- promocja
- W empik go
Słodka nienawiść - ebook
Słodka nienawiść - ebook
Zabawny romans biurowy z ciałopozytywnym przesłaniem!
Lana Wood jest przebojową i optymistycznie nastawioną do życia kelnerką, która określa się mianem chodzącej katastrofy. Słynie z tego, że nie zamykają jej się usta, przez co często pakuje się w kłopoty. Jest jednak serdeczna i zawsze przychodzi innym z pomocą.
Lucas Cohen to w pełni oddany pracy biznesmen. Razem z siostrą prowadzi firmę organizującą imprezy okolicznościowe dla zamożnych klientów, w tym celebrytów, których nazwiska pojawiają się na pierwszych stronach gazet. Mężczyzna wkłada wiele wysiłku w tworzenie nienagannego wizerunku swojej firmy.
Drogi tych dwojga przecinają się, kiedy zmuszona szybko znaleźć nową pracę Lana na skutek zbiegu okoliczności zostaje zatrudniona przez siostrę Lucasa. Mężczyzna wymaga od pracowników doświadczenia w zawodzie, opanowania, perfekcjonizmu i nienagannego wyglądu. Lana zdecydowanie nie spełnia jego kryteriów. Czy jej wielkie serce, poczucie humoru i urok wystarczą, by przekonać do siebie nowego szefa i odnaleźć się w nieznanym świecie?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-407-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lana
Siedziałam w dużej, przeszklonej sali konferencyjnej z pięknym widokiem na centralną część Los Angeles. Mój stres przed rozmową kwalifikacyjną powoli wymykał się spod kontroli. Przez spoglądających na mnie z drugiej strony drzwi ciekawskich pracowników Dream Day czułam się jak obiekt eksperymentu_._ Miałam ochotę kopnąć się w tyłek za głupotę i z wrzaskiem opuścić budynek firmy, do której kompletnie nie pasowałam.
Wytarłam mokre od potu dłonie o materiał ciemnych jeansów, które ciasno opinały moje masywne uda. Raz jeszcze przeniosłam wzrok na szklane drzwi, dostrzegając za nimi elegancko ubrane, szczupłe kobiety, które uwijały się jak mrówki. Ten widok wywołał we mnie mimowolny jęk frustracji.
Aby opanować ból żołądka i zatrzymać w nim jego zawartość, skupiłam swoją uwagę na czarnych, skórzanych fotelach, które otaczały długi mahoniowy stół. Zastanawiałam się, czy podczas zebrań u jego szczytu zasiada właściciel, a może właścicielka organizacji zajmującej się imprezami okolicznościowymi.
Przyszłam na spotkanie w sprawie pracy, o której nie miałam zielonego pojęcia. Wiedziałam oczywiście, czym zajmuje się firma, i to, że uchodziła w kraju za jedną z największych w tej branży. Natomiast ja w całym swoim dwudziestosześcioletnim życiu zorganizowałam tylko kilka garden party i imprezę urodzinową z okazji pięćdziesiątych urodzin taty. To właśnie on, Michael Wood, był powodem, dla którego opuściłam rodzinne Valley Grove i ruszyłam na podbój wielkiego świata.
Ciąg katastrof, który sprawił, że znalazłam się na tej rozmowie kwalifikacyjnej, zaczął się w dniu, kiedy odebrałam telefon z informacją, że mój tata miał zawał. Miałam właśnie popołudniową zmianę w barze, w którym pracowałam, odkąd skończyłam dwadzieścia jeden lat. Mimo mojej niezdarności właściciel lokalu dał mi szansę i przymykał oko na moje dość częste wpadki.
Tata zasłabł w domu, gdy oglądał telewizję. Całe szczęście była przy nim mama, która w porę zareagowała i sama zawiozła go do szpitala. Przyjęto tatę na oddział, zrobiono mu dziesiątki badań i podano leki. Wydawało się, że wszystko wraca do normy, ale już po kilku dniach w trakcie badania wysiłkowego lekarze odkryli, że serce jest zbyt obciążone i konieczna jest zastawka. Organ potrzebował wspomagania, bez którego kolejny atak serca był więcej niż pewny, i tym razem tata mógłby nie mieć tyle szczęścia. Kłopot jednak w tym, że ubezpieczenie ojca nie pokrywało kosztów zabiegu i w dodatku finansowało tylko pięćdziesiąt procent badań, jakie przeprowadzono podczas szpitalnej diagnostyki. Rachunek za koronografię wynosił tysiąc dolarów, choć ostatecznie zabieg ten i tak nie przyniósł zbyt dużej poprawy. To jednak nic w porównaniu z tym, ile według lekarzy i ubezpieczycieli było warte życie mojego ojca. Sto dziesięć tysięcy dolarów za zabieg plus leki, honorarium i opieka. Kwota, której nie mieliśmy, niezbędna do tego, aby ocalić życie mojego taty.
Lekarze nie chcieli kiwnąć palcem do momentu, aż odpowiednia liczba zer nie znajdzie się na ich koncie. Na nic się zdały błagania moje i mamy, aby ratowali człowieka, zamiast myśleć o pieniądzach. Spędziłam dziesiątki godzin na rozmowach z urzędnikami, podczas których ubiegałam się o zapomogi, ale z racji tego, że cała nasza trójka miała stałe dochody, nikt nawet nie chciał mnie słuchać. Nikogo nie interesowało to, że wszyscy pracowaliśmy na pół etatu, a nasze pensje razem wzięte nie dawały oszałamiającej kwoty. Niekiedy bywało ciężko, dom wymagał generalnego remontu i wiecznie coś się w nim psuło, więc pieniądze wypływały z konta jak woda, ale dotąd jakoś sobie radziliśmy. Rozmowy z bankami także nie przynosiły efektów. Kiedy tylko pokazywałam dokument zatrudnienia, konsultanci przerywali dyskusję. Powodem była – jak twierdzili – nasza wątpliwa sytuacja majątkowa.
Kiedy już prawie straciliśmy nadzieję, a tata usiłował wypisać się ze szpitala na własne żądanie, choć z dnia na dzień był coraz słabszy, złożono nam szatańską propozycję. Blake Sawyer, który od lat starał się przekonać ojca do sprzedaży naszej ziemi, zaoferował nam pożyczkę pod zastaw całego dobytku. Dał nam potrzebną sumę i sporządził umowę, którą podpisała mama za plecami męża, bo wiedziała, jak by na to zareagował mój ojciec. Nigdy by się na to nie zgodził. Kontrakt mówił jasno, że mamy siedem miesięcy, aby spłacić dług w wysokości stu trzydziestu tysięcy dolarów. Jeżeli tego nie zrobimy w odpowiednim czasie, dom i ziemia staną się własnością Sawyera. Złożenie tego podpisu zapoczątkowało lawinę katastrofalnych zdarzeń. Owszem, przeprowadzono zabieg, a tata wkrótce wrócił do domu. Niestety, przez jakiś czas nie mógł pracować i stał się bardzo dociekliwy. Ciągle dopytywał, skąd wzięłyśmy gotówkę na jego zastawkę.
Atmosfera w domu gęstniała z każdym wypowiadanym przez mamę kłamstwem, aż wreszcie urosło ono do tak gigantycznych rozmiarów, że wyjawienie prawdy wydawało się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Kłótniom nie było końca. Rodzice albo się awanturowali, albo nie odzywali się do siebie przez kilka dni z rzędu. Każde miało swoją rację. Mama za wszelką cenę usiłowała ratować ukochanego. Tata z kolei martwił się o utratę dachu nad głową, kompletnie ignorując uczucia żony. W przypływie gniewu potrafił nam wykrzyczeć, że nikt nie jest wieczny i skoro Bóg chciał go zabrać, nie powinnyśmy w to ingerować. Mimo napiętej atmosfery robiłam, co w mojej mocy, żeby udowodnić zmartwionemu ojcu, że nie stracimy domu. Szukałam dorywczej pracy, ale w naszej małej wsi to nie było takie proste. Gwoździem do trumny była informacja o redukcji etatu w We Barbeq’you_._ Paul zwolnił większą część personelu, w tym także mnie. Mama została jedynym żywicielem naszej rodziny, a utrata domu stała się bardzo realnym zagrożeniem.
Sytuacja była wręcz krytyczna. W domu się nie przelewało i ledwo wystarczało nam na rachunki. Blake raz czy dwa upomniał się o comiesięczną ratę, ale nie byliśmy w stanie go spłacać. Mama wypruwała sobie żyły w mleczarni, a tata zlekceważył zalecenia lekarza i już po trzech tygodniach od powrotu do domu wrócił do tartaku.
Roznosiłam podania o pracę wszędzie, gdzie tylko mogłam. Niestety, Valley Grove nie było miejscem z jakimikolwiek perspektywami i wieloma ofertami zatrudnienia. Młodzi wyjeżdżali w pogoni za lepszymi warunkami do życia. Nawet moja starsza o cztery lata kuzynka, Alex, wyjechała do Los Angeles, gdzie mieszkała od dziewięciu lat i pracowała na etacie jako kosmetyczka, marząc o własnym salonie. Właśnie ona, po wysłuchaniu mojej relacji, postanowiła ściągnąć mnie do Los Angeles. Zgodziłam się bez zastanowienia, chcąc ocalić dom i pomóc rodzicom. Nie miałam pojęcia, że życie w Mieście Aniołów okaże się przepustką na samo dno piekła.
Podniosłam wzrok, gdy z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Do sali wszedł mężczyzna, na oko trzydziestoletni, który zlustrował mnie nieprzychylnym spojrzeniem. Zauważyłam ledwo dostrzegalny grymas niechęci na jego ustach. Nieznajomy nie uśmiechnął się, gdy pokonywał dzielącą nas odległość. Wściekłe rumieńce oblały moje policzki, które okropnie piekły. Przeklęłam się w duchu za beznadziejny dobór garderoby, ale zwyczajnie nie było mnie stać na nowe ubrania. Postawiłam więc na klasyczne, proste i – w moim wyobrażeniu – bezpieczne rozwiązanie. Nie sądziłam, że ciemne spodnie jeansowe i zwykła biała koszulka będą aż tak złym pomysłem. Na tle wszystkich elegancko ubranych kobiet, które wyglądały jak rodem wyjęte z serialu o kancelarii adwokackiej, wypadałam gorzej niż źle.
Mężczyzna nie zdążył się jeszcze odezwać, kiedy do pomieszczenia wtargnęła niziutka brunetka z okularami na nosie, sprawiająca wrażenie, jakby miała zwymiotować lub zemdleć. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, posłała mi blady, ale szczery uśmiech, który natychmiast odwzajemniłam.
– Pani Braker prosiła, abym przekazała, że zacznie spotkanie bez pana.
– To nie jest konieczne, Mary Sue. Przekaż, proszę, Cassie, żeby zaczekała. Ta rozmowa nie potrwa długo – odparł, na moment znów zatrzymując na mnie wzrok.
Poczułam się, jakby uderzył mnie w brzuch. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nasza rozmowa była bezcelowa. Decyzję o tym, czy mnie zatrudni, podjął w chwili, kiedy tylko mnie zobaczył.
Uniosłam w zaskoczeniu brwi, aby zrozumiał, że jego zachowanie wcale nie było subtelne. Jednak zwyczajnie mnie zignorował i spojrzał na zdezorientowaną Mary Sue.
– Czegoś nie zrozumiałaś? Bo jeżeli to wszystko, to możesz odejść. – W jego głosie zabrzmiała nuta irytacji. Kobieta chyba także to wyczuła, ponieważ tylko skinęła głową i natychmiast skierowała się do wyjścia.
Nim zostawiła nas samych, obejrzała się przez ramię i posłała mi współczujący uśmiech. Ona również, tak samo jak ja, wiedziała, że byłam na przegranej pozycji.
– Nazywam się Lucas Cohen, jestem właścicielem tej firmy. Zazwyczaj w kwestii zatrudniania nowego personelu towarzyszy mi także siostra, która jest współwłaścicielką Dream Day. Jednak tym razem uznałem to za zbyteczne – poinformował mnie i rozsiadł się wygodnie na fotelu u szczytu stołu.
Uśmiechnęłam się, bo odpowiedział na nurtujące mnie pytanie. Mężczyzna zauważył mój wyraz twarzy i zmarszczył brwi, wlepiając we mnie uporczywe spojrzenie.
– Czy coś panią bawi?
Spoważniałam. Mężczyzna nawet nie starał się ukryć, że był znudzony naszym spotkaniem, a nawet i poirytowany.
– Przepraszam, po prostu, zanim pan wszedł…
– Pani Wood, jeżeli to nie ma nic wspólnego z naszą rozmową, to proszę wybaczyć, ale wolałbym przejść do konkretów – przerwał mi tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Skinęłam potulnie głową, nerwowo wykręcając sobie palce. Czekałam, aż zacznie zadawać pytania. Stresowałam się, że powiem coś głupiego lub, co gorsza, wcale nie odpowiem.
– Co pani wie o naszej firmie i dlaczego postanowiła pani aplikować na to stanowisko?
– Nie wiem zbyt wiele. Tylko tyle, że zajmujecie się organizacją wszelkiego rodzaju przyjęć. Jesteście jedną z popularniejszych firm na rynku, która organizowała imprezy okolicznościowe dla celebrytów i nie tylko. – Przygryzłam wnętrze policzka.
Mężczyzna cierpliwie czekał, aż dopowiem coś więcej, ja jednak milczałam i czekałam na kolejne pytanie. Miałam poświęcić ostatnie dwa dni na przygotowanie się do tej rozmowy, ale wyjechałam z domu później, niż powinnam, bo tata ponownie źle się poczuł. Nie mogłam go zostawić, nie upewniając się, że to tylko chwilowe. Poza tym sama przeprowadzka zajęła sporo czasu i ani się obejrzałam, nadszedł dzień rozmowy kwalifikacyjnej.
– Dlaczego moja firma? Dlaczego Dream Day?
– Potrzebuję pracy. Nie jestem ekspertką w organizacji imprez, nie będę pana okłamywała, bo to tylko pogorszyłoby moją sytuację, ale szybko się uczę. Dodatkowo uwielbiam pracę z ludźmi, tam, skąd pochodzę, kilka razy miałam okazję wyprawić przyjęcia typu garden party. Sprawiało mi to wiele radości i wydawało się naprawdę interesujące – powiedziałam i zaczęłam skubać lakier na paznokciach.
– Ma pani rację, kłamstwo nigdy nie popłaca. Proszę mi jednak powiedzieć, czego się pani spodziewała, przychodząc na rozmowę w sprawie pracy, w której nie ma pani doświadczenia?
– Nie wiem. Miałam nadzieję, że moja chęć nauki i pełne zaangażowanie na początek wystarczą. Albo zwyczajnie łudziłam się, że los wreszcie się do mnie uśmiechnie?
Gdy tylko słowa opuściły moje usta, wyczułam, że był typem mężczyzny, który nienawidził słuchania o przeznaczeniu, losie i cudach. Swoją postawą sugerował, że tylko ściśle przemyślane działania zapewnią nam sukces.
– To nie kwestia losu. Sami kreujemy naszą przyszłość, a wszystko zależy od podejmowanych przez nas decyzji – prychnął pod nosem Cohen. – Świadomie zmarnowała pani swój i mój cenny czas, przychodząc na spotkanie, które nigdy nie miało szansy zaowocować współpracą. Nie posiada pani doświadczenia i, proszę wybaczyć, że to mówię, ale… Nie pasuje pani do nas. – Ponownie zlustrował mnie wzrokiem.
Chciałam wierzyć, że miał na myśli mój strój. Jednak biorąc pod uwagę, że wszystkie jego pracownice, które spotkałam, wyglądały jak modelki, nie miałam złudzeń, że chodziło też o kilka moich nadprogramowych kilogramów.
– Nie pasuję do was? – Zmrużyłam oczy i podniosłam się z fotela. Przestałam kontrolować złość. – Co to ma znaczyć, że do was nie pasuję?
– Wygląda pani jak z teledysku. W dodatku takim z dwa tysiące ósmego roku. Nawet odrobinę się pani nie postarała, aby dobrze wypaść. To poważna firma. Proszę się rozejrzeć się, pani Wood, czy widzi tu pani kogoś jeszcze ubranego jak na piknik?
Zacisnęłam dłoń w pięść i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Przez chwilę rozważałam odesłanie go do protetyka. Zmniejszyłam dzielącą nas odległość i pochyliłam się nad siedzącym mężczyzną.
– Skończyliśmy, nie mam więcej pytań – skwitował, posyłając mi cyniczny uśmiech.
– Nie, to pan zadał mi pytania, ale nie pozwolił się wypowiedzieć – poinformowałam.
Skinął głową i rozłożył dłonie w geście __ „proszę, scena jest twoja”_._ Wiedziałam, że niczego nie ugram. Mężczyzna nie miał zamiaru zmieniać zdania i żadne moje słowa nie były w stanie go przekonać. Jednak żałowałabym, gdybym chociaż nie spróbowała.
– Skoro to takie ważne, słucham. Ale to i tak niczego nie zmieni.
– Jestem dobrą pracownicą, jestem pojętna i przykładam się do powierzonych mi zadań. Wiedziałby pan o tym, gdyby dał mi…
– Panie Cohen, mamy kryzys, jest pan potrzebny siostrze. – Do sali wparował nieznany mi mężczyzna, który obdarował mnie przepraszającym uśmiechem i tym samym przerwał moją przemowę.
Nie zamierzałam poddawać się bez walki i postanowiłam udowodnić Cohenowi, że jestem kimś, kogo szukał. Co aż tak trudnego mogło być w pracy asystentki właściciela firmy organizującej imprezy okolicznościowe?ROZDZIAŁ 2
Lucas
Ulżyło mi, gdy zostałem uratowany przed dalszym prowadzeniem bezsensownej konwersacji z panią Wood. Może zachowałem się w stosunku do niej jak dupek, ale męczyły mnie te wszystkie rozmowy kwalifikacyjne. Wszystko przez moją poprzednią asystentkę, która postanowiła spiskować z inną firmą. Mimo że do akcji wkroczył nasz prawnik, i tak nie udało nam się odzyskać klientów, których nam ukradziono, oraz projektów, nad którymi ciężko pracowaliśmy.
Firma Dream Day różniła się od konkurencji tym, że do każdego podchodziliśmy indywidualnie. Zbieraliśmy masę informacji, od ulubionych kolorów po zapachy, aby zorganizować niezapomnianą uroczystość, jakiej nikt nie byłby w stanie odtworzyć. Właśnie dlatego byliśmy tak doceniani przez naszych klientów. Tylko my byliśmy w stanie dać im przysłowiowe gwiazdki z nieba.
Mimo że na rynku znajdowało się wielu konkurentów, tylko jeden naprawdę nam zagrażał. Firma Trust Us, której właścicielem był Chris Parker – mój stary przyjaciel, który postanowił zniszczyć mi życie i za cel obrał sobie Dream Day, wiedząc, jak wiele znaczy dla mnie ten interes.
Niegdyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, prawie braćmi. Nasza relacja niestety nie przetrwała próby czasu. Głównie przez to, że na horyzoncie pojawiła się kobieta. Oszałamiająca June Clear, która była dziewczyną Chrisa przez cały okres szkoły średniej. Przed końcem liceum wszystko zaczęło się między nimi zmieniać. Dzieliły ich plany na przyszłość i priorytety. Podczas gdy Chris wybierał mieszkanie w Chicago, w którym mieli zamieszkać w czasie studiów, June podpisywała swój pierwszy kontrakt w agencji modelek. Dziewczyna nie chciała słuchać o zaręczynach, hucznym weselu i gromadce dzieci. Miała swoje plany i pasje, które pragnęła realizować. Różnice zdań okazały się tak duże, że jedyny huk, jakiego doczekał się Chris, to ten, gdy za June zatrzaskiwały się drzwi jej mercedesa, kiedy od niego odchodziła.
Przyjaciel uznał, że wcale nie przejął się rozstaniem, i usiłował mi wmówić, że to on zakończył ich związek. Nie komentowałem tego i nie wyprowadzałem go z błędu. Byłem jego kumplem, więc stawałem na głowie, aby zapewnić mu wsparcie, którego potrzebował.
Kiedy wyjechaliśmy na studia, każdego z nas zaabsorbowały własne sprawy i mieliśmy coraz mniej czasu dla tego drugiego. Zaczęło do mnie docierać, że może nasza przyjaźń nie była aż tak silna, jak mi się do tej pory wydawało. Upewniłem się co do tego dopiero trzy lata później, kiedy na mojej drodze stanęła June. Straciłem dla tej kobiety głowę. Początkowo spotykaliśmy się w tajemnicy, ale uświadomiłem sobie, że chcę oficjalnie przedstawić ją bliskim jako swoją partnerkę. I wtedy się zaczęło.
Chris o wszystkim się dowiedział i ubzdurał sobie, że to z mojej winy jego związek nie przetrwał. Żądał, abyśmy się rozstali, a kiedy kategorycznie odmówiłem, zaczął uprzykrzać nam życie. Jeździł za June na sesje do Paryża i Mediolanu. Wysyłał mi zdjęcia świadczące o tym, że ukochana rzekomo mnie zdradza. Wystawał pod moim rodzinnym domem i nagabywał siostrę, aby ta przemówiła mi do rozumu. Kiedy wszystkie metody wpłynięcia na mój związek zawiodły, upadł tak nisko, że otworzył konkurencyjną firmę. Podkradał nam klientów, rozpuszczał niedorzeczne plotki na nasz temat i pisał oszczerstwa w internecie. Zazwyczaj udawało nam się ze wszystkiego wybronić, ale jego ostateczne zagranie zwaliło mnie z nóg i zmusiło do wstąpienia na drogę sądową. Zrobiłbym to już dawno temu, ale June upierała się, abym nic z tym nie robił. Czuła się winna i brała na siebie ciężar paranoi, w którą popadał jej były partner.
Nie mogłem jednak dłużej przymykać oczu i pozwalać Chrisowi niszczyć to, nad czym tak długo pracowałem. Zwłaszcza że doskonale wiedział, dlaczego tak bardzo zależało mi na własnej działalności.
– Panie Cohen! – zawołała Mary Sue, biegnąc za mną.
– Nie teraz – odpowiedziałem, zmierzając w stronę gabinetu Cassie.
– Ale, panie Cohen! – spróbowała ponownie, czym wyprowadziła mnie z równowagi.
Mary Sue była znakomitą asystentką, tyle tylko, że pracowała dla mojej siostry. Zgodziła się jednak robić coś dla mnie do czasu, aż nie znajdę kogoś dla siebie. Jedyną wadą tej kobiety było to, że w mojej obecności trzęsła się ze strachu jak galaretka. Owszem, w przeciwieństwie do siostry nie spoufalałem się z personelem, ale nie uważałem się za tyrana.
– Co, Mary Sue?! Co jest tak ważne, że musisz mi to przekazać już teraz? – Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem w jej stronę. Udało mi się ją złapać w ostatniej chwili, zanim się ze mną zderzyła.
Oczy asystentki zrobiły się wielkie ze strachu. Dostrzegłem, że wstrzymywała powietrze, i przewróciłem oczami, tracąc resztki cierpliwości.
– Na miłość boską, dziewczyno, oddychaj. I nawet nie myśl o tym, aby płakać – ostrzegłem ją, gdy jej warga zaczęła drżeć.
Posłusznie wypuściła powietrze i zrobiła krok w tył. Czekałem, aż wreszcie przejdzie do sedna, ale ona tylko gapiła się na mnie i milczała. Zamknąłem oczy i zacząłem głęboko oddychać, prosząc w myślach Boga o więcej cierpliwości, której w moim życiu ostatnio było jak na lekarstwo.
– Mary Sue – zacząłem spokojnie.
– Tak, panie Cohen? – uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła wykręcać sobie nerwowo palce.
– Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego mnie zatrzymałaś?
– Tak, proszę pana – odpowiedziała dumnie, jakby było to jej życiową misją.
Znów nastąpiła chwila ciszy, podczas której kobieta nadal milczała jak zaklęta. Zacisnąłem zęby, będąc już na skraju furii.
– A czy w takim razie możesz mi…
Nie udało mi się skończyć, ponieważ światła na korytarzu zgasły, a zza rogu wyłonili się moja siostra i nasi pracownicy. Trzymała ogromny tort, w którego wbito racę i dwie świeczki z cyframi trzy i cztery. Wszyscy zaczęli fałszować _Happy Birthday_, rozśmieszając mnie do łez.
Dopiero w tamtym momencie dotarło do mnie, że tego dnia było zbyt cicho jak na poranek w Dream Day. Spojrzałem na biedną Mary Sue, której przed chwilą miałem ochotę odgryźć głowę, i uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie. Zastanawiałem się, czy to był pomysł mojej siostry, aby robić z tej biedaczki przynętę.
– Szefie, proszę pomyśleć życzenie i zdmuchnąć świeczki! – zawołał ktoś z grupy.
Przewróciłem oczami. Nigdy nie byłem fanem urodzin. Rodzice zazwyczaj zamieniali ten dzień w szopkę, organizowali wystawne i nudne przyjęcia, które z zabawą miały niewiele wspólnego. Zmuszali mnie do wciskania się w garnitur i pokazywania się z jak najlepszej strony_._ Nie chcąc jednak robić przykrości siostrze i reszcie ekipy, zrobiłem, o co mnie poproszono – z pominięciem życzenia. Gdy świeczki zgasły, rozległy się brawa i wiwaty. Skinąłem głową w zakłopotaniu. Nie znosiłem być w centrum uwagi, było to dla mnie zbyt przytłaczające.
– To bardzo miłe, dziękuję wam za pamięć.
– Czekaj, to jeszcze nie wszystko. Zrobiliśmy zrzutkę i kupiliśmy ci prezent.
Cassie skinęła na Mary Sue, która nadal stała obok mnie. Kobieta wyciągnęła zza pleców prezentowe pudełko i wręczyła mi je.
Zmarszczyłem brwi, czując się jeszcze bardziej niekomfortowo, ale odebrałem prezent od asystentki i otworzyłem, kiedy zaczęto na to nalegać. Zawartość pudełka skrywała pierwszy egzemplarz _Zabić drozda_ Harper Lee z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku – książki, na której punkcie miałem totalną obsesję.
– Naprawdę jestem aż tak przewidywalny?
– Dwa razy bardziej, niż myślisz – odpowiedziała siostra i puściła do mnie oko. Następnie zwróciła się do reszty pracowników: – Kochani, widzimy się za dwadzieścia minut w sali konferencyjnej na kawie i cieście.
Kiedy wszyscy się rozeszli i zostaliśmy sami, Cassie poprosiła, abym poszedł za nią. Ruszyliśmy więc w stronę jej gabinetu i niemal natychmiast wyczułem zmianę w jej nastroju. Znaliśmy się na wylot, niekiedy żartowaliśmy nawet, że potrafimy czytać sobie w myślach.
– Co jest grane, Cass?
– Nie mówmy teraz o tym, masz urodziny.
– Za rok też będę je miał, więc nie kręć i mów, co się dzieje – ponagliłem ją.
Kobieta wpatrywała się we mnie i zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić. Ostatecznie westchnęła głośno i opadła ciężko na czarną, skórzaną kanapę pod ogromnym oknem z widokiem na mały, pobliski park. Wiedziałem, że cokolwiek gryzło moją siostrę, przysporzyło jej wielu kłopotów.
– To spotkanie z O’Brianem… Nic z tego nie będzie.
Jedna chwila wystarczyła, aby opuścił mnie cały dobry nastrój. Doskonale wiedziałem, co miała na myśli. Zacząłem niespokojnie przechadzać się po gabinecie siostry, trzęsąc się ze złości.
– Jaja sobie robisz? – warknąłem.
– A czy ja ci wyglądam na urologa?! – odszczekała.
Zamknąłem oczy, próbując się uspokoić. Niestety, moja frustracja osiągnęła najwyższy poziom. Uderzyłem pięścią w stojący obok regał z dokumentami, a pod wpływem wstrząsu znajdujące się na nim porcelanowe figurki spadły i się roztrzaskały.
– Kurwa! Jakim cudem?
– Mnie o to pytasz? Jestem tak samo zaskoczona i wściekła jak ty. Zrobię temu dupkowi jamnika z jelit, gdy tylko go spotkam – groziła.
– To i tak już niczego nie zmieni. Nie odzyskamy O’Briana.
– Ale pozyskamy nowych klientów.
– Których znów nam wykradnie! – Wyrzuciłem dłonie w powietrze.
– Więc co? Mamy usiąść i czekać z założonymi rękami na bankructwo?! Musimy coś zrobić. Nie pozwolę Parkerowi podkradać nam klientów.
Kiedy siostra się złościła, przypominała naszego ojca. Tobias Cohen zawsze zachowywał jasność umysłu w kryzysowych sytuacjach, podczas gdy mnie aż skręcało, aby przestawić komuś kilka kości. Złapałem się za grzbiet nosa i wciągnąłem głęboko powietrze, aby choć trochę się uspokoić.
– Zabiję go. Przysięgam, że kiedy z nim skończę, będą go karmili przez rurkę – mruknąłem. – Jak się dowiedziałaś?
– Harvey do mnie zadzwonił. Powiedział, że mu przykro, ale ostatecznie nie zdecyduje się na naszą współpracę, bo jego narzeczona uparła się na inną firmę. Trust Us. – Udała, że ma odruch wymiotny. – Rzekomo zaproponowali mu lepsze warunki.
Miałem ochotę pojechać do tego skurczybyka i wytrzeć asfalt jego gębą. Straciłbym jednak wtedy nie tylko godność, ale też dobre imię, dlatego nie mogłem tego zrobić. Zazwyczaj w takich chwilach to siostra bywała moim głosem rozsądku. Kiedy natomiast była wzburzona jak rwąca rzeka, sam musiałem być sobie kotwicą. Głęboko odetchnąłem i usiłowałem coś wymyślić. Kłopot jednak w tym, że miałem kompletną pustkę w głowie.
– Koniec zabawy. Chce piekła? To je będzie miał.
– Co to znaczy?
– Zagram w jego grę i mam zamiar w niej zwyciężyć.
– Jak zamierzasz to niby zrobić? – prychnęła i przewróciła oczami.
– Jestem spokrewniony z diabłem, piekło to moje naturalne środowisko.
Opuściłem gabinet siostry w pośpiechu, czując się jak tykająca bomba. Sprawa Chrisa Parkera musiała zostać jak najszybciej rozwiązana. W przeciwnym razie osiągnie swój cel.
Pędziłem jak burza w stronę swojego gabinetu, gdzie chciałem choć przez chwilę na spokojnie pomyśleć o tym, jak mógłbym rozegrać tę sytuację. Kiedy mijałem pokój socjalny, zderzyłem się z wychodzącą z niego pulchną, znaną mi kobietą. Trzymała w dłoniach kubek gorącej kawy, która wylądowała na moim nowiutkim garniturze. Nie zdążyłem złapać kobiety, co poskutkowało tym, że upadła, a mój ulubiony kubek się roztrzaskał.
Przepełniony furią, widząc niemal na czerwono, wpatrywałem się w leżącą na ziemi Wood. Ona zaś wyglądała na zakłopotaną i wystraszoną, ale nie zamierzałem być litościwy. Zignorowałem tłum gapiów, który przerwał wykonywane dotychczas czynności, aby przyjrzeć się tej scenie.
– Co ty tu jeszcze robisz?! – W złości przeszedłem automatycznie na „ty”. – Chyba wyraziłem się wystarczająco jasno, prawda?
– Ja tylko… Ja…
Nie mogłem się powstrzymać, by wyładować na niej swoją złość. Zdjąłem z siebie brudną marynarkę i zachowując się jak ostatni cham, rzuciłem ją w stronę Wood.
– Wyczyścisz to i odeślesz na adres firmy. Masz pięć sekund, żeby zejść mi z oczu, zanim wezwę ochronę, rozumiesz? Nigdy więcej nie chcę cię tu widzieć – rozkazałem.
Dziewczyna niezgrabnie usiłowała podnieść się z ziemi, ale gdy to robiła, poślizgnęła się na rozlanej kawie i upadła na kolana, lądując z nosem tuż przed moim kroczem. Przewróciłem oczami i pomogłem jej wstać, ale natychmiast odsunąłem się od niej, jakby była trędowata. Pragnąłem, aby jak najszybciej opuściła moją firmę, zeszła mi z oczu i nigdy więcej nie pojawiała się w zasięgu mojego wzroku.
– Chciałam tylko udowodnić, że się pan myli. Pokazać, że dam radę i nadaję się do tej pracy. Ja naprawdę szybko…
– Dosyć! – wszedłem jej w słowo. – Jedyne, co mi udowodniłaś, to to, że miałem rację co do ciebie. Nie masz ogłady i samokontroli. Wynoś się stąd i uważaj, żeby po drodze nie zabić się o własne nogi. Myślisz, że chociaż to dasz radę zrobić dobrze? – rzuciłem z pogardą i odszedłem, kierując się do gabinetu.
Chciałem, żeby wszystko przestało się komplikować. Tymczasem kolejna katastrofa czaiła się już za rogiem i miała imię. Jej imię.ROZDZIAŁ 3
Lana
Niechętnie otworzyłam oczy, gdy do moich uszu dotarło ryczenie budzika. Przez chwilę rozważałam nawet, czy nie wyrzucić tego ustrojstwa przez okno, ale nie było ono moją własnością. Tylko to powstrzymało mnie przed uszkodzeniem go. Minęło kilka tygodni, od kiedy Cohen wyprosił mnie ze swojej firmy, gdy usiłowałam mu udowodnić, że zasługuję na szansę. Żyłam w zawieszeniu, popadając w coraz większą beznadzieję.
Odkąd przyjechałam do Los Angeles, wysłałam setki CV, na które odpowiedziała zaledwie garstka osób. Nikt jednak nie zdecydował się mnie zatrudnić. Niejednokrotnie, gdy szłam na rozmowę w sprawie pracy do pubów, musiałam konkurować z kobietami atrakcyjniejszymi i zgrabniejszymi ode mnie. Takimi, które przyciągają wzrok i sprawiają, że to nie kolejne piwo zatrzymuje konsumenta w barze, a nadzieja, że owa ślicznotka zwróci na niego uwagę.
Chciało mi się płakać na samą myśl o tym, co czekało mnie po powrocie do domu. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że przegrałam i wracałam do ukochanego Valley Grove jako bezrobotna. Rodzice na mnie liczyli, wierzyli równie mocno jak ja w powodzenie mojego wyjazdu, a ja ich zawiodłam.
– Znam tę minę. – Alex stanęła w drzwiach mojej sypialni.
Była prześliczną kobietą z lekko pofalowanymi blond włosami sięgającymi jej do ramion. Miała mały, delikatnie zadarty nos i przepiękne niebieskie oczy podkreślone przez cienie do powiek i wytuszowane długie, gęste rzęsy. Ubrana w biały podkoszulek i krótkie, jeansowe szorty prezentowała się idealnie. Posłała mi blady uśmiech i wyciągnęła w moją stronę kubek z aromatyczną kawą.
– Pora wracać do domu. Sama widzisz, że prócz dorywczej pracy, w której biegam przebrana za wielką kolbę kukurydzy w weekendy, nic więcej nie znalazłam. – Przetarłam twarz i usiadłam na łóżku, zdołowana i sfrustrowana.
– Nie wygłupiaj się. Lano, daj sobie czas.
– Właśnie w tym problem, Alex. Ja nie mam czasu. Wisi nad nami gigantyczny dług i jeżeli go nie spłacimy, stracimy dom. Mój czas się boleśnie kurczy i, szczerze mówiąc, już nie wiem, co dalej robić. – Przygryzłam wargę, aby powstrzymać szloch.
Kuzynka podeszła do mnie i odstawiła wciąż trzymany kubek na szafkę nocną. Następnie usiadła obok i mocno mnie objęła. Stała się moją bezpieczną przystanią, gdy życie zaczęło się walić. Wiedziałam, że zawsze i ze wszystkim mogłam do niej przyjść i nigdy nie odmówiłaby mi pomocy. Mimo różnicy wieku i dzielącej nas odległości miałyśmy idealny kontakt. Była przy mnie zawsze wtedy, kiedy jej potrzebowałam.
– Poradzicie sobie, Lano. Przecież ty nigdy się nie poddajesz i zawsze widzisz jasne strony każdej, nawet najbardziej patowej sytuacji – pocieszała mnie, układając podbródek na moim ramieniu.
Było mi wstyd, że tak się nad sobą użalałam przy Alex. Jednak nie miałam już siły na wypatrywanie pozytywów, które ewidentnie nie istniały.
– Nie poddałam się, zrobiłam wszystko, co mogłam. Czas, aby pogodzić się z porażką.
– Moja Lana nie zna słowa „porażka”. Więc teraz wstaniesz, wciśniesz się w jakieś fajne ciuchy i zrobisz sobie jeden dzień oddechu na oczyszczenie głowy. Wieczorem, gdy wrócę z pracy, jeszcze raz przysiądziemy do komputera i przejrzymy oferty.
Kuzynka pocałowała mnie w czoło i posłała mi promienny uśmiech. Nie mogłam go nie odwzajemnić, był zaraźliwy. Chociaż rozsądek kazał mi się sprzeciwić propozycji Alex, serce podpowiadało, aby dać sobie ostatnią szansę. Westchnęłam więc ciężko i na zgodę skinęłam głową.
– Ostatnie podejście. Jeżeli znowu nic z tego nie wyjdzie, to wracam do domu. Prędzej czy później i tak będę musiała zmierzyć się z nadchodzącą katastrofą. Bez sensu jest odwlekanie tego w czasie.
– Nadal walczysz, więc nie myśl o tym, co może się wydarzyć. Myśl o tym, że wygrasz. – Dziewczyna sięgnęła po odstawiony kubek kawy i wręczyła mi naczynie.
Zazwyczaj to ja pocieszałam ludzi i znajdowałam rozwiązanie każdej sytuacji. Byłam wściekła, że nie potrafiłam zrobić tego dla siebie, a przez ciągłe porażki mój zapał gasł z każdym kolejnym dniem pobytu w LA.
– Masz rację, ale nie wiem, czy pow…
– Powinnaś. Jesteś tu już dobre kilka tygodni, Lano, a nie miałaś nawet jednego dnia tylko dla siebie. Dziś zapominasz o problemach, rozumiesz? Nie wiem, wyjdź na miasto, pozwiedzaj, a może szczęście samo się do ciebie uśmiechnie.
– Nie chcę zmarnować kolejnego dnia.
– Więc nie marnuj, ale przy okazji zrób też coś dla siebie. Chcesz szukać pracy? Dobrze. Dziś porzuć komputer, chwyć za tę stertę wydrukowanych CV leżących na stoliku kawowym i rusz na podbój miasta. – Dziewczyna wstała i chwytając mnie za dłoń, pociągnęła za sobą do kuchni.
Poszłam za nią niechętnie, z utęsknieniem spoglądając na łóżko. Marzyłam, żeby do niego wrócić i obudzić się, gdy wszystkie kłopoty się rozwiążą.
– Powinnaś się wybrać na Eastside. Echo Park to naprawdę genialne miejsce na oczyszczenie głowy.
– Gdzie powinnam się wybrać? – Zmarszczyłam brwi, patrząc na dziewczynę, jakby wyrosła jej druga głowa.
Alex tylko przewróciła oczami i ciężko westchnęła. Zaczęła grzebać w jednej z kuchennych szuflad, gorączkowo czegoś szukając. Kiedy wreszcie znalazła to, czego potrzebowała, wręczyła mi zmiętolony świstek papieru.
– Co to niby jest?
– Mapa Los Angeles, geniuszu. Zaznaczę ci na niej dzielnice, które warto odwiedzić. Echo Park idzie na pierwszy ogień. – Sięgnęła po leżący na kuchennym blacie długopis i zakreśliła na mapie lokalizację, o której wspomniała.
Dyskusje, protesty i sprzeciw nie miały sensu. Gdybym sama nie odwiedziła tego całego Echo Parku, to z pewnością kuzynka zaciągnęłaby mnie do niego siłą. Była uparta, zupełnie jak jej mama i mój ojciec. Skinęłam potulnie głową i zabrałam się do przygotowywania śniadania, podczas gdy Alex szykowała się do pracy. Przed wyjściem życzyła mi miłego dnia i zażądała dowodu, że ruszyłam się z domu, w postaci zdjęcia.
Zjadłam kilka naleśników z czekoladą, popiłam kawą z mlekiem bez laktozy i wskoczyłam w czarną, przewiewną sukienkę w kwiaty. Do tego dobrałam białe trampki i plecioną listonoszkę, do której wrzuciłam CV, telefon i słuchawki. Gdy już byłam gotowa do wyjścia, sprawdziłam, czy nie zostawiłam włączonego żelazka, telewizora, czy innego piekarnika, i ruszyłam na podbój miasta.
Mieszkanie Alex znajdowało się we wschodniej części śródmieścia, w dzielnicy o nazwie Skid Row, gdzie aż roiło się od bezdomnych osób. Nienawidziłam wychodzić z mieszkania wieczorami w obawie przed napaścią i zawsze martwiłam się o kuzynkę, której zdarzało się późno wracać z pracy. Alex nic sobie jednak nie robiła z faktu, że mieszkała w dość nieciekawej okolicy. Powtarzała, że zawsze mogło być gorzej.
Droga do Echo Parku zajęła mi godzinę. Ze słuchawkami na uszach, w akompaniamencie _Stayin’ Alive_ Bee Gees pokonywałam kolejne ulice. Byłam prawie pewna, że dostrzegłam Spidermana ukrywającego się przed paparazzi w czapce z daszkiem i okularach przeciwsłonecznych w jednym z ogródków restauracyjnych.
Wystarczyło pięć minut pobytu na Eastside, abym zrozumiała, dlaczego kuzynka tak upierała się, bym odwiedziła jedną z najwspanialszych dzielnic miasta. Wzdłuż bulwarów ciągnęły się niekończące się rzędy sklepów, barów i restauracji, w których każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Knajpki włoskie, chińskie, wege i dla tych, którzy mieli ochotę na zwykłego, soczystego burgera i butelkę zimnego, orzeźwiającego piwa. Dodatkowo muzyka na żywo, która naprawdę wpadała w ucho i była wspaniałym umilaczem dla osób, które chciały wygodnie rozłożyć się na zielonej trawie i odetchnąć po intensywnym tygodniu, oddając się chwili relaksu.
Osiedle słynęło z przepięknych murali, które przyciągały rzeszę gapiów, a także z położonego niedaleko słynnego stadionu Dodgersów. Mnie najbardziej podobało się pokaźnej wielkości jezioro z umieszczoną wewnątrz zbiornika fontanną. Turyści i mieszkańcy mogli wypożyczyć łódki w kształcie łabędzi i spędzić kilka romantycznych chwil ze swoją drugą połówką na tle zachodzącego słońca, pływając po wodzie pełnej kwiatów lotosu.
Ruszyłam niespiesznie chodnikiem wzdłuż linii jeziora i z zachwytem napawałam się przepięknym widokiem, robiąc zdjęcie za zdjęciem. Zbierałam nie tylko materiały dowodowe dla Alex. Chciałam także pokazać piękno Echo Parku rodzicom. Żałowałam, że ich przy mnie nie ma.
Wreszcie zajęłam miejsce na jednej z ławek na wprost wody i z uśmiechem obserwowałam otoczenie. Pomyślałam też, że muszę podziękować kuzynce za to, że namówiła mnie na wyjście z domu. Moją uwagę przykuł dziecięcy śmiech, który rozbrzmiał za moimi plecami. Kiedy się odwróciłam, dostrzegłam śliczną dziewczynkę w niebieskiej sukience, ze złocistymi włosami, która wesoło goniła za piłką. Kiedy na mnie zerknęła, posłała mi promienny uśmiech i pomachała przyjaźnie, co natychmiast odwzajemniłam. Następnie wróciłam do dawkowania swojej skórze witaminy __ D, pozwalając dziecku bawić się w spokoju.
Zamknęłam oczy tylko na kilka chwil, kiedy z błogiego stanu wyrwał mnie ten sam dziewczęcy głos, tyle tylko, że nie było w nim już ani grama radości. Rozległ się pisk pełen paniki, a następnie głośny plusk. Zdezorientowana, nie wiedziałam, co się stało. Właśnie wtedy, zaledwie kilka metrów od brzegu, dostrzegłam czerwoną piłkę w czarne kropki i zmąconą wodę. Natychmiast zrobiło mi się gorąco ze strachu. Bez chwili namysłu wskoczyłam do wody i skierowałam się w stronę tonącej dziewczynki.
Słyszałam przerażony krzyk kobiety i mężczyzny, których głosy z chwili na chwilę stawały się coraz wyraźniejsze. Nie miałam jednak czasu, aby szukać ich w tłumie gapiów. Ludzie znajdujący się bliżej linii brzegowej również zareagowali natychmiast, wskakując do wody jeden za drugim, aby mi pomóc. Gdy dotarłam do wystraszonej dziewczynki, ta wczepiła się we mnie kurczowo, kasłając i usiłując wypluć wodę, której się nałykała.
Trzymałam ją kurczowo, kierując się do brzegu, i usiłowałam ją uspokoić. Była równie przerażona, co ja. W duszy dziękowałam Bogu za to, że tam, gdzie mała wpadła do wody, nie było bardzo głęboko. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać tego, co mogłoby się stać, gdyby nikt nie zauważył całego zajścia. Byłam też wściekła na opiekunów dziewczynki, którzy powinni jej pilnować.
– Już dobrze, skarbie, nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna – powtarzałam, gładząc ją po plecach.
Czułam, jak jej małe ciało drży w moich objęciach, i serce mi się krajało. Nim jednak zdążyłam powiedzieć coś więcej, dziewczynka została wyrwana z moich ramion przez drobną kobietę, która szlochała i obsypywała główkę dziecka czułymi pocałunkami. Mężczyzna przyciągnął do swego boku je obie.
– Summer, tak bardzo się martwiłam. Dzięki Bogu, że nic ci nie jest. – Kobieta próbowała się uspokoić.
– Pani biedronka mi uciekła i chciałam ją złapać, ale mi się nie udało – tłumaczyła płaczliwie mała.
Mężczyzna pocałował małą w czubek głowy i pogładził ją po pulchnym policzku.
– Zajączku, prosiłem cię, żebyś grzecznie na mnie czekała. Bardzo się o ciebie martwiłem. Mogła stać ci się krzywda. Nigdy więcej mnie tak nie strasz, dobrze, smyku?
Czułam się jak intruz, przysłuchując się ich rozmowie, ale z drugiej strony chciałam im też nawtykać, aby następnym razem lepiej pilnowali córki. Ale kiedy zebrałam się na odwagę, doznałam szoku.
Wpatrywała się we mnie para intensywnie niebieskich oczu, które doskonale zapamiętałam. Szatyn, z delikatnymi falami układającymi się naturalnie na czubku głowy, wyglądał na równie zaskoczonego, co ja. Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie bez słowa, aż wreszcie to on jako pierwszy się otrząsnął i w roztargnieniu potarł zarośnięty kilkudniowym zarostem podbródek, jakby zastanawiając się nad tym, co powiedzieć. Jego usta niespodziewanie rozciągnęły się w uśmiechu. Nim jednak wydobył się z nich jakiś dźwięk, stojąca obok niego kobieta przejęła pałeczkę. Podała mu dziewczynkę, a sama zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku, czym kompletnie mnie zaskoczyła.
– Tak bardzo ci dziękuję za uratowanie mojej córki. Nie znam słów, jakimi mogłabym wyrazić swoją wdzięczność.
– To nic takiego. Jestem pewna, że każdy na moim miejscu zachowałby się tak samo. Zresztą proszę tylko spojrzeć, ilu bohaterów rzuciło się do pomocy. – Wskazałam na kilku mężczyzn za mną.
– Ale to ty jako pierwsza dotarłaś do mojej siostrzenicy – wtrącił się Cohen, czule tuląc do piersi dziecko.
Kto by się spodziewał, że w żyłach tego dupka płynęło coś więcej niż okrucieństwo? Użyłam całej siły woli, aby nie prychnąć pod nosem i nie przewrócić oczami.
– Byłam po prostu w odpowiednim miejscu i czasie. Mam ostatnio dużo wolnego – powiedziałam kąśliwie.
– Jak masz na imię? – Kobieta, która nadal trzymała mnie w żelaznym uścisku, ostrożnie odsunęła mnie na długość swoich ramion, aby mi się przyjrzeć.
Zwlekałam z odpowiedzią, ciekawa, czy do rozmowy włączy się też brat kobiety. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
– Nazywam się Lana Wood.
– Miło mi cię poznać, Lano. Ja jestem Cassie Braker, to moja córka Summer i mój brat Lucas Cohen. – Posłała mi przyjazny uśmiech i wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą delikatnie uścisnęłam.
Cassie była piękną kobietą. Przez krótkie, platynowe blond włosy i delikatnie szpiczaste uszy wyglądała jak postać z książki o elfach. Wydawała się także szalenie sympatyczną osobą, która potrafiła odeprzeć negatywną energię emitowaną przez swojego brata.
– Tak, ja wiem, bo…
– Przepraszam, czy to pani torebka? – zwrócił się do mnie jeden z mężczyzn, który także wskoczył do wody, aby wyciągnąć Summer.
Kiedy spojrzałam na ociekającą wodą torebkę, miałam ochotę rozpłakać się w głos. Była moim ulubionym dodatkiem i kompletnie się zniszczyła. Odebrałam ją od mężczyzny, przypominając sobie, że miałam w środku telefon i CV.
– Nie, nie, nie… Tylko nie to.
– Przykro mi z powodu twoich rzeczy, Lano. Oczywiście za wszystko zapłacę – uspokajała mnie Cassie, wlepiając we mnie współczujące spojrzenie.
– Chodzi nie tylko o to. Miałam roznieść kilka podań o pracę. Właśnie dlatego się tu znalazłam. Kuzynka uznała, że w tej okolicy mam większe szanse na znalezienie czegoś. Ale okazało się, że i tu mnie nie chcą. – Wyjęłam z torby mokrą breję rozpadającą mi się w dłoniach.
Cassie pisnęła i zaczęła podskakiwać w miejscu jak mała dziewczynka, klaszcząc. Zerknęłam na nią jak na osobę, która postradała rozum. Zauważyłam też, że jej brat cały się spiął i posłał jej mordercze spojrzenie. Najwidoczniej pomyślał o czymś, o czym nie wiedziałam ja.
– Jesteś bezrobotna, to wspaniale! – wykrzyczała radośnie blondynka.
– Wiesz, Cassie, choć podoba mi się twój entuzjazm, to brak pracy i stałych dochodów nie jest powodem do radości. – Wzruszyłam ramionami i podrapałam się po karku, czując się nieco skonsternowana.
Zaczęło do mnie docierać, że Cohenowie to prawdziwe świry, od których powinnam trzymać się z daleka. Już chciałam się pożegnać i wytłumaczyć nieistniejącym spotkaniem, gdy kobieta ponownie się odezwała.
– Lano, nic nie rozumiesz. Ty potrzebujesz pracy, a Lucas asystentki. Przecież to się fantastycznie składa. To… przeznaczenie! – zawołała, zwracając tym na siebie uwagę innych spacerowiczów.
Kompletnie mnie zatkało i nie wiedziałam, jak zareagować. Dostałam pracę od ręki, w dodatku w firmie, z której zostałam wyrzucona kilka dni wcześniej?
– Cassie, to bardzo zły pomysł. – Lucas wyglądał, jakby panował nad sobą resztkami sił.
– Zgadzam się na przyjęcie pracy! – oznajmiłam. – Ale chcę coś wyjaśnić. Nie znoszę kłamać, więc powinnaś wiedzieć, że byłam na rozmowie w waszej firmie, ale nie spełniłam wymagań twojego brata…
Przeniosłam oskarżycielskie spojrzenie na gotującego się ze złości mężczyznę.
Cassie tylko przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, a następnie zrobiła minę mówiącą: „Dlaczego mnie to nie dziwi?”. Stanęła twarzą w twarz z Cohenem i oboje tylko się w siebie wpatrywali. Wyglądało to, jakby porozumiewali się bez słów.
– Chcecie to przedyskutować? – zapytałam zakłopotana.
– Tak.
– Nie trzeba.
Odpowiedzieli jednocześnie, wprawiając mnie w jeszcze większą konsternację. Widziałam, że Lucas nie był zadowolony z pomysłu siostry. Ba! On wyglądał, jakby chciał urwać jej głowę, ponieważ kobieta podjęła decyzję za niego. Na szczęście dla mnie, ona także miała coś do powiedzenia w sprawach firmy, której była współwłaścicielką.
– Cassie, to miłe, co usiłujesz dla mnie zrobić. Jednak mnie nie znasz, nic o mnie nie wiesz. Nie musisz mi dawać pracy dlatego, że uratowałam twoją córkę.
Kobieta natychmiast zaprotestowała:
– Lano, nie dostajesz pracy z litości albo wdzięczności. Uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. W naszym zespole potrzeba śmiałych i zdecydowanych osób. Takich, które nie boją się wyzwań i nie chowają za plecami kolegów i koleżanek. Jeśli nie sprawdzisz się jako asystentka Lucasa, to wymyślimy coś innego.
– Przepraszam bardzo, jako kto? – oburzył się mężczyzna, ale szybko zmienił ton głosu, zerkając na Summer.
– Och, już nie udawaj zaskoczonego. Jak mówiłam, ty potrzebujesz asystentki, a Lana pracy. Powiedzmy, że to przejściowy etap, aż nie znajdziesz kogoś spełniającego twoje chore wymagania. – Kobieta wzruszyła ramionami.
Nie wiedziałam, jak się zachować w tej sytuacji. Mała Summer uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, zupełnie jakby była przyzwyczajona do takich rozmów w wykonaniu swojej mamy i wujka.
– Co się stanie ze mną później?
– Przejdziesz pod moją opiekę, uwalniając się od tego wiecznie nadętego marudy. – Cassie puściła mi oko i zerknęła na zegarek. – Cholerka, już tak późno? Lucas, zbieraj się, jest po trzeciej, mama nas zabije!
– Niech to szlag! Wiedziałem, że wyprawa w te rejony to zły pomysł, Cass. Jak sama zresztą widzisz z wielu konkretnych powodów – burknął i posłał mi znaczące spojrzenie.
Miałam ochotę skulić się w sobie, ponieważ ten człowiek jak nikt inny wzbudzał we mnie lęk. Tłumaczyłam sobie jednak, że nie zrobiłam nic złego i to swojej siostrze powinien podziękować za numer, jaki mu wywinęła. Potrzebowałam tej pracy i przysięgłam sobie, że udowodnię Lucasowi Cohenowi swoją wartość. Musiałam tylko przestać być niezdarna, a to stanowiło wyzwanie.
– Lano, poniedziałek, godzina dziewiąta. Wtedy podpiszemy umowę.
– To się jeszcze okaże – mruknął mężczyzna, nie dbając o to, że go usłyszę.
Zignorowałam jego słowa i uśmiechnęłam się do Cassie, dłużej ich nie zatrzymując.
Rozpoczynałam nowy rozdział swojej historii i choć od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo, nie zamierzałam się poddać. Alex uważała, że życie powinniśmy traktować jak jedną, wielką przygodę i że wszyscy rodzimy się odkrywcami, ale nie wszyscy mamy odwagę wydeptać własne ścieżki. Nie przeraża nas to, że się nie uda, wręcz przeciwnie. Boimy się tego, dokąd zaprowadzą nas nogi, kiedy staniemy na rozstaju dróg.