Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słońce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Słońce - ebook

Ostatnia książka Heleny Mniszkówny. Historia w niej opisana to dramat młodej hrabianki Zuzanny, która zmuszana do zaaranżowanego małżeństwa ucieka i ukrywa się pod zmienionym nazwiskiem. Z wybawieniem przybywa tajemniczy mężczyzna.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-264-2650-2
Rozmiar pliku: 449 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MOJA BABCIA — HELENA MNISZEK

Znałam Ją już tylko z dużej, portretowej fotografii, która — od kiedy pamiętam — zawsze wisiała w pokoju mojej Mamy. Byłam dumna, że ta piękna pani w wytwornej sukni, czarnym, stylowym kapeluszu i perłach na szyi — to moja Babcia. Taki wizerunek dopełniały wspomnieniowe opowieści, zwłaszcza zaś starej piastunki, która wiele lat spędziła w domu dziadków, wychowując ich dwie córki-bliźniaczki.

— _To była najprawdziwsza dama —_ zapewniała mnie niania — _nie jakaś tam udawana. Nawet w najlepszym towarzystwie wyróżniała się szykiem i urodą._

* * *

Urodziła się w ziemiańskiej rodzinie 24 maja 1882 roku w Kurczycach na Wołyniu. Tam, ojciec jej, wszechstronnie wykształcony agronom, przez jakiś czas zarządzał dobrami zaprzyjaźnionych hrabiostwa Męcińskich. Na Kresach więc spędziła dzieciństwo. Tam też, nad rzeką Słuczą, zauroczona piękną i bujną przyrodą, wzruszała się pierwszymi lekturami. Już wtedy próbowała własnego pióra, wypełniając kajety młodzieńczymi wynurzeniami, a także wierszami. Jednak od najmłodszych lat największą jej pasją było czytanie. Sienkiewicza uwielbiała do tego stopnia, iż potrafiła recytować z pamięci całe fragmenty „Trylogii”. Z tego też powodu nazywano ją w domu imieniem Kurcewiczówny — Halszka.

Bardzo wcześnie wyszła za mąż za Władysława Chyżyńskiego, by razem z nim znów opuścić rodzinne Podlasie i przenieść się na Litwę. Przebywając w towarzystwie tamtejszej arystokracji, uczestnicząc w przyjęciach, balach, polowaniach, rozpoczęła światowe życie młodej damy.

Tam urodziła dwie córki. Tam również, pod wpływem obserwacji środowiskowej, w głowie tej zaledwie dziewiętnastoletniej „sentymentalnej romantyczki”, zrodził się zamysł napisania, a nawet powstał pierwszy szkic późniejszej „Trędowatej”. Gdy powróciła do rodzinnych Sabni po przedwczesnej śmierci męża, miała już gotowe pierwowzory swoich powieściowych bohaterów.

„Trędowatą”, która przesądziła, a nawet rzuciła cień na całą jej twórczość literacką, pisała przez parę lat. Nie marzyła przy tym, aby zostać pisarką. Odczuwała tylko — jak to żartobliwie określiła — „ten nieszczęsny mus bazgrania”.

O wydaniu tej powieści zdecydował przypadek, albo szczęśliwy zbieg okoliczności. Otóż, jej stryj, Józef Mniszek-Tchorznicki — znany warszawski lekarz, który wprowadził obowiązkowe szczepienia przeciwko ospie, żyjący od czasów studiów w zażyłej przyjaźni z Bolesławem Prusem, pokazał mu rękopis swojej bratanicy. Pradziadek z kolei, zachęcony pochlebną opinią tak znakomitego, literackiego autorytetu, sfinansował pierwsze wydanie tej powieści.

O spotkaniu młodej debiutantki ze sławnym pisarzem czytałam we wspomnieniach Babci jako o „jednym z najwznioślejszych przeżyć”. Uskrzydlona pierwszym sukcesem wydawniczym zdecydowała się na dobre poświęcić pracy literackiej. Gdy po powtórnym zamążpójściu została żoną obywatela ziemskiego, Antoniego Rawicz-Radomyskiego, na swoim koncie miała już kilka nowych książek.

* * *

_—_ _Kuchary_ — wspomina Mama — _na zawsze pozostaną w mojej pamięci jako cudowny, szczęśliwy dom rodzinny._

Do tego dużego majątku, z pięknym białym dworem, otoczonym starym parkiem i sadem owocowym, przenieśli się dziadkowie z mniejszej posiadłości Rogale, kiedy na świecie były już kolejne dwie córki-bliźniaczki.

— _Twoja Babcia była wyrozumiała, kochająca i troskliwa. Dbała nie tylko o nasze wychowanie, ale i przyjemności. Czytała nam często książki, opowiadała o świecie. Jednak większą część dnia spędzałyśmy pod opieką niani. Wówczas wiedziałyśmy, że twoja Babcia pisze. Pamiętam, jak wszyscy chodzili na palcach, kiedy drzwi od różowego buduarku były zamknięte. Powtarzano nam, że musimy zachowywać się cicho i nie przeszkadzać Mamie w pracy. A pisała do późna w nocy, nieraz i do białego rana._

Dziadek był ślepo w niej zakochany. Sam zajmował się sprawami majątku. Imponowało mu, że jego żona jest znana i popularna; że „pisze piękne książki”. W tym czasie wydała już większość swoich powieści. Wciąż pisała i pisała. Wydawcy naglili, gdyż książki rozchodziły się błyskawicznie. Posyłała do Kijowa, Warszawy, Wilna, Poznania coraz to nowe tytuły. W ocenie swych prac zdana byla wyłącznie na siebie.

— _Pamiętam —_ mówiła Mama — _jak twoja Babcia wieczorami czytała nam świeżo napisane rozdziały, ale my nie byliśmy obiektywni. Bardzo pobieżnie robiła korekty, gdyż teksty wyrywano jej niemal spod pióra. A potem, gdy przychodziła prasa z niepochlebnymi recenzjami, płakała. Ale z natury swej była pogodna i pełna humoru. Brylowała elokwencją i dowcipem, więc zapraszano ją na wszystkie przyjęcia i uroczystości._ Wy_głaszała okolicznościowe toasty, recytowała wiersze. Nasz dom słynął w sąsiedztwie z gościnności._ _Pamiętam, jak w letnie miesiące bywało u nas pełno przyjezdnych, którzy całymi tygodniami mieszkali w Kucharach. Wesoło było wtedy, grało się w tenisa, pływało łódką po stawie, śpiewano wieczorami w salonie. Ale gdy przebywała w Kucharach sławna Wanda Wermińska tylko jej śpiewu słuchano. Lubiły tutaj przyjeżdżać znane wówczas pisarki — Helena Pajzderska (ps. Hajota), czy Zuzanna Rabska. Gościem bywał także Jarosław Iwaszkiewicz; dobrze się też czuli sąsiedziziemianie. Babcia wówczas sama rozporządzała menu, zajmowała się dekoracją stołu, robiła piękne bukiety._

Jednak nie tylko życie towarzyskie i pisanie wypełniało jej czas. Zajmowała się również działalnością społeczną i charytatywną. Była przewodniczącą Koła Ziemianek, założyła szkołę, koło teatralne, ochronki dla dzieci wiejskich. Jeździła z odczytami po wsiach. Pomagała biednym i potrzebującym. Jeszcze w Rogalach podczas I wojny światowej w swoim domu udzielała opieki rannym żołnierzom.

* * *

_Uwielbiała długie, samotne spacery po parku. Twierdziła, że kontakt z naturą oraz gra na fortepianie dają jej natchnienie. Całymi godzinami, szczególnie ulubioną, szarą porą, grała sonaty Beethovena lub utwory Chopina. Często byłam jej wierną słuchaczką siedząc cichutko na kolanach ojca. Pamiętam też, jak w okresie świątecznym grała kolędy, a zebrani w salonie domownicy i goście śpiewali._

Ten zwyczaj do dziś podtrzymuje moja Mama, gdy każdego roku w wieczór wigilijny zbiera się u niej w Warszawie trzypokoleniowa rodzina.

Była bardzo wrażliwa, a nawet egzaltowana, stąd i jej niebywała fantazja twórcza oraz język, jakim posługiwała się w swoich książkach. Każde marzenie, przeżycie, zauroczenie, gdy przelała na papier, zamieniało się – jak sama mówiła – _w wartki potok skrzydlatych słów i kwiecistych opisów._ Bardzo silnie przeżywała swoje porażki, a towarzyszyły one jej odkąd wydała pierwszą powieść. Krytycy często zatruwali ją złośliwościami, a czytelnicy i wydawcy pilili o nowe książki. Literaci — Słoński czy Gomulicki — powściągliwie, ale na ogół przychylnie traktowali jej twórczość. Antoni Lange, poważne pióro tego okresu, nazwał Babcię „spadkobierczynią sławy pani Rodziewiczówny”.

Nie odmawiano jej „iskry bożej” i niewątpliwych zdolności, zachęcano do dalszej pracy, ale krytykowano zbyt kwiecisty styl i niedopracowanie tekstów. Babcia, czytając recenzje, często przyznawała im racje, ale cóż, skoro pióro _„zawsze przeistaczało się w niesfornego wierzchowca, który nieokiełznany targał przez dwa tomy”._

_Przyjeżdżała do Warszawy odwiedzać nas w klasztornej szkole sióstr Nazaretanek. Mieszkała zawsze w hotelu. Zabierała nas na zakupy do Braci Jabłkowskich, prowadzała do opery, teatru, kawiarni. Nigdy nie bywała jednak w modnych wówczas salonach literackich, chociaż korespondowała z Nałkowską, Rodziewiczówną, Makuszyńskim. Nie zabiegała o względy krytyków, nie udzielała wywiadów. Kiedy odbyła się w Warszawie długo zapowiadana i z niecierpliwością oczekiwana premiera „Trędowatej” z Jadwigą Smosarską w roli głównej, Babcia chcąc zachować incognito wyszła z kina przed końcem filmu. Na inne premiery sfilmowanych swoich powieści w ogóle już nie pojechała. Ucieszyła ją natomiast uroczystość w warszawskim PEN-CLUB-ie przy okazji szesnastego wydania „ Trędowatej”, kiedy to Janusz Ossendowski wręczył jej okolicznościowy, złoty sygnet na którym wygrawerowano sentencję: PER ASPERA AD ASTRA._

„Cierniową drogę”przepowiedział Babci już Bolesław Prus, jej — jak mawiała — _literacki ojciec chrzesny._

Zupełnie nie potrafiła zadbać o swój literacki _image,_ jak i należne profity z kolejnych wydań książek. Pieniądze — jak mawiała — _ze swej literatury_ przeznaczała na książki, eleganckie drobiazgi, podróże, które również były jej wielką pasją oraz działalność charytatywną.

— W_1931 roku zmarł dziadek i ponownie została sama. Nadszedł dużo smutniejszy okres jej życia —_ wspomina Mama. — _Pozbawiona jego opieki, sama musiła zająć się wszystkimi sprawami związanymi z prowadzeniem majątku. Borykała się z kłopotami dotąd jej obcymi. Obie starsze córki powychodziły za mąż; my byłyśmy w szkole w Warszawie. Coraz mniej pisała, wycofała się z towarzystwa. Zdawała już sobie sprawę, że powoli kończy się nie tylko jej kariera literacka. Zaczęła podupadać na zdrowiu, kiedy jeszcze szkicowała swoją ostatnią powieść._

Ostatnie sześć lat życia to już ciężka, nieuleczalna choroba. — _Choroba Babci, jej początek —_ wspomina Mama — _to jakby wątek z jej powieści. Bardzo emocjonalnie przyjęła wiadomość o śmierci w katastrofie samochodowej królowej belgijskiej, Astrid. Zemdlona, upadła. Doznała wylewu, który spowodował częściowy paraliż._

Wysiedlona z Kuchar przez Niemców, zmuszona była zostawić dom, do którego już nigdy nie wróciła. Sparaliżowana, z niezbędnymi jedynie rzeczami, dotarła na wozie wraz z córkami do rodzinnego majątku Sabnie. Tam serdecznie zaopiekowała się nią jej młodsza siostra. To były już ostatnie lata chorej Babci. Smutna i nieszczęśliwa, nie doczekała sędziwego wieku. Do końca pielęgnowana przez siostrę i córkę, zmarła w Sabniach 18 marca 1943 roku. Spoczywa na cmentarzu rodzinnym w Zembrowie koło Sokołowa Podlaskiego.

* * *

Helena Mniszek napisała blisko dwadzieścia powieści, nowel, a także baśń opartą na motywach mitologicznych. Wszystkie one miały przed wojną po kilka, a „Trędowata” i „Ordynat Michorowski” — kilkanaście edycji, i to tak znanych oficyn wydawniczych, jak Idzikowski w Kijowie, Gebethner i Wolff w Warszawie, Rzepecki w Poznaniu.

Najbardziej znane powieści: „Trędowata”, „Ordynat Michorowski” i „Gehenna”, doczekały się ekranizacji. „Trędowatą” nakręcono dwukrotnie, a odtwórczyniami głównej roli były największe gwiazdy — Jadwiga Smosarska i Elżbieta Barszczewska.

Po wojnie z oficjalnym przyzwoleniem podrwiwano z Babci książek. Jednak legenda „Trędowatej” była żywa, a powieść wciąż zaznaczała swoją obecność. Początkowo krążyła w ręcznych odpisach, później drukowana w odcinkach przez różne „popołudniówki”, doczekała się kabaretowych pastiszów, kolejnego książkowego wydania, tym razem przez Wydawnictwo Literackie, a także adaptacji telewizyjnej oraz nowej, trzeciej z kolei wersji filmowej.

Jedni nad nią płakali, inni się śmiali.

Moja Mama, jak niegdyś Babcia, broniła się przed prasą, nie chciała udzielać wywiadów. Wyjątek uczyniła dla znanej autorki i dziennikarki, Barbary Wachowicz, której ciepły stosunek do Heleny Mniszek i jej książek wzbudzał sympatię i zaufanie. Dlatego też jedynie ona nakłoniła Mamę do wspomnień, które poparte rodzinnymi zdjęciami przybrały formę pięknego reportażu zamieszczonego w miesięczniku „Ty i ja” oraz książce „Malwy na lewadach”.

Niewiele udało się zachować pamiątek z Kuchar. Trochę rodzinnych sreber, niektóre z książek Babci, ów pamiątkowy sygnet, zdjęcia. Razem z listami i różnymi zapiskami Mama przechowała także pożółkły rękopis jej ostatniej, naszkicowanej zaledwie powieści.

* * *

Książki Heleny Mniszek powróciły na księgarskie lady. Ich poczytność zapewne sprawiła, że pośród „autentyków” znalazł się „Smak miłości”, której to książki Babcia nigdy nie napisała, a „Trędowata”, jako pierwsza na polskim rynku wydawniczym, doczekała się aż dwóch wersji dalszego ciągu. Jej główna bohaterka, Stefcia Rudecka „ożywa” bądź cudownie się odnajduje, a jej losy, wspólne oczywiście z ordynatem Michorowskim „ciągną” w nieskończoność różnego rodzaju naśladowcy stylu mojej Babci.

— _Pamiętam jak płacząc przy jakże wzruszającym opisie śmierci Stefci nie mogliśmy darować naszej Mamie takiego zakończenia. Czyż nie mogła szczęśliwym małżeństwem udowodnić arystokratycznej sferze niedorzeczności jej zarzutów? Ileż w tej sprawie odebrała_ _listów od czytelników. Wszyscy mieli do niej o to pretensje... Babcia zdecydowanie jednak obstawała przy tragicznym zakończeniu napisanego przez siebie romansu. Za dalszy jego ciąg uważała opisane w „ Ordynacie Michorowskim ” samotne życie jej bohatera. Stefcia na zawsze miała pozostać żywa jedynie w sercu narzeczonego, a przypominać miał mu ją stale tylko jej portret._

W ostatnich latach przedrukowano prawie wszystkie książki Babci. To ostatecznie przekonało Mamę, żeby przekazać mi rękopis ostatniej powieści. Doprowadziłam dzieło Babci do końca. Oddając „Słońce” w ręce sympatyków jej twórczości mam nadzieję, że i ta powieść dostarczy im podobnych wzruszeń jak poprzednie książki Heleny Mniszek.

_Maria Darkiewicz_1

Zuzanna Szternberg-Ulmska ocknęła się z dręczącego snu, chociaż za oknami zaledwie srebrzył się dzień. Wstała, otuliła się szalem i rozejrzała po salonce. Jej matka i ojciec jeszcze spali. W głębi, na kanapie, pochrapywał równo dziad Grzegorz. Hrabianka utkwiła wzrok w jego starczej twarzy. Z kościstych policzków wystawał ogromny, garbaty nos, sterczący niby hak nad zapadnią prawie niewidocznych, wklęsłych ust. Od kanciastej brody zwisały fałdy szyi. Głęboko osadzone gałki oczu pokrywały cienkie, jak bibułki, powieki skupione jeszcze w natężeniu snu. Potężne łuki krzaczastych brwi dzieliła głęboka bruzda biegnąca pionowo przez całą wysokość kopulastego czoła. Białe kosmyki włosów wysunięte w nieładzie spod przekrzywionej na bok piuski otaczały tę sępią głowę. Całości obrazu dopełniało komicznie wystające wielkie, sinawe ucho.

Widok ten ubawił Zuzannę. Mimo woli uśmiechnęła się, chociaż wzbierał w niej gniew.

— Och, jakbym cię za to ucho... Ty... despoto, tyranie! — pomyślała i skierowała wzrok w stronę okna pędzącego pociągu.

Ujrzała wschód słońca; wielką czerwono-złotawą kulę, a przed nią morze kolorów niczym rozwiane pióra rajskich ptaków. Patrzyła oniemiala z zachwytu. Jednak miarowe kołysanie resorów szybko uświadomiło jej, że wieziono ją ku przyszłości pełnej nieodgadnionych tajemnic. Nie znała nawet człowieka, z którym wyznaczono jej dzielić los. O Radosławie Ulmskim wiedziała jedynie, że jest panem na Szternbergu, a to stanowczo za mało, by mogła wyobrazić sobie wspólne z nim życie. Długo broniła się przed takim wyrokiem rodzinnym. Ale na nic zdały się prośby. Rodzice pozostawali pod przemożnym wpływem hrabiego Grzegorza, powszechnie zwanego „augurem rodzinnym”, który tłumaczył im, że powinni czuć się zaszczyceni wyróżnieniem. Małżeństwo ich córki miało połączyć dwie odnogi świetnego i możnego rodu.

Hrabianka nie odczuwała jednak dumy z powierzonej jej roli i na swój sposób buntowała się przeciw despotycznym nakazom. Dręczyło ją przy tym pytanie: jaki jest ten Radosław? Od dziada Grzegorza słyszała, że kuleje i ma zbyt wydatne łopatki, prawdopodobnie od częstego pochylania się nad biurkiem. Gdy mówił o nim, wtrącał czasem, jakby mimochodem: „Gdyby nie ten defekcik, zresztą wobec jego zalet mało znaczący...”. Rozwodził się natomiast wiele nad jego inteligencją i wszechstronnym wykształceniem. Nazywał go molem książkowym, trochę żartobliwie krytykując jego domatorstwo i mizantropię.

Nieznany Radosław zaciekawił hrabiankę, a jego mizantropia nie zrażała jej. Sama pełna temperamentu, lubiła świat i ludzi, więc tym bardziej intrygował ją człowiek młody, bardzo bogaty, a mimo to samotnik. Wyobrażała go sobie trochę jako nieszkodliwego dziwaka. — Jest on zapewne wysoki — myślała — lecz garbi się lekko, no i trochę pociąga nogą. Jeśli jednak ogólnie jest interesujący, szczegół ten nie powinien razić. Kto wie, może go nawet wyróżniać. Historyk, mól książkowy, naukowiec — to właśnie coś nieprzeciętnego. Dostatecznie dużo już poznałam lowelasów, salonowych gogusiów i rozmaitych typów udających światowców.

Radosław pociągał Zunę swoją odmiennością, a jednak ogarniał ją niepokój, niby odległy pomruk zbliżającej się grozy. I to ją peszyło. Pragnęła, by jak najprędzej nastąpiło ich spotkanie, złorzecząc zarazem archaicznym tradycjom rodu Szternbergów, które wskrzesił hrabia Grzegorz.

Ale na razie cudowny wschód słońca usposabiał ją pogodnie. Chłonęła w siebie ciepłe promienie, czuła je w nerwach i we krwi. Okolice Pomorza wydawały się piękne, a stary Szternberg ciekawił niepomiernie. To odwieczne zamczysko, siedziba rodowa, musiało się przecież różnić od pretensjonalnego pałacu horelskiego, urządzonego bez gustu przez hrabinę Alfredową. — Ten Szternberg jest zapewne wspaniały w patynie wieków — myślała — a jeżeli Radosław taki, jak go sobie wyobrażam, to... to... Ach, gdybyż to już prędzej.

Ktoś się poruszył w wagonie. Hrabianka zerknęła spoza firanki. Salonka prześwietlona była złotawym blaskiem i czerwienią pluszowych obić, ale jeszcze cicha. Czarna piuska zsunęła się na oczy hrabiego Grzegorza, podkreślając przy tym rozmiary jego nosa.

Zuna roześmiała się. I nagle przyszło jej do głowy, że Radosław może być do niego podobny. Odrzuciła jednak szybko tę myśl. W wyobraźni zobaczyła twarz naukowca o szlachetnych rysach, myślących oczach i miłym, pociągającym uśmiechu. — Gdybyż już prędzej wyjaśniła się ta zagadka — pomyślała z narastającym niepokojem.

W tym momencie usłyszała ostry szept matki:

— Dlaczego tak wcześnie wstałaś? Będziesz wyglądała mizernie...

Z kanapy leniwie podniosła się wysoka kobieta o wydatnych piersiach i biodrach. Matka z córką przeszły do drugiego przedziału.

— Trzeba się ubierać. Bardzo możliwe, że hrabia Radosław spotka nas na jednej z większych stacji. Może zechce wcześniej powitać narzeczoną i wyskoczy naprzeciw?

— Nie wyobrażam go sobie skorym do takiego „wyskoczenia”. Zdaje się, że to człowiek stateczny.

— Ma trzydzieści kilka lat. Jest więc młodzieńcem.

— Tak, ale ogólnie, z usposobienia. Zresztą podobno jest trochę chromy... posuwa nogą. Czy mama przypadkiem nie wie w jakim stopniu?

— Głupstwo. Mężczyzny to nie szpeci. Powtarzam ci, Zuno, że spotyka cię wielki los. Być panią na Szternbergu to niemała rzecz.

— Jednakże...

— No, no, bez tego tonu. Pozwalałam ci na różne grymasy, ale teraz to już inna sprawa. Nie czas na kaprysy.

Hrabina siedziała przed lustrem starannie układając umalowane na rudo włosy. Badała świeżo zrobioną twarz, uśmiechając się przy tym z zadowoleniem. Zuna także się czesała, niecierpliwie szarpiąc grzebieniem gęstwę ciemnych włosów. Szeroki rękaw opadł miękko, odsłaniając przedramię delikatnej ręki o mleczno-różowej karnacji. Tylko koronka szlafroka drżała na wzniesionych piersiach. Twarz napłynęła rumieńcem gorącej krwi.

— Zaniechajmy takich słów, matko! Mnie one nie przestraszą — sama wiesz.

— Wiem, żeś przez swoje grymasy zlekceważyła poważne partie. Zachciewa ci się adonisów z bajki. Bóg wie jeszcze czego.

— Przeciwnie, o przeciwnie! Tamci to właśnie adonisy, lalusie z morskiej piany, podparci tytułami i fortuną. Zabrać im jedno i drugie, zostałyby okrągłe zera. To nie dla mnie.

— No, właśnie. Dziękuj przeto losowi, że cię wynagradza sowicie małżeństwem z hrabią na Szternbergu.

— Znowu tytuł i fortuna. Nawet nie wiem, jak wygląda ten Radosław. Dziwaczny i niewczesny pomysł dziada Grzegorza te nasze zaręczyny. Nie na dzisiejsze czasy. Szkoda, że nie zaślubił mnie sam w imieniu Radosława. Byłoby jeszcze bardziej archaicznie — dodała z lekką ironią.

— Proszę cię, bez kpinek. Są nie na miejscu.

— A ja z góry mamę uprzedzam, że jeżeli...

— Proszę bez żadnych fanaberii i awantur. Słyszysz! Jesteś bardzo młoda. Rodzice rządzą tobą i rządzą mądrze. Słowo dane i na tym koniec.

— Nie, to dopiero początek. Jednakże takie swaty to przeżytek; to wędzidło; to...

— Zuna, milcz. Bez krytyki. Cóż to znowu. Tego brakuje, żeby Grzegorz usłyszał. Smarkata!

Hrabina była wyraźnie wzburzona. Twarz jej spurpurowiała, brwi zbiegły się w groźny łuk, w oczach iskrzył się gniew. Tupnęła nogą.

— Proszę mi tu nie rezonować i nie robić takiej miny, słyszysz! Dosyć się nasłuchałam — ja, ojciec i dziad.

— Jemu się nie dziwię, bo ten stary bufon wcale nie jest moim dziadem. Dziesiąta woda po kisielu. Bardziej dziwię się rodzicom, że ze mną tak postępują.

— Zuna, milcz!

Dziewczyna zacięła usta. Ubierała się prędko, blada, ze łzami w oczach.

— Dobrze, milczę. Ale jeżeli ten Radosław bardzo ułomny, czy także mam go poślubić?

— Musisz. Już wszystko gotowe. Za parę dni na Szternbergu podpiszecie akt ślubu. Wieziemy wspaniałą suknię ślubną... wiedeńską. I całą wyprawę. A ta znów zaczyna stawiać jakieś warunki. To nie z tamtymi, jak nazywasz adonisami czy gogusiami sprawa. I chociaż ci się to nie podoba, powtarzam: dosyć już chimer i kaprysów. Jesteś jedynaczką i musisz zastosować się do żądań rodziny.

— Ależ, mamo! Ach, mamo, suknia ślubna wobec całej przyszłości. Ależ, to...

— Żadnego ależ. Żeby mi to było po raz ostatni.

Dziewczyna rzuciła się do drzwi.

— Zuna, stój! Dokąd idziesz? Jak ty się ubrałaś? Czy nie za skromnie?

— W kostium. Chyba nie włożę sukni balowej — mówiła przez łzy.

— Czy to aby ten przeznaczony na dziś? No, dobrze. Włóż jeszcze kolczyki i brylanty.

— Po co teraz? — żachnęła się.

— Właśnie teraz. I perły na szyję. Wkrótce już dostaniesz piękniejsze od Radosława.

Dwie łzy spłynęły z oczu młodej panny.

— Ach, mamo, gdyby nie te nasze stosunki rodzinne. Gdyby one były inne. To mnie wypędza z domu. To wpłynęło na to, że się zgodziłam tak biernie...

— Cóż to znowu za beki? Przestańże! Jesteś śmieszna i głupia. Nie kompromituj nas.

Zuna wybiegła na platformę wagonu. Słońce oblało ją złotem i ciepłem. Z brylantów trysnęło kilka tęczowych iglic. Podniosła załzawione oczy i zapatrzyła się w błękit nieba, po którym sunęły białe obłoczki. Długo tak stała znękana, wsłuchując się w jednostajny stukot pociągu. Myśli pędziły wartko, kłębiły się, jaśniały i ciemniały, zaciągały chmurami na nowo trwożąc. Lecz pogoda złocista łagodziła gnębiące przeczucia i wnikała do jej młodej duszy budząc nieśmiałe nadzieje.

*2

W zamku na Szternbergu krzątano się żwawo, kończąc ostatnie przygotowania. Młodszy brat Radosława, Brunon Szternberg-Ulmski przyjechał o świcie ze swego Okrzosewia i wszędzie było go pełno. Sprawdzał, żartobliwie krytykował i śmiał się. Śmiech jego był szczególny, lekko ironiczny.

— Gdyby Zuzanna miała poślubić zamek na Szternbergu to byłaby zupełnie zadowolona — zauważył sarkastycznie.

Koniuszy z Okrzosewia, ulubieniec Brunona, zerknął porozumiewawczo w jego stronę. Tylko stary, dobroduszny Kaszub Drymba, zarządca zamkowy, zwiesił smutno głowę.

— Gdzie jest twój pan, dziadku? — zapytał go Bruno.

— Pracuje, bardzo pracuje...

Brunon zaśmiał się znowu.

— Nawet dziś? Ha... woli widać bibułę niż pannę. Knotte, idziemy do stajni. Ech, w Okrzosewiu mam konie dobre, ale tu są... cesarskie.

Koniuszy von Knotte ze źle tajoną niechęcią zerknął spode łba.

— No, tu są bardzo piękne okazy, tylko...

— ... straciły kurs — zaśmiał się Bruno. — Ale cóż, jest wyraźna dyspozycja tego starego grzyba Grzegorza, aby na stacji oczekiwały limuzyny. Najwidoczniej chodzi mu o olśnienie Zuzanny zewnętrznym blaskiem Szternbergu.

— Ha!... Trzeba oślepić narzeczoną świetną łupiną rezydencji zanim ujrzy jej zawartość — szydził Knotte.

— Narzeczonego — dokończył Brunon — ten słodki obiekt przyszłych rozkoszy. Ciekawe!...

Weszli do stajni i oglądali konie. Knotte krytykował wszystko i dogadywał stangretowi. Wreszcie siadł na stołku jak na koniu i zapytał:

— Jakże smakowało panu śniadanie tego nowego kucharza? Prawda, że wyborne? Muszę przyznać, że tylko ja mogłem takiego wyszukać. Drogi, bo drogi, ale to podobno arcymistrz od strasburskich pasztetów.

— Wabią Zunkę także i na gęsie wątróbki — pokpiwał Bruno.

— Ale menu sam zadysponowałem i wykwintnie ułożyłem — kończył Knotte. — Gdzieżby tam Radosław, albo Drymba, albo jakaś tam Melisia...

— Wyobrażam sobie, jaka to będzie uczta — drwił dalej Bruno. — A co mówią w miasteczku i okolicy o tej szternberskiej, a raczej horelskiej fecie?

— Ogromne wrażenie — śmiał się Knotte. — Tym większe, że nieoczekiwane. Hrabia Radosław Szternberg-Ulmski żeni się z hrabianką tegoż samego nazwiska, kuzynką z linii małopolskiej. Wieść zdumiewająca. Wielu nawet sądziło, że fałszywa.

— Wszakże wiedzą, że Radosław jest głównym spadkobiercą tutejszej fortuny, no i małopolskiej _in spe._

— Tak, ale dziwi sam fakt, że znalazła się kobieta dość odważna, aby zostać żoną Rittera Radosława, to istotnie ciekawe — mówił Knotte.

— A może „leci” na jego uczoność, przyszłą sławę — rzekł Brunon zamyślony.

— To nie to, tylko kobiety są wszędzie jednakowe, łase na bogactwo. Największą sensację wywołała wieść, że narzeczeni nie znają się dotąd i że ślub ma się odbyć na zamku w szkarłatnej kaplicy.

— No, to tradycja rodowa, ogólnie znana. Wszyscy Szternbergowie na tym tu zamku uszczęśliwiali swoje połowice.

— A gdy się dziś zobaczą...

— Chciałeś powiedzieć, Knotte, gdy młoda i hoża dziewczyna zobaczy tego zacnego mola książkowego... ha, stwierdzimy wówczas, do jakiego stopnia ten „arcymądry” pomysł Grzegorza okaże się genialny.

— Czy to rodzony dziad hrabiego?

— Jakiś tam stryjeczny brat dziada Piusa — machnął ręką Bruno. — Ale my już nie nosimy tytułu kupionego w Wiedniu przez małopolską linię z Grzegorzem na czele. Dlatego powtarzałem ci, aż do znudzenia, żebyś nas nie tytułował. Tego tylko Grzegorz kategorycznie żąda, ten „augur rodzinny” najmądrzejszy z osłów. Od trzech pokoleń układa małżeństwa Szternbergów i surowo przestrzega paranteli i praw obowiązujących w tej paradnej rodzinie, aby kosztem najstarszego syna krzywdzić młodsze rodzeństwo. Wyjątek raczył jedynie przyznać młodszemu potomkowi tego „archanielskiego” rodu, gdyby starsze od niego były siostry.

— I skutkiem tego ród Szternbergów rośnie i jest tak możny.

— Sprawiedliwość jednakże nakazuje splendory te zawdzięczać trochę Ulmskim.

— Jakim sposobem?

— O, Knotte, widzę, że nie znasz naszej historii. Przeto nie nawijaj się pod rękę Grzegorzowi. Objaśnię cię jednak dla twojego bezpieczeństwa, że jakiś tam praszczur, mądry chłop, ożenił się z ostatnią z rodu Ulmskich. Za olbrzymie wiano przodek nasz zobowiązał się połączyć oba te nazwiska. Stąd Szternberg-Ulmscy. A potem już długa lista koligacji i powinowactw. Tylko ostatnie małżeństwo w tym kolosalnym rodzie niezbyt się udało. Alfred bowiem, ojciec Zuzanny, popełnił mezalians, a bogata i pretensjonalna parweniuszka, z którą się związał, nie sprostała wysokim aspiracjom augura. Nawet dość znaczny posag nie ozłocił duchowo tej damy o instynktach i przyzwyczajeniach prostaczki. Teraz więc Grzegorz chce naprawić to niedopatrzenie. Ale i tu niezupełnie jest wszystko w porządku. Zresztą pomysł małżeństwa Zuzanny z Radosławem ma za główny cel połączenie dwu fortun — pomorskiej i małopolskiej. Hrabianka staje się przeto ofiarą polityki rodowej.

— Może nie będzie ofiarą?...

— Tak sądzisz, Knotte? A no, zobaczymy! Mnie to zresztą niewiele obchodzi — powiedział Brunon z wyraźnym rozdrażnieniem. — Czas już. Brama gotowa? — rzucił w stronę wchodzącego Drymby.

— Tak jest, ubrana w barwy herbowe i kwiaty, wedle rozkazu — wykrztusił Drymba z grymasem.

Bruno śmiał się na całe gardło.

— Ha, ha, ha... A Radosław pracuje... pracuje... pracuje. Nawet nie wie, co się tu dzieje.

Znowu zwrócił się do Drymby.

— Limuzyny?!

— Oczekują.

— Przygotowania do iluminacji?!

— Zakończone.

— Chodź więc, Knotte, idę się ubierać.

— Czy rzeczywiście hrabia Radosław nie jedzie na spotkanie z narzeczoną? — spytał koniuszy.

— Nie, ujrzą się dopiero w sali arrasowej wedle ceremoniału zarządzonego przez augura — odpowiedział Bruno z patosem.

— Czy to dla wzmocnienia efektu?

— Tak, dla wywołania silniejszego wrażenia u narzeczonej.

— Wiem, że hrabia Grzegorz wydał polecenie burgrabiemu zamku, aby powyciągał ze skrzyń stare sukna purpurowe, najstarsze liberie marszałka dworu i kamerdynerów, laskę marszałkowską i różne tego rodzaju zabytki — śmiał się Knotte.

— Grzegorz chciał nawet, aby starożytne moździerze ze zbrojowni grzmiały na powitanie Zuzanny i aby warczały bębny straży honorowej przy bramie. Ale nie spełniłem rozkazu. Nie chcę ośmieszać Radosława i Szternbergu, a przede wszystkim siebie. A że Radosław nic nie wie, co się dzieje, bo zapracowany, i jak zwykle w takich przypadkach, nieprzytomny, więc ja na swoją odpowiedzialność byłem nieposłuszny. Uchybiłem obowiązkowi lojalności.

W piwnych oczach Brunona błysnął złośliwy płomień.

— Wyobrażam sobie jego wściekłość i obrazę majestatu. Niech w Horelach, skoro ma ochotę, urządza tego rodzaju przedstawienia. Szternberg za poważny na takie szopki. — Drymba — zawołał — pamiętaj, aby twój pan był ubrany w porę i oczekiwał w arrasowej sali. Żeby nie było, gdy przyjadą, takich niespodzianek, że pan z nosem w książce.

— Jak zwykle — machnął ręką Knotte.

— Tak, jak zwykle, a dzisiejszy dzień wcale nie zwykły.

Bruno zwrócił się do stangreta:

— Konie i ekwipaże żeby były gotowe. Wierzchowce również i dojeżdżacze do chartów. Jutro pierwsze polowanie _par force._

— Czy i to polowanie wedle dyrektywy hrabiego Grzegorza? — dopytywał się Knotte z lekką ironią.

— Nie, to mój własny pomysł. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że hrabianka ma zamiłowanie do sportów — podobno jeździ konno jak kawalerzysta, świetnie prowadzi samochód, wiosłuje, pływa, a także nieźle sobie radzi z nartami i łyżwami. Cóż jeszcze chcesz? Wybornie przy tym strzela dziki i bażanty. Jutro będę asystował przyszłej bratowej. Trzeba jej jakoś umilić to oczekiwanie na małżeńskie rozkosze z Radosławem.

— A hrabia narzeczony będzie towarzyszył?

— Niechybnie w ekwipażu.

— A może tak rozgorzeje, że dosiędzie wierzchowca — rzekł Knotte i niepewnie spojrzał na rozdrażnionego Brunona. — Zapewne taka wycieczka miłą nie będzie dla starszego Rittera.

— Lecz dla Zuny na pewno przyjemną rozrywką. Reszta mnie nie obchodzi — rzekł Bruno.

— Czy zna pan kuzynkę osobiście?

— Nie, nie widziałem jej ani razu. Tak samo jak Radosław.

— Może jednak z fotografii? Ładna?

— Nie widziałem nawet jej podobizny. Przecież to wszystko stało się tak nagle. Obie zaś rodziny od dawna nie utrzymywały stosunków przez jakieś stare waśnie. Nie wiem zresztą, bo mnie to wszystko zawsze mało obchodziło.

— No, jeśli tak, to hrabianka może i do narzeczonego podobna...

— Ha... A to byłby kapitalny dowcip augura. Wiesz, Knotte, że jesteś nawet zabawny, bo takie przypuszczenie... Zuna jest bardzo młoda, to wiem, podobno ładna i hoża, jak prawie każda w młodości. Taką mogła być kiedyś i jej matka. Zdaje się, że na urodę tej parweniuszki poleciał hrabia Alfred. Chciał odświeżyć krew.

— To tak, jakby do szampana dolać wódki...

— A tak, do szampana okowity. Co z tego wyszło — zobaczymy.

*3

Radosław siedział w swoim gabinecie przy ogromnym biurku, na którym piętrzyły się foliały rękopisów i ksiąg. Oddany pracy, zapomniał o całym świecie, nie tylko o tak ważnym dniu. Dopiero Drymba sprowadził go na ziemię. Zajrzał raz i drugi, wreszcie zbliżył się i chrząknął. Radosław ani drgnął. Jego pióro skrzypiało dalej. Stary Kaszub z determinacją zażył tabaki. Kichnął tak potężnie, że aż zabrzęczały szyby w otwartej szafie biblioteki.

— A niechże cię nie znam... Czego mi tu kichasz nad uchem, przyjacielu? — zawołał Radosław odkładając pióro.

— Panie miłościwy, już dziesiąta na wieży...

— No więc cóż?

— Młodszy Ritter pojechał na stację.

— Na stację? A po co na stację? Aha! Tak... a to jeszcze czas.

— Może by się już ubierać? Wszystko gotowe.

— No, dobrze. Tylko mi teraz nie przeszkadzaj, Drymba.

Pochylił się znowu nad rękopisem.

— ... Papież Juliusz II della Rovere i jego stosunek do Michała Anioła... Tak, to już było. A teraz...

— Miłościwy panie...

— A co powiesz, mój miły?

— Miłościwy panie, naprawdę czas.

— Czas powiadasz? Dobrze, dobrze. Poczekaj. Jest dziesiąta. Za godzinę przyjdź znowu. Muszę skończyć ten okres. Przyjdź za godzinę. Wtedy się będę ubierał.

Stary sługa wyszedł z pracowni.

Radosław znowu pogrążył się w pracy. W pewnej chwili podniósł głowę, a pióro zawieszone nad rękopisem zadrżało mu w dłoni. Westchnął, zamyślił się. — Za parę godzin — wyszeptały jego wargi. Pochylił się nad biurkiem, ale już niepokój wniknął w jego duszę i mącił umysł uniemożliwiając dalszą pracę. — Za parę godzin..., jakże to będzie?

Odłożył pióro i splótłszy dłonie oparł na nich czoło. — Jakże to będzie? Nie widziała mnie, nie zna, może się nawet nie domyśla. Ale oni wszakże wiedzą... To był naprawdę niedorzeczny pomysł Grzegorza.

Oparty podbródkiem na dłoniach, utkwił zamyślone oczy w pęku róż zdobiących biurko. — Jakże to będzie?... Grzegorz wprowadza Zuzannę... ona wchodzi... i...

Radosław zerwał się z fotela, prawie podbiegł do wysokiej, mahoniowej szafy. Otworzył lustrzane drzwi.

— ...i wchodzę ja... hrabia na Szternbergu... narzeczony.

Patrzył na odbicie swojej postaci, skulił się, wytrzeszczył oczy, wydął usta, rękoma wykonał jakiś ruch, a drżące wargi zaczęły rozchylać się w uśmiechu.

— Oto, jaki jest ten twój narzeczony, hrabianko! — wykrzyknął głośno.

W tym też momencie wykrzywił twarz dziwacznym grymasem, a szare, głębokie i myślące oczy zeszpecił przymrużeniem umyślnie komicznie tkliwym. Ramiona wyciągnął, jak do objęcia; usta stulił, jak do pocałunku.

— Patrz, Zunko, twój narzeczony. A co?

Jego głowa chowała się w ramionach przechodzących w duży garb. Pod gęstwiną czarnych włosów jaśniało tylko wysokie czoło. Przyglądał się sobie uważnie i śmiał cicho. Wyglądał jak duży żuk stojący pionowo. Wodził rękoma po nazbyt wydatnej piersi, spod której, zdawało się, bezpośrednio wyrastały nogi. A kiedy opuścił ręce wzdłuż ciała, wyglądały tak, jak konary z innego drzewa. Nie przestawał się śmiać, chociaż śmiech ten stawał się podobny do bolesnego skowytu. Jego pociągła, delikatna twarz i te szare, rozumne oczy nabrały szczególnego wyrazu. Nie było widać w nich bólu, raczej rozdzierającą rezygnację. Z barbarzyńskim okrucieństwem rozpatrywał swe kalectwo. Wreszcie wyprostował się i zaczął wyginać swoją figurę na wszystkie możliwe strony. Stanął w pozycji wyzywającej; jedną ręką gładził się po włosach, drugą założył za kamizelkę. Na czole pojawił się mars.

— Gdybym był niższy, byłbym po prostu karłem. Ale i tak wystarczy... Och, wystarczy!

Utykając, przechadzał się nerwowo po pokoju. Twarz wypogodziła mu się. Znowu była naturalna i łagodna. Wreszcie machnął ręką.

— Dziad Grzegorz wybrał Szternberg na miejsce dla zainscenizowanej przez siebie tragikomedii.

Ponownie zasiadł do pracy. Wzburzenie minęło. Tylko od czasu do czasu budził się w nim gorzki śmiech. Coś dotkliwie zabolało w sercu. Nagle przyszła myśl:

— Zapewne ona wie wszystko, musieli ją chyba przygotować. Może jednak wyobraża mnie sobie o wiele lepiej. No, bo gorzej już chyba nie można. Niepodobieństwo!

Zaczął czytać rękopis. Jakiś szczegół pochłonął jego uwagę i zagłuszył wszystko. Przykre myśli odbiegły daleko. Pochylony nad papierami nieruchomo przylgnął do biurka. Tylko drobna, arystokratyczna w rysunku dłoń o długich palcach, biała, aż przezroczysta, posiatkowana błękitnymi żyłkami, ściskając mocno pióro, suwała się po papierze prędko, zdecydowanie.

Na wieży zamkowej zegar wydzwaniał kwadranse, lecz Radosław nie odrywał się od pracy. Wreszcie Drymba i kamerdyner energicznie wkroczyli do gabinetu.

*4

Pociąg wtaczał się w obręb dworca. Zuzanna stała w oknie wagonu. Ponad jej głową wystawała starcza twarz dziada Grzegorza.

— Jest Bruno! — zawołał hrabia.

— A widzi mama, że nie Radosław. Nie „wyskoczył” na powitanie.

— O cóż chodzi? Jest tak, jak zarządziłem, wedle ceremoniału — warknął starzec.

Pociąg stanął. Powitanie, bukiet róż, jakieś żółte fosforyzujące oczy utkwione w niej z chciwością, zamieszanie i rwetes. A nad wszystkim dominował głos dziada Grzegorza i krzykliwy śmiech hrabiny Alfredowej.

Po krótkiej chwili limuzyna strojna w kwiaty wysunęła się na pustą szosę. Zgiełk ustał. Zuna odetchnęła. Siedząc obok matki, miała naprzeciw Brunona. Rozmawiał z hrabiną, a patrzył na nią. Widziała go jak przez mgłę. Nie odzywała się. Na kierowane do niej pytania odpowiadała zdawkowo lub zbywała je milczeniem. — Czy i Radosław ma te żółto-złotawe płomyki w oczach? — przemknęła myśl. Iskierka nadziei wstąpiła w jej duszę. — Chyba Radosław nie może być ułomny i brzydki, skoro brat zupełnie normalny. Jaki on jest naprawdę?

Zamyślonymi oczami obiegała okolicę, cofając uparcie wzrok przed spojrzeniem Brunona. Drgnęła, gdy dostrzegła zamkowe wieżyce, a przed olbrzymią bramą tłum ludzi. Samochód wjechał w ten żywy, wiwatujący szpaler. Jakaś dziewczyna rzuciła pęk kwiatów. Po raz pierwszy promienny uśmiech rozjaśnił twarz Zuzanny i od razu zapalił nagły ogień w żółtych źrenicach Brunona.

— Jeśli potrafi tak się uśmiechać, a przez cały czas nie opuszcza jej powaga, zatem wie wszystko — pomyślał. — Poczekaj, zobaczysz obiekt, na którym budujesz swoją przyszłość. Promienność twego uśmiechu zgaśnie.

— Imponujący gmach — zawołała hrabina z patosem. — Patrz, Zuna, co za baszta. A brama jaka przepyszna.

— Brama jest już w stylu odmienna. To inna epoka. Radosław lepiej to paniom objaśni. On znawca stylów i historyk. Zna dzieje Szternbergu od czasu budowy zamku.

Znowu rozległy się okrzyki. Bruno pochylił się ku Zunie:

— Słyszy pani te wołania? _Niech żyje nasza miłościwa pani na Szternbergu._

— Hrabina na Szternbergu — poprawiła Alfredowa. — Jakie to piękne! — wołała z egzaltacją.

Bruno zajrzał głęboko w zaćmione nagle źrenice młodej panny, a nią wstrząsnął dreszcz.

Limuzyna dosięgła bramy. Orkiestra zagrała marsza triumfalnego.

— Stare to obyczaje na Szternbergu, odnawiane przy tak uroczystych okazjach, jak dzisiejsza — rzekł Bruno do hrabiny.

— Wiele hałasu o nic! — odpaliła Zuna z irytacją.

— Zuna! — syknęła matka.

Samochód sunął teraz środkowym dziedzińcem pośród zgromadzonego tłumu. Limuzyna okrążyła dywanowy klomb i podjechała pod filary portyku. Zatrzymała się na wprost stojącej rzędem paradnie „wyliberiowanej” służby. Do drzwiczek przystąpił dygnitarz zamkowy, strojny w mundur szamerowany złotem, stosowny kapelusz i laskę marszałkowską.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: