Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Śladami Szeli - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śladami Szeli - ebook

Z charakterystyczną dla swojej twórczości lekkością, a zarazem w sposób dociekliwy i uwzględniający różnego rodzaju konteksty Piotr Korczyński w książce Śladami Szeli pisze swoją historię Polski pod włos. Zapuszcza się na tereny niemal zupełnie nieobecne w podręcznikowej wersji naszych dziejów, ale także interpretuje i analizuje popularne narodowe mity oraz legendy. Jedne poddaje krytycznej weryfikacji, z innych wydobywa racjonalne jądro. Autor rzadko sięga po postaci z pierwszych rzędów historii, a skupia się raczej na aktorach drugo- i trzecioplanowych, co pozwala zupełnie inaczej odczytać kluczowe wydarzenia z mniej lub bardziej odległej przeszłości. Łącząc wątki polityczne, społeczne i kulturowe, które splatają się na przestrzeni wieków, przekonuje, że dopiero z perspektywy „drugiego planu” oficjalnej historii otrzymujemy właściwy, wolny od fałszywych stereotypów i wyobrażeń obraz wydarzeń.

Spis treści

Zamiast wstępu

Rozdział I. Straszny ród Batorych

Rozdział II. Diabły polskie są zbyt romantyczne

Rozdział III. „Sławny Żyd, Polak prawy”

Rozdział IV. Przyśpiewki odciętej głowy z Racławic

Rozdział V. Apostoł „ziemi od krwi dymiącej”

Rozdział VI. Czas Cyganów się nie skończył…

Rozdział VII. Stary wiarus idzie w noc listopadową

Rozdział VIII. Maks Gierymski nie został żołnierzem wyklętym

Rozdział IX. Potęga wizerunku

Rozdział X. Wolny jak taczanka na stepie

Rozdział XI. Osobliwy przyjaciel Żeromskiego

Rozdział XII. W polu, czyli w błocie i we krwi

Rozdział XIII. Zredukowany

Rozdział XIV. Operacja Ku wolności

Rozdział XV. Autobus Linkego

Rozdział XVI. Belki z Birkenau

Rozdział XVII. Milczący prorok z Wożuczyna

Rozdział XVIII. Zarażony śmiercią

Rozdział XIX. Lubieżny Pingwin z Branic

Rozdział XX. Słońce wschodzi raz na dzień dla wszystkich

Rozdział XXI. Kubizm ze wsi Sitnica

Rozdział XXII. Jak Janko Muzykant został wampirem

Rozdział XXIII. Ostatni husarz w Paryżu

Rozdział XXIV. Ballada o rozebranej Polce

Rozdział XXV. Danse macabre dwóch Eugeniuszów

Rozdział XXVI. Sted – życiorys alternatywny

Rozdział XXVII. Strzeżcie się wakacyjnych pociągów

Rozdział XXVIII. Kiedy zło dobrem nagradza

Rozdział XXIX. Stan wojenny Robespierre’a i Dantona

Rozdział XXX. Wiosna elektronicznego mordercy

Rozdział XXXI. Popiół i wierzby

Przypisy

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8151-435-4
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zamiast wstępu

Nad wej­ściem do ka­te­dry wa­wel­skiej wi­szą na łań­cu­chach ko­ści ma­mu­ta, no­so­roż­ca i wa­le­nia. W śre­dnio­wie­czu wie­rzo­no, że to szcząt­ki smo­ka, któ­ry żył nie­gdyś w pod­wa­wel­skiej gro­cie. Po­wie­szo­ne nad bra­mą ka­te­dral­ną mia­ły od­stra­szać złe­go du­cha od stre­fy sa­crum. „Ko­ści smo­ka” pil­no­wa­ły do­cze­snych szcząt­ków pol­skich wład­ców i bo­ha­te­rów na­ro­do­wych. Le­gen­da zmie­sza­ła się z hi­sto­rią i po­wstał pięk­ny mit. Je­den z wie­lu. Kie­dy za­bor­cy wy­ma­za­li I Rzecz­po­spo­li­tą z mapy Eu­ro­py, na­ród, by prze­trwać, za­czął żyć sta­ry­mi mi­ta­mi i two­rzył nowe. Te daw­ne do­ty­czy­ły mi­nio­nej po­tę­gi. Przy­po­mi­na­no w nich za­rów­no o zwy­cię­stwach, jak i wiel­kiej to­le­ran­cji pol­skich wład­ców; wy­no­szo­no pod nie­bio­sa ustrój Rze­czy­po­spo­li­tej, da­ją­cy szlach­cie nie­spo­ty­ka­ne gdzie in­dziej przy­wi­le­je. Z dru­giej stro­ny wska­zy­wa­no „dia­bel­skie siły”, któ­re ścią­gnę­ły na oj­czy­znę nie­szczę­ścia i do­pro­wa­dzi­ły do jej uni­ce­stwie­nia. Pod za­bo­ra­mi po każ­dym ko­lej­nym prze­gra­nym zry­wie zbroj­nym ro­dzi­ły się nowe le­gen­dy: na­czel­ni­ka Ko­ściusz­ki pro­wa­dzą­ce­go ko­sy­nie­rów na ro­syj­skie dzia­ła pod Ra­cła­wi­ca­mi; Le­gio­nów ge­ne­ra­ła Dą­brow­skie­go, któ­ry z zie­mi wło­skiej niósł wol­ność, i ta naj­więk­sza – ce­sa­rza Na­po­le­ona, któ­ry tę wol­ność przy­niósł na ba­gne­tach swej Wiel­kiej Ar­mii, choć za­raz po­grze­ba­na zo­sta­ła ona w woj­nie z Ro­sją w 1812 roku. Le­gen­dą na­po­le­oń­ską żyło kil­ka ko­lej­nych po­ko­leń, aż do klę­ski po­wsta­nia stycz­nio­we­go, któ­re­go tra­dy­cja oka­za­ła się zno­wuż za­czy­nem Le­gio­nów Pol­skich Jó­ze­fa Pił­sud­skie­go. Ko­men­dant przy­po­mi­nał pod­ko­mend­nym o gar­st­ce stra­ceń­ców, któ­rzy w stycz­niu 1863 roku pra­wie bez­bron­ni od­wa­ży­li się rzu­cić wy­zwa­nie wiel­kie­mu im­pe­rium ca­rów. Gdy Pol­ska od­zy­ska­ła w 1918 roku nie­pod­le­głość, we­te­ra­ni po­wsta­nia stycz­nio­we­go, któ­rzy do­ży­li tej szczę­śli­wej chwi­li, otrzy­ma­li szcze­gól­ny sta­tus – sta­li się w II Rze­czy­po­spo­li­tej do­słow­nie ży­wy­mi le­gen­da­mi.

Klę­ska wrze­śnia 1939 roku i lata II woj­ny świa­to­wej przy­nio­sły nowe mity, któ­re dys­ku­to­wa­ne są do dzi­siaj: świet­ność II Rze­czy­po­spo­li­tej, po­wsta­nie war­szaw­skie, Mon­te Cas­si­no, Le­ni­no i wie­le in­nych. Le­gen­dy two­rzył też nie­przy­ja­ciel, tyle że nie­po­chleb­ne – jak ta, stwo­rzo­na w kwa­te­rze Jo­se­pha Go­eb­bel­sa, o pol­skiej ka­wa­le­rii szar­żu­ją­cej z sza­bla­mi na czoł­gi. Po­ka­zał to póź­niej An­drzej Waj­da w swej Lot­nej, za co po­sy­pa­ły się na nie­go gro­my kry­ty­ki, że po­wie­la hi­tle­row­skie pasz­kwi­le. Re­ży­ser bro­nił się, mó­wiąc, że jego za­mia­rem nie było stwo­rze­nie fil­mu hi­sto­rycz­ne­go, lecz ta­kie­go, któ­ry od­da­wał­by at­mos­fe­rę gi­ną­cych war­to­ści „ostat­nich ry­ce­rzy” – ka­wa­le­rzy­stów II Rze­czy­po­spo­li­tej. I miał wie­le ra­cji, gdyż w 1939 roku do ar­se­na­łu lu­do­wych le­gend do­łą­czy­ła ta o pol­skim dia­ble, któ­ry w ułań­skim mun­du­rze, na „pie­kiel­nym ko­niu”, ogniem nisz­czył nie­miec­kie czoł­gi…

Mity nie tyl­ko krze­pi­ły ser­ca Po­la­ków pod za­bo­ra­mi czy oku­pa­cją, lecz tak­że były po­tęż­ną bro­nią. Do­brze pa­mię­ta­li o tym Niem­cy po 1939 roku, mię­dzy in­ny­mi tro­piąc za­pa­mię­ta­le ukry­ty przed nimi słyn­ny ob­raz Jana Ma­tej­ki Bi­twa pod Grun­wal­dem. Zna­li siłę tego płót­na, w któ­rym mistrz za­mknął nie je­den, ale kil­ka mi­tów o trium­fie Po­la­ków nad „od­wiecz­nym nie­miec­kim wro­giem”. Co zna­mien­ne, kie­dy Ge­sta­po po­szu­ki­wa­ło ob­ra­zu Ma­tej­ki, inne „hi­sto­rycz­ne” wi­ze­run­ki tej bi­twy – Kos­sa­ków czy Su­cho­dol­skie­go – spo­koj­nie wi­sia­ły na swo­im miej­scu. Ina­czej z pol­ski­mi mi­ta­mi po­stą­pił Jó­zef Sta­lin. On włą­czył je w swo­je pla­ny pod­po­rząd­ko­wa­nia so­bie Pol­ski. Dla­te­go po­zwo­lił, by w two­rzo­nym przez ko­mu­ni­stów woj­sku po­szcze­gól­ne jego dy­wi­zje mia­ły za pa­tro­nów pol­skich wo­dzów wal­czą­cych z Ro­sją – Ko­ściusz­kę, Dą­brow­skie­go, Trau­gut­ta. To dzię­ki Sta­li­no­wi nie po­cię­to na czę­ści Pa­no­ra­my Ra­cła­wic­kiej, co chcie­li uczy­nić gor­li­wi pol­scy przed­sta­wi­cie­le in­sta­lo­wa­nej przez So­wie­tów no­wej wła­dzy. Ge­ne­ra­lis­si­mus do­brze ro­zu­miał, ja­kie zna­cze­nie ma bi­twa pod Ra­cła­wi­ca­mi dla Po­la­ków – jak wiel­kim jest mi­tem. We­dług nie­go le­piej było ten mit „oswo­ić”, niż nisz­czyć.

Pol­skie mity trud­no jed­nak „oswa­jać” i jesz­cze trud­niej z nimi wal­czyć. Prze­ko­na­ło się o tym wie­lu śmiał­ków, któ­rzy pod­ję­li to wy­zwa­nie. Pa­ra­dok­sal­nie ich dzia­ła­nia czę­sto jesz­cze bar­dziej te mity umac­nia­ły. Tak było w wy­pad­ku ar­ty­stów pol­skiej szko­ły fil­mo­wej, któ­ra prze­bo­jem wdar­ła się po 1956 roku do pol­skie­go i świa­to­we­go kina. Fil­my An­drze­ja Waj­dy, Je­rze­go Ka­wa­le­ro­wi­cza, An­drze­ja Mun­ka czy Ka­zi­mie­rza Kut­za mia­ły być roz­ra­chun­kiem z pol­skim ro­man­ty­zmem, któ­ry po­wiódł po­ko­le­nie Ko­lum­bów na ba­ry­ka­dy. Oka­za­ło się jed­nak, że za­miast we­ry­fi­ko­wać, jesz­cze bar­dziej umoc­ni­ły i roz­sła­wi­ły pol­skie mity nie tyl­ko w kra­ju, ale też bez mała na ca­łym świe­cie – od No­we­go Jor­ku po To­kio.

Po­tę­gę mi­tów, któ­re po­tra­fią spa­jać róż­ne gru­py spo­łecz­ne w na­ród, cel­nie opi­sał Sta­ni­sław Wy­spiań­ski w We­se­lu, gdzie szlach­cic i chłop, wspo­mi­na­jąc daw­ne dzie­je, niby mó­wią o tych sa­mych wy­da­rze­niach, ale zu­peł­nie ina­czej je ro­zu­mie­ją i in­ter­pre­tu­ją:

PAN MŁODY
Jak się wszystko dziwnie plecie…

GOSPODARZ
Jak się wszystko plecie dziwno.

Ni­niej­sza pu­bli­ka­cja trak­tu­je wła­śnie o po­tę­dze mi­tów, ale w tro­chę inny spo­sób, niż się to zwy­kle czy­ni. Nie wal­czy z nimi, bo – zda­niem au­to­ra – le­gen­da przy­go­to­wu­je na spoj­rze­nie praw­dzie w oczy i ła­go­dzi zwią­za­ny z tym dys­kom­fort. Jest nie­zbęd­na. Opra­co­wa­nie to po­ka­zu­je, że mit nie jest jed­no­znacz­ny ze ste­reo­ty­pem i że wciąż pod­le­ga ewo­lu­cji. Do­wo­dzi jesz­cze jed­ne­go: że ar­ty­ści w tym kra­ju nie­rzad­ko rów­ni byli wiel­kim wo­dzom, po­li­ty­kom i hi­sto­ry­kom, a czę­sto tak­że przej­mo­wa­li ich role.Rozdział I

Straszny ród Batorych

Naga kru­czo­wło­sa Pa­lo­ma Pi­cas­so ką­pią­ca się w mie­dzia­nej wan­nie peł­nej krwi… Tak osła­wio­ną „krwa­wą hra­bi­nę” – Elż­bie­tę Ba­to­ry – przed­sta­wił w swych Opo­wie­ściach nie­mo­ral­nych Wa­le­rian Bo­row­czyk. W po­rów­na­niu z in­ny­mi dzie­ła­mi po­pkul­tu­ry, w któ­rych po­ja­wia się ta Dra­ku­la w spód­ni­cy, w fil­mie Bo­row­czy­ka nie ma epa­to­wa­nia okru­cień­stwem czy do­słow­nych scen tor­tur, ja­kim hra­bi­na mia­ła pod­da­wać swe ofia­ry na zam­ku w Čach­ti­cach, za­nim wy­to­czy­ła z nich krew. Wie­rzy­ła bo­wiem, że dzię­ki krwa­wym ką­pie­lom po­zo­sta­nie na wie­ki mło­da i pięk­na…

Wszyst­kie te ba­nia­lu­ki na te­mat Elż­bie­ty Ba­to­ry spi­sał oko­ło 1729 roku je­zu­ita Lász­ló Tu­ró­czi w swo­im dzie­le pod ty­tu­łem Unga­ria suis cum re­gi­bus com­pen­dio data . Wia­ry­god­ność tek­stu ze wzglę­du na okres, jaki dzie­li go od wy­da­rzeń z 1610 roku, jest, de­li­kat­nie mó­wiąc, dys­ku­syj­na, ale nie to jest tu­taj naj­istot­niej­sze. Pasz­kwil Tu­ró­czie­go miał kon­kret­ny cel po­li­tycz­ny i był wy­mie­rzo­ny w ostat­nie­go księ­cia Sied­mio­gro­du, spo­krew­nio­ne­go z ro­dem Ba­to­rych, Fran­cisz­ka II Ra­ko­cze­go. Choć kie­ro­wa­ne przez nie­go wiel­kie po­wsta­nie an­ty­habs­bur­skie na Wę­grzech po­nio­sło klę­skę, a on sam żył na emi­gra­cji w Tur­cji, wciąż był uwa­ża­ny przez dwór wie­deń­ski za groź­ne­go prze­ciw­ni­ka. Pu­bli­ka­cja Tu­ró­czie­go była tak­że ze­mstą za­ko­nu je­zu­itów na by­łym wy­cho­wan­ku. Ra­ko­czy spę­dził dzie­ciń­stwo i mło­dość w au­striac­kiej nie­wo­li, w któ­rej zo­stał od­da­ny na wy­cho­wa­nie właś­nie je­zu­itom. Ci mie­li go zmie­nić z wę­gier­skie­go pa­trio­ty w wier­ne­go pod­da­ne­go ce­sa­rza Au­strii. Wy­da­wa­ło się, że mi­sja się po­wio­dła, gdyż spryt­ny mło­dzie­niec do­sko­na­le od­gry­wał na­rzu­co­ną mu rolę, ale tyl­ko do cza­su, kie­dy nada­rzy­ła się oka­zja zmon­to­wa­nia przy po­mo­cy Fran­cu­zów na­praw­dę groź­ne­go spi­sku wy­mie­rzo­ne­go w znie­na­wi­dzo­nych Habs­bur­gów.

Wśród licz­nych i wy­myśl­nych zbrod­ni pani z Čach­tic naj­więk­szą we­dług Tu­ró­czie­go było… jej przej­ście z ka­to­li­cy­zmu na lu­te­ra­nizm – mia­ła to być rów­nież głów­na przy­czy­na jej prze­mia­ny w wam­pi­rzy­cę… Iro­nią tej hi­sto­rii jest to, że dzię­ki swe­mu dzie­łu bo­go­boj­ny za­kon­nik stał się „oj­cem” hor­ro­ru, wszak to wła­śnie z jego dzie­ła Bram Sto­ker czer­pał peł­ny­mi gar­ścia­mi przy pi­sa­niu swej opo­wie­ści o hra­bim Dra­ku­li z Tran­syl­wa­nii. Co spo­wo­do­wa­ło jed­nak, że z ca­łe­go rodu Ba­to­rych, w któ­rym praw­dzi­wych „po­two­rów” (przy tym zde­kla­ro­wa­nych wro­gów Au­strii) nie bra­ko­wa­ło, wła­śnie Elż­bie­ta sta­ła się naj­więk­szym uoso­bie­niem dia­bel­skich mocy wy­mie­rzo­nych w świę­te ce­sar­stwo? Wbrew po­zo­rom od­po­wiedź jest pro­sta: była ko­bie­tą, a ści­śle mó­wiąc – ko­bie­tą nie tyl­ko pięk­ną, ale też nie­zwy­kle in­te­li­gent­ną, wy­kształ­co­ną (wła­da­ła płyn­nie w mo­wie i pi­śmie wę­gier­skim, ła­ci­ną i nie­miec­kim), a przy tym ba­jecz­nie bo­ga­tą. Nie bez zna­cze­nia było też to, że Elż­bie­ta pu­blicz­nie wy­ra­ża­ła uwiel­bie­nie dla swe­go wuja, kró­la Pol­ski Ste­fa­na Ba­to­re­go i życz­li­wie pa­trzy­ła na po­czy­na­nia ku­zy­na, księ­cia Sied­mio­gro­du Ga­brie­la Ba­to­re­go, któ­ry pla­no­wał wy­rwać z rąk au­striac­kich ko­ro­nę św. Ste­fa­na i na nowo zjed­no­czyć Wę­gry. To wszyst­ko nie mo­gło się po­do­bać kró­lo­wi i przy­szłe­mu ce­sa­rzo­wi Ma­cie­jo­wi II Habs­bur­go­wi, któ­ry – by osła­bić po­czy­na­nia wro­gich mu Ba­to­rych i jed­no­cze­śnie prze­jąć wiel­ki ma­ją­tek hra­bi­ny z Čach­tic – zle­cił swe­mu pa­la­ty­no­wi wę­gier­skie­mu Gy­ör­gy’emu Thu­rzó za­wią­zać prze­ciw Elż­bie­cie in­try­gę, któ­rej fi­na­łem mia­ło być uwię­zie­nie ko­bie­ty.

Elż­bie­ta w 1575 roku jako pięt­na­sto­let­nia dziew­czy­na zo­sta­ła żoną Fe­ren­ca Nádas­dy­ego, sław­ne­go wo­dza gro­mią­ce­go Tur­ków, a przy tym dzie­dzi­ca swe­go rodu oraz spad­ko­bier­cę ma­jąt­ku ro­dzi­ny Drághaf­fy. Gdy więc Nádas­dy zmarł na­gle 4 stycz­nia 1604 roku (we­dług Tu­ró­czie­go zo­stał oczy­wi­ście otru­ty przez Elż­bie­tę), wdo­wa odzie­dzi­czy­ła ogrom­ny ma­ją­tek, po­mno­żo­ny do­dat­ko­wo o spa­dek po śmier­ci jej bra­ta, Ste­fa­na, w 1605 roku. W te­sta­men­cie bra­ta za­pi­sa­no jej mię­dzy in­ny­mi za­mek Dévény, któ­ry po­ło­żo­ny był na gra­ni­cy z Au­strią i sta­no­wił do­sko­na­ły punkt wy­pa­do­wy do ata­ku na Wie­deń. Ma­ciej II od­ku­pił od niej ten za­mek, choć ni­g­dy za nie­go nie za­pła­cił, ale w 1608 roku po­ja­wi­ło się nowe nie­bez­pie­czeń­stwo. Księ­ciem Sied­mio­gro­du zo­stał za­przy­się­gły wróg Habs­bur­gów – Ga­briel Ba­to­ry. Je­śli życz­li­wa mu ku­zyn­ka sta­nę­ła­by z ca­łym swym ma­jąt­kiem po jego stro­nie, Wę­gry mo­gły­by zo­stać bez­pow­rot­nie utra­co­ne. 29 grud­nia 1610 roku pa­la­tyn Gy­ör­gy Thu­rzó uwię­ził Elż­bie­tę pod za­rzu­tem, że pró­bo­wa­ła uciec do Sied­mio­gro­du. Fak­tycz­nie, hra­bi­na wy­je­cha­ła w tym cza­sie do zam­ku Sárvár, aby sko­rzy­stać z tam­tej­szych go­rą­cych źró­deł, ale po­dróż była za­pla­no­wa­na z du­żym wy­prze­dze­niem i wszy­scy o niej wie­dzie­li. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że uciecz­ka do Sied­mio­gro­du przez góry w zi­mie by­ła­by sza­leń­stwem. Thu­rzó po­trze­bo­wał na­pręd­ce in­nych po­wo­dów le­gi­ty­mi­zu­ją­cych do­ko­na­ne już aresz­to­wa­nie ma­gnat­ki. Na mocy Zło­tej Bul­li An­drze­ja II i Tri­par­ti­tum (zbio­ru praw Kró­le­stwa Wę­gier z 1515 roku) nie wol­no było prze­trzy­my­wać szlach­ci­ca bez wy­ro­ku są­do­we­go. Co wię­cej, po­trzeb­ne były do­wo­dy winy. W tej sy­tu­acji pa­la­tyn dzię­ki su­ge­stiom swe­go ka­pe­la­na po­sta­no­wił od­wo­łać się do spraw­dzo­nych me­tod. Oskar­żył hra­bi­nę, że jest wiedź­mą. Za­cho­wał się list księ­dza Ja­no­sza Po­néki­nu­sza, w któ­rym ra­dził on swe­mu prze­ło­żo­ne­mu, ka­pe­la­no­wi pa­la­ty­na, jak mają ze­zna­wać świad­ko­wie pod­czas tor­tur. We­dług nie­go śledz­two po­win­no być pro­wa­dzo­ne tak, aby prze­słu­chi­wa­ni oskar­ża­li Elż­bie­tę, że ka­za­ła słu­gom jeść ludz­kie mię­so, a sama ką­pa­ła się we krwi mor­do­wa­nych dzie­wic. W ten spo­sób Thu­rzó zdo­był do­wo­dy, że pani na Čach­ti­cach wła­sno­ręcz­nie za­mor­do­wa­ła oko­ło trzy­sta szlach­cia­nek i nie­szlach­cia­nek!

Po szyb­kim, dwu­ty­go­dnio­wym pro­ce­sie ska­za­no na śmierć i stra­co­no tro­je sług hra­bi­ny, któ­rym w cza­sie tor­tur „udo­wod­nio­no” współ­udział w mor­dach. Była to mię­dzy in­ny­mi zna­chor­ka Anna Da­rvu­lia, któ­ra mia­ła prze­ko­nać hra­bi­nę do sku­tecz­no­ści krwa­wej ku­ra­cji od­mła­dza­ją­cej, i ka­rzeł Ján Ujvári, zwa­ny Fritz­ko, oskar­żo­ny o mor­do­wa­nie dziew­czyn. Jed­nak mimo „twar­dych” do­wo­dów pro­ces sa­mej hra­bi­ny ni­g­dy się nie od­był. Po pierw­sze, Elż­bie­ta prze­wi­dzia­ła taki ob­rót spra­wy i cały swój ma­ją­tek zdą­ży­ła prze­pi­sać na trój­kę swych dzie­ci, a po dru­gie, pro­ces wy­ka­zał­by, że Thu­rzó zła­mał pra­wo. Na­wet je­że­li Elż­bie­ta Ba­to­ry zo­sta­ła­by zła­pa­na na go­rą­cym uczyn­ku pod­czas mor­der­stwa szlach­cian­ki, to de­cy­zję co do jej lo­sów mógł pod­jąć je­dy­nie król w po­ro­zu­mie­niu z Radą Kró­lew­ską, a pra­ła­ci i ba­ro­no­wie kró­le­stwa prze­by­wa­li w tym cza­sie w róż­nych miej­scach kra­ju. Po­na­gla­ny przez Ma­cie­ja II do roz­po­czę­cia pro­ce­su Thu­rzó tłu­ma­czył ku­rio­zal­nie, że nie może do­star­czyć Elż­bie­cie we­zwa­nia na pro­ces, bo ta jest już w aresz­cie i na­le­ży ją trak­to­wać, jak­by była oso­bą mar­twą… Hra­bi­na, nie do­cze­kaw­szy pro­ce­su, zmar­ła 21 sierp­nia 1614 roku, po czte­rech la­tach za­mknię­cia w wie­ży.

Dzię­ki je­zu­ic­kie­mu pasz­kwi­lo­wi Elż­bie­ta Ba­to­ry sta­ła się bo­ha­ter­ką ogrom­nej licz­by hor­ro­rów, ko­mik­sów, fil­mów i gier – pro­duk­tów za­li­cza­nych w kul­tu­rze do kla­sy B (lub ni­żej). Przy­wo­ły­wa­ny na po­cząt­ku roz­dzia­łu film Wa­le­ria­na Bo­row­czy­ka, choć nie oba­la mitu krwa­wej hra­bi­ny, jest przy­naj­mniej wy­sma­ko­wa­nym pla­stycz­nie i war­to­ścio­wym ar­ty­stycz­nie dzie­łem. Nie­ste­ty, hi­sto­ry­cy, zwłasz­cza ci z za­chod­niej Eu­ro­py, wciąż w prze­wa­dze po­dą­ża­ją tro­pem wy­zna­czo­nym przez dzie­ło Lász­la Tu­ró­czie­go. Ale w każ­dej le­gen­dzie jest ziar­no praw­dy: w wie­lu ów­cze­snych ma­gnac­kich ro­dach w wy­ni­ku licz­nych mał­żeństw mię­dzy bli­ski­mi krew­ny­mi zda­rza­ły się „po­two­ry”, nie ina­czej było z Ba­to­ry­mi.

Ste­fan Ba­to­ry, bez­sprzecz­nie je­den z naj­zna­ko­mit­szych wład­ców elek­cyj­nych Rze­czy­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów, grun­tow­nie wy­kształ­co­ny (stu­dio­wał na uni­wer­sy­te­cie w Pa­dwie ra­zem ze swym przy­ja­cie­lem i przy­szłym współ­pra­cow­ni­kiem – Ja­nem Za­moy­skim), po­grom­ca wojsk Iwa­na Groź­ne­go pod Psko­wem, nie zdo­łał jed­nak za­pew­nić so­bie suk­ce­sji po śmier­ci. Mimo że zdo­był pol­skie in­dy­ge­na­ty szla­chec­kie dla kil­ku człon­ków swe­go rodu, uzy­skał pro­mo­cję na kar­dy­na­ła i bi­sku­pa war­miń­skie­go dla An­drze­ja Ba­to­re­go, a przede wszyst­kim wy­dał swą bra­ta­ni­cę, Gry­zel­dę, za het­ma­na Jana Za­moy­skie­go z my­ślą o przy­szłej unii pol­sko-­sied­mio­grodz­kiej, nie uda­ło mu się zbu­do­wać w Pol­sce cią­gło­ści wła­dzy dla Ba­to­rych. Jed­nym z głów­nych po­wo­dów było to, że Ste­fan Ba­to­ry nie chciał być „kró­lem ma­lo­wa­nym”. Już na sej­mie w To­ru­niu w 1576 roku ostrze­gał pol­ską szlach­tę:

Z wolą Bożą wy­ście mnie ob­ra­li wa­szym kró­lem. Przy­by­łem tu na wa­sze proś­by i na­le­ga­nia. Wy­ście wło­ży­li ko­ro­nę na moją gło­wę. Dla­te­go też je­stem wa­szym kró­lem, a nie lal­ką rzeź­bio­ną lub ma­lo­wa­ną. Chcę pa­no­wać i roz­ka­zy­wać i nie ścier­pię tego, że­by­ście mie­li być mo­imi na­uczy­cie­la­mi albo na­uczy­cie­la­mi do­rad­ców.

Nie były to sło­wa rzu­ca­ne na wiatr, o czym prze­ko­nał się Sa­mu­el Zbo­row­ski, ścię­ty 26 maja 1584 roku na dzie­dziń­cu zam­ku wa­wel­skie­go za swe war­chol­stwo i kno­wa­nia prze­ciw­ko kró­lo­wi. Było to wy­da­rze­nie bez pre­ce­den­su i przy­spo­rzy­ło mo­nar­sze wie­lu wro­gów. Opi­nia szla­chec­ka uczy­ni­ła ze Zbo­row­skie­go mę­czen­ni­ka i obroń­cę „zło­tej wol­no­ści”, za­czę­to też sar­kać na pa­no­sze­nie się „Wę­grzy­nów”, któ­rzy przy­by­li do Pol­ski ra­zem z Ba­to­rym. Bar­tosz Pa­proc­ki pi­sał mię­dzy in­ny­mi tak o Fe­ren­cu We­sse­lény­im, po­wier­ni­ku kró­la w Pol­sce: „Wę­grzyn nad zwy­czaj wie­lu Wę­grów cho­wał Rze­czy­po­spo­li­tej do­bra nie­mi pu­sto­szył…”. Opo­zy­cja (nie bez pod­szep­tów i du­ka­tów habs­bur­skich) za­czę­ła kró­la oskar­żać o okru­cień­stwo i zwra­cać bacz­niej­szą uwa­gę na po­czy­na­nia nie­któ­rych człon­ków rodu Ba­to­rych, zwłasz­cza na bra­tan­ka kró­lew­skie­go, księ­cia sied­mio­grodz­kie­go Zyg­mun­ta Ba­to­re­go…

Przed­wcze­sna śmierć kró­la Ste­fa­na Ba­to­re­go w 1586 roku za­ha­mo­wa­ła wszel­kie pla­ny dy­na­stycz­ne, a zu­peł­nie prze­kre­śli­ła je nie­sła­wa księ­cia Zyg­mun­ta Ba­to­re­go pa­nu­ją­ce­go w la­tach 1586–1599 w Sied­mio­gro­dzie. Ten rze­czy­wi­ście oka­zał się okrut­ni­kiem, do­dat­ko­wo co chwi­lę zmie­nia­ją­cym de­cy­zje – po trzy­kroć re­zy­gno­wał z tro­nu sied­mio­grodz­kie­go i po trzy­kroć nań wra­cał. Po ak­tor­sko za­in­sce­ni­zo­wa­nym pierw­szym odej­ściu z tro­nu zor­ga­ni­zo­wał krwa­wą ze­mstę na wszyst­kich, któ­rzy po­par­li rzą­dy jego chwi­lo­we­go na­stęp­cy, zresz­tą przez nie­go sa­me­go wy­zna­czo­ne­go. Po wy­myśl­nych tor­tu­rach stra­co­no za­rów­no nie­for­tun­ne­go na­stęp­cę Zyg­mun­ta, jego bli­skie­go ku­zy­na Bol­diz­sára (Bal­ta­za­ra), jak i eli­tę sied­mio­grodz­kiej spo­łecz­no­ści – po­li­ty­ków, hu­ma­ni­stów, by­łych współ­pra­cow­ni­ków kró­la Ste­fa­na. Kie­dy żona księ­cia Bal­ta­za­ra, Zu­zan­na, bła­ga­ła o li­tość dla swe­go męża oraz ojca, któ­ry tak­że zna­lazł się na li­ście pro­skryp­cyj­nej, Zyg­munt ka­zał ją ro­ze­brać i nago prze­pę­dzić poza za­mek. Jesz­cze więk­szym okrut­ni­kiem oka­zał się na­stęp­ca Zyg­mun­ta – Ga­briel Ba­to­ry (przez któ­re­go zo­sta­ła uwię­zio­na jego ku­zyn­ka Elż­bie­ta), ksią­żę sied­mio­grodz­ki w la­tach 1608–1613. Czas jego pa­no­wa­nia to okres rze­zi urzą­dza­nych praw­dzi­wym i do­mnie­ma­nym prze­ciw­ni­kom. Za­py­ta­ny przez swych do­rad­ców, kie­dy wresz­cie „uspo­koi swe rzą­dy”, miał od­po­wie­dzieć, że do­tych­czas osią­gnął licz­bę dzie­wę­ciu­set ko­cha­nek, obie­cu­je więc, że gdy do­cią­gnie do ty­sią­ca, za­cznie po­pra­wiać się pod każ­dym wzglę­dem. Nie wia­do­mo, czy do­trzy­mał­by obiet­ni­cy, gdyż wcze­śniej do­się­gły go szty­le­ty jego wła­snych haj­du­ków, któ­rzy nie mo­gli już znieść okru­cieństw swe­go pana. Wte­dy też ska­za­no na śmierć sio­strę Ga­brie­la, Annę, oskar­ża­jąc ją mię­dzy in­ny­mi o za­mor­do­wa­nie wła­sne­go dziec­ka, i tyl­ko wsta­wien­nic­two księ­cia Gábo­ra Be­th­le­na ura­to­wa­ło ją od sza­fo­tu.

Rów­nież losy kar­dy­na­ła An­drze­ja Ba­to­re­go po­to­czy­ły się tra­gicz­nie. Ten je­den z naj­wy­bit­niej­szych wę­gier­skich hu­ma­ni­stów i me­ce­na­sów kul­tu­ry w XVII wie­ku (jako bi­skup war­miń­ski zgro­ma­dził bar­dzo cen­ną bi­blio­te­kę), zu­peł­nie też spo­lo­ni­zo­wa­ny i wy­ra­ża­ją­cy przy­wią­za­nie do swej no­wej oj­czy­zny, w 1599 roku zo­stał zmu­szo­ny do ob­ję­cia tro­nu sied­mio­grodz­kie­go. Za­gro­żo­ny ze wszyst­kich stron przez na­jaz­dy ta­tar­sko-tu­rec­kie, zwró­cił się o po­moc do kró­la pol­skie­go Zyg­mun­ta III Wazy. Per­trak­ta­cje prze­rwa­ło jed­nak na­głe wtar­gnię­cie w gra­ni­ce Sied­mio­gro­du ho­spo­da­ra wo­ło­skie­go Mi­cha­ła Wa­lecz­ne­go. Ksią­żę An­drzej, po­bi­ty pod Sel­len­ber­kiem, sta­rał się prze­drzeć do Pol­ski, jed­nak w trak­cie uciecz­ki zo­stał schwy­ta­ny w ustron­nej cha­cie gó­ral­skiej i za­rą­ba­ny to­po­ra­mi przez ści­ga­ją­cych go Sze­kle­rów, któ­rzy nie­na­wi­dzi­li rodu Ba­to­rych od cza­sów urzą­dzo­nej przez Zyg­mun­ta Ba­to­re­go krwa­wej rze­zi w Sied­mio­gro­dzie – tak zwa­ne­go kar­na­wa­łu sied­mio­grodz­kie­go. Jego zwy­cięz­ca, ho­spo­dar Mi­chał Wa­lecz­ny, nie­dłu­go cie­szył się swym trium­fem, wkrót­ce zo­stał bo­wiem pod­stęp­nie za­mor­do­wa­ny z ini­cja­ty­wy swe­go do­tych­cza­so­we­go au­striac­kie­go so­jusz­ni­ka, ge­ne­ra­ła Gior­gia Ba­sty, z któ­rym współ­dzia­łał prze­ciw­ko księ­ciu An­drze­jo­wi Ba­to­re­mu. Jego na­miest­nic­two prze­szło do hi­sto­rii Wę­gier jako „pa­no­wa­nie gro­zy”. Był to je­den wiel­ki ciąg eg­ze­ku­cji i kon­fi­skat, a sam ge­ne­rał Gior­gio Ba­sta mógł­by spo­koj­nie zo­stać ko­lej­nym „wam­pi­rem” czy „po­two­rem” w gru­bym „be­stia­riu­szu” tej czę­ści Eu­ro­py, gdy­by nie to, że był wier­nym pod­da­nym ce­sa­rza i przy­kład­nym chrze­ści­ja­ni­nem… Ze stro­ny je­zu­ic­kich pi­sa­rzy nic mu nie gro­zi­ło. A tak je­den z taj­nych do­rad­ców ce­sar­skich re­la­cjo­no­wał wi­zy­ta­cję we władz­twie Ba­sty:

Wa­sza Ce­sar­ska mość, pro­szę mi wie­rzyć, by­wa­łem już w wie­lu stro­nach, ale z taką nę­dzą jak tu nie spo­tka­łem się na­wet u naj­uboż­szych buł­gar­skich czy serb­skich nie­wol­ni­ków Tur­cji, a prze­cież to o nich wła­śnie my­śli się, że nie moż­na na­wet so­bie wy­obra­zić gor­sze­go losu.

Do dzi­siaj hi­sto­ry­cy dys­ku­tu­ją, na ile Ba­to­rych okrut­ni­ka­mi uczy­ni­ły ich ob­cią­że­nia ge­ne­tycz­ne, a na ile uwa­run­ko­wa­nia po­li­tycz­ne w Sied­mio­gro­dzie i na ca­łych Wę­grzech. Wszak za­rów­no Zyg­munt, jak i Ga­briel Ba­to­ry zgod­nie byli uwa­ża­ni przez współ­czes­nych i daw­nych hi­sto­ry­ków za zna­ko­mi­tych wo­dzów i zręcz­nych po­li­ty­ków. Obaj byli zmu­sze­ni do cią­głe­go ba­lan­so­wa­nia mię­dzy Tur­cją a im­pe­rium Habs­bur­gów i pod­sy­ca­nia we­wnętrz­nej woj­ny mię­dzy stron­nic­twa­mi pro­tu­rec­ki­mi i pro­habs­bur­ski­mi. Wła­dzę w ta­kim pań­stwie – ob­lę­żo­nej twier­dzy z „pią­tą ko­lum­ną” w środ­ku – utrzy­mać mógł tyl­ko czło­wiek zde­cy­do­wa­ny na wszyst­ko, bez su­mie­nia. Albo „po­twór”, jak kto woli…Rozdział II

Diabły polskie są zbyt romantyczne

W dwu­set­ną rocz­ni­cę pierw­sze­go roz­bio­ru Pol­ski An­drzej Żu­ław­ski na­krę­cił Dia­bła. Hor­ror ten roz­gry­wa się w za­ję­tej przez Pru­sy w stycz­niu 1773 roku Wiel­ko­pol­sce. Do jed­ne­go z tu­tej­szych dwo­rów wra­ca zwol­nio­ny z wię­zie­nia mło­dy szlach­cic Ja­kub (Le­szek Te­le­szyń­ski), wtrą­co­ny do lo­chu za spi­sko­wa­nie prze­ciw kró­lo­wi. Wol­ność od­zy­sku­je dzię­ki ta­jem­ni­cze­mu przy­by­szo­wi (Woj­ciech Pszo­niak), któ­ry to­wa­rzy­szy mu w dro­dze do domu. Jest to dro­ga przez roz­pa­da­ją­cą się Rzecz­po­spo­li­tą, a nie­zna­jo­my wy­ba­wi­ciel oka­zu­je się dia­błem, któ­ry wrę­cza udrę­czo­ne­mu Ja­ku­bo­wi brzy­twę i wma­wia mu, że po­wi­nien oczy­ścić swój kraj z wsze­tecz­ni­ków. Naj­wię­cej zdraj­ców Ja­kub od­naj­du­je w ro­dzin­nym domu, gdyż jego naj­bliż­si ba­wią się hucz­nie na „tru­pie oj­czy­zny”, za­prze­daw­szy lub po­rzu­ciw­szy daw­ne ide­ały. Po­grą­żo­ny w sza­leń­stwie mor­du­je bez opa­mię­ta­nia, a dia­beł wra­ca do lasu, by szu­kać ko­lej­nych kan­dy­da­tów na „po­wstań­ców” (lub „żoł­nie­rzy wy­klę­tych”).

Film Żu­ław­skie­go szyb­ko stał się w PRL-u pół­kow­ni­kiem, a do kin tra­fił do­pie­ro w 1988 roku, lecz i dzi­siaj piew­cy bo­go­oj­czyź­nia­nej hi­sto­rii Pol­ski mo­gli­by gło­śno de­mon­stro­wać przed jego se­an­sa­mi. Wszak by­li­śmy „Chry­stu­sem na­ro­dów”! Ale czy na pew­no? Wy­star­czy spoj­rzeć na sto­su­nek pa­pie­stwa do na­szych po­wstań na­ro­do­wych, aby prze­ko­nać się, iż po­strze­ga­no nas wręcz od­wrot­nie. Jed­nak nie tyl­ko Ta­de­usz Ko­ściusz­ko, Piotr Wy­soc­ki czy Ro­mu­ald Trau­gutt (czło­wiek bar­dzo re­li­gij­ny) byli dla pa­pie­ży wi­chrzy­cie­la­mi i bun­tow­ni­ka­mi wo­bec pra­wo­wi­tej wła­dzy ce­sa­rzy i kró­lów – po­ma­zań­ców bo­żych; oka­zu­je się, że dia­bła­mi mo­gli zo­stać i kon­fe­de­ra­ci bar­scy, wszak sta­łym ele­men­tem ich mun­du­ru był ryn­graf z Mat­ką Bo­ską. Naj­więk­szą sła­wę zdo­był so­bie „dia­beł” An­to­ni Ko­siń­ski, ja­ko­by spo­krew­nio­ny z osła­wio­nym po­ry­wa­czem kró­la Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta Po­nia­tow­skie­go, Ja­nem Kuź­mą, kon­fe­de­ra­tem bar­skim, któ­ry uży­wał pseu­do­ni­mu… Ko­siń­ski. Po roz­wią­za­niu kon­fe­de­ra­cji An­to­nii Ko­siń­ski, ze­braw­szy od­dział nie­do­bit­ków, za­czął nę­kać łu­pież­czy­mi wy­pra­wa­mi przy­le­głe do Wiel­ko­pol­ski wo­je­wódz­twa. Na­stęp­nie przedarł się na Śląsk, gdzie tak dał się we zna­ki nie­miec­kim kup­com, że jego imie­niem stra­szo­no dzie­ci we wszyst­kich kra­jach nie­miec­kich, a w koń­cu stał się czar­nym cha­rak­te­rem w Zbój­cach Frie­dri­cha Schil­le­ra. W 1794 roku wró­cił do kra­ju i zgi­nął w obro­nie pod­war­szaw­skiej Pra­gi, ob­lę­żo­nej przez woj­ska Alek­san­dra Su­wo­ro­wa. Jed­nak dia­bel­ska opi­nia tak do nie­go przy­lgnę­ła, iż w lu­do­wych po­da­niach szla­chet­nie uro­dzo­ny dia­beł Ko­siń­ski na­dal har­cu­je nad Je­zio­rem Śle­siń­skim w cha­rak­te­rze miej­sco­wej le­gen­dy.

Ktoś mógł­by po­wie­dzieć, że to wy­pad­ki jed­nost­ko­we, a pa­pie­że i inni hie­rar­cho­wie ko­ściel­ni mu­sie­li ma­new­ro­wać w me­an­drach wiel­kiej po­li­ty­ki, czę­sto po ci­chu sprzy­ja­jąc Po­la­kom. Na przy­kład pa­pież Grze­gorz XVI, przy­jąw­szy na au­dien­cji ge­ne­ra­ła Wła­dy­sła­wa Za­moy­skie­go w 1837 roku, prze­pra­szał go za swą en­cy­kli­kę Cum pri­mum z 9 czerw­ca 1832 roku po­tę­pia­ją­cą po­wsta­nie li­sto­pa­do­we. Pa­pież tłu­ma­czył się, że zo­stał wpro­wa­dzo­ny w błąd przez swych współ­pra­cow­ni­ków i ro­syj­ską dy­plo­ma­cję, że miał do­bre in­ten­cje i jego za­mia­rem było ra­to­wa­nie Ko­ścio­ła na zie­miach pol­skich. Spraw­dzi­ło się tu­taj po­pu­lar­ne przy­sło­wie, że do­bry­mi chę­cia­mi jest pie­kło bru­ko­wa­ne, gdyż en­cy­kli­ka nie uchro­ni­ła ani pol­skie­go Ko­ścio­ła, ani jego owie­czek przed re­pre­sja­mi. Nie zmie­ni­ło to jed­nak ne­ga­tyw­ne­go na­sta­wie­nia do wal­ki nie­pod­le­gło­ścio­wej Po­la­ków na­stęp­ców Grze­go­rza XVI.

By­wa­ło jed­nak i tak, że bez pa­pie­skich en­cy­klik czy nie­przy­chyl­nej pro­pa­gan­dy au­striac­kich, pru­skich i ro­syj­skich dwo­rów Po­la­cy sta­wa­li się sy­no­ni­ma­mi dia­błów. Taką opi­nię zy­ska­li­śmy mię­dzy in­ny­mi w ar­cy­ka­to­lic­kiej Hisz­pa­nii w cza­sie wo­jen na­po­le­oń­skich. Dla nas szar­ża szwo­le­że­rów gwar­dii pod So­mo­sier­rą 30 li­sto­pa­da 1808 roku to je­den z naj­pięk­niej­szych wy­czy­nów pol­skie­go orę­ża, któ­ry wy­wo­łał zdu­mie­nie i po­dziw w so­jusz­ni­kach. Na­to­miast dla hisz­pań­skich par­ty­zan­tów i żoł­nie­rzy otwar­cie dro­gi na ich sto­li­cę – Ma­dryt – i dia­bel­ska sztucz­ka, co skwa­pli­wie roz­gła­sza­li księ­ża i za­kon­ni­cy, wi­dzą­cy w ce­sa­rzu Fran­cu­zów wcie­le­nie sa­me­go sza­ta­na. Zresz­tą Po­la­cy dali w Hisz­pa­nii wie­le do­wo­dów, że po­tra­fią być rów­nie okrut­ni, jak „fran­cu­skie dia­bły”; nie­jed­na ze scen, któ­re Fran­ci­sco Goya uwiecz­nił w swym przej­mu­ją­cym cy­klu gra­ficz­nym Okru­cień­stwa woj­ny, mo­gła­by być dzie­łem pol­skich żoł­nie­rzy.

Woj­na na Pół­wy­spie Ibe­ryj­skim z lat 1808–1814 do dziś po­zo­sta­je jed­ną z naj­okrut­niej­szych w hi­sto­rii. Obie stro­ny do­pusz­cza­ły się nie­wy­obra­żal­nych zbrod­ni. Roz­po­wszech­nia­ny w cza­sie woj­ny ka­te­chizm hisz­pań­ski za­wie­rał py­ta­nie: „Kim są Fran­cu­zi?” i za­raz od­po­wia­dał: „Daw­ni chrze­ści­ja­nie, a obec­nie he­re­ty­cy”. Żoł­nie­rze fran­cu­scy, wy­cho­wa­ni w więk­szo­ści na ide­ałach re­wo­lu­cji fran­cu­skiej, w cza­sie swych dzia­łań nie oszczę­dza­li hisz­pań­skie­go Ko­ścio­ła (mię­dzy in­ny­mi ska­so­wa­no wte­dy in­sty­tu­cję in­kwi­zy­cji). Na po­rząd­ku dzien­nym były nisz­cze­nie i bez­czesz­cze­nie świą­tyń, ra­bo­wa­nie ko­ściel­nych dóbr i mor­do­wa­nie księ­ży czy za­kon­ni­ków, któ­rzy w więk­szo­ści byli za­an­ga­żo­wa­ni w an­ty­fran­cu­ską par­ty­zant­kę. Ta­kie po­stę­po­wa­nie wzbu­dza­ło tyl­ko w Hisz­pa­nach ko­lej­ne fale nie­na­wi­ści i wolę opo­ru prze­ciw fran­cu­skim dia­błom i ich so­jusz­ni­kom. Po­la­cy, sami prze­cież bę­dą­cy ka­to­li­ka­mi, w o wie­le mniej­szym stop­niu ra­ni­li hisz­pań­skie uczu­cia re­li­gij­ne, ale nie chro­ni­ło to pol­skich żoł­nie­rzy przed ata­ka­mi. Szar­pa­ni mie­sią­ca­mi w woj­nie par­ty­zanc­kiej, za­po­mi­na­li o wszyst­kich obiek­cjach i na rów­ni z Fran­cu­za­mi wy­ci­na­li w pień hisz­pań­skie wio­ski, mia­stecz­ka i mia­sta. Je­den z pol­skich ofi­ce­rów z dumą pi­sał w li­ście do ro­dzi­ny: „Hisz­pa­nów wszel­ki­mi spo­so­ba­mi na­kła­nia­my do spo­koj­no­ści. Księ­ży po­ło­wę ju­że­śmy po­wie­si­li, a za pod­da­niem się Ka­dyk­su wszyst­ko skoń­czo­ne być po­win­no”. Za­pew­nie­nia o koń­cu tej prze­klę­tej woj­ny po­wta­rza­ły się po ko­lej­nych wiel­kich zwy­cię­stwach wojsk fran­cu­sko-pol­skich: zdo­by­ciu Sa­ra­gos­sy, Ma­dry­tu czy Ma­la­gi. I rów­nie szyb­ko roz­wie­wa­ły się, gdy wspie­ra­ni przez Bry­tyj­czy­ków Hisz­pa­nie, nie ba­cząc na swe stra­ty, zno­wu ru­sza­li do wal­ki. Wy­mie­nio­ne na­po­le­oń­skie zwy­cię­stwa zwią­za­ne są też z rze­zia­mi urzą­dza­ny­mi w zdo­by­tych mia­stach przez zwy­cięz­ców. Miesz­kań­cy Sa­ra­gos­sy i Ma­la­gi do­świad­czy­li przy tym, że „dia­bły znad Wi­sły” mogą być rów­nie, a na­wet bar­dziej okrut­ne od tych fran­cu­skich. Pol­skie wy­czy­ny w Sa­ra­gos­sie przej­mu­ją­co uka­zał Ste­fan Że­rom­ski w Po­pio­łach. Choć opis ma­so­wych gwał­tów hisz­pań­skich mni­szek przez pol­skich żoł­nie­rzy jest po­dob­no gru­bo prze­sa­dzo­ny, nie zmie­nia to fak­tu, że lu­dzie, któ­rzy czę­sto mie­li w pa­mię­ci rzeź Pra­gi uczy­nio­ną z roz­ka­zu Su­wo­ro­wa, te­raz ro­bi­li to samo w da­le­kim kra­ju, któ­re­go więk­szość miesz­kań­ców ni­g­dy wcze­śniej o Po­la­kach nie sły­sza­ła.

Rów­nież oby­wa­te­le Ma­la­gi na dłu­go za­pa­mię­ta­li zdo­by­cie swe­go mia­sta przez Po­la­ków 8 lu­te­go 1810 roku. Ran­kiem tego dnia Dy­wi­zja Księ­stwa War­szaw­skie­go wcho­dzą­ca w skład kor­pu­su ge­ne­ra­ła Ho­ra­ce­go Séba­stia­nie­go za­ję­ła po­zy­cje na przed­po­lach Ma­la­gi. Ge­ne­rał wy­słał do mia­sta par­la­men­ta­riu­szy, ale pro­po­zy­cja ka­pi­tu­la­cji zo­sta­ła zde­cy­do­wa­nie od­rzu­co­na. Na nie­szczę­ście, kie­dy po­sło­wie wra­ca­li do swo­ich, z któ­re­goś okna padł strzał i po­ło­żył tru­pem jed­ne­go z pol­skich uła­nów w eskor­cie. Po­la­ków ogar­nął gniew, co na­tych­miast wy­ko­rzy­stał fran­cu­ski do­wód­ca, wy­zna­cza­jąc ich do sztur­mu for­ty­fi­ka­cji mia­sta. Pol­scy żoł­nie­rze, mimo gę­ste­go ognia, szyb­ko prze­rwa­li hisz­pań­ską obro­nę i wtar­gnę­li do mia­sta. Jak wspo­mi­na uczest­nik ata­ku, po­rucz­nik Sta­ni­sław Bro­eke­re: „Uzbro­je­ni miesz­kań­cy wal­czy­li na uli­cach, a z okien do­mów rzu­ca­no na nas ka­mie­nia­mi lub pa­lą­cy­mi się głow­nia­mi, ale by­li­śmy nie­ustra­sze­ni i nic w świe­cie nie­zdol­nem było po­wstrzy­mać na­sze­go za­pa­łu i roz­ją­trze­nia”. Gdy Po­la­cy prze­ła­ma­li ten opór, oka­za­ło się, iż w tym cza­sie część obroń­ców ra­to­wa­ła cy­wi­li, ła­du­jąc ich na bar­ki i okrę­ty cu­mu­ją­ce w por­cie. W tym mo­men­cie rzeź roz­sza­la­ła się na do­bre.

Pie­cho­ta na­sza – pi­sze Bro­eke­re – strze­la­ła do okrę­tów na­peł­nio­nych męż­czy­zna­mi, ko­bie­ta­mi i dzieć­mi, a uła­ni na­cie­ra­li i kłu­li pi­ka­mi ucie­ka­ją­cych w ło­dziach, rzu­ca­jąc się za nie­mi przy por­cie w mo­rze. Kogo tyl­ko spo­tka­li­śmy na uli­cy, czy to star­ca, mło­dzień­ca, ko­bie­tę lub dziec­ko – wszyst­ko pa­da­ło tru­pem.

We­dług po­rucz­ni­ka po ma­sa­krze na dro­dze do por­tu na­li­czo­no oko­ło sze­ściu­set zwłok, któ­rych Po­la­cy nie po­zwa­la­li ru­szać przez sześć dni. Po­nad­to na dru­gi dzień po zdo­by­ciu mia­sta na jed­nym z bal­ko­nów po­wie­szo­no do­wód­cę obro­ny, by miesz­kań­cy in­nych hisz­pań­skich miej­sco­wo­ści wie­dzie­li, że z Po­la­ka­mi nie war­to za­dzie­rać.

Nic nie może uspra­wie­dli­wić be­stial­stwa wo­bec bez­bron­nych cy­wi­li, lecz trze­ba przy tym pa­mię­tać, że Hisz­pa­nie tak­że nie pa­tycz­ko­wa­li się ze schwy­ta­ny­mi w za­sadz­kach fran­cu­ski­mi czy pol­ski­mi żoł­nie­rza­mi, pod­da­jąc ich przed śmier­cią okrut­nym tor­tu­rom. Tak zbez­czesz­czo­ne cia­ła po­rzu­ca­li przy dro­gach, by mo­gli od­kryć je prze­jeż­dża­ją­cy lub ma­sze­ru­ją­cy tędy nie­przy­ja­cie­le. W ten spo­sób spi­ra­la nie­na­wi­ści wciąż na­krę­ca­ła się od nowa, aż wresz­cie w 1815 roku strą­co­no z tro­nu „an­ty­chry­sta” Na­po­le­ona, któ­ry ośmie­lił się ogło­sić po­ma­zań­cem bo­żym, rów­nym ce­sa­rzom i kró­lom Za­cho­du i Wscho­du. Nie­na­wi­dzo­no go za to w Hisz­pa­nii, Pru­sach, Ro­sji i wie­lu in­nych kra­jach, któ­ry­mi ar­mie na­po­le­oń­skie za­trzę­sły w po­sa­dach. Jed­nak i w so­jusz­ni­czych kra­jach po­dej­rze­wa­no, że ce­sarz Fran­cu­zów sprzy­mie­rzył się z si­ła­mi nie­czy­sty­mi, by od­no­sić zwy­cię­stwo za zwy­cię­stwem. W Księ­stwie War­szaw­skim chło­pi opo­wia­da­li so­bie, że Na­po­le­on to wiel­ki cza­row­nik, któ­ry ma nie­zwy­cię­żo­ną ar­mię, bo no­wych żoł­nie­rzy po­wo­łu­je do ży­cia ze skrę­co­nej w cho­cho­ły sło­my. W każ­dej le­gen­dzie tkwi ziar­no praw­dy, gdyż po klę­sce i od­wro­cie Wiel­kiej Ar­mii z Ro­sji ce­sarz roz­ka­zał księ­ciu Jó­ze­fo­wi Po­nia­tow­skie­mu od­bu­do­wać swe woj­ska – zwłasz­cza ka­wa­le­rię, któ­ra mo­gła­by za­stą­pić dro­gę ko­zac­kim sot­niom cara Alek­san­dra. I wte­dy pol­ski wódz roz­ka­zał zwer­bo­wać chło­pów ra­zem z ich krę­py­mi wierz­chow­ca­mi cią­gną­cy­mi na co dzień wozy ze sło­mą i płu­gi w polu. Nie­je­den we­te­ran spod So­mo­sier­ry, Gro­cho­wa czy Bo­ro­di­no z po­wąt­pie­wa­niem pa­trzył na tę pstro­ka­tą zbie­ra­ni­nę lu­dzi, po­ubie­ra­nych w suk­ma­ny i z kra­kow­ski­mi czap­ka­mi na gło­wach, któ­rzy szu­ra­li po zie­mi bo­sy­mi no­ga­mi zwi­sa­ją­cy­mi z grzbie­tów zbyt ma­łych do jaz­dy ko­ni­ków. A jed­nak stał się cud, gdyż bar­dzo szyb­ko stwo­rzo­no z nich jed­ną z naj­sku­tecz­niej­szych for­ma­cji ka­wa­le­ryj­skich w Eu­ro­pie – kra­ku­sów. Zo­ba­czyw­szy ich umie­jęt­no­ści, za­chwy­co­ny Na­po­le­on miał po­dob­no wy­krzyk­nąć do księ­cia Jó­ze­fa, że musi mieć trzy ty­sią­ce ta­kiej „jaz­dy pig­mej­skiej”. Ko­za­cy otrzy­ma­li god­ne­go prze­ciw­ni­ka nie tyl­ko w ostat­nich kam­pa­niach na­po­le­oń­skich, ale i w póź­niej­szych po­wsta­niach pol­skich – li­sto­pa­do­wym i stycz­nio­wym.

Kra­ku­si, ko­sy­nie­rzy, żu­awi śmier­ci… Po­dob­nie jak w fil­mie Żu­ław­skie­go, dia­beł tań­czył z nagą śmier­cią nad gro­ba­mi mło­dzień­ców, któ­rzy uwie­rzy­li, że ki­ja­mi i ko­sa­mi da­dzą radę ka­ra­bi­nom i ar­ma­tom. By­wa­ło też, iż prze­cho­dził na żołd za­bor­cy, jak w Ga­li­cji w 1846 roku, gdy „lud po­boż­ny i ule­gły” w kil­ka nocy wy­ciął swych pa­nów or­ga­ni­zu­ją­cych nowe po­wsta­nie. Oj, miał dia­beł uży­wa­nie wśród pańsz­czyź­nia­nych nie­wol­ni­ków, któ­rych zmar­twych­wsta­nie Rze­czy­po­spo­li­tej prze­ra­ża­ło bar­dziej niż on sam i prze­stro­gi ko­ściel­nych mi­sjo­na­rzy. Wstę­po­wał bies i na car­ską służ­bę – jako agent ochra­ny po­pu­la­ry­zo­wał w Kró­le­stwie Pro­to­ko­ły mę­dr­ców Sy­jo­nu lub gło­sił idee pan­sla­wi­zmu.

Były jed­nak i ta­kie dia­bły, któ­re za nic nie prze­szły­by na obcą służ­bę; moż­na stwier­dzić, że były to bie­sy ar­cy­pol­skie. Naj­słyn­niej­szym z nich był dia­beł Bo­ru­ta spod Łę­czy­cy. Wie­le było o nim opo­wie­ści z róż­nych cza­sów, a jed­na z ostat­nich do­ty­czy wrze­śnia 1939 roku. Dia­beł pa­trio­ta na wieść o na­pa­ści Nie­miec na Pol­skę wstą­pił do Wiel­ko­pol­skiej Bry­ga­dy Ka­wa­le­rii i bił dziel­nie swą lan­cą za­koń­czo­ną wi­dła­mi nie­przy­ja­ciół, któ­rzy mie­li wy­pi­sa­ne na pa­sach: „Gott mit uns” (Bóg z nami). Bo­ru­ta był tak za­pa­mię­ta­ły w swej dia­blej nie­na­wi­ści, że rzu­cał się z lan­cą i sza­blą na nie­miec­kie czoł­gi – prze­ci­nał je i za­pa­lał pie­kiel­nym ogniem. Tak opo­wia­da­li so­bie lu­dzie, po­cie­sza­jąc się po klę­sce, lecz go­eb­bel­sow­ska pro­pa­gan­da zmie­ni­ła tę le­gen­dę w pasz­kwil, że sza­le­ni Po­la­cy rzu­ca­li się na nie­miec­kie czoł­gi z sza­bla­mi. Moż­na tu­taj od­wró­cić słyn­ne stwier­dze­nie z Fau­sta Go­ethe­go i po­wie­dzieć, że pa­trio­tycz­ny dia­beł Bo­ru­ta chciał do­brze, ale na złe się to ob­ró­ci­ło, gdyż Po­la­cy wciąż byli – za­rów­no przez wro­gów, jak i so­jusz­ni­ków – oskar­ża­ni o zbyt­nią bra­wu­rę, ro­man­tycz­ne po­ry­wy, nie­li­cze­nie się z rze­czy­wi­sto­ścią. Na­wet w zwy­cię­skich bi­twach, nie mó­wiąc o tak tra­gicz­nych klę­skach jak po­wsta­nie war­szaw­skie, po­no­si­li­śmy wiel­kie ofia­ry, nie zy­sku­jąc nic po­nad po­kle­py­wa­nie po ple­cach przez so­jusz­ni­ków, któ­rzy dzię­ki Po­la­kom mo­gli oszczę­dzić wła­sną krew. Wróć­my przy tym do woj­ny Na­po­le­ona w Hisz­pa­nii.

W 1810 roku Po­la­cy za­gar­nę­li na hisz­pań­skich zie­miach kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy owiec. Z roz­ka­zu ce­sa­rza więk­szość tego ol­brzy­mie­go sta­da prze­pę­dzo­na zo­sta­ła do Fran­cji, a trzy­dzie­ści sześć ty­się­cy ode­sła­no do Pol­ski – „dla na­ro­du”. W więk­szo­ści tra­fi­ły one na pa­stwi­ska pod Kiel­ca­mi, lecz po tym, jak zo­sta­ły już ostrzy­żo­ne, Na­po­le­on roz­ka­zał za­re­kwi­ro­wać weł­nę i ode­słać ją do Fran­cji. Od tego cza­su mó­wio­no w Eu­ro­pie z iro­nią, że Po­la­cy są je­dy­nym na­ro­dem go­to­wym od­da­wać ży­cie za „mer­ci” (dzię­ku­ję).Seria Ludowa Historia Polski

Pol­ska żyje hi­sto­rią. Ale wła­ści­wie czy­ja to hi­sto­ria? Na­sza świa­do­mość i wy­obraź­nia hi­sto­rycz­na za­trzy­ma­ły się w mi­tycz­nych obra­zach hu­sa­rzy, het­ma­nów i bia­łych dwor­ków szla­chec­kich. Co jed­nak z dzie­ja­mi po­zo­sta­łych 90% po­pu­la­cji na­sze­go kra­ju? Czy nie mają one zna­cze­nia, bo po­zo­sta­ją je­dy­nie mil­czą­cym tłem i na­wo­zem dla hi­sto­rii elit? Czy dzie­je zwy­kłych lu­dzi są mniej waż­ne?

No­wo­cze­sna hi­sto­rio­gra­fia, an­tro­po­lo­gia i so­cjo­lo­gia hi­sto­rycz­na prze­ko­nu­ją, że jest wręcz od­wrot­nie. Nie tyl­ko dla­te­go, że do­ty­czą one przy­gnia­ta­ją­cej więk­szo­ści na­szych przod­ków. Nie tyko dla­te­go, że nie­do­strze­ga­na i prze­mil­cza­na przez wie­ki pod­mio­to­wość klas lu­do­wych – ich co­dzien­ny opór, a cza­sem otwar­te bun­ty – za­wsze wpły­wa­ła na kształt dzie­jów ofi­cjal­nych. Ale tak­że dla­te­go, że hi­sto­ria nie­uprzy­wi­le­jo­wa­nych jest toż­sa­ma z pro­ce­sem de­mo­kra­ty­za­cji i jako taka po­zo­sta­je nie­za­koń­czo­na.

Se­ria książ­ko­wa Lu­do­wa Hi­sto­ria Pol­ski ma sta­no­wić przy­czy­nek do od­zy­ska­nia za­po­mnia­nych dzie­jów zwy­kłych lu­dzi. Chce­my w niej przed­sta­wiać naj­cie­kaw­sze pra­ce o tych, któ­rzy nie kwa­li­fi­ko­wa­li się do na­ro­du Sar­ma­tów, choć byli praw­dzi­wą solą ziem daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej. Będą to za­tem książ­ki o chło­pach pańsz­czyź­nia­nych, miej­skiej bie­do­cie, lu­dziach luź­nych (pod pew­ny­mi wzglę­da­mi od­po­wia­da­ją­cych dzi­siej­sze­mu pre­ka­ria­to­wi), a wresz­cie pro­le­ta­ria­cie. Od­da­my głos ko­bie­tom, mi­gran­tom, mniej­szo­ściom. Zwró­ci­my uwa­gę na skrzyw­dzo­nych i po­ni­żo­nych, dla któ­rych nie ma miej­sca w hi­sto­rii im­pe­riów i dy­na­stii, choć to prze­cież ich trud za­wsze bu­do­wał po­tę­gę państw i wład­ców. Wy­do­bę­dzie­my z nie­by­tu opo­wie­ści o ży­ciu co­dzien­nym zwy­kłych lu­dzi, ich do­świad­cze­niach, kul­tu­rze, kon­dy­cji eko­no­micz­nej i sta­tu­sie praw­nym, aspi­ra­cjach i spo­so­bach or­ga­ni­zo­wa­nia się. Przyj­rzy­my się mniej lub bar­dziej zna­nym epi­zo­dom wdzie­ra­nia się klas ple­bej­skich w sfe­rę po­li­tycz­nej wi­dzial­no­ści – spo­łecz­nym po­ru­sze­niom, re­be­liom i po­wsta­niom – jak w 1648, 1794, 1846, 1905 czy 1980 roku. Opo­wie­my ina­czej za­rów­no hi­sto­rię daw­ną, jak i XX wie­ku. Ce­lem se­rii Lu­do­wa Hi­sto­ria Pol­ski jest za­tem wy­peł­nie­nie naj­więk­szej z bia­łych plam na­szych dzie­jów, przy­czy­nie­nie się do przy­wró­ce­nia na­leż­ne­go miej­sca i god­no­ści ple­bej­skim przod­kom przy­gnia­ta­ją­cej więk­szo­ści z nas. Z pew­no­ścią po­zwo­li nam to le­piej zro­zu­mieć wła­sną hi­sto­rię, ale może też po­móc sta­wić czo­ła wy­zwa­niom współ­cze­sno­ści i przy­szło­ści.

Prze­my­sław Wiel­gosz

Re­dak­tor me­ry­to­rycz­ny se­rii
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: