Słodki i niebezpieczny - ebook
Słodki i niebezpieczny - ebook
Mieścina w Australii, a w niej upał i kurz, kilka sklepów, jeden bar. Nuda. Ekipa filmowa z trudem zmusza się do pracy. Ale zjawia się Devlin, gwiazdor z Hollywood, przystojny i tajemniczy. Podobno ma kłopoty, podobno lubi się napić i niedawno wyleciał z obsady dwóch filmów. Wszyscy czekają na kolejny skandal, zadowoleni, że wreszcie przestanie być nudno. Tylko Ruby, którą producent wyznaczył do opieki nad gwiazdorem, nie ma powodów do radości. Devlin jest nieznośny, a za chwilę troskliwy i uroczy. W jednej chwili ponury, zaraz potem sypie żartami. Jest irytujący, a przy tym… po prostu słodki...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9764-4 |
Rozmiar pliku: | 819 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Telefon Ruby Bell zadzwonił wedle jej szacunków mniej więcej pół sekundy przed tym, jak jej dziarski marsz został brutalnie przerwany wskutek spotkania stopy z perfidnie ulokowaną kępką trawy.
Ruby miała na tyle przytomności umysłu, żeby utrzymać komórkę w ręku, gdy z wdziękiem rannego bawołu ciężko padała na ziemię. Zakurzone pastwisko było niegdyś domem dla licznego stada owiec, lecz od niedawna gościło dziewięćdziesięcioosobową ekipę filmową. Na szczęście na tym akurat skrawku terenu nie było widać śladów owczej obecności.
Chcąc nie chcąc, Ruby dowiedziała się także, że pastwisko, po pierwsze, jest twarde, a po drugie – wyboiste.
– Cześć, Paul – wykrztusiła do słuchawki, krzywiąc się przy tym paskudnie.
Leżąc płasko na brzuchu, próbowała zmienić pozycję, by uniknąć kontaktu ze źdźbłami szorstkiej trawy przebijającymi się przez T-shirt, dodatkowo zamoczony przez kawę, którą popijała w drodze. Głos miała odrobinę zdyszany, ale rzeczowy jak zawsze. I bardzo dobrze. Osiągnęła wysoką pozycję w zawodzie koordynatorki produkcji, który wymagał nieustannego przemieszczania się po całym świecie, głównie dzięki temu, że była uosobieniem rozsądku, spokoju i opanowania. Potknięcie się o własne nogi było całkiem nieistotnym drobiazgiem.
– Musisz jak najszybciej wrócić do biura! – wykrzyknął podekscytowany bardziej niż zwykle Paul. – Zaszła istotna zmiana.
Bez dalszych wyjaśnień zakończył rozmowę. Ruby nie była w stanie dokładnie zinterpretować naglącego tonu producenta. Mogło równie dobrze chodzić o to, że świat się wali, jak i o źle zaparzone espresso. Tak czy siak, musiała wziąć tyłek w troki.
– Nic ci nie jest, Rubes?
Na dźwięk stroskanego głosu podniosła głowę, mrużąc oczy w blasku słońca. Od razu rozpoznała zwalistą sylwetkę Bruna, szefa pracowników obsługi planu. Obok niego stało dwóch pomagierów oraz charakteryzatorzy, styliści i makijażystki, co w sumie nie było niczym dziwnym, skoro wyłożyła się jak długa akurat przed ich przyczepami.
– Nie, w porządku – odparła, podpierając się rękami o ziemię i wstając na kolana. Odsunęła pomocną dłoń Bruna i skubnęła mokry podkoszulek w miejscu, w którym przywarł do piersi. Oprócz wilgoci nosił na sobie zielone plamy od trawy i brunatne gliniaste smugi. Dotknęła krótko ostrzyżonych jasnych włosów, które, jak się okazało, były chyba umazane ziemią.
Cudownie!
Nie miała jednak czasu na roztrząsanie kwestii swojego wyglądu. Już po chwili stała pewnie na nogach, jakby nic się nie wydarzyło, pomimo nieprzyjemnego uczucia, że od stóp do głów jest pokryta warstwą lepkiego brudu.
– Ruby! – Krzyk doszedł z lewej strony. – Prognoza na jutro?
– Dobra. Nie będzie padało! – odkrzyknęła, nie zwalniając kroku.
Paul byłby najszczęśliwszy, gdyby posiadła sztukę teleportacji. Z braku laku musiała przemieszczać się jeszcze szybciej niż zazwyczaj, to znaczy ruszyła świńskim truchtem. Droga do budynku, w którym mieściło się biuro produkcji filmu, zajęła ledwie kilka minut. Stał nieco na uboczu za skupiskiem błyszczących czarnych lub białych przyczep i lekko przekrzywionym niebieskim namiotem, w którym była stołówka.
Skupiła wzrok na ścieżce wydeptanej w trawie w ciągu dwóch dni pobytu ekipy na planie, i w duchu poprosiła, żeby problemem Paula okazała się jednak kiepska kawa. Jak dotąd musiała już sobie poradzić z nieoczekiwaną i bardzo istotną zmianą w scenariuszu, nagłą decyzją przeniesienia jednej z kluczowych scen w inne miejsce i utytułowaną młodą aktorką, która samowolnie się oddaliła. A to wszystko podczas jednego dnia.
– Masz chwilę? – zagadnęła z górnego schodka przyczepy rudowłosa Sarah, odpowiedzialna za tłum statystów niezbędnych w filmie „Ziemia ojczysta”, czyli „epickim romansie historycznym rozgrywającym się w sercu australijskiego buszu”.
– Nie – odparła Ruby, ale zwolniła kroku. – Paul – dodała tonem wyjaśnienia.
– Aha. – Sarah zeskoczyła ze schodka i zrównała się z nią. – No to będę się streszczać. Miałam telefon od zatroskanych rodziców. Niepokoją się, jakimi metodami doprowadzimy Samuela do płaczu w jutrzejszej scenie.
Gdy po minucie dotarły do ostatniego rzędu przyczep, Sarah odeszła z gotowym rozwiązaniem problemu, a Ruby zdążyła odebrać kolejne połączenie na komórkę. Asystentka filmowej gwiazdy Arizony Smith pragnęła się dowiedzieć, czy w Lucyville, małym miasteczku w północno-zachodniej części Nowej Południowej Walii, w którym kręcili film, odbywają się kursy asztanga jogi i medytacji.
Zważywszy na to, że liczba mieszkańców położonego na odludziu miasteczka nie sięgała dwóch tysięcy, było to mało prawdopodobne, niemniej jednak Ruby, tłumiąc westchnienie, obiecała to jak najszybciej sprawdzić.
Skręciła za róg i ze wzrokiem wbitym w podłoże (miała już dość babrania się w ziemi, co chyba zrozumiałe) puściła się żwawym truchtem, rozważając potencjalne przyczyny zmiany, jak to ujął Paul, i wynikłe z nich ewentualne komplikacje.
W efekcie o obecności potężnie zbudowanego mężczyzny, który wyszedł zza węgła i zmierzał w przeciwną stronę, dowiedziała się dopiero wtedy, gdy walnęła prosto w niego całą sobą.
– Uch! – Z jej krtani wyrwał się zduszony jęk, gdy zderzyła się ze ścianą twardych muskułów. Instynktownie chwyciła rozgrzane od słońca ramiona, usiłując się nie przewrócić. Podkoszulek podjechał jej przy tym do góry.
Mężczyzna mocno podtrzymał ją w pasie. A ona poczuła zapach jego skóry przez cienki materiał T-shirtu, w który z impetem wcisnęła twarz.
Czysty, świeży. Oszałamiająco kuszący…
O rany.
– Hej – zagadnął niskim, lekko ochrypłym głosem. – W porządku?
Ruby poczuła coś jeszcze, a mianowicie okropne zażenowanie. W jej głowie błysnęła też myśl, że po pierwsze, powinna spalić się ze wstydu, a potem jak najszybciej wyplątać z tego… klinczu. Nie przeszkadzało jej przy tym, że obie propozycje raczej się wykluczają.
– Mm – wymamrotała, nie ruszając się z miejsca.
Nieznajomy poruszył nieznacznie palcami, a Ruby zorientowała się, że zmieniła położenie. Poczuła pod plecami chłodny metal przyczepy, a także to, że zsuwa się w dół. Zamajtała bezradnie nogami, bo mężczyzna trzymał ją w powietrzu! Czy ktokolwiek wcześniej podniósł ją ot tak, bez żadnego wysiłku?
Była średniego wzrostu, z pewnością nie filigranowa, a jednak ten facet trzymał ją w ramionach, jakby ważyła tyle, co przeciętna hollywoodzka aktorka z anoreksją.
Cudownie.
– Hej. – Ponownie ścisnął ją w pasie. – Zaczynam się martwić. Odezwij się wreszcie. Czy coś ci się stało?
W końcu podniosła głowę. Próbowała rozpoznać, z kim ma do czynienia, lecz uniemożliwiał to jaskrawy blask słońca. Owszem, twarz mężczyzny kryła się w cieniu, a jednak rysy były dziwnie znajome…
Kim był ten człowiek? Na pewno nie pracownikiem obsługi planu. Niektórzy faceci od dekoracji byli wprawdzie wysocy i silni, ale Ruby nie potrafiła sobie wyobrazić, że ich objęcia sprawiają jej przyjemność. Natomiast w tym przypadku bez wątpienia było jej nader przyjemnie, wręcz rozpływała się z rozkoszy…
– Jestem trochę oszołomiona, nic poza tym – wydusiła wreszcie, i wcale nie kłamała. Szczęśliwie mgła spowijająca jej umysł z wolna ustępowała. – A ty? – spytała.
– Przeżyję. – Zwolnił nieco uścisk, gdyż uznał, że nieznajomej nie grozi utrata przytomności, ale jej nie wypuścił.
Także trzymała dłonie na jego ramionach, a zabranie ich stamtąd nie wchodziło na razie w rachubę. Gdy chmurka przesłoniła słońce, kontrast światła i cienia nieco złagodniał, więc Ruby dostrzegła mocny zarys szczęki pokrytej dwudniowym zarostem, prosty kształtny nos, niemal poziome gęste brwi. Ale nawet z tak bliskiej odległości nie potrafiła określić koloru jego oczu.
Wpatrzonych w nią, studiujących bacznie jej twarz… oczy, usta…
Zacisnęła powieki, usiłując zebrać myśli, czy też raczej, ściśle biorąc, wziąć się w garść. Mgła rozsnuła się już całkowicie i jej miejsce zajęła rzeczywistość. Jej rzeczywistość. Była prostolinijną, walącą prosto z mostu Ruby Bell. Nie przywykła do romantycznych porywów i obejmowania zupełnie obcych mężczyzn w czasie pracy.
Facet na pewno nie należał do ekipy. Pewnie był statystą, który miał jakieś swoje sprawy, tyle że właśnie rzuciła mu się w objęcia. A niech to… Zbyt późno powróciło zażenowanie. Czuła się zdruzgotana.
Gdy otworzyła oczy, miała na końcu języka rozsądne, wyważone słowa, tyle że zamiast je wypowiedzieć, ze świstem wciągnęła powietrze.
Mężczyzna nie miał już zatroskanej miny. Przygarnął ją mocniej, zaborczo, przypominał drapieżnika osaczającego ofiarę.
Przełknęła raz, drugi.
Uśmiechnął się do niej.
Zdradzieckie dłonie Ruby, nie wiedzieć kiedy, przesunęły się z jego ramion na kark. Czuła pod palcami szorstkie przydługie włosy.
– Muszę przyznać – powiedział, owiewając ją ciepłym oddechem – że to nader serdeczne powitanie.
Ruby kręciło się w głowie od jego bliskości. Był postawny i zabójczo przystojny, więc z tego wszystkiego nie zrozumiała, co powiedział.
– Słucham? – wykrztusiła speszona.
Milczał, chłonąc ją głodnym wzrokiem, ona zaś już kompletnie odleciała. Mogła tylko mu się przyglądać. Zatracać się cała w tych zdumiewająco pięknych, przeszywających i dziwnie znajomych błękitnych oczach. Odleciana czy nieodleciana, ale wreszcie skojarzyła.
– Czy ktoś już ci mówił, że jesteś szalenie podobny do Devlina Coopera? – zapytała nieco bełkotliwie. Boże miłosierny, co się z nią dzieje?
Nie wypuszczając jej z objęć, powiódł opuszką palca po jej policzku i brodzie. Zadrżała, jakby owionął ją chłodny powiew.
– Kilka razy – odrzekł suchym, szeleszczącym głosem.
Nie, w sumie nie przypominał sławnego Devlina Coopera. Miał ciemne kręgi pod oczami, a ciemnoblond loki były stanowczo zbyt długie. Ponadto był chyba za wysoki. W swojej karierze spotkała dostatecznie dużo aktorów, by wiedzieć, że hollywoodzcy gwiazdorzy są w rzeczywistości znacznie niżsi niż na ekranie. Był też wprawdzie umięśniony, ale nie tak doskonale wytrenowany jak gwiazda filmowa. Facet prezentował się jak Devlin Cooper, który zastosował drakońskie metody zrzucania wagi, bo tego wymagała rola. Choć akurat w tym przypadku byłoby to mało prawdopodobne, jako że Devlin Cooper występował w dynamicznych filmach akcji, a nie subtelnych artystycznych dziełach aspirujących do Oscara.
Myśli o Devlinie Cooperze błyskawicznie wywietrzały Ruby z głowy, bo nieznajomy uniósł lekko jej podbródek. Świat przestał istnieć, raptem pozostali tylko oni i to zdumiewające iskrzenie między nimi. Nigdy dotąd czegoś takiego nie czuła.
Ciekawiło ją tylko jedno: co będzie dalej.
Zbliżył usta do jej warg. Już, już miał je musnąć, gdy wtem…
Coś – być może okrzyk – sprawiło, że Ruby wzdrygnęła się, uderzając plecami o ścianę przyczepy, co w ciszy zabrzmiało jak wystrzał.
Zapomniana fala zażenowania znów ją zalała i już nie pozwoliła się zignorować. Dotyk pięknego nieznajomego był cudowny, to prawda, jednak Ruby coś sobie przypomniała. To mianowicie, że jest brudna, poplamiona kawą i ziemią. Zarumieniła się jak piwonia. A piwonia jeszcze bardziej pokraśniała, gdy do Ruby dotarło, że wciąż wisi na tym człowieku jak małpa.
Gwałtownie oderwała od niego ręce.
– Hej, niczym cię nie zarażę – powiedział lekkim tonem, przyglądając się, jak Ruby desperacko ociera dłonie o uda.
Spojrzała mu prosto w oczy, nie umiała z nich jednak nic wyczytać. Spostrzegła jedynie, że są przekrwione.
– Kim jesteś? – wyszeptała nagląco.
Znów tylko wykrzywił wargi i przyglądał się jej.
Ten facet doprowadzał ją do szału! Odsunęła się gwałtownie… i zabrakło jej ciepła jego rąk. Żałosne! Cofnęła się jeszcze kilka kroków, oddychając głęboko, i niespokojnie rozejrzała się wokół. Byli sami, na wydeptanej ścieżce między rzędami przyczep nie było nikogo. Bogu dzięki, nikt ich nie widział.
Poczuła ulgę. Tylko co w nią wstąpiło, jak rany?!
Zastygła na dźwięk zbliżających się kroków, jakby osoba, która zaraz wychynie zza rogu, miała się od razu dowiedzieć, co tutaj zaszło.
Rzecz jasna, był to Paul.
– Ruby! – wykrzyknął. – Jesteś wreszcie.
– Ruby – powtórzył miękko nieznajomy. – Ładne imię.
Zgromiła go wzrokiem. Czy mógłby się stąd zabrać? W panice usiłowała określić, ile czasu upłynęło od chwili, gdy wpadła na niego. Najwyżej kilka minut, była tego pewna. Więc co się dzieje? To do Paula niepodobne, żeby szukał jej po całym terenie. Powinien pieklić się w biurze, gdy się spóźniała, ale on uganiał się za nią! A jednak Paul oderwał tyłek od krzesła, więc problem był naprawdę poważny.
– Przepraszam – bąknęła. Jak miała się wytłumaczyć? Przejechała ręką po włosach i na ziemię spadło kilka źdźbeł trawy. – Przewróciłam się – dodała już trochę pewniej i skinęła w stronę nieznajomego. – Ten pan pomógł mi się podnieść. – Dla większego efektu wygładziła nieszczęsny T-shirt wraz z kolekcją brunatno-zielonych plam.
No i proszę, całkowicie dobre wyjaśnienie, dlaczego nie zjawiła się w biurze Paula pięć minut temu. Kątem oka spostrzegła, że mężczyzna uśmiecha się szeroko. W swobodnej pozie oparł się o przyczepę, krzyżując nogi w kostkach. Normalny człowiek na pewno by się zorientował, że coś jest na rzeczy, i podjął stosowne działania… choć co prawda nie wiedziała jakie… a nie zachowywał się tak, jakby brakowało mu tylko kubka prażonej kukurydzy i coli.
– Dzięki za pomoc – rzuciła, dopiero teraz zauważając plamy z kawy na jego podkoszulku, ale nie zamierzała przepraszać. Był zanadto spokojny, wręcz obojętny, co ją doprowadzało do pasji. Ale okej, niech sobie tak tu sterczy w poplamionym T-shircie i z uśmieszkiem przyklejonym do ust. W każdym razie ona ten problem ma już z głowy. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Podeszła do Paula i spytała: – Co się dzieje? Co mam zrobić?
Paul zamrugał niepewnie, zerkając na faceta, który nadal stał w nonszalanckiej pozie pod przyczepą. A potem powiedział, ale nie do Ruby, lecz do owego faceta:
– Wyszedłeś, jakby cię wymiotło.
Zdezorientowana popatrywała to na faceta, to na szefa.
– Musiałem coś załatwić. – Facet wzruszył ramionami.
Oczy Paula się zwęziły, a usta zacisnęły w wąską kreskę, czyli zaraz wybuchnie. Jednak nie, bo odchrząknął i spojrzał na Ruby.
A ją dopadło straszne przeczucie, które przeobraziło się w ciało, gdy Paul oznajmił:
– Zatem już poznałaś naszego głównego aktora.
– Kogo?! – spytała spanikowana, jakby nie wyraził się jasno.
Z tyłu dobiegł stłumiony chichot.
No tak… To była ta zmiana, o której wspomniał Paul, i dlatego wezwał ją pilnie do biura.
Mieli nowego odtwórcę głównej roli.
Przed chwilą go poznała, pobrudziła ziemią i kawą, prawie się z nim całowała… I nie, wcale nie przypominał Devlina Coopera, gwiazdora, który kasował milionowe gaże za kolejne filmy i nieustannie dostarczał pożywki brukowcom i telewizjom śniadaniowym na całym świecie. Aktora, który dawno temu wyjechał z Australii, a teraz był wymieniany jednym tchem z Bradem, George’em i Leonardem… Nie, nie przypominał go. On nim był.
– Możesz mi mówić Dev – powiedział głębokim głosem.
Słodki Jezu…
Dev Cooper nie przestawał się uśmiechać, gdy szczupła blondynka z zakłopotaniem mierzwiła krótką czuprynę.
Ruby… To imię do niej pasowało. Była uderzająco piękna, z wielkimi aksamitnymi oczami w oprawie ciemnoblond brwi, wystającymi kośćmi policzkowymi i wydatnymi wargami. Być może nos był odrobinkę za długi, a podbródek zbyt wydatny jak na modelkę, którą jego agentka mogłaby dla niego wybrać jako osobę towarzyszącą na premierze, otwarciu czy innym diabelstwie, żeby można go było z nią sfotografować na czerwonym dywanie.
Na szczęście nie była nikim takim. Należała do ekipy filmowej, z którą będzie pracować przez co najmniej sześć tygodni. A jeśli sądzić po rozanielonym wzroku, z jakim przed chwilą się w niego wpatrywała, to najbliższe dni, a może nawet całych sześć tygodni, zapowiadają się nadzwyczaj ciekawie.
Ruby rozmawiała z producentem. Jakże on miał na imię? Phil? Nie, Paul. Facet był winien przysługę jego agentce. Musiała być naprawdę spora, skoro Veronica zapakowała go do samolotu lecącego do Sydney, jeszcze zanim ustaliła ten drobny szczegół, czy w ogóle dostał rolę, czy nie.
Znając swoją agentkę, Dev był pewien, że Paul dowiedział się o zmianie wykonawcy głównej roli tuż przed tym, zanim on sam pojawił się na planie w wypożyczonej lśniącej limuzynie. Oczywiście z szoferem za kierownicą, bo agentka tym razem nie chciała żadnych niespodzianek.
Zmienił pozycję, czując nieprzyjemne pulsowanie w lewej nodze. Czy naprawdę upłynął zaledwie tydzień?
Płaska jak naleśnik okolica, w której się znalazł, nie mogłaby już bardziej różnić się od podjazdu w jego posiadłości w Beverly Hills. Musiał jednak obiektywnie przyznać, że pomyłka przy wrzucaniu biegów drogo go kosztowała. Wjechał jaguarem do sypialni i rozbił go w drobny mak.
Niewątpliwym plusem było to, że nie odniósł szczególnych obrażeń, a dzięki wysokiemu murowi, który chronił rezydencję przed niepowołanymi spojrzeniami, nikt poza agentką i gosposią nie dowiedział się o kompromitującym zajściu. Zresztą wbrew temu, co sądziła Veronica, wcale nie szumiało mu w głowie od alkoholu. Owszem, był wyczerpany po czterech nieprzespanych nocach, ale wsiadanie za kółko po pijaku? O nie, tak nisko nie upadł.
Jeszcze…?
Przetarł zmęczone oczy, niezadowolony z kierunku, w jakim podążały jego myśli. Skupił uwagę na Ruby i Paulu, którzy w milczeniu bacznie mu się przyglądali. Mimo wciąż zaróżowionych policzków śliczna blondynka nie unikała jego wzroku. Była zażenowana, to jasne, ale dzielnie stawiała temu czoło. Podobało mu się to.
– Jestem Ruby Bell – powiedziała. – Koordynatorka produkcji „Ziemi ojczystej”. – Poruszyła nieznacznie ramieniem, jakby zamierzała podać mu rękę, ale się rozmyśliła.
Szkoda. Niecierpliwie czekał na to, kiedy znów będzie mógł jej dotknąć.
Być może domyśliła się tego, bo zmrużyła oczy, lecz jej ton nie zdradzał żadnych uczuć:
– Paul poda mi wszystkie szczegóły i po rozmowie z drugim reżyserem jutro prześlę ci harmonogram pracy na planie.
– Okej.
Pałeczkę przejął Paul i zaczął prawić komunały o „napiętych terminach”, „daniu sobie spokój z randkami” i „możliwie jak najszybszym wdrożeniu się do rytmu pracy”. Innymi słowy, ględził o tym samym, o czym ględził podczas pierwszego krótkiego spotkania.
Dev uśmiechnął się krzywo, na co Paul zgromił go wzrokiem.
Dev zesztywniał. Jak na produkcję australijską ten film miał duży budżet, ale daleko mu było do rozmachu hollywoodzkich hitów. Niech to diabli porwą, zastąpił w końcu zwykłego gwiazdora oper mydlanych, i tyle. Nie ma mowy, żeby miał wysłuchiwać ledwie zawoalowanej reprymendy z ust nikomu nieznanego producenta. Co to, to nie.
– Rozumiem – przerwał Paulowi w połowie zdania, jak zrobił to już w biurze. Miał dosyć tego marudzenia. – Zobaczymy się – przeniósł wzrok na Ruby – jutro rano. – Odwrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem.
Sześć tygodni zdjęć. Sześć tygodni na udobruchanie wściekłej jak legion diabłów agentki. Sześć długich tygodni na odludziu, w sąsiedztwie zapomnianej przez Boga i ludzi mieściny. Agentka modliła się do wszystkich mistycznych i magicznych potęg, by Dev Cooper nie wpakował się na tym zadupiu w kłopoty.
Na wspomnienie gorących czekoladowych oczu i palców wsuwających mu się we włosy poczuł się… wiadomo jak.
No cóż, nikomu jeszcze niczego nie zdążył obiecać.