Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Słońce i Księżyc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słońce i Księżyc - ebook

Jest to zbiór wybranych wierszy, które ukazały się w trzech wcześniejszych wydaniach, tj. w „Alternatywne teksty”, „Zagłuszadło” i „Wilk i Zając”. Wydanie to zostało rozszerzone o kilka nowych, ciekawych tekstów. Zbiór należy traktować, jako zbiór najlepszych tekstów Janka Kuffa przełomu 2019/2020.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-546-5
Rozmiar pliku: 1 019 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Róg obfitości

Przychodzę do Ciebie

Z rogiem obfitości

Zrobisz z nim, co zechcesz

Lecz, gdy skosztujesz

Choć odrobiny

Już nigdy nie będziesz

Patrzył na świat

Tak, jak wcześniej

To nie poezja

Ani proza

Ani też liryka

To tylko słowa

Których czasem

Lepiej jest unikać

To tylko mowa

Która potrafi budować

I niszczyć

Sam musisz odpowiedzieć

Sobie na pytanie

Czy chcesz poznać więcej?

Czy chcesz ujrzeć jeszcze?

Czy wolisz stanąć z boku

I patrzeć, jak inni

Biorą życie w swoje ręceBariera

W tej samotności

Poskładanej

Między moim

I Twoim światem

W tej płaszczyźnie

Na tych bezdrożach

Powołuję do życia

Kolejny tekst

Następny wers

Który wierci się

Przez nią

Tunelując do świadomości

Ona jednak

Jak wyschnięta posadzka

Gładka

i twarda jak skała

Dotarcie do celu

Zbyt wiele

Będzie kosztować

Nie czas i miejsce

By marnotrawić siły

Tych kosztów

Nie da się wliczyć w starty

Zdobyć nań fundusz

Czy materiał

W końcu i wiertło

Zadrży

I pęknie w pół

Nim dosięgnie celu

Już dawno był czas

Aby się poddać

Lecz nikt nawet

O tym nie pomyślał

Wszyscy dłubią

Walą młotami

Dobijają się

By wreszcie

Zrobić chwilę przerwy

A po przerwie

Znów kłują i dłubią

Bo muszą

Bo taka ich natura

Może kiedyś przebiją

Tę barierę

Silną, jak nic innego

Może kolejne pokolenia

Dotrą do upragnionego celu

A może nikt nigdy

Nie dowie się

Co po drugiej stronieW spadku

Nie było mnie tu

Kiedy podążałem za pieniądzem

Za żądzą

Lepszego życia

I choć wszystko

Było inne

To dostałem to

Czego chciałem

Zagubiony

Po drugiej stronie świata

Popadłem w konsumpcjonizm

I brak etyki

Gdy na koncie rosło

Stawałem się ideą

Z brakiem rozsądku

Towarzyszu, przyjacielu

Czemu nie otworzyłeś

Mych oczu

Czemu pozwoliłeś błądzić

Uciekać w bezsens

Zamiast budować szczęście

Wśród rodzinnych zakątków śląska

Oskarżam Ciebie

Tak, jak Ty mnie oskarżałeś

O brak serca

O brak sumienia

Dziś wplatam w zdania ojczystej mowy

Wtrącenia z tułaczki po świecie

Po co mi to

Czego i tak nikt nie chce

Czym nie powinienem dzielić się z dziećmiJarzębina

Nie ma Cię

Stara, spróchniała jarzębino

Ścięta i rozerwana

Na drzazgi

Wróble przylatywały kiedyś

Zjadać twe owoce

Teraz nie ma owocu

Ani ptaszków

Siadywaliśmy, jako dzieci

W cieniu Twej rozrzedzonej korony

Pochłonięci dziecięcym

Śmiechem

Radość przemija

Wraz z nowym wiekiem

Z każdym rokiem

Życia po dzieciństwie

Z czasem nastaje

Subtelne zrozumienie

Lub otępienie umysłu

Każdy dostaje to

Na co zasłużył

Nie ma już dzieci na ławce

Czasem brak radości w życiu

Nie ma jarzębiny

Która tylko brudziła chodniki

Tylko śmiech jeszcze słychać

Sporadycznie, wyrywkowo

Tak trudno jest się przyznać

Że czasem nie ma się do kogo śmiaćPrzez zaschnięty atrament

Wciąż wiercę się przez ścianę

Przez zaschnięty atrament

Ciągle pozostaje draniem

Choć skończyłem z tym na amen

I powielam stare słowa

Myśląc, że robię od nowa

Ale prawda jest wciąż inna

Woda stale będzie płynna

I choć lodu tu nie skruszę

Choć zaduchu nie przyduszę

I suchoty nie osuszę

To przemilczę choćby głuszę

No i ciągle jestem stróżem

Swoich nocnych opowieści

Dłubiąc twardą skałę dłutem

Zakończonym końcem pieśni

Stale z rozdartym serduchem

Kopcę będąc kocmouchem

Z coraz słabszym wzrokiem, słuchem

I z czupryną na poduchę

Kładę wreszcie swoje twory

Pod publikę tej potwory

Nawet gdyby dali fory

To nie zdążę skończyć story

I w ostatnim swoim wątku

Myśląc, że wszystko w porządku

Czekam popołudnia piątku

Żeby zacząć od początku

I wciąż wiercę się przez ścianę

Przez zaschnięty atrament…Na granicy ułudy

Budzę się, by się zbudzić

Szturcham się żwawo

By do życia znów powrócić

Sen był koszmarem

Już do niego nie chcę wracać

Życie nie inaczej

Z boku na bok nas przewraca

Czasem można stanąć prosto

Głowy wyżej dać nie idzie

Ludzkość na wzór boski

Ma ze sobą jedno życie

Niżej upaść można

Kładąc się na ziemi wpół

Wszystko można poznać

Idąc jeszcze niżej w dół

Wielu jednak nie chce

Doznać tego na swej skórze

Niosą się na ręce

Wznosząc jak skrzydła ku górze

Jednak spadać z tak wysoka

Na podglądzie złej gawiedzi

Tylko jedna droga

Ku podłożu ciągle lecisz

I jak Ikar orle pióra

Gubisz stale na swej drodze

Czasem lepiej być na ziemi

Niż innym ku przestrodze

Orzeł z Ciebie żaden

Żaden jastrząb ani sokół

Kiedy jesteś tak wysoko

Lepiej już nie spuszczaj wzroku

Więc idę ze spuszczoną głową

Po spalonej, czarnej ziemi

W grobie jedną nogą

Jednak diabli mnie nie chcieli

Niżej tylko przepaść

Oceany, ostre skały

Czas jednak uciekać

Nim to diabły przemyślały

Patrzę więc przed siebie

Ani wyżej ani w dół

Jaki jestem — nie wiem

Lecz zostało życia pół

Może ta połowa wieku

Lepsza trochę będzie

Spadną znów kasztany

Żółte liście i żołędziePrzed siebie

Zatopionym statkiem

Pędzę w góry

Krok wiedzie przez morze

I śniegowe kry

Wokół na hałastrę

Patrzą z góry

I świat budzą

Tak niewdzięczne sny

Po akrylowych rzekach

Suną łodzie

Lecz wyblakły wody

Tu i tam

Gdyby przeżyć życie

Z sobą w zgodzie

Kroku byś nie zrobił

Za granicę bram

Statek pachnie jeszcze

Jarzębiną

Co rosła przed mą klatką

Dawnych dni

Mowa wiąże głoski

Ciężką śliną

Tak, że słowa stygną

Tak jak białe kry

Sosnowym mostem

Przejdziesz w jedną stronę

I kroki popchniesz

Byle dalej stąd

Mostek marny

Za Tobą zatonie

Idziesz więc przed siebie

Czy to nie jest błąd?Wcale nie jest źle

Czy to bławatek

Czy to jest statek

Łakomie zjadam

Marmoladę

Jadę mym gratem

Już poza światem

Każdemu chyba

Dałbym radę

Wyostrzone zmysły

Na pomoc przyszły

Gdy znów znalazłem

Się w czasie przyszłym

I znów nazajutrz

W mym własnym kraju

Mogę bajdorzyć

Baju Baju

Choć wciąż na skraju

Swego bankructwa

To już nie wierzę

W światowe bóstwa

I z samym sobą

Jadę tą drogą

By już nie musieć

Oszukać nikogo

Bo z samym sobą

Zniszczonym chorobą

Kładę poduszkę

Pod ciężką głową

A jednak wciąż

Zawijam jak wąż

Produkuje stos

Niechcianych listów

Nie dotrze głos

Choćby miał coś

Co zagłuszyło by

Odgłos miasta

Tak więc już nikt

Tak jakbym znikł

I wcale nie jest

Źle mi z tymGłupawy film

Przyszło też śmiać się

Z głupawych filmów

Na chlebie pasztet

Przeprosił widzów

W kieszenie kamień

Na nowy dom

Prześlij mi paczkę

Daleko stąd

A w powietrzu

Chmury tworzą zgrany szyk

Pierwszy na przejściu

Nie zatrzyma mnie już nikt

Odlot na zachód

Tam gdzie miasta dotykają nieba

I zamiast piasku

Tylko Ciebie mi tam trzeba

Muzykologia

Przecież wiesz, że lubię słuchać

I ślepa droga

Otworzy przed nami zielone wzgórza

I Wielka Stopa

Nie przyjdzie straszyć dzisiaj nas

Bo to listopad

Chmur czarnych na niebie głaz

A w powietrzu

Chmury tworzą zgrany szyk

Pierwszy na przejściu

Nie zatrzyma mnie już nikt

Odlot na zachód

Tam gdzie miasta dotykają nieba

I zamiast piasku

Tylko Ciebie mi tam trzeba

Pomalowane

Na czerwono nasze twarze

To nie atrament

Zabrane worki codziennych marzeń

Na naszej drodze

Krasnal z całkiem zieloną czapką

Czy nam pomoże

Do celu dojechać gładkoMam bilet do Australii

Tak do Ciebie piszę

Bo wokół świat smutny

Znowu lecą liście

Na chodniki brudne

Stałem pod Twym oknem

Tylko krótką chwilę

Ubłocony błotem

Schowałem co chłód kryje

A tam lato w Australii

Pełnia życia, gołe plaże

Surfing na fali

Panny ciała sobie smażą

I kangury kicają

Jak króliki po sałatę

Rekiny nie przestają

Zjadać przyjezdnym tratew

A tu noc coraz dłuższa

Mroczne są popołudnia

Pełno reklam kusi

By wyłączyć głośne pudła

I tu słowo dają inni,

Że lepiej już nie będzie

Trzeba uzbroić niewinnych

Zanim zło z ciemności wzejdzie

A tam gołe plaże kicają

Jak kangury po sałatę

Króliki się smażą

Nikt nie pije tu herbaty

I Australia reklamuje

Rekiny tego lata

Pełnia życia odchodzi

Przyjezdnym na tratwach

Wolę ciemność i mroki

Od rekinów w pełni życia

Choć stawiam bardzo chwiejne kroki

To nie żyje życiem widza

I herbata też smakuje

Gdy ciepłą się zaparzy

Nie potrzebuje jeść królików

I wolę ich nie smażyć

A tam gołe rekiny

Kicają po plaży

Kangur Australię

Do herbaty smaży

Pełnia życia na tratwie

Królikom przemija

A reklama w pełni lata

Po pannach się odbija

I tak piszę do Ciebie

Bo wokół świat smutny

Chciałem jechać do Australii

Lecz zostawię to na później

Zaparzyłem już herbatę

I czekam aż odpowiesz

Zostawię to na potem

Co chodzi mi po głowie

A tam kangur w pełni życia

Pojechał do Australii

Tam panny to króliczki

A króliczki to panny

Tam mogę być rekinem

Surfując na mej tratwie

Herbatką to popiję

I założę tam smażalnie

A tam na reklamie

Rekin zajada królika

Kangur surfuje

W necie po przymiotnikach

I herbata w smażalni

Pod szyldem „Na tratwie”

Goła panna na plaży

Reklamuje Australię

A tam rekin na tratwie

Kangura zajada

Królik w pełni życia

Zaczął po ludzku gadać

I w smażalni herbata

Pannę poparzyła

A reklama Australii

Krótkim życiem żyłaWłaśnie, co dopiero

Tak sobie napisałem

Żeby było śmiesznie

Potem okryłem się Twym ciałem

By ocieplić powietrze

Pod powierzchnią luster

Schowałem stare książki

I złapałem miłość

Za majteczki w groszki

Pod sklepem skubnąłem

Paczkę Cheatos za 3 złote

I okrywając się Twym ciałem

Zostawiłem je na potem

Znów zajrzałem do ula

Czy papiery się zgadzają

I w pogniecionej koszuli

Nasłuchiwałem jak ten zając

A wieczorem w browarze

Kumpel ważył kawę na zegarze

Koszulina na mnie

Wyprasowała się z czasem

I w tym ciągłym harmidrze

I hałasie jak z głośnika

Ty grałaś na trąbce

Po tym jak z pokoju znikłaś

Koledze darowałem

Darowiznę na tacę

I leżąc pod Twym ciałem

Znów wyszedłem na spacer

A w nocy znów chrapałem

Jak z dziobem w wodzie flaming

Pod przykryciem znowu spałem

By więcej już nie przytyć

Aż wreszcie nazajutrz

Znów okryty aż po szyję

Sprawdziłem w butelce

Czy jeszcze w ogóle żyję

I w skrzynce na listy

Znalazłem Twoją pocztę

Musiał wiedzieć, że będziesz

Znów z tym niedobrym chłopcem

Tylko czemu na drzwiach

Twe nazwisko przy moim

Czemu jedna litera

Obok drugiej stoi

Czyżbym tak naprawdę

Stracił czasu poczucie

Po tylu razem latach

Dziś budzę się z wyrzutem

I okryty po szyję

Drapiącym kożuchem

Znów się czuję

Jak wyrzucony za burtę

I co dalej z tym zrobisz

Powiedz mi kobieto

Żem się obudził

Lecz niestety, co dopieroJakbym to nie był ja

Tak to był prosty dzień

Nareszcie myśli przyszedł kres

Wreszcie można poddać się

Bo oryginałów nie ma — wiesz

Bo kozłem kozioł jest

We śnie sny tkwią już też

A w nocy ciemność gra

Jakbym to był znów ja

A potem znów przychodzi dzień

Normalność mija mi

W paniczny wpadam lęk

Że znowu ze mnie będziesz Ty

Bo kozłem kozioł jest

Na jawie jawa jest już też

Blask w oczach znowu gra

Jakbym to nie był ja

A pośrodku wcale nie ma nic

Chciałbyś choć czasem pomiędzy trochę być

Ale ta gra — jawa czy sny

Pomija mnie w noc i we dniTak bardzo chciałem polecieć do nieba

Gdzie słowo Twoje ma jeszcze znaczenie

Wsiadłem w samolot, gdy była potrzeba

I poleciałem prosto do Ciebie

Ale samolot tak szybko szybował

Że wpadł w ciemność nieprzeniknioną

I zamiast z Tobą iść ręka w rękę

Straciłem całkiem swoje znaczenie

Nie dowierzam wcale mym myślom

Które kłamią, że pragną spokoju

Czeluść zerka znów oczywiście

Pokład pochłania burza nastrojów

I ręka w rękę z bratkiem tam z dołu

Już nigdy nie będę chciał lecieć w górę

Gdy kark wciąż zginam we własnym pokoju

Przypięty do cienia, tak jakby sznurem

Opada głowa i zamykają się oczy

Nad głową burza, czarna chmura duje

Nie trzeba mi słów starych proroków

By wiedzieć, że życie swoje psuję

Ale tak psuję, jakby naprawiając

Po drodze drażnię swoje przeznaczenie

Gdybym wciąż leciał nie mógłbym dziś stanąć

Spojrzeć z dołu na mniejsze znaczeniaPrzeproś się z gwiazdą

Przeproś się z gwiazdą i tchórzostwo puść

Tak mimochodem i jakby to już

Przeleć przez przełęcz na zdjęcia tle

Kamień za siebie i do siebie tlen

Nie kołysz się na każdej z fal

Nie budź do życia więcej niż żal

Słowo daj sobie, że w trudne dni

Zrobisz co możesz, by zwyciężyć nic

A potem stań na głowie

I przeproś się z gwiazdą

To nie Opole

Tu słowa się ważą

A potem drżyj jak kamień

W stałej frekwencji

Zawsze dostaniesz

Zeszyt do lekcji

Przeproś się z gwiazdą w jeziora tle

Weź własność na własność i na chlebie dżem

Nie karz się karą za czyny złe

Twa postać na jawie może być w śnie

Angażuj złoża i pokłady sił

Nie wbijaj w ręce zbyt ostrych szpil

Przeproś się z gwiazdą, jak przeprasza gość

Nie jesteś na zawsze i nie jesteś na złość

A potem stań na głowie

I przeproś się z gwiazdą

To nie Opole

Tu słowa się ważą

A potem drżyj jak kamień

W stałej frekwencji

Zawsze dostaniesz

Zeszyt do lekcjiJak kropla rosy

Stałem na skraju

Lecz z przepaścią na bakier

Chciałem wybadać

Co poda dziś Klakier

Przez ciężkie zęby

Pijałem kawę

Odejść czy zostać

Na dobrą sprawę

Byłaś jak kropla rosy

Na moje włosy

Jak balsam na skórę

Co przerzedza chmurę

Jak promień światła

Na gołej klacie

Byłaś i przepadłaś

W ciut innym temacie

Zmieniam swoje

Złe przyzwyczajenia

Choć olewam szkołę

I złorzeczenia

To płynę z prądem

Pod prąd i w poprzek

Miłość nie jest jądrem

Tego co powiem

Byłaś jak kropla rosy

Na moje włosy

Jak balsam na skórę

Co przerzedza chmurę

Jak promień światła

Na gołej klacie

Byłaś i przepadłaś

W ciut innym temacie

Serwuje nerwy

Całkiem bez przerwy

Chciałbym pojeździć

Lecz nie mam werwy

Bez Ciebie znaczenia

Całkiem wyzute

I znów złorzeczę

Na za drogi skuterPatrzę na świat

Przez krzywe lustra

Zasnął mój brat

By zasłonić mi usta

Pusta jest ma

Zepsuta dusza

Gdy nie masz szans

Spągu nie puszczaj

Chociaż się wali

I padasz na twarz

Przeliczasz dane

Zamkniętych spraw

Przesłaniasz oczy

By nie patrzeć w dal

Horyzont w dotyk

I na szyję szal

A potem wszystko

Oceniać chcesz

Nie przyszła przyszłość

Choć pada deszcz

A potem wszystko

Życiem znów zwiesz

Spójrz w krzywe lustro

I wyprostuj zez

Czerwona magnolia

Łapie powietrze

Wewnętrzna niezgoda

Wypływa na powierzchnię

Choć zła jest pogoda

To ciągle biegnę

Czerwona magnolia

Spogląda zezem

A zła pogoda

Przygląda się biernie

Pod nogi kłoda

Lecz ciągle biegniesz

Aż w końcu się wali

I padasz bez tchu

Z szyi Twój szalik

Kilka przeklętych słów

A potem wszystko

Oceniać chcesz

Nie przyszła przyszłość

Choć pada deszcz

A potem wszystko

Życiem znów zwiesz

Spójrz w krzywe lustro

I wyprostuj zezZnowu burzę harmonogram

Przez świetlisty gwiazdek blask

Dobrą duszę chciałbym spotkać

Noc nie daje jednak spać

Kłącza plączą się po nogach

Przywiązany jestem tu

W telewizji stary program

Nie dopuszcza diabłów stu

Przełęcz śni mi się po nocach

Górskie szczyty dziennych Tatr

Do wsi znów przyleciał bocian

Będzie żabki sobie jadł

Porost nie chce się rozplątać

Choć wyrywam buty z nóg

Bez pamięci chwytam kłącza

Ale ciągle jestem tuGłupie głupoty

System nie chce mnie rozpoznać

W podróż drogą pełną doznań

Jutro przejedziemy Poznań

Obce kraje trzeba poznać

Tam kultura się kulturzy

Tam się mury stare burzy

Wielokulturowa masa

Szuka gdzie jest lepsza kasa

Tam się możesz bardzo zdziwić

Że wystarczy tutaj przybyć

I być swoim tak od razu

Nie słuchając się nakazów

Tutaj dziwić się nie można

Że ta droga jest już drożna

Czy nie lepiej jednak na zad

Po swojemu se pogadać

Czy nie lepiej w swoim domku

Być matołkiem stary Tomku

Niż gdzie indziej w ludzi kupie

Myśleć swe głupoty głupie
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: