Słodkie Magnolie. Smak nadziei - ebook
Słodkie Magnolie. Smak nadziei - ebook
Poukładane życie Maddie rozpada się jak domek z kart, gdy mąż odchodzi do kochanki, która spodziewa się jego dziecka. Maddie musi znaleźć pracę, ale to niełatwe, skoro od zawsze zajmowała się wyłącznie domem. Dzieci próbują pomagać, jednak źle znoszą rozstanie rodziców.
Przyjaciółki proponują Maddie wspólny interes – otwarcie salonu spa dla kobiet. Liczą nie tyle na duży zysk, co na wyrwanie Maddie z marazmu. Chcą, by uwierzyła we własne siły. Przekonują ją też, by zaczęła się spotykać z Calem Maddoxem, który jest nią zainteresowany.
Problemy z dziećmi, byłym mężem, nową pracą i nowym mężczyzną… tak dużo wyzwań dla kobiety, która nigdy nie była niezależna…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9488-9 |
Rozmiar pliku: | 787 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maddie skupiła wzrok na szerokim mahoniowym blacie oddzielającym ją od mężczyzny, który przez dwadzieścia lat był jej mężem. Przez połowę życia. Ona i William Henry Townsend zaczęli chodzić ze sobą już w liceum, a pobrali się pod koniec studiów. Nie dlatego, że musieli, jak wielu innych. Po prostu chcieli być ze sobą i nie mogli już dłużej czekać.
Nie było im lekko. Medyczne studia Billa okazały się trudne i kosztowne. By zarobić na utrzymanie, zaraz po dyplomie Maddie machnęła ręką na zawodowe ambicje i podjęła pracę jako księgowa. Pojawienie się dzieci było radosnym wydarzeniem w ich życiu. Najpierw przyszedł na świat pogodny i otwarty na ludzi Tyler, dziś już szesnastoletni kawaler, potem żartowniś Kyle, teraz czternastolatek, po nim cudowna niespodzianka o imieniu Katie, która właśnie skończyła sześć lat.
W rodzinnym domu Townsendów, położonym w najstarszej części miasteczka Serenity w Karolinie Południowej, wiedli spokojne, ułożone życie, otoczeni rodziną i znajomymi. Uczucie, które ich połączyło, z czasem może nieco się wypaliło, jednak czuli się szczęśliwi i spełnieni.
Przynajmniej ona tak myślała, aż tu kilka miesięcy temu Bill z niewzruszoną miną oznajmił przy kolacji, że wyprowadza się do… dwudziestoczteroletniej pielęgniarki, która jest z nim w ciąży. Mówił to ze spokojem, patrząc na Maddie jak na kogoś obcego. Dodał jeszcze, że w zasadzie nie miał wpływu na rozwój sytuacji.
W pierwszej chwili niewiele do niej dotarło. Nie okazała zdumienia, po prostu wybuchnęła śmiechem. Była pewna, że jej mądry, wrażliwy Bill nie jest zdolny do takiego obrzydliwie banalnego postępku. Dopiero jego beznamiętne spojrzenie uzmysłowiło jej, że on wcale nie żartuje. Kiedy ich życie wreszcie się ustabilizowało i ze spokojem mogli patrzeć w przyszłość, człowiek, którego kochała całym sercem, postanowił zamienić ją na nowszy model.
Oniemiała. W milczeniu przysłuchiwała się, jak wyjaśnia dzieciom swoją decyzję. Nie wspomniał na razie o nowej siostrzyczce czy braciszku. Oszołomiona patrzyła, jak wstaje i zbiera się do odejścia.
Zostawił ich. To jej przypadło w udziale łagodzenie gniewu Tylera, radzenie sobie z Kyle'em, który coraz bardziej zamykał się w sobie, i z płaczącą Katie, której żałosne łkanie łamało jej serce. Sama czuła się niezdolna do odczuwania i pusta w środku.
To ona musiała stawić czoła wzburzeniu dzieci, gdy wyszło na jaw, że ich tata wkrótce będzie mieć małego dzidziusia. Tłumiła w sobie niechęć i gniew, by na zewnątrz zachować opanowanie i spokój, wykazać się dojrzałością i odpowiedzialnym rodzicielstwem. Zdarzały się dni, gdy brakowało jej sił i miała dość słuchania telewizyjnych ekspertów zalecających rodzicom, by zawsze na pierwszym miejscu stawiać potrzeby dziecka. Ciekawe, kiedy zaczną się liczyć jej potrzeby?
Sprawa rozwodowa potoczyła się szybko. W zasadzie pozostało tylko sądowe stwierdzenie ustania dwudziestoletniego małżeństwa. Kilka oficjalnych zdań, czarno na białym. Ani słowa o zawiedzionych marzeniach, o cierpieniach wszystkich zamieszanych w sprawę osób. Jedynie suche stwierdzenie, gdzie kto ma mieszkać, komu przypada który samochód, wysokość alimentów na dzieci i czasowego zasiłku dla żony, póki sama nie stanie na nogach czy ponownie nie wyjdzie za mąż.
Przysłuchiwała się żarliwej przemowie swojej prawniczki, z pasją zbijającej argumenty drugiej strony. Helen Decatur, która znała Maddie i Billa praktycznie od zawsze, cieszyła się zasłużoną opinią jednej z najlepszych specjalistek od spraw rozwodowych i była bliską przyjaciółką Maddie. Stanęła w jej obronie, gdy Maddie czuła się zbyt przybita i zdruzgotana, by walczyć o swoje. Jasnowłosa, elegancko ubrana Helen znała swój fach. Maddie była jej niezmiernie wdzięczna.
– To dzięki żonie i jej ciężkiej pracy doszedłeś do swoich tytułów – Helen była bezwzględna. – Maddie zrezygnowała z własnej obiecującej kariery i poświęciła się rodzinie. Wychowywała twoje dzieci, prowadziła ci dom, pomagała w prywatnej praktyce, wspierała w ugruntowaniu twojej pozycji zawodowej. To również dzięki jej staraniom zyskałeś renomę wykraczającą poza Serenity. Uważasz, że ona łatwo odnajdzie się na rynku pracy? Naprawdę sądzisz, że po pięciu, czy nawet dziesięciu latach będzie w stanie zapewnić twoim dzieciom taki poziom życia, do jakiego przywykły? – Posłała mu mordercze spojrzenie, lecz na Billu nie wywarło to wrażenia. Maddie i jej przyszłość były mu całkowicie obojętne.
W tym właśnie momencie Maddie uzmysłowiła sobie, że to naprawdę jest koniec. Aż do tej chwili jeszcze się łudziła. Liczyła, że Bill się opamięta, uderzy w piersi, powie, że zaszła okropna pomyłka. Dopiero teraz jego obojętna mina i chłodne spojrzenie brązowych oczu, jeszcze niedawno tak pełnych ciepła, uświadomiły jej, że to naprawdę koniec.
Do tej pory nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy, pogodzić się z faktami. Teraz wezbrała w niej złość. Gniew, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Poderwała się z miejsca.
– Chwileczkę – rzekła głosem nabrzmiałym powściąganym gniewem. – Chciałabym coś powiedzieć.
Helen popatrzyła na nią ze zdumieniem. Zaskoczenie malujące się na twarzy Billa dodało Maddie odwagi. Nie spodziewał się, że zacznie walczyć. Dopiero teraz otworzyły się jej oczy. Przez dwadzieścia lat robiła wszystko dla niego, to Bill zawsze był na pierwszym miejscu. Uznał, że to normalne, że tak być musi. Sama ułatwiła mu bezproblemowe odejście, bez oglądania się na nią i dzieci. Pewnie było mu bardzo na rękę, gdy wyszła z propozycją porozumienia, zamiast pozostawić rozstrzygnięcie sprawy sądowi.
– Dwadzieścia lat naszego wspólnego życia sprowadziłeś do tej kartki papieru. I na co to zamieniasz?
Znała odpowiedź. Kryzys wieku średniego. Niejeden facet w wieku Billa nagle chciał się sprawdzić u boku kobiety o połowę od niego młodszej.
– A co będzie, gdy Noreen ci się znudzi? – zapytała. – Też wymienisz ją na inną?
– Maddie – zaczął chłodno. Sięgnął do mankietów koszuli z monogramem, by rozpiąć złote spinki, prezent od żony na dwudziestolecie ślubu. Dała mu je pół roku temu. – Nic nie wiesz na temat mojej znajomości z Noreen.
Uśmiechnęła się z przymusem.
– Oczywiście, że wiem. Starzejesz się i chcesz sobie udowodnić, że jeszcze na wiele cię stać. To żałosne.
Jej emocje nieco opadły. Popatrzyła na Helen.
– Nie mogę tu dłużej zostać. Zrób, co uważasz za stosowne. To nie mnie się śpieszy, a jemu.
Wyprostowana, z dumnie uniesioną głową, wyszła z kancelarii. Ku swemu nowemu życiu.
Godzinę później zmieniła elegancki kostium na szorty, bluzeczkę bez rękawów i podniszczone tenisówki. Mimo wczesnej pory już było gorąco, gdy na piechotę szła do obskurnej siłowni prowadzonej przez Dextera. W budynku przy bocznej uliczce niegdyś mieścił się sklep wielobranżowy. Pożółkłe linoleum na podłodze jeszcze pamiętało tamte czasy. Dexter kupił budynek na początku lat 70. Od tamtej pory nikt go nie remontował. Farba łuszczyła się, a powietrze było przesiąknięte zastałym zapachem potu.
Przeszła prawie dwa kilometry, lecz spacer nie uspokoił rozdygotanych nerwów. Zmusiła się, by wejść na bieżnię. Nastawiła prędkość wyższą niż zwykle. Biegła, póki nie poczuła bólu w nogach. Pot, który zlepił jej włosy, mieszał się ze łzami.
Nagle kobieca dłoń dotknęła monitora. Bieżnia zwolniła, po chwili zatrzymała się.
– Domyśliłyśmy się, gdzie cię szukać – powiedziała Helen. Nadal była w kostiumie i w kosztownych szpilkach.
Stojąca obok niej Dana Sue Sullivan miała na sobie wygodne spodnie, nieskazitelny podkoszulek i tenisówki. Dana Sue była właścicielką najbardziej szpanerskiej restauracji w Serenity. W „Sullivan's New Southern Cuisine” na stołach leżały obrusy i serwetki, a wybór dań bardzo się różnił od prostych potraw podawanych w lokalikach na przedmieściach.
Maddie na chwiejnych nogach zeszła z bieżni, otarła twarz.
– Po co przyszłyście?
– A jak myślisz? – śpiewnie zapytała Dana Sue. Jej gęste, kasztanowe włosy już zaczęły się wić od wiszącej w powietrzu wilgoci. – Możemy ci jakoś pomóc w zgładzeniu tego drania?
– Albo tej bezmyślnej pannicy, z którą chce się ożenić – uzupełniła Helen. – Chociaż jako prawnik trochę się wzdragam przed podjudzaniem cię do morderstwa.
Dana Sue szturchnęła ją w bok.
– Nie pękaj. Powiedziałaś, że zrobimy wszystko, by Maddie poczuła się lepiej.
Maddie uśmiechnęła się z przymusem.
– Na szczęście dla was, w moich planach zemsty nie posuwam się aż tak daleko.
– To co w takim razie? – podchwyciła Dana Sue. – Powiem wam, że gdy wykopałam Ronniego z domu, marzyłam, by ujrzeć go pod kołami pociągu.
– Morderstwo? Ale tylko pod warunkiem, że Bill konałby w męczarniach – mruknęła Maddie. – Poza tym muszę pamiętać o dzieciach. Bill okazał się skończonym łobuzem, jednak nadal jest ich ojcem. Muszę przypominać to sobie co godzina.
– Ja miałam łatwiej, bo Annie była wściekła na swojego tatuśka – zamyśliła się Dana Sue. – To pewien plus, gdy ma się córkę nastolatkę. Przejrzała jego kłamstwa. Czasem myślę, że ona rozszyfrowała go szybciej niż ja. Biła brawo, gdy wyrzucałam go z domu na zbity pysk.
– No już dość, wystarczy – przerwała Helen. – Miło słuchać waszych wynurzeń, ale czy nie możemy tego zrobić gdzieś indziej? Jeśli zaraz nie wyjdziemy na świeże powietrze, całe ubranie przesiąknie mi tym paskudnym smrodem.
– Nie musicie wracać do pracy? – spytała Maddie.
– Wzięłam wolne popołudnie – odparła Helen. – W razie gdybyś miała ochotę się upić czy coś w tym stylu.
– Ja muszę być w restauracji dopiero za dwie godziny – rzekła Dana Sue, mierząc Maddie czujnym spojrzeniem. – Zdążysz się upić?
– O tej porze bary są zamknięte. Dzięki, że tak się troszczysz.
– Zapraszam do mnie na margaritę – zaoferowała Helen.
– Dobrze wiesz, jak na mnie działa twoja margarita – skrzywiła się Maddie, przypominając sobie smętną imprezkę u Helen, gdy opowiedziała przyjaciółkom o zdradzie Billa. – Lepiej pozostanę przy dietetycznej coli. Muszę odebrać dzieci.
– Nie musisz – rzekła Dana Sue. – Twoja mama to zrobi.
Maddie otworzyła usta. Gdy urodził się Tyler, matka stanowczo oświadczyła, że nie ma zamiaru przy nim siedzieć. I słowa dotrzymała. Przez szesnaście lat.
– Jak to zrobiłaś? – zapytała z podziwem.
– Wyjaśniłam jej sytuację. Twoja matka to rozsądna kobieta. Nie rozumiem, czemu nie możecie się dogadać.
Mogłaby wdać się w wyjaśnienia, lecz to by za długo trwało. Poza tym Dana Sue słyszała to już setki razy.
– To jak, jedziemy do mnie? – spytała Helen.
– Ale nie na margaritę – odparła Maddie. – Po ostatnim razie dwa dni leczyłam kaca. A od jutra zaczynam szukać pracy.
– Nie musisz – zaoponowała Helen.
– Nie? Czy to znaczy, że wydusiłaś coś z Billa?
– To też. – Helen uśmiechnęła się z satysfakcją.
Maddie badawczo popatrzyła na przyjaciółki. Czuła przez skórę, że coś knują.
– No dalej, mówcie – zarządziła.
– Pogadamy, gdy już będziemy u mnie – wykręciła się Helen.
– Wiesz, o co chodzi? – Maddie popatrzyła na Danę Sue.
– Poniekąd – odparła Dana Sue, tłumiąc uśmiech.
– Czyli jednak coś knujecie. – Miała mieszane uczucia. Były jej bliskie jak siostry, jednak za każdym razem, gdy wpadały na jakiś wariacki pomysł, kończyło się to fatalnie dla którejś z nich. Tak było, odkąd miały po sześć lat. Pewnie dlatego Helen została prawnikiem, by w razie czego sprawnie wyciągać je z kłopotów.
– Zdradźcie coś – prosiła, ale przyjaciółki były nieugięte.
– Najpierw musimy doprowadzić cię do odpowiedniego stanu.
– To się nie uda, choćbym wypiła nie wiem ile coli.
– Jest jeszcze margarita – z uśmiechem rzekła Helen.
– A ja zrobiłam zabójczą pastę z awokado – dodała Dana Sue. – Do tego mam wielką pakę chipsów, za którymi przepadasz, choć ta sól w końcu cię zabije.
Maddie przesunęła wzrokiem po przyjaciółkach, westchnęła.
– Coś mi się wydaje, że z wami nie wygram.
Czuła na wargach cierpki smak margarity. Siedziały w wygodnych fotelach na tyłach domu Helen, powoli sącząc drinki. Był dopiero marzec, lecz powietrze już było ciężkie od wilgoci. Lekki powiew wiatru poruszał koronami wysokich sosen, przynosząc odrobinę chłodu.
Kusiło ją, by wskoczyć do turkusowego basenu, lecz zamiast tego wyciągnęła się jeszcze wygodniej, oparła głowę i zamknęła oczy. Po raz pierwszy od wielu tygodni poczuła się lżej, jakby jej zmartwienia nagle straciły swój ciężar. Przez cały ten trudny czas starała się trzymać. Przed dziećmi nie kryła smutku i obaw, ale tłumiła w sobie złość i gniew. Teraz, z przyjaciółkami, mogła pozwolić sobie na szczerość, otworzyć się przed nimi. Czuła się głęboko skrzywdzona, lada moment zostanie rozwódką, przepełniał ją lęk przed przyszłością.
– Myślisz, że już jest gotowa? – szeptem spytała Dana Sue.
– Jeszcze nie – odparła Helen. – Niech dokończy drinka.
– Ja was słyszę – mruknęła Maddie. – Jeszcze nie zasnęłam ani nie odleciałam.
– W takim razie wstrzymamy się – pogodnie stwierdziła Dana Sue. – Może jeszcze trochę guacamole?
– Nie, dzięki. Jest super, przeszłaś samą siebie – powiedziała Maddie. – Aż mam łzy w oczach.
– Zbyt pikantna? – zaniepokoiła się Dana Sue. – A ja myślałam, że znowu nasz napad płaczu.
– Nie mam żadnych napadów płaczu – zareplikowała Maddie.
– Nas nie oszukasz. Na bieżni też płakałaś – rzekła Helen.
– A myślałam, że to będzie wyglądać jak pot.
– Inni tak może sądzili, ale my za dobrze cię znamy – powiedziała Dana Sue. – Muszę przyznać, że bardzo mnie rozczarowałaś. Ten facet nie jest wart ani jednej twojej łzy.
– Siebie też tym rozczarowałam.
Dana Sue popatrzyła na nią, odwróciła się do Helen.
– Nie mamy na co czekać, ona już bardziej się nie rozklei.
– Dobra – zdecydowała Helen. – No to ruszamy. Powiedz nam, na co najbardziej narzekałyśmy przez ostatnie dwadzieścia lat?
– Na facetów – ozięble stwierdziła Maddie.
– Nie o to pytałam – zniecierpliwiła się Helen.
– Na wilgotny klimat?
Helen westchnęła.
– Czy choć przez minutę możesz być poważna? Siłownia. Przez lata klęłyśmy na tę okropną salę.
Maddie popatrzyła na nie stropiona.
– Ale to niczego nie zmieniło. Wywalczyłyśmy tylko, że Dexter wziął młodego Stevensa do mycia podłogi… raz. Potem przez cały tydzień siłownia cuchnęła lizolem.
– No właśnie. Dlatego wpadłyśmy na pewien pomysł. – Helen zawiesiła głos. – Chcemy otworzyć klub fitness pachnący czystością i oferujący paniom relaks i zdrowy ruch.
– Miejsce, gdzie kobiety poczują się dowartościowane i rozpieszczane, gdzie po ćwiczeniach będą mogły posiedzieć z przyjaciółkami przy koktajlu – dodała Dana Sue. – Albo na przykład skorzystać z zabiegu kosmetycznego czy masażu.
– W Serenity? Tu mieszka pięć tysięcy siedemset czternaście osób. – Maddie nie kryła sceptycyzmu.
– Piętnaście – sprostowała Dana Sue. – Daisy Mitchell wczoraj urodziła córeczkę. A gdybyś ją ostatnio widziała! Idealna kandydatka na nasze zajęcia dla młodych mam.
Maddie badawczo popatrzyła na Helen.
– Wy mówicie serio, prawda?
– Jak najbardziej – potwierdziła. – Co o tym myślisz?
– To może wypalić – wolno powiedziała Maddie. – Siłownia Dextera to tragedia. Nic dziwnego, że połowa kobiet jej unika. A druga połowa woli objadać się smażonym kurczakiem i leżeć na kanapie.
– Właśnie dlatego planujemy organizację kursów kulinarnych – z żarem powiedziała Dana Sue.
– Niech zgadnę. Nowe perspektywy kuchni Południa.
– Kotku, kuchnia Południa to nie tylko fasola pływająca w maśle czy ze słoniną – zareplikowała Dana Sue. – Czy ja cię niczego nie nauczyłam?
– Mnie tak – z przekonaniem zapewniła Maddie. – Jednak większość mieszkańców Serenity nadal najbardziej uwielbia purée ziemniaczane i smażonego kurczaka.
– Ja też – przyznała Dana Sue – ale jeśli upieczesz go w piekarniku, to już trochę redukujesz ilość użytego tłuszczu.
– Odchodzimy od tematu – przywołała je do porządku Helen. – Na Palmetto Lane jest budynek, który w sam raz nadałby się na nasz klub. Musisz go obejrzeć. Nam od razu przypadł do gustu, ale chcemy usłyszeć twoje zdanie.
– Po co? Nie mam żadnego porównania, poza tym nawet nie bardzo wiem, co planujecie.
– Potrafisz zaaranżować wnętrze. Sprawić, by było miłe i przyjemne. Zobacz tylko, jak zmieniłaś to rodzinne mauzoleum Townsendów. Teraz człowiek naprawdę ma ochotę tam wejść.
– Helen ma rację – poparła ją Dana Sue. – Poza tym znasz się na wszystkim. W końcu to ty załatwiałaś Billowi pozwolenia, remonty i takie rzeczy.
– To było prawie dwadzieścia lat temu – opierała się Maddie. – Żaden ze mnie ekspert. Trzeba się skonsultować z fachowcami, sporządzić biznesplan, kalkulację kosztów. Nie możecie rzucać się na takie przedsięwzięcie z zamkniętymi oczami, bo nie odpowiada wam zapach w siłowni Dextera.
– Możemy – zareplikowała Helen. – Mam pieniądze na zaliczkę za budynek, wyposażenie i na działalność przez rok. Odpiszę to sobie od podatku. Pójdzie w straty, choć nie sądzę, by taki stan rzeczy miał się przeciągać.
– Ja też zamierzam zainwestować trochę gotówki, ale przede wszystkim czas i wiedzę na temat diet i gotowania – rzekła Dana Sue. – Myślę o barku i poprowadzeniu kursów.
Obie wyczekująco popatrzyły na Maddie.
– No co? – najeżyła się. – Nie mam żadnego doświadczenia, a tym bardziej żadnych pieniędzy, które mogłabym włożyć w coś tak ryzykownego.
Helen uśmiechnęła się.
– Dzięki twojej fantastycznej adwokatce masz więcej, niż przypuszczasz, ale nam nie chodzi o pieniądze. Chcemy, byś poprowadziła to przedsięwzięcie.
Maddie popatrzyła na nie ze szczerym zdumieniem.
– Ja? Przecież ja nienawidzę ćwiczyć. Ćwiczę, ale tylko dlatego, że muszę. – Pokazała na uda. – Bo to daje efekty.
– Czyli idealnie się nadajesz. Bo zrobisz wszystko, by to miejsce przyciągnęło kobiety takie jak ty – podsumowała Helen.
– Nic z tego. Nie mam przekonania.
– Dlaczego? – wtrąciła się Dana Sue. – Ty szukasz pracy, my potrzebujemy kogoś, kto to poprowadzi. Super układ.
– Wymyśliłyście to, bym nie umarła z głodu.
– Już powiedziałam, że to ci nie grozi – powtórzyła Helen. – Dom przypadnie tobie, a jest spłacony. Bill podszedł do sprawy bardzo rozsądnie, gdy wyłożyłam mu moje racje.
Maddie popatrzyła badawczo. Bill nie należał do ludzi, którzy słuchają czyichś argumentów. Uważał, że pozjadał wszystkie rozumy. Tytuł pana doktora na niektórych tak działa.
– To znaczy?
– Wyjaśniłam mu, jak zareagują nasi konserwatywni mieszkańcy na fakt, że ich doktor rzucił żonę i dzieci dla niezamężnej pielęgniarki, z którą wkrótce będzie mieć dziecko. Z pewnością wpłynie to na jego praktykę – powiedziała bez choćby krzty żalu. – Ludzie nie będą leczyć swych pociech u pediatry, który okazał się człowiekiem bez skrupułów.
– Zaszantażowałaś go. – Sama nie wiedziała, czy jest tym zaszokowana, czy zachwycona.
– Oświeciłam go tylko. Niech wie, jak ludzie będą go odbierać. Powinien zdawać sobie sprawę, jak wiele rzeczy się liczy. Na razie nikt nie opowiada się za żadną ze stron, lecz to może się zmienić w mgnieniu oka.
– Dziwię się, że jego adwokat ci na to pozwolił.
– Bo nie wiesz tego, o czym wie twoja wspaniała adwokatka.
– Na przykład?
– Pielęgniareczka Billa miała wcześniej romans z jego adwokatem, Patterson miał więc swoje osobiste powody, by postawić Billa pod ścianą.
– To nieetyczne. Powinien odmówić Billowi.
– Odmówił, lecz Bill się uparł. Tom wyjawił mu swój związek z Noreen, ale to nie zmieniło nastawienia Billa. Uznał, że Tom tym bardziej wczuje się w jego sytuację. Co tylko znaczy, że twój wkrótce były mąż nie ma pojęcia na temat ludzkiej natury.
– A ty to wykorzystałaś, by wyrwać dla Maddie kasę, która się jej należy – z podziwem podsumowała Dana Sue.
– Tak – z satysfakcją przyznała Helen. – Gdyby przyszło nam dyskutować przed obliczem sędziego, być może to by się nie udało, lecz Billowi bardzo zależy na szybkim rozwodzie. Chce być dobrym tatusiem dla nowego dziecka. Jak mu przypomniałaś, Maddie, wychodząc z kancelarii, to jemu się śpieszy.
Helen przenikliwie popatrzyła na przyjaciółkę.
– To nie jest żadna wielka fortuna, ale przez jakiś czas nie musisz się martwić o pieniądze.
– Jednak powinnam rozejrzeć się za pracą. Pieniądze kiedyś się skończą, a ja dużo nie zarobię, przynajmniej nie od razu.
– Dlatego powinnaś przyjąć naszą ofertę – rzekła Dana Sue. – Ten klub może okazać się żyłą złota, a ty będziesz pełnoprawną wspólniczką.
– Ale po co wam to? Helen, większość czasu spędzasz w Charlestonie. Tam są świetne sale fitness, jeśli nie pasuje ci siłownia Dextera. Dana Sue może prowadzić kursy gotowania w swojej restauracji. Nie potrzebuje do tego spa.
– Mamy obywatelskie podejście i chcemy coś zrobić dla naszego miasta – rzekła Dana Sue. – Ktoś musi zainwestować trochę kasy.
– Ściemniasz – skrzywiła się Maddie. – Przyznajcie się, że chodzi wam o mnie. Litujecie się nade mną.
– Mylisz się – zaoponowała Helen. – Ty świetnie sobie poradzisz.
– W takim razie coś ukrywacie – nalegała Maddie. – Nie obudziłaś się pewnego dnia z myślą, że chcesz otworzyć klub fitness, nawet gdyby chodziło tylko o podatki.
Helen zawahała się.
– No dobrze, powiem ci. Potrzebuję miejsca do odreagowania stresu. Mam za wysokie ciśnienie i lekarz każe mi brać leki. Dla mnie to dramat. Dał mi trzy miesiące. Jeśli przez ten czas dietą i ćwiczeniami nie zbiję ciśnienia, będę musiała się leczyć. Zamierzam na jakiś czas ograniczyć pracę, dlatego chciałabym mieć spa w Serenity.
Maddie zaniepokoiła się. Skoro Helen zamierza zwolnić tempo, to z jej zdrowiem naprawdę jest kiepsko.
– Czemu nic nam nie powiedziałaś? Choć nawet się nie dziwię, bo praca stała się dla ciebie obsesją.
– Nie mówiłam, bo już i tak miałaś dużo na głowie. Poza tym zamierzam coś z tym zrobić.
– Otwierając spa – zadrwiła Maddie. – Czy to nie będzie dodatkowy powód do stresu?
– Nie będzie, jeśli zgodzisz się poprowadzić klub. Zresztą myślę, że dla nas wszystkich to będzie niezła zabawa.
Maddie popatrzyła na Danę Sue.
– Ty też masz jakieś motywy? Restauracja już ci nie wystarcza?
– Przynosi niezły dochód, to prawda – przyznała Dana Sue. – Jednak w restauracji przez cały czas kręcę się koło jedzenia. Już przybyło mi parę kilogramów. Znasz moją rodzinę, wszyscy mamy predyspozycje do cukrzycy. Dlatego muszę pilnować wagi. Nie jestem w stanie odmówić sobie jedzenia, więc nie widzę innego wyjścia, jak ćwiczyć.
– Sama widzisz, że obie mamy powody – podsumowała Helen. – No, Maddie, nie daj się prosić. Rzuć okiem na ten budynek. Nie musisz decydować się dziś czy jutro. Damy ci czas, byś w spokoju to przemyślała, skoro jesteś taka przezorna.
– Nie jestem przezorna – zaprotestowała urażona. Kiedyś to ona była najbardziej zuchwała z całej trójki. Nic nie było jej straszne. Czyżby ta brawura już całkiem zanikła? Sądząc po minach przyjaciółek, najwyraźniej tak było.
– No jasne. Nim zamówisz lunch, ważysz za i przeciw i liczysz kalorie – zaśmiała się Dana Sue. – Ale my i tak cię lubimy.
– I dlatego nie wejdziemy w ten interes bez ciebie – dodała Helen. – Nawet jeśli przez to ryzykujemy własne zdrowie.
Maddie przeniosła wzrok z jednej na drugą.
– Tylko bez nacisków.
– No skądże! – odparła Helen. – Mam pracę. A nadciśnienie można kontrolować lekami.
– Ja mam restaurację – rzekła Dana. – Co do mojej wagi, to nadal mogę chodzić z wami na spacery. – Westchnęła teatralnie.
– Nie przekonałyście mnie do końca – odezwała się Maddie. – Czuję przez skórę, że robicie to dla mnie, bo mnie żałujecie. Jakaś podejrzana zbieżność czasu.
– Mylisz się. Wiemy, że będziesz harować jak wół, by coś z tego wyszło – rzekła Helen. – To jak? Wchodzisz w to czy nie?
– Obejrzę budynek. Ale niczego nie obiecuję.
Helen popatrzyła na Danę Sue.
– Gdybyśmy poczekały, aż wypije drugą margaritę, toby się zgodziła – rzekła z rozczarowaniem w głosie.
Maddie roześmiała się.
– Gdybym tyle wypiła, to moje słowo nie byłoby wiążące.
– Fakt – przyznała Dana Sue. – Cieszmy się z tego, co mamy.
– A ja się cieszę, że mam takie przyjaciółki. – W oczach Maddie błysnęły łzy.
– Och, znowu zaczyna – mruknęła Dana Sue, podnosząc się z leżaka. – Wracam do pracy, nim się wszystkie trzy rozryczymy na dobre.
– Ja nigdy nie płaczę – oświadczyła Helen.
– Nawet nie próbuj, bo Maddie będzie chciała cię przebić i całe miasto znajdzie się pod wodą, a wy rano będziecie nie do życia. Maddie, podrzucić cię do domu?
– Nie, dzięki. Chętnie się przejdę. Przez ten czas trochę się zastanowię.
– I wypłaczę, nim stanę przed mamą – dokończyła Helen.
– To też – przyznała Maddie.
Potrzebowała chwili dla siebie. Czasu, by w pełni docenić, że w ten jeden z najgorszych dni w życiu ma przy sobie oddane przyjaciółki. Dały jej promyk nadziei, że przyszłość nie rysuje się w najczarniejszych barwach.ROZDZIAŁ DRUGI
Zmrok już niemal zapadł, gdy Maddie przez kutą bramę weszła na podjazd prowadzący do masywnego domu, który od pięciu pokoleń był siedzibą rodu Townsendów. Według Helen, Bill, wprawdzie niechętnie, jednak zgodził się zostawić dom żonie i dzieciom, zwłaszcza że z czasem miał przypaść on Tylerowi. Maddie sceptycznie popatrzyła na okazałą fasadę z czerwonej cegły. Wolałaby mieszkać w skromniejszym, za to bardziej przytulnym domu, otoczonym białymi sztachetkami i obsadzonym różami. Utrzymanie tego brzydactwa może ją zrujnować, choć Helen zarzekała się, że pomyślała i o tym.
Otworzyła drzwi, szykując się na konfrontację z mamą, jednak gdy weszła, na kanapie ujrzała Billa. Trzymał na kolanach śpiącą Katie. Kyle i Tyler siedzieli przed telewizorem, z zapartym tchem śledząc jakiś sport ekstremalny. Program, którego ona im zabraniała.
Nie wszystko naraz, przykazała sobie w duchu. Najpierw musi się pozbyć stąd już prawie byłego męża.
Przyjrzała mu się uważnie. Jasna czupryna nadal gęsta, jednak lśniły w niej srebrne nitki. Opalenizna nie maskowała niezdrowej bladości. Bruzdy, które jeszcze niedawno nadawały jego twarzy stanowczy wygląd, teraz sprawiały, że wydawał się zmęczony. Gdyby nadal byli razem, ten wygląd z pewnością by ją zaniepokoił.
Przypomniała sobie sytuację sprzed kilku godzin. Była na niego wściekła. I chciała przywołać ten gniew.
– Co ty tu robisz? Gdzie jest moja mama?
Chłopcy, przyzwyczajeni do jej spokojnego tonu i powściągliwych uwag w stosunku do ojca, popatrzyli na nią spłoszeni. Bill tylko się skrzywił.
– Poszła, gdy się tu pojawiłem. Obiecałem, że zostanę, póki nie wrócisz. Musimy pogadać.
– Wszystko, co miałam ci do powiedzenia, usłyszałeś w kancelarii Helen – odparowała. – Powtórzyć?
– Maddie, chyba nie chcesz urządzać sceny przy dzieciach?
Dobrze wiedziała, że nie chodziło mu o dzieci. Bardziej zdenerwował go jej gniew, bo się go nie spodziewał. Choć może Bill miał rację. Tyler był gotów stanąć w jej obronie. Tłumił własne uczucia, by ją wspierać. To duże obciążenie dla szesnastolatka, dla którego ojciec jeszcze niedawno był największym idolem.
– Dobrze – odparła cierpko. – Tyler i Kyle, idźcie dokończyć lekcje. Jak tylko tata pójdzie, przygotuję kolację.
– Ja już mam wszystko odrobione – opierał się Tyler.
– Ja też – powiedział Kyle.
Maddie posłała im ostrzegawcze spojrzenie. Chłopcy poderwali się na równe nogi.
– Wezmę Katie – zaofiarował się Tyler, biorąc na ręce śpiącą siostrzyczkę.
– Dobranoc, chłopcy! – zawołał za nimi Bill.
– Dobranoc, tato – odpowiedział Kyle. Tyler się nie odezwał.
Bill odprowadził ich wzrokiem. Posmutniał.
– Tyler nadal jest na mnie zły, prawda?
– Dziwisz się? – Nie miała zamiaru go pocieszać.
– Nie. Zwłaszcza że podsycasz jego niechęć, gdy tylko nadarza się okazja – rzekł oskarżycielsko.
– Mylisz się – odpowiedziała z żarem. – Nie jest mi lekko, jednak staram się zrobić wszystko, by dzieci cię nie znienawidziły. I nie wiedziały, jak bardzo mnie skrzywdziłeś. Niestety chłopcy są na tyle duzi, że sami potrafią wyciągnąć wnioski.
Bill zmarkotniał.
– Przepraszam. Wiem, że robisz, co możesz. Tylko to wszystko jest takie frustrujące. Byliśmy ze sobą zżyci, a teraz tylko Katie traktuje mnie po staremu.
– Uwielbia cię. Ma dopiero sześć lat i nie rozumie, że od nas odszedłeś. Za to chłopcy doskonale wiedzą, że nasze życie już nigdy nie będzie takie, jak dawniej. Katie codziennie wypłakuje oczy, bo nie czytasz jej bajki na dobranoc i nie dajesz buziaka. Nie ma dnia, by nie pytała, co zbroiła i jak to naprawić, byś wrócił do nas na dobre.
Przez mgnienie wydawało się jej, że w oczach Billa dostrzegła poczucie winy, jednak niemal natychmiast jego twarz zmieniła się w uprzejmą maskę. Próbowała przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz uśmiechnął się na jej widok, kiedy popatrzył jej prosto w oczy.
– Maddie, mogłabyś usiąść? – zapytał z irytacją w głosie. – Nie mogę przejść do rzeczy, kiedy tak nade mną stoisz.
– To znaczy? Już chyba nic gorszego nie mogę od ciebie usłyszeć.
– Madelyn, sarkazm do ciebie nie pasuje.
– A niech cię cholera! – prychnęła. Pewnie to margarita tak ją odblokowała. – A co poza sarkazmem mi zostało?
Popatrzył na nią zwężonymi oczami.
– Nigdy nie przeklinałaś.
– Bo do niedawna nie miałam powodu. Może powiesz wreszcie, o co ci chodzi, i wyjdziesz stąd? To już podobno nie jest twój dom, więc następnym razem bądź łaskaw się zapowiedzieć.
Popatrzył na nią markotnie i na mgnienie niemal zrobiło się jej go żal. Sam dokonał wyboru, ale jakoś nie wydawał się szczęśliwy. Nie chciała przypominać sobie, jak go kochała.
– Nie chciałem, żeby to tak wyszło – zaczął, po raz pierwszy od miesięcy patrząc jej w oczy. – Naprawdę.
Maddie westchnęła.
– Wiem. Tak czasem się zdarza.
– Gdyby nie to dziecko… – Nie dokończył.
Maddie aż się zagotowała.
– Tylko nie waż się powiedzieć, że wróciłbyś do mnie, gdyby Noreen nie była w ciąży. To upokarza i ją, i mnie.
Popatrzył na nią z osłupieniem.
– Jak to? Przecież mówię szczerze.
– Ale z tego wynikają dwie rzeczy: jesteś z nią tylko z powodu dziecka, i uważasz, że ja przyjmę cię z powrotem. Miałeś romans, Bill. Nie wiem, czy umiałabym ci to wybaczyć.
– Może nie od razu, ale gdybyśmy się postarali…
– Może – przyznała niechętnie. – Ale to już przebrzmiała sprawa.
– Mogłabyś chociaż obiecać, że pomożesz mi ułożyć stosunki z dziećmi? Tęsknię za nimi. Sądziłem, że po kilku miesiącach będzie łatwiej, ale wcale tak nie jest. Już brak mi pomysłów.
– Nie pomysłów, a cierpliwości – zareplikowała. – Liczyłeś, że wszystko pójdzie jak z płatka, po twojej myśli. Niestety dzieci nie są tak prędkie w uczuciach, nie przestawią się w jednej chwili. Mocno przeżywają to, co się stało. Musisz się bardzo postarać, by to naprawić. Nie machnę czarodziejską różdżką i od razu wszystko się zmieni. Zgodziłam się, byś spędzał z nimi tyle czasu, ile tylko zechcesz. Czego jeszcze ode mnie oczekujesz?
– Żebyś mnie poparła – zasugerował.
– Nie wypowiadam się przeciwko tobie, ale nie licz, że zacznę zachwalać im kochanego tatusia.
– Tyler powiedział, że nie przyjdzie do mnie, jeśli będzie Noreen. Mam poprosić, żeby wyszła? To jej mieszkanie.
– Nic mi o tym nie powiedział. – To miłe, że jej syn tak się zachował. Choć Bill i Tyler muszą jakoś się dogadać. Bill zawsze był dla Tylera kimś ważnym. I naprawdę dużo mu dawał. Przychodził na jego mecze, uczestniczył w szkolnych zebraniach i imprezach. Szkoda, by teraz to wszystko miało się załamać. Zwłaszcza że Tyler jest w trudnym wieku.
– Pogadam z nim – przystała, mimo wcześniejszych oporów. Zrobi to dla syna. – Ale pamiętaj, że on ma szesnaście lat i swój rozum. Do niczego nie będę go zmuszać. Daj mu trochę czasu, postaraj się go sobie zjednać.
– Dzięki. – Podniósł się. – Po to przyszedłem. Chciałem też jeszcze raz powiedzieć, że bardzo mi przykro.
Poczuła łzy w oczach. Zamrugała, odwróciła się.
– Mnie też.
Czekała, aż wyjdzie. Bill zaskoczył ją, bo wychodząc, musnął ustami jej policzek. Zamknął za sobą drzwi.
Przestała wstrzymywać łzy.
– A niech cię cholera, Bill! – wymamrotała, wściekła na niego za ten przelotny, nic nieznaczący pocałunek.
– Mamo?
Otarła łzy, popatrzyła na zafrasowaną buzię Tylera.
– Nic mi nie jest – zapewniła syna.
– Aha, widzę. – Po chwili dodał z żarem: – Nienawidzę go za to, co ci zrobił. Co za kłamliwy hipokryta! A tak mi tłumaczył, że trzeba być dobrym dla tych, których się kocha.
– Tyler, to twój tata. Nie możesz go nienawidzić. Ma rację, że trzeba być dobrym i uczciwym. Niestety, życie czasami nas zaskakuje.
– Nie namówisz mnie, żebym go kochał. Słyszałem, o co cię prosił. Byś przekonała mnie, że nie jest skończonym draniem.
– Tata cię kocha. Przyszedł dziś, bo tęskni za tobą.
– To nie ja się wyprowadziłem – gorzko stwierdził Tyler – a on. Dlaczego to ja mam iść do niego, tym bardziej że ona przez cały czas tam jest?
Maddie usiadła na kanapie, wyciągnęła rękę do chłopca.
– Chodź tutaj.
Tyler zawahał się, podszedł i z ociąganiem podał rękę.
– Usiądź obok mnie – poprosiła. Gdy usiadł, popatrzyła na niego. – Tyler, jesteś wystarczająco duży, by zrozumieć, że między dorosłymi nie zawsze układa się tak, jak byśmy chcieli. I to nie jest niczyja wina.
– Chcesz powiedzieć, że skoro tata ma romans i Noreen jest w ciąży, to jesteś tak samo winna, jak on?
Maddie uśmiechnęła się lekko.
– No nie, tego nie powiem, jednak najwyraźniej między tatą i mną coś było nie tak, skoro związał się z Noreen.
– Wiedziałaś, że coś jest nie tak?
– Nie – przyznała szczerze. Choć z perspektywy widziała, że pojawiały się różne drobne symptomy, jednak tak nieistotne, że nigdy jej nie zaniepokoiły. Poza tym zawsze była święcie przekonana, że ich małżeństwo jest niewzruszone.
– W takim razie to jego wina – stwierdził Tyler.
Chętnie by potwierdziła, lecz powstrzymała się.
– Tyler, spotkaj się z ojcem, sam na sam. Wysłuchaj go. Zawsze byliście z sobą zżyci. Szkoda to zmarnować.
– On wciąż tylko się wykręca. Nie mam ochoty tego słuchać. – Popatrzył na nią nieufnie. – Chyba nie każesz mi się z nim spotkać?
– Nie, do niczego nie zamierzam cię zmuszać. Jednak będę zawiedziona, jeśli nie zrobisz żadnego wysiłku, by się z nim dogadać.
– Ale dlaczego? – Nie krył zdumienia. – Mamo, to on ciebie zostawił. Nas wszystkich. Dlaczego my mamy zachowywać się w porządku?
– Tata nie zostawił ciebie, Kyle'a i Katie – powiedziała łagodnie. – Z wami się nie rozwodzi. Nadal was kocha.
– Mamo, ja ciebie nie rozumiem! – prychnął gniewnie, wyszarpując rękę i wstając. – Dlaczego tylko ja widzę, jaki z niego jest drań?
– Tyler, nie waż się w ten sposób mówić o swoim ojcu!
Zmierzył ją wzrokiem, spokorniał.
– A tam – wymamrotał pod nosem i wyszedł z pokoju.
Maddie ze ściśniętym sercem odprowadziła go wzrokiem.
– A niech cię cholera, Bill – zaklęła po raz drugi tego wieczoru.
Stary wiktoriański budynek znajdował się na rogu Main i Palmetto Lane. Niegdyś była to zachodnia część centrum, jednak z biegiem lat wiele się tu zmieniło, pomyślała Maddie, gdy wraz z Helen i Daną Sue stanęły przed wejściem. Sklep spożywczy, który mieścił się obok, od dobrych dziesięciu lat był zamknięty. Centrum handlowe na peryferiach Charlestonu odebrało mu klientów. Ludzie woleli jechać prawie czterdzieści kilometrów, by zrobić tańsze zakupy, lecz przez to lokalny handel niemal zupełnie zamarł.
Dom robił przygnębiające wrażenie. Łuszcząca się biała farba, krzywe okiennice, zapadnięta weranda, walące się ogrodzenia i zapuszczony trawnik. Kiedyś, gdy jeszcze żyła pani Hartley, wszystko wyglądało inaczej. Białe sztachetki obsadzone żółtymi różami, wejście i weranda starannie zamiecione, okiennice lśniące ciemnozieloną farbą.
Pani Hartley, która wtedy miała z osiemdziesiąt lat, każdego popołudnia zasiadała na werandzie z dzbankiem mrożonej herbaty i zagadywała przechodniów. Maddie nieraz bujała się tu na huśtawce i zajadała ciasteczkami, gdy z babcią przychodziła w odwiedziny. Babcia i pani Hartley wpoiły jej miłość do tego spokojnego miasteczka, gdzie wszyscy się znali, nad domami górował biały kościółek, a wokół ciągnęły się zielone przestrzenie. Przy jeziorku, na którym mieszkała rodzina łabędzi, w letnie sobotnie wieczory odbywały się darmowe koncerty, na które ściągali wszyscy mieszkańcy.
Wielu młodych wyjeżdżało stąd na zawsze, lecz Maddie i Bill nigdy nie tęsknili za życiem w wielkim mieście. Nie chcieli przenieść się nigdzie indziej. Tak samo Helen i Dana Sue. Cenili sobie tutejszy powolny rytm życia i poczucie przynależności do lokalnej wspólnoty.
– Ile wspomnień wiąże się z tym domem – odezwała się Maddie. – Jaka szkoda, że dzieci pani Hartley go nie chcą. Od lat niszczeje.
– Ich strata to nasza wygrana – rzeczowo powiedziała Helen. – Będzie nasz za śmieszną cenę.
– No tak – refleksyjnie rzekła Maddie. Naraz coś ją tknęło. – Chcecie wejść? A jeśli tam coś się zadomowiło?
Dana Sue szturchnęła ją w żebra.
– Wiemy, że boisz się pająków i węży. Helen prosiła, by dom posprzątano. Nic tam nie ma, co najwyżej lokalny duch.
– Przestań! Jaki duch? Przecież w tym domu nikt nie umarł.
– Ale czy nie byłoby fajnie, gdyby tu był duch? – zapaliła się Dana Sue. – To świetna reklama. Ludzie uwielbiają takie historie.
– Może niekoniecznie w klubie spa – zaoponowała Helen. – Jeszcze ktoś ujrzałby go w lustrze i dostał zawału. Nawet ja bym nas wtedy nie wybroniła. To jak, wchodzimy?
– Pewnie – przystała Maddie, choć nie rozumiała, co przyjaciółki widzą w tym zaniedbanym domu. Jak zrobić z niego olśniewające studio spa?
Jednak ledwie przestąpiła próg, jej nastawienie się zmieniło. Promienie słońca zalewały wnętrze, odbijały się od starej dębowej posadzki. Pomieszczenia na dole były imponujące. Gdyby ściany pomalować na bladożółty kolor, wycyklinować i polakierować podłogi…
Jadalnia mieściła się z tyłu domu. Tarasowe drzwi i wysokie okna wychodziły na ogród zarośnięty bujną zielenią i przecięty małym strumykiem. Gdyby ustawić tu bieżnie, ćwiczący mieliby wrażenie, że są na dworze, otoczeni naturą. Czy to nie rewelacja?
Dana Sue pociągnęła ją do kuchni.
– Popatrz. Szafki i urządzenia są do wymiany, ale pomieszczenie jest naprawdę duże. Można tu wiele zdziałać.
– Myślałam, że wasz pomysł polega na odciągnięciu ludzi od jedzenia, nie na podsuwaniu im smacznych kąsków.
– Nie, nie! Tutaj będą mieli zdrowy wybór. Ustawimy ladę i kilka stolików przy drzwiach. Można otworzyć je na wewnętrzne patio i tam też znajdzie się miejsce na stoliki.
– Chcesz tu jednocześnie gotować i podawać jedzenie?
– Żadnego gotowania, co najwyżej w ramach kursów. Sałatki będę dowozić z restauracji. Postawimy profesjonalną lodówkę czy ladę chłodniczą, by je wyeksponować. Zaproponujemy koktajle mleczne i różne drinki. Pomyśl tylko, jak przyjemnie będzie po ćwiczeniach usiąść tu sobie z kumpelkami i patrząc na strumyk, zajadać sałatkę z kurczakiem i popijać ją wodą mineralną. Od razu każdy się lepiej poczuje, nawet gdyby nie stracił ani grama. A jeśli jeszcze zaproponujemy gorące kąpiele i masaże… – Westchnęła.
– Wszystko to świetnie brzmi dla kogoś, kto ma dużo wolnego czasu. No i kogo będzie na to stać? – dociekała Maddie.
– O tym też pomyślałyśmy – zaczęła Helen. – Na specjalne okazje zaproponujemy pakiet zabiegów na pół dnia lub na cały dzień. Dla kobiet, które nie mogą wygospodarować więcej czasu, półgodzinne ćwiczenia plus lunch. Na górze jest tyle sypialni, że w jednej możemy urządzić pokój dla dzieci. Opiekunka zajmie się nimi, podczas gdy mama będzie na dole ćwiczyć.
Maddie popatrzyła na przyjaciółki z niedowierzaniem. Na wszystko miały odpowiedź.
– Dużo o tym myślałyście.
– No cóż. – Helen wzruszyła ramionami. – Nie znoszę siłowni Dextera, a naprawdę muszę wziąć się za siebie. To bardzo dobry powód, by stworzyć w końcu miejsce, do którego będę chodzić z przyjemnością.
– Ze mną jest tak samo – rzekła Dana Sue. – Jako współwłaścicielka klubu, będę musiała dbać o formę. Ja będę zadowolona, mój lekarz będzie zadowolony, nawet moja córcia przestanie mi przygadywać, że robi mi się brzuszek.
– Ty, brzuszek? – obruszyła się Maddie. – Co za brednie!
– W porównaniu z córką jestem grubaską – upierała się Dana Sue. – Choć Annie przesadza z tymi dietami. Próbuję przemówić jej do rozsądku, ale ona nie słucha. A na wagę nie daje się zaciągnąć.
– Chyba nie podejrzewasz jej o anoreksję? – zaniepokoiła się Helen.
– Aż boję się o tym myśleć – przyznała Dana Sue. – Obserwuję ją i wydaje się, że odżywia się normalnie. Może ma takie spalanie? Niektórzy szczęśliwcy mają szybki metabolizm.
Helen i Maddie wymieniły spojrzenia.
– Nie lekceważ tego -- rzekła Maddie. – Bo to naprawdę może być groźne.
– Myślisz, że nie wiem? – wybuchnęła Dana Sue. – Dobrze pamiętam, jak Megan Hartwell zemdlała na balu maturalnym. Omal się nie przekręciła.
Maddie zamilkła. Wspomnienie tamtego wydarzenia wciąż było żywe. Wtedy na własne oczy przekonały się, do czego mogą doprowadzić zaburzenia odżywiania. W tamtych czasach nikt nawet nie słyszał o takich chorobach. Podśmiewano się z Megan obsesyjnie przestrzegającej diety. Jeśli Annie ma podobny problem, jej matka z pewnością go nie zbagatelizuje.
– Przepraszam – wycofała się.
– To ja przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam.
– No dobrze, przejdźmy do meritum – zmieniła temat Helen. – Maddie, obejrzałaś dom. I co myślisz?
– Myślę, że wasz plan jest bardzo ambitny.
– Co to dla nas! – zareplikowała Dana Sue. – Jeśli wytkniemy sobie cel, to go zrealizujemy. W końcu nie na darmo jesteśmy Słodkie Magnolie. Wszyscy wiedzą, że sukces jest nam pisany. Tak było, jest i będzie.
– Wy macie się czym pochwalić – zamyśliła się Maddie. – Helen skończyła prawo, wyrobiła sobie nazwisko. Ty masz restaurację, której nie powstydziłby się Charleston. Ale ja?
– Dzięki tobie twój mężulek został panem doktorem, a ty miałaś na głowie cały dom i trójkę dzieci. To mało?
– Klub to duże wyzwanie, a muszę zająć się dziećmi.
– My to wiemy. Żaden szef nie zrozumie cię lepiej niż my.
Wiedziała, że to prawda, jednak wciąż się wahała.
– A jeśli się nie sprawdzę i wasze pieniądze pójdą na marne?
– Skoro ja się o to nie martwię, to czemu ty się przejmujesz? – spytała Helen.
Nadal była w rozterce.
– Jak bardzo wam się śpieszy?
– Zaklepałam dom na trzydzieści dni – odparła Helen.
– To dajcie mi te trzydzieści dni na decyzję – poprosiła. – Przez ten czas wstępnie oszacuję koszty, zorientuję się, jakie inne oferty są na rynku, może w innych miejscach.
Helen uśmiechnęła się szeroko.
– Mówiłam, że ona od razu przejdzie do konkretów.
– To bardzo istotne sprawy – skwitowała Maddie. – Poza tym chcę zorientować się w możliwościach pracy. Może znajdę coś, do czego się bardziej nadaję.
– W Serenity? – skrzywiła się Helen.
– Mam kwalifikacje do wielu rzeczy – powiedziała Maddie, choć bez specjalnego przekonania.
– To prawda – przyznała Helen – ale niewiele osób zaproponuje ci, byś została pełnoprawnym wspólnikiem.
– Mimo to chcę się rozejrzeć – upierała się Maddie. – Muszę mieć pewność, że dokonałam właściwego wyboru. Nigdy bym sobie nie darowała, gdybym przez niekompetencję czy brak przygotowania zmarnowała wasze pieniądze.
– Doceniam to – rzekła Helen. – Naprawdę.
Maddie popatrzyła na nią.
– Ale? Słyszę, że jest jakieś ale.
– Ale ty od dwudziestu lat unikałaś ryzyka i zobacz, co ci z tego przyszło. Najwyższy czas, byś poszła na całość. Posłuchaj, co ci serce dyktuje. Kiedyś zawsze tak robiłaś.
– No to co ci serce dyktuje? – zapytała Dana Sue.
Maddie uśmiechnęła się żałośnie.
– Mówi mi: tak.
– Hurra! – wykrzyknęła Dana Sue.
– Nie przyzwyczajaj się do tego. Poszłam za głosem serca i kiepsko na tym wyszłam. Aż do niedawna byłam przekonana, że mam udane małżeństwo.
– Nie obwiniaj siebie – rzekła Helen – ale Billa. Okazał się niezłym krętaczem.
– Może i tak, jednak poczuję się lepiej, jeśli nie wejdę w to na oślep. Dajcie mi te trzydzieści dni, czy to tak wiele?
Przyjaciółki wymieniły spojrzenia.
– Chyba nie – z ociąganiem przystała Dana Sue.
– Założę się, że po tygodniu się zdecyduje – rzekła Helen.
Maddie spochmurniała.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Rano przejrzałam ogłoszenia. Nic nie przebije naszej oferty. – Maddie otworzyła usta, lecz Helen uciszyła ją gestem. – Nie ma sprawy. Chcesz przekonać się sama. Rozumiem to.
– Dzięki.
– Na wszelki wypadek już teraz zacznę szykować dokumenty.
– Jak będziesz mnie tak poganiać, to od razu zrezygnuję, choćby po to, by zrobić ci na złość.
– Nie zrobisz tego – ze spokojem stwierdziła Helen. – Jesteś na to za mądra.
Nie mogła przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz ktoś pochwalił jej inteligencję, a nie umiejętności kulinarne czy gościnność. Może praca z przyjaciółkami wyjdzie jej na dobre? Nawet jeśli ich klub splajtuje, ona odzyska zagubione poczucie własnej wartości. Nie mówiąc już o tym, że z nimi będzie wesoło, w przeciwieństwie do tego, co miała z Billem. Choćby z tych powodów powinna się zgodzić.
Korciło ją, by to zrobić. By nie ulec pokusie, pośpiesznie uścisnęła przyjaciółki i ruszyła do wyjścia.
– Zadzwonię i powiem – obiecała.
Ale dopiero po upływie trzydziestu dni, ani minuty wcześniej, postanowiła w duchu.