Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Slash - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Slash - ebook

Charyzmatyczny i towarzyski Tosiek chodzi własnymi drogami i ma sto pomysłów na minutę. Skryty Leon okopał się w sobie i nie potrafi wyznać Tośkowi co czuje, tak jak nie umie zdradzić mu sekretów z przeszłości, przez które musiał zmienić szkołę i odejść z domu. Prawda z pewnością zbliżyłaby ich do siebie, ale czy obaj są gotowi na szczerą rozmowę? Jak zareagują znajomi i rodzina, gdy dowiedzą się prawdy o nich samych i ich relacji?
Wszyscy mówią, że liceum to najlepszy czas życia, ale czy tak jest naprawdę?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-2047-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

rozdział I

poniedziałek, 19 września 2016

1.

– Leonku, spytasz Tośka, co chce zdawać na maturze?

Idalia położyła na kontuarze stos ulotek i rozsunęła je promieniście w wachlarz, a obok wystawiła stojaczek z bogatą w zawijasy informacją: TYLKO WE WRZEŚNIU W SALONIE URODY „IDALIA” ZNIŻKA 10% NA WSZYSTKIE ZABIEGI. Swoje pytanie rzuciła w przestrzeń zupełnie od niechcenia, głos jej nie drgnął, a przez czoło nie przemknęła nawet zmarszczka, choć to ostatnie mogło mieć związek z jednym z tajemniczych zabiegów, którym panie w pewnym wieku czasem się poddają, ale rzadko chwalą się tym publicznie. Idalia miała gładką buzię zastygłej w bursztynie trzydziestopięciolatki i puszyste blond włosy opadające w falach na ramiona. Tylko wzrok, chłodny i przenikliwy, zdradzał metrykę.

Zaczytany młody człowiek, który na kanapie z białego skaju oczekiwał na swoją kolejkę, z roztargnieniem podniósł rękę i pomasował kark, jakby go tam coś ugryzło. Przeczesał palcami włosy, ciemne i gęste, niedawno przycięte, a już dość długie, by skręcać się tu i ówdzie w niesforne kędziory. Próbował jeszcze czytać notatki z wodorotlenków, które wkuwał od pół godziny bez większego efektu, ale nie mógł się skupić. Jednym okiem zerkał wciąż na rozłożone na stoliku czasopismo. Cisza gęstniała z każdą sekundą. Podniósł głowę.

– Czemu sama go nie zapytasz?

Leon nie doczekał się odpowiedzi, ale skrupulatność, z jaką Idalia odgarnęła z czoła jasny kosmyk i wygładziła poły żakietu, nie uszła jego uwadze.

– Gdy chce czegoś od ciebie, jest jak głodny komar – podsumował ją niedawno Tosiek. Leżeli wtedy obaj w trawie nad jednym z wielkopolskich jezior i gapili się na chmurę owadów wiszącą nad nimi na tle zmierzchającego nieba. – Krąży, odlatuje, wraca, ty siedzisz i jak głupek pilnujesz nadgarstków, a ciocia w tym czasie tnie cię po łydkach.

Leon uznał porównanie za nad wyraz trafne. Zwłaszcza teraz, kiedy siedział w zupełnej ciszy, niemal słyszał to uporczywe, irytujące bzyczenie. Utkwił wzrok w akapicie o pielęgnacji dłoni, ale nie mógł skupić myśli.

– To prawda, że do końca września musicie zdecydować, co chcecie zdawać? – spytała Idalia i przesunęła stojaczek o dwa centymetry w lewo.

– Wstępnie zadeklarować – uściślił Leon i przewrócił stronę w zeszycie.

– Ty już to pewnie zrobiłeś?

– Tak.

– A co będziesz zdawał, Leonku?

Tu już nie miał wątpliwości, że Idalia bierze go pod włos. Wewnętrzny głos przestrzegał go, by nie iść w stronę światła. Tosiek nie cierpiał, kiedy Leon za jego plecami rozmawiał z Idalią na jego temat. Nazywał to spiskowaniem. Ale drugi głos, równie natrętny, przypominał Leonowi, że nie ma na świecie nikogo, kto by się przejmował jego planami na przyszłość, więc skoro już Idalia wyraziła to uprzejme, choć nieszczere zainteresowanie, głupotą byłoby je zignorować.

– Chcę iść na medycynę – poddał się bez walki. – Więc pewnie biologia, chemia, matma. Plus to, co wszyscy, polski i język.

– Na medycynę – powtórzyła Idalia z szacunkiem.

– Docelowo na neurochirurgię.

– Żeby ten gałgan miał chociaż połowę twojej ambicji!

Leon uśmiechnął się krzywo. Aha, i tym sposobem znów wracamy do Tośka. Tośka, do którego od kilku dni się nie odzywał, więc tym bardziej nie miał ochoty chodzić na żadne przeszpiegi. Mowy nie ma. Niech najpierw Tosiek przeprosi i wyciągnie rękę na zgodę, bo tym razem naprawdę przegiął. Leon aż się otrząsnął na samo wspomnienie tego wieczoru, kiedy podjął się trudnego zadania poszerzenia Tośkowi horyzontów muzycznych; najpierw długo wybierał utwory do playlisty, a potem uprażył wielką michę popcornu, żeby ten profan usiedział choć kwadrans na tyłku. Odpalił muzykę. Zaczął od Prince’a, drugi poleciał Freddie Mercury, trzeci w kolejce był David Bowie i już po pierwszych taktach Tosiek nie wytrzymał.

– „Chcę, żebyś pływał jak delfin”? Kto mu to pisał, Beyoncé?

– Przestań się czepiać słów i słuchaj muzyki.

– A czego mam się czepiać, jak nie słów? Słowa są najważniejsze! – prychnął popcornem Tosiek, który jak maszynka recytował libretta wszystkich znanych sobie musicali, ale nie dałby rady zaśpiewać czysto ani jednego refrenu. Zasłuchał się na moment. – Nie szanuję ziomków, którzy rymują „together” z „forever” – oświadczył z niesmakiem.

Wtedy Leon trzasnął klapą laptopa i wyszedł. W przedpokoju unosił się zapach czosnku i rozmarynu, bo Idalia pichciła sos do zapiekanek, ale on chwycił kurtkę z wieszaka i pognał do siebie, choć miał zostać na kolacji. Jak to możliwe, że Idalia tego nie zauważyła i nie wyciągnęła odpowiednich wniosków, w końcu potrafiła czytać w myślach i przewiercać wzrokiem ściany. Jeśli Leon miał kiedyś co do tego wątpliwości, pozbył się ich pod koniec sierpnia, kiedy wzięła go na stronę i tonem życzliwym, acz stanowczym wymogła na nim obietnicę, że będzie się trzymał od Tośka na społecznie akceptowalną odległość.

– Tak minimum metr – uściśliła dla porządku, bo lubiła precyzję.

Ta obietnica kosztowała go tyle zdrowia i nerwów, że poprzysiągł sobie nigdy więcej nie obiecywać jej niczego. Wystarczyło, że kłócił się z Tośkiem na własny rachunek. Naprawdę nie potrzebował kolejnych powodów do awantur. Jeśli Idalia nadal ma zamiar kontrolować dyskretnie każdy krok swojego nieznośnego siostrzeńca, musi sobie znaleźć innego sojusznika.

Ukradkiem przewrócił stronę w czasopiśmie, ale rozproszone myśli kotłowały się w jego głowie jak śmieci na wietrze. Fragmenty nagłówków latały mu przed oczami. Tej jesieni... Postaraj się... W dziesięciu prostych krokach... Dla niego... U nas ze specjalnym rabatem...

Idalia wilgotną szmatką przecierała liście storczyków, które w równym szeregu stały na szafce za jej plecami.

– Gdy go następnym razem zobaczysz – zaczęła od niechcenia – pamiętaj, żeby...

– Zapraszam!

Drzwi jednego z gabinetów otworzyły się i wyjrzała zza nich Edytka, masażystka. Leon z ulgą zerwał się z kanapy. Wcisnął zeszyt do plecaka i wsunął się do gabinetu za Edytką, ale kamienne milczenie za jego plecami mówiło mu jedno: ta wojna nerwów jeszcze się nie skończyła.

2.

– Jaki olejek?

– Sosnowy – wymamrotał Leon i wtulił policzek w puchaty ręcznik wyścielający leżankę. Drugi ręcznik, też miękki i wygrzany, okrywał jego ciało. W gabinecie panował ciepły, ruchliwy półmrok, rozpraszany migotaniem świec, a odwrócona tyłem Edytka odprawiała swoje misteria przy podgrzewaczu. Wlała kilka kropel olejku do pojemniczka nad świeczką i po całym pomieszczeniu rozniósł się przyjemnie drażniący aromat startego w dłoniach igliwia. Leon przymknął oczy.

Las, świergot ptaków, lepkość świeżej żywicy... wakacje. Wszystko wróciło do niego teraz. Czemu lato nie mogło trwać wiecznie? Zaczęło się wcześnie, miało cierpki zapach mulistych jezior i smak zachłannych Tośkowych pocałunków. Wydawało się, że czas przestał płynąć, że w tym rozgrzanym, lepkim lecie istnieje tylko ich dwóch, a cała reszta jest mało istotną papierową dekoracją. Ale potem lato skończyło się z dnia na dzień, ojciec Tośka wypłacił im ostatnie dniówki, poszli do kina, poszli na kawę, a następnego dnia spadł im na głowy wrzesień, początek roku szkolnego, klasa maturalna, plan zajęć, nauczyciele, koledzy i decyzje, decyzje, decyzje.

– Znowu pan jest cały pospinany – odezwała się Edytka, przeciągając dłońmi po jego łopatkach. W jej głosie, szemrzącym jak zefir, dał się wyczuć cień wymówki. Nie myśleć. Musi przestać myśleć. Przez najbliższą godzinę jego ciało, tak nieistotne dla losów świata, będzie w centrum jej uwagi, będzie wszystkim, co się liczy, jak osobny kosmos, katalogowany ścięgno po ścięgnie, kosteczka po kosteczce. Nie ma wczoraj, nie ma jutra, istnieje teraz, tylko teraz. W tle plumka odtwarzana z płyty fletnia Pana. Leon znał tę płytę na pamięć: dziesięć minut fletni, kiedy to bezlitosne palce Edytki wygniatają mu stres z barków i łopatek; dziesięć minut nawoływania delfinów, po pięć na każde przedramię, i tak dalej, aż do szumu ulewy, kiedy Edytka, masując mu skronie, anonsuje półgłosem:

– To już wszystko, dziękuję.

Zacisnął mocniej powieki i starał się nie myśleć o niczym. O niczym... o niczym... – odpowiedziało echo w jego głowie i nastała kojąca pustka, z której jak pajac z pudełka wyskoczył Tosiek i pouczył go, marszcząc swój piegowaty nos:

– W tym cały problem, skarbie, że ty myślisz za dużo.

Leon, oburzony, zamruczał w ręcznik. Tosiek naprawdę powiedział coś takiego. Wtedy, kiedy Leon zwierzył mu się ze swoich wątpliwości co do przyszłości szkolnego zespołu teatralnego. Miał takie niejasne przeczucie, że coś zaczyna się sypać, ale nie wiedział co. Tosiek słuchał jednym uchem i zbył jego przeczucia machnięciem ręki. Ale Tosiek to był Tosiek, istota niezdolna do głębszej refleksji nad czymkolwiek. Kiedy na przykład zamarzyły mu się snejki, kolczyki pod wargą, a Idalia zgłosiła weto, Tosiek znalazł tutorial w sieci i przekłułby się samodzielnie, gdyby ojciec nie nakrył go w ostatniej chwili.

– Zdezynfekowałem wszystko i w ogóle – relacjonował potem Tosiek, pobłyskując srebrnymi kulkami przy każdym grymasie. – A oni się wściekli, jakbym się dziabał zardzewiałą szpilką. W końcu ciocia sama zaprowadziła mnie do piercera. Nie mogła tak od razu?

– Jak to się trzyma tam z drugiej strony? – zainteresował się Leon.

– Chcesz sprawdzić? – Tosiek zmrużył oczy w zachęcającym uśmieszku.

Na samo wspomnienie tego filuternego spojrzenia Leona ukąsiła tęsknota, przejmująca jak głód za używką. Edytka westchnęła.

– W ogóle się pan dziś nie potrafi zrelaksować.

– Próbuję – mruknął Leon.

Ale Tosiek już na dobre zasiedlił jego myśli, a tam, gdzie był Tosiek, natychmiast pojawiał się chaos. Leon już nie wiedział, czy Tosiek samym swoim istnieniem wywołuje zawirowania czasoprzestrzenne, czy też czysty przypadek pcha go w środek każdej możliwej awantury. O, choćby ten czerwcowy wypad do Londynu – Tosiek pojechał razem z ciocią na swoje wyśnione, wyczekane tournée po West Endzie i przez pierwsze dni nic nie odbiegało od normy – zalał Snapa fotkami plakatów i zaułków, poszedł z Idalią na Wicked i dzwonił, upojony tym faktem, o trzeciej nad ranem, nie bacząc na koszty i zaspane mamrotanie Leona. Tak, to był ten tydzień, kiedy Leon najął się do przenoszenia paczek w katakumbach Amazona, bo obudzony w środku nocy widział tylko kody kreskowe, cały świat w kodach, jak w jakimś popieprzonym kartonowym Matriksie. Ale wysłuchał Tośka z uprzejmym zainteresowaniem, bo już bardzo za nim tęsknił i chciał go mieć z powrotem przy sobie. Usnął z błogim uśmiechem, który zmienił się w nieruchomą maskę, kiedy nazajutrz dotarła do niego kolejna seria zdjęć. Przez Londyn przetaczała się Pride Parade, a Tosiek niewytłumaczalnym trafem znalazł się w samym epicentrum.

Leon skrzywił się na to wspomnienie. Dłonie Edytki znieruchomiały na jego ramionach.

– Za mocno?

Słabym głosem zaprzeczył. Miał teraz przed oczami te zdjęcia, na wszystkich uchachany Tosiek w morzu tęczowych flag. Leon nie skomentował fotek w żaden sposób w nadziei, że jego wymowne milczenie będzie wystarczająco czytelnym sygnałem, co o tym wszystkim myśli. Tosiek tymczasem jak huragan pustoszył Londyn: gruchnęła wiadomość o brexicie. Tosiek znów słał fotki, znów brał udział w demonstracjach, a Leon zaczął się obawiać o integralność Zjednoczonego Królestwa. Na szczęście wraz z początkiem lipca Tosiek wrócił na łono ojczyzny i odtąd siał chaos tylko lokalnie, głównie w życiu Leona.

Wrócił zmieniony. Jasne kosmyki zgolił na krótko, pozostawiając symbolicznego irokeza przez środek głowy. Ubierać też się zaczął inaczej. Już nie tylko czerń i czerń, z rzadka przełamana grafitem, najpierw pojawiły się odprasowane koszule z kołnierzykiem, potem steampunkowe portki z przeszyciami; Tosiek przeistaczał się w dandysa.

Jednocześnie wciąż ćwiczył, machał hantlami z zajadłą wytrwałością i choć nie wypęczniały mu od tego imponujące bicepsy Hulka, nabrał siły i jakiejś takiej nonszalancji w obyciu. Leon nie traktował jego treningów poważnie, aż do pewnej przepychanki o ostatnie chipsy w paczce, kiedy Tosiek oplótł mu kark ramieniem i niechcący trochę go przydusił. Ojciec Tośka też zauważył tę metamorfozę, bo zaproponował im obu pracę w swojej firmie. Robota polegała głównie na skuwaniu kafelków w cudzych łazienkach i zrywaniu paneli podłogowych, ale Leon miał już tak dosyć amazonowych hal, że z entuzjazmem przystał na zmianę. Pracowali z przerwami cały lipiec i sierpień, a gdy nie było co robić, wsiadali w pociąg i jechali nad jezioro, do Mosiny albo do Puszczykowa, łazili po lasach, Tosiek snuł katastroficzne wizje końca świata, a potem z miną człowieka czasów apokalipsy, który nie ma nic do stracenia, obejmował Leona w pasie i całował, w co się nawinęło. Przy ludziach.

– Zaraz kończę – powiedziała Edytka. – Strasznie te mięśnie pospinane, myślał pan o jodze?

– Nie mam czasu – burknął Leon. Naprawdę już koniec? Miał wrażenie, że przed chwilą się położył. Wcale nie wypoczął, jego myśli furkotały jak stado ważek. Odwyk od Tośka miał go wreszcie wyciszyć i przywrócić mu spokój ducha, a było coraz gorzej.

Usiadł na leżance i zwiesił nogi. Edytka spłukiwała pod kranem olejek z rąk. Wyszła. Trochę marudził, nim się wreszcie ubrał, bo nie chciało mu się jeszcze opuszczać tej wygrzanej jaskini pachnącej igliwiem, rozświetlonej blaskiem świec. W końcu jednak musiał. Wciągnął portki, zapiął bluzę i wyjrzał do poczekalni.

Idalia za kontuarem inkasowała należność za manikiur, na kanapie dwie klientki czekały na zabiegi. Nawet nie spojrzał w ich stronę, ale i tak wiedział, że przyglądają mu się z ciekawością. Chciał szybko czmychnąć na zewnątrz, ale Idalia zamknęła kasę i przywołała go do siebie.

– Lepiej, Leonku?

– Wspaniale – mruknął bez przekonania i oparł się łokciem o kontuar. – Ile płacę?

– To ja powinnam o to spytać. – Idalia wymownym wzrokiem przeleciała po ścianach pomalowanych na orientalny cynamon. Leon osobiście pomógł jej wybrać ten kolor i z poświęceniem machał wałkiem, poprawiając niedoróbki po Tośku, któremu artystyczny rozmach nie pozwalał zbyt długo skupiać się na detalach. Od tamtego czasu minęły już trzy kwartały, ale Leon wciąż jeszcze odcinał kupony od swojego zaangażowania w remont. Najwyraźniej zasłużył na dożywotnią wdzięczność. Było mu z tym ciut nieswojo, ale nie potrafił się przemóc i zaprotestować. Przyzwyczaił się do tych regularnych zabiegów, a zdawał sobie sprawę, że jego budżet nigdy nie udźwignie takich zachcianek. Gdyby tylko mógł się jakoś odwdzięczyć za jej życzliwość...

– To jak, zapytasz go o tę maturę, słonko?

Westchnął przeciągle.

– Zapytam.

– Doskonale! Pójdziesz do niego zaraz? To dam ci zakupy! – Idalia lekkim krokiem pobiegła do małej kuchni dla personelu, skąd przydźwigała pękatą torbę termiczną. – Pochowaj mięso do zamrażalnika, a sery do lodówki, zapamiętasz?

Z rezygnacją przejął torbę. Teraz nie miał już żadnego pola manewru. Asertywność: zero. Ale przynajmniej przyda się na coś. Lubił być pożyteczny. To prawie to samo co być potrzebnym. A stąd już tylko krok do bycia człowiekiem wartościowym. Nie wiedział tylko, jak się przelicza jedno na drugie. Czy dziesięć przysług to już krok w stronę posiadania jakiejś wartości w cudzych oczach? Bo we własnych, wiedział to doskonale, wciąż był nikim.

3.

Salon urody mieścił się na parterze bloku, niewysokiego, podłużnego klocka, jednego z wielu składających się na tak zwany Stary Grunwald. Po przeciwnej stronie klatki schodowej znajdowało się mieszkanie Idalii, chwilowo puste. Na początku września Marcin, ojciec Tośka, dostał duże zlecenie gdzieś na Pomorzu i wracał teraz do Poznania tylko na weekendy. Tosiek zaklinał się, że jest dość dorosły, by mieszkać w pojedynkę, ale jakoś nikt mu nie dowierzał i ostatecznie przeprowadziła się do niego ciotka Idalia – zaledwie jeden blok dalej, na drugie piętro. Niewiele to w gruncie rzeczy zmieniło, bo na ogół i tak spędzała u Tośka i Marcina cały wolny czas, smażąc, pichcąc, odkurzając i zaganiając siostrzeńca do ciężkich robót.

– Teraz jeszcze wrzeszczy wieczorami, żebym nie śpiewał pod prysznicem, bo budzę sąsiadów – utyskiwał Tosiek. – No i czepia się o wszystko, jak zawsze.

Leon wyszedł przed blok i objuczony ciężką torbą oraz plecakiem powlókł się ścieżką na przełaj przez trawnik. Było ciepło, ale z drzew sypały się już liście, dużo liści, bo na tym osiedlu wszędzie rosły rozłożyste stare drzewa. Tosiek twierdził, że to najnudniejsze miejsce w całym Poznaniu, wszystko pod linijkę, każdy blok wygląda tak samo, na ławkach wyłącznie emeryci, a na trawnikach – ich wyleniałe, posunięte w latach psiaki. Leon uważał, że Tosiek przesadza. Sam gnieździł się w kompaktowym apartamentowcu upchniętym na skraju Grunwaldu między dwoma innymi budynkami i cierpiał na chroniczny brak przestrzeni. Lubił spokojny urok starszej części dzielnicy, rozległe trawniki, szum drzew, powietrze. Co Tosiek może wiedzieć o sytuacji, w której nawet widok z okna jest luksusem?

Leon odruchowo podniósł wzrok. Słońce odbijało się w szybie uchylonego okna na drugim piętrze. Dobiegał stamtąd jednostajny pomruk basów.

Tosiek otworzył mu domofonem i raczył zostawić uchylone drzwi do mieszkania, ale nie pojawił się w progu. Muzyka dudniła za zamkniętymi drzwiami jego pokoju. Nie to nie. Niech sobie tam siedzi i gryzmoli sto pięćdziesiąty rozdział fanfika o Fiyero czy innym Enjolrasie. Leon przemknął do kuchni i otworzył zamrażalnik. Upychał do środka zmrożone kurze korpusy, gdy zadzwonił jego telefon.

– Halo?

– Ja w sprawie korepetycji – usłyszał kobiecy głos. – Dostałam ten numer od znajomej. Syn ma problem z matematyką.

– Aha, rozumiem. – Sięgnął do plecaka i wyjął spuchnięty od notatek terminarz. Tosiek się z niego podśmiewał, przekonywał go do kalendarza w telefonie, ale Leon wolał mieć wszystko na papierze. Jego wysłużony smartfon miał już swoje lata i jakoś nie budził zaufania. – Nie wiem, czy znajdę jeszcze czas w tym tygodniu – uprzedził, przytrzymując telefon brodą i z pośpiechem przewracając kartki.

– Bardzo mi zależy.

– Już patrzę... – Kalendarz był zabazgrany we wszystkich możliwych miejscach, tylko przy czwartku świeciła bielą jedna kratka. Zawahał się chwilę. Czwartki po południu były święte. Jedyny wolny czas, który miał jeszcze dla siebie. Nawet uczyć się nie miał kiedy, zakuwał głównie w tramwajach i autobusach, ciągle chciało mu się spać, a na masaż wyrwał się tylko dlatego, że jeden z jego podopiecznych się rozchorował. Nie, czwartek musi być dla niego. Szukał dalej i znalazł: wtorek, osiemnasta, seans filmowy z Tośkiem. Voilà, nieaktualne.

– Jutro, osiemnasta – przekazał do słuchawki i wepchnął na tyły lodówki kilka pakunków zawiniętych w papier. – Nie za późno?

– Nie. Ile za godzinę?

Leon rzucił swoją zwyczajową kwotę dla zdesperowanych i usłyszał nazwisko oraz namiary. Zamknął lodówkę. Znalezionym na blacie długopisem wykreślił Tośka z kalendarza i zanotował adres. Zamyślony, dorysował jeszcze tłusty znak zapytania. Zapomniał spytać o wiek delikwenta. Zapewne pierwszak, świeżo upieczony gimbus albo licealista, takich miał we wrześniu najwięcej. Dzieciak zmienia środowisko i opuszcza się w nauce, a starzy od razu wpadają w panikę. Cyzelował wielką kropkę pod pytajnikiem, gdy za jego plecami muzyka zadudniła głośniej. Tosiek zdecydował się jednak wyleźć ze swojej gawry.

Gdyby jeszcze parę miesięcy temu ktoś powiedział Leonowi, że Tosiek zacznie słuchać rapu, dostałby chyba ze śmiechu konwulsji. Tosiek. Rapu. Nie przewidział istnienia Lin-Manuela Mirandy. Niepostrzeżenie Tosiek, zamiast nucić pod nosem liryczne kawałki z Nędzników i Upiora, przerzucił się na skandowanie politycznych polemik z Hamiltona i ta zmiana wpłynęła w interesujący sposób na jego osobowość. Już nie pochlipywał bez powodu w najdziwniejszych momentach dnia, dowcip mu się wyostrzył i nawet poruszał się inaczej, choć to ostatnie mogło być efektem wnikliwych studiów z gatunku „jak chodzić”, „jak siadać” i „jak mówić”, którym oddawał się za zamkniętymi drzwiami pokoju, czerpiąc pełną garścią z bogactwa tutoriali dostępnych w sieci.

Leon udał, że nie słyszy monotonnego skandowania za swoimi plecami. Schował terminarz do plecaka.

– What’s your name, man?! – wrzasnął tuż za nim Tosiek i otworzył lodówkę. Wyjął mleko. – Więc to jednak ty. Myślałem, że ciocia.

– To ja. – Leon jak zahipnotyzowany przyglądał się Tośkowi nalewającemu mleko do miseczki. Nie wierzył własnym oczom. – Sojowe? Idalia o tym wie?

– Just you wait, just you wait – nucił triumfalnie Tosiek, zasypując mleko sporą ilością płatków zbożowych. Był w zaskakująco dobrym humorze. Trzeba go zapytać o tę maturę i spadać stąd, żeby sobie nie pomyślał, że Leon przyszedł go ugłaskiwać.

– Myślałeś już, co chcesz... – Leon oderwał wzrok od miseczki i urwał.

Tosiek rozdarł zębami opakowanie mieszanki studenckiej i wsypał połowę zawartości do mleka. Ku tajonemu ubolewaniu Idalii opalił się przez wakacje w złote piegi, snejki błyszczały pod jego ustami jak dwa srebrne pryszcze. W koszykarskiej koszulce bez rękawów wydawał się jeszcze wyższy i chudszy niż zazwyczaj. Koszulka była nieco przyduża i tu i ówdzie wystawał spod niej bawełniany binder, a Tosiek, który przecież musiał być tego świadom, nie przejmował się tym wcale, podrygując jednostajnie w takt muzyki.

To było coś nowego i Leon nie wiedział, co o tym myśleć. Jeszcze do niedawna Tosiek chodził wszędzie zapięty pod szyję, nawet w największy upał. Najwyraźniej znowu wspiął się na całkiem dla Leona niedostępne wyżyny samoakceptacji. Kolejna mała zmiana, jedna z dziesiątek małych zmian, które wciąż w nim zachodziły i które pozostawiały Leona z nieprzyjemnym wrażeniem, że daje się zdublować w wyścigu o niejasnym celu, w którym nawet nie zamierzał brać udziału. Pierwszy raz to wrażenie dopadło go wtedy w czerwcu, kiedy zobaczył zdjęcia z parady londyńskiej. A drugi raz, gdy z różnych wymijających przebąkiwań wywnioskował, że Tosiek nawiązał z rodakami z parady bliższe stosunki i uczęszcza na jakieś podejrzane spotkania.

– Wiem – powiedziała Idalia, kiedy podzielił się z nią tym spostrzeżeniem. – Organizują jakiś przemarsz.

Fakt, że ona przyjmuje to tak spokojnie, bardzo go zbulwersował i Leon nie zapytał już o nic więcej, ale zadra pozostała. Tosiek miał przed nim tajemnice. Tosiek miał nowych przyjaciół. Leon nigdy by na żadne spotkanie nie poszedł, ale nie potrafił się pogodzić z tym, że nikt mu tego nawet nie zaproponował.

– Co mówiłeś? – mruknął Tosiek, zalewając swój zbilansowany podwieczorek grubą warstwą czekoladowej polewy do lodów.

– Nic.

– Też będziesz jeść czy znowu musisz lecieć?

– Mam za chwilę korki, a jutro test.

– Zawsze jest jakiś test. Ja mam jutro z anglika, a nie histeryzuję – zauważył Tosiek, wyjmując łyżkę z szuflady. Z miseczką w rękach zawrócił do pokoju. Leon pospieszył za nim.

– Będziesz zdawać rozszerzoną? – zapytał podstępnie.

– Just you wait! Just you wait!

– Pytam poważnie – burknął Leon i potknął się o hantle. Przeturlał je stopą pod ścianę. U Tośka w pokoju zawsze był syf, człowiek nigdy nie wiedział, na czym usiądzie ani do czego się przylepi. Tosiek dowodził, że walka z entropią jest bezcelowa. Jego przywiązanie do bałaganu stało w osobliwej sprzeczności z dbałością o własną aparycję; nawet teraz, w sportowej koszulinie i dżinsach, Tosiek błyszczał na tle tego chlewu jak książę w jaskini goblinów.

Książę... w jaskini... Leon zmarszczył brwi, łapiąc uciekającą myśl. Skąd mu się w ogóle wziął w głowie ten obraz? Twarz mu pojaśniała.

– Oglądałeś kiedyś Labirynt?

– Nie. – Tosiek przesunął łokciem kilka zeszytów, żeby zrobić na biurku miejsce na płatki. – A co to jest?

– Musical – powiedział Leon, powściągając entuzjazm. Że też mu to wcześniej do głowy nie przyszło! – Musimy go obejrzeć, koniecznie. Gobliny, ludzie w ciasnych portkach, peruki, prawie jak Wicked. Spodoba ci się.

– Dzisiaj?

– Dziś nie, zaraz muszę wyjść.

– Już teraz?

– Za piętnaście minut.

Snejki zalśniły, kiedy Tosiek rozciągał usta w szelmowskim uśmiechu. Leon mrugnął powoli. Tak, była jakaś obietnica, pamiętał ją mgliście, ale oto srebrne kulki zamigotały z bardzo bliska i niewiele mógł już poradzić na bieg wypadków. Te zaś w sposób nieunikniony prowadziły na wspólny fotel, między szeleszczące papierzyska, plątaninę ładowarek i wbijający się w plecy twardy kant podręcznika.

Naraz Tosiek skrzywił się i pociągnął nosem.

– Byłeś na masażu?

– Mhm.

– Pachniesz jak kostka toaletowa. – Tosiek odsunął się z niesmakiem. Sam nigdy nie splamiłby swojego honoru, przestępując próg Salonu Urody „Idalia” w celach innych niż remontowo-budowlane. Leon potarł dłonią zdrętwiałe usta. Z wolna wracała do niego pamięć o zobowiązaniach, a wraz z nią męczące poczucie winy. Im bardziej chciał wszystkich zadowolić, tym bardziej zawodził.

– Nie ma w tobie za grosz romantyzmu – oznajmił ze złością. – Złapać za pysk, obcałować, obrazić, krótka instrukcja relacji międzyludzkich made by Tosiek.

Zdumiony tym pomówieniem Tosiek wytrzeszczył na niego oczy.

– Mam ci kwiaty kupować, czy jak?

– Nie wiem! Pogłówkuj! Wymyśl coś! Tych... swoich kumpli zapytaj! – zeźlił się Leon, bardzo rozgoryczony.

– Może zapytam – odpalił Tosiek i zlazł mu z kolan.

Usiadł na krzesełku obrotowym i popatrywał z namysłem spod zmarszczonych brwi. Leon bardzo był ciekaw wyniku procesów myślowych zachodzących pod tym jasnym czubem. Dotrze coś wreszcie do tej łepetyny czy nie?

– Wiem, ty po prostu głodny jesteś! – oświadczył Tosiek z zadowoleniem. – Głodny Leon to zły Leon. Chcesz obiad? Sporo zostało.

– Nie chcę. Jadłem już.

– O, będziesz żałował, jak wszystko sam zjem.

– A co jest?

– Risotto z cukinią i tofu.

– Tofu! – krzyknął Leon, zrywając się na równe nogi. – Zepsułeś dobry obiad tym gównem?

– Gdybyś spróbował...

– Jeszcze tak nisko nie upadłem, żeby jeść plastelinę.

– Ciocia gotowała – dodał Tosiek zachęcająco.

– Nie wierzę – burknął Leon. Tosiek już od jakiegoś czasu ewangelizował wszystkich dookoła, na mieście żywił się warzywami i kaszą, a w domu ostentacyjnie wydłubywał mięso z sosu i spychał na brzeg talerza, ale Idalia jak dotąd przeczekiwała te wybryki z właściwym sobie nieugiętym spokojem.

– Złamałem ją głodówką – wyjaśnił Tosiek. – Nie jadłem obiadu wczoraj i przedwczoraj. To co, podgrzewać? Jak dasz mi sekundę, znajdę jakieś świeczki. Będziesz miał ten swój romantyzm.

– Spieprzaj – warknął Leon. Definitywnie przeszła mu ochota na pogłębianie więzi z tym ekoterrorystą. Idalia robiła najlepsze na świecie kotlety i pieczenie, i gulasze i Leon Tośkowi potrafiłby wybaczyć naprawdę wiele, ale nie odcięcie go od wysokogatunkowego zwierzęcego białka. No są chyba jakieś granice!

Wyszedł z pokoju i sięgnął po kurtkę. Tosiek przyglądał mu się z psotnym uśmieszkiem na twarzy.

– A ciocia mi pokazała, jak się robi ombre...

– To jakaś zupa z trawy? – Leon szarpał się z zamkiem.

– Nie, cieniowanie koloru na paznokciach. Nauczyć cię?

Leon zarzucił plecak na ramię. Tak, już kojarzył. Dopiero co czytał o tym artykuł w poczekalni u Idalii.

– Do widzenia – burknął już od drzwi i zerknął ostatni raz na Tośka, który nie spuszczał z niego filuternego spojrzenia.

Wiedział, że wróci. Obaj to wiedzieli. Zawsze wracał, prędzej czy później. Bo niby dokąd miał pójść?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: