stopniowo zmieniał kolor, aż wreszcie całkiem się stopił. W nowej formie połyskiwał jasno niczym misa pełna gwiazd. Kowal nie używał formy. Jakimś tajemnym sposobem wlał metal prosto w dłonie i nie odniósł przy tym poparzeń. Potrafił kształtować materię własnymi rękami. Na tym polegała jego moc.
Nagle pożałowała, że obiecała go zabić.
Metal zaczął twardnieć pod jego palcami. Zanim proces dobiegł końca, kowal dał jej znak, żeby wyciągnęła ręce. Posłuchała, choć czuła lęk, że się poparzy. Niepotrzebnie – pod rozkazami kowala zamknął się wokół jej nadgarstków, nie dotknąwszy skóry, a pod muśnięciem jego palców całkowicie stwardniał i ostygł.
I było po wszystkim.
– Co to za metal? – spytała. Jasno błyszczał w świetle, jakby więził w sobie tysiące brylantów.
– To tenebrium – odparł. – Metal uczyniony z pradawnej mocy.
– Nie pękną?
Pokręcił głową.
– Są zaprojektowane w taki sposób, że tylko ta osoba, która je założyła, może je zdjąć. Nie licząc mnie. Zawsze zabezpieczam swoje zaklęcia.
Świetnie. Ale nie zamierzała w najbliższej przyszłości prosić o zdjęcie zaklęcia. W chwili, gdy bransolety zamknęły się wokół jej nadgarstków, poczuła niewypowiedzianą ulgę. Pod powiekami zaszczypały niewypłakane łzy.
Ogarnął ją taki spokój. Prawie zapomniała, jak kiedyś funkcjonował jej umysł, za czasów, gdy nie musiał bezustannie blokować nieskończonych połączeń, tylko czekających, by uformować się wokół niej. Udało się.
Jej moc znikła.
Grim nalegał, żeby zjedli razem kolację, nim przystąpią do działania. Wpadła do komnaty z kilkuminutowym spóźnieniem. Siedział u szczytu stołu, nieruchomy i spokojny, z miną, jakby w razie potrzeby mógł tak czekać w nieskończoność.
Na jej widok natychmiast się podniósł, a jego oczy lekko się rozszerzyły, jakby ze zdumienia czy zachwytu. Omiótł wzrokiem jej suknię – długą i ozdobioną tysiącami czarnych paciorków. Isla znalazła ją w swojej garderobie. Zdaje się, że Grim dotrzymał słowa i wynajął dla niej krawca, w ramach rekompensaty za te wszystkie podarte stroje. Włożyła ją, ponieważ wiedziała, że tego się od niej oczekuje. Nie chciała, żeby dworzanie Grima jeszcze bardziej niż dotąd kwestionowali motywy jej działania.
Chyba nie żywił żadnych podejrzeń. Uśmiechał się.
Ale nagle dostrzegł bransolety.
– Pożeraczko Serc – zaczął ostrożnie, a ją ścisnęło w piersi. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale tuż obok twoich komnat znajduje się szafa pełna biżuterii przeznaczonej specjalnie dla ciebie. – To prawda. Szafa pełna starych klejnotów, w przeważającej części czarnych brylantów. Żaden jednak nie dorównywał temu na jej szyi.
Zignorowała Grima oraz durne iskierki, które rozsypały się w jej wnętrzu na dźwięk jego głosu, i podeszła do miejsca na drugim końcu stołu. Oboje zajmowali krzesła u szczytu. Było to dość niepraktyczne rozwiązanie, ale ponieważ wciąż przyglądał się bransoletom, akurat teraz bardzo się cieszyła z dzielącej ich odległości.
W każdym razie do chwili, gdy podszedł i delikatnie ujął jej nadgarstek. Dotknął metalu i syknął.
– Serce, coś ty zrobiła?
– To, co musiałam – odparła i skupiła uwagę na kielichu z winem. Pachniało lekko kwiatowo. Upiła łyk.
– Nie musisz się kryć. Nie przy mnie. Nie tutaj. Już nigdy.
Chciała mu powiedzieć, że właśnie przede wszystkim tutaj musi się kryć, ponieważ kochała go mimo całej nienawiści i przez tę miłość robiła straszne rzeczy.
Chciała mu powiedzieć, że pamięta wszystko, ze szczegółami. Na przykład inną kolację, z której zrezygnowali, a Grim zasnuł komnatę mrokiem, położył ją na tym stole i…
Chyba wyczuł zmianę w jej emocjach, bo jego oczy pociemniały. Tak jakby też przywołał to wspomnienie.
Wbił wzrok w stół, jakby widział je przed oczami. Jakby czuł jego smak.
Isla przełknęła ślinę, a on przeniósł spojrzenie na jej szyję. Naszyjnik wydał się nagle okropnie ciężki, choć wcześniej rzadko jej przeszkadzał. Skóra instynktownie zamrowiła i…
– Odwiedziłaś kowala. – Te słowa wyrwały ją z zamyślenia.
Nie zaprzeczyła. Grim zmarszczył brwi i wrócił na miejsce.
Jedli w milczeniu. Kolacja była wyśmienita. Grim kazał podać jej ulubione dania: pieczone warzywa, kaszę z przyprawami, kartofle w maśle. Isla jednak uparcie milczała i w końcu to on przerwał napiętą ciszę.
– Twój leopard ugryzł ogrodnika. – W nocy Lynx spał w jej komnacie, ale w ciągu dnia pozwalała mu chodzić wolno.
Zmarszczyła brwi.
– A co zrobił ogrodnik? Lynx nie gryzie bez powodu.
Grim zmrużył oczy.
– Ta bestia mnie też próbowała ugryźć. A nie zrobiłem nic poza tym, że daję mu dach nad głową i zapewniam pożywienie.
– Prowokujesz go samą swoją obecnością. – Znów upiła wina.
Grim odchylił się na oparciu i również się napił, po czym od niechcenia poruszył kieliszkiem.
– Czyli to tak? Zamierzasz udawać, że mnie nienawidzisz?
Momentalnie zerwała się z miejsca.
– Niczego nie udaję – odparowała, wbijając w niego mordercze spojrzenie.
Grim również wstał.
– Poważnie? Bo wyczuwam twoje emocje, serce. Jeśli chcesz kłamać, powinnaś robić to zręczniej.
Dłonie trzęsły jej się z wściekłości.
– Nie kłamię – odparła podniesionym głosem. – To ty się okłamujesz, jeśli uznałeś, że wywołanie wojny sprawi, że wrócę do ciebie jako naiwna, kochająca, tępa żonka!
Grim spoważniał.
– Nie wywołałem wojny, żeby cię tu sprowadzić. Zrobiłem to, by cię uratować.
– I co, udało się? – Jej głos odbił się echem od ścian.
Milczał. Jego oczy już nie błyszczały. Nie została w nich nawet odrobina światła. Czuł się zraniony. Doskonale.
Patrzyli na siebie ze swoich miejsc na przeciwległych krańcach stołu. Ich piersi gwałtownie się wznosiły. Serce Isli waliło jak szalone.
Chciała zranić go jeszcze mocniej.
Chciała schować się w jego ramionach.
Była dwiema osobami jednocześnie – Islą sprzed Centennialu, która poślubiła władcę Mrocznych, oraz Islą z późniejszych czasów, która z nim walczyła.
– Nie… nie mogę – powiedziała szczerze. Nie mogła spokojnie siedzieć przy kolacji i udawać, że Grim zaledwie kilka dni temu nie był jej wrogiem. Nie mogła udawać, że nadal nim nie jest.
Nie mogła zignorować przepowiedni, według której z równym prawdopodobieństwem miała zabić Ora, jak Grima.
Rzuciła się do wyjścia, ale gdy sięgnęła do klamki, wyrósł tuż przed nią.
– Proszę – powiedział. Oczy miał wielkie jak spodki i pełne rozpaczy. – Proszę, zostań. Przepraszam. Możesz mnie nienawidzić – mówił błagalnie. – Możesz mnie nienawidzić do woli. Po wieczność. Tylko… tylko nie odchodź. – Zrobił krok w jej stronę. – Kocham cię, Islo. Potrzebuję cię.
Nie musiała jak Grim posiadać umiejętności odczytywania emocji innych osób, by zrozumieć głębię spustoszenia w jego oczach. By wiedzieć, że jest jego sercem, osią jego życia i że została mu brutalnie odebrana. Opuściła go. Wybrała Ora, co pozostawiło wyraźny ślad.
Ale sam był sobie winien.
Drżącym głosem odparła:
– Miałeś mnie. I straciłeś mnie z własnej winy.
Nie sądziła, że rozpacz w jego oczach może jeszcze się pogłębić, a jednak. I kiedy znów ruszyła do drzwi, już nie próbował jej zatrzymać.