- nowość
-
W empik go
Śledztwo w klapkach - ebook
Śledztwo w klapkach - ebook
Kto powiedział, że wakacje to czas na relaks? W luksusowym pensjonacie w Jastarni odpoczynek zamienia się w emocjonujące śledztwo – i to w klapkach!
Kalina, ciepła i energiczna pięćdziesięciolatka, wyjeżdża na wymarzone wakacje nad morzem, licząc na spokój, słońce i… odrobinę luksusu. Ale już pierwszego dnia pobytu jedna z nowych koleżanek znika bez śladu. Gdy personel pensjonatu bagatelizuje sprawę, Kalina wraz z ekipą – byłą dziennikarką Barbarą, artystyczną duszą Haliną i tajemniczym detektywem Tadeuszem – biorą sprawy w swoje ręce.
Rozważają różne możliwości, a wszystko to przeplatają codziennym, wakacyjnym życiem w pensjonacie, gdzie każda chwila przynosi nowe przygody, wybuchy śmiechu i niespodzianki. Ale czy prawda o zaginięciu Elżbiety będzie równie zabawna jak ich śledcze wysiłki?
Powieść wydana nakładem Nie powiem, wydawnictwo Hm... zajmuje się dystrybucją e-book.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68177-54-1 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedziałam w salonie na kanapie, ściskając w dłoni bilet. O, nie, nie. To wcale nie był taki sobie zwykły bilet, tylko bilet kolejowy relacji Warszawa–Jastarnia, w dodatku z kuszetką czteroosobową! Normalnie full wypas! A co! Jak szaleć, to szaleć. Ależ ja to sobie super wymyśliłam. Wszystko dograłam, dopięłam na ostatni guzik. Zadbałam nawet o to, aby córek nie było w domu. Dlatego musiałam wcześniej wtajemniczyć je w swój plan.
Walizki spakowane, buty wyczyszczone, prowiant na drogę gotowy. Po raz enty wzięłam do ręki spis zawartości mojego bagażu. Szybko przebiegłam wzrokiem po długiej liście starannie dobranych zestawów spódnic i bluzek oraz innych elementów garderoby, a wszystko w jasnych kolorach. Takie kompozycje lubię najbardziej. Pasują do moich kasztanowych włosów i zielonych oczu.
– Okej – mruknęłam zadowolona. – Wygląda na to, że wszystko spakowałam. No i super!
Dochodziła osiemnasta trzydzieści. Marcyś powinien być w domu godzinę temu.
Boże, gdzie on się podział? Zaczęłam się już trochę martwić, czy aby na pewno zdąży wrócić na czas, bo inaczej posypie mi się cały misterny plan. A czas niestety zaczynał mi się kurczyć. Co chwilę zerkałam na zegarek i odliczałam minuty. Niecierpliwie wierciłam się na siedzeniu, jakby mnie oblazły mrówki czy jakieś inne robactwo.
Złapałam jeszcze jedną kartkę, dotychczas leżącą na stole, i nerwowo sczytywałam kolejną listę, tym razem tak zwanych przydasiów.
– Igły, nici, nożyczki, agrafki, sznurek, latarka, bateryjki zapasowe… – wyliczałam półgłosem. Spis rzeczy obejmował jeszcze kilka pozycji.
Nagle klepnęłam się dłonią w czoło, aż zadudniło.
– Scyzoryk! – wrzasnęłam na cały głos. – O, kurczaczki, zapomniałabym o scyzoryku! – Szybko poderwałam się z miejsca, wyciągnęłam go z szuflady komody i dorzuciłam do torby podróżnej.
– Tak, teraz to już na pewno wszystko.
Odetchnęłam z ulgą i znowu spojrzałam na zegarek, który tym razem wskazywał osiemnastą czterdzieści cztery. I właśnie w tym momencie usłyszałam chrobot klucza w zamku drzwi wejściowych. To Marcyś, mój kochany meniu, mój staruszek, ten sam od dwudziestu dwóch lat. Nerwowo przycupnęłam na skraju krzesła i przeczesałam palcami krótkie włosy. Szybko odtworzyłam w myślach przećwiczony wielokrotnie scenariusz rozmowy, którą miałam teraz odbyć.
A niech tam… W imię Boże… Raz kozie śmierć… Przełknęłam głośno ślinę. Niech się dzieje wola nieba…
– Kochanie, I’m home – usłyszałam jego codzienne żartobliwe powitanie, dobiegające z głębi korytarza.
– Jestem w salonie – odkrzyknęłam trochę drżącym głosem.
Marcyś wszedł do pokoju raźnym krokiem, ale zahamował raptownie tuż za drzwiami. Wyprostował się mocno, co jeszcze bardziej podkreśliło jego wysoki wzrost. Wciąż był przystojnym mężczyzną, teraz z lekko szpakowatymi, starannie przystrzyżonymi włosami. Jego wielkie, orzechowe oczy stały się nagle jeszcze większe. W dłoni dzierżył bukiecik różnobarwnych frezji. Dobrze wiedział, że to moje najukochańsze kwiaty i że w ten sposób zawsze sprawia mi ogromną przyjemność.
– Ka… Kalinko – zająknął się na widok mojego bagażu. – Opuszczasz mnie? – W jego oczach zauważyłam rozbawienie. – Kochanie, przecież spóźniłem się tylko godzinkę. Ty już mnie nie kochasz? – spytał melodramatycznie i teatralnie przede mną klęknął. – Wybacz mi, moja pani. – Z czarującym uśmiechem wręczył mi bukiecik.
Ach, jak te frezje przecudnie pachniały. Zachowałam jednak poważną minę i odłożyłam je na stół. Widząc to, Marcyś również spoważniał i podniósł się z kolan, a po chwili namysłu spytał z niedowierzaniem:
– Kalina, ty się naprawdę gdzieś wybierasz?
– Tak – odparłam szybko i zdecydowanie. – To znaczy: po pierwsze tak, gdzieś się wybieram, konkretnie nad morze. Po drugie nie, nie opuszczam cię. No, może tylko na te cztery tygodnie. A po trzecie, tak, wciąż cię kocham, głuptasie, i nie zamierzam przestawać – zatrajkotałam, próbując się nie roześmiać.
– Ale jak to wyjeżdżasz? – spytał oniemiały. – Kiedy, dlaczego? Nic z tego nie rozumiem – dodał z westchnieniem.
– Siadaj, staruszku – odparłam uspokajająco. – Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Usiadł więc posłusznie na kanapie, na wprost mnie, i wpatrywał się we mnie pytająco, czekając na wyjaśnienia.
– No cóż – zaczęłam nieśmiało. – Jak by to powiedzieć… Od tylu lat dbam o naszą rodzinę, dom, ogród. Po odchowaniu dziewczynek nie wróciłam nigdy do pracy zawodowej, bo zgodnie doszliśmy do wniosku, że tak będzie dla nas wszystkich najlepiej. Moje życie, choć wypełnione miłością i radością, było również pełne poświęceń – wytłumaczyłam. – Sam najlepiej wiesz, że nigdy na to nie narzekałam i wciąż nie narzekam, broń Boże! – dodałam szybko, widząc, że mąż robi coraz większe oczy. – Zawsze ceniłam sobie prostotę i szczęście, które płynęło z bycia z bliskimi.
Marcyś mi nie przerywał. Słuchał, starając się pojąć, co mam do powiedzenia.
– Nie zrozum mnie źle, kochany – ciągnęłam powoli. – Ja się nie skarżę. Zawsze kochałam was i kochałam moje życie z wami, a także to, że mogę o was zadbać. Czerpałam z tego ogromną radość. Jednak wiele lat temu wpadł mi w ręce prospekt wspaniałego, luksusowego pensjonatu, malowniczo położonego nad morzem. Spa, pełna obsługa, wypoczynek na wysokim poziomie, piękne widoki, łono natury i w ogóle… – zamilkłam na chwilę, a mąż cierpliwie trawił moje słowa.
– Mów dalej – poprosił łagodnie.
– Od tamtej pory po prostu zwariowałam na tym punkcie. Zakiełkowało we mnie pragnienie, by choć przez chwilę odetchnąć od codzienności, wyruszyć gdzieś po przygodę. Najbardziej jednak chciałam zasmakować odrobiny luksusu, poczuć się jak celebrytka. Nie było nas na to stać, więc zaczęłam ciułać. No i wreszcie po latach nazbierałam na ten wyjazd – powiedziałam jednym tchem.
W salonie zapadła cisza. Dało się słyszeć tylko wesoły świergot ptaków dobiegający przez szeroko otwarte drzwi na taras. Ja wpatrywałam się w męża z nadzieją, a on we mnie… Już sama nie wiedziałam: z niedowierzaniem czy z niezrozumieniem? Czekałam cierpliwie, aż przetrawi to, co właśnie usłyszał.
– Hm, no cóż, rozumiem – odezwał się wreszcie. – Ale dlaczego wcześniej nic nie mówiłaś? Na pewno coś byśmy wymyślili.
– Nooo… Przecież sam wiesz, że takie przyjemności są bardzo kosztowne – zaczęłam. – Nie chciałam narażać nas na tak duże uszczuplenie budżetu domowego. Oszczędzaliśmy na przyszłość dziewczynek. To nie tak, że nie mogliśmy związać końca z końcem, ale wolałam każdego miesiąca po trochu zaciskać pasa. Rozłożyłam to w czasie, żeby niczego nikomu nie brakowało. Wyliczyłam sobie, że do chwili gdy Jula i Zula dorosną i będą już jakoś zabezpieczone, akurat uzbieram na ten wyjazd. No i się udało – zakończyłam triumfalnie.
– No tak, cała ty – powiedział ciepło. – Najpierw inni, potem twoja szanowna osoba. – Zaśmiał się.
– A, bo wiesz, że ja tak lubię. Najpierw muszę wszystko ogarnąć, a dopiero potem przyjemności – odparłam skromnie. – Chociaż muszę przyznać, że dodatkowo zmotywował mnie do działania fakt, iż za miesiąc kończę pięćdziesiątkę, więc warto byłoby sprawić sobie taki prezent urodzinowy.
– Wiem, wiem i pamiętam – powiedział Marcyś z uśmiechem. – Jednak wszystko w swoim czasie – dodał tajemniczo. – Dziewczyny wiedzą o tym wyjeździe? – spytał szybko, jakby chciał zmienić temat.
– Tak, rozmawiałam już z nimi. Były zachwycone. Wszystko ustaliłyśmy, więc jeśli chodzi o obowiązki domowe, będą do ciebie wpadać i pomagać. Jakoś sobie poradzicie beze mnie przez te cztery tygodnie.
– Cztery tygodnie? – mruknął pod nosem i trochę się zasępił. – Długawo, ale cóż, damy sobie przecież radę.
– Dacie, dacie. Co macie nie dać? To tylko cztery tygodnie – zapewniłam, kładąc mocny akcent na „tylko”. – To co, Marcyś? Nie gniewasz się na mnie? – zapytałam przymilnie.
Zamilkłam zaniepokojona, widząc delikatny, figlarny uśmieszek, który zaczął błąkać się po jego ustach.
– Śmiejesz się ze mnie? – spytałam nieco zbita z tropu i poderwałam się na równe nogi, na co mój cudowny mąż wstał, podszedł do mnie i mocno mnie objął. Potem spojrzał mi głęboko w oczy.
– Ależ skąd, ty moja celebrytko – odparł cieplutko. – Jedź i baw się dobrze. Przecież zapracowałaś na to przez te wszystkie lata. Kocham cię, Kalinko – szepnął mi jeszcze do ucha.
Uf, odetchnęłam z ulgą, zadowolona, że tak gładko poszło. Bałam się trochę tej rozmowy. Wtuliłam się więc mocniej w szerokie ramiona męża.
– Też cię kocham, skarbie – odparłam drżącym ze wzruszenia głosem.
Staliśmy tak chwilę, przyjemnie wtuleni w siebie, aż nagle coś sobie przypomniałam. Odskoczyłam jak oparzona.
– Marcyś, która godzina?! – krzyknęłam, wyswobadzając się z jego objęć.
– Prawie wpół do ósmej – odparł zdziwiony moim nagłym zrywem. – Co się stało?
– O matuchno przenajświętsza! – wrzasnęłam wniebogłosy. – Jedziemy na dworzec! Zabieraj walizki i pędzimy!
– Co? Dlaczego? Teraz? – spytał osłupiały.
– Bo za półtorej godziny mam pociąg do Jastarni, a na Dworzec Centralny przecież taki kawał drogi – oznajmiłam.
– Ale co? Dzisiaj? – Marcyś wytrzeszczył oczy. – Jak to: dzisiaj?
– Tak, dzisiaj. A co, nie mówiłam ci przed chwilą? – spytałam, robiąc słodką minkę i trzepocząc figlarnie rzęsami.
– Nie, nie mówiłaś. Myślałem, że to za jakiś czas. – Patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Ale dzisiaj? Na pewno to nie żarty? – dopytywał z wyczuwalną nadzieją w głosie.
– Marcyś, błagam, szybko – dyszałam, ciągnąc największą walizkę do drzwi wyjściowych. – Pomóż!
– Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! – Bardziej pomyślał na głos, niż wyszeptał mój wspaniały mąż. Pojął wreszcie, czego od niego oczekuję. Po chwilowym odrętwieniu przyjął postawę „na baczność”, a potem wspólnie zataszczyliśmy moje bagaże do auta stojącego na podjeździe.
Ruszyliśmy z kopyta, czy raczej z koła, ciężko oddychając po niedawnym wysiłku. Szeroka, dwukilometrowa aleja porośnięta szpalerem pięknych, kwitnących o tej porze lip, powiodła nas do głównej drogi w kierunku Warszawy. Jechaliśmy w ciszy, a subtelna miodowa woń z wyczuwalną nutą goryczy wdzierała się przez uchylone okna i wprost upajała. Podziałało to na mnie jak jakiś specyfik antystresowy. Rozluźniłam się i uspokoiłam.
Gdy dotarliśmy do zjazdu z alei, nagle ogarnęły mnie złe przeczucia. Złapałam swoją wielką, przepastną torbę z długim paskiem do zawieszania na ramieniu i nerwowo zaczęłam przekopywać jej zawartość, szukając najważniejszego dla mnie przedmiotu. W głowie brzęczało tylko jedno słowo – portfel. Mój nowy, piękny, elegancki czerwony portfel z całą masą zakamarków i schowków zamykanych na zatrzaski i suwaczki. Kupiłam go specjalnie na ten wyjazd. Był wielkości małej damskiej torebki i teoretycznie mógłby czasami za nią posłużyć.
Jest! Odetchnęłam z ulgą, chwytając do ręki czerwone cudeńko. Otworzyłam go szybko i przebiegłam palcami po przegródkach.
Dokumenty, pieniądze, karta, mały notes, bilet… odhaczałam w myślach. Bilet kolejowy? Kurde, gdzie on jest, gdzie ja go schowałam? Przetrząsnęłam wszystkie zakamarki torby. Ki diabeł, nie ma go, kamień w wodę. O matuchno przenajświętsza, został w domu!!!
– Hamuj! – wrzasnęłam przeraźliwie.
Z niemiłosiernym piskiem opon Marcyś w jednej chwili zatrzymał auto. Nieźle nami bujnęło, zanim klapnęliśmy na siedzenia.
– Kalina, na miłość boską, co się stało?! – krzyknął do mnie.
– Natychmiast zawracaj do domu, błagam, szybko zawracaj! – wołałam, szarpiąc go za ramię. – Zapomniałam zabrać biletu na pociąg – dodałam, wpadając już w płaczliwy ton.
Marcyś bez słowa pomknął w drogę powrotną. Lipy szybko migały teraz za oknami, nie wyczuwałam już ich zapachu. Mój szofer zahamował tuż przed wejściem do domu. Wyskoczyłam z auta, nie zatrzaskując drzwi.
– Nie wyłączaj silnika! – rzuciłam tylko za siebie i popędziłam do drzwi.
Wpadłam do salonu.
– Boże! – jęknęłam błagalnie. – Gdzie on może być? – Rozejrzałam się, przebiegając wzrokiem po meblach. No i nic, kompletnie nic. Gorączkowo próbowałam sobie przypomnieć, kiedy i gdzie miałam bilet ostatni raz w ręku.
Zaraz, zaraz… Tak, chyba tak, ściskałam go w garści, gdy siedziałam na kanapie, oczekując na powrót Marcysia.
W mgnieniu oka dobiegłam do kanapy. No i znowu pudło. Nie ma. Czułam, że zaczynam wpadać w panikę i łzy napłynęły mi do oczu. Nagle zaświtał mi jeszcze jeden pomysł. Chwyciłam się go jak tonący brzytwy. W jednej chwili rzuciłam się na podłogę i wsunęłam rękę pod kanapę. Nic, nic, nic, aż raptem wyczułam coś pod palcami, jakby sztywny kartonik. Serce zabiło mi mocniej. Delikatnie przesunęłam przedmiot w swoją stronę. Wstrzymałam oddech i… Bingo! Trzymałam w ręku cenną zgubę.
– Mam, mam go! – wołałam z daleka, pędząc do auta. Klapnęłam z rozpędem na siedzeniu. – Panie kierowco, dodaj gazu – rzuciłam zdyszana, ale szczęśliwa. – Tylko nic nie mów, kochanie. Błagam! – dodałam zapobiegliwie.
Mój ukochany, wspaniały Marcyś, na którego zawsze mogłam liczyć, tym razem również mnie nie zawiódł. Przełknął tylko głośno ślinę i nie wiem, jak on to zrobił – ile przepisów drogowych złamał po drodze, a do tego bez jednego zbędnego słowa – ale dowiózł mnie na dworzec, zapakował do pociągu i jeszcze na koniec obdarzył mnie tak soczystym pocałunkiem na pożegnanie, że od razu zaczęłam za nim tęsknić.
BESTSELLERY
- EBOOK
31,92 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
31,92 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
31,92 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
31,92 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
31,92 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.