Śliski interes - ebook
Śliski interes - ebook
Akcja powieści rozgrywa się w zimą 1983 roku. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Chorąży Teofil Olkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu zupełnie przypadkowo i wbrew swojej woli zostaje oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie zwłok znalezionych na ulicy w pryzmie śniegu. Szybko okazuje się, że to ciało wykradzione z grobu na jednym z poznańskich cmentarzy. Czyżby w mieście grasował nekrofil?
Partner i kolega Olkiewicza, podporucznik Mirosław Brodziak, dzięki swoim rozległym kontaktom w świecie przestępczym dowiaduje się, że jego przyjacielowi z dzieciństwa, cinkciarzowi Rychowi Grubińskiemu, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Konkurencyjna grupa cinkciarzy chce go zlikwidować. Na domiar złego, wiedzą gdzie Grubiński się ukrywa. Brodziak nie ma czasu do stracenia. Musi ostrzec przyjaciela. Wyrusza do zagubionego pośród lasów gospodarstwa ze świadomością, że w tym samym kierunku podążają bandyci.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-0375-9 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Raport sporządzono 28 czerwca 1983 r.
W związku ze śledztwem prowadzonym w sprawie napadnięcia na samochód przewożący piniądze na wypłatę do zakładów Cegielskiego w Poznaniu w dniu 14 czerwca 1982 roku informuję, że śledztwo zostało zakończone całkowicie, z pełnym sukcesem, czyli znaczy się odzyskaniem zrabowanych przez bandytów piniędzy. Odzyskano je dzięki ofiarnemu poświęceniu członków ekipy śledczej: kpt. Alfreda Marcinkowskiego, ppor. Mirosława Brodziaka i chor. Teofila Olkiewicza.
W chwili obecnej kpt. Alfred Marcinkowski (ur. w Poznaniu 1 października 1955 roku) sprawuje funkcję zastępcy kierownika Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego WUSW w Poznaniu. Kpt. Marcinkowski należy do tych funkcjonariuszy, którzy sprawdzili się w chwilach najwyższej próby i czynnie poparli wprowadzenie stanu wojennego, a także nieczynnie, ale głośno i wyraźnie, niejednokrotnie opowiadali się za przywróceniem porządku i ładu i szybką rozprawą ze środowiskami ekstremistycznymi i innymi opłacanymi przez imperialistycznych podżegaczy wojennych i innych. Także ppor. Mirosław Brodziak (ur. w Poznaniu 14 lipca 1958 roku) wykazuje duże zaangażowanie ideowe i zrozumienie dla polityki wewnętrznej, a w szczególności co do roli Milicji Obywatelskiej w kwestiach zachowania porządku publicznego i nie tylko. To zaangażowanie przejawia się w sumiennym wykonywaniu swoich obowiązków służbowych i godnym reprezentowaniu się po służbie, zwłaszcza w kontaktach z innymi ludźmi spoza resortu. Ppor. Brodziak może być przykładem ofiarnego funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej, któren nie szczędzi swoich sił dla dobra służby i obywateli naszego kraju. Tak samo zresztą jest z chor. Teofilem Olkiewiczem, (ur. w Poznaniu 20 kwietnia 1935 roku) któren też ofiarnie się przyczynia do umocnienia władzy ludowej i walki z przestępczością w sposób przykładny. Tenże chor. Olkiewicz wykazuje się zdecydowaniem i na przykład zaangażowaniem we wszystkie sprawy służbowe i dzięki niemu niejedna sprawa została wyjaśniona do samego końca, a nawet bardzo dokładnie.
Wyżej wymienieni oficerowie wspólnie i w porozumieniu doprowadzili do tego, że wiadomo, kto napadł na furgonetkę z piniędzmi, czyli Marian Bednarek, syn Stefana, ur. 1945 i zabity podczas napadu, Wiesław Gawroński, syn Zdzisława, ur. 1960, zmarł w areszcie śledczym w Poznaniu, zabity nożem stołówkowym przez niejakiego Stefana Tomaszczyka, któren go nożem kuchennym zabił poprzez poderżnięcie gardła. Początkowo podejrzanym był strażnik przemysłowy Rajmund Wichłacz, ale inni zeznali, że Tomaszczyk chciał ino go wrobić. A ten jak się dowiedział, że świadkowie zeznali, że to on zabił, to się szybko powiesił. A trzeci napadający bandyta to był Leonard Jerzak, syn Anatola, ur. 1959, w chwili obecnej zatrzymany i osadzony w areszcie śledczym. Według zeznania tego Jerzaka wszystko to obmyślił, czyli że napad w całości, niejaki inżynier Stefan Karwowski. Ale on już nie żyje, bo go zabił niejaki Żurawski, który zniknął i nie wiadomo, gdzie się znajduje, lecz niedługo musi wpaść, bo list gończy na niego jest wystawiony i to jest kwestia czasu.
W kwestii sprawdzania powiązań tego napadu ze śladem pilskim, któren się wziął stąd, że znaleziono paszporty uczestników napadu z wizą RFN niby wystawione w Pile, informuję, że w Pile nie wystawiono paszportów, bo nikt w tamtym wydziale paszportowym o tym wystawieniu nic nie wie. Podczas śledztwa w Pile znaleziono fotografię, na której są czterej żołnierze i czołg. Zidentyfikowano następujących ludzi z tego zdjęcia: inżynier Karwowski, dalej – niejaki Konstanty Stefaniuk, były oficer SB, co się powiesił, oraz kapitan SB Jan Matuszewski, też nieżyjący, bo się utopił w jeziorze. Czwartego z nich nie udało się zidentyfikować. Fotografia „Czterech pancernych” w załączeniu.
Raport sporządził TW Teoś
Poniżej odręczny dopisek TW
Porucznik SB Jankowiak z Piły wszystko to zorganizował, znaczy się napad na auto przewożące piniądze, bo jest wariatem chorym na głowę i przez to niebezpiecznym i trzeba go wsadzić do szpitala. A zrobił to w celu wzbogacenia się i SB nie miało z tym nic wspólnego.
Major Stanisław Bielecki odłożył kartkę z raportem na biurko i uśmiechnął się pod nosem. Ten Olkiewicz, czyli jego TW Teoś, całkiem dobrze się spisał w Pile. A wyglądał, jakby do trzech nie umiał zliczyć. A tu proszę, w jaki piękny sposób załatwił Jankowiaka. Jedyny człowiek – który mógł Bieleckiego powiązać z napadem na samochód przewożący pieniądze do poznańskiego Ceglorza – za chwilę znajdzie się w domu wariatów i z niego najprawdopodobniej nigdy nie wyjdzie. A może wyjdzie, jak już Polska nie będzie krajem socjalistycznym? To za jakieś pięćset lat. Wtedy może wychodzić. Wszystko więc poukładało się tak, jak powinno, mimo że w pewnym momencie cały, przygotowany przez majora, misterny plan mógł się rozsypać jak domek z kart. To przez tego cinkciarza Żurawskiego, który zabijając Karwowskiego, sprawił, że trzeba było wprowadzić plan awaryjny. No, ale jak widać, wszystko się udało i nikt nie połączy Bieleckiego z tą sprawą. Pozostawał jeszcze ten Żurawski, który tyle namieszał. Teraz podobno ukrywał się gdzieś w Pile, ale za jakiś czas będzie chciał wrócić do swojej cinkciarskiej roboty i pewnie wpadnie, bo list gończy za nim jest wystawiony. I to właśnie może być niebezpieczne, bo nie ma żadnej pewności, że facet, zanim zabił Inżyniera, nie wyciągnął od niego jakichś informacji na temat napadu.
Rozmyślania przerwało majorowi pukanie do drzwi. Po chwili przed jego biurkiem stał wyprostowany jak struna podporucznik Łańko.
Major spojrzał na podwładnego, marszcząc przy tym groźnie brwi. Łańko, poczuwszy na sobie to twarde spojrzenie, spuścił wzrok.
– I co tam, Łańko, spieprzyliście sprawę? – zapytał Bielecki, mając na myśli fakt, że ów Łańko dał się złapać poznańskim milicjantom na miejscu zbrodni, w willi należącej do Inżyniera.
– Tak jest, obywatelu majorze! Melduję, że spieprzyłem.
– To dobrze, że rozumiecie. Powinniście właściwie za waszą wpadkę dostać po głowie, ale… – tu Bielecki na moment przerwał, przyglądając się reakcji oficera. Ten, usłyszawszy „ale”, natychmiast spojrzał na dowódcę. Major to zauważył. Gdyby mógł, zaśmiałby się głośno, ale musiał swoją rolę odegrać do końca. Wiedział dobrze, że tylko strach jest w stanie wykrzesać z ludzi pokłady energii, z których istnienia nawet sobie nie zdają sprawy.
– Ale ja mam dobre serce, dlatego dam wam szansę na zrehabilitowanie się.
– Tak jest, obywatelu majorze. Co mam robić?
Teraz Bielecki uśmiechnął się lekko. Wiedział, że ma Łańkę w garści.
– Pojedziecie do Piły i znajdziecie tam Żurawskiego. Mamy informację, że ukrywa się właśnie tam.
– Tak jest, obywatelu majorze. Znajdę gnoja i aresztuję. – Łańko nie miał żadnych wątpliwości.
Bielecki znów się uśmiechnął.
– Chodzi o to, Łańko, żebyście go znaleźli, ale nie aresztowali.
– Jak to, obywatelu majorze?
– Znajdźcie go, Łańko! I odstrzelcie mu łeb! Zaoszczędzimy w ten sposób pracy wymiarowi sprawiedliwości. Taki bydlak nie zasługuje na to, żeby chodzić po ulicach. Skoro już raz zabił, to może zrobić to znowu. A my jesteśmy od tego, żeby chronić społeczeństwo przed takimi zwyrodnialcami. Rozumiecie, Łańko?
– Tak jest, obywatelu majorze. Mam go zlikwidować. Melduję, że wszystko rozumiem.
Bielecki uśmiechnął się po raz kolejny, ale dopiero gdy porucznik wyszedł z gabinetu. Wreszcie wszystko poukładało się tak, jak powinno! Wstał ze swojego fotela i podszedł do okna. Było piękne, słoneczne popołudnie. Może warto je wykorzystać na rekreację. Jeśli zaraz zejdzie na parking i wsiądzie do swojego poloneza, to za jakieś dwadzieścia minut będzie nad jeziorem Kierskim. Kąpiel w chłodnej wodzie to było to, czego dziś potrzebował po całym dniu pracy. Podszedł do stojącego na niewielkiej szafce radioodbiornika Amator Stereo. Dawali akurat piosenkę Wodeckiego Zacznij od Bacha. Nie lubił Wodeckiego. Zresztą Bacha też nie. Wyłączył radio.