Śladem fal. Tom 1 - ebook
Opowieść o tym, czym staje się dom rodzinny, kiedy trzeba go stworzyć od początku.
Po wojnie rodzina Duszów opuszcza wieś w centralnej Polsce – miejsce, z którym byli związani od pokoleń – i wyrusza na północ, w nieznane. W Łebie, nad zimnym morzem, próbują zacząć życie od nowa.
Elżbieta, ambitna i silna, dostaje się na medycynę w Łodzi – to jej szansa, ale też wyzwanie.
Irena szybko odkrywa, że nawet najpiękniejsza miłość może zamienić się w pułapkę.
Gabrysia nie godzi się na nic i na nikogo – nie da się wcisnąć w żadne ramy.
Ich ojciec Tadeusz wciąż ufa, że wychowa dzieci na ludzi nowego, lepszego świata – choć coraz trudniej mu uwierzyć, że taki świat naprawdę się urzeczywistni.
Śladem fal to opowieść o kobietach, które musiały dorosnąć za wcześnie, i mężczyznach, którzy chcieli dobrze, ale nie zawsze potrafili.
To historia o przetrwaniu – i o tym, jak to, co nowe, nakłada się na minione, tworząc własny, niepowtarzalny wzór i rytm.
Bo każdy z nas podąża śladem fal.
Tom pierwszy sagi Rodzina Duszów
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Powieść |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68381-71-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Osjaków, maj 1945_
Tadeusz Dusza stał przed stodołą i wpatrywał się w żonę. Usiłował sobie przypomnieć, ile właściwie ma lat. Przecież jeszcze godzinę temu widział ją w kuchni – zgarbioną, przytłoczoną troskami, pełną niepokoju o rodzinę. A teraz? Stała wyprostowana przy stole zastawionym zakąskami, jakby czas cofnął się o dekadę. Jej oczy, dotąd przygaszone codziennymi zmartwieniami, roziskrzyły się – nagle utkwione w muzykantach, a szczególnie w akordeoniście. A ten? Chyba poczuł jej wzrok na sobie, bo co chwilę rzucał jej szybkie, przeciągłe spojrzenia znad instrumentu. I chyba nawet uśmiechał się pod wąsem.
Tadeusz poczuł, jak wzbiera w nim gniew. Zwariował ten chłopak? Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, a Celina... Celina była czterdziestoletnią kobietą, matką czwórki dzieci! Ale nagle przyszła mu do głowy inna myśl – no dobrze, i co z tego? Przyjrzał się jej uważniej. Jasne włosy bez śladu siwizny. Gładka cera, smukła sylwetka. I jeszcze te piersi, które wciąż trzymały się wysoko, jakby czas nie odcisnął na nich swojego piętna.
Zrobiło mu się gorąco. Może to przez te kolejki samogonu, które zdążył wychylić ze swoimi? Zmarszczył brwi, przetarł twarz dłonią, jakby chciał się otrzeźwić. Kiedy ponownie spojrzał w stronę Celiny, już jej tam nie było.
Wokół trwała zabawa, głośna i rozszalała. Trudno było uwierzyć, że ci sami ludzie jeszcze niedawno byli cieniem samych siebie – głodni, umęczeni, naznaczeni wojną. A teraz? Pili, śmiali się, przepijali do siebie, a młodzi tańczyli, jakby chcieli zatracić się w tej jednej chwili, w zapomnieniu.
A Celina...? Gdzie, do diabła, poszła Celina?
Tadeusz ponownie spojrzał na wirujących w tańcu ludzi. Nie ulegało wątpliwości – to była prawdziwa zabawa, jakiej we wsi nie widziano od lat. Może i głód doskwierał, może wojna odcisnęła piętno, ale ludzie nie zapomnieli, jak żyć. Ktoś przekonał nowego pełnomocnika, by sprowadził do wsi muzykantów. Własnych już nie było od lata 1942 roku. Zabrano ich razem z innymi – nikt nie wrócił. W tłumie brakowało tylu znajomych twarzy... Igły, który pomagał mu kręcić powrozy, i jego małego Icka o oczach koloru bławatków. Nie, nie mógł o tym myśleć. Lepiej napić się i patrzeć na żonę.
Celina była królową balu, mimo że najstarsza z tańczących. W jej stronę zwróciło się wiele spojrzeń – i podziwu, i zazdrości. Tadeusz uśmiechnął się pod nosem. Ruszył w stronę tancerzy, kiedy dostrzegł, że wśród nich pojawiły się jego córki – Elżbieta i Irena. Pożyczone od sąsiadki sukienki nadawały im dojrzały wygląd, który obudził w nim niepokój. Były już dorosłe. I piękne. Objęcia młodych mężczyzn w skórzanych kurtkach wydały mu się zbyt pewne siebie. Zmrużył oczy, próbując rozpoznać twarze. Obcy. Przyjezdni. Zjechało tu wielu ludzi, bo okazja była wyjątkowa.
– Ładne ma pan córki, panie Dusza.
Tadeusz drgnął. Głos dochodził spod drzewa, gdzie ktoś stał w cieniu. Mężczyzna miał zsuniętą na twarz czapkę w jodełkę i palił papierosa. W mroku błysnęły wojskowe oficerki.
– My się znamy? – zapytał Tadeusz, starając się nie zdradzić niepokoju.
– Ja was znam.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by dostrzec coś jeszcze – bliznę przecinającą policzek obcego. Mężczyzna wyciągnął rękę. W jego dłoni pojawiła się szklanka.
– Wypijmy.
– Nie piję z nieznajomymi.
– Wasza strata – rzucił tamten i wychylił wódkę jednym haustem. – Ale ja o was słyszałem. I to niejedno.
Tadeusz uśmiechnął się krzywo.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. Porządnym chłopem jestem.
Obcy parsknął.
– Porządnym? Kiedy? Wówczas gdy bili was szkopscy żandarmi? Czy kiedy braliście udział w parcelacji majątków? Lepiej się zdecydujcie.
Tadeusz poczuł lodowaty dreszcz na plecach. Nie chciał jednak okazać strachu.
– Obszarnikom się zabiera, chłopom daje. To reforma rolna.
– Reforma? – Mężczyzna w czapce prychnął. – To rabunek. A my o wszystkim wiemy, Dusza. Tak samo jak o tym, że u was w chacie kryli się Sowieci.
– Ranni byli. Potrzebowali pomocy – odpowiedział spokojnie, choć serce biło mu szybciej.
– Ale miłosiernie. Pewnie dla was ta czerwona zaraza to wyzwoliciele, co?
Tadeusz milczał. Wtedy mężczyzna spojrzał mu prosto w oczy.
– Radzę się zastanowić – mruknął, wskazując ruchem głowy na wirujące w tańcu córki. – Macie rodzinę. Piękne dziewczęta. Chyba nie chcecie, żeby coś im się stało? Ja też bym tego nie chciał.
Serce Tadeusza uderzyło mocniej. W ciągu sekundy podjął decyzję. Odstawił nietkniętą wódkę i rzucił się w stronę tancerzy. Musiał zabrać córki. Teraz. Natychmiast.
– Idziemy stąd! – syknął, chwytając Irenę za rękę.
– Tato, dopiero zaczęłyśmy tańczyć! – zaprotestowała Elżbieta.
– Nie szkodzi. Idziemy.
– Ale dlaczego? – Irena skrzywiła się, próbując uwolnić dłoń.
Tadeusz spojrzał na Elżbietę. Musiała dostrzec coś w jego twarzy, bo zamilkła.
– Zabierzcie matkę – rzucił i rozejrzał się nerwowo. Ludzie patrzyli na niego zdziwieni.
– Dusza! Nie napijesz się z nami?!
Nie odpowiedział. Szedł szybkim krokiem, trzymając rękę córki zbyt mocno. Celina za nimi sapała z wysiłku.
Kiedy wreszcie przekroczyli próg domu, Tadeusz ryglował drzwi drżącymi dłońmi.
– Na strych. I nie odzywać się! – rozkazał.
Tym razem nikt nie protestował. Gdy tylko dziewczęta zniknęły, chwycił drabinę i wyniósł ją z kuchni do pokoju. Nie zdążył zrobić nic więcej, kiedy usłyszał wystrzały.
Zamarł.
Potem cisza. A zaraz po niej – kobiecy krzyk. Ktoś biegł wzdłuż chaty.
– Dusza! Dusza! – dobiegło zza drzwi.
Tadeusz wyciągnął pistolet ze skrytki w ścianie i powoli podszedł do wejścia.
– Tadek? Jesteś tam?!
Rozpoznał głos. Józek. Otworzył.
– Twoje dziewczyny były na zabawie? – Józek był spocony, zdyszany.
– Były. Ale wróciły wcześniej – odpowiedział Tadeusz, nie opuszczając broni.
– Dobrze... – Sąsiad otarł twarz rękawem. Spojrzał na pistolet i pokręcił głową. – To już niepotrzebne. Byli tu. Ci z lasu. Zabili młodego kierownika szkoły. Żona próbowała go zasłonić. Też oberwała. Ale może przeżyje.
Józek osunął się na ławę.
– Miała być zabawa – wyszeptał. – Miała być radość...
Tadeusz położył mu dłoń na ramieniu. Sam już wiedział, co musi zrobić. Nie miał wyboru.
Musiał uciekać. Jak najdalej od Osjakowa.ROZDZIAŁ I
_Lipiec 1945_
– I to jest morze?
Jakaś szara przestrzeń ciągnęła się przed nimi, ale niewiele z tego mogli zobaczyć, bo gęsta mgła skutecznie przesłaniała horyzont. Aż się wierzyć nie chciało, że to lipiec.
– A nie podoba ci się?
Duszy bardzo zależało, by najstarsza córka była zadowolona. Zawsze liczył się z jej zdaniem. Uważał, że Elżbieta jest najmądrzejsza ze wszystkich dzieci. Tylko ona wrodziła się w niego!
– Ja wiem? – Elżbieta wzruszyła ramionami. – Przecież nic nie widać. Dziwna pogoda się zrobiła. Wszędzie upał, a tu nagle taki ziąb. Podejdę do wody i sprawdzę, czy rzeczywiście jest słona. Wygląda na brudną, prawda? Mówiłeś mi, że morze jest niebieskie, a to wcale nie ten kolor.
Tadeusz się roześmiał. Rzeczywiście trafili na nietypowe zjawisko pogodowe. Morze nie było dla niego czymś obcym. Już jako dwudziestoparolatek pragnął zamieszkać w małym miasteczku w Normandii. Spokój, dobrobyt i przepiękne widoki! Celina jednak była nieubłagana. Ciągnęła do swoich, tak jakby nie wiadomo co na nią czekało. Tyle razy dostała baty od ojca, a mimo to wracała. Wieczne zmartwienia były dla niej życiowym paliwem. Pewnie uschłaby bez nich.
Ech, wszystko to nie jest już ważne, bo i tak stanęło na jego. W końcu uda im się zamieszkać nad morzem. Dusza zaśmiał się cicho, wyciągnął nogi wygodnie na piasku i spoglądał na córkę, którą stopniowo zaczęła fascynować „ta bura woda”.
Woda była słona i okropnie zimna. Poza tym Elżbieta nie przewidziała też takiego zjawiska jak nagłe fale i szybko skończyło się na zmoczonych stopach. A miała na nich nowe buty, które ojciec kupił jej na podróż. Może nie całkiem nowe, bo nie chodziło o to, by kusić złodzieja, ale w całkiem dobrym stanie i w dodatku ani razu nie zelowane.
Wróciła do ojca, by zdjąć buty. Położyła je obok swetra na piasku.
– Uważaj, bo cię fala zabierze do Szwecji.
– Nie poradzi.
– Nie? A wiesz, że przed wojną w trzydziestym czwartym roku pod Gdynią właśnie przyszła tak wielka fala, że porwała całą stodołę, w której akurat odbywało się wesele? Przeniosła ją przez pół Bałtyku i wyrzuciła dopiero na Bornholmie. Wszyscy byli tak pijani, że otrzeźwieli dopiero na plaży. Nie znaleziono jedynie panny młodej. Zniknęła na dobre. Podobno widzieli ją rybacy, że pływa ze stadem syren.
Elżbieta parsknęła śmiechem. Uwielbiała opowieści ojca. Dzięki krótkiemu odpoczynkowi, morskiej bryzie i zimnej wodzie poczuła się znacznie lepiej.
Droga z Łodzi zajęła im kilka dni. Pociąg stale przepuszczał składy wojskowe i musieli stać w polu po wiele godzin. Dobrze, że choć mieli co jeść i pić. Ale już z umyciem się był duży kłopot. Ojciec obiecał, że w Gdyni będą mieli przesiadkę i z pewnością znajdą nocleg, ale wszędzie kręciło się tyle ludzi, że szanse na to były niewielkie. Poza tym najpierw trzeba było odstać w kolejce do punktu repatriacyjnego, gdzie musieli otrzymać odpowiednie papiery poświadczające przydział lokalu. Kiedy ojciec zaproponował Elżbiecie, żeby poszli zaznajomić się z morzem, wcale nie była chętna.
– Dobrze nam zrobi po tej strasznej drodze. Trzeba trochę odetchnąć świeżym powietrzem.
– Daleko to stąd?
– Podobno niedaleko jest port, skąd odpływały statki do Ameryki. Chcesz zobaczyć? Stamtąd odpłynęła twoja ciocia Marysia, prosto do Kanady.
– Ta, co mieszka w Toronto? Szkoda, że nie możemy do niej pojechać.
– A chciałabyś zostawić wszystkich?
Elżbieta spojrzała uważnie na ojca.
– Tak, tato. Tam miałabym więcej szans.
– Nie masz racji. Tam wszystko jest za pieniądze. Poznałaś kiedyś ciotkę? Nie, prawda? Nigdy nas przecież nie odwiedziła. A wiesz dlaczego? Bo bilety za drogie. Zobaczysz, tu się niedługo wszystko zmieni. Będziesz mogła się uczyć, zdać maturę, potem studiować. Lekarz będzie dla wszystkich za darmo. A poza tym żadnych wyzyskiwaczy i innych krwiopijców. Zapanuje równość społeczna. Jeszcze się przekonasz.
– Bardzo bym chciała.
I tak się zagadali, że zgubili drogę i zamiast do portu wyszli na plażę znajdującą się za wysokim klifem.
– Przyglądaj się wszystkiemu uważnie, bo potem opowiesz rodzeństwu, co widziałaś.
I to robiła. Przypatrywała się wodorostom wyrzuconym na plażę, drobnemu jasnozłocistemu piaskowi i muszelkom. Zaczęła je zbierać do chusteczki, ale ojciec powiedział, że tam, gdzie będą mieszkać, znajdzie ich pod dostatkiem. Ale przecież jeszcze tam nie był, pomyślała i na wszelki wypadek zebrała choć kilka, by pokazać je siostrom i bratu.
O, jak bardzo jej zazdrościli, że wyjeżdża sama z ojcem.
– Tylko wybierz duży dom. Chcę mieć własny pokój – oświadczyła stanowczo Gabrysia. – Mam dość waszego towarzystwa.
– Ty się lepiej ucz. Ciągle dukasz, zamiast płynnie czytać.
Siostra chwyciła podniszczony elementarz i się odwróciła, ale Elżbieta zdążyła zobaczyć jej wywalony język. Krnąbrna gówniara, już ja się za nią zabiorę po powrocie, postanowiła. Matka zupełnie nie daje sobie z nią rady.
Ale to później. Teraz nie posiadała się z radości, że oto rozpoczyna nową przygodę. Jakaż była szczęśliwa, gdy opuszczali Osjaków. Czuła, że w nowym miejscu będzie mogła łatwiej zrealizować swoje marzenia.
– Coś się tak zamyśliła, Elżunia?
– Daleko jeszcze do tego nowego domu?
Ojciec westchnął.
– Już nie tak daleko. A co, głodna jesteś?
– Nie, najadłam się tych bułek, które przyniosłeś.
O, jak bardzo jej te bułki smakowały. Może spowodował to głód, bo przecież zapasy z domu już się skończyły, a nie zawsze można było kupić coś do jedzenia na dworcu. Czasem pociąg zatrzymywał się na długie godziny, ale niestety głównie w polu. Ważną stacją do przesiadki była dla nich Bydgoszcz, od razu kiedy wysiedli, milicja skierowała ich do kolejnego pociągu do Gdyni. Podobno wynikła jakaś strzelanina, ktoś zginął. Tak przynajmniej mówili inni pasażerowie.
– Pewnie ganiają złodziei – uspokoił ją ojciec i posadził na drewnianym siedzeniu. Miał ją za dziecko. Dobrze wiedziała, że wojna nie do końca się skończyła. Nie wszystkim podobał się nowy ustrój.
Tym razem nie jechali pociągiem towarowym, tylko osobowym. Podobno takim, który kiedyś jeździł na tej trasie. Elżbieta rozejrzała się po wagonie. Mieli szczęście, że zajęli miejsca, bo pociąg momentalnie wypełnił się po brzegi.
– Na szaber jadą – zauważył cicho ojciec. – Kraść, co się da.
– Ale Niemcy też nam pozabierali – zauważyła rezolutnie Elżbieta. – To jest sprawiedliwe.
– Wojna się skończyła – uciął ojciec. – Nie można rozzuchwalać złodziei.
– Przepraszam – bąknęła, czując, że palnęła głupstwo.
– Szanowny panie? – odezwał się ojciec do przechodzącego konduktora. – Czy pojedziemy przez Gdańsk?
– Niestety, tam wszystko jeszcze zrujnowane. Będziemy jechać przez Kościerzynę do Gdyni.
– Dawną magistralą węglową? – zaciekawił się ojciec.
Konduktor, starszy mężczyzna, uśmiechnął się, kiedy uświadomił sobie, że natrafił na zorientowanego człowieka, i zaczął opowiadać, głównie Elżbiecie, o wielkiej przedwojennej inwestycji kolejowej.
– „Trzy lata, konik i łopata”, tak właśnie ją zbudowano. Miała połączyć Bydgoszcz z Gdynią i uniezależnić przewóz naszego węgla od Rzeszy, gdyby nie ta wojna, bylibyśmy dziś potęgą. Ludzie tak ciężko potrafili pracować dla odrodzonej ojczyzny.
– Znowu trzeba będzie to robić.
– Ale to już nie będzie to samo – mruknął konduktor, a potem zasalutował im i ruszył do przodu pociągu.
– To pojedziemy tą magistralą czy nie?
Elżbieta zbierała wspomnienia z podróży, jakby nizała koraliki na naszyjnik. Po raz pierwszy w życiu wyjechała tak daleko z domu. Przez całe życie chciała podróżować, a tymczasem miała już osiemnaście lat. I dopiero po raz pierwszy zobaczy morze.
– To nie jest ważne. Bylebyśmy dojechali zdrowi i cali. A teraz lepiej się prześpij, bo raczej nie zobaczymy nic ciekawego po drodze.
Ojciec jak zwykle miał rację. Lasy i lasy, więc po chwili Elżbiecie zaczęły się zamykać oczy.
– Chodź, Elżbietka. Zbieramy się z tej plaży.
– Pociąg już będzie?
Tadeusz spojrzał na chmury zupełnie zakrywające słońce. Trudno było się zorientować, która jest godzina. Jaki to pech, że jedyny zegarek ukradli mu Sowieci, których leczył z ran we własnym domu.
– Mówili, że po piątej pójdzie. Ale może poszukamy jeszcze jakiego miejsca, żeby zjeść coś ciepłego.
– Restaurację?
Twarz córki pojaśniała. Pamiętał, jak podobały jej się restauracje na Piotrkowskiej, dokąd ją czasem zabierał po załatwieniu interesów w Łodzi. Celina zawsze odmawiała zaglądania do eleganckich miejsc, nawet sklepów, za to córka zachowywała się w nich, jakby do niej należały. I będą, obiecuję ci, córunia, zaprzysiągł w duchu.
– Jak coś znajdziemy...
Ale dla Elżbiety nie było „jak”. Od razu zerwała się z piasku, wciągnęła podkolanówki i buty, zarzuciła plecak na ramię i już była gotowa.
Kiedy doszli w okolice dworca, okazało się, że jest znacznie później, niż myśleli. Nie było szansy, by rozglądać się za restauracjami, ale od razu udało im się namierzyć stragan z napisem „zupa”. Przy zbitej byle jak ladzie stała ubrana na czarno kobieta.
– Nic nie rozumiem, co ona mówi – szepnęła Elżbieta, po tym jak bezskutecznie spróbowała zamówić dwie porcje grochówki.
Tadeusz poprawił czapkę, ukłonił się kobiecie i zagadał po niemiecku. Ta natychmiast się uśmiechnęła i sięgnęła chochlą do garnka.
– To resztka, ale za to gęste – odpowiedziała teraz po polsku, ale ten jej polski był jakiś dziwny i ledwo można było go zrozumieć.
– Ta kobieta jest Kaszubką – wyjaśnił córce, kiedy stanęli przy stole z talerzami zupy.
– Kaszubką? Myślałam, że tu mieszkają Polacy. I ona znała niemiecki? – dziwiła się Elżbieta, ale nie za bardzo, gdyż bardziej interesowała ją zupa, która w ustach robiła się coraz smaczniejsza. – Tato, to w jakim języku będą mówić tam, gdzie jedziemy?
– Po polsku – odpowiedział pewnym tonem, ale prawdę mówiąc, zaczął mieć wątpliwości.
Pociąg do Lauenburga, czyli Lęborka, przybył mocno opóźniony, a potem wepchało się do niego tylu ludzi, że o miejscach siedzących można było zapomnieć. Stali w przejściu zbici jak śledzie, a Tadeusz stale sprawdzał kieszeń, w której trzymał pieniądze. I co z tego, że była zaszyta, kieszonkowcy sprawnie posługiwali się żyletką, która potrafiła przeciąć najtwardszy materiał. Na szczęście po kilkunastu minutach trochę się przerzedziło.
– Tato, oni naprawdę mówią tu w jakimś dziwnym języku. Jesteś pewien, że nie pomyliłeś pociągów? – Elżbieta była coraz bardziej niespokojna.
– O to się nie martw. Nad wszystkim panuję – odpowiedział Tadeusz.
Sam trochę się niepokoił, czy zdążą się przesiąść w Lęborku. Kiedy zajadą na miejsce, będzie już późno i ciemno, więc chyba przyjdzie im przeczekać na dworcu. A tam nie wiadomo, co może ich czekać. Wprawdzie w punkcie repatriacyjnym powiedzieli mu, że nie jest tam niebezpiecznie, ale przecież sprawy potrafiły skomplikować się z dnia na dzień. Bo czy on sam by przypuszczał, że po tylu latach zdecyduje się wyjechać z Osjakowa? Jeszcze przed wojną było tyle okazji, tyle miejsc, w których mógłby robić świetne interesy, ale nigdy nie zdecydował się opuścić wsi, w której urodziła się Celina.
Teraz jednak wiedział, że nie ma wyboru. Widział zabitego kierownika szkoły, jego zapłakane dzieci i zrozpaczoną żonę. I to wystarczyło, żeby podjąć decyzję. Pojadą do samego końca. Tam, gdzie kończą się tory. I znalazł takie miejsce.
Do następnego pociągu ledwie dobiegli. Ruszył, kiedy ojciec był jeszcze na peronie. Elżbieta musiała krzyknąć, by mężczyzna w cyklistówce cofnął się do wagonu i wpuścił ją do środka.
– Oj, zamyśliłem się, przepraszam najmocniej, śliczna panienko.
„Śliczna panienko”. Zdaniem Elżbiety była to przesada, ale zarazem miała świadomość, że jest ładna. Jej schowany pod beretem złocisty warkocz sięgał do pasa. To akurat było dziedzictwo po matce, której rozpuszczone włosy dotykały samych pięt. Podobnie jak zdrowa cera, na której nigdy nie pojawiały się wypryski, i dość zgrabna sylwetka. Oczywiście nie taka, jaką miała jej siostra Irena – ta była prawdziwą smukłą pięknością – ale i tak nie było na co narzekać.
Nie podziękowała więc mężczyźnie, który sam powinien im zrobić przejście i pomóc, kiedy wskakiwali do pociągu.
– Chodź tu! – Ojciec pociągnął ją za rękę i wreszcie mogła usiąść.
– Jak już znajdziemy dom, to się wyśpię za wszystkie czasy.
– Pośpij teraz.
Była zmęczona, ale nie aż tak, by zapaść w drzemkę. Cały czas tyle rzeczy się wokół niej działo. Chyba przez całą wojnę nie widziała tylu ludzi, co teraz podczas podróży.
Część mężczyzn wyglądała znacznie biedniej niż ci, których znała. Widać, że nie mieli nic, bo inaczej czemu wybraliby na podróż takie łachmany? Kobiety potrafiły o siebie zadbać i choć ich garderoba była uboga, to jednak przeważnie czysta i pocerowana.
Elżbieta zauważyła, że mężczyzna, który wcześniej blokował wejście do pociągu, wszedł do przedziału i usiadł przy kobiecie w eleganckim kapeluszu. Musiał spostrzec, że na niego spogląda, bo wykrzywił twarz w szerokim uśmiechu. Natychmiast odwróciła wzrok w stronę okna, ale zdążyła mu się dokładniej przyjrzeć i uznała, że jest znacznie młodszy, niż jej się wydawało. Mógł być nawet w jej wieku. Ciekawe, dokąd jechał. I czy ta kobieta jest jego towarzyszką podróży? Może matką? Chyba mają podobny kolor oczu.
Powstrzymała się przed ponownym sprawdzeniem. Jeszcze pomyśli, że się nim interesuje.
– Tato?
Ojciec wyjął z torby jakieś broszury i studiował je z dużym zainteresowaniem.
– Tak?
Chciała znów zapytać, ile będą jeszcze jechać, ale zrezygnowała.
– Cieszę się, że jestem z tobą.
Ojciec odwrócił wzrok od lektury i poklepał ją po ręce.
– Nie bardziej niż ja.
Pociąg wjechał w las. Monotonne stukanie kół sprawiło, że Elżbiecie zaczęły się kleić oczy. Jej głowa opadła na ramię ojca i zasnęła.
– Elżunia, wysiadamy! – Tadeusz delikatnie dotknął ramienia córki.
Obudziła się z wzdrygnięciem.
– To już? – Zaczęła pospiesznie wstawać z ławki.
– Nie musisz się tak spieszyć. Dalej ten pociąg nie jedzie. To ostatnia stacja.
– Naprawdę?
Dusza uśmiechnął się do córki. W końcu udało mu się to, co sobie postanowił. To było właściwe miejsce. Nikt ich tu nie odnajdzie.
------------------------------------------------------------------------
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------