- W empik go
Słodkie pragnienie - ebook
Słodkie pragnienie - ebook
Nowa gorąca powieść Anny Wolf. Autorka bestsellerowego "Serca gangstera" powraca z kolejną książką.
Susan i Hunter wpadają na siebie po latach. W szkole średniej byli parą, rozstali się tuż przed rozdaniem świadectw – Hunter tłumaczył dziewczynie, że to dla jej dobra.
Przypadkowe spotkanie w restauracji, które kończy się w hotelowym pokoju, pokazuje jednak, że wciąż mocno na siebie działają.
Rano Susan – przerażona tym, co się stało – zwyczajnie ucieka, nie czekając na rozmowę. Konsekwencje namiętnej nocy są jednak znaczące… Co się stanie, kiedy prawda wyjdzie na jaw?
Fantastyczna historia, od której nie sposób się oderwać!
Złamane serce, miłość, która nigdy nie wygasła, a wręcz przeciwnie – z biegiem lat stała się jeszcze bardziej odurzająca.
Tajemnice i szantaże... A to tylko początek. Cudownie się czytało tę książkę, z całego serca polecam!
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8318-388-6 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Susan
Uniosłam głowę, leżąc nieruchomo na trawie pod rozłożystym drzewem i licząc na… niespełnione obietnice, czyli to słynne „słodkie nigdy”. Przymknęłam oczy, by po chwili ponownie je otworzyć i znów patrzeć w jeden punkt nad sobą. Uciekałam tu zawsze, kiedy dopadały mnie zmartwienia. A wczorajszy dzień nie należał do udanych. Mogłabym rzec, że to była istna katastrofa, której nie przewidziałam. W jednej chwili stałam twardo na ziemi, a w następnie mój świat się zachwiał i to porządnie, a to wszystko z winy jednego chłopaka. Czy można kogoś jednocześnie nienawidzić i kochać? Chyba można, bo to właśnie czułam. Nienawidziłam go i jednocześnie kochałam. Chciałam, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze, tak jak robił to kiedyś, ale nie mogłam tego od niego żądać, bo nie byliśmy już razem. Tak się jakoś złożyło, że od wczorajszego popołudnia nie miałam prawa do jego ramion ani niczego, co było związane z jego osobą.
Czułam narastającą wściekłość. Sama już nie wiedziałam czy bardziej na niego, na siebie czy może uprawiałam rodzaj masochistycznego użalania się nad sobą. Rana była zbyt świeża, żebym mogła udawać, że nic mnie to nie obeszło, ani nic się nie stało. Stało się. Hunter to dupek, a ja czułam, jakby cały mój świat rozpadał się na drobne kawałki, tak samo jak moje serce. A jednak byłam tutaj. Ciągle w Maranie, tyle że sama. Miałam ochotę pojechać do niego, nawrzeszczeć, nawtykać mu, powiedzieć, kim dla mnie jest, ale miałam przecież swoją dumę, która nie pozwalała mi się płaszczyć. Zaszczepili to we mnie moi rodzice, którzy zawsze powtarzali, że człowiek nigdy nie powinien się o nic prosić, zwłaszcza o czas i uczucia drugiej osoby. Tylko że ja jeszcze tej mądrości nie posiadałam, to były tylko ich słowa w mojej głowie. No ale oni się kochali, mimo że na pewno nie zawsze było kolorowo. Każdego dnia obserwowałam tę miłość między nimi i też chciałam tego samego, a okazało się, że owszem, doświadczyłam jej, ale na krótką chwilę. I w ogólnym rozrachunku okazało się, że guzik z tego.
Choć okazało się też, że mieli rację, bolało. Rozstanie z Hunterem bolało i byłam bardzo wdzięczna, że mnie o nic nie wypytywali. Mama zajrzała rano, żeby sprawdzić, czy żyję i jak się miewam. Wbrew temu, co wydawało mi się wieczorem, rano okazywało się, że można ze złamanym sercem i oddychać, i żyć.
To, co zrobił Hunter, było wobec mnie nieuczciwie. Zranione uczucia zawsze bolą jedną stronę bardziej od drugiej. Ja byłam tą porzuconą. Jego marne tłumaczenia, albo raczej ich brak, dobiły najbardziej. Gdyby chociaż powiedział, dlaczego… to znaczy niby coś tam powiedział, ale to była ściema. Nie wierzyłam w to.
– Niech cię szlag, McGrady! – krzyknęłam, ocierając dłonią niechciane łzy płynące po policzku i piekące moją duszę do żywego.
Z drżącymi ustami patrzyłam na przesuwające się po niebie białe obłoczki oraz kołysane na wietrze liście drzewa, którego szum mnie uspokajał, gdy tak pod nim leżałam. Chciałam zapomnieć o wczorajszych wydarzeniach. Moje serce, które zostanie w tym miejscu na zawsze, zostało zdeptane i rozerwane na drobne kawałeczki. Jeśli tak miała wyglądać miłość, to nie chciałam jej. Nie chciałam tego cierpienia. Wiem, że byłam jeszcze młoda, miałam przed sobą całe życie, ale nie wydawało mi się, bym umiała zapomnieć o mojej pierwszej miłości. Jej się ponoć nigdy nie zapominało. Kochałam Huntera, jednocześnie go nienawidząc.
Wyciągnęłam rękę i potarłam palcem miejsce na korze drzewa, w której wyryłam jego imię. To też zostanie tutaj na zawsze, chyba że kora odpadnie albo drzewo umrze. W sumie ja też miałam wrażenie, jakbym umarła od środka, choć jego uczucie okazało się ulotne niczym szept. Było jak niespełniona obietnica, którą złożył, a jej nie dotrzymał. Znów popłynęły niechciane łzy, a mój drżący oddech i serce przepełnione bólem to wszystko, co miałam. Byłam głupią, łatwowierną nastolatką, wierzącą naiwnie w swojego księcia z bajki. A tymczasem książę okazał się dupkiem, który nie zasługiwał na nic. Zwłaszcza na mnie.
Nadchodził moment, po którym miałam go więcej nie zobaczyć. To sprawiło, że znowu zachciało mi się płakać. Zdawało mi się, że tylko bohaterowie książek przeżywali takie tragedie. Lecz tym razem ja sama stałam się taką postacią. Chłopak, którego kochałam, zostawił mnie, wymyślając jakiś nonsensowny powód zerwania. Naprawdę nie wierzyłam w to, co mi powiedział. To się nie trzymało kupy, bo zdążyłam go poznać. A przynajmniej tak mi się wydawało jeszcze do wczoraj.
Wzięłam drżący oddech, otarłam dłonią łzy i jeszcze przez jakiś czas leżałam na miękkim dywanie z traw. Nie byłam w stanie zmusić się do pójścia do szkoły. Nie kiedy wiedziałam, że te wszystkie dziewczyny będą na mnie patrzeć z politowaniem. Uchodziliśmy za parę idealną na przekór naszym odmiennym statusom społecznym. Zdarzały się między nami drobne kłótnie, ale zazwyczaj o jakieś pierdoły. Doskonale wiedziałam, że każda chce z nim być, a on jednak pewnego dnia wybrał mnie. Dlatego teraz, kiedy zapewne cała szkoła huczała, że Hunter mnie zostawił i to na koniec liceum, nie zniosłabym tych docinek i fałszywego współczucia. W sumie to nie zniosłabym jego widoku, a tym bardziej gdyby tuż po zerwaniu spacerował mi przed nosem z jakąś inną. Jestem pewna na sto procent, że to rozerwałoby moje i tak ledwo trzymające się serce.
W końcu usiadłam, rozejrzałam się po ciągnących wokół łąkach i westchnęłam cicho. Z jednej strony wiedziałam, że będzie mi brakowało tego miejsca, lecz z drugiej chyba cieszyłam się, że nigdy już tutaj nie wrócę. Wczoraj podjęłam decyzję, że pójdę na inne studia niż te, które pierwotnie planowałam. Nic mnie tutaj nie trzymało. I to był jedyny jasny punkt w moim dotychczasowym życiu. A dlaczego? Bo nie będę musiała nigdy więcej oglądać Huntera McGrady’ego. Nie będę musiała patrzeć, jak prowadza się z inną dziewczyną przy swoim boku. To byłoby istną torturą. Skoro nie wybrał mnie, niech zostanie tutaj, a ja po cichu zniknę. Zapewne ożeni się z jakąś bogatą dziewczyną, zrobią sobie gromadkę dzieci i będą żyli długo i szczęśliwie. Gorycz paliła mnie od środka na te myśli. Byłam rozżalona i naprawdę wściekła na niego.
Przerwałam to użalanie i wstałam, by otrzepać znoszone ciemne jeansy. Potem podeszłam do mojej pasącej się luzem klaczy i po chwili siedziałam już w siodle. Trąciłam łydkami boki zwierzęcia i ruszyłam domu, który majaczył w oddali na rozciągającym się niebieskim horyzoncie. Odprowadzałam właśnie konia do stajni, kiedy okazało się, że czeka tam na mnie Hunter we własnej osobie. Stoi w progu wielkiego pomieszczenia i wpatruje się we mnie tymi zielonymi oczami. Na jego widok postanowiłam, że nie pokażę mu, jak bardzo mnie zranił, choć nie miałam też zamiaru być dla niego przesadnie miła. Nie byłam Matką Teresą. Przyszedł do mnie, i w sumie nie wiedziałam nawet dlaczego. Wszystko już powiedział, więc nie było tu dla niego miejsca. Nie wybaczę mu.
– Su... – Zbliżył się nieznacznie.
– Nie podchodź – warknęłam wkurzona, a pod powiekami znów zebrały się niechciane łzy. Potrząsnęłam głową, żeby nie pozwolić im popłynąć. Nigdy i nie przy nim. Byłam wściekła, ale gdyby nie to, że chciałam zachować resztki mojej godności, rozryczałabym się jak małe dziecko.
– Co mam ci powiedzieć? – zapytał.
Zmarszczyłam czoło, nie mając bladego pojęcia, po co w ogóle się jeszcze tutaj pofatygował. Na co teraz liczył? Był dupkiem, który złamał mi serce i miał czelność się zjawiać?
– Nic, Hunter. Lepiej będzie, jak sobie pójdziesz.
– Susan, wiesz dobrze…
– Właśnie o to chodzi, że nie wiem – przerwałam mu. – Jesteś draniem.
– Nie chciałem tego, ale nie mogę postąpić inaczej – wciskał mi puste frazesy.
– Aha, nie mogłeś – zakpiłam. – Powiedziałam ci, i to wielokrotnie, że mogę pójść do tutejszego college’u, ale ty po prostu zdecydowałeś za nas i mnie zostawiłeś. Zresztą, chyba nigdy nie słuchasz, co się do ciebie mówi.
– Uważam, że zasługujesz na coś więcej.
– Na więcej? Czyli niby na co? – dopytywałam, zakładając ręce na piersi. – Co według ciebie jest tym „więcej”, Hunter?
– Su, proszę cię, nie możemy porozmywać jak przyjaciele i normalni ludzie? Na spokojnie?
On liczył, że będziemy przyjaciółmi po tym, jak mnie puścił w trąbę?
– A teraz niby jak rozmawiamy?
– Jesteś na mnie wściekła.
– A dlaczego miałabym nie być?! – wydarłam się. – Ty egoisto! – wykrzyczałam mu prosto w twarz. – Wiesz co? Nienawidzę cię!!! – wrzasnęłam i wypadłam ze stajni, zostawiając go tam. Miałam go dosyć. Jego widok był dla mnie niczym nóż przekręcany w ranie, którą próbowano jednocześnie sypać solą.
– Susan! Susan, zaczekaj! – krzyczał.
Byłam w połowie drogi do domu, którą pokonywałam dziś szybciej niż zazwyczaj. Dopadłam do drzwi i z hukiem je za sobą zatrzasnęłam. Całe szczęście, że nie było nikogo, inaczej musiałabym się tłumaczyć, a nie miałam na to ochoty. Nie dzisiaj. W sumie to nigdy. Byłam wściekła, a do tego miałam zgruchotane serce. Podeptał je syn miejscowych bogatych ranczerów. Pieprzony dziany gnojek, który rozstał się ze mną ponoć dla mojego dobra. Akurat. Wpadłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i najzwyczajniej rozpłakałam.
– Nienawidzę cię, McGrady! – krzyknęłam w poduszkę, waląc pięścią w materac. – Nienawidzę cię!
I taka była prawda. Kochałam go, jednocześnie nienawidząc. Przecież nie da się odkochać, ot tak. To nie działo się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a szkoda.
Po jakimś czasie, kiedy łzy obeschły, zostawiając na moich policzkach ślady oraz zapewne zaczerwienione oczy, usiadłam. Rozejrzałam się po pokoju, skupiając wzrok na ścianie przede mną. Wstałam i podeszłam bliżej. Wisiały tam nasze zdjęcia. Ich widok sprawił, że wpadłam w jeszcze większy gniew. Zaczęłam zrzucać ramki i je niszczyć, mając ochotę wepchnąć mu te fotografie do gardła, żeby je zeżarł. Nie chciałam, żeby został po nim jakikolwiek ślad. Miałam ochotę wysłać go do piekła.
Hunter
Na widok odbierającej dyplom Susan, która nie była już moją dziewczyną, poczułem się jak ostatni bydlak. Kochałem ją. Kochałem całym sercem, ale wiedziałem, jaka czekała mnie przyszłość, a jaka mogła czekać na Su. Miała przed sobą otwarte drzwi do wielu uczelni, ponieważ dostała stypendium. Była zdolna. Nie mogłem pozwolić, żeby tu dla mnie została. Chciałem ją zmusić żeby poszła na studia gdzie indziej, tylko chyba zrobiłem to w najgorszy możliwy sposób.
Unikała patrzenia na mnie, gdy ja cały czas obserwowałem ją i stałem tutaj jak ostatni osioł, czując ból w sercu. Zdałem sobie sprawę, że nie będzie więcej wspólnych lekcji, podwózek, spędzanego czasu. To już była przeszłość, która nigdy nie wróci, bo wszystko zdemolowałem.
Wyglądała olśniewająco w to słoneczne arizońskie przedpołudnie, gdy odbierała z rąk dyrektora gratulacje. A ja musiałem z nią zerwać, żeby zwrócić jej wolność. Tę prawdziwą. Bo zasługiwała na coś więcej niż ta dziura. Mimo że zachowałem się jak ostatni gnojek, i za takiego mnie pewnie od dziś uważała, chciałem dobrze. Uznałem, że byliśmy młodzi… za młodzi na cokolwiek, a ona powinna rozwinąć skrzydła. Moja przyszłość wiązała się z tym miejscem i wiedziałem o tym od dawna, a ona mogła wybrać, co tylko chciała. Tymczasem nie zrobiłaby tego, będąc ze mną.
Nie, nie uważałem się za egoistę, za jakiego miała mnie Susan. Stałem tam i patrzyłem na dziewczynę, której jasne włosy połyskiwały w słońcu. Uśmiechała się, ale nie do mnie, tylko do Ethana. Szlag mnie trafiał, bo chciałem do niej podejść i ją przytulić, a nie miałem już do tego prawa. Za to chyba skutecznie, a nawet bardzo skutecznie pocieszał ją ktoś inny.
– Kutas – wymamrotałem pod nosem na widok jej przyjaciela, o którego nigdy nie przestałem być zazdrosny. Su znała go całe życie, ale ja nie musiałem go lubić, po prostu tolerowałem ze względu na nią oraz to, że graliśmy w jednej drużynie. Howk był dobry, ale ja byłem lepszy, w końcu zostałem przecież rozgrywającym.
Ruszyłam do wyjścia w nadziei, że wybierze tę drogę. Czekałem, aż koło mnie przejdzie i rzuci mi to swoje, lodowate teraz, spojrzenie niebieskich oczu. Ale ona mnie minęła, jakbym nie istniał.
Auć. Zabolało.
– Su! – zawołałem za nią, jednak nie zareagowała, tylko ku mojemu rozczarowaniu przyspieszyła. Nie wytrzymałem. Dopadłem do niej i złapałem za ramię. – Susan – syknąłem.
– Czego chcesz? – wycedziła, nawet nie obróciwszy głowy. Była na mnie wściekła. Nie dziwiłem się, bo zachowałem się jak dupek, ale nie mogłem po raz wtóry pleść, że to było dla niej. Że zrobiłem to dla niej. Już ją o tym przekonywałem.
– Pogadać – odpowiedziałem. – Chcę tylko porozmawiać. – W końcu się odwróciła i zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, które zmroziło mnie od środka. Jej wzrok był wyprany z emocji, tak samo jak twarz. Wolałem, kiedy się wściekała.
– Nie mamy o czym. Rzuciłeś mnie, więc temat zakończony. – Posłała mi krzywy uśmiech.
– Nie dla mnie – warknąłem, bo chciałem jej… W sumie, czego ja tak naprawdę od niej chciałem? Przecież nie mogłem jej powiedzieć kolejnej bzdury w stylu „jeszcze mi za to podziękujesz”.
– Posłuchaj mnie, Hunter. – Wzięła głęboki oddech. – Zrozumiałam i nie musisz mówić nic więcej. Nie jestem głupia. Ale wiedz, że wydarłeś mi serce. – Skrzywiłem się na te i kolejne padające z jej ust słowa. – Idź, zabaw się. Kolejka chętnych już się ustawia – kiwnęła głową za mną – żebyś je przeleciał. – Na jej słowa zacisnąłem dłonie w pięści. – Jak widać, nigdy nie byłam dla ciebie zbyt dobra. Może i nie mam tyle pieniędzy co ty i nie pochodzę z tak wysoko postawionej rodziny, ale posiadam swoją dumę. – Te słowa był gwoździem do mojej trumny. Duma południowców stała ponad wszystkim. Ja też miałem swoją dumę, ale nie wobec Susan.
– Su…
– Żegnaj, Hunter – odezwała się. – Do niezobaczenia.
– Jak to „żegnaj”? – zapytałem, bo jej słowa nie były tym, co chciałem usłyszeć. Przecież miała tutaj dom, rodzinę, więc założyłem, że będzie przyjeżdżać, a po skończonych studiach wróci.
– Głuchy jesteś, McGrady? – Do rozmowy włączył się Howk, któremu miałem ochotę jebnąć. Koleś mnie namiętnie wkurwiał.
– Nie z tobą rozmawiam, więc się odpierdol.
– Przestańcie obaj – syknęła Su i spojrzała na mnie. – Do niezobaczenia jest chyba bardzo wymowne. Obyśmy się nigdy nie spotkali, Hunter – powiedziała spokojnie, a ja zdałem sobie sprawę, że coś w tym moim planowaniu poszło nie tak. Coś bardzo nie tak, bo założenie było takie, że pojedzie na uczelnię, po skończeniu nauki wróci, i znowu będziemy mogli być razem. Oczywiście, nie powiedziałem jej o tym, bo wybrałaby pozostanie tutaj. Tylko że…
– Kurwa – zakląłem, gdyż dotarło do mnie, że ona naprawdę mogłaby nigdy nie wrócić.
Wcześniej liczyłem jak ostatni naiwny, że gdy to zrobi, będzie znów moja. Nie brałem pod uwagę innej opcji. Tylko że teraz już nie byłem tego taki pewien. Nie miałem gwarancji jej powrotu. A może to „żegnaj” oznaczało, że zwyczajnie nie chciała mnie widzieć? Tak, to na pewno to. Owszem, przyjdzie mi poczekać na nią kilka lat, ale potrafiłem być wytrwały. Nie wierzyłem, że nigdy się więcej nie zobaczymy. Gdzieś w głębi byłem pewien, że ona nie przestanie mnie kochać. Ale to nie oznaczało, że będzie chciała ze mną być. Okazałem się osłem.
– Żegnaj, McGrady – powtórzył za nią Ethan, któremu miałam ochotę wybić te jego białe zęby.
Jeszcze przez chwilę patrzyłem za jej oddalającą się postacią, po czym ruszyłem do swojego lśniącego w słońcu pickupa. Jak tylko otworzyłem drzwi, nie wiadomo skąd, zmaterializowała się Peggy, który zagrodziła mi wejście do auta.
– Słyszałam, że zostawiłeś tę… – Zrobiła zdegustowaną minę, ale nie dokończyła. – W każdej chwili mogę cię pocieszyć, biedaku – oznajmiła przesłodzonym głosem, od którego brało mnie na wymioty.
Nie lubiłem Peggy. A to właśnie przez takie akcje Sue myślała o mniej jak o jakimś casanovie. Zresztą chyba wszyscy tak myśleli, a to nieprawda. Tyle że pochodzenie, pozycja i kasa rodziców nie pomagały w zmianie postrzegania przez innych. Dla większości byłem zadufanym w sobie bogatym dzieciakiem bogatych rodziców.
– Idź i daj dupy komuś innemu. – Odepchnęłam ją lekko od siebie, żeby móc wsiąść do samochodu. – Nie jestem zainteresowany.
– Jeszcze będziesz chciał – fuknęła obrażona, zostawiając mnie w końcu.
Wkurzony zatrzasnąłem drzwi i wziąłem głęboki oddech, po czym odjechałem prawie z piskiem opon ze szkolnego parkingu. Miałem dzisiaj gdzieś kumpli, chciałem upić się w samotności za ten numer, który wyciąłem mojej dziewczynie. Cholera – mojej byłej dziewczynie.
Susan
Siedziałam w samochodzie przyjaciela, który odwoził mnie do domu, a w głowie aż mi huczało. Hunter chciał rozmawiać, ale przecież nie było już o czym. To, że przez całą ceremonię czułam na sobie jego palący wzrok, nie sprawiło, że moja wściekłość zmalała. Wciąż głupio pragnęłam jednak mieć przy swoim boku tylko jedną osobę, której nie mogłam zatrzymać. Życie było do dupy.
Stojąc tam i odbierając dyplom, zdałam sobie sprawę, że między nami naprawdę koniec. Zresztą to był w ogóle koniec pewnej ery w moim życiu, naszym życiu. Byłam dla niego gotowa zrezygnować z dobrych uczelni, żeby iść razem z nim na tutejszą, ale on zamiast tego zerwał ze mną, uparcie twierdząc, że później bym żałowała. Jasne, a świnie zaczęłyby latać. Jak się kogoś kocha, to się go nie zostawia. Właśnie – kocha. Teraz śmiałam wątpić, czy on czuł do mnie to samo, co ja do niego. Być może byłam tylko kolejną laską na mapie w jego życiorysie. Co z tego, że nasi rodzice się znali? My nie mieliśmy takich koneksji ani nie byliśmy tak bogaci, jak McGrady. Moi rodzice posiadali ranczo, jednak nikt nie mógł równać z rodzicami Huntera, może tylko ranczo White Horse. Dlatego nie uwierzyłam w bajeczkę, że zrobił to dla mnie. Jego rodzice mnie lubili, ale mogłam się założyć, że chcieli dla syna być może kogoś lepszego niż ja. Kogoś z wyższą pozycją społeczną. Byłam naiwna, ale właśnie nadeszła pora, żeby wydorośleć. A Hunter to przyspieszył.
– Niech cię szlag – warknęłam i poprawiłam pas pasażera w aucie Ethana.
– Skurwiel z niego. – Przyjaciel próbował mnie pocieszyć, ale nie działało.
– Może. – Zacisnęłam dłonie na spódnicy. – Co nie zmienia faktu, że… Zresztą nieważne. Nie chcę już więcej o tym mówić.
– Ale on nie zasługuje na ciebie, nawet, kiedy tutaj wrócisz.
– A co do tego… – Zapatrzyłam się na migające za szybą obrazy. – Nie wracam.
– Co? – Ethan aż zaskrzeczał z niedowierzaniem. – Ale jak to: nie wracasz?
– Normalnie. Tato jest poważnie chory – nabrałam powietrza, żeby uspokoić rozedrgane dłonie – więc postanowiłam, że się stąd wyprowadzimy. Na zawsze.
– O czym ty mówisz? Jak to: na zawsze?
– Chcą sprzedać ranczo, Ethan.
– Chyba sobie żartujesz – fuknął obrażony. – Przecież kochasz to miejsce.
– Oczywiście, ale już nic mnie tutaj nie trzyma, to znaczy jesteś ty, ale zostajesz. Przykro mi, że dowiadujesz się w taki sposób. Nie wiedziałam, jak ci powiedzieć. Decyzję odnośnie do uczelni podjęłam również wczoraj. Wszystko dzieje się w szalonym tempie, a je trochę za tym nie nadążam.
– To mi łaskawie powiedziałaś, ale reszty już nie – marudził.
– Widzisz, jego decyzja, a tym samym i moja, ułatwiły wszystko moich rodzicom, którzy powiedzieli mi o tym dzisiaj rano. Nie wracam tutaj, nie będę miała do czego, a co za tym idzie, nigdy więcej nie zobaczę Huntera.
– Życie jest porąbane, Su.
– Wiem o tym lepiej niż inni.
– Czyli wyjeżdżasz i nigdy się więcej nie spotkamy?
– Oszalałeś? Będziesz mnie odwiedzać. To znaczy, chcę, żebyś przyjeżdżał. Zawsze znajdę dla ciebie czas.
– To teraz będę mógł cię przytulać bez gróźb i strachu, że ktoś będzie chciał mnie skrócić o głowę – zakpił.
– Mówiłam ci, że sobie to wyobraziłeś.
– Nie wydaje mi się, on miał czasem taki wzrok, jakby chciał mnie zamordować. A na pewno dostawałem przez to większy wycisk na boisku.
– Taa, pamiętam ostatnie zajście.
– Właśnie, ale już skończyliśmy liceum, więc mogę mu jedynie dokopać w barze. Każde z nas pójdzie w swoją stronę, ale mnie się nie pozbędziesz tak łatwo.
– I nie chcę, matole.
– Całe szczęście, dzieciaku.
– Odezwał się ten z mikrym wąsem pod nosem.
– Przynajmniej jakiś mam, kurczaczku.ROZDZIAŁ 2
Susan
Kilka lat później
Poprawiłam kosmyk włosów, który wymsknął mi się ze splecionych włosów, kiedy siedziałam na cotygodniowym, nudnym zebraniu i słuchałam paplaniny mojego szefa, którego spokojny głos powoli mnie usypiał. Byłam zmęczona, bo ostatnimi czasy źle sypiałam. Ot tak, bez powodu. Czasem po prostu dopadała mnie bezsenność. Każdy pewnie tak miał.
Spojrzałam na mężczyznę, którego naprawdę lubiłam. Był miły, jednak miał jedną wadę, o ile oczywiście było prawdą to, co mówiło się na jego temat w firmowych kuluarach. Ponoć był typowym psem na baby. Co prawda nigdy nie zauważyłam tutaj żadnej kobiety, ale to nie oznaczało, że nikogo nie sprowadzał. Nie mógł sobie zanadto pozwalać wobec pracownic, bo zostałby oskarżony o molestowanie, chociaż niektóre śliniące się i robiące do niego maślane oczy laski nie miałyby chyba nic przeciwko temu, by je skutecznie zaczepił. Wobec mnie nigdy nie zachował się niewłaściwe. Zawsze z pełną kulturą. Uznałam więc, że jestem bezpieczna, bo w sumie nigdy nie okazał mi zainteresowania, co bardzo mi odpowiadało. Był diabelnie przystojny i już samo patrzenie na niego mogło przyspieszyć orgazm, ale jakoś mnie nie pociągał. Nie czułam nic, kiedy na niego patrzyłam. Nie czułam motyli w brzuchu, bo one niestety dawno temu odleciały. Nie pamiętałam tego uczucia, od kiedy wyjechałam i poszłam do college’u, a ten skończyłam już dwa lata temu. Wszystkie motyle uśmiercił Hunter.
Dawno nie myślałam o tamtych czasach i jakoś niespecjalnie chciałam do nich wracać. Było, minęło. Utrzymywałam kontakt jedynie z Ethanem i przyjaciółką ze studiów. Mara wyjechała do Phoenix, ja zostałam w San Diego, a Ethan podróżował po świecie. Żadne z nas do tej pory się nie ustatkowało. Mnie to pasowało. Nie byłam w związku, choć umówiłam się kilka razy na randki, tylko że z żadnej nic nie wyszło. W końcu stwierdziłam, że to chyba ze mną jest coś nie tak.
Z transu wybudził mnie dźwięk spadającego długopisu. Spojrzałam dyskretnie na zegarek, nie mogąc się doczekać końca zebrania. Dzisiaj były moje dwudzieste piąte urodziny i miałam pewne plany. Chciałam po pracy pójść do mojej lubionej kawiarni, gdzie zamówiłabym ciasto oraz kawę i uczciła je jak zwykle we własnym towarzystwie. Tak mi się w życiu poukładało, że zostałam sama. Trzy lata temu rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Los zakpił z nas okrutnie, bo tata dostał zawału i spowodował śmiertelną kraskę w dniu, kiedy wracali z mamą od lekarza, ciesząc się, że udało mu się pokonać chorobę.
Odgłosy rozmów oraz odsuwanych krzeseł oznaczały tylko jedno. Koniec nudnego posiedzenia. Wstałam energicznie, poprawiłam spodnie, zebrałam swoje notatki i ruszyłam do wyjścia tak samo jak inni, którzy pewnie chcieli się stąd jak najszybciej ulotnić.
– Susan, mogłabyś zostać na chwilę? – Cichy, lecz stanowczy głos mojego szefa powstrzymał mnie przed opuszczeniem pomieszczenia konferencyjnego.
Niech to szlag!
Nie miałabym z tym problemu, gdyby to tylko nie był ten dzień. Mój dzień.
– Tak, oczywiście – odpowiedziałam i odwróciłam się przodem, wymuszając uśmiech. Byłam dzisiaj taka znudzona. – Czy coś się stało?
– Nie – zaprzeczył i pokręcił głową, po czym się zbliżył. – Chciałem tylko wiedzieć, co robisz dzisiaj wieczorem?
– Mamy jakieś zebranie, o którym nie wiem? – Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę, przeszukując zakamarki pamięci. Czułam się dziwnie pod obstrzałem jego świdrujących mnie oczu.
– Chciałbym, żebyś towarzyszyła mi dzisiaj wieczorem przy kolacji.
– Rozumiem, że to biznesowe spotkanie – pewniałam się, na co szef się tylko dziwnie uśmiechnął.
– Nie.
– Nie?
– Masz dzisiaj urodziny.
– Yyy, skąd pan wie? – Przekrzywiłam głowę.
– Podawałaś datę w podaniu o pracę. I obchodziłaś je rok temu. Nie pamiętasz?
– Pamiętam – mruknęłam, robiąc z siebie debilkę. Zapomniałam o tym, albo raczej chciałam puścić w niepamięć. – Dlatego chciałbym zabrać cię gdzieś w ramach prezentu – powiedział spokojnie. – Jeśli oczywiście nie masz innych urodzinowych planów ze znajomymi.
– Ja… – Potrzasnęłam głową, po czym spojrzałam na niego i postawiłam na szczerość: – To chyba niezbyt dobry pomysł, żeby zabierać pracownicę na kolację. Biuro zacznie huczeć od plotek.
– Su – zwrócił się do mnie zdrobniale – jesteś moją asystentką i mam ochotę zjeść przyjemną kolację w twoim towarzystwie. Oczywiście, możemy przy niej omówić sprawy firmowe. Nie widzę żadnych przeciwwskazań. – Jego propozycja na chwilę mnie zatkała. – To mój urodzinowy prezent dla ciebie. Pomyślałem, że kolacja będzie milsza niż kolejny czek albo jakieś publiczne śpiewanie i wręczanie tortu, które tylko wprawi cię w zakłopotanie, zupełnie jak w zeszłym roku.
Akurat czek też byłby miły, ale to zachowałam dla siebie. Westchnęłam, bo co miałam mu niby odpowiedzieć? Na pewno jednak nie to, co chwilę później wymknęło mi się z ust:
– Dobrze.
– Doskonale! – Zadowolony klasnął w dłonie. – Będę po ciebie o ósmej wieczorem.
– A gdzie dokładnie ma pan zamiar mnie zabrać?
– Pójdziemy do lokalu, w którym można zjeść i dobrze się zabawić. Nie zakładaj więc tego – wskazał ręką na moje granatowe spodnie i bordową zapinaną na guziki bluzkę – mundurka.
Spojrzałam na siebie, a on tylko puścił do mnie oko, po czym wyszedł, zostawiając mnie w lekkim zdziwieniu. Stałam tam jeszcze przez chwile jak wrośnięta w podłogę. Cóż… nie tego się spodziewałam. To znaczy, wiedziałam, że wyprawiał pracownikom urodziny, ale zapraszał wszystkich. Dzisiaj zaprosił tylko mnie, co nie mieściło mi się w głowie. Sam szef zabierał mnie kolację. Zazwyczaj to ja zapraszałam innych w jego imieniu. Miałam tylko nadzieję, że nasze spotkanie nie wyjdzie poza zawodowe ramy. Owszem, był chodzącym symbolem seksu i wystarczyło, że się uśmiechnął, a kobiety same wskakiwały mu do łóżka, ale miałam nadzieję, że nie pomyśli, iż mam ochotę do nich dołączyć. Lubiłam swoją pracę. Naprawdę nie rozumiałam, co go zmotywowało do tego zaproszenia. A może jednak nie miał żadnych ukrytych zamiarów i po prostu chciał mi sprawić przyjemność? Wiedziałam, że mnie lubi. Na gruncie zawodowym dogadywaliśmy się bezbłędnie. Była jeszcze jedna opcja, a na samą myśl o niej, zaśmiałam się w duchu. Oto bowiem istniała niewielka szansa, a dziewczyny z biura miałyby wówczas rację, że umówił się z kimś wcześniej w restauracji i nie wiedział, jak odwołać spotkanie, więc stałam się dobrą wymówką. W sumie nie przeszkadzało mi to. Dopóki zachowywał dystans, nie miałam zamiaru kruszyć kopii. Dziś były moje urodziny i pierwszy raz od trzech lata istniała szansa, że nie spędzę ich samotnie. To w sumie byłaby miła odmiana.
Wyszłam z oszklonego pomieszczenia prosto do swojego biurka, które mieściło się zaraz za ścianą biura szefa. Podniosłam torebkę, do której zaczęłam wrzucać swoje rzeczy, a wtedy poczułam za plecami czyjąś obecność.
– O czym jeszcze tam rozmawialiście? – zapytała Shanon, która świdrowała mnie swoim wzrokiem bazyliszka, kiedy się do niej odwróciłam.
– Sprawy firmowe – odpowiedziałam i wzruszyłam lekko ramionami.
– Na pewno?
Zacisnąłem usta, żeby czegoś nie chlapnąć. Shanon była typową suką, która lubiła umilać czas innym, ale ze mną nigdy jej nie wychodziło, bo w tej firmie byłam wyżej w hierarchii, co dodatkowo działało na nią niczym płachta na byka. Miałam w nosie ją i jej humorki.
– Posłuchaj. – Zapięłam torebkę i odwróciłam się do niej przodem. – Czego ty ode mnie chcesz?
– Niczego. Może gdybyś się inaczej ubierała, to znalazłabyś sobie faceta, ale tak – zmierzyła mnie wzrokiem od stóp po czubek głowy – nie jesteś interesująca. W sumie nie ma tematu. Nie wiem, co ja sobie przez chwilę pomyślałam, uważając, że szef poleci na taką – machnęła na mnie ręką.
– A ja nie rozumiem, dlaczego jeszcze tutaj stoisz. – Zgarnęłam torebkę i płaszcz. – Tam są drzwi – kiwnęłam głową w stronę wyjścia – więc pora na ciebie.
Przestałam być miła, a jeśli poleci na skargę do szefa, to trudno. Nie zamierzałam marnować życia na takie jak ona. Nie po tym, co przeszłam. Miałam dyplom, ale wypadek rodziców pokrzyżował mi plany. Musiałam szybko znaleźć pracę, żeby móc się utrzymać i dokończyć edukację, bo stypendium nie wystarczyłoby na opłaty i życie. Jakoś dałam radę, bo nie mogłam stracić mieszkania. Wystarczyło, że straciłam mój poprzedni dom.
Zamknęłam szklane drzwi, gdy jej już nie było, po czym ruszyłam do windy, żeby chwilę później być już na parterze. Pożegnałam się z ochroną i wyszłam na ulicę San Diego. Lubiłam to miasto i czułam się tu już swojsko, choć nie było Maraną, za którą tęskniłam. Pomyślałam z rozrzewnieniem o dawnym domu, miejscu, gdzie się wychowywałam i gdzie dorastałam. Gdyby rodzice nie sprzedali rancza, mogłabym tam wrócić, ale po ukończeniu studiów nie wiedziałam nawet, czy chcę. A teraz nie było nawet ku temu powodów. Mieszałam w Kalifornii, mimo że byłam dziewczyną z Arizony. Trochę się napracowałam, żeby pozbyć akcentu, chociaż mnie on nie przeszkadzał. To inni od razu wyłapywali, skąd pochodzę i czasem mnie szufladkowali, a tego chciałam uniknąć.
Pomaszerowałam chodnikiem prosto do domu. Mieszkałam blisko, a spacer po dniu spędzonym za biurkiem był wręcz wskazany. W połowie drogi odezwał się mój telefon. Mogły do mnie dzwonić tylko trzy osoby: Mara, Ethan i mój szef. Byłam pewne, że to była moja przyjaciółka i nie pomyliłam się, kiedy dojrzałam jej imię na ekranie.
– Rychło w czas sobie o mnie przypomniałaś – mruknęłam.
– Oj tam, przecież co roku składam ci życzenia i jeszcze nigdy nie zapomniałam, marudo. Więc życzę tego co zwykle i penisa między nogami.
– Że niby ma mi urosnąć? – zażartowałam.
– Nie, żeby cię wypieprzył, złotko. Zapomniałaś już chyba, jakie to uczucie.
– Coś tam jeszcze pamiętam. Ale idę na kolację z szefem.
– Ach – zaśmiała się – będzie bzykanko?
– Jego ze mną nie, ale on sobie coś na pewno przygrucha.
– Eee, zepsułaś wszystko.
– Lepiej ty sobie kogoś znajdź.
– Z moim charakterem? To musiałby być święty albo ktoś identyczny jak ja.
– Wtedy byście się pozabijali.
– Nie przeczę. Ale ty idź i się szykuj, tylko proszę cię, nie zakładaj żadnego z tych swoich habitów.
– Nie mam zamiaru.
– Musiałabym cię nie znać – prychnęła.
– Służą mi do odstraszenia niechcianych facetów. Dziś mogę się jednak wystroić.
– Zanim wyjdziesz, wyślij mi zdjęcie, sama to ocenię.
– Tak jest, mamo – parsknęłam śmiechem.
– No, buziaki słońce – rzuciła, po czym się rozłączyła.
Z uśmiechem na ustach powędrowałam do domu, żeby dwie godziny później, równo o ósmej wieczorem, być prawie gotową. Postawiłam na coś innego niż zwykle, bo wiedziałam, że Caden, czyli mój szef, nigdy nie był mną zainteresowany, więc nie sądziłam, żeby teraz coś się zmieniło. Wciąż byłam zaskoczona propozycją kolacji, ale skoro już się tam wybierałam, była to doskonała okazja, żeby w końcu założyć trzymaną dotąd w szafie czerwoną sukienkę do kolana, która ładnie uwypuklała mój biust, za to od pasa w dół lekko się rozszerzała. Dopasowałam do niej wysokie szpilki na specjalne okazje. Przejrzałam się w wielkim lustrze w mojej sypialni i uznałam, że wyglądam doskonale. Inaczej niż na co dzień, ale przecież urodzin nie miewa się codziennie. Poprawiłam włosy, użyłam moich ulubionych perfum i sięgnęłam po pomadkę. Właśnie pociągałam nią ostatni raz usta, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Wiedziałam, że to szef, więc żeby długo na mnie nie czekał, złapałam torebkę w locie, wciągnęłam na siebie płaszcz w odcieniu butelkowej zieleni, po czym ruszyłam do wyjścia. Ignorując zdenerwowanie, otworzyłam drzwi i zamarłam w progu. Szef stał przede mną z dużym bukietem herbacianych róż i szerokim uśmiechem na ustach. Wyglądał dobrze. Cholera, nie – wyglądał niesamowicie seksownie w granatowym garniturze i w koszuli rozpiętej pod szyją.
– Bez krawata? – zapytałam z uśmiechem. To była naprawdę nowość.
– Bez, a to – wystawił kwiaty w moją stroję – dla ciebie.
– Yyy, dziękuję – powiedziałam niepewnie, odbierając bukiet. – Wstawię je tylko do wody i możemy iść. Daj mi minutkę.
– Zaczekam. – Puścił do mnie oko, a ja czułam, że kiedy się odwrócę, na pewno mnie zlustruje.
Włożyłam kwiaty do wazonu z wodą, po czym odstawiłam je na blat i znów sięgnęłam po torebkę. Gotowa wróciłam do szefa, który stał wciąż w tym samym miejscu i obserwował mnie uważnie niebieskimi oczami. Zignorowałam to i zamknęłam za sobą drzwi, po czym dałam się poprowadzić.
– Wyglądasz dziś… inaczej – mruknął.
– Wiem.
– Rozumiem, że raczej nie mam co liczyć na codzienne podziwianie takich widoków, co?
– Dobrze zrozumiałeś. – Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Ach, te zachowawcze mundurki.
Po chwili podeszliśmy do zaparkowanego przy krawężniku jaguara. Otworzył mi drzwi, jak na dżentelmena przystało, a ja usadowiłam zgrabnie swój odziany w czerwoną sukienkę tyłek na miejscu pasażera. Gdy usiadł już za kierownicą, zaskoczył mnie, ponieważ pochylił się i zapiął mój pas.
– Dziękuję.
– Do usług. Nie chcemy, żebyś coś ci się stało, jesteś cennym nabytkiem, Susan. – Mrugnął do mnie, a ja zaciągnęłam się jego zapachem i nagle poczułam ucisk w żołądku i w sercu. Pachniał dziś identycznie jak… Nie, to niemożliwe…
– Oczywiście dla firmy – wykrztusiłam i odgoniłam myśli o moim byłym, żeby skupić się na tym, co tu i teraz. Huntera już nie było. Został wspomnieniem, jedynie mglistą przeszłością, do której nie było powrotu.
– Oczywiście. – Caden odpalił auto i ruszył ulicami San Diego. – Mam nadzieje, że jesteś głodna – zagaił.
– Owszem, nawet bardzo.
– To dobrze. Tam naprawdę dobrze karmią.
– To twoje stałe miejsce?
– Powiedzmy, że je lubię.
– Mhm – mruknęłam, wyobrażając go sobie w towarzystwie kobiet, które tam zabierał, żeby później wylądować z nimi w łóżku.
W sumie to nie obchodziło mnie, co szef robił w wolnym czasie. Chciał bzykać, co popadło, na zdrowie. Chciał być mnichem, jego wybór. Byłam orędowniczką tego, żeby każdy robił to, na co ma ochotę.
Po kilkunastu minutach weszliśmy do lokalu bez kolejki, mimo że spora grupa osób czekała na zewnątrz. Nie skomentowałam tego, choć odprowadziło nas kilka mało przychylnych spojrzeń. Szef pokierował mnie, dotykając pleców, do szatni, a potem do oddalonego od wejścia stolika. Ku mojemu zaskoczeniu czekał na nas szampan i dwa kryształowe kieliszki.
– Na bogato – rzuciłam, tym razem bez złośliwości, która mi się czasem wobec niego zdarzała.
– Stać mnie – odbił piłeczkę i odsunął mi krzesło. – Za kolejne miłe urodziny i kolejny rok razem – powiedział dość dwuznacznie, czego nie skomentowałam. Gdyby to był ktoś inny, pewnie rzuciłabym sarkastyczną uwagę, wstała i wyszła, ale w tym przypadku nie wchodziło to w grę.
– Dziękuję – oświadczyłam, kiedy uniosłam kieliszek.
– Sto lat, Su – mruknął, po czym stuknęliśmy się kieliszkami.
Upiłam łyk, a bąbelki połaskotały moje podniebienie.
– Pyszny – szepnęłam.
– Cieszę się, że ci smakuje, ale teraz zjedzmy coś – zaproponował i zaczął przeglądać kartę. – Umieram z głodu.
– Jasne, szefie, ja też.
– Mówimy sobie już po imieniu, pamiętasz?
– Okej… Caden.
– Zastanawiam się, czemu nie przychodzisz do pracy w tych seksownych szpilkach.
Zauważył!
– Nie wiem, czy mojemu szefowi by się to spodobało. – Uśmiechnęłam się szelmowsko, a moja odpowiedź go rozbawiła.
– Myślę, że bardzo by mu się to spodobało. O, jest już nasze jedzenie.
Kelnerka postawiła dwa talerze, sama pożerając wzrokiem mojego szefa. Mężczyzna nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, więc odeszła obrażona, co z kolei rozbawiło mnie.
– Ale jeszcze niczego nie zdążyłam zamówić, więc… – Wskazałam na talerze.
– Znajomości?
– Aha.
– Smacznego, Susan.
– Dziękuję i wzajemnie.
Jedliśmy w miłej i luźnej atmosferze. Caden okazał się niezwykle zabawny i błyskotliwy. Nie to, że w pracy był gburem, ale na stopie prywatnej wypadał znacznie lepiej. Roztaczał wokół siebie wyjątkowy czar, sprawiając, że można się było przy nim czuć swobodnie. Nie mogłam nie zauważyć zerkających zewsząd w naszą stronę kobiet, więc miałam niezłą zabawę, kiedy je ignorował. Oczywiście to nie oznaczało, że chciałam, żeby skupił swoją uwagę na mnie. Było miło, ale to tylko jedno wyjście z szefem. Nie interesował mnie jako mężczyzna, za to moja praca bardzo mnie obchodziła i nie miałam zamiaru jej stracić. Lubiłam ją między innymi za naprawdę przyzwoite zarobki, jak na moje stanowisko.
– Zatańczymy? – Zaskoczył mnie pytaniem i tym, że chwycił mnie za dłoń.
Zawiesiłam się, a w następnej chwili zostałam pociągnięta na parkiet, gdzie akurat leciała wolna piosenka.
– Nie zdążyłam nawet powiedzieć „tak” – zwróciłam mu uwagę.
– Mnie się nie mówi „nie”, Susan. – Posłał mi swój słodki uśmiech i przyciągnął mnie, oplatając rękami w talii. Wolałabym, żeby zachował większy dystans, ale nie chciałam robić scen na środku parkietu, więc odpuściłam.
Przetańczyliśmy jedną wolną piosenkę, po czym ruszyliśmy z powrotem do naszego stolika, by uraczyć się deserem i drinkami, które zamówił Caden. Kiedy dopił swój, przeprosił mnie i powiedział, że zaraz wróci. W czasie jego nieobecności sączyłam alkohol i obserwowałam przytulające się w tańcu pary…
– Ogłaszam was królem i królową balu! – Po wielkiej sali rozniósł się głos dyrektora szkoły. – Zapraszam do zabawy!
– Zatańczysz ze mną, moja królowo?
– Królowi się nie odmawia – odpowiedziałam i po chwili wirowałam już na parkiecie w objęciach Huntera.
Upiłam szybko łyk mojego drinka i otrząsnęłam z tych słodko-gorzkich wspomnień. Poczułam się lekko wstawiona, ale miałam dziś urodziny, więc udzieliłam sobie ekspresowego rozgrzeszenia i postanowiłam cieszyć faktem, że szef okazał się takim dobrym kompanem.
– Przepraszam, że to tyle zajęło – usłyszałam jego głos nad głową.
Odwróciłam się, podniosłam na niego wzrok i najpierw zdębiałam, a potem zakrztusiłam się wziętym przed chwilą łykiem szampana. Nie byłam aż tak pijana, żeby mieć zwidy. A może jednak je miałam? Zamrugałam kilka razy, ale osoba, która towarzyszyła mojemu szefowi nie zniknęła. Przełknęłam z trudem ślinę na jego widok. Był wysoki, postawny, doskonale ubrany, z nienagannie zawiązanym krawatem. Wyglądał obłędnie. O wiele lepiej niż przed laty.
Matko przenajświętsza. Susan, weź się w garść. Pamiętaj, co ci zrobił.
– Wszystko dobrze? – zapytał Caden, gdy zauważył, że nie mogę wydusić z siebie słowa. – Pozwól – zwrócił się do swojego towarzysza – że przestawię ci…
– …Susan – dokończył stojący naprzeciwko mnie brunet i uśmiechnął się ironicznie. Jego głos był głębszy, niż zapamiętałam.
– Hunter – wydusiłam.
– To wy się znacie? – zapytał zdumiony szef, patrząc to na mnie, to na swojego towarzysza.
– Tak… stare dzieje – odparłam, ledwo łapiąc oddech.
– Nie takie stare, jak mogłoby się wydawać – zauważył poirytowany Hunter. – Pozwól, że porwę Su na parkiet – zwrócił się do wciąż zdezorientowanego Cadena. – W końcu dzisiaj są jej urodziny i należy się dobra zabawa.
Cholera, pamiętał!
Nawet nie zdążyłam zaprotestować, gdy jego silna dłoń sięgnęła do mnie i poderwała do góry. Pociągnął mnie na parkiet i od razu zakleszczył w silnych ramionach. Byłam oszołomiona od tego stopnia, że się nie odezwałam. Zamknęłam na chwilę oczy, czując moje mocno bijące serce i mało brakowało, a oparłabym czoło o jego ramię. Wciąż pachniał tak samo, a mój głupi umysł zaczął znów podążać ślepymi zaułkami. Ponieważ byłam odrobinę wstawiona, musiałam zachować najwyższą ostrożność, zanim stałoby się coś, czego mogłabym potem żałować.
– Nie wiedziałem, że znasz Cadena – zaczął.
– To mój szef.
– Coś cię z nim łączy?
– A co to za przesłuchanie? – Próbowałam się uwolnić, ale on jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie.
– Chcę to wiedzieć.
Milczałam, bo miałam gdzieś to, czego chciał.
– Su – ostrzegł niskim głosem, pod wpływem którego aż przeszły mnie dreszcze.
– Niczego nie muszę ci wyjaśniać.
– Pieprzysz się z nim?
– Że co? Dosyć tego – warknęłam. – Puść mnie – zażądałam.
– Dopiero jak odpowiesz mi na pytanie, kim on dla ciebie jest – syknął.
– A co cię to obchodzi? – oburzyłam się, ale po chwili dla świętego spokoju dodałam: – Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to nie. Nie pieprzę się z własnym szefem.
– Rozumiem – odpowiedział beznamiętnie, jakby raptem przestało go to interesować.
– A teraz mnie puść.
– Za chwilę – mruknął, a jego ciepły oddech owiał moją skroń.
Od jego dotyku i zapachu zakręciło mi się w głowie, więc kiedy tylko muzyka przestała grać, szybko wyswobodziłam się z jego ramion i uciekłam z parkietu prosto do stolika po swoją torebkę. To była najwyższa pora, żeby zniknąć albo przynajmniej zmienić lokal. Ich dwóch i ja to było stanowczo za dużo jak na jeden wieczór, a może i nawet jak na jedno życie. Zwłaszcza, że od tamtego dnia nigdy więcej nie widziałam nikogo z rodziny McGradych. Nie chciałam przebywać w jego towarzystwie z jednej prostej przyczyny. Wiedziałam, że wciąż mam do niego słabość.
– Wybacz – zwróciłam się do Cadena – ale pora na mnie. Nie zostawiam cię jednak samego – rzuciłam spojrzenie na ducha z mojej przeszłości, który szedł już w naszą stronę – więc nie będę czuła się winna.
– To ja cię przepraszam. – Szef wstał i zrobił skruszoną miną. – Niepotrzebnie zaprosiłem znajomego do stolika. Nie przypuszczałem, że wasza dwójka…
– Nic się nie stało, naprawdę – wtrąciłam się, żeby jak najszybciej się stąd ewakuować. – Baw się dobrze. – Umknęłam z restauracji, w pośpiechu odbierając i zakładając mój płaszcz.
Wypadłam jak burza na ulicę. Rozejrzałam się i dostrzegłam po drugiej stronie pub. W sumie miałam teraz dwa powody, żeby tam wejść i tylko jeden przeciw, czyli jutrzejszy dzień pracy. Urodziny były okazją do świętowania, a ujrzenie po takim czasie Huntera – pretekstem do upicia się. Pomyślałam, że to właśnie ten dzień, kiedy matematyka przydaje się w życiu i na dodatek działa na moją korzyść. Przecięłam ulicę, uważając, żeby mnie nic nie potrąciło, po czym ukryłam się przed ewentualnym pościgiem w lokalu, w którym było dość tłoczno. Ciężko opadłam na hoker i oparłam dłonie na ciemnym kontuarze, patrząc na stojące na półkach butelki, które właśnie zaczynały się do mnie uśmiechać. Musiałam się napić, więc chwilę później zamówiłam sobie urodzinowego drinka, który po mniej niż minucie znalazł się już przede mną.
– Dla mnie to samo. – Usłyszałam tuż obok siebie niski tembr, który sprawił, że o mało nie spadłam ze stołka.
– Śledzisz mnie? – zapytałam bez patrzenia na niechciane towarzystwo.
Głos i zapach były wystarczające do zidentyfikowania właściciela.
– Nie, po prostu nabrałem ochoty się napić.
Akurat.
Nie miałam pojęcia, co siedzi mu w tej głowie i co sądzić o jego niespodziewanym pojawieniu w restauracji. Zrządzenie losu? Czy może wszechświat postanowił sobie dzisiaj ze mnie zakpić? Wzięłam solidny łyk i doszłam do wniosku, że skoro drinki wchodzą mi dziś tak gładko, nie będę ich sobie żałować.