- promocja
- W empik go
Słodko-gorzko - ebook
Słodko-gorzko - ebook
„Inność. Gdyby ktoś zapytał Witalija, jak określiłby samego siebie, użyłby dokładnie tego słowa. Problem w tym, że nikt nigdy nie zapytał”.
„Słodko-gorzko” to opowieść o Witaliju, który odkrywa swoją homoseksualność. Powoli, brutalnie, niszczony przez apodyktycznego ojca – konserwatywnego byłego górnika, który aspiruje na stanowisko prezydenta miasta. Zmanipulowany przez księdza zmusza syna do niechcianego małżeństwa, z którego Witalij pragnie uciec.
Czy kiedykolwiek pozna kogoś, kto zaakceptuje to, kim naprawdę jest?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7708-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cause you always want what you’re running from
And you know this is more than you can take…¹
Witalij znienawidził siebie po raz pierwszy w pierwszej klasie podstawówki, kiedy to Ptaszyńska, wychowawczyni klasy pierwszej D, powiedziała:
– Witalij Sztygar?
Już w jej głosie, w którym pojawiło się raczej pytanie niż oznajmienie, jak to miało miejsce w przypadku dzieci wymienionych przez nauczycielkę przed nim, wyczuł niemą groźbę. Choć wtedy jeszcze nie umiał nazwać tego, co Ptaszyńska milcząco chciała mu przekazać; miał się tego nauczyć nieco później. Wstał, uśmiechnął się nieśmiało, ale kobieta tylko uniosła brew.
– A cóż to za dziwaczne imię, Witalij? – prychnęła, a kilkoro dzieci w klasie zaśmiało się razem z nią.
Uciszyła ich spojrzeniem, co później stało się jej znakiem rozpoznawczym. Ptaszyńska nigdy nie musiała krzyczeć, chłód jej wzroku wystarczał, by zmrozić siedmioletnie serca pierwszaków.
– Ukraińskie, psze pani – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Mama pochodzi z Ukrainy i…
– Ale wiesz, że jesteśmy w Polsce, prawda? – Nauczycielka stuknęła długopisem kilka razy w dziennik. – A u nas w kraju używa się polskich imion. Także, Sztygar, będę cię nazywała Witek, i proszę, żeby dzieci również się do tego zastosowały.
– Ale to nie jest moje imię, psze pani. – Witalij odważył się sprzeciwić, co wywołało skrzywienie ust Ptaszyńskiej.
Jeszcze nie potrafił rozpoznać, że oznaczało u niej tłumioną wściekłość. Popatrzyła na niego znad okularów, a jej wcale nie tak stara twarz wydała się chłopakowi odpychająca. Nie spuścił jednak wzroku, matka go tego nauczyła.
– Mnie się nie sprzeciwia, Witoldzie Sztygarze – powiedziała z naciskiem na imię. – Jak się nie podoba, zawsze możesz wyjść, wtedy jednak będziesz musiał wrócić z rodzicami.
Witalij przez chwilę się wahał. Dopiero teraz dostrzegł wpatrzone w niego dzieciaki, które próbowały ukryć uśmieszki za skulonymi dłońmi. Ptaszyńska nadal uderzała w irytująco powtarzalny sposób długopisem, czekała na reakcję chłopca. Pomyślał, że nigdy nie chciałby, aby ojciec musiał z nią rozmawiać, spuścił więc wzrok, zaczerwienił się i przeprosił, jakby był czemukolwiek winien. Usiadł, a duszę zalała mu nienawiść do samego siebie. Słyszał szmery w klasie, widział spojrzenia innych uczniów oceniających jego osobę; wiedział, gdzieś na poziomie podświadomości, że oto teraz kształtują się w przedziwny sposób jego losy w tej społeczności. Kiedy w jego oczach pojawiły się łzy, odwrócił twarz do okna i mrugał, by je powstrzymać. Uszy go piekły, nie odważył się jednak ich dotknąć, by znów nie narazić się na śmieszność. Z ledwością zniósł resztę spotkania, które okazało się dla niego przełomowe, czego zupełnie się nie spodziewał. Przed szkołą czekała matka, a ojciec nieco dalej, za bramą szkoły, palił papierosa i zerkał na zegarek, jakby w wolnym dniu gdzieś się spieszył.
Wrześniowy poranek wydawał się rozleniwiony promieniami słonecznymi, jeszcze ciepłymi i przypominającymi lato.
– Synku? – zapytała cicho mama, kiedy wyszedł z budynku ze zwieszoną głową. – Coś się stało?
Podał jej tytę² i wzruszył ramionami.
– Nauczycielka nie była zadowolona z mojego imienia. Chce mnie nazywać Witek – odpowiedział.
– Mówiłem, kurwa. – Witalij nie zauważył, kiedy ojciec do nich podszedł, przy nim nigdy nie odważyłby się wyznać prawdy. – Uparłaś się jak dzikus na ukraińskie imię, Eliska, to teroz mosz problemy.
– Elizawieta – poprawiła automatycznie matka i Witalij poczuł, że ona go rozumie. O pełną wersję swojego imienia toczyła wojnę z ojcem, odkąd się pobrali. – A Witalij to tak samo dobre imię jak Krzysztof.
Ojciec mruknął coś niezrozumiale i ruszył w kierunku domu. Witalija nie cieszyła perspektywa rozpakowania tyty, nie chciał już napychać się słodyczami, chociaż rano taki właśnie miał cel na ten dzień. Jako siedmiolatek nie rozumiał, że w jego życiu nastąpił jeden z przełomowych momentów – taki, który miał go naznaczyć na zawsze i ukształtować. Tylko mama dostrzegła, że coś z nim nie tak, zabrała go więc wieczorem na spacer z psem.
– Witalij – powiedziała. – Twoja nauczycielka musi być uprzedzona i jest to w pewien sposób zrozumiałe. – Spojrzał na nią, ale niewiele pojmował, więc westchnęła ciężko. – Po prostu niektórzy nadal siedzą w przeszłości. Nauczysz się na historii, że nasze narody nie zawsze żyły ze sobą w zgodzie.
– Ale ty jesteś Polką, mamo – zaprotestował. – Tata tak mówił.
Elizawieta skrzywiła się nieznacznie, ale przekształciła grymas w uśmiech, by syn tego nie zauważył, choć dla niego było to doskonale widoczne.
– Jestem Ukrainką – zaprotestowała. – I Polką. Nie wydaje mi się, żeby człowiek należał tylko do jednej nacji. Można kochać wiele miejsc, cały świat. – Popatrzyła w niebo, a syn podążył za jej wzrokiem.
Dostrzegł coraz ciemniejsze chmury rozciągnięte niczym welon. Zbliżała się pora zachodu i za budynkami zobaczył ostry pomarańcz odchodzącego słońca. Poczuł się dobrze, przez chwilę, przez moment, w obecności mamy.
– Niech ta kobieta robi, co zechce – kontynuowała Elizawieta. – Ty wiesz, kim jesteś. Masz na imię Witalij, co oznacza zdolnego do życia, żywego. To nie przypadek, to imię dobrze nacechowane, a moi przodkowie często je nosili.
– Opowiesz mi o nich – poprosił.
Bajania matki, która uwielbiała historię i znała losy wielu osób w ich ukraińskiej rodzinie, często towarzyszyły mu przed snem. Nawet starsze siostry, zajęte swoimi sprawami, sympatiami i problemami, przysłuchiwały się im jak urzeczone. Elizawieta miała dar snucia i gdy tylko ojciec wychodził na wieczorną zmianę do pracy, siadała na dywanie w pokoju dzieci i tkała opowieść, dopóki nie zasnęły.
– Tak, Witaliju, ale nie dzisiaj. – Pociągnęła psa, który w krzakach odnalazł jakiś atrakcyjny zapach. – Od jutra czeka cię pobudka wcześnie rano. Dorosłeś. – Pogłaskała go po głowie.
Kiedy wchodził do klatki, spojrzał na matkę i ujrzał w jej oczach łzy.
Tego wieczoru, najedzony słodyczami z rogu obfitości, otulony szmerem rozmów sióstr i krzątaniem matki w kuchni, leżał na granicy snu, a myśli płynęły swobodnie. Po rozmowie z Elizawietą (lubił w myślach nazywać ją po imieniu) czuł się dobrze. Był Witalijem, a nienawiść, którą odczuł do siebie, rozmyła się w poczuciu, że ma rodzinę – ludzi, którzy akceptowali go w pełni. Tak przynajmniej myślał.2.
I know it hurts you
I know it burns you…³
Po raz drugi znienawidził siebie w klasie czwartej. Pożegnali już Ptaszyńską, wyglądającą na zadowoloną z pracy, którą wykonała w ciągu trzech lat wychowywania i nauczania. Zaszczepiła w uczniach uprzedzenia, podzieliła klasę na lepszych i gorszych, choć nie zawsze wiązało się to z wynikami w nauce, ponieważ Ptaszyńska miała swoich ulubieńców, wydawało się, wybieranych na chybił trafił. Witalij nigdy do nich nie należał, ale też mu nie zależało. Uczył się dobrze, choć nie znalazł się w czołówce i, jak to powtarzał ojciec, „orłem nie został”.
W klasie czwartej, która zmieniła wiele w życiu Witalija, choćby to, że nauczyciele poszczególnych przedmiotów zwracali się do niego poprawnym imieniem, odkrył, że różni się od rówieśników. Nie potrafił określić źródła, zresztą nie bardzo się nad tym zastanawiał. Wyczuwał jednak tę inność i wypływała ona z innej strony niż jego mieszane pochodzenie, do tego zresztą zdążył się już przyzwyczaić. Dzięki Elizawiecie poznał historię Ukrainy, relacje Polski z tym krajem, relacje z podróży mamy na Śląsk i wiele innych ciekawostek. Zachowywał je w sercu.
Sprawy domowe nie układały się najlepiej. Ojciec przeszedł na emeryturę górniczą i rozpoczął karierę polityczną, choć Witalij nie sądził, że tata posiada takie aspiracje. Wolny czas, którego miał teraz w nadmiarze, poświęcał na tworzenie partii. Prowadzili z mamą długie dyskusje i coraz rzadziej się zgadzali, ponieważ Krzysztof chciał zwrócić się ku prawicowym poglądom, których Elizawieta nie pochwalała. Witalij podejrzewał, że msze, na które ojciec chodził regularnie pod koniec pracy na grubie⁴, gdzie wyprali mu mózg, ponieważ zawsze był niezbyt wierzący, sprawiły, że nagle zaczął gorąco głosić prawdy bliskie Kościołowi. Witalij podsłuchał, jak matka mówiła do którejś z córek, że ma to pewnie związek z finansowaniem kampanii wyborczej.
Krzysztof skupił się również na synu, który w jego mniemaniu zachowywał się bardziej jak baba, wychowany w domu pełnym kobiet. Nie prezentował się dość męsko, lubił gotować i piec, umiał nawet szyć, co ojcu wydawało się czynnością aż nader zniewieściałą i za którą Witalij często obrywał. Tata próbował wyciągnąć go na ryby, zaproponował polowanie na dziki, ponieważ miał w pracy kolegę zajmującego się odstrzałem; kusił syna strzelnicą albo chociaż jazdą konną, jednak Witalij odmawiał.
– Synek mi się trafił jakiś wybrakowany – krzyczał do Elizawiety, kiedy po raz kolejny Witalij nie dał się namówić na „męski sport”. – Jak karlus⁵ w jego wieku może woleć pichcenie od fusbalu⁶? Spipczyłaś⁷ mi syna, babo!
– Daj spokój, Krzysiek, nie każdy musi prezentować się jak ty po szychcie! – odpowiadała zazwyczaj matka.
Witalij podziwiał, że się stawia, on nie potrafił wysunąć podbródka ku ojcu i mu odpysknąć; za bardzo bał się lacia⁸, którym Krzysztof chętnie go częstował, ale jeszcze bardziej obawiał się słownych przepychanek, bo wtedy obrywało się wszystkim. I mimo że matka i siostry puszczały to mimo uszu, nauczone przez lata, że Krzysztof wybuchał łatwo, ale szybko się uspokajał, on nie potrafił. Leżał później bezsennie i analizował ojcowskie obelgi. A im więcej ich było, tym mocniejszy narastał w nim sprzeciw i gniew. Nie mógł go jednak wykrzyczeć ojcu prosto w twarz, nie znajdował w sobie dość odwagi, więc energię kierował na zewnątrz, głównie w szkole. Nie to, że zaczepiał słabszych, szukał osób, które mogły go zranić, jakby podświadomie chciał się ukarać; zazwyczaj nagabywał starszych i silniejszych. Umawiali się „po lekcjach na ogólniaku”, ponieważ Szkoła Podstawowa nr 5 imienia Marii Konopnickiej w Mysłowicach sąsiadowała z Liceum Ogólnokształcącym numer 1. I właśnie tam, na rozległym terenie, pośród drzew kasztanowych Witalij dostawał wpierdol. Później często leżał i patrzył w niebo. Czasami miało barwę kwiatów, które matka hodowała w malutkich doniczkach na kuchennym parapecie, innym razem wyglądało bardziej jak rozlana z termometru rtęć; bywało, że chmury przybierały widziane tylko dla Witalija kształty.
Śmiali się z niego, kiedy z obitą twarzą wracał do domu. Te młodsze dzieci, z tornistrami na plecach przypominającymi klocki, te starsze, zebrane w grupki na rogach ulic, palące już po dorosłemu papierosy. Nawet starsi mężczyźni, z nalewką ukrytą pod ławką, pytali, kto mu spuścił bęcki⁹, i rechotali do siebie.
– Dlaczego pozwalasz to sobie robić? – zapytała pewnego dnia matka.
Usiadła z ciężkim westchnieniem na krześle naprzeciwko i najpierw obmyła mu twarz ciepłą wodą, a następnie odkaziła spirytusem. Nawet już się nie krzywił. Nie zamierzał się też tłumaczyć, że jego zachowanie wynika z pewności, jaką codziennie serwował mu ojciec, że jest nie więcej niż robakiem, że się go wstydzi i że do prawdziwego mężczyzny jeszcze mu daleko. Witalij uważał, że nigdy nie osiągnie pułapu, który zadowoliłby ojca choćby w małym stopniu. Nie zamierzał jednak tłumaczyć się mamie, w której oczach widział obawę.
– Zaś się dał otłuc jak pierwszy lepszy? – Ojciec wrócił z pracy.
Intensywnie przygotowywał się do wyborów prezydenckich w mieście, bywał na kolacjach i bankietach, mszach i spotkaniach w miejskim ośrodku kultury. Nagle ten prosty górnik, jak dotąd postrzegał go Witalij, stał się na pozór oczytanym, otwartym i wrażliwym na sztukę mężczyzną. A przecież on wiedział, że to tylko poza i ojciec nie reprezentuje sobą tego, co chciał ludziom przedstawić.
– Daj spokój – mruknęła matka, zebrała przybory medyczne i wyszła z pomieszczenia.
Pozostał po niej tylko zapach spirytusu pomieszany z wonią jej perfum.
– Byś kiedyś któremuś przylał tak, że mu gacie spadną – powiedział ojciec i położył Witalijowi dłoń na ramieniu.
Chłopak miał wrażenie, że skóra ojca wypala mu dziurę w ubraniu. Krzysztof zacisnął mocniej palce, a Witalij z trudem nie skrzywił się mimo bólu. Patrzyli sobie w oczy: ojciec i syn, połączeni w tak intymny sposób po raz pierwszy od dawna. Witalij w sumie nie pamiętał, czy taka chwila kiedykolwiek wcześniej się zdarzyła.
– Tato…
– Opanuj się, synek. – Paznokcie ojca wbiły się w skórę, aż Witalij syknął wbrew sobie. – Wpierdolisz jednemu, inni nabiorą szacunku, tak to działa w męskim świecie. Sztygarowie nigdy nie byli mięsem armatnim. – Jeszcze zwiększył uścisk, a Witalij zagryzł zęby. – Mieliśmy w rodzinie doskonałych żołnierzy, po nich odziedziczyłeś wszystko, co dobre. Musisz to ino w sobie znaleźć, synek.
– Tak, tato.
Krzysztof pchnął go lekko, ale w końcu puścił i Witalij mógł odetchnąć z ulgą. Gniew znów się w nim pojawił, palący niczym zgaga w środku brzucha, wypełniający mu trzewia energią nie do powstrzymania, dlatego wstał i bez słowa wyszedł z domu. Obita głowa pulsowała równomiernym bólem, do którego prawie się już przyzwyczaił. Słowa ojca wracały i brzęczały w głowie niczym natrętne muchy pożerające truchło. Rodzina z tradycjami żołnierskimi, ojciec-górnik ciężko pracujący pod ziemią i on, Witalij, marne nic, zero wyrzucone z ukraińskiej matki, bo i takie obelgi już słyszał.
– Ej, ty! – zaczepił jakiegoś dzieciaka, który, kryjąc się w cieniu, chyba wracał spóźniony do domu.
– Co? – Chłopak był wyraźnie wystraszony i Witalij przez moment zastanawiał się, co takiego widzi młody w jego twarzy, jak teraz wygląda, że budzi strach.
– Chcesz wpierdol? – zapytał.
Echo słów ojca znów w niego uderzyło, a gniew zamienił się we wściekłość, kiedy smarkacz zaczął uciekać. Witalij dogonił go bez problemu, przycisnął do ściany budynku, złapał za kurtkę i wciągnął do bramy. Śmierdziało śmieciami, moczem i tanim winem, ale to tylko jeszcze bardziej nabuzowało Witalija. Chciał niszczyć, miażdżyć, chciał udowodnić ojcu, że jest coś wart.
– Zostaw. – Młody zasłaniał się rękami. – Dam ci kasę, mam jakieś drobne w kieszeni.
– Nie chcę forsy – prychnął Witalij.
Przez moment jakby się opamiętał, jakby wrócił mu rozsądek, ale chłopak znów chciał się wyrwać i prawie by mu się udało, gdyby nie wyrżnął na butelce po jabcoku. Wtedy Witalij go kopnął. Po raz pierwszy.
Chłopak jęknął i się skulił, zakwilił niczym dzieciak.
– Co ja ci zrobiłem? – wycharczał.
– Pojawiłeś się w złym miejscu o złej porze – odpowiedział Witalij.
Zachowywał się jak w amoku, kiedy sięgał po chłopaka, kiedy bił go po twarzy, kopał po nogach, kiedy pchnął go na ścianę i patrzył, jak ten osuwa się po cegłach i kuli w pozycji embrionalnej pośród śmieci. W pewnym momencie miał wrażenie, że chłopak ma twarz jego ojca – Krzysztofa.
Wtedy poczuł do siebie nienawiść po raz drugi w życiu.------------------------------------------------------------------------
¹ ang. Bo zawsze chcesz tego, od czego uciekasz. I wiesz, że to jest więcej, niż możesz znieść… – Ellie Golding, Bittersweet. (Jeśli nie podano inaczej, fragmenty tekstów piosenek w przekładzie autorki).
² tyta – róg obfitości
³ ang. Wiem, że cię to boli, Wiem, że cię to spala… – Ellie Goulding, Bittersweet.
⁴ gruba – kopalnia
⁵ karlus – chłopak
⁶ fusbal – piłka nożna
⁷ spipczyć – zepsuć
⁸ lać – kapeć
⁹ spuścić bęcki – pobić