- W empik go
Słomiany wdowiec - ebook
Słomiany wdowiec - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 306 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Słuchaj Jasiu, albo Stasiu, ot żebyś ty był takim!…
Nie mogę zataić, iż zabierając się do takich poszukiwań pierwowzoru mężowskiego, kierowała miia trochę i osobista zemsta nad tymi tyranizującymi was despotami. Mam i ja do nich pewną osobistą urazę, że nic chcą czytywać obrazków moich, biorąc je za zbyt lekka strawę dla ich ciężko poważnych głów obywatelskich. Ho, ho, poczekajcie szanowne powagi, biorę ja się do was na seryo, i zobaczycie jak potrafię zbuntować wasze żony, wasze kochanki i wszystkie różnego stopnia i wieku kuzynki. Po wydaję przed niemi niezliczone sprawki i sekreta, wyciągnę na światło wszystkie szkarady i niegodziwości wasze, i takiego narobię w domowem pożyciu rwetesu, spowoduję tyle wymówek, narzekań, płaczów i spazmów, że będziecie mieli ususzone głowy, niby łebki wędzonych śledzi podczas wielkiego postu. To was dopiero przekona, że nie godzi się lekceważyć skromniutkich studyów literackiego fotografa, i będziecie słać do mnie deputacyę za deputacyą, i będziecie żebrać zmiłowania, abym cofnął wyciągniętą nad wami prawicę sprawiedliwości. A ja wtedy…. Ot dalibóg niewiem w tej chwili, co wtedy zrobię. Przepraszam – już wiem: zwołam generalne zgromadzenie zaniedbanych małżonek, i zrobimy wspólna naradę, z której nie wątpię, że wyjdzie wniosek pogodzenia się z tymi niecnotami mężami, chociaż na ostrych, zapewniam, bardzo ostrych warunkach….
Tymczasem nim przyjdzie do tej ewentualności, i skoro wojna w najlepsze rozpoczyna się między nami, zapraszam się najuprzejmiej do szanownych czytelniczek moich na herbatę. Daję wam autorskie słowo, ie nie należę do liczby wymagającej młodzieży, nie żądam gorącej kolacyi z szampanem, z lodami, cukrami i innemi akcessoryaim rozpalającego charakteru – ot podacie szklankę czystej herbatki, parę sucharków, jeżeli można polukrowanych, bułeczkę z masłem lub coś podobnego. Ale za to chcę jak najliczniejszego grona wesołych, ożywionych i szczerze uśmiechniętych twarzyczek. Pozwalam nawet na chwilowe kaprysy, trochę trzpiotowatości, trochę dąsów, wiele ale nie bardzo kłującego dowcipu – ot tak posiedzenia w dobrej familijnej komitywie, bez wszelkiej salonowej sztywności. Wymawiam sobie tylko jedno, żebyście panie nie bardzo gniewały się, jeżeli przydepnąwszy za długą suknię, zrobię mimowolną szkodę w garnirowaniach – przyznaję bowiem otwarcie, że mam to nieszczęście należye do wielkich niezgrabiaszów literackich.
Naturalnie, że ze zgromadzenia naszego wykluczeni będą wszyscy inni mężczyźni, co bacząc na dzisiejszy damo-wstręt panów, da się bardzo łatwo przeprowadzić. Co do mnie, to wcale nie dziwię się temu, albowiem przy tylu różnorodnych interesach, jakie ci panowie maia do załatwiania w mieście, przy tylu stowarzyszeniach politykujacych, czytających, grających, śpiewających i tym podobnie jacych, do których u nas każdy porządny człowiek należyć musi, niepodobna wieczorami usiedzieć w domu – jednem słowem, żyjąc z ludźmi, musi się żyć na zewnątrz.
Siadamy tedy: w pokoju ciepło, lampa zawieszona u sufitu rzuca przyjemne światło, a tam na dworze deszcz leje jak z cebra uderzając z łoskotem o szyby, a wicher świszczę przez szpary, niby zły duch albo poeta, wciskający się na pokusę między ludzi.
– Ach mój Boże – myśli sobie pani Adamowa – jak też ten biedny Adaś wróci do domu bez kaloszy!….
– Józio nie wziął szalika na szyję – medytuje druga – dostanie kaszlu, a ja nio pamiętam, czy sa w domu laurowe krople, które mu tak skutecznie pomagaj a….
– Biedny Antoś – myśli trzecia – jak on się naraża dla tej nauki; wolałabym mniej sławy, a więcej troskliwości o reumatyzm….
– Brzydki jest ten konsyliarz – dasa się czwarta – zawsze przyjdzie i wyciągnie mi Władka do tego kasyna,.Daję… słowo, już więcej na to nie pozwolę i jak się pokaże ten nudziarz, powiem mu, idź pan sobie sam, bo Władzio woli z zona i dziećmi wieczór przepędzić…. Nikt ich nie prosił, żeby go obierali kontrolerom klubowym i każą mu ślęczyć nad rachunkami…..
A ja, który to wszystko jakby przez cudowne okulary czytam na twarzach szanownych zgromadzonych, myślę sobie w duchu: „błogosławione, które wierzą….” że bym chciał recytować każdej, gdzie ci panowie Jasie, Antosie i Władzie chodzą i po co chodzą? Ale bierz ich lichot-
Ot widzicie łaskawe panie, mój bohater pan Jakób, przez kolegów zwany Kubą a przez żonę zdrobniale Kubusiom lub Kubeieni… kiedy był pod komendą Maryni, nigdy do takich latających nietoperzew nio należał. Wprawdzie nie mieszka on we Lwowie i nie ma pod reka ani cukierni, ani kawiarni, ani restauracyi z Gruszkami czy Koronami, jednak, gdyby chciał, mógłby ze swej podkarpackiej siedziby ruszyć gdzie w sąsiedztwo. I tam u pana Jaraczewskiego grywają często w karty nieraz do dnia białego, i w miasteczku u kawalera doktora bywają ponczowe przyjęcia, ale mój Kubcio nie! – On jest bardzo porządnym obywatelem, i jedynym pewno mężem na świecie, który przez lat siedmnaście, jak się ożenił z Marynia, ani jednej nocy nie przepędził za domem.
Pan Jakób Chwałowski w dwudziestym drugim roku życia, pałając najczystsza, jaka w dzisiejszych czasach może być, miłością, ożenił się z panna Maryanna, osoba prawie że równego z nim wieku, wcale nieładną jak to rodzony jej brat utrzymuje; wcale nie mądra, iak o tem w duchu sam Jakób nieraz myśli; nie bardzo utalentowaną, jak o tem sąsiadki rozpowiadają; i wreszcie wcale nie bogatą. On z siebie miał już niezły majątek w gotówce, a za nia wziął jedną tylko wychudzoną Sosnówkę, coś morgów trzysta pięć czy sześć bez kilkunastu sążni, z lichemi budynkami, z remanentem, który potrzeba było zaraz po ożenieniu się (ma się rozumieć p. Jakóba) drągami podnosić, bez dworu prawie i z długiem bankowym w okrągłej cyfrze dziesięciu tysięcy złotych reńskich walutą austryaeką, prócz trzech rat zaległych.
Prawda szanowne panie, że do wszystkiego na świecie trzeba mieć szczęście! I mówię wam, żebyście zobaczyły panią Jakóbową, ale tak, jak ja ją widziałem, nigdy prawie nieuczesaną, w pomiętym kaftaniku podejrzanej białości, w jakiejś mor der owej, po plamionej i w rożne festony spuszczającej się ku stopom spódniczce – to powiedziałybyście toż samo, co ja sobie wtedy powiedziałem:
– A gdzież ten człowiek ma oczy, żeby się kochać w takiej kobiecie.
Teraz pani Jakóbowa może mieć lat trzydzieści kilka – sani wiek dla rozwoju pełnych wdzięków dojrzałej kobiety, a ona co? Zwiędła, wybladła jasna blondynka, z niebieskiemi kompletnie wypłowiałemi oczy-r ma (dziwna rzecz, jak te niebieskie kolory prędko płowieją) prawie bez krwi, ze spiczastym, na końcu nieco różowym noskiem, a taka malutka, taka szczupła, że tylko dmuchnąć mocniej, to od razu by uleciała. Ręka u niej mała wprawdzie, bo też niepodobna, aby tak drobna osóbka mogła mieć jeszcze wielką rękę, ale szeroka, niezgrabna z krótkiemi palcami, które się porządnie wyprostować nio chcą,… Jeszcze gdyby się to umiato porządnie ubrać, te nieszczęśliwe i rzadkie włosy ułożyć w jakiś figiel na głowie, żeby dokupiła sobie warkocz choć za sześć reńskich, a twarz posypała niewinnym pudrem z odrobinką różu – mogłaby nie straszyć ludzi. A tak cóż z tego, że włoży na wielką uroczystość z ciężkiej materyi jedwabną suknie, kiedy formalnie wisi na niej jakby na wieszadle. Naturalnie, że inaczej być nie może, bo i tu nic nie ma i tam nic nie ma, więc na czemże się ma wydać choćby najlepiej zrobiona suknia, nawet u Szwartza w Krakowie?
Jedna z sąsiadek, bardzo życzliwa dla domu państwa Jakóbowstwa osoba, w najlepszej intencyi powiedziała raz do niej:
– Moja Maryniu, poradź sobie jakoś z tą twoją szczupłą figurą; przecież można kazać trochę pod wato wać, ubrać garnirowaniem…. A i ten stanik dlaczego nie każesz przyszyć, żeby biały wałeczek nie wyglądał…
Ale mówię paniom, oburzyła się ogromnie na to i powiada:
– Mnie i tak dobrze jest jak jest, i dla Kubcia bardzo ładnie wyglądam!
W samej rzeczy miała racyę, bo Kub-eio jest zachwycony swoją Marynią. Duszko moja, aniele mój, (trzeba wiedzieć paniom, że i pod Karpatami używają tego wyrazu aniele), ślieznoto moja, wyglądasz dzisiaj tak idealnie, jak Świtezianka. I zgiąwszy osobę swoją pod kątem ostrym, obejmował ją wpół i całował z rozkoszą te blade usta Maryni, i całował te wypłowiałe oczy, a gdy był jeszcze w lepszem usposobieniu – podnosił do góry jak pióro jakie. No i powiedzcież mi szanowne panie, czy to nie trzeba mieć szczęścia?…
A pan Jakób?
Cóż? – pan Jakób jest bardzo przystojny i bardzo mity, wysokiego wzrostu mcźczy-zna, brunet z nieco żółtawa broda i wąsami. Temperament jego żywy, silnie nerwowy, bo nigdy dłużej nad pięć minut na jednem miejscu usiedzieć nie potrafi. Mówi głośno i zawsze z ożywieniem, a tylko bardzo rzadko wpada w usposobienie melancholijne. Wtedy idzie do swego pokoju, siada na, krześle, za-zamyka oczy i duma – ale o czem duma… tego nawet i Marynia już nie wie. Szczególniejsza ma słabość, zresztą wcale nienaganna, uchodzenia za grzecznego człowieka… i nic wiadomo, czy z tego powodu, czy też z naturalnej dobroci serca, nigdy i na nikogo się nie gniewa. A żeby sobie nie dać okazyi do przestąpienia tej zasady, udaje, że wielu rzeczy nic widzi, że o niczem nie wie… i tylko z nieznacznego skrzywienia ust można poznać, że mu się co nie podoba. Ma sio rozumieć, że żona tego skrzywienia nawet przez lat siedmnaście ani jednego razu nie widziała.
Biedactwo to jest nadzwyczaj powolnego temperamentu i do tego stopnia roztar gnlona, że w trakcie rozmowy gubi zawsze tok myśli, którą chciała wypowiedzieć, zastępując brak słów przeciągiem ee-e, dopóki sobie nie przypomni. A nie da się nikomu i nigdzie wyręczyć, kluczyków od kredensu i od spiżarni nie puści z ręki, choć nieustannie gubi je gdzieś i każe szukać wszystkim wtedy, gdy najczęściej ma je we własnej kieszeni. Ztąd caluteńki dzień boży jest zajęta i zaaferowana, ztąd nigdy nie ma czasu się ubrać, kiedy potrzeba wydać na obiad, bieliznę mężowi i dzieciom przyrządzić. Tu obiad już mają podawać, pan Jakób kręci się koło stołu, dziewka czeka na masło, którego pani zapomniała wydać kucharzowi, a pani spokojna jak marmur czesze Malwinkę – słucha co do niej mówią, nie słysząc, a Malwince łzy w oczach stoją z niecierpliwości, jednak boi się matki, która, powiedzmy prawdę, umie nakazać sobie posłuszeństwo. Paradne to było zdarzenie, kiedy pewnego razu przy obiedzie oświadczył Kubcio, że passyami lubi pieczone ziemiaki, przyrządzone po wiejsku w ten sposób, że obrane posypuje się grubą mąką żytnią i sola, i piecze się albo pod blachą w kuchni angielskiej, albo w piecu po wyjęciuchleba.
– Widzisz Maniusiu, kiedy byłem dzieckiem, to kazała mi matka nieboszczka przy nosić takie ziemiaki z kuchni czeladnej, i smakowały mi wyśmienicie.
– A dobrze mój drogi, i owszem każę ci jutro zrobić na obiad.
– Tylko pamiętaj, żeby koniecznie była mąka gruba, razowa, i żeby się tak trochę zarumieniły….
– Dobrze, rozpowiem to Radlowskiemu i sama przypilnuję, abyś sobie przypomniał młode lata….
Na drugi dzień przy obiedzie, zjedli już zupę, zjedli pieczeń i naleśniki z serem, nareszcie podano czarna kawę – a ziemiaków nie ma. Pan Jakób, któremu nawet tej nocy śniła się nieboszczka matka, niosąca pełen talerz takich rumianych i pachnących ziemiaków, zapytuje delikatnie:
– A cóż Maniusiu, czemuż nie dają tych kartofli?
– Ach mój Hoże, na śmierć zapomniałam! – odpowiada, załamując ręce Marynia.
– Nic nie szkodzi – rzecze Kubcio – każesz zrobić na jutro.
– Mój drogi – wymawia się, zbliżając do niego z zakłopotaną miną – jak mi przykro, nie uwierzysz, jak mi przykro. Ale słuchaj, każę ci upiec na wieczór do herba fcy, tak nawet będzie lepiej, bonio popsujesz sobie apetytu.
– Dziękuję ci koteczko, i owszem wole przy herbacie, bo i u nieboszczki matki zawsze na wieczór i to w dzień postny podawali.
Przyszedł wieczór, pan Jakób oszczędzał jak mogł swój apetyt, czekając na owe ziemiaki, ale ziemiaki się nio pokazały.
– Kubciu, serce moje – rzecze zawstydzona Marynia – ia wiem, czego się ty ogladasz na drzwi. Jak ciebie kocham, znowu zapomniałam…. Widziałeś, musiałam kończyć suknię dla Malwinki, i tak się zaszyłam do późna, że twoje ziemiaki kompletnie wyszły mi z głowy…. No, no, tylko już nic mi nie mów. a jutro będziesz miał z pewnością.
Przyszło jutro, przyszedł obiad, a ziemiaków znowu nie ma.
– Kubciu… bij mie, pozwalam, zrobisz mi nawet satysfakcyę, jak mię wykrzyczysz…. Prawda, jestem winna….
– Ja wiem moje życifl, że ty masz tyle ua głowie różnych kłopotów domowych, i dlatego nie mam najmniejszej pretensyi. „* Czyż to koniecznie? ot zachciało mi się, ale już przeszło….
– Nie, nie, nie, ty Hrasisi mieć swoje pieczone ziemiaki…. Jasiek, słuchajno, co ea powiem – odzywa się do astegująeego chłopaka – idź do kuchni i powiedz Ewce, żeby mi natychmiast obrała ze trzydzieści pięknych kartofli.
– Na co tyle, dość będzie kilka.
– A nic nie szkodzi mój Kubciu, niech będzie więcej, i ja Spróbuję, bo zdaje mi się powinnam lubić to, co mój Kubcio lubi… Z pewnością beda mi smakowały. Wiec niech wy-płócze je czysto, obierze, i niech będą gotowo……Ia tam przyjdę sama i obsypię niaką, prawda że grubą?
– Koniecznie grubą.
– A potem je posolić?
– Zdaje mi się, że to wkłada się jo do grubo tłuczonej soli i tak obtacza….
– Rozumiem… Mój Kubciu, jaki ty jesteś dobry, że się na mnie nie gniewasz – dodaje, spinając się na palce i głaszcząc go ręką po twarzy. – No, pocałuj swoją Marynię i powiedz jej, że jest zapominalską.
Tym razem Kubcio już nio wątpił, że ziemiaki będą do herbaty, i powiedzmy prawdę, nabrał lepszego humoru w oczekiwaniu tych aromatycznie woniejących z chrupiącą skórą kart olli. Nie przypominał, gdy wniesie no samowar, wiedział bowiem, że ziemiaki były obiane, i że Marynia kilka razy przed wieczorem chodziła do kuchni, a zatem pewnie je z cala skrupulatnością przyrządziła. Czeka więc, na talerzyku przyrządza sobie nawet masło do smarowania, ale wypił' już drugą szklankę, kazał nalać trzecią, a ziemiaków nie ma…,
– Jasiek – odzywa się do uwijającego się po pokoju chłopca – przyniesie już raz te kartofle….
– Jakie kartofle?
– Zaraz, zaraz będą – odzywa się na to Marynia, powstając z krzesła. – Idę sama do kuchni i przyniosę.
– Zlituj się koteczko – rzecze, chwytając ją za rękę małżonek – deszcz pada, zaziębisz się, niech idzie Jasiek i dopilnuje aby wydali….
– A nie; ja sama muszę, Rądlowski dziś w przybranym humorze, gotów wystudzi….
– Tak, tak…. masz racyę, ziemiaki takie można jeść tylko na gorąco… Ale weź-źe jaką chusteczkę na szyję…. zaziębisz się….
Biedna Marynia, musimy tu przyznać, i teraz jeszcze zapomniała o ziemiakach, które oskrobane wprawdzie czekały dotąd w garnku dyspozycyi pani. Żenowała się przyznać z tem przed Kubciem, więc pobiegła sama i dalejże zwoływać kucharza, dalejże pałić ogień pod blachą, szukać mąki… tłuc sui gdy tymczasem pan Jakób, nie mogąc się doczekać i żony i kartofli, położył się na solio w jadalnym pokoju i usnął szczęśliwie, Hyla może jedenasta godzina, gdy pani Jakubowa, skończywszy pieczenie owych ziemiakow. z talerzem nakrytym serwetą wróciła z kuchni. Niestety, mąż, samowar z całym przyrządem do herbaty, Jasiek służący i dwoje dzieci ua krzesłach, drzemali sobie w najlepsze. Dalejże więc budzić Kubusia.
– No, masz ziemiaki, Kubciu, proszę cię są….
Kubcio słysząc ten wyraz ziemiaki, zerwał się na równe nogi w przekonaniu, że to ekonom donosi mu o kradzieży ziemiakow z kopca i zaczął głośno wołać:
– Dajcie mi dubeltówkę, dajcie mi!….
– Kubcio, cóż ty niopmtomny jesteś? Przyniosłam pieczone ziemiaki, Spróbuj, udały się wybornie….
Dopiero oprzytomniały małżonek po niejakiej chwili spostrzegł, że to jest Marynia, i przypomniał sobie kolacyę…..
– Dziękuje ci moje życie, już nie chcę…
kładę się spać.
– Jakto, nie chcesz mój drogi, a ja się tyle namęczyłam. Spójrz na mnie, cała twarz piecze mię od ognia przy kuchni…. Mój drogi, zjedz!
Coż miał robić? Jako wzorowy mąż, nie chcąc zasmucić małżonki, wziął się do owych kartofli, które przyznajmy szczerze, mimo pospiechu Maryni były kompletnie zimne i jałowe, jednak zjadł kilka z wielką forsą i serdecznie podziękował Maryni.
A żeby tak na innego trafiło, pomyślcie czytelniczki, jakieby to były awantury w domu, jakie krzywienia nosem, rzucania talerzem.
– Najmniejszego ładu nie ma u nas, o każdą rzecz trzeba sto razy się prosić, a ja pracuję na to dzień i noc, i tyle wszystko kosztuje….
Jednem słowem wiemy bardzo dobrze, jacy to sa inni mężowie kapryśni, którym wszystko złe, eo w domu się robi, dla których dobry nawet befsztyk jest zawsze podeszwa, a nie takim jak w restauracyi przyrządzają; rosół – wodą zaprawianą tłustemi oczkami, a czarna kawa kwaśną Iura z ey-koryą, choć w całym domu okruszynki cy koryi nie znalazłoby się na lekarstwo. Nic, tylko przywidzenie!
Z tego wszystkiego możecie panie osądzić, jaki to był mąż z pana Jakóba, i w juki sposób przy małej nawet dozie miłości dla żony da się pogodzić ogień z wodą… bo przecież za takie trzeba uważać pana Jakóba z panią Jakóbową.
Marynia, jako osoba bez krwi i bez życia lubi spać długo; pan Jakób znowu, będąc niespokojnego ducha, wstaje zima czy latem jeszcze przed piątą. Proszę wiec zobaczyć, jak on to sprawia się cichutko, jak zatrzymuje dech w sobie, jak chodzi na paluszkach i to bez obuwia, jak codzień smaruje drzwi oliwą, żeby nio skrzypiały – aby tylko nic przebudzić Maryni. Śniadanie sam sobie przyrządza, najczęściej wypija kawę bez bulki, która jest zamkniętą w kredensie, a kluczyki u pani pod poduszką, – jak wreszcie przestrzega służbę, żeby broń Boże nie stuknęła w jadalnym pokoju, a dzieci, gdy któremu przyjdzie ochota zapłakać – wynosi ezom-prędzej, zatykając im buzię, do dalszych apartamentów. Ponieważ Maryni dla zdrowia kazano pić kakao, więc pilnuje, aby w maszynce woda nio przestała się gotować, ciągle dolewa spirytusu, dłoniami próbuje czy blacha gorąca, i w kilka minut wychodzi do kreden-owego pokoju z szklanką, w której są dwa żółtka, i te energicznie rozbija łyżeczką, aby się pieniły.
Nareszcie około dziesiątej przebudza się, Marynia westchnąwszy ciężko, a Kubcio już jest z tacką i całym przyrządom przy jej łóżku, którą ustawiwszy na małym stoliczku, z głębi serca prosi i namawia, żeby się chciała napić…
– Nie moge Kubcio, jak cię kocham, nie moge; widzisz jak jestem zmęczona…
– Czem? spałaś doskonale…
– Właśnie dlatego, że spałam za mocno…
– Więc napij że się póki gorące – zaczyna prosić, i molestować, a Marynia się droży, a on jej tłómaczy, że to dla jej zdrowia konieczne, że chyba go już nie kocba i t… p…. aż wreszcie zmusi do wypicia śniadania. Następnie pomaga jej w ubieraniu się, i trzeba przyznać robi to wszystko tak zręcznie, z taką galanteryą nawet, że najlepsza garderobiana mogła by się przy nim zawstydzić.
I to wszystko dzieje się jeszcze u nas w Galicyi, we wsi Sosnówce między małżeństwem żyjąeom z sobą lat siedemnaście!
Trudne do uwierzenia, a jednak prawda – jak mówi inserat!
Widzę i czuję to, jak czytelniczki moje wzdychają ciężko i zazdroszczą Maryni, słysząc opowiadania takie – wszelako mam honor powiedzieć paniom, że to jeszcze nie wszystko. Do idealnych przymiotów idealnego w rzeczywistości małżonka, wypada mi dołączyć sama koronę. Pan Jakób mimo swej żywości, jak widzieliśmy, połączonej z niesłychaną dobrocią serca, jest nadzwyczaj porządny i systematyczny w prowadzeniu jeżeli nie gospodarstwa wiejskiego, w którem czasami fantazyuje, to w prowadzeniu swej własnej kieszeni, która nigdy nie bywa pustą. Nieoszacowany małżonek, prawda V Pani Jakóbo-wa jeszcze ani razu nie słyszała od niego tego wcale niemiłego dla żony frazesu: „moje życie, nie mam teraz pieniędzy”. Daję wam słowo uczciwości, tego nie było nigdy; pan Jakób zawsze miał, ma, i spodziewam się długo jeszcze mieć będzie, bo jest nadzwyczaj zapobiegliwy, przewidujący i nic cierpi, aby go coś mogło niespodziewanie zaskoczyć. Słowem, nie odkłada nic na jutro, nie czeka ostatniego dnia i godziny, jak się to wielu nawet porządnym małżonkom przytrafia. Opowiadał mi stryjeczny brat jego, że kiedy się starał o dzisiejszą żonę swoją Marynię, a tej wraz z matką wypadło pojechać na parę tygodni za granicę, Kuba formalnie desperował, a nie mogąc z tego powodu sypiać po nocach, przygotował sobie trzy listy, jakie po wyjeździe tych pań będzie im do Wrocławia przesyłał. Bujna, niespokojna i niecierpliwa imaginacyę jego, zdolną była dostarczyć mu na trzy ćwiartki od końca do końca zapisane, przewidzianych udręczeń i czarnej tęsknoty, jaka go opanuje po odjeździe jego narzeczonej… listach tych, które jako największą świętość razem z grzebieniami związane sznurowadłem od trzewików przechowuje Marynia dotąd w swej tualecie, i w chwilach zwątpienia odczytuje ze łzami w oczach… – nasz Kubcio jak szalony chodzi po pustych pokojach, całując z uniesieniem wszystkie przedmioty, których się Marynia dotykała; jak głos jego pełen rozpaczy ginie samotny bez echa nawet; jak łzy iaki toczą się po jego jagodach; kiedy spojrzy do lustra i tylko swoją przygnębioną postawę tam zobaczy. On to wszystko przewidział duchem proroczym, na papierze utrwalił, i zapieczętowawszy, położywszy adres, wysyłał co kilka dni do Wrocławia zupełnie zadowolony, że potrzebie tęskniącego serca zadość uczynił.
Ale wróćmy do owej gotowości pieniężnej pana Jakóba. Zdaje się, ze… to maia rzecz mieć gotówkę dla żony na każde zawołanie, a jednak okoliczność ta w pożyciu domowem gra bardzo ważną rolę. Wiem, że żadna z moich czytelniczek niejest tak wymagającą, ani też tyle nierozsądną, żeby miała żądać czegóś nadzwyczajnego, czegoś niemożebnego. Ale ot czasami przychodzą drobne zachcenia:.jakiś ładny kapelusik na której z wystaw magazynowych wpadnie w oko, lub przyjdzie coś sprawić do domu, jakiś mebelek, lampę, lub wydać maleńki wieczorek z tańcami. Idzie sio więc do męża w najlepszej intencyi, z bardzo a bardzo milutką prośbą, i mówi się do niego:
– Mój drogi, możesz mi dać tyle a tyle reńskich?… – Przypuśćmy taką drobnostkę, sto, albo pięćdziesiąt.
A on zrobiwszy bardzo kwaśna minę, odpowiada.
– Mój aniołku, teraz Die mam – a jeśli jest nie ostatnim mężem, to doda – zatrzymaj się tydzień albo dwa, tak około pierwszego, zobaczę….
Dziękuję uniżenie! Zatrzymaj się! My wiemy, że można się ze wszystkiem prócz ze śmiercią zatrzymać; ale żeby taka odpowiedź miała być przyjemną – tego nie powiem. Już to samo, że trzeba się prosić, chociażby to i meza, niejest żadną satysfakcyę a kiedy jeszcze skrzywią się i sucho powiedzą „nie mam” – to już doprawdy boli. Zresztą, co miało nam dziś zrobić przyjemność, nie będzie tem za dwa tygodnie. Czekać dwa tygodnie! Boże drogi, ależ to wieczność cała! Kapelusz ten mogą sto razy sprzedać w magazynie do tego czasu, tembardziej, że o ile się zdaje, jest to model paryzki….
Wprawdzie jako sumienny dziejopis domowego pożycia państwa Jakóbowstwa muszę tu przyznać, że Marynia bardzo rzadko czegoś wymagała, co jednak nie zmniejsza zasług pana Jakóba. On był gotów, tylko że ona jest bez pretensyi i chodzi sześć lat w jednym kapeluszu, a powtóre, że gwałtem chce jej się, aby Kubcio robił majątek…
Jednostajnie, cicho i bez żadnych wstrząśnień płynęło życie tym państwu przez długie lata. Dzieci mieli troje, z których najstarszą córkę już oddano na pensye do Krakowa, a dwoje młodszych chowało się w domu, dzięki przezorności pana Jakóba, bardzo zdrowo. Bohater nasz bał się wszelkiej choroby w domu jak ognia: te posyłanie po doktorów i po lekarstwa, te odsyłania, czuwania przy chorych, narzekania i jęki kompletnie wyczerpywały jego cierpliwość Dla uniknienia więc tego, kupił sobie kilka książek medycyny popularnej… zaprowadził apteczkę domową, w pokojach porozwieszał termometry i sam osobiście zamykał wszystkie szybry od pieców. Co rano jakby w szpitalu jakim następowało generalne oglądanie języków całej rodziny, od czego i Marynia nie była uwolniona, a niech tylko powstanie jaka wątpliwość, próbuje się puls i wstawia pod pachę termometr dla odszukania gorączki. Biedne dzieci, które trzy czwarte swego życia zostawały na dyecie, już tak wybornie umiały zażywać proszki wr opłatku i łykać olejek riei-nowy… że wszystkim kapryśnym paniom za wTzór posłużyćby mogły. Zwracano nieraz uwagę jego, że skutkiem tych dyet i lekarstw bardzo mizernie wyglądają… a zona suem nawet jest zmęczona, ale pan Jakób zapewniał, że właśnie zbytnia tusza i czcrstwość jest nąjskłonniejszą do przyjmowania chorób, które tam, gdzie znajdują odpowiedni zapas materyał, największe robią spustoszenia.
Nie będąc tyle zakochani co pani Ja-kóbowa wr swoim mężu, musimy poznać i słabe jego strony. Do najwybitniejszych należał dar kompozycyi, a w tej kompozycyi łatwość powiększania i zmiejszania faktów bez użycia odpowiedniej] narzędzi optyczny eli. Każdy deszcz przedstawiał mu się jak ulewa, każda ulewa – oberwaniem chmury; małe wzniesienie niebotyczną górą: zwyczajna jaszczurka ogromnym wężem, żyto na pniu – lasem, a minuta godziną…. Eozpowiadąjąc cobądź żonie, tak drobnostkę każdą podnosił do potęgi, że biedna kobieta nieraz spać nie mogła po nocach ze strachu, mając nabitą głowę różnemi wypadkami, jakie pan Jakób widział, lub o jakich słyszał powróciwszy z miasteczka. Już to żaden jarmark nie obył się bez tego, żeby się coś nadzwyczajnego lam nie zdarzyło. To wół przebił rogiem człowieka, to w kościele uduszono kobietę, to nastąpiła powódź na rzece, niosąca całe domy – słowem same sensacyjne zdarzenia….
Dalej, a raczej w następstwie tego, inia-ginacya Kubcia nigdy nie próżnowała; ciągle wynajdywał coraz inne zajęcia jej, i czepiał się jak pijany płotu, a zawsze było mu pilno, a zawsze się spieszył i nigdy nie miał czasu. Przyszła mu chęć do polowania, i w kilka dni musiał mieć strzelbę ze wszystkiemi przyrządami, miał psy lega we i gończe i od rana do nocy chodził po polach i lasach, szukając zwierzyny. Wieczorami nie mówił z żoną i ekonomom o niczem więcej jak o polowaniu, na którem zawsze zdarzyło mu się coś nadzwyczajnego; to zając osiwiały zo starości, przejęty wstrętem do tycia, który umyślnie się zatrzymał, żeby śmierć znaleźć; to zastrzelił kaczko… która miała szesnaście dawnych śrócin w sobie kompletnie zarosłych; to spotkał stado wilków ze świe-eącemi oczyma jakby latarnie od powozu, które mu do samego dworu towarzyszyły – słowem, doświadczał niezwyczajnych przygói, o których innym śmiertelnikom ani sio śniło.
Po polowaniu przyszła mu chęć uczenia się gry na flecie, a że wyczytał w powieści jakąś scenę, gdzie dwoje kochanków pływało po jeziorze, a on przygrywał tęskne piosenki, rozlegające się po gładkiej powierzchni wody – na gwałt zapragnął fletu i lodzi, kochankę bowiem i staw imitujący jezioro, miał tuż za ogrodem….
– Słuchaj Maryniu – woła, wpadając do sypialnego pokoju, gdzie odbywała się lekcya z Malwinką – nie boisz się wody?
– Nie boje – odpowiada, zwracając na ożywioną twarz męża spokojne swe oczy – aby tylko nie była zimna bardzo i twarda….
– Ale to nie o wodę idzie, chcę ci zaproponować przejażdżkę po stawie…,
– Gdzież marny łódkę?
– Kazałem zrobić.
– I po eo mój drogi, szkoda pieniędzy….
– Eh, co tam bagatela,.. Nie uwierzysz jak to przyjemnie wieczorem odbić od brzegu i znaleźć się na środku stawu, sami we dwoje…. Ja będę grał na dęcie….
– A czy umiesz?
– Nie, ale ja się nauczę. Właśnie kazałem sobie sprowadzić flet z Wiednia i nuty, a zobaczysz jak prędko się wyuczę….
– Zlituj się Kubciu… czego ty tak pieniądze marnujesz na takie głupstwa?…
– Bagatela, kilka reńskich…. no ale popłyniesz ze mną?… Moja droga Maryniu, musisz popłynąć i przekonasz się, jak to cudownie rozlegać się będzie rzewny głos fletu miedzy sitowiem.
Przez cały tydzień pan Jakób nie mogł sobie miejsca znaleźć, oczekując owego fleta…. Codziennie posyłał na pocztę posłańca, wychodził naprzeciw niego, gdy powracał, a kiedy dostał pudełko, nie posiadał się z radości. Dawniej uczył się trochę na fortepianie, więc znał nuty, a że w pierwszym zeszycie szkoły był rysunek fleta i wskazany sposób jak się dziurki przykrywają, i odkrywają, więc natychmiast wziął się do nauki. Piszczał, palcami przebierał z taką zawziętością od rana do nocy… że ani na obiad nio można go było sprowadzić, ani się dogadać z nim o co badź – formalnie rozkochał ne w owym flecie, Wreszcie po kilku tygodniach takiego skomlenia, wygrał coś podobnego do aryjki z Marty, a że staw był jeszcze lodem pokryty, uprosił Marynię aby mu akompaniowała przy fortepianie. Doprawdy trzeba podziwiać świętą cierpliwość tej kobiety, z jaką ulegając prośbom muzykalnego Kubcia, po sto razy z rzędu zaczynała jedno i toż samo… aż wreszcie zagrali ten ustęp z niejaką harmonią. Jedna rzecz tylko doprowadzała go do passyi przy tych koncertach, to wycie psów podwórzowych, które niech tylko usłyszą głos fleta, gromadzą się pod oknom salonu i chórem wyją – ale to wyją tak przeraźliwie, że w całej Sosnówce wróża z tego niezawodne nieszczęście.
Nim przyszła wiosna i staw rozpuścił, już u pana Jakóbft flet dostał dymissyę, jednak aby placu dotrzymać i wyjść z honorem z tej sprawy, zwłaszcza że łódź była gotowa, wyprowadził Marynię pewnego wieczoru nad wodę, wsadził do owej łódki, a mając flet w kieszeni odbił od brzegu. Do póki wiosło dostawało ziemi, żegluga szła jakotako, lecz wysunąwszy się na głębsza wodę, łódka w żaden sposób nie chce iść dalej. Napróżno pan Jakób wytęża wszystkie siły i wiosłem pruje wodę z energia, statek kręci się w miejscu, coraz bardziej przechyla, a Marynia uchwyciwszy się obiema rękami burty, krzyczy w niebogłosy, że toną. W takim stanie rzeczy nic dziwnego, że o graniu na flecie mowy nie było: zona dostała febry ze strachu i całe szczęście, że nadjechał jakiś parobek z końmi do wody, a podpłynąwszy do państwa przyciągnął łódkę do brzegu.
Wypadek ten ostatecznie dobił upodobanie dziedzica do fletu – gwizdania ustały, nuty poszły spać na fortepian, a hebanowy instrument starannie ułożony w pudełku, znalazł śię pięknego poranku na szalie bibliotecznej, gdzie parę lat pod warstwą domowego pyłu spoczywał.
Po niefortunnej próbie z muzyką – nastąpiła pewna pauza w wyborze nowego zajęcia pana Jakuba. Siadywał zatem na krześle w samej kancelaryi, oczy zamykał i dumał po kilka godzin jak człowiek nawiedzony melancholią. Szczęściem, że jakoś w tym czasie przyjechał młody ksiądz wikary z in teresein do Sosnówki i rozpowiadając o podróży swej do Krakowa wspomniał o nowej grze w karty zwanej bezikiem. Gra ta odrazu zajęła pana Jakóba, i od tej eh w ili zaabsorbowała całą jego uwago. Trzeba było widzieć błagającą minę tego człowieka, z jaką spoglądał na otwarty stolik zielony i na Marynie, aby ją do gry namówić. Z rana, ledwie że zdążył włożyć na siebie szlafrok, iuż z tarka ze śniadaniem, i kartami w kieszeni czatował, rychło się zona obudzi. A jak on to umiał nadskakiwać, jak prosić, jakie komplementa prawic, aby tylko namówić ją do jednej partyjki. Wymawiała się jak mogła biedna kobieta, że ma zajęcia, gospodarskie, że z Malwinką już przez dwa dni nio było lekcyi, ze na objad trzeba wydać – wszystkę to nic nio pomagało. Córce dal klucze, aby szła do spiżarni z kucharzem, i tylko jedną partyę, znowu jeszcze jedną i iak czasami trzy uiął ją do południa, a wieczór czasami do drugiey po północy, Biorąe całą to grę na seryo, prowadził w Oddzielnej książeczce sumienny rachunek wygranych i przegranych, poźniej płacił już gotówką, a gdy Marynia widocznie nio miała czasu, grał sam i sobą, wyprowadzając ztąd bardzo poważne kombinacyi. Tomy trzebaby zapisać opowiadając hi storyę różnych zamiłowań pana Jakóba. Były tam doświadczenia hodowli owiec Rambuille-tów, uprawa Marzanny i Sorga cukrowego, łowienie przelotnych ptaków na jesieni, hodowla królików, potem herboryzacya z mikroskopem, i tyle innych kosztownych i mniej kosztownych experymentów, których zaniedbane okazy do dziś można jeszcze oglądać w kancelaryi pana Jakóba w Sosnówce.
Zeszłego roku na wiosnę, mniej więcej w tym czasie, kiedy nasz bohater wypływać zaczyna na szerszą widownię świata galicyjskiego, na porządku dziennym było urządzanie pólek doświadczalnych i siew osobliwszych gatunków zboża, o istnieniu i wysokiej wartości których wyczytał w nadesłanym mu przy gazecie katalogu. Właśnie przywieziono ze stacyi kolejowej sporą pakę tych nasion, którą pan Jakób pełen niecierpliwości odbija razem z ekonomem Buraczyńskim.
A warto nam poznać i tego Buraczy n-skiego, faworyta obojga państwa, gospodarującego od lat sześciu w Sosnówce, jak sam zapewnia, pod światłem kierownictwem pana dziedzica.
– U wielmożnego pana – mówi – to jest prawdziwa szkoła dla gospodarzy, i tu wszyscy z okolicy powinniby przyjeżdżało na naukę, jak do akademii jakiej. Ale prawdę powiedziawszy, komu się to chce dziś uczyć, i mądrej rady posłuchać….
Otoż ten pan rządca jest średniego wzrostu, niepomiernie gruby, na cienkich nóżkach i niepomiernie rumiany mężczyzna, tak coś kształtu i koloru okopowiny, od której bierze swoje nazwisko. Z panem jest na bardzo poufałej stopie, jednak z wielkiem uszanowaniem, bo nigdy nie siędzie na krześle bez specyalnego zaproszenia. Ale niechno pokaże się sama dziedziczka, to żebyś go zabił na miejscu, nio usiądzie – nawet herbatę bidzie pił stojący, obracając zawsze w strunę pani połyskującą twarz swoją niby słonecznik.
Huraczyński bezwarunkowo wierzy w te wszystko, co wielmożny pan mówi, ale tym tylko projektom potakuje, za któremi jest pani….
– Nasz dziedzic – powiada – ma taki rozum, jak rzadko który pan, pani za to ma, lepszą praktykę. To mi kobieta cymes; grosza nie popuści, a grosz, powiedziawszy jara wdę, to grunt na świecie.
W obecnym czasie szanownemu Bura – czyiiskiemu cięży na sercu wielkie tajemne zmartwienie, które mu cały humor zatruwa.
Spodziewa się czwartego dziecka, i nie może wymyślić kombinacyi, jakby tu wprowadzić kogo z dziedziców na chrzestnego ojca lub matkę. Pan już trzyma! jedno, pani trzymała drugie, a oboje państwo trzymali trzecie…. No, a z czwartem jak będzie f Myslał już o Ludee, która jest na pensyi w Krakowie, ale ksiądz proboszcz ofuknął go, że to dziecko jeszcze i w najlepszym razie może iść w drugą parę.
Odbili tedy pakę z nasionami, pan Jakób z niecierpliwości chce scyzorykiem szpagaty przecinać, Buraczyński nie daje, bo to się zda w gospodarstwie, ofiaruje się więc rozplątywać węzły zębami, gdy Kubcio znosi spodeczki z kredensu i wysypuje te arcydzieła zagraniczne, unosząc się nad ich uroda,.
– Ot, taka pszenicę dać na wystawę do Lwowa! – mówi, pokazując ekonomowi okaz, jarej greckiej arnautki….
– Prawdę powiedziawszy, warto ja dać – rzecze lmraczyiiski, dobywając okularów. – No, no, to lepsza od naszej zimowej irankensztejki.
– A owies auslralski, co panie, to mi owies!,la ci mówie panie Kuraezyński, na tym owsie zrobimy kapitalny interes. Niech-no ja go pocickutku rozmnożę a sąsiedzi zo baczą, to każę sobie płacić na wagę złota…. Takiego owsa, jak się da na konia garniec, o znać, bo to jest ziarno, prawda że ziarno?
– Rzetelnie powiedziawszy, i garniec dużo….
– Czekaj pan, ja tu zaraz obrachuję, co z niego mieć można….
I porzuci wszy ro zpako wy wanie, i ia da przy biórku, bierze arkusz papieru i pisze, medytuje, co się da zebrać w pierwszym roku, co już w drugim, a z tego znowu eo w trzecim. Potem wrydobywa mapę Sosnówki, przeznacza dla tego owsa odpowiednie polot ki płodozmianu, a w końcu dochodzi do tej konsekwencya że obliczywszy objętość stodół na stopy kubicznc, takowe ledwie sani owies pomieszczą.
– Co my zrobimy w takim razie, panie Buraczyński?… Ma, będziemy pakować pszenicę i żyto w stosy, jak na Podolu… tylko czy tu kto umie stawiać?
– Poradzi się wielmożny panie, jest tu we wsi Fedko rusiu, co się z Giwoździówną ożenił, on z tamtych stron i powiada że wystawi stogi jak dom….
– No pamiętajże pan, bo inaczej wszystko się zmarnuje….
– Mój Boże – odzywa się na to Buraczyński – jaka to dobra rzecz mieć taki rozum jak wielmożny pan…. Prawdę powiedziawszy, wielmożny pan zawsze eos nowego wysztuderuje i na końcu świata odszuka….
– A widziałoś pan te konopie chińskie? Tu w katalogu pisze, źe wyrastają im pięć metrów, to jest naszycii łokci dziesięć…. Maryniu, Maryniu! – woła do drugiego pokoju – pójdźno zobaczyć konopie chińskie, to juź moje serce dla ciebie sprowadziłem.
– Dobrzeby to było – rzecze wchodząc pani Jakóbowa – żeby tak drogo nio kosztowało…. Zlituj się, taka paka nasion…. Kubciu, jak ty masz sumienie szastać pieniędzmi….
– Prawdę powiedziawszy – przerywa, chrząkając przez rękę ekonom – to nie jest szastanie, to się do ziemi ciska z pozwoleniem. Opłaci się to z procentem. Ziemia, proszę wielmożnej pani, to jest najlepsze schowanie, prawdę powiedziawszy, lepsze od spichrza…. Już to mnie nikt o wyrzucenie centa nie posądzi, ale jak idzie o ziemie, to koszulębym zdjął i tam schował…. Ziemia jest wszystkiego stworzenia rodzica, jest niby…. jako….
– A tam znowu kto jedzie? – zawoła nagle pan Jakób, nadstawiając ucha…. Zobacz no pan prędko….
Ekonom wybiegi do ganku, i wraca natychmiast Z wiadomością, że jakiś pan słuszny w niedźwiedziach, najętemi końmi….
Marynia schroniła się do swogo pokoju, będąc jak zwykle nieiibrana, a Kubcio z bardzo niesmaczna mina wyszedł do sieni.
– Ach, to ty Izydorze! – zawoła, zdejmując futro z przybyłego – kopę lat,… daję słowo kopę lat….
– Ja, ja, w swej własnej osobie – mówi tubalnym głosem, wtaczając się do kan-cellaryi wysokiego wzrostu mężczyzna, – Ale ty mój Kubo, żebyś nie przemówił, tobym cię nie poznał…. Bój się Boga, co się z ciebie zrobiło? Zmalałeś, schudłeś, wyrudziałeś jak stara wiewiórka,… No, pójdzie do okna, niech ci się przypatrzę…. Prawda, wyglądasz jak człowiek, ua którym już uioch rośnie….. Czegóż stoisz, uściśnijżo mię….
– CóŻ chcesz, przy gospodarstwie…
togo…… – sumituje sio zażenowany pan Jakób, bo rzeczywiście w zabrudzonym kożuszku i w wielkich nieczyszozonych butach gospodarskich wyglądał raczej na werklircra ślusarskiej fabryki, aniżeli obywatela ziemskiego.
Przybyły.jak wiemy już, pan Izydor jest bratem stryjecznym i kolegą szkolnym panu
Jakóba, obecnie notaryuszem w jednem z większych miast wschodniej Galicji. W szkołach jeszcze uchodził za dowcipnisia, jak to mówią, kutego na wszystkie cztery nogi, teraz wiec dość było spojrzeć na okrągła i wiecznie śmiejącą się twarz jego, na te wypukłe czarne i troche przymrużone oczy, na dużo czerwone wargi, aby odgadnąć, że te wszystkie szkolne przymioty, z przybytkiem smakoszostwa jeszcze bardziej się spotęgowały.
– Kuba, coż ty oniemiałeś, czy co? A każże poznosić rzeczy do jakiego kąta i pójdź niech cię jeszcze raz uścisnę…. Czegóż się boisz, obejdę się delikatnie z tobą, bo widzę źeś mizerota…. Wypadł mi tu interes w te strony, i myślę sobie, osiem lat nie widziałem Kuby, więc muszę go ucałować, no nadstawże twoją wiewiórczą trąbę!… Niech mię licho porwie, ales ty kompletnie podupadł..,.
Uwolniwszy się z uścisków Izydora, coraz bardziej zakłopotany gospodarz wybiegł na ganek, kazał poznosić rzeczy do gościnnego pokoju, w którym jak na złość z polecenia Maryni stały poustawiane rzędem ogromne garnki z mlekiem dla prędszego zsiadania. 1
– Moja droga – rzecze, wpadając do sypialni – ubieraj się prędzej i wychodź….
– Któż przyjechał?