Słodko-gorzka zemsta - ebook
Słodko-gorzka zemsta - ebook
Młodziutka Gabrielle zakochuje się bez pamięci w mężczyźnie, który obronił ją przed groźnymi napastnikami. Jednak jej rodzice uważają, że tę znajomość trzeba szybko zakończyć. Proponują Marcowi pieniądze, by zgodził się zostawić ich córkę w spokoju. Marc i Gabrielle spotykają się ponownie dopiero po dziewięciu latach. Ona jest słynną modelką, on właścicielem dużej firmy. Marc nie wie, dlaczego Gabrielle z rozmysłem uprzykrza mu życie. Jest złośliwa i celowo go prowokuje, na co on reaguje z chłodną obojętnością. Oboje prowadzą dziwną grę, zbyt dumni, by przyznać, że ich uczucie nigdy nie wygasło…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7913-0 |
Rozmiar pliku: | 643 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiedziała, że ktoś za nią idzie. Strach ściskał jej gardło. Z czystej głupoty o tak późnej porze wylądowała w tej zakazanej nowojorskiej dzielnicy. Nie zaczekała na autobus, bo w tak piękny wiosenny wieczór nabrała ochoty na spacer. Nie sądziła jednak, że z mieszkania, w którym pobierała lekcje muzyki, będzie tak daleko do domu, gdy się idzie piechotą.
Lekki wiatr zarzucał jej brązowe włosy na twarz, a zielone oczy niespokojnie przeczesywały wyludnioną ulicę. Mocniej otuliła się kaszmirowym swetrem i nerwowo przygryzła wargę. Kurczowo przyciskała do siebie skórzaną torebkę i nuty. Co za idiotka ze mnie! – wyrzucała sobie w duchu. Zapuszczanie się w drogich ciuchach w miejsca, gdzie za kilka dolców można stracić życie, było szczytem głupoty. Kroki, które od jakiegoś czasu słyszała za sobą, przyśpieszyły i stały się głośniejsze.
Prześladowców musiało być dwóch. Skręcając za róg, w panice obejrzała się za siebie. Obaj mężczyźni byli brudni, nędznie ubrani i wyglądali groźnie. Przed sobą miała pustą ulicę i ciemne budynki. W oddali dostrzegła warsztat samochodowy. Jeszcze bardziej przyśpieszyła, modląc się, żeby działał, ale usłyszała, że jej prześladowcy ruszyli biegiem.
– Nie! – krzyknęła, gdy ktoś szarpnął ją za ramię.
Wyższy zbir przytrzymał ją, grubas zaczął wyszarpywać jej torebkę, a kartki z nutami rozsypały się na chodniku. Próbowała walczyć i krzyczeć, ale wyższy pchnął ją w zaułek, gdzie poczuła się już całkiem sama. Ale nadal, choć była wiotka i chuda, szarpała się z furią. I była wściekła na siebie, że zamiast szpilek włożyła botki na płaskim obcasie.
– Zostaw mnie! – wrzasnęła, wyrywając się z całych sił, a włosy wymknęły się z koczka i kasztanową chmurą otoczyły jej szczupłą twarz.
– Zamknij się, pieprzony chudzielcu! – Wyższy roześmiał się paskudnie, brutalnie ją przytrzymując. – Łap torebkę, Terry!
– Puszczaj! – warknął grubas, wyszarpując jej torebkę. – Coś taka oporna, laluniu? Przecież masz kasę, a Bozia każe się dzielić.
– Z takimi jak my, potrzebującymi – dodał wyższy.
– Fiu, fiu! – zagwizdał grubas. – Pięć dyszek! – Uniósł plik banknotów.
Gaby nie przejmowała się pieniędzmi, ale bała się, że to jeszcze nie koniec. Nigdy nie czuła się taka bezradna, a właśnie grubas uśmiechnął się do niej lubieżnie. Poczuła silne pchnięcie i wylądowała na ziemi, a wyższy zaczął podciągać jej sweterek…
– Co tu się dzieje?
Prześladowcy jak na komendę spojrzeli w stronę wylotu zaułka. Mężczyzna był potężnym brunetem, miał na sobie obcisłe dżinsy i białą koszulkę z krótkim rękawem, która opinała mocarne mięśnie. Gaby dostrzegła także wielkie ciemne oczy, prosty nos i zdecydowaną linię szczęki.
– Marc, nie chcemy kłopotów – oznajmił grubas, unosząc ręce.
Marc spojrzał na leżącą na ziemi dziewczynę.
– Wszystko w porządku, kotku? – zapytał przyjaznym tonem.
– Tak – wykrztusiła.
– Chodź do mnie, już nie będą cię niepokoić.
Kiedy stanęła za nim, Marc strzelił wyższego w splot słoneczny, a drugą pięścią posłał go na ziemię, następnie lewym sierpem położył obok niego grubasa.
– Poprawiło ci to nastrój, kotku?
– T…tak. Dziękuję.
Choć przybrudzony smarem, z bliska jej wybawca wyglądał jeszcze bardziej imponująco. Patrzył na nią z zawadiackim uśmiechem, a w jego oczach migały wesołe iskierki.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Nie przepadam za Terrym i Gusem. Zabrali ci coś?
– Trochę gotówki. Ale niech ją sobie wezmą, nie chcę tych pieniędzy.
Marc podszedł do leżących na ziemi łobuzów i wyszarpnął grubasowi banknoty z dłoni.
– Gus, jeszcze raz cię zobaczę w mojej dzielnicy, a dam ci taki wpierdol, że ten dzisiejszy uznasz za pieszczoty.
– Dobra, nawet tu nie zajrzę. Ale nie powiesz o tym swojemu wujowi?
– Wuj Michael nie rozróżnia takich śmieci jak ty od gnoju, a gnojem się nie zajmuje – podsumował Marc. – A teraz wypierdalać stąd!
Napastnicy zebrali się z ziemi i świńskim truchtem zniknęli za rogiem.
– Łajzy – mruknął, z zaciekawieniem zerkając na uratowaną dziewczynę.
Kaszmirowy sweterek, elegancka skórzaną torebka, botki oraz kolczyki z perłami… Mała jest przy forsie, pomyślał. Ale taka z niej chudzina, że oka nie ma na czym zawiesić oko. Potargane kasztanowe włosy to pozostałość po modnej fryzurce, a te jej zielone oczy… tak wielkich i tak pięknych jeszcze nie widział. No i walczyła jak dzika kotka. Jeszcze raz przyjrzał się jej uważnie i uznał, że za kilka lat będzie z niej prawdziwa piękność.
– Ta dzielnica raczej nie jest w twoim stylu, co? – zagadnął.
– Racja. Lekcje pianina zamienię na karate – oznajmiła, poprawiając włosy.
– Jak masz na imię? – zapytał, rozbawiony jej postawą.
– Gabrielle, ale wszyscy mówią mi Gaby. Gaby Bennett. A ty?
– Marcus Stephano. – Skinął głową w stronę otwartych drzwi garażu. – Jestem właścicielem połowy warsztatu samochodowego. Bóg nie chciał, żebym był bogaty, ale dał mi dwie sprawne ręce. Poza złamanym sercem potrafię naprawić wszystko.
– Uratował mnie pan. Dziękuję. – Figlarnie powiodła palcami po jego torsie. – Może to niewiele, ale jestem pana.
– Podobasz mi się, Gaby Bennett – odparł z szerokim uśmiechem.
– Pan też mi się podoba, panie Stephano.
– Marc – poprawił ją ze śmiechem. – Co tu robisz?
– Wracam do domu z lekcji pianina. Ale to nie był mój najlepszy pomysł.
– Żyjesz pod kloszem, co?
– Raczej w złotej klatce.
– Biedna bogata dziewczynka.
– Można tak to ująć. – Ruszyła obok swojego wybawcy. Nie należała do niskich kobiet, ale Marc znacznie przewyższał ją wzrostem. – Mój ojciec jest inwestorem, a matka ma sklep jubilerski.
– Mój ojciec był kryminalistą, a matka z nie lepszej gliny ulepiona. – Uśmiechnął pod nosem, gdy aż sapnęła zaskoczona. – Wylądowałaś w złym towarzystwie, kotku. Jestem drań. Pewnie mama ostrzegła cię przed takimi jak ja. A mój wuj to prawdziwa szycha w tym świecie.
– Nie przestraszysz mnie, wielkoludzie – odparła zadziornie. – Zresztą zawdzięczam ci życie.
– Nie całkiem życie. – Powiódł wzrokiem po jej szczupłej sylwetce. – Jadasz coś w ogóle?
– Nie. Żywię się światłem i koncertami Bacha. Ale jeśli sobie życzysz, zacznę podkradać kremówki na śniadanie.
– Koniecznie. My, Włosi, lubimy, gdy nasze kobiety mają na sobie choć trochę ciała.
Gaby zaśmiała się radośnie, a wiosenny wieczór odzyskał kolory i zapachy.ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Świetne ujęcia, Gaby – pochwalił Harry Dean, pomagając jej zejść z maski odrestaurowanego chevroleta z 1956 roku. – Motocraft oszaleje z radości, a części samochodowe będą szły jak świeże bułeczki.
– Obyś miał rację. – Przeciągnęła się leniwie.
Do tej reklamy ubrała się w biały skąpy top i króciutkie szorty, które ładnie kontrastowały z opaloną na złoto skórą. Gaby, tryskająca energią szczuplutka szatynka o fascynujących zielonych oczach, była modelką i zarabiała krocie. Jak dotąd, reklama dla Motocraftu była jej najlepszym zleceniem. Dzięki niej miała szansę zostać słynną „Dziewczyną od części” i z zapałem na to pracowała.
Decydenci firmy byli wybredni i odrzucili mnóstwo kandydatek, ale gdy zobaczyli Gaby, natychmiast zaproponowali jej angaż. To była pierwsza z serii reklam z jej udziałem, które chcieli wyemitować, ale wiedziała, że jeśli odniosą rynkowy sukces, czekają ją również podróże.
Podszedł do niej chudy ciemnowłosy mężczyzna, który w milczeniu obserwował sesję zdjęciową. Wyglądał na zdenerwowanego. Gaby zmarszczyła brwi. Czyżby już go gdzieś widziała?
– Ty jesteś Gaby – odezwał się niepewnie.
– Gaby Bennett – przytaknęła z uśmiechem, zauroczona jego nieśmiałością. – Przepraszam, ale czy my się znamy? Wiem, że to oklepany tekst, ale wydajesz mi się znajomy.
– Spotkaliśmy się wiele lat temu – przyznał z wahaniem. – Jestem Joe Stephano, wiceprezes Motocraft.
Nic dziwnego, że wydał się jej znajomy. Choć w tamtych czasach widywali się rzadko, doskonale pamiętała młodszą i trochę zahukaną wersję Marcusa. Joe zawsze przy niej się denerwował. A teraz dzięki niemu powróciły wspomnienia sprzed dziewięciu lat.
Nie miała pojęcia, że Motocraft ma jakiś związek z braćmi Stephano, bo umowę podpisywała z dyrektorem Smithem. Nie wiedziała też, że Marc zdobył taką fortunę i pozycję na rynku. Skoro Motocraft należało do niego, to czy zatrudniając ją, próbował przeprosić za postępek sprzed lat?
– Miło cię znów widzieć – powiedziała, zmuszając się do uśmiechu, i podała mu dłoń. To w końcu nie on zawinił. – Czy za to zlecenie powinnam podziękować twojemu bratu? – spytała już bez uśmiechu, za to zaczepnie.
Joe zaczerwienił się, a jego dłoń zwilgotniała, więc szybko ją cofnął.
– Prawdę mówiąc, powinnaś dziękować mnie, bo ja się tym zajmuje w firmie – wykrztusił. – Marc o niczym nie wiedział, aż było za późno, by coś zmieniać. Do reklamy wolałby blondynkę…
– Tak czy inaczej, jestem wdzięczna za to zlecenie – powiedziała.
A więc Marc mnie nie chciał, pomyślała. Nic dziwnego, że chciał o mnie zapomnieć, skoro zdrada zaprowadziła go na takie szczyty. Może sumienie wciąż go dręczy. Oby tak!
– Mam nadzieję, że nie winisz mnie za przeszłość – mruknął, wpychając ręce do kieszeni. – Marc i ja nigdy się nie dogadywaliśmy. Zresztą to już stare dzieje.
Wspomnienia znów zalały ją intensywną falą i mimo swoich dwudziestu sześciu lat i całego obycia, którego nabrała w branży, Gaby zaczerwieniła się.
– A co słychać u twojego brata? – wymsknęło się jej.
– Chyba w porządku. – Joe wzruszył ramionami. – Firma to całe jego życie.
Gaby ponownie przyjrzała się Joemu. Na kołnierzyku koszuli dostrzegła niewielką plamkę ketchupu i uśmiechnęła się. Młodszy z braci Stephano zachował chłopięcy urok.
– Ożenił się?
– Nie. Kobiety nie rezygnują, ale zawsze jakoś się wywinie. – Z uśmiechem zerknął na Gaby. – A ty wyszłaś za mąż?
– Broń Boże.
– Wyglądasz wspaniale – wypalił i zaraz się zmieszał. – Hm… może masz ochotę czegoś się napić?
– Te światła strasznie grzeją, czuję się, jakbym pozowała na pustyni.
– Przynieść ci wody albo martini czy coś? – zaoferował niezręcznie.
– Chętnie, tylko daj mi chwilę, to się przebiorę.
– Wspaniale!
Rozpogodzona Gaby wróciła do garderoby. Joe był naprawdę miły, taki młodszy brat, którego nigdy nie miała. Zresztą to jemu zawdzięczała to zlecenie. Trochę to dziwne, ale zawsze był nią zauroczony, choć spotykała się z jego starszym bratem. Był dla niej miły, a to, co kiedyś brała za chłód, okazało się maskowaną nieśmiałością. Dlatego sama zaczynała z nim rozmowy. Jak większość osób ośmielonych jej otwartością i pogodnym usposobieniem, wreszcie się otworzył i okazał się całkiem zabawny. Choć nadal był nieśmiały, chciała przekonać się, czy wciąż potrafi być wesołym kompanem, czy też Marc odebrał mu całą radość życia.
Marc… Gaby włożyła białe spodnie, kolorową bluzkę i zamknęła oczy. Zawsze starała się być zajęta, żeby o nim nie myśleć i nie rozpamiętywać przeszłości, ale wspomnienia wróciły. Mimo bólu i zranionej dumy nie przestała myśleć o Marcu. Czy mu się wiodło, czy był szczęśliwy, czy z kimś się spotykał? Tyle pytań, których nie powinna zadawać. Ale musiała się dowiedzieć, czy cieszył się tym, co osiągnął, a ich rozstanie było tego warte.
Joe zabrał ją do znajdującego się w pobliżu eleganckiego lokalu i namówił nie tylko na drinka, ale też na lekki posiłek.
– Musisz być głodna. Zjedz chociaż sałatkę. Nie ma w niej ani jednej kalorii.
– No dobrze – poddała się z uśmiechem. – Ale uprzedzam, że jeśli przez ciebie przytyję, naślę na ciebie mojego agenta z koltem.
Joe roześmiał się, usiadł wygodniej i pokręcił głową.
– Potrafisz być zabawna. Właśnie taką cię pamiętam, przy tobie zawsze dobrze się czułem. – Spojrzał na swoje szczupłe, opalone dłonie. – Nie jestem specjalnie towarzyski.
– A kto jest? Powiem ci, że większość z nas musi przełamywać swoje zahamowania, kompleksy, frustracje. Trzeba się uśmiechnąć i ruszyć do przodu, i zanim ktokolwiek zauważy, że nie jesteś duszą towarzystwa, zdążysz zapomnieć o nieśmiałości.
– Daj spokój. Nigdy nie jesteś zahamowana czy onieśmielona.
– Oczywiście, że jestem – wyznała, zakładając pasmo kasztanowych włosów za ucho. – Od dziecka byłam nieśmiała, ale przemogłam się i wszyscy mają mnie za otwartą osobę.
– Ja tak nie umiem… Zawsze jesteś taka szczęśliwa jak na tych zdjęciach reklamowych?
– Siła mediów… Przecież musisz wiedzieć, że podczas sesji reklamowych gram rolę kobiety szczęśliwej. Ale w prawdziwym życiu nikt nie jest non stop szczęśliwy. Też miewam problemy i czasem czuję się samotna, ale nauczyłam się lubić własne towarzystwo. W zeszłym roku to się zmieniło. Moja mama zmarła na zawał i wprowadziłam się z powrotem do taty, żeby dotrzymać mu towarzystwa.
– Przykro mi. To straszne stracić matkę.
– Tak, straszne. Nigdy nie byłyśmy sobie szczególnie bliskie, ale zależało mi na niej. Tak jak mojemu ojcu. Niemal oszalał po jej śmierci, długo nie mógł się odnaleźć. Ona była motorem ich małżeństwa, mówiła mu, co ma robić, a on chętnie jej słuchał. Aż nagle został sam i może robić, co chce, ale nie wie, co zrobić z tą wolnością. To marzyciel. Gdyby nie odziedziczył pieniędzy, a matka nie powiedziałaby mu, jak je pomnożyć, pewnie prowadziłby antykwariat i oddawał zyski ubogim.
– Jesteś do niego podobna?
– Nie bardzo. Odziedziczyłam po nim kasztanowe włosy i zielone oczy, ale rysy twarzy mam po matce. Za to ty jesteś bardzo podobny do brata.
– Tak. Mężczyźni w rodzinie Stephano wyglądają podobnie. Mamy wuja, który wygląda jak nasz ojciec.
– Wuj Michael… – Przypomniała sobie, jak Marc opowiadał jej o wujku, który był szemranym typkiem.
– Masz dobrą pamięć.
– Czasami aż za dobrą – mruknęła.
Joe chciał coś powiedzieć, ale przyszedł kelner i zajęli się składaniem zamówienia, a potem Joe sięgnął po papierosa, patrząc na nią pytająco.
– Możesz zapalić. Przywykłam do palaczy – powiedziała.
– Nie kopcę tyle co Marc.
– Bardzo się zmienił? – zapytała z tęsknotą w głosie.
Joe odchylił się na krześle, przyglądając się Gaby z namysłem.
– Owszem, zmienił się. I to tak, że musiałem się wynieść. No, może trochę przesadzam, ale się wyniosłem. Nie lubię być sam, więc mam współlokatora. To miły facet. Robi w nieruchomościach.
– Od dawna jesteś na swoim?
– Trzy lata. Marc ma apartament z widokiem na rzekę na East Side. Mój jest bliżej, a widok zasłania inny budynek. Żaden wypas, ale to tylko miejsce do spania.
– Pewnie Marc sporo podróżuje.
– Wcale nie.
Kelner przyniósł ich zamówienie, więc zajęli się jedzeniem, a Gaby przestała wypytywać o swojego byłego. Do rozmowy powrócili przy kawie.
– Opowiedz mi o mężczyznach w twoim życiu. Nie wierzę, że ich nie lubisz.
– Nie lubię? Po prostu dużo i ciężko pracuję, więc weekendy to mój jedyny wolny czas i przeznaczam go dla siebie. Ale czasami z kimś się spotkam.
– Chciałbym zaprosić cię na kolację – oznajmił Joe, unikając jej wzroku. – Wiem, że jest piątek i pewnie masz inne plany…
– Nie, nie mam.
– To wspaniale. – Niepewnie spojrzał na Gaby. – Masz ochotę gdzieś ze mną wyskoczyć? Najpierw chciałem ci się przypomnieć, zanim cię zaproszę. Może to za szybkie tempo?
Gaby rozczuliła jego nieśmiałość.
– Cóż… – zaczęła i teatralnie odrzuciła włosy na plecy.
– Nie bądź taka… – Uśmiechnął się tajemniczo. – Zabiorę cię do knajpy, w której mają fontannę. Pozwolę ci nawet w niej popływać.
– Mówisz poważnie?
– Nie, ale dla ciebie mógłbym taką zbudować. – Zrobił błagalną minę. – No, nie każ się dalej prosić!
Gaby nie wytrzymała i roześmiała się perliście, a Joemu aż dech zaparło z zachwytu. Czemu nie, pomyślała. Nie przepadała za mężczyznami, którzy oczekiwali więcej niż pocałunek w policzek na pożegnanie, ale Joe nie wyglądał na takiego. Nie szukał związku ani przygód. Mogłaby spędzić z nim wieczór. Może przy okazji dopiecze tym Marcowi. Nie spodziewała się tego po sobie, bo nie była mściwa, ale związek z Markiem zostawił po sobie blizny. Świadomość, jak mało dla niego znaczyła, zraniła ją. Gaby nie lubiła o tym myśleć. Mieszanka miłości i nienawiści, która po dziewięciu latach nadal się w niej kłębiła, domagała się rozliczenia. A spotkanie z Joem będzie swoistą rekompensatą, prawda? Nie wykorzysta go, bo Joe zna sytuację, za to Marc pomyśli, że zwodzi jego brata, żeby wyrównać rachunki. Dokuczę mu, nie zbliżając się nawet do niego, pomyślała.
– Dobrze, umówię się z tobą, ale pamiętaj, że nie jestem rozrywkową panienką – oznajmiła, patrząc mu w oczy. – Przyjaźń to wszystko, co proponuję.
Joe poruszył się niespokojnie. Gaby nie potrafiła rozszyfrować emocji, które na moment zaiskrzyły w jego spojrzeniu.
– Świetnie. – Uśmiechnął się. – Zatem bądźmy przyjaciółmi!
– Ale… czy to nie będzie spoufalanie się z pracownikiem?
– O to już ja będę się martwił. – Spojrzał na nią uważnie. – Ale ty nie wzdychasz wciąż do mojego brata, co?
– Nigdy w życiu – skłamała.
– Okej. Zatem skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, będę po ciebie o szóstej.
– Przecież nie wiesz, gdzie mieszkam.
– Zapytałem w twojej agencji, a oni podali mi twój adres, bo formalnie jestem twoim szefem, no nie?
– Nie można odmówić ci pomysłowości… – Nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy martwić, że własna agencja sprzedała ją komuś obcemu.
Nieustannie powracała też inna myśl: jak to będzie zobaczyć znów Marca. Może to zrządzenie losu, uznała w końcu z westchnieniem. Jakoś sobie poradzę, zdecydowała. Lubiła Joego. Zresztą rzadko kiedy pozwalała sobie na randki, bo nie miała ochoty na szybkie numerki, a na polowała większość mężczyzn. Joe wydawał się inny, a perspektywa spędzenia miłego wieczoru bez seksualnego nagabywania była bardzo kusząca.
Kiedy wróciła do domu, ojca nie było. Rodzice zrobili wszystko, by nie została modelką. Tata nawet posunął się do tego, żeby pójść do agencji z prośbą, by jej nie zatrudniano. Jednak w końcu udało się jej znaleźć pracę i zaczęła pracować na swoją pozycję. Dzięki prestiżowej szkole z internatem, do której posłali ją rodzice, dobrze się ruszała i potrafiła pozować z naturalnym wdziękiem. Choć wcale nie była zachwycona ani wyjazdem, ani szkołą.
Marc. Gdy zamknęła oczy, widziała jego potężną, umięśnioną sylwetkę i słyszała jego śmiech, gdy z entuzjazmem odpowiadała na jego pieszczoty. To zawsze on panował nad sytuacją i wycofywał się w porę. Od pierwszego razu, gdy wymknęła się z domu, żeby się z nim spotkać, to on dbał, by sprawy nie zaszły za daleko. Do dziś pamiętała, co wyszeptał między pocałunkami:
– Jesteś za młoda. Jeszcze nie jesteś gotowa na miłość, maleńka. Nie mógłbym ci tego zrobić.
– Ale Marc, tak bardzo cię kocham – odszepnęła błagalnie.
– Dopiero wchodzisz w dorosłość – mruknął, tuląc ją i gładząc po raz pierwszy jej piersi. – Są jak pączki kwiatu – tchnął w jej usta, gdy delikatne sutki stwardniały pod jego dotykiem.
Marcus był impulsywny, zmysłowy i zawsze mówił prosto z mostu. Kiedyś to robiło wielkie wrażenie na chowanej pod kloszem Gaby.
Tamtego dnia nad jeziorem w parku położył ją na trawie pod rozłożystym drzewem i z czułym uśmiechem rozpiął kilka guzików jej bluzki.
Nawet dziś Gaby drżała, wspominając swoje słowa.
– Chcę być twoja, Marc – szepnęła, wyginając plecy, by mógł zdjąć jej koronkowy stanik.
– Taka delikatna – wyszeptał głosem nabrzmiałym namiętnością. – Taka dziewicza – wymruczał z pociemniałymi oczami, unosząc się nad nią.
– Prędzej umrę, niż pozwolę komukolwiek poza tobą w ten sposób na mnie patrzeć – wykrztusiła, wijąc się pod nim.
– Chcesz, żebym cię dotknął. A co potem?
Rozchyliła usta zalana falą pomysłów. Potem wyplątała się z bluzki i stanika i podsunęła mu głodne jego pieszczoty piersi.
– Robiłaś to już z kimś?
– Nigdy, Marc. Chcę poczuć na sobie twoje dłonie…
– Ja też chcę cię poczuć – wymruczał, kładąc wielką dłoń na jej piersi i napawając się tym, jak intensywnie reaguje. – Jesteś taka drobna.
– Za drobna? – spytała, bojąc się, że go zawiodła.
– Och nie – szepnął z uśmiechem, pieszcząc jej piersi i przyglądając się, jak ogarnia ją pożądanie.
Za oknem rozległ się dźwięk klaksonu, wyrywając Gaby ze wspomnień. Drżała, wspominając pierwsze pieszczoty Marca. Po kąpieli stanęła nago przed lustrem, obserwując ze zdziwieniem, że nawet po tylu latach jej ciało reaguje na to, co kiedyś z nim przeżyła. Nigdy potem nie czuła się tak przy żadnym mężczyźnie. Marc władał jej ciałem i duszą. Ilekroć próbowała się zbliżyć do kogoś innego, tamte wspomnienia studziły jej zapał. Uznawano ją za oziębłą, ale to ogień Marca zabrał jej całe ciepło. Przy nim nigdy nie była taka.
Odwróciła się gwałtownie i drżącymi rękami wciągnęła przez głowę zieloną koktajlową sukienkę. Jej górną, pozbawioną ramiączek część, uszyto z delikatnej koronki. Na szczęście lato było gorące, więc nie potrzebowała marynarki ani szala. Jej ciało zmieniło się od czasów Marca. Nieco przytyła i kusząco zaokrągliła się tu i ówdzie, więc mogła się poszczycić figurą klepsydry. Co razem z długimi szczupłymi nogami i równą opalenizną sprawiało, że mężczyźni jej pożądali.
Marc pragnął jej, zanim w pełni rozkwitła, jednak jeszcze bardziej pragnął pieniędzy. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, jak wyglądał początek jego biznesu. I nienawidziła go za to.
Ale szykowała się na spotkanie z Joem, więc musiała wyrzucić Marca z myśli. Nie chciała, żeby duchy z przeszłości popsuły ten wieczór. Zamierzała dobrze się bawić.
Joe zjawił się punktualnie o szóstej. Musiała otworzyć mu sama, bo gosposia przychodziła tylko w ciągu dnia, gdy ona i ojciec byli zajęci pracą. Pani Sims była czarującą kobietą w średnim wieku. Zwykle wychodziła przed szóstą, chyba że spodziewano się gości na kolacji.
– Wyglądasz rewelacyjnie – oznajmił Joe, podziwiając głęboki dekolt obcisłej sukienki.
– Ja myślę!
Choć nie była niska i nosiła szpilki, Joe był jej wzrostu, i podobnie jak ona. też był szczupły. Ale wieczorowy elegancki strój jakoś do niego nie pasował. Gaby zamknęła drzwi, wzięła go pod ramię i ruszyli ruchliwą ulicą w stronę jego samochodu. To był kosztowny, sportowy model, a czarny lakier ładnie kontrastował z białą skórzaną tapicerka. Gadżety, którymi był naszpikowany, robiły wrażenie.
– Zwykle poruszam się taksówkami, ale dziś jest na to za gorąco – oznajmił. – Poza tym chciałem się pochwalić nowym autem.
– Jest super! – pochwaliła szczerze, znając cenę wozu. Sama o takim marzyła, ale nie chciała wydawać aż takiej sumy. Za mniejsze pieniądze mogłaby kupić dom w poza miastem.
– Lubię drogie rzeczy – oznajmił, spoglądając na złotego roleksa na przegubie. Jedwabna marynarka również wiele mówiła o jego stylu.
– To był długi dzień – westchnęła Gaby i usadowiła się w fotelu. – Mam nadzieję, że cię nie zanudzę.
– Nie ty, Gaby – powiedział z uśmiechem. – Masz ochotę na chińszczyznę?
– Uwielbiam ją.
– Zatem do Chińczyka. Trzymaj się! – Wdepnął gaz.
Rzeczywiście musiała się trzymać, zastanawiając się, czy Joe zawsze prowadzi tak agresywnie i nieostrożnie. Nie wyglądał na ryzykanta, ale tak właśnie się zachowywał. Była wdzięczna temu na górze, kiedy wreszcie zatrzymali się na parkingu ekskluzywnej chińskiej restauracji.
– No i jesteśmy – oznajmił z szerokim uśmiechem, podnosząc dach kabrioletu i pomagając jej wysiąść. – Hej, co tak na mnie patrzysz? Chyba cię nie wystraszyłem?
– Troszkę – przyznała, czując, że nogi ma jak z waty.
– Przepraszam. Więcej tego nie zrobię.
Wyglądał na skruszonego, więc z uśmiechem wzięła go pod ramię.
– Nieważne. Zjedzmy coś. Marzy mi się słodko-kwaśna wieprzowina.
– Mnie też.
To było ich pierwsze z wielu spotkań. Przyjemnie spędzali czas, a Gaby była wdzięczna, że Joe żegnał ją pod drzwiami uśmiechem i puszczeniem oczka. Nie musiała się od niego opędzać i cieszyła się, że ma z kim wychodzić. Z kimś, kto nie chciał więcej, niż była skłonna dać. Przy Joem mogła się odprężyć.
Jedyne, co jej psuło nastrój, to myśl o reakcji Marca. Sądziła, że Joe wspomniał mu o ich spotkaniach. Nie chciał rozmawiać o swoim starszym bracie, więc w końcu przestała pytać, skoro odpowiadał monosylabami i szybko zmieniał temat. Może to i lepiej, uznała. Cóż dobrego mogło jej przynieść wypytywanie o Marca?
Nie powiedziała tacie, że widuje się z Joem. Nie miała okazji. Ojciec przesiadywał w biurze, prostując sprawy, które zaniedbał podczas najtrudniejszego okresu żałoby. Dopiero niedawno zaczął odzyskiwać humor.
Gaby nadal pracowała dla Motocraftu. Właśnie ukazała się reklama telewizyjna z jej udziałem, rozsławiając ją na cały kraj jako „Dziewczynę od części”. Przyjęła to z humorem, tym bardziej, że taki rozgłos zapewniał nowe zlecenia w przyszłości. Zarabiała dobrze i ceniła sobie niezależność finansową. W Joem zyskała dobrego przyjaciela, a jej przyszłość rysowała się w jasnych barwach.
Było tak do czasu, kiedy Joe zabrał ją do biura na Manhattanie, żeby spotkała się z dyrektorem promocji, gdzie po raz pierwszy od dziewięciu lat wpadła na Marcusa Stephano.