- promocja
Słodkie słówka - ebook
Słodkie słówka - ebook
Nicole, Clair i Jesse - trzy siostry, których życie bardzo się różni. Łączy je tylko jedno – odziedziczona po rodzicach cukiernia.
Dwudziestoośmioletnia Clair, niezwykle utalentowana pianistka, nigdy nie przeżyła prawdziwego romansu. Wyjechała z domu w wieku sześciu lat i pochłonęła ją muzyczna kariera. Nie miała czasu i okazji poznać, co to przyjaźń i miłość. Zaniedbała rodzinę i przez wszystkie te lata nie widziała sióstr.
Teraz, kiedy Nicole jest chora, a Jesse ma kłopoty, Claire postanawia zaopiekować się siostrą, chociaż szczerze przyznaje, że nie umie zagotować nawet wody. Powrót do domu i bliskich to dla niej również okazja, by coś zmienić w życiu – na przykład wreszcie odnaleźć miłość…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9482-7 |
Rozmiar pliku: | 663 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1 szklanka brązowego cukru
2 białka
2 szklanki płatków kukurydzianych
1 szklanka wilgotnych wiórków kokosowych
1/2 szklanki posiekanych orzechów włoskich
1/2 łyżeczki esencji waniliowej
Ubić białka na sztywną pianę, pod koniec ubijania dodać cukier. Wymieszać pianę z płatkami kukurydzianymi, wiórkami i orzechami. Dodać wanilię. Na natłuszczoną blaszkę nakładać łyżeczką niewielkie porcje masy. Piec około 15-20 minut w średnio nagrzanym piekarniku w temperaturze 160 stopni Celsjusza.
Po wyjęciu z piekarnika blaszkę położyć na wilgotnej ściereczce i od razu zdjąć łopatką ciasteczka. Jeśli przywarły do blaszki, należy na chwilę wstawić ją do piecyka, by nieco zmiękły. Z podanej porcji wychodzi 12-18 sztuk.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na dźwięk telefonu Claire Keyes poderwała się z miejsca. Nawet mało przyjemna rozmowa z menedżerką będzie lepsza, niż układanie góry ciuchów piętrzących się na środku salonu.
– Halo?
– Cześć. Czy to Claire? Mówi Jesse.
A więc to nie Lisa. Claire odetchnęła.
– Jaka Jesse?
– Twoja siostra.
Claire odsunęła leżącą na kanapie bluzkę i osunęła się na miękkie poduszki.
– Jesse? – wyszeptała bez tchu. – To naprawdę ty?
– Uhm. Niespodzianka, co?
Niespodzianka to za mało powiedziane. Claire od lat nie miała kontaktu z młodszą siostrą. Ostatni raz widziała ją, gdy przyjechała do domu na pogrzeb ojca. Próbowała wtedy odbudować zerwane więzi z rodziną, lecz czekało ją gorzkie rozczarowanie. Jesse i Nicole, bliźniaczka Claire, potraktowały ją jak wroga. Nie przebierając w słowach, oznajmiły, że nie chcą jej więcej widzieć. Uprzedziły, by nigdy na nie nie liczyła. Jeśli wpadnie pod autobus, one nawet nie kiwną palcem, by jej pomóc.
Do dziś pamięta, jaki to był dla niej szok. Przez chwilę nie mogła oddychać. Czuła się tak, jakby została ciężko poturbowana i porzucona na poboczu szosy. Przecież Jesse i Nicole były jej siostrami. Jak mogły powiedzieć jej coś takiego?
Odrzuciły ją, odwróciły się do niej plecami. Nie miała pojęcia, jak to zmienić. Wyjechała z domu. Od tamtej pory minęło siedem lat.
– No więc – z wymuszoną wesołością zagaiła Jesse. – Co tam u ciebie?
Claire pokręciła głową, starając się zebrać myśli. Przesunęła wzrokiem po bałaganie panującym w salonie. Stosy ubrań na podłodze, przy fortepianie pootwierane walizki, masa poczty, do której jeszcze nie zajrzała. Przed oczami stanęła jej menedżerka, która żywcem obedrze ją ze skóry, by wymusić na niej ustępstwa i dopiąć swego.
– Dzięki, w porządku – skłamała. – A tobie jak leci?
– Świetnie, aż brak słów, by to opisać. Ale nie w tym rzecz. Z Nicole jest nie najlepiej.
Claire z całej siły zacisnęła palce na słuchawce.
– Co się stało?
– Na razie jeszcze nic, ale lada moment czeka ją operacja. Na woreczek żółciowy. Niby nic takiego, ale jest problem, bo jest jakoś dziwnie zlokalizowany czy coś w tym stylu. Dokładnie nie wiem. W każdym razie nie mogą jej zrobić takiego zabiegu przez niewielkie nacięcie w skórze. Lapi coś tam.
– Laparoskopii – z roztargnieniem wymruczała Claire, zerkając na zegarek. Za trzydzieści minut zaczyna lekcję.
– No właśnie. Muszą operować ją tradycyjnie, czyli otworzyć brzuch, a to oznacza, że Nicole dużo dłużej będzie dochodzić do siebie. I tu zaczyna się problem, bo trzeba doglądać piekarni i w ogóle. W normalnych okolicznościach ja bym ją zastąpiła, ale teraz nie mogę. Trochę się... pokomplikowało. Dlatego pomyślałyśmy, że może ty mogłabyś przyjechać do domu i zająć się wszystkim. Nicole byłaby ci bardzo wdzięczna.
Przyjechać do domu... Jej serce wezbrało tęsknotą. Ile by dała, żeby znowu się tam znaleźć. Pamiętała go jak przez mgłę, lecz zawsze był w jej marzeniach.
– Myślałam, że ty i Nicole nie chcecie mnie znać – wyszeptała, czując kiełkującą w niej nadzieję i bojąc się tego.
– Tak było, ale to było kiedyś. Wtedy miałyśmy trudne chwile. Mówię serio, od jakiegoś czasu myślałyśmy o tym, by nawiązać z tobą kontakt. Nicole sama by do ciebie zadzwoniła, ale teraz nie jest w najlepszej formie, a obawia się, że możesz odmówić. Nie czuje się teraz na siłach, by działać.
Claire podniosła się.
– Nigdy bym nie odmówiła. Oczywiście, że przyjadę. Naprawdę bardzo tego chcę. Jesteście moją rodziną. Obie.
– Super. W takim razie, kiedy możesz przyjechać?
Claire ogarnęła wzrokiem bałagan panujący w pokoju – doskonały symbol jej obecnego życia – pomyślała o irytujących telefonach Lisy, jej menedżerki, o najbliższych dniach wypełnionych zajęciami i ćwiczeniami.
– Jutro – oświadczyła z przekonaniem. – Jutro przyjeżdżam.
– Po prostu weź i mnie zabij – powiedziała Nicole Keyes, przecierając kuchenne blaty. – Wyatt, mówię poważnie. Chyba masz pistolet? Zrób to, proszę cię. Zostawię list, że to nie była twoja wina.
– Przykro mi, ale nie mam w domu żadnej broni.
Tak jak ja, ponuro pomyślała Nicole. Wrzuciła gąbkę do zlewozmywaka.
– Ta głupia operacja nie mogła wypaść w gorszym momencie – wymamrotała. – Lekarze już mi zapowiedzieli, że przez sześć tygodni nie będę mogła pracować. Sześć tygodni! Wyobrażasz sobie, co to znaczy? Kto będzie zarządzał firmą? Tylko mi nie mów, żebym poprosiła o pomoc Jesse. Ostrzegam cię.
Wyatt, który już wkrótce będzie jej byłym szwagrem, uniósł obie ręce.
– Na ten temat nie pisnę ani słowa. Obiecuję.
Wiedziała, że może mu wierzyć. Nie dlatego, że się jej przestraszył; Wyatt doskonale rozumiał, że jej fatalny stan bierze się nie tylko z powodu bolącego woreczka. Ma wszystkiego dość, bo wciąż nie może się pogodzić z krzywdą, jaką wyrządziła jej Jesse.
– Ja już nie wyrabiam. Dobija mnie myśl, że ciało mnie tak zawodzi. Co ja takiego zrobiłam, czym sobie na to zasłużyłam?
Wyatt wysunął krzesło.
– Usiądź – zachęcił. – Nie denerwuj się, to ci nie służy.
– Skąd wiesz?
– Tak mi się wydaje.
Z rezygnacją osunęła się na krzesło. Nie miała siły walczyć. Czuła się naprawdę marnie.
– O niczym nie zapomniałam? – zastanowiła się. – Chyba nie. Pamiętasz, że przez jakiś czas nie będę mogła zajmować się Amy, prawda?
Nicole kilka razy w tygodniu opiekowała się ośmioletnią córką Wyatta.
Wyatt pochylił się i położył dłoń na ramieniu Nicole.
– Odpręż się, wyluzuj. Wszystko jest w porządku, o niczym nie zapomniałaś. Będę wpadać do piekarni, a potem zdawać ci relację. Masz świetną załogę, oddaną i lojalną. Dadzą sobie radę, wszystko będzie działało bez zgrzytów. Za kilka dni będziesz w domu i zaczniesz dochodzić do siebie.
Wiedziała, że Wyatt ma na myśli nie tylko jej zdrowie. To aluzja do jej relacji z mężem, już wkrótce byłym.
Nie chciała teraz myśleć o Drew. Popatrzyła na dużą, zgrubiałą dłoń Wyatta. On umie zarabiać na życie. Porządny z niego gość. Prawy, przystojny, wesoły.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Dlaczego to nie w tobie się zakochałam?
Wyatt odpowiedział uśmiechem.
– Mógłbym zapytać o to samo.
Byłaby z nich idealna para... gdyby choć odrobinę na siebie działali.
– Powinniśmy się bardziej postarać – stwierdziła Nicole. – Pójść razem do łóżka.
– Zastanów się nad tym chwilę – rzekł Wyatt – a potem powiedz, czy to cię bierze.
– Nie – westchnęła. Sama myśl z miejsca ją odrzucała. Wyatt był dla niej jak brat. Szkoda, że Drew, jego przyrodni brat, nie budził w niej takiej samej reakcji.
Niestety, było dokładnie odwrotnie. Drew działał na nią jak magnes.
Cofnęła się, popatrzyła uważnie na Wyatta.
– Dość już o mnie, zmieńmy temat. Pora, byś znalazł sobie kogoś i się ożenił.
Wyatt sięgnął po kubek z kawą.
– O nie, dzięki.
– Amy potrzebuje matki.
– Nie aż tak.
– Przecież jest tyle sensownych kobiet.
– Powiedz, która. Poza tobą.
Nicole zastanowiła się, a po chwili westchnęła.
– No cóż...
Claire wylądowała w Seattle wczesnym popołudniem. Bardzo zadowolona z siebie, bo cały wyjazd załatwiła sama. Ba, zarezerwowała nawet samochód. W normalnych okolicznościach skorzystałaby z usług zawodowego kierowcy, lecz wiedziała, że będzie kursować między szpitalem a piekarnią, może trzeba będzie jeszcze coś załatwiać dla Nicole. Samochód jej to ułatwi.
Z trudem ściągnęła z taśmy dwie ciężkie walizki i ruszyła do ruchomych schodów. Parking był daleko. Zadyszała się, nim doszła do schodów jadących w dół, gdzie mieściły się biura wypożyczalni. Teraz żałowała, że ubrała się w długi wełniany płaszcz. Było jej gorąco, strużki potu spływały jej po plecach, kaszmirowy sweterek kleił się do skóry.
Weszła do wypożyczalni Hertza i stanęła w kolejce. Była spięta, denerwowała się tym, co ją czeka. Jak ją przyjmą siostry? Tak czy inaczej, zrobi wszystko, by odnowić zerwane więzi. Los daje im drugą szansę. Na pewno jej nie zmarnuje.
Obsługująca klientów kobieta przywołała ją zapraszającym gestem. Claire podeszła do lady, ciągnąc za sobą walizki.
– Dzień dobry. Mam u państwa zarezerwowany samochód.
– Pani nazwisko?
– Claire Keyes. – Claire podała swoje prawo jazdy i platynową kartę kredytową.
Kobieta uważnie obejrzała prawo jazdy.
– Ma pani ubezpieczenie czy chce pani skorzystać z naszego?
– Chętnie skorzystam. – Nie chciała wyjaśniać, że nie ma samochodu. I nigdy nie miała. Zrobiła prawo jazdy, bo bardzo jej na tym zależało, gdy tylko skończyła osiemnaście lat. Uczyła się prowadzić i wkuwała przepisy, aż zdała egzamin.
– Ma pani coś na koncie? Mandaty, wypadki?
Claire się uśmiechnęła.
– Ani jednego. – Musiałaby choć czasem prowadzić, by coś takiego zaliczyć, a w ciągu ostatnich dziesięciu lat zdarzyło jej się usiąść za kierownicą raz, no, może dwa razy.
Wypełniła formularze i podpisała je. Kobieta oddała jej prawo jazdy i kartę.
– Numer sześćdziesiąt osiem. Chevrolet malibu. Zamawiała pani samochód średniej wielkości. Jeśli woli pani coś większego, to nie ma problemu.
Clair zamrugała.
– Numer sześćdziesiąt osiem? Co to znaczy?
– Pani samochód stoi na miejscu numer sześćdziesiąt osiem. Kluczyki są w środku.
– Aha, dziękuję. Pozostanę przy tym samochodzie.
Schowała mapę do torebki, podniosła walizki i wyszła z przeszklonego biura. Parking był zastawiony rzędami aut. Odnalazła stanowisko sześćdziesiąte ósme. Zatrzymała się i wlepiła wzrok w srebrne malibu.
Samochód był czterodrzwiowy i wydawał się naprawdę wielki. Z trudem przełknęła ślinę. Da radę nim jeździć? Na razie nie będzie się nad tym zastanawiać. Pierwsze, co musi zrobić, to wyjechać z lotniska.
I od razu zaczęły się schody. Nie miała pojęcia, jak się dostać do bagażnika, by schować bagaże. Daremnie szukała sposobu, by go otworzyć. Żadnych przycisków, żadnych dźwigni. Szarpała i ciągnęła klapę, wszystko na nic. W końcu poddała się i z trudem wepchnęła wielkie walizki na tylne siedzenie. Wreszcie usiadła za kierownicą.
Minęło kilka minut, nim udało jej się przysunąć bliżej fotel, żeby dostać stopami do pedałów. Jakoś zdołała umieścić kluczyk w stacyjce. Przekręciła go, silnik zapalił od razu. Starannie ustawiła lusterka, zaczerpnęła powietrza. Już prawie może ruszać.
Włączyła GPS. Usłyszała powitanie. Po francusku.
Wbiła wzrok w urządzenie. Co się dzieje?
Nacisnęła kilka guzików. Nadal francuski. Świetnie. Wprawdzie znała francuski, lecz nie aż tak, by sobie radzić podczas prowadzenia auta. Już i tak była w ogromnym stresie, a tu jeszcze polecenia w obcym języku.
Dalej naciskała guziki. Teraz ktoś mówił po duńsku, potem po japońsku. Wreszcie rozległ się miły kobiecy głos mówiący po angielsku. Claire, która już chciała sobie odpuścić, odetchnęła z ulgą.
Uważnie przeczytała instrukcję, a potem starannie wpisała adres piekarni. Zapomniała zapytać Jesse, w którym szpitalu jest Nicole. Dowie się tego na miejscu. Wreszcie zebrała się na odwagę. Pora ruszać.
Dławiło ją w piersi. Starała się nie zwracać na to uwagi. Poczuła ciarki na plecach, potem na całym ciele.
Nie, tylko nie to, przemawiała do siebie. Nie teraz. Nie może ulec panice.
Zamknęła oczy i starała się oddychać powoli. Wyobrażała sobie Nicole leżącą na szpitalnym łóżku, rozpaczliwie potrzebującą pomocy. Muszę do niej jechać, tam jest moje miejsce, przy Nicole.
Lęk nieco złagodniał. Claire otworzyła oczy i ruszyła.
Parking wydawał się pogrążony w mroku i obudowany ścianami. Na szczęście miejsce przed nią było puste, więc nie powinna mieć problemów z wyjazdem.
Szczęście, że to automat. Powoli i bardzo ostrożnie przesunęła dźwignię do przodu i samochód od razu ruszył. Claire natychmiast z całej siły nacisnęła hamulec. Auto szarpnęło gwałtownie i się zatrzymało. Bardzo delikatnie odpuściła hamulec, samochód znów zaczął się toczyć. Poruszając się wolniutko, po kilkanaście centymetrów, i hamując co chwila, jakoś wymanewrowała ze swojego miejsca. Piętnaście minut później wyjechała z parkingu i znalazła się na drodze wiodącej z lotniska do miasta.
– Trzymaj się prawej. Za sto dwadzieścia metrów będzie wjazd. I-5 jest po prawej.
Polecenia wydawane przez GPS brzmiały stanowczo. Zupełnie jakby wiedzieli, że Claire nie zna się na prowadzeniu samochodu. I że nie ma pojęcia, dokąd jedzie.
– I-5? Co to jest? – zapytała i w tej samej chwili dostrzegła znak zapowiadający wjazd na autostradę. Mimowolnie zapiszczała. – Nie pojadę tędy, nie ma mowy – zaoponowała, zwracając się do GPS-u. – Chcę jechać ulicami, nie autostradą.
Odpowiedziało jej głośne brzdęknięcie.
– Trzymaj się prawej.
– Ale ja nie chcę!
Gorączkowo rozejrzała się wokół, lecz nie było żadnego zjazdu. Droga prowadziła prosto do autostrady. Nie było szans, by zjechać w lewo, zbyt wiele samochodów tamtędy jechało. W dodatku bardzo szybko.
Kurczowo zacisnęła palce na kierownicy. Była napięta jak struna, wyobraźnia podsuwała jej widoki przerażających wypadków.
– Dam radę – wyszeptała do siebie. – Uda mi się.
Odrobinę mocniej nacisnęła na gaz. Na liczniku było już prawie osiemdziesiąt. To chyba wystarczająca szybkość? Po co jechać szybciej?
Tuż za nią wyrosła ogromna ciężarówka, rozległ się dźwięk klaksonu. Claire aż podskoczyła ze zdenerwowania. Z tyłu było coraz więcej samochodów, niektóre niebezpiecznie blisko. Co chwila któryś wyprzedzał ją i znikał w oddali. Te śmigające obok pojazdy wprawiały ją w popłoch. Za wszelką cenę starała się nie ulec panice, więc nie miała już czasu, by się skoncentrować na czymkolwiek innym. Do chwili, kiedy znów odezwał się GPS:
– I-5 na północ po prawej.
– Co? Co po prawej? Po co mam jechać na północ?
Szosa zakręciła, a ona wraz z nią. Najchętniej zamknęłaby oczy, ale wiedziała, że to kiepski pomysł. Ze strachu była cała mokra. Szkoda, że nie może zdjąć płaszcza. Musi zrobić wszystko, żeby się zaraz nie roztrzaskać. Tak mocno trzymała kierownicę, że już bolały ją palce.
Robię to dla Nicole. Dla mojej siostry. Dla rodziny.
Nadal jadąc osiemdziesiątką, Claire zmieniła pas na prawy. Nie ruszę się z niego aż do zjazdu z autostrady – poprzysięgła sobie w duchu.
Ta jazda była koszmarem. Gdy dotarła do zjazdu przy dzielnicy uniwersyteckiej, cała się trzęsła. Nienawidzi prowadzenia samochodu. Nienawidzi samochodów i tych wstrętnych kierowców, którzy na nią trąbią i wrzeszczą. Co za koszmarni ludzie! Jednak jakoś dała sobie radę, dojechała. I to się liczy.
Posuwając się do przodu zgodnie ze wskazówkami GPS-u, powoli dotarła na miejsce i wtoczyła się na parking przy piekarni. Wyłączyła silnik, oparła głowę na kierownicy i wreszcie zaczęła oddychać.
Minęło trochę czasu, nim jej serce bijące jak szalone nieco się uspokoiło. Claire wyprostowała się i popatrzyła na budynek na wprost niej.
Piekarnia należąca do jej rodziny mieściła się w tym samym miejscu od osiemdziesięciu lat. Założyli ją jej pradziadkowie. Początkowo wynajmowali połowę pomieszczeń od frontu. Z czasem, gdy firma się rozwinęła i zaczęła lepiej prosperować, przejęli drugą część, a sześćdziesiąt lat temu wykupili cały budynek.
W dwóch oknach wystawowych pyszniły się firmowe wyroby: ciasta, ciasteczka i pieczywo. Górne części szyb były pokryte subtelnymi reklamami pozostałego asortymentu. Tuż nad wejściem była umieszczona reklama słynnego czekoladowego ciasta, dumy Keyesów.
Składające się z wielu warstw ciasto od dziesięcioleci cieszyło się zasłużoną renomą – było ozdobą najwykwintniejszych przyjęć i gościło na stołach największych osobistości, poczynając od rodzin królewskich, prezydentów czy światowej sławy artystów. Czekoladowy smakołyk miał miliony kalorii – w jego skład wchodziły: mąka, cukier, masło, czekolada i jeszcze jakieś tajne składniki, które rodzina utrzymywała w tajemnicy. Claire nie miała pojęcia, co to takiego było, lecz wkrótce się tego dowie. Nicole na pewno wyjawi jej sekret.
Wysiadła z samochodu. Było dość chłodno, więc nie zdjęła płaszcza. Może nie pogniótł się tak bardzo podczas jazdy. Sięgnęła po torebkę i starannie zamknęła drzwi samochodu.
Nabrała powietrza i ruszyła do piekarni.
Było po południu i w środku panował spokój. Przy stoliku w rogu siedziały dwie młode mamy przy kawie i ciastkach. Między nimi stały dwa wózki. Claire uśmiechnęła się do nich i podeszła do lady. Młoda dziewczyna popatrzyła na nią zachęcająco.
– Czym mogę służyć?
– Jestem Claire. Claire Keyes.
Pulchna nastolatka o dużych brązowych oczach westchnęła cicho.
– Dobrze. Co pani sobie życzy? Polecam czosnkowy chleb z rozmarynem, przed chwilą wyjęty z pieca.
Claire uśmiechnęła się z nadzieją.
– Jestem Claire Keyes – powtórzyła.
– Słyszałam. Już pani to mówiła.
Claire pokazała na napis na ścianie piekarni.
– Keyes. Jestem siostrą Nicole.
Oczy rozmówczyni zrobiły się wielkie jak spodki.
– O mój Boże! Niemożliwe. To naprawdę pani? Siostra, która gra na pianinie?
Claire skrzywiła się mimowolnie.
– Tak, to ja, jestem pianistką. Solistką, ale teraz nie pora wdawać się w szczegóły. Przyjechałam w związku z operacją Nicole. Jesse zadzwoniła i prosiła, żebym...
– Jesse? – Wykrzyknęła dziewczyna z niedowierzaniem. – Na pewno tego nie zrobiła. Czy pani żartuje? O Boże! No nie, nie wierzę. – Ekspedientka się cofnęła. – Nicole ją zamorduje. Jeśli już tego nie zrobiła. Ja tylko... – Podniosła rękę. – Proszę chwilę zaczekać, dobrze? Zaraz wracam.
Nim Claire zdążyła otworzyć usta, dziewczyna zniknęła na zapleczu.
Claire poprawiła torbę na ramieniu i popatrzyła na wystawione za szybą wyroby. Ciasta, ciastka, bochenki chleba. Poczuła burczenie w żołądku. No tak, przez cały dzień nic nie jadła. W samolocie była tak spięta, że niczego nie tknęła.
Może weźmie trochę tego pieczywa z rozmarynem, a potem zatrzyma się przy delikatesach i...
– Do cholery, co pani tu robi?
Claire podniosła wzrok i spojrzała na zbliżającego się mężczyznę. Wysoki, potężnie zbudowany i opalony. Wygląda na kogoś, kto pracuje fizycznie lub spędza sporo czasu w siłowni. Starała się nie skrzywić na widok jego kraciastej koszuli i wyblakłych dżinsów.
– Jestem Claire Keyes – powiedziała zaskoczona.
– Wiem, kim pani jest. Pytałem, co pani tu robi.
– Dokładnie cytując, zapytał pan, co, do cholery, tu robię. To pewna różnica.
Mężczyzna patrzył na nią zwężonymi oczami.
– To znaczy?
– Jedno pytanie sugeruje rzeczywiste zainteresowanie, zaś drugie daje do zrozumienia, że moja obecność pana drażni. Nie obchodzi pana, po co przyjechałam, chce pan tylko przekazać, że nie jestem tu mile widziana. Co jest dziwne, bo nie mieliśmy okazji się spotkać.
– Jestem dobrym znajomym Nicole. Nie znam pani osobiście, ale wiem wystarczająco dużo na pani temat.
Uff. Coś tu jest nie tak, pomyślała. Jeśli Nicole nadal jest na nią wściekła, to czemu Jesse wprowadziła ją w błąd?
– Kim pan jest?
– Wyatt Knight. Nicole jest żoną mojego przyrodniego brata.
Nicole wyszła za mąż? Kiedy? Za kogo?
Przepełniło ją głębokie poczucie smutku i zawodu. Nicole, jej rodzona siostra, nie pofatygowała się, by ją powiadomić o ślubie i zaprosić na uroczystość. Czyż to nie żałosne?
Wyatt widział uczucia malujące się na twarzy Claire, ale nie zamierzał się w nie wczytywać. Kobiety i ich emocje były dla niego tajemnicą, w którą wolał się nie zagłębiać. Jeśli człowiek zacznie się w to wkręcać, już po nim.
W milczeniu przypatrywał się stojącej przed nim wysokiej blondynce, szukając w niej podobieństwa do Nicole i Jesse.
Chyba oczy, pomyślał, lustrując jej duże niebieskie tęczówki. Może kształt ust. Kolor włosów... w pewnym sensie. Nicole jest typową blondynką. Ta ma włosy w kilku odcieniach. I bardzo błyszczące.
Ale na tym koniec. Cała reszta jest diametralnie inna. Nicole zna od lat, przyjaźnią się. Jest ładną dziewczyną, ale niczym szczególnym raczej się nie wyróżnia.
Claire ma strój w kolorze złamanej bieli: taki odcień ma jej długi płaszcz, sweter i spodnie. Do tego beżowa torebka i beżowe botki. Wygląda jak lodowa księżniczka – wcielenie zła.
– Chcę zobaczyć się z moją siostrą – oświadczyła stanowczo. – Wiem, że jest w szpitalu. W którym?
– Ode mnie na pewno się pani nie dowie. Nie mam pojęcia, po co tu pani przyjechała, ale zaręczam, że Nicole nie zechce pani widzieć.
– Ja słyszałam coś zupełnie innego.
– Od kogo?
– Od Jesse. Powiedziała, że po operacji Nicole będzie wymagała opieki. Jesse zadzwoniła do mnie wczoraj, a ja dziś rano wsiadłam w samolot. – Lekko uniosła brodę. – Nie zamierzam wyjechać, panie Knight, i na pewno mnie pan do tego nie zmusi. Zobaczę się z siostrą. Jeśli pan się uprze, by nie podać mi adresu, obdzwonię wszystkie szpitale i znajdę ją. Jesteśmy rodziną.
– Od kiedy? – wycedził, rozpoznając w tym dumnym uniesieniu brody i stanowczym tonie głosu zachowanie Nicole. Bliźniaczki jednak miały coś wspólnego.
Jakimi motywami kierowała się Jesse? Po co to nakręciła? Chce jeszcze bardziej skomplikować i tak zabagnioną sytuację? Prawda jest taka, że Nicole będzie wymagała opieki, ale duma nie pozwoli jej się do tego przyznać i prosić o pomoc. On zrobi, co w jego mocy, lecz mając na głowie firmę i Amy, nie przyda się na wiele. Nicole z pewnością nie zechce korzystać z pomocy Drew, zresztą ten przystojniak prawdopodobnie postanowił przeczekać i dobrze się gdzieś skrył. O Jesse nawet nie ma co mówić. Czyli naprawdę nie ma nikogo.
Właściwie, czy decyzja należy do niego? Zaklął pod nosem.
– Gdzie się pani zatrzyma?
– W domu. A niby gdzie bym miała?
– W porządku. Niech pani tam poczeka. Nicole wyjdzie ze szpitala za kilka dni. Wtedy się rozmówicie.
– Nie będę czekać ani jednego dnia, żeby się z nią zobaczyć.
Rozpuszczona, zapatrzona w siebie egoistka. Właśnie tak mówiła o niej Nicole. Sądząc po tej rozmowie, miała całkowitą rację.
– Coś pani powiem – zaczął. – Może pani poczekać na nią w domu albo wrócić do Paryża czy gdziekolwiek pani mieszka.
– W Nowym Jorku – powiedziała spokojnie. – Mieszkam w Nowym Jorku.
– Nieważne. Co innego jest teraz istotne. Nie zobaczy się pani z Nicole wcześniej niż za kilka dni, gdy ona już trochę dojdzie do siebie. Zapowiadam pani, że tak będzie, choćbym miał warować w szpitalu pod jej drzwiami. Czy to jasne? Nicole jest świeżo po operacji i aż nadto cierpi, by użerać się jeszcze z taką zołzą jak pani.ROZDZIAŁ DRUGI
Poczuł się jak skończony palant, bo Claire zmieniła się na twarzy. Wyglądała, jakby w jednej chwili uszło z niej powietrze. Nie zamierzał się tym przejmować; wiedział, że z jej strony to tylko gra, że od dziecka miała do tego wrodzony talent, a z wiekiem wydoskonaliła swój kunszt. Zarzeka się, że zależy jej na siostrze, a przez tyle lat, odkąd zna Nicole, nigdy się tutaj nie pokazała. Ani razu nie pofatygowała się na jej urodziny, nie przyjechała nawet na ten cholerny ślub. Nie pojawiła się w domu, gdy Jesse zrobiła maturę. Świetnie jej idzie odgrywanie roli skrzywdzonej owieczki, ale jego nie zwiedzie. Nie da się na to nabrać.
Był pewny, że Claire odwróci się na pięcie i odejdzie, tym bardziej się zdumiał, widząc, że prostuje zgarbione ramiona i dumnie unosi głowę. Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Moja siostra mnie tutaj wezwała.
– Pani tak twierdzi.
– Nie wierzy mi pan.
– Szczerze mówiąc, jest mi to dokładnie obojętne.
Claire potrząsnęła głową; długie jasne włosy zalśniły, opadając jej na ramiona.
– Nicole ma w panu dobrego przyjaciela. Mam nadzieję, że to docenia.
Aha. Zmieniła taktykę i teraz będzie się podlizywać. Sprytne podejście. Z pewnością na wielu działa.
– Jesse zadzwoniła do mnie – ciągnęła Claire. – Powiedziała mi o operacji. Chyba musi pan w to uwierzyć, bo skąd inaczej bym o tym wiedziała? Jesse zapewniała, że Nicole liczy na mój przyjazd i cieszy się, że będę przy niej w czasie rekonwalescencji. Przyzna pan, że w tej sytuacji prędzej uwierzę Jesse niż panu.
– Zaręczam, że jeszcze dwadzieścia minut przed operacją Nicole nie miała pojęcia o pani przyjeździe. Niech mi pani uwierzy. Na pewno by mi powiedziała.
– Nic z tego nie rozumiem. Coś jest nie tak. Po co Jesse miałaby kłamać? A pan?
– Ja nie kłamałem.
Widział po jej minie, że naprawdę jest w kropce i nawet był skłonny uwierzyć w jej szczerość. Wszystko wskazywało, że to Jesse celowo namieszała, co do niej podobne. Tylko po co? Chciała jeszcze pogorszyć sytuację czy może naprawdę chodziło jej o zapewnienie pomocy Nicole? Za Jesse trudno trafić.
– Tak czy inaczej ja się stąd nie ruszam – rzekła Claire. – Mówię to, by nie było żadnych niedomówień. Zostaję tutaj. Pojadę do szpitala i...
– Nie.
– Ale ja...
– Nie.
Popatrzyła na niego.
– Jest pan naprawdę nieugięty.
– Chronię to, co moje.
Coś przemknęło w jej oczach. Jakby cień smutku. Nie miał ochoty się w to wgłębiać.
– Skoro tak, dobrze. Odczekam w domu, aż stan Nicole poprawi się na tyle, że będzie mogła wyjść ze szpitala – poddała się wreszcie.
– Byłoby lepiej, gdyby od razu wróciła pani do Nowego Jorku.
– Nie idę na łatwiznę. Nigdy. Praca mnie tego nauczyła.
Nie bardzo wiedział, co miała na myśli. Chyba nie sądziła, że ktokolwiek uwierzy, że granie na pianinie dla garstki bogatych snobów w Europie jest wielkim wyzwaniem.
– Czyli za kilka dni Nicole wróci do domu? – upewniła się.
– Mniej więcej.
Uśmiechnęła się do niego.
– Panie Knight, strasznie się pan zawziął, by nic mi nie powiedzieć, ale skoro będę mieszkała w tym samym domu, to przyjazdu Nicole nie da się przede mną ukryć.
– Wyatt. Proszę mi mówić po imieniu. Nie jestem pani szefem, a pani nie jest moim doradcą bankowym.
– Pańscy pracownicy zwracają się do pana po nazwisku?
– Nie. Po prostu określiłem nasze relacje.
– Mój doradca bankowy mówi do mnie Claire.
– Mój nie.
Uśmiech Claire zgasł.
– Nie przypadłam ci do gustu.
Pozostawił to stwierdzenie bez komentarza.
– Przecież ty wcale mnie nie znasz – ciągnęła. – Dlatego twoje podejście wydaje mi się nie fair.
– Wiem wystarczająco dużo.
Zesztywniała, jakby wymierzył jej cios. Egoistyczna i wrażliwa, podsumował w myślach ponuro. Fatalna kombinacja.
Claire odwróciła się i wyszła z piekarni. Wyatt podążył za nią. Musiał się upewnić, że naprawdę wsiądzie do samochodu i odjedzie.
Popatrzył na parking. Spodziewał się ujrzeć jakąś szpanerską limuzynę albo mercedesa i zdziwił się bardzo, widząc niewielki czterodrzwiowy samochód wyładowany bagażami.
– Ile szajsu ze sobą nawiozłaś? – zapytał, za późno gryząc się w język. – Nawet nie udało się go upchnąć w bagażniku?
Claire zatrzymała się, spojrzała na niego.
– Nie. Te walizki to cały mój bagaż.
– Masz opory przed schowaniem rzeczy do bagażnika? Bałaś się, że złamiesz paznokieć?
– Jak sam to elegancko określiłeś, gram na fortepianie. Nie miewam długich paznokci. – Wyprostowała się, obronnym gestem skrzyżowała ramiona na piersi. – Powiedziałam już, że mieszkam w Nowym Jorku. Nie mam tam samochodu. Rzadko gdzieś jeżdżę. Nie mogłam dojść, jak się otwiera bagażnik.
Już wiedział, czemu tak na niego patrzy. Czekała na reakcję i spodziewała się najgorszego. Piękna zagrywka! Akurat da się na to nabrać. Nawet jego ośmioletnia córka potrafi otworzyć bagażnik.
Powstrzymał się z uwagami. Wiedziała, że nie budzi w nim pozytywnych uczuć, a jednak przyznała się do słabości. Mógłby jej przygadać, ale nie jest skończonym draniem.
Podszedł do Claire, wyjął z jej dłoni kluczyki i pokazał dołączony do nich breloczek.
– Widziałaś kiedyś coś takiego? Te małe ikonki oznaczają funkcje przycisków. – Nacisnął guzik, który otwierał bagażnik. Klapa odskoczyła.
Claire uśmiechnęła się.
– Naprawdę? To tak działa? – Podeszła bliżej i zajrzała do bagażnika. – Jaki wielki! Mogłam mieć jeszcze więcej bagażu. A te inne guziki?
Jej radość była zupełnie niewspółmierna. Przecież to zwykły pilot.
– Rzadko jeździsz samochodem, prawda?
Uśmiechnęła się jeszcze radośniej.
– Jeszcze mniej niż myślisz.
– Tym zamykasz drzwi, tym otwierasz, tu przycisk od alarmu.
– Ale super!
Była jak dziecko cieszące się nową zabawką. Chyba go wrabia.
– Bardzo ci dziękuję – powiedziała z przejęciem. – Na parkingu wypożyczalni czułam się jak idiotka, bo nie miałam pojęcia, co robić. – Zmarszczyła nos. – Gdyby jeszcze jazda była tak prosta. Czy na autostradzie ludzie naprawdę muszą tak strasznie grzać?
Nie miał pojęcia, co o niej myśleć. Nicole nieczęsto mówiła o siostrze, lecz na podstawie jej opowieści miał wyrobione zdanie i wiedział, że nie powinien Claire ufać. Nicole miała rację, że jej siostra jest beznadziejna, lecz wcale nie wydaje się taka zimna i obojętna.
To nie mój problem, upomniał się w duchu.
Podał jej kluczyki. Claire sięgnęła po nie i ich dłonie się musnęły. Trwało to mgnienie, sekundę, może dwie. Niby nic takiego, ale Wyatt poczuł, jakby przeszył go ogień.
O cholera, tylko nie to! Zaklął w duchu, gwałtownie cofając rękę i wpychając ją do kieszeni. Nie ma mowy. Nic z tego. Wszystkie, tylko nie ona.
Claire paplała coś, pewnie dziękowała za wyjaśnienia, ale on nie słuchał. Pochłaniało go coś innego – czemu, choć na świecie jest tyle kobiet, akurat ta tak niesamowicie na niego podziałała?
Łagodny kobiecy głos GPS-u szczęśliwie doprowadził ją do domu, w którym przeżyła pierwsze sześć lat swego życia. Zaparkowała na wąskiej ulicy pod domem. Wolne miejsce było tuż przy podjeździe, więc wystarczyło tylko delikatnie skręcić. Bogu dzięki, bo parkowanie równoległe było manewrem nie dla niej. Nawet by nie próbowała.
Wyłączyła silnik, wysiadła i zamknęła pilotem samochód. Czuła się bardzo z siebie dumna. Obeszła dom i podeszła do wejścia od ogrodu. Jesse powiedziała jej, gdzie będzie zapasowy klucz. Rzeczywiście, był. Otworzyła drzwi i weszła do środka.
Minęło wiele lat, odkąd tu była ostatni raz. Prawie dwanaście, uściśliła, przypominając sobie jedyną noc, jaką spędziła pod tym dachem po śmierci mamy. Wciąż miała w pamięci tamten wieczór. Jesse wpatrywała się w nią jak w obcą osobę, a Nicole mierzyła ją nienawistnym spojrzeniem. Miała wtedy szesnaście lat i nie poprzestawała na milczącym potępieniu. Swą nienawiść wykrzyczała jej w twarz.
– To ty ją zabiłaś! – wołała na cały głos. – Odebrałaś ją nam, a potem zamordowałaś! Nigdy ci tego nie wybaczę. Nienawidzę cię! Nienawidzę!
Lisa, menedżerka Claire, zabrała ją wtedy z domu i aż do pogrzebu mieszkały w luksusowym hotelu, a potem pojechały do Paryża. Jak zapewniała Lisa, wiosna w Paryżu miała pomóc Claire, piękno tego miasta miało uleczyć jej duszę.
Tak się nie stało. Dopiero czas zagoił rany, choć blizny po nich pozostały na zawsze.
„Wiosna w Paryżu”. Te słowa skojarzyły się jej ze znaną piosenką i potem za każdym razem, gdy ją słyszała, przypominała sobie śmierć mamy i Nicole krzyczącą, że jej nienawidzi.
Odepchnęła od siebie te przykre wspomnienia i weszła do kuchni. Wydała się jej inna, niż pamiętała, większa i bardziej nowocześnie urządzona. Widać Nicole zrobiła spory remont. Poszła dalej. Parter został przebudowany. Niewielkie pokoje połączono, tworząc przestronny, utrzymany w ciepłych barwach salon. Stały tu wygodne meble, na jednej ze ścian był telewizor z płaskim ekranem i szafka ze sprzętem elektronicznym. Jadalnia też wyglądała imponująco. Mała sypialnia na parterze została zamieniona na gabinet.
W domu panował ziąb, pokoje tonęły w mroku. Claire znalazła termostat, włączyła ogrzewanie. Zapaliła kilka lamp, lecz to nie na wiele się zdało. Dom wciąż wydawał się jej obcy i wrogi. Może to nie dom, ale związane z nim wspomnienia budziły w niej takie emocje.
Ostatni raz przyjechała do Seattle na pogrzeb ojca. Jakiś mężczyzna, pewnie Wyatt, zadzwonił z informacją o jego śmierci. Podał datę, godzinę i miejsce pogrzebu, po czym od razu się rozłączył.
Była wtedy w szoku. Nie miała pojęcia, że tata był chory. Nikt nic jej nie powiedział.
Wiedziała, co siostry sobie o niej myślały – że nie interesuje się rodziną, że ich sprawy nic jej nie obchodzą. Co z tego, że tyle razy próbowała otworzyć im oczy, wyjaśnić, że to ona została zabrana z rodzinnego domu. Im nikt nie kazał opuszczać domu, gdzie czuły się bezpieczne i kochane. Przemawiała im do rozsądku, lecz Nicole nigdy nie chciała uznać jej racji, wszystko widziała inaczej. I zawsze była rozżalona i zła.
Claire przesunęła dłonią po miękkim obiciu kanapy. Czuła się tutaj obco, nic nie wydawało się znajome. Wyatt miał rację – to już nie był jej dom. Co nie znaczy, że stąd wyjedzie. Nicole i Jesse są jej siostrami, poza nimi nie ma nikogo bliskiego. Przez lata próbowała nawiązać z nimi kontakt, dzwoniła, pisała. Wszystko na próżno. Ale teraz jest tutaj i nie ruszy się z miejsca, nim się ze sobą nie dogadają. Dopóki się nie pojednają.
Podniosła się i ruszyła na górę. Stanęła przy największej sypialni. Sądząc po kolorach i drobiazgach rozrzuconych na komodzie, teraz to pokój Nicole. Na końcu korytarza były dwie mniejsze sypialnie ze wspólną łazienką.
Jedna wyglądała na gościnną. Starannie zaścielone łóżko, neutralne kolory. Druga zaskakiwała fioletowymi barwami. Plakaty na ścianach, na narożnym biureczku komputer.
Weszła do środka, rozejrzała się. W powietrzu unosił się delikatny zapach wanilii.
– No i co ty zrobiłaś, Jesse? – zapytała na głos. – Czemu mnie w to wpakowałaś? Czy Nicole naprawdę chce się pogodzić?
Rozpaczliwie chciała w to wierzyć, lecz nie potrafiła. Wyatt był bardzo przekonujący. Według tego, co mówił, Nicole nigdy jej nie wybaczyła.
Jak to jest, że ocenia ją ktoś zupełnie obcy, ktoś, kto wcale jej nie zna? Przecież to krzycząca niesprawiedliwość. Dławiło ją w piersiach, lecz starała się nie zwracać na to uwagi. Jakoś to wszystko wyprostuje, z czasem.
Zeszła na dół i ruszyła do frontowych drzwi. Po drodze spostrzegła wąskie schody prowadzące do piwnicy. Wiedziała, co tam się mieści.
Wszystko w niej krzyczało, by tego nie robić, by nawet nie patrzeć w tamtą stronę, a jednak nogi same ją tam poprowadziły. Powoli, bardzo powoli, zaczęła schodzić w dół.
Tuż przed nią wyrosły drzwi. A więc Nicole nic tutaj nie zmieniła, skonkludowała Claire, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć. Powinna mieć nadzieję? Czy może przebudowa byłaby zbyt skomplikowana?
Zawahała się, ale położyła dłoń na klamce. Naprawdę chce tam wejść?
Miały z Nicole po trzy latka, kiedy rodzice zabrali je do znajomych. Były tam po raz pierwszy. Początkowo nie zapowiadało się nic nadzwyczajnego. W domu pełnym dorosłych nudziły się jak mopsy.
Ktoś z gości, by je zabawić, zaczął grać na fortepianie. Nicole szybko to znudziło i pobiegła się bawić, ale Claire siedziała zauroczona, wpatrzona w klawisze i zafascynowana wydobywającymi się dźwiękami.
Po lunchu znowu podeszła do instrumentu. Była za mała, by widzieć klawisze, ale wiedziała, gdzie są. Ostrożnie wyciągając rączki nad głowę, zaczęła grać jedną z piosenek.
Miała wtedy zaledwie trzy lata, lecz każdy szczegół tamtego dnia na zawsze zapadł jej w pamięć. Pamiętała twarz mamy, która przez długi czas stała i wpatrywała się w nią w milczeniu. Potem usiadła przy fortepianie i wzięła ją na kolana, by łatwiej było jej grać.
Nieraz Claire głowiła się, skąd wiedziała, który klawisz nacisnąć, by uzyskać konkretny dźwięk, lecz nigdy nie znalazła wyjaśnienia. Pamiętała, że muzyka rodziła się w niej, rosła i potężniała, a wreszcie przepełniała ją i wybuchała. Tak po prostu było, niewyjaśniona zagadka zamknięta w jej genach.
Nicole też posadzono na kolanach mamy, ale instrument jej nie zaciekawił. Uderzyła w klawisze, lecz spod jej rączek wydobył się tylko strumień niespójnych dźwięków.
Tamta chwila zmieniła wszystko. Nie minęły dwa dni, jak Claire zaczęła pobierać lekcje muzyki. Piwnica została przebudowana, powstało w niej dźwiękoszczelne studio do ćwiczeń. Po raz pierwszy bliźniaczki nie robiły tego samego. Muzyka i talent Claire rozdzieliły je.
Claire pchnęła drzwi. We wnętrzu ujrzała fortepian, który przed laty, gdy była dzieckiem, wydawał się jej piękny i doskonały. Mogła się domyślać, że jego zakup poważnie nadszarpnął oszczędności rodziców. Potem grała na wielu znakomitych, słynnych w świecie fortepianach, lecz żadnego nie pamiętała tak dobrze jak tego.
Patrzyła na pokryty warstwą kurzu instrument. Pewnie od lat nikt na nim nie grał. Trzeba go będzie nastroić.
Nie kusiło jej, by zagrać. Na samą myśl, że miałaby usiąść przed otwartą klawiaturą, czuła ucisk w piersiach. Zaczęła głęboko oddychać. Nie musi grać, jeśli nie ma ochoty. Nie musi się z niczego tłumaczyć, nawet z opuszczonych lekcji w klasie mistrzowskiej. Jest daleko od tamtego świata, niemal jak na innym kontynencie.
Czuła wzbierającą panikę, lecz starała się ją od siebie odepchnąć. Kiedy to nie pomogło, wspięła się po schodach na górę, na bardziej bezpieczny teren. Gdy doszła do parteru, oddychała już łatwiej.
Będzie udawać, że nie ma tego fortepianu. Zignoruje go. Zatroszczy się jedynie o to, by go ktoś nastroił. Nie może go przecież tak zostawić, lata nauki wyrobiły w niej pewne przyzwyczajenia i zasady.
Wyszła przed dom i poszła do samochodu po walizki. Zaniosła je do gościnnej sypialni, a potem wróciła do kuchni i zaczęła się rozglądać za czymś do jedzenia.
Nie znalazła wiele. Musiała się zadowolić puszką zupy. Postawiła garnuszek na kuchence i czekając, aż zupa się podgrzeje, sięgnęła po książkę telefoniczną i zaczęła dzwonić po szpitalach. Minęło trochę czasu, nim wreszcie trafiła. Chciano przełączyć ją na oddział, lecz podziękowała i rozłączyła się.
Ucieszyła się. Nicole leży na normalnej sali, czyli operacja przeszła pomyślnie. Problem w tym, że, jeśli wierzyć słowom Wyatta, Nicole nic nie wie o jej przyjeździe i nie zechce jej widzieć. Czyżby przyjechała na próżno?
Z przyzwyczajenia sprawdziła komórkę. Dwie wiadomości od Lisy. Na pewno nic, co chciałaby usłyszeć. Skasowała je bez odsłuchania.
Sięgnęła po garnuszek z zupą, stanęła przy oknie i jadła powoli, zapatrzona na niewielki ogródek.
Wiedziała, kiedy drogi jej i Nicole się rozeszły. Wiedziała, jaka była przyczyna. Więc dlaczego nie potrafiła tego naprawić?
Czy teraz to ma jakieś znaczenie? Jest na miejscu, w domu. I chce zrobić wszystko, by odnowić kontakty z siostrami. Nie pozbędą się jej, choćby się bardzo starały. Nic jej od tego nie odwiedzie. Postara się, by ją pokochały, i ona je pokocha. Są rodziną i to jest najważniejsze.
Nicole starała się leżeć nieruchomo, bojąc się choćby drgnąć. Cudowne nowoczesne środki uśmierzały ból, lecz on wciąż był, tuż pod powierzchnią, przyczajony i czekający na swoją chwilę, by znów zaatakować. Leżała, błogosławiąc człowieka, który wynalazł łóżko sterowane pilotem, podnoszące się i opuszczające za naciśnięciem guzika. Poleży tu sobie z sześć czy osiem dni i może w końcu dojdzie do siebie.
Ktoś wszedł do sali. Zebrała się w sobie, szykując się na kolejne nieprzyjemne zabiegi, ale przy łóżku ujrzała Wyatta.
Czuła się koszmarnie i domyślała się, że podobnie wygląda. W chwilach takich jak ta cieszyła się, że nie łączy ich nic poza przyjaźnią.
Wyatt dotknął jej policzka, przysunął sobie krzesło i usiadł.
– Jak się czujesz?
Uśmiechnęła się z przymusem.
– Wiesz, do jakiej kategorii należy to pytanie? Tych najbardziej idiotycznych. Jestem cała pocięta i zaczynam poważnie myśleć o uzależnieniu od środków przeciwbólowych. Mógłbyś mi podać kubek z wodą?
Ostrożnie upiła maleńki łyk. Bała się, że znowu dostanie mdłości, na szczęście teraz było lepiej. Czyli jest postęp.
Oddała kubek Wyattowi i odetchnęła głębiej.
– Ty mów, ja będę słuchać. Tylko mnie nie rozśmieszaj, bo nie mogę się śmiać.
– Wpadłem do piekarni. Wszystko idzie jak trzeba.
– To dobrze. Poradzą sobie. Wiedzą, co robić. Nie muszę się martwić o firmę.
I tak będzie się martwiła, bo taka już jej natura, ale dobrze wiedzieć, że nie musi.
– No więc... spotkałem tam kogoś.
Choć oszołomiona bólem i lekami, Nicole otworzyła oczy. Wyatt nie patrzył na nią, uciekał wzrokiem. To dziwne. Zupełnie jakby miał... poczucie winy?
– Kobietę?
Pokiwał głową.
Nic z tego nie rozumiała. O co mu chodzi? Spotkał kobietę. To tylko dobrze.
– Umów się z nią.
– Słucham? – Wyprostował się i popatrzył na nią. – Chyba nie... – Znowu pochylił się ku niej. – Źle mnie zrozumiałaś. Nie spotkałem kogoś, kto mi się spodobał. Spotkałem kogoś, kogo się tutaj nie spodziewałem.
– Wiesz co, może to przez tę operację, ale nie mogę za tobą nadążyć. Nie łapię sensu.
– Spotkałem Claire.
Claire? Jaką Claire? Ledwie sformułowała to pytanie, miała odpowiedź. Claire, jej siostra. Doskonała, idealna Claire, księżniczka. Pianistka koncertowa, solistka. Światowa podróżniczka. Bogata jędza. Jej egoistyczna, narcystyczna, płytka, okrutna, okropna siostra.
– To niemożliwe – wyszeptała, zamykając oczy. Zapadnie w sen, sen będzie jej ucieczką. Prześpi wszystko, co złe.
– Jesse zadzwoniła do niej, powiedziała o twojej operacji i Claire przyleciała.
Nicole otworzyła oczy.
– Co takiego?
– Przyjechała, by pomóc ci, nim dojdziesz do zdrowia. Tak powiedziała.
Gdyby nie ból i odurzające leki, pewnie wybuchnęłaby śmiechem.
– Pomóc? Ona chce mi pomóc? Do cholery, a gdzie ona była przez ostatnie dwadzieścia dwa lata? Gdzie się podziewała, gdy ja musiałam bujać się tu ze wszystkim, wychowywać Jesse i prowadzić firmę? Gdzie była, gdy nasza mama pojechała do niej i w końcu zginęła? Gdzie była, gdy umarł tata? Czy choć raz zadała sobie trud, żeby tu przyjechać? Nie, ja po prostu nie wierzę. Niech ona się stąd zabiera, i to już. Niech ta modnisia spada z mojego miasta i jedzie na koktajl party do swoich kumpli czy gdziekolwiek chce...
Popełniła błąd, chcąc usiąść. Przeszył ją gwałtowny ból, zabrakło powietrza w płucach, z piersi wyrwał się jęk. Opadła na poduszki i zamknęła oczy. Claire tu przyjechała? Boże, czy życie jeszcze za mało dało mi w kość?
– Nienawidzę jej.
– Wiem. – Wyatt uścisnął jej palce. – Jej się wydaje, że będzie ci potrzebna.
No nie, to już naprawdę zbyt wiele.
– Nie dam rady teraz się z nią rozmówić. Wyatt, trzymaj ją ode mnie z daleka, proszę. Nie pozwól jej przyjść do szpitala.
– Masz to jak w banku – zapewnił. Pocałował ją w czoło.
Porządny z niego chłopak, pomyślała, zapadając w sen. Ze świecą takich szukać. Czemu to w nim się nie zakochała? Zabujała się w Drew, bez sensu. Sama ściągnęła sobie na głowę katastrofę. Teraz jeszcze Claire? Co następnego? Szarańcza?
Claire dotarła do szpitala wystarczająco wcześnie, by spokojnie poczekać na wypisanie Nicole. Wczoraj dwa razy przejechała trasę, więc czuła się dużo pewniej. Prowadzenie samochodu też już mniej ją przerażało. Najgorsza była jazda autostradą, na ulicach było bezpieczniej. Wczoraj pogadała z pielęgniarką Nicole, wyjaśniła, że przyjechała do siostry, żeby się nią zająć, póki nie wydobrzeje. Podano jej dzień i godzinę wypisu Nicole, więc wszystko szło jak po maśle.
Starała się nie przywoływać słów Wyatta i nie zadręczać myślą, że Nicole nic nie wie o jej przyjeździe i nie będzie zadowolona z jej obecności. Wiele razy próbowała dodzwonić się do Jesse, ale siostra była nieuchwytna, a na wiadomości nie odpowiadała. Coś musiało się dziać, o czym Claire nie miała pojęcia, ale pocieszała się myślą, że to się szybko wyjaśni. Tak przynajmniej się uspokajała, gdy tylko zaczynało ją dusić w piersiach.
Wysiadła z windy. Ruszyła długim korytarzem i nagle ujrzała Nicole na wózku pchanym przez pielęgniarkę. Za nimi szedł Wyatt.
Na ten widok przepełniło ją tyle emocji, że zatrzymała się jak wryta i wlepiła wzrok w siostrę, której nie widziała od lat. Nicole była blada, ale to zrozumiałe, skoro niedawno przeszła operację. Była w podkoszulce i bluzie z kapturem, włosy miała związane w koński ogon. Claire od razu poczuła się zbyt wystrojona.
– Nicole – wyszeptała przepełniona radością. Znowu są razem. Nareszcie.
– No nie – wymamrotała Nicole. – Poproszę coś znieczulającego.
– Jakie panie podobne – zauważyła pielęgniarka. – Zupełnie jak bliźniaczki.
– Dwujajowe, ale niech pani nie ciągnie tego tematu – mruknęła Nicole.
Wyatt położył dłoń na jej ramieniu.
– Zostaw to mnie. – Podszedł do Claire. – Co ty tu robisz? Mówiłem, żebyś tutaj nie przyjeżdżała.
Zignorowała jego słowa i przykre uwagi Nicole. Podbiegła do wózka i przykucnęła przed nią. Chciała ją przytulić, lecz bała się, że sprawi jej ból. Dotknęła ramienia siostry i uśmiechnęła się promiennie.
– Wspaniale wyglądasz. Jak się czujesz?
Nicole popatrzyła na siostrę.
– Jakby mi wyrwano jakiś organ. Co ty tu robisz?
– Zabieram cię do domu.
– Nie – zaoponował Wyatt. – Ja jestem od tego.
– Co robisz w Seattle? – zapytała Nicole. – Proszę, powiedz, że to krótka wizyta i za godzinę cię tutaj nie będzie.
– Dowiedziałam się, że masz operację, więc przyleciałam, żeby się tobą zaopiekować.
– Jakie to wzruszające – powiedziała pielęgniarka.
– Nie potrzeba mi twojej opieki – żachnęła się Nicole. – Zabieraj się stąd.
Claire starała się nie zwracać uwagi na niechęć Nicole. Powtarzała sobie w duchu, że ona cierpi z powodu operacji, a Wyatt wcale jej nie zna i że nie od razu da się przekreślić lata niesnasek.
Najchętniej tupnęłaby nogą i przypomniała, że to nie ona jest winna, że to Nicole odwróciła się od niej i latami odrzucała wyciągniętą rękę. Claire ucierpiała również, wcale nie mniej niż siostry, ale teraz nie była pora, żeby do tego wracać.
– Nigdzie nie wyjadę. Jestem ci potrzebna.
Nicole jęknęła głucho.
– Potrzeba mi wielu rzeczy, ale na pewno nie ciebie. Wyatt, prosiłam cię, żebyś mnie zastrzelił. Czemu nie posłuchałeś?
Wyatt położył rękę na jej ramieniu.
– Powiedziałem, że nie mogę tego zrobić.
– Faceci są do niczego – wymamrotała Nicole. Przeniosła wzrok na Claire. – Przesuniesz się? Chciałabym już stąd wyjść. Wszystko mnie boli, jestem zmęczona i marzę o tym, żeby znaleźć się w domu.
– Mam samochód przed wejściem. Znam drogę. Przećwiczyłam sobie trasę.
– Och, puchnę z dumy.
Pielęgniarka posłała Claire współczujące spojrzenie i pchnęła wózek. Claire ruszyła za nimi, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć czy zrobić. Nie wsadzi Nicole siłą do swojego samochodu. Niech Wyatt ją zawiezie, a ona zajmie się siostrą później. Może tak będzie lepiej.
Mimo to było jej przykro. Czuła się odrzucona i pominięta. Miała tylko nadzieję, że z czasem ich stosunki się poprawią.
Postaram się, by tak było, obiecała sobie, gdy wyszli na rześkie powietrze.
Przed wejściem stała półciężarówka. Wyatt otworzył drzwi, podniósł Nicole i ostrożnie posadził ją w fotelu.
Claire przyglądała się temu. W ruchach Wyatta było tyle oddania i czułości, że serce jej się ścisnęło. O tym marzyła, właśnie tego chciałaby kiedyś zaznać. Nie ze strony Wyatta, lecz mężczyzny, któremu byłaby droga, któremu by na niej zależało, który by się o nią martwił. Marzyła o kimś takim, marzyła o przyjaciołach i rodzinie. Marzyła, by zacząć żyć.
Po to wróciła do domu.