- promocja
Słoneczny zakątek - ebook
Słoneczny zakątek - ebook
Zatoka Cedrów Cedar Cove to malownicze miasteczko nieopodal Seattle. Mieszkańcy kochają się, zdradzają, nienawidzą się i rozchodzą jak wszędzie na świecie. Mają swoje historie, swoje sekrety. Tylko że tutaj nikt nie jest anonimowy. Ktoś zawsze pomoże ci rozwiązać problem, nawet gdy tego nie chcesz…Mieszkańcy Cedar Cove wciąż nie mogą zrozumieć, co połączyło Teri i Bobby’ego Polgarów. Ona jest zwariowaną fryzjerką, on – ekscentrycznym geniuszem szachowym. Wydaje się, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Jednak dramatyczny sprawdzian, jaki przygotowało dla nich życie, udowodni, że będą ze sobą na dobre i na złe – nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Na brak zmartwień nie narzekają też inni mieszkańcy Cedar Cove. Przyjaciółka Teri, Rachel Pendergast, od kilku miesięcy związana z synem bogatego senatora, przeczuwa porażkę tego związku i skrycie tęskni za innym mężczyzną. Miłosnego zawodu doświadcza też Linnette McAfee. By się pozbierać, porzuca pracę w klinice i opuszcza Cedar Cove. Nowe życie chce rozpocząć również owdowiały szeryf Troy Davis. Czy zdecyduje się na kolejny związek mimo niechęci córki? A to nie jedyny dylemat, który czeka na rozstrzygnięcie w Cedar Cove
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-8784-3 |
Rozmiar pliku: | 705 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W czwartek pod wieczór Teri Polgar wybrała się na zakupy. Wędrując między regałami, postanowiła przygotować na obiad swoją specjalność, czyli zapiekankę z serem i makaronem. Niektórzy mogli sądzić, że to zimowe danie, a przecież był środek lipca, ale Teri bardzo je lubiła, a Bobby... Cóż, Bobby rzadko kiedy zdawał sobie sprawę, jaka jest pora roku, nawet nie wspominając o porze dnia.
Kiedy dotarła do domu, zastała męża pogrążonego w zadumie nad szachownicą. Oczywiście nie było w tym nic dziwnego, tyle że plansza została rozłożona na kuchennym stole, a naprzeciw Bobby’ego siedział młodszy brat Teri.
– Zajrzałem do was po drodze, a Bobby zaproponował, że nauczy mnie grać – wyjaśnił Johnny z radosnym uśmiechem.
Bobby zamamrotał coś pod nosem. Zapewne przywitanie, uznała Teri, chociaż często szeptał do siebie, zatopiony w świecie szachowych ruchów i strategii. Stwierdzenie, że jej mąż jest niekonwencjonalny, byłoby niedopowiedzeniem roku, ale cóż, Bobby Polgar był geniuszem szachowym i jednym z najlepszych graczy świata.
– Jak wam idzie? – zapytała Teri, odstawiając torby z zakupami na blat.
– Nie mam pojęcia – wesoło oznajmił Johnny. – Zapytaj Bobby’ego.
– Cześć, kochanie. – Objęła męża za szyję i pocałowała.
– Zawsze chroń królową – oznajmił Bobby, ściskając czule dłoń Teri.
– Może zostaniesz na obiad? – zaproponowała bratu.
Jego wizyta w środku tygodnia stanowiła miłą niespodziankę. Teri była dumna z Johnny’ego, wciąż też czuła się za niego odpowiedzialna, bo tak naprawdę sama go wychowała. Cała jej rodzina była niekonwencjonalna, choć w zupełnie inny sposób niż Bobby. Wystarczy choćby wspomnieć, że jej matka była mężatką po raz szósty. A może siódmy? Teri straciła rachubę, ale co się dziwić.
Jej siostra bardzo przypominała matkę, ale przynajmniej Christie wykazywała na tyle rozsądku, żeby nie wychodzić za każdego nieudacznika, z którym się umawiała. Teri również popełniała błędy, a mówiąc wprost, odebrała kilka bolesnych lekcji od fatalnie wybranych partnerów.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że ktoś taki jak Bobby Polgar mógł się nią zainteresować. Pracowała w salonie fryzjersko-kosmetycznym i zdawała sobie sprawę, że nie grzeszy intelektem. Tymczasem Bobby uważał, że Teri posiada życiową mądrość i kieruje się intuicją oraz zmysłem praktycznym. Kochała go za te słowa, a nawet zaczynała w nie wierzyć. Właściwie wszystko w nim kochała, jednak szczęście wciąż było dla niej czymś nowym i być może przez to wzbudzającym niejaki strach.
Miała też całkiem realny powód do strachu, choć starała się go bagatelizować. Niedawno zaczepiło ją dwóch osiłków jakby żywcem wyjętych z serialu o gangsterach. Właściwie nic nie zrobili, ale napędzili jej stracha. Nie wiedziała, o co mogło im chodzić, chyba że zostali nasłani jako ostrzeżenie dla Bobby’ego. W tej sytuacji wiadomość była jasna: w każdej chwili mogli ją dopaść. Bobby, nawet jeśli wiedział, kto za tym stoi, nie zdradził swoich podejrzeń, jednak Teri zauważyła, że od tamtego incydentu nie wziął udziału w żadnej oficjalnej rozgrywce.
– Muszę już lecieć. – Johnny niechętnie zrezygnował z zaproszenia na obiad.
– Będzie zapiekanka z makaronu i sera – kusiła Teri, wiedząc, że to ulubione danie jej brata.
– Szach-mat – oznajmił Bobby, nieświadomy rozmowy rodzeństwa.
– To już koniec? – Johnny zerknął na szachownicę.
– Tak. Kiedy gracz znajdzie się w takim położeniu, nie może wygrać – wyjaśnił Bobby. – Ale radziłeś sobie nieźle... jak na początkującego.
– Uznaj to za komplement. – Teri zmierzwiła bratu włosy, choć wiedziała, że tego nie lubi.
– Dzięki. Teri, chyba już pora przedstawić Bobby’ego mamie i Christie?
– Chętnie poznam twoją rodzinę – zapewnił Bobby, przenosząc wzrok z Johnny’ego na żonę.
– Wcale nie. – Odwróciła się gwałtownie, udając, że bardzo zajmuje ją rozpakowywanie zakupów.
– Mama pytała o ciebie i Bobby’ego – nalegał brat.
– Wciąż jest z Donaldem? – zapytała o ostatniego męża matki.
Unikała rozmów o swoich krewnych. Wyszła za Bobby’ego niedawno i nie chciała rozczarować męża, a bała się, że kiedy pozna jej rodzinę, może zwątpić również w nią, za co zresztą nie mogłaby go winić.
– Sytuacja jest napięta – przyznał Johnny, zerkając na szwagra. – Donald ma problem z alkoholem.
– Donald? – parsknęła Teri. – A mama to niby nie?
– Stara się od tego odciąć. – Johnny jak zawsze próbował bronić matki.
Na początku Donald wydawał się obiecującym partnerem. Poznali się na spotkaniach AA. Niestety, zamiast się wspierać, stali się kumplami od kieliszka. Żadne z nich nie potrafiło dłużej utrzymać się w żadnej pracy i Teri nie miała pojęcia, z czego żyli. Wbrew sobie czasem dawała im pieniądze, wiedząc, że i tak wydadzą je w sklepie z alkoholami lub zafundują sobie huczny wieczór w ulubionym barze.
– Stara się odciąć? – powtórzyła. – Dobre sobie.
– Nawet jeśli nie mamę, to powinnaś zaprosić chociaż Christie – nalegał mocno zasmucony Johnny. – To nasza siostra.
– Nie mówiłaś, że masz siostrę – zauważył Bobby.
– Nie chcę rozmawiać o Christie.
– Dlaczego? – drążył niepocieszony Johnny.
– Zrozumiesz, jak będziesz starszy. – Teri nie podtrzymywała kontaktów z młodszą siostrą, chociaż ilekroć się widywały, starała się zachować pozory cywilizowanej rozmowy.
– Daj spokój. Jesteście małżeństwem, więc Bobby powinien poznać rodzinę!
– Nie sądzę.
– Nie chcesz przedstawić mnie swoim bliskim? – zapytał urażony Bobby. Nie wyczuwał fluidów, nie wychwycił, że Teri musi mieć ku temu poważne powody. Nie dotarło nawet do niego, że jej obawy dotyczą matki i siostry.
– Chcę... kiedyś... – Poklepała dłoń męża. – Myślałam, że najpierw okrzepniemy.
– Przecież już to zrobiliśmy. – Bobby zatoczył dłonią krąg, który obejmował eleganckie szafki, błyszczące sprzęty kuchenne i gładkie, drewniane podłogi.
– Nie o tym mówię. Zaprosimy ich za jakiś czas – oznajmiła wymijająco.
– Mama i Christie bardzo chcą poznać Bobby’ego – nalegał Johnny.
– No tak, chcą... – Wreszcie zrozumiała powód niespodziewanej wizyty brata. Był wysłannikiem, miał ułatwić krewnym Teri kontakt ze sławnym i bogatym Bobbym Polgarem, który okazał się na tyle naiwny, żeby się z nią ożenić.
– Wcześniej czy później i tak dojdzie do tego spotkania – zauważył logicznie brat. – Wiesz, że nie dasz rady ich bez końca unikać.
– Wiem – przyznała z rezygnacją.
– Równie dobrze możesz zorganizować spotkanie już teraz.
– Dobrze. – Teri ciężko westchnęła. – Zaproszę ich na obiad.
– Super! – ucieszył się Johnny.
– Później będę żałowała – mruknęła.
– Dlaczego? – dociekał zdziwiony Bobby, lecz Teri milczała, za to jej mina krzyczała głośno: Jak mam ci to wyjaśnić? No jak? – Czy matka i siostra są do ciebie podobne? – spytał po chwili milczenia.
– Uchowaj Boże! – Teri zawsze starała się dokonywać biegunowo różnych wyborów niż one, chociaż nie zawsze jej się to udawało. Na szczęście uniknęła problemów z alkoholem, ale już w kwestii związków, dopóki nie poznała Bobby’ego, popełniła całkiem sporo durnych błędów.
– Na pewno je polubię – oznajmił jej mąż z dziecinną wiarą.
Teri znów umilkła. Matka i siostra były do siebie podobne, beznadziejnie ulegały swoim słabościom. Chociaż Christie nie można było nazwać alkoholiczką, w kwestii partnerów była jeszcze gorsza od matki. Nie potrafiła się oprzeć żadnemu mężczyźnie.
– Czy Christie nadal spotyka się z... – Teri urwała, bo nie potrafiła sobie przypomnieć imienia ostatniego faceta, z którym zamieszkała jej siostra.
– Charliem – podsunął Johnny.
– Myślałam, że to był Toby?
– Zerwała z nim dla Charliego, ale z nim też już się nie spotyka. Rzucił ją miesiąc temu.
Cudownie, pomyślała Teri z przekąsem. Siostrzyczka ruszy na polowanie. Już nie mogło być gorzej.
– Christie spróbuje z Bobbym – podsumowała grobowym tonem.
– No co ty, niemożliwe, przecież jesteście małżeństwem – oznajmił naiwnie Johnny.
– Myślisz, że taki drobiazg ją powstrzyma? – skomentowała z gryzącą ironią. – Robiła to już wcześniej. Zobaczysz, że stanie na głowie, byle tylko wciągnąć go do gry...
– Christie lubi szachy?
– Nie, Bobby, ale jestem całkiem pewna, że moja siostra uzna cię za najmądrzejszego i najprzystojniejszego faceta na świecie – oznajmiła z westchnieniem, nie starając się nawet wyjaśniać mężowi, co dokładnie miała na myśli.
– Zupełnie jak ty – zauważył zadowolony.
– A nawet jeszcze bardziej – przyznała zachmurzona.
– Po prostu jesteś zazdrosna – mruknął Johnny.
– Teri wie, jak bardzo ją kocham – powiedział Bobby, wstając.
– Dziękuję – szepnęła mężowi do ucha i mocno go przytuliła.
– Za co?
– Za to, że mnie kochasz.
– To łatwe – zapewnił ją z uśmiechem.
– Słuchajcie, gołąbeczki, naprawdę chciałbym zostać, ale muszę już iść. Mam sporo pracy domowej na jutro... – Johnny za namową Teri zapisał się na letni kurs, żeby mieć łatwiejszy start w nowym roku szkolnym. – Zadzwonisz do mamy?
– Zadzwonię. – Teri poddała się nieuniknionemu.
– Do Christie też?
– Zapamiętaj moje słowa. Bobby nie będzie przy niej bezpieczny. – Teri nie oczerniała siostry, po prostu z doświadczenia wiedziała, czego powinna się spodziewać. A mianowicie tego, że Christie rzuci się na Bobby’ego. Od dawna kradła jej każdego chłopaka, a Bobby nie będzie wyjątkiem. To, że jest jej mężem, jedynie doda smaczku całej sprawie.
Biedny Bobby nawet się nie domyśla, co go czeka, pomyślała Teri. Założę się, że nigdy nie miał do czynienia z tak pokręconą rodzinką.
– Więc widzimy się w ten weekend? – zapytał Johnny z nadzieją.
– Nie – stanowczo odparła Teri, która musiała przygotować się na nadciągającą katastrofę. – Umówmy się za dwa tygodnie.
– To do zobaczenia. – Johnny pocałował siostrę na pożegnanie.
Gdy Bobby ją objął, Teri powtórzyła sobie, że mąż ją kocha, a ona kocha jego, jednak nawet to nie ukoiło jej lęku. To prawda, Bobby nie przypominał żadnego z facetów, z którymi się dotąd spotykała, był jednak mężczyzną i może okazać się tak samo podatny na urodę i sztuczki Christie jak tamci.
– Cieszę się, że będę mógł poznać twoich bliskich – ze szczerym uśmiechem powiedział Bobby.
Teri też się uśmiechnęła, tyle że całkiem nieszczerze.ROZDZIAŁ DRUGI
Troy Davis był szeryfem Cedar Cove już niemal siedemnaście lat. Wychował się w tym miasteczku, tu skończył szkołę. Potem, jak wielu jego kolegów, wstąpił do wojska i służył w żandarmerii. Szkolił się w Presidio w San Francisco i tuż przed odesłaniem do bazy w Niemczech otrzymał trzydniową przepustkę, dzięki czemu wreszcie miał okazję porządnie zwiedzić miasto. Właśnie wtedy, mglistego czerwcowego poranka 1965 roku, poznał Sandy Wilcox.
Wymienili się adresami i korespondowali przez cały czas jego służby. Kiedy Troy został zwolniony, poprosił Sandy o rękę. Kończyła właśnie szkołę średnią i wybierała się na uniwersytet w San Francisco. Pobrali się w 1970 roku i osiedli w Cedar Cove, gdzie Troy wystarał się o posadę zastępcy szeryfa. Później sam został szeryfem. Życie było dla niego dobre. Było dobre dla obojga. Aż do czasu, gdy Sandy zachorowała.
– Tato? – szepnęła cicho Megan, a Troy otrząsnął się z zadumy, przestał tępo wpatrywać we wzór na dywanie i spojrzał na córkę, która pomagała mu uporządkować rzeczy Sandy. – Przyszedł pastor Flemming.
Troy tak się zamyślił, że nie słyszał dzwonka do drzwi. Wstał, kiedy do pokoju wszedł gość.
– Przyszedłem sprawdzić, jak sobie radzicie – oznajmił z troską pastor.
Troy nieraz widział Dave’a Flemminga przy łóżku Sandy, kiedy czytał jej Biblię, wspólnie się modlił czy gawędził z nią. A na koniec poprowadził uroczystości pogrzebowe. Ujęło go współczucie, które Dave okazywał Sandy, a teraz jemu i Megan.
– Staramy się. – Troy czuł się nieco skrępowany wizytą pastora. Jako szeryf wciąż pomagał innym, a teraz sam potrzebował wsparcia. Zdawało mu się, że jest przygotowany na odejście Sandy, lecz bardzo ciężko przeżywał jej utratę. W swojej pracy wciąż miał do czynienia ze śmiercią, lecz nigdy do tego nie przywykł, a już rozstanie z Sandy po prostu wstrząsnęło jego światem.
– Jeśli czegoś wam trzeba, nie obawiajcie się prosić – powiedział Dave.
– Serdecznie dziękuję. Może zechce pastor usiąść? – zapytał Troy.
– Właśnie zaparzyłam kawę, może filiżankę? – dodała Megan.
Troy był dumny z córki, która stała się wspaniałą gospodynią. Od kiedy stwardnienie rozsiane na dobre zawładnęło Sandy, Megan często zastępowała matkę w roli pani domu, nawet po tym, jak wyszła za mąż. Towarzyszyła ojcu podczas ważnych dla niego wydarzeń, wydawała obiady dla przyjaciół rodziny. Zbliżyli się jeszcze bardziej, kiedy Sandy musiała zostać przeniesiona do domu opieki.
– Dziękuję wam bardzo, ale nie mogę zostać. Mimo to chciałbym wam jakoś pomóc. Jeśli będzie wam zbyt trudno porządkować rzeczy Sandy, mogę poprosić panie z rady parafialnej, żeby się tym zajęły.
– Nie trzeba – zapewnił go Troy.
– Mamy wszystko pod kontrolą, pastorze – dodała cicho Megan.
– W takim razie zostawię was. – Dave Flemming pożegnał się i wyszedł.
– Poradzimy sobie, tato. Prawda? – zapytała Megan drżącym głosem.
Troy tylko pokiwał głową i objął szczupłe ramiona córki. Jak zawsze ukrywał swój ból, dla dobra Megan starał się nawet uśmiechać.
– Jasne, że tak. – Poprowadził ją do sypialni, którą od trzydziestu lat dzielił z Sandy.
Rzeczy jego żony były już w pudłach albo rozrzucone na łóżku. Megan powyciągała z szafy sukienki, swetry i bluzki matki.
Sandy spędziła dwa ostatnie lata w domu opieki. Troy wiedział, że nie będzie już mogła wrócić do domu, ale wciąż nie chciał pogodzić się z faktem, że choroba w końcu odbierze jej życie. Jednak to nie stwardnienie rozsiane było bezpośrednią przyczyną śmierci. Sandy była już tak wycieńczona, że zabiło ją zapalenie płuc.
Choć Troy znał prawdę, dla dobra żony udawał, że dom opieki jest tylko tymczasowym rozwiązaniem. Zawsze przynosił Sandy to, o co prosiła, lecz wraz z upływem czasu przestała prosić o cokolwiek. Przecież miała już wszystko, czego potrzebowała: Biblię z dużym drukiem, kilka fotografii rodzinnych i ulubiony koc, który zrobiła dla niej na drutach Charlotte Jefferson, zanim wyszła za Bena Rhodesa. Potrzeby Sandy, choć tak niewielkie, malały z dnia na dzień.
Troy zostawił wszystko w domu jak w dniu, w którym odwiózł ją do domu opieki. Było to bardzo ważne dla Sandy, dla niego zresztą też. Pomagało podtrzymywać złudną nadzieję na wyzdrowienie żony.
– Nie jestem pewna, co powinniśmy zrobić z rzeczami mamy. – Megan bezradnie stanęła na środku sypialni. – Nie wiedziałam, że miała tyle ubrań. Może przekażemy jakiejś organizacji dobroczynnej?
– Chyba tak powinniśmy zrobić – powiedział Troy, chociaż w głębi serca uważał, że jest za wcześnie, by cokolwiek zmieniać. Nie rozumiał, dlaczego Megan tak szybko chce uporządkować rzeczy po matce. Owszem, kiedy przyjechała z pustymi kartonami, nie zaprotestował, ale nie czuł potrzeby pośpiechu.
– Większość z nich i tak wyszła już z mody – mówiła Megan, podnosząc ulubiony różowy sweter Sandy.
– Może na razie je zostaw – poprosił Troy.
– Nie.
Zdecydowany ton głosu córki nieprzyjemnie go zaskoczył.
– Megan, lepiej nie robić czegoś, czego moglibyśmy potem żałować.
– Nie – powtórzyła z uporem. – Mamy nie ma. Nigdy nie weźmie na ręce wnuków. Nigdy już nie pójdzie ze mną na zakupy. Nigdy nie poda mi przepisu na ciasto. Ona... ona... – Głos się jej załamał, po bladych policzkach popłynęły łzy.
Troy nie wiedział, jak pomóc córce. Nigdy nie był dobry w radzeniu sobie z emocjami, a teraz w jego duszy panował jeszcze większy zamęt. Megan była jedynaczką mocno związaną z matką. Sandy i Troy chcieli mieć więcej dzieci i starali się o to przez lata, jednak po trzecim poronieniu Troy uznał, że muszą przestać. Powiedział Sandy, że powinni dziękować losowi za Megan, a nie tęsknić za większą rodziną.
– Minęły dopiero dwa miesiące – powiedział najdelikatniej, jak umiał.
– Nie, tato. Minęło znacznie więcej czasu.
Troy rozumiał to lepiej, niżby chciał. Pod koniec Sandy prawie nie przypominała kobiety, którą poślubił. Jej śmierć, choć była tragedią, stanowiła dla niej wyzwolenie od koszmarnej codzienności. Sandy chorowała na stwardnienie rozsiane od wielu lat.
– Nie oddawajmy jeszcze tych rzeczy – wykrztusił w końcu Troy.
– Mama odeszła, musimy się z tym pogodzić – powtórzyła Megan.
Troy wiedział, że akceptacja faktów to jedyne rozsądne wyjście. Od dawna większość czasu spędzał z Sandy w domu opieki, lecz teraz, kiedy nawet tego zabrakło, nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Wiedział, że Megan równie mocno to przeżywa.
– Pomogę ci to wszystko popakować i zniosę pudła do piwnicy – mruknął. – Kiedy będziesz gotowa... kiedy oboje będziemy, znów je tu przyniosę i wtedy postanowimy, co z nimi dalej zrobić. Może zapytam pastora Flemminga, której organizacji dobroczynnej należałoby przekazać rzeczy twojej matki. – Patrzył na córkę, która sprawiała wrażenie, że nadal chce się spierać. – W porządku?
W końcu Megan niechętnie przytaknęła. Zerknęła na zegarek i przygryzła wargę. Troy wyczuł, że jest bliska załamania.
– Craig zaraz będzie w domu. Powinnam wracać.
– Idź.
– Ale taki tu bałagan...
– Nie przejmuj się, zaraz się tym zajmę.
– To nie w porządku, tato. Nie powinieneś borykać się z tym sam – powiedziała ze smutkiem.
– Megan, tylko poskładam ubrania i zniosę pudła do piwnicy.
– Na pewno? Nie chcę cię z tym zostawiać. – Wciąż nieprzekonana, powoli ruszyła do drzwi.
– Nie martw się. Dam radę. – Tak naprawdę Troy wolał teraz zostać sam.
– Co zjesz na kolację? – spytała, sięgając po torebkę.
– Puszkę chili – wymyślił na poczekaniu, choć rezygnacja z posiłku nie wyrządziłaby mu krzywdy. Chętnie zgubiłby parę kilogramów, bo ostatnio przytył. Niespecjalnie się temu dziwił. Z powodu obowiązków szeryfa często przegapiał śniadanie, a nawet i lunch, a po pracy jechał do Sandy. Kiedy wracał do domu, był już tak głodny, że było mu wszystko jedno, co zje. Śmietnikowe jedzenie zrobiło swoje. Troy nawet nie pamiętał, kiedy jadł jakiś owoc albo sałatkę.
Po śmierci Sandy stracił także równowagę emocjonalną. Czuł pustkę. Wraz ze śmiercią żony znikły też wszystkie obowiązki, które przez ostatnich kilka lat wraz z pracą wypełniały mu całe dnie od świtu do nocy.
Sandy nie powinna była umrzeć, mając zaledwie pięćdziesiąt siedem lat, pomyślał rozgoryczony Troy. Zawsze uważał, że to on odejdzie pierwszy, choćby ze względu na niebezpieczny zawód. Przecież, jak mówiły statystyki, każdego dnia jakiś policjant ginął na służbie. A Sandy mogłaby wygodnie żyć z renty po nim przez następnych dziesięć, dwadzieścia lat. Lecz to ona umarła, a on nie wiedział, co ze sobą począć.
– Zadzwonię wieczorem – obiecała Megan.
– Dobrze.
Troy stał na werandzie i patrzył, póki samochód córki nie znikł w głębi ulicy. Potem, zupełnie wyczerpany, cofnął się do domu i zamknął drzwi. Dom wydał mu się nagle za cichy. Zwykle zostawiał grające radio, a gdy był już na skraju desperacji, włączał telewizor. Ale dziś nie miał sił nawet na to.
Kiedy wrócił do sypialni, przyszła mu na myśl Grace Sherman. Właściwie Harding, odkąd poślubiła Cliffa. Zabawne, że w takich chwilach człowiek wspomina przyjaciół ze szkoły, pomyślał Troy. Chociaż z drugiej strony miało to sens, biorąc pod uwagę perypetie Grace. Incydent, o którym pomyślał, miał miejsce niedługo po zniknięciu jej męża, Dana. Troy nie mógł uwierzyć, że od tamtego czasu minęło już sześć lat. Ciało Dana odnaleziono rok później. Troy nie wiedział, z jakiego powodu Dan się załamał, choć przypuszczał, że mogły to być następstwa wojny w Wietnamie, bo Dan wrócił stamtąd odmieniony. Nie na ciele, ale na duszy. Stał się zamknięty w sobie, nieprzystępny i ponury, stanowczo odmawiając rozmów na temat swoich przeżyć nawet innym weteranom, na przykład Bobowi Beldonowi. Kiedy Dan znikł, to właśnie Troy przyjął raport o jego zaginięciu. Kilka miesięcy później został wezwany przez sąsiada, który martwił się o Grace. Powodowana gniewem i bólem wyrzuciła wszystkie rzeczy Dana na trawnik przed swoim domem na Rosewood Lane.
Teraz, stojąc w swojej sypialni pośród rozwłóczonych rzeczy Sandy, Troy lepiej rozumiał emocje, które doprowadziły Grace do wybuchu. Długo była niby spokojna, trzymająca się w ryzach, aż tu nagle... Też nie chciał zmierzyć się z twardą rzeczywistością, z tym, że Sandy odeszła. Wolał przeczołgać się przez ten najgorszy czas, przeżywając dzień po dniu.
Spojrzenie Troya zatrzymało się na różowym swetrze, który przed chwilą trzymała córka. Uniósł go do twarzy i wtulił twarz w miękką wełnę. Wciąż jeszcze mógł wyczuć zapach ulubionych perfum Sandy. Głęboko zaciągnął się tą wonią. Zamknął oczy, czując ukłucie bólu. Już nigdy nie zobaczy uśmiechu Sandy i nie usłyszy jej radosnego głosu.
Z ciężkim sercem delikatnie złożył sweter i schował go do pudła. Nie był gotów oglądać obcej kobiety noszącej rzeczy Sandy, a w tak małym miasteczku prędzej czy później musiało do tego dojść, gdyby oddał ubrania potrzebującym. Pewnie uciekłby wtedy z krzykiem. Już sama myśl sprawiała mu ból.
Kiedy do jego świadomości przebił się dzwonek telefonu, przez chwilę miał ochotę nie odbierać, poczekać, aż ktoś nagra się na sekretarce. Jednak policyjna rutyna nie pozwoliła mu tak się zachować.
– Tato, miałeś rację – usłyszał zapłakany głos Megan. – Zostawmy na razie rzeczy mamy. Zostawmy wszystko.
– Dobrze, Meggie – powiedział szybko.
– Jeśli chcesz, przyjdę jutro i dokończę pakowanie.
– Nie trzeba. Sam się tym zajmę. – Wiedział, że poradzi sobie z tym niewdzięcznym zadaniem lepiej niż córka.ROZDZIAŁ TRZECI
Kurczak z grilla, sałatka i pieczywo czosnkowe to idealny obiad na letnie popołudnie, uznała Justine Gunderson. A potem, na równie idealny deser, lody z bitą śmietaną i leśnymi owocami, pomyślała zadowolona. Szykowanie posiłku sprawiało jej dużą radość.
Wyjęła z lodówki piersi kurczaka i przełożyła je do miski z marynatą z sosu sojowego i miodu. Jak wszystkie swoje ulubione przepisy, ten również dostała od babci, Charlotte Jefferson-Rhodes.
Pięcioletni synek Justine, Leif, bawił się w ogrodzie z psem. Penny była mieszanką pudla i cocker-spaniela. Poszczekując wesoło, biegała za chłopcem. Justine uśmiechnęła się, wychodząc na patio. Seth niedługo wróci do domu i zajmie się grillowaniem kurczaka, kiedy ona będzie kończyła sałatkę, a Leif nakryje do stołu na zewnątrz. Napawając się w myślach tą domową scenką, Justine czuła spokój. Ale nawet teraz, po kilku miesiącach od pożaru, który strawił ich restaurację, trudno jej było uwierzyć, że może spędzić z mężem i synem niezakłócone popołudnie.
Latarnia Morska pochłaniała tak wielką część ich życia, czasu i energii, że przed pożarem małżonkowie prawie się nie widywali. Wszystko robili w pośpiechu. Na wariackich papierach załatwiali sprawy związane z restauracją i domem oraz wychowywaniem syna. Na szczęście teraz, planując otwarcie nowego lokalu, postanowili uczyć się na błędach.
– Mamusiu, patrz! – zawołał Leif, rzucając patyk psu.
Penny złapała patyk i odbiegła kilka kroków. Przywarowała, merdając ogonem i czekając, aż chłopczyk za nią pobiegnie.
– Penny, rusz się, przynieś Leifowi patyczek! – zawołała Justine.
– Ona jest uparta, jak każda kobieta w tym domu – oznajmił Seth, obejmując żonę w talii i całując ją w kark.
– Nie słyszałam, jak wszedłeś – mruknęła, przymykając oczy.
– Tata! – krzyknął Leif, biegnąc do ojca przez świeżo skoszony trawnik.
– Widzę, że uczysz Penny aportowania – powiedział ze śmiechem Seth, porwał chłopca w ramiona i uniósł wysoko nad głowę.
– Ale ona nie chce mi oddać patyka.
– Nauczy się. Może spróbujemy razem?
Kiedy Seth zaczął bawić się z synem, Justine wróciła do domu, żeby podać mu coś chłodnego do picia. Zanim zdążyła zanieść mrożoną herbatę na patio, rozległ się dzwonek.
Na progu stała Charlotte, trzymając coś, co Seth zwykł nazywać „babcinym woreczkiem”. Przepastna torba z pewnością kryła najnowszą robótkę na drutach, paczkę miętówek, grzebień i notes. Nie było w niej natomiast komórki ani kart kredytowych. Justine chwyciła babcię w ramiona.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedziała Charlotte. – Byłam w okolicy, a Olivia wspomniała, że chciałaś ze mną porozmawiać.
– Babciu, przecież wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana!
– No tak. Normalnie nie przyszłabym bez zapowiedzi, ale przed południem twoja matka wspomniała, że chciałaś mnie zapytać o przepisy.
– Racja – przyznała Justine, prowadząc babcię do kuchni. – Właśnie miałam zanieść Sethowi szklankę mrożonej herbaty. Może też się napijesz?
– Chętnie. – Charlotte usadowiła się wygodnie i postawiła torbę na krześle. – Przyjaciel Bena przyjechał do nas w odwiedziny. Przywitałam się z Ralphem i zostawiłam ich samych – wyjaśniła, by zaspokoić ciekawość wnuczki, bo rzadko można ją było zobaczyć bez męża. – Bez przerwy gadają o czasach, kiedy byli w marynarce – dodała z dezaprobatą, po czym wyjęła robótkę, bo lubiła mieć zajęte ręce. – Potrzebujesz przepisów do herbaciarni? – zapytała, kiedy Justine przyniosła dwie szklanki z chłodnym napojem i usiadła obok.
– Tak. Ostatnio dużo o tym myślałam.
Chociaż budowa jeszcze się nie rozpoczęła, Justine miała już wizję nowego lokalu. Menu musiało być perfekcyjne, a nikt nie doradziłby jej lepiej w tej sprawie niż Charlotte.
– Masz rację, planując wszystko naprzód – uznała babcia, zerkając znad robótki. – Olivia mówiła, że chcesz podawać śniadania, lunch i herbatę, a wieczorami zamykać?
– Seth i ja uznaliśmy, że to wszystkim wyjdzie na dobre – powiedziała Justine. – Leif rozkwitł, odkąd oboje jesteśmy w domu. – Tak jakoś się stało, że pożar Latarni Morskiej, w którym na szczęście nikt nie ucierpiał, okazał się błogosławieństwem dla jej rodziny.
– Mądrze jest stawiać najbliższych na pierwszym miejscu.
Justine miała powody przypuszczać, że gdyby sprawy nie uległy gwałtownej zmianie, jej małżeństwo nie przetrwałoby kolejnego roku. Wyjrzała na podwórko, gdzie Seth wygłupiał się z synem i Penny.
– Mówiłaś, że rozmawiałaś z mamą. Byłaś w sądzie? – zapytała Justine, wiedząc, że Charlotte lubi przesiadywać na rozprawach prowadzonych przez Olivię.
– Nie, wpadłyśmy na siebie na mieście. Akurat śpieszyła się do lekarza.
– Och – zaniepokoiła się Justine, bo matka nie wspominała o żadnych kłopotach zdrowotnych.
– To tylko rutynowe badanie mammograficzne.
– No tak. – Justine odetchnęła z ulgą. – Chciałabym dostać kilka twoich przepisów, babciu. Na przykład ten na rożki, które pieczesz na każdą rodzinną uroczystość – przyznała z uśmiechem.
– Uwielbiam je w wersji ziołowo-serowej.
– Ja też.
– Przepis dostałam od mojej mamy, ale mam też przepisy na inne rożki. Mogę ci je zapisać, jeśli chcesz. Clyde, twój dziadek, na przykład lubił maślane z orzechami, a Ben woli te co my.
– Dziękuję. Mogłabym je sobie przepisać sama, jeśli pożyczysz... – Urwała, bo pomyślała, że babcia może te wszystkie przepisy mieć w głowie.
– Jutro ci je podrzucę. Jeśli chcesz, dam ci wszystkie moje przepisy, kochanie. Powiedz tylko, które chcesz najpierw.
– Babciu – ostrożnie zaczęła Justine. – Masz je gdzieś spisane, prawda?
– Skądże znowu – ze śmiechem odparła Charlotte. – Od siedemdziesięciu lat gotuję i piekę, a nauczyła mnie tego matka. Jakoś nigdy nie czułam potrzeby spisywania przepisów. Mam doskonałą pamięć.
– A malinowy sos winegret?
– Ach ten. Pochodzi z gazety z 1959 roku, ale trochę go zmieniłam.
– Babciu, spiszesz je dla mnie? Wszystkie?
– Oczywiście – obiecała Charlotte wśród cichego stukotu drutów. – To doskonały pomysł. Myślę, że Benowi też się spodoba. Od lat namawia mnie, żebym wydała książkę kucharską. Zresztą sama wiesz, jak lubi moje maślane ciasteczka – dodała z dumą.
– I twoje cynamonowe bułeczki.
– Myślę, że uwiódł mnie dla mojej kuchni – zażartowała Charlotte, rozśmieszając Justine tym absurdalnym stwierdzeniem. Jeden rzut oka na Bena Rhodesa wystarczał, by wiedzieć, jak bardzo kocha Charlotte. – A teraz powiedz mi więcej o swojej herbaciarni – poprosiła, kiedy przestały się śmiać.
– Nastąpiła mała zmiana planów. – Charlotte na moment przerwała robótkę i uważnie spojrzała na Justine, która mówiła dalej: – Nie mogliśmy nic powiedzieć, dopóki nie dograliśmy szczegółów. Al Finch, ten budowlaniec, zadzwonił do nas kilka tygodni temu, pytając, czy nie chcielibyśmy sprzedać działki. Mówił, że ktoś jest nią zainteresowany.
– Myślałam, że mieliście inne plany – powiedziała powoli Charlotte.
– Owszem, tym bardziej że nie zamierzaliśmy dopuścić, by na nabrzeżu pojawił się jakiś fast food. Ale to właśnie jest w tym najlepsze, babciu, że Brian Johnson, ten człowiek, który interesuje się naszą działką, jest przyjacielem Ala. Prowadził już kilka restauracji. Niedawno przeszedł na emeryturę, ale szybko się znudził. Seth i ja spotkaliśmy się z nim i wywarł na nas duże wrażenie. Brian twierdzi, że chce odbudować Latarnię Morską. Chce nawet zachować nazwę!
– Ale to był wasz projekt!
– Tak, ale on chce zapłacić nam za markę.
– A herbaciarnia? Gdzie ją postawicie? – zapytała Charlotte po namyśle.
– Al Finch pokazał nam swoją działkę przy Heron Avenue. To wprost wymarzona lokalizacja dla Wiktoriańskiej Herbaciarni. Na początku tygodnia zawarliśmy umowę. Nie jesteś nami rozczarowana, babciu? – spytała, kiedy cisza się przeciągała.
– Nie – odparła Charlotte. – Myślę, że to wspaniała wiadomość.
Justine też tak uważała. Trud włożony w Latarnię Morską nie pójdzie na marne. Przekazała nawet nowemu właścicielowi wskazówki do odbudowy restauracji, a on bardzo się z tego ucieszył. Teraz, kiedy nie musieli już z Sethem niepokoić się o swój interes, z ciekawością czekali na efekty remontu.
– Wszystko stało się tak szybko...
– Wiem, babciu, ale tak po prostu miało być. Nowe miejsce lepiej nadaje się na herbaciarnię i ma większy parking. Wciąż nie mogę uwierzyć. Ta okazja spadła nam z nieba. – Justine uśmiechnęła się, popatrując na rozbawionych syna i męża. Niedawno uświadomiła sobie, że to ją cieszy najbardziej. Tak właśnie zawsze wyobrażała sobie swoje życie.
– Powinnam już wracać. Ben pewnie zachodzi w głowę, co mnie zatrzymało. – Charlotte schowała robótkę do torby i wstała.
– Miło było cię widzieć.
– Ciebie też, kochanie. – Pocałowała Justine w policzek. – Od jutra zacznę spisywać przepisy. Dam ci też te, które wycięłam z gazet, i te, które zgromadziłam na stypach.
– Przepis na ciasto kokosowe pochodzi właśnie ze stypy, prawda?
– Tak. Dostałam go po pogrzebie Mabel Austin w 1984. – Widziała, jak Justine stłumiła uśmiech. W końcu wspaniały przepis nie był najgorszą pamiątką po zmarłej. – Jeszcze tylko przywitam się z Sethem i Leifem. Mój Boże, ależ ten młody człowiek wyrósł!
– Który? – spytała rozbawiona Justine, patrząc na swoich chłopców. Leif był dość wysoki jak na swój wiek, ale Seth po prostu imponował posturą.
– Oczywiście chodziło mi o Leifa – odparła babcia, nie chwytając dowcipu.
– A przy okazji... Dziś na obiad mamy kurczaka z grilla według twojej receptury.
– W sosie miodowo-sojowym? Ten przepis też pochodzi ze stypy.
– Pamiętasz czyjej?
– Oczywiście – odparła babcia z godnością. – To było po pogrzebie Normana Schultza w 1992... nie, albo może 1993?
Leif i Penny wybiegli jej na spotkanie. Na szczęście chłopiec pamiętał, że musi ostrożnie obchodzić się z prababcią, więc się zatrzymał i pozwolił przytulić, ale Penny nie miała takich zahamowań, jednak Seth przywołał psa do porządku. Kiedy Charlotte skończyła rozmawiać z Leifem, pogłaskała miękką sierść Penny, potem pomachała Justine i poszła z Sethem do samochodu.
Gdy zjawił się w kuchni, spytał:
– Czy to moje? – Spoglądał na herbatę stojącą na stole.
– Och, przepraszam. Miałam ci ją przynieść, ale akurat przyszła babcia. – Wyjęła z zamrażalnika kilka kostek lodu. – Proszę.
– Dziękuję. Powiedziałaś jej o sprzedaży?
– Tak.
– I co?
– Pochwaliła ten pomysł!
– Twoja mama i Jack też już wiedzą?
– Dziś rano im powiedziałam. A właśnie... – Justine wpadła w zadumę.
– Coś się stało?
– Kiedy z nią rozmawiałam, Olivia nie wspomniała o wizycie lekarskiej.
– A powinna?
– Chyba nie, ale tak sobie myślę... – Justine znów zamilkła, podejrzewając, że był jednak jakiś powód, dla którego matka przemilczała badanie.
Wyczuwając, że Justine się martwi, Seth natychmiast przytulił żonę. Była wdzięczna losowi, że go odzyskała. Pożar zmienił go na jakiś czas we wściekłego, żądnego zemsty człowieka, ale po aresztowaniu Warrena Sageta, jej dawnego kochanka, ciężar gniotący barki Setha znikł. Znów był człowiekiem, którego znała i szanowała. Teraz trzymał ją w ramionach, tuląc mocno, jakby i on czuł, że niewiele brakowało, a zniszczyliby to wszystko, na czym im zależało.
– Rozpalać już grill? – zapytał Seth.
– Koniecznie.
– Czy ja też mogę pomóc, mamusiu? – zapytał Leif, wbiegając do domu.
– Jasne. Możesz nakryć do stołu, jak tylko umyjesz ręce.
Kiedy wyszli na patio, Justine z synem przetarli szklany blat stołu i rozstawili parasol ogrodowy. Potem Leif poukładał zielone maty i serwetki z kolorowymi motylami.
Po obiedzie Seth z Leifem pozbierali talerze, a Justine pochowała resztki do lodówki i sprzątnęła kuchnię. Aż do niedawna nie uświadamiała sobie, jak bardzo lubi kuchenne zmagania. Zawsze uważała, że gotowanie nie jest jej mocną stroną. To matka i babcia znajdowały przyjemność w pichceniu. Kiedy jednak kupili z Sethem Kapitański Kambuz i przerobili go na własną restaurację, odkryła, że lubi świat kuchni. Brała przepisy od Olivii i Charlotte, nawiązując z matką relację, która wcześniej wydawała się nie do osiągnięcia. Z babcią zawsze miała dobry kontakt.
– Rozmawiałam z Charlotte o przepisach – powiedziała.
– Do herbaciarni? – zapytał Seth, myjąc ręce.
– Tak. Ostatnio na nowo odkryłam, jak bardzo lubię gotować.
– Momencik – zaprotestował zaskoczony Seth. – Ty lubisz gotować?
– Jasne!
– A powiedz mi, kto stał przed chwilą przy gorącym grillu?
– Secie Gundersonie, przełożenie kilku porcji mięsa nad ogniem nie jest gotowaniem!
– Z mojego punktu widzenia jest.
– Jesteś śmieszny.
– Wcale nie – burknął, zaraz jednak roześmiał się i porwał Justine w ramiona.
Ona też się roześmiała. Nareszcie wszystko szło ku dobremu.ROZDZIAŁ CZWARTY
Rachel Pendergast wepchnęła do pralki pokaźną stertę ręczników, wsypała proszek i włączyła odpowiedni program. Codzienny obowiązek stanowił jednocześnie przerwę od klientów salonu Get Nailed. Kiedy wyszła z niewielkiego pomieszczenia, zobaczyła przy swoim stanowisku najlepszą przyjaciółkę.
– Teri! – krzyknęła, nie kryjąc radości.
Minął niecały miesiąc, odkąd się widziały, ale Rachel wydawało się to wiecznością. Tęskniła za Teri, a co gorsza, czuła się samotna, bo jej chłopak, marynarz Nate, został niedawno przeniesiony do San Diego.
Teri zeskoczyła z krzesła i podbiegła do Rachel. Spotkały się w pół drogi i objęły, chichocząc jak nastolatki. Bez przyjaciółki, jej praktycznego podejścia do życia i uszczypliwego poczucia humoru salon kosmetyczny nie był tym samym miejscem, a Rachel nie miała z kim omawiać swojej miłosnej sytuacji.
– Tak się cieszę, że wróciłaś! – zawołała podekscytowana. – Bo wróciłaś do pracy, prawda?
– Zobaczymy. Najpierw muszę porozmawiać z Jane.
– Pojechała do banku, ale zaraz powinna wrócić – powiedziała Rachel, pewna, że nie będzie żadnych problemów z ponownym zatrudnieniem Teri.
Nie rozumiała, dlaczego Bobby nalegał, żeby przyjaciółka rzuciła pracę. Pamiętała, że chodziło o jakieś groźby, ale uważała, że sprawa bardziej dotyczyła Bobby’ego, a nie Teri. Po tym, jak na parkingu zaczepiło ją dwóch osiłków, jej mąż uparł się, żeby poczekała w domu, aż sytuacja się wyjaśni. Jane zatrudniła na ten czas inną fryzjerkę. Wprawdzie była dobra w swoim fachu, nie była jednak Teri.
– Wreszcie udało mi się przekonać Bobby’ego, że zwariuję, jeżeli nie wrócę do pracy – oznajmiła Teri, uśmiechając się do Jeannie, która układała włosy młodej klientce.
– A gdzie jest Bobby?
– W domu. Kocham go do szaleństwa, ale mam już dość tej jego nadopiekuńczości. Zgodził się, żebym wróciła do pracy, ale pod warunkiem, że James będzie mnie przywozić i odwozić. Jednym słowem, dorobiłam się ochroniarza – dodała szeptem.
– James? – zdumiała się Rachel. Kierowca Bobby’ego był wysokim chudzielcem. Gdyby przyszło co do czego, to pewnie Teri musiałaby go ratować z opresji. – Ale zostaniesz dziś do wieczora?
– Przyjechałam tylko porozmawiać z Jane, potem muszę wracać do domu. Bobby nie jest zachwycony moim powrotem do pracy, ale wie, że kocham to, co robię. Potrafi to zrozumieć i uszanować.
– Dobrze, że udało ci się przemówić mu do rozumu.
– Ja też się cieszę – wyznała Teri.
Rachel uważnie przyjrzała się przyjaciółce. Była śliczna. Była też impulsywna, towarzyska i odważna. Czasami cyniczna, kiedy chodziło o mężczyzn i związki, odkąd jednak poznała Bobby’ego Polgara, uspokoiła się i złagodniała. Zmieniła się na lepsze dzięki mężowi, pomyślała Rachel.
Zresztą tylko miłość mogła tłumaczyć, że dwoje tak różnych ludzi związało się ze sobą. Głęboka, prawdziwa miłość, która zmieniała wszystkich i wszystko. Taka, która niesie zrozumienie i zaufanie. Bobby ożywał przy Teri. Każdy, kto widział go przy szachownicy, musiał przyznać, że jest genialny i... ekscentryczny. Ale przy Teri stawał się bardziej ludzki, czasami nawet zabawny, chociaż pewnie nie zamierzał nikogo bawić. Był przy tym dość naiwny. Jakie to słodkie, pomyślała, lecz zaraz posmutniała. Nie miała pojęcia, czy z Nate’em odnajdą taką miłość. Na to trzeba czasu, a wymuszone rozstanie wcale nie ułatwiało im życia.
– No to opowiadaj. – Teri usiadła, zakładając nogę na nogę. – Tęsknisz za Nate’em?
– Bardzo. – Rachel westchnęła. – Codziennie do mnie dzwoni.
– Tak jak kiedyś Bobby.
– Niezupełnie! – Rachel parsknęła śmiechem. – Nate dzwoni, gdy nadarzy mu się okazja.
Kiedy Bobby zalecał się do Teri, dzwonił codziennie dokładnie o tej samej porze.
– A co z Bruce’em?
– A co ma być?
– Widujecie się?
– Nie! – gwałtownie zaprzeczyła Rachel.
Owdowiały Bruce stał się jej przyjacielem, a jego córka, Jolene, była dla Rachel kimś wyjątkowym. W pewien sposób przypominała jej młodszą wersję. Też wcześnie straciła matkę i z trudem sobie z tym radziła. Wychowała ją ciotka, która zmarła przed kilku laty. Jolene potrzebowała w swoim życiu kobiecej ręki i rady, a to zapewniała jej Rachel.
– Protestujesz, jakby to była najbardziej odrażająca rzecz pod słońcem. Jakbyś nigdy nie zastanawiała się nad spotkaniami z Bruce’em, a przecież obie wiemy, że to nieprawda. Pasujecie do siebie.
– Dlaczego tak mówisz?
– Bo zachowujecie się jak stare, dobre małżeństwo. Każdy, kto was nie zna, uznałby was za parę. Czytacie sobie w myślach!
– Przyjaźnimy się, to wszystko. – Rachel zbyła machnięciem dłoni wywód przyjaciółki.
Teri lubiła Bruce’a i zawsze stała po jego stronie.
– Przecież cię pocałował!
– Masz gdzieś ukrytą kamerę? A może mnie śledziłaś? – zapytała Rachel, wznosząc oczy do nieba.
– Nie – prychnęła Teri. – Sama mi powiedziałaś.
– No tak, ale to był...
– Przyjacielski całus – dokończyła za nią.
– Tak jakby – przyznała Rachel bez przekonania. Z perspektywy czasu uznała, że Bruce’owi zależało na czymś więcej. Ten pocałunek ją zaskoczył, ale im dłużej trwał, tym bardziej był przyjemny. – Lubię Bruce’a, ale nie w ten sposób – powiedziała po chwili.
– Poważnie?
– Pamiętasz, jak zaczęłam spędzać czas z Jolene? Bruce jasno oznajmił, że nie zamierza się z nikim wiązać – przypomniała.
Pamiętała też jego minę, kiedy Jolene oznajmiła, że wybrała Rachel na swoją nową matkę. Prawie się udławił. Zadbał, by zrozumiała, że nie powodują nim żadne romantyczne bzdury. Rachel przyjęła to do wiadomości. Poza tym miała przecież chłopaka.
– Jednak Bruce jest bardziej interesujący niż Nate.
– Pod jakim względem?
– Owszem, jest nieco przyziemny, ale przynajmniej nie ma rozdętego jak balon ego... Jest też wspaniałym ojcem.
– Skoro o nim mowa... – Jeannie wskazała Rachel rozgrzaną lokówką. – Bruce niedawno dzwonił.
– Żeby zapytać, czy posiedzę z Jolene w piątkowy wieczór – odparła Rachel z przekąsem, zastanawiając się, jak doszło do tego, że jej życie miłosne stało się wspólną sprawą całego salonu piękności.
– Oj, dłuuugo wisiała na słuchawce. – Jeannie komicznie przeciągnęła kluczowe słowo.
– Dzwonił na moją komórkę – broniła się Rachel, na wypadek gdyby ktoś uznał, że zajmowała służbową linię na prywatne pogawędki.
– Odniosłam wrażenie, że miło wam się rozmawiało. Śmiałaś się.
– I co z tego... – Bruce potrafił być dowcipny, ale Rachel nie chciała drążyć tematu.
– A ilekroć rozmawiasz z Nate’em – dodała po chwili Jeannie – wyglądasz, jakbyś miała się rozpłakać.
– Bo za nim tęsknię! – nie wytrzymała Rachel.
– Uważam, że powinnaś wybrać Bruce’a – oznajmiła z uporem Jeannie.
– Może urządzimy głosowanie – zaproponowała Teri, wstając.
– Wariatki – prychnęła Rachel.
Teri mogła sobie organizować plebiscyt, ale Rachel nie zamierzała poddać się werdyktowi. Nie obchodziło jej, co myślą inni. Nate był jej ukochanym od pierwszej randki, którą kupiła podczas dobroczynnej aukcji trzy lata temu. Nie przeszkadzało jej, że jest młodszy o pięć lat. Bardziej martwiły ją polityczne koneksje ukochanego. Jego ojciec był kongresmanem w Pensylwanii.
Ostatnie spotkanie z matką Nate’a nie wypadło najlepiej. Co gorsza, Nate nie zauważał przytyków, których nie szczędziła Rachel. Uznał, że tylko jej się wydaje. Jednak Rachel wiedziała, że Patrice Olsen nie uznała jej za właściwą partię dla swego syna.
Teri najwyraźniej porzuciła pomysł organizowania głosowania i zaciągnęła Rachel do kuchni.
– Nie pamiętasz już, jak było z Bobbym? – burknęła do przyjaciółki. – Nie chciałam się w nim zakochać.
– Ale się zakochałaś.
– Bobby nie dał mi wyboru. W życiu nie zapomnę, jak kupił mi tuzin romantycznych kartek, kwiaty i dwadzieścia kilo czekolady!
Bobby zalecał się wtedy do Teri i według posiadanych przez niego informacji właśnie tak należało postępować.
– Jak mogłam mu odmówić, kiedy poprosił o pozwolenie na pocałunek?
– Nie mogłaś – przyznała Rachel.
– Co tu gadać, wpadłam jak śliwka w kompot.
– Czujesz do Bobby’ego to samo co ja do Nate’a – podsumowała Rachel, żywiąc nadzieję, że Teri zrezygnuje wreszcie z krępującego tematu. O ojcu Jolene chciała myśleć wyłącznie jak o przyjacielu.
– To nieprawda – cicho oznajmiła Teri. – Wiesz, że cię znam jak nikt inny. Od dawna się przyjaźnimy.
Rachel czuła się coraz bardziej niezręcznie. Odwróciła się tyłem do przyjaciółki, wyjęła z mikrofalówki lunch, przełożyła danie na talerz i ostrożnie przeniosła na stolik.
– Wiem, że Nate chce się z tobą ożenić – powiedziała Teri po chwili.
– I co? – spytała Rachel, żałując, że podzieliła się z przyjaciółką tą nowiną.
– Gdybyś naprawdę go kochała, nie wahałabyś się. Przyjęłabyś oświadczyny i wyjechała do San Diego. Nie zrobiłaś tego.
– Och, Teri, jeśli na tej podstawie oceniasz siłę moich uczuć, to się mylisz.
– Naprawdę?
– Owszem. Czy możemy zmienić temat? – burknęła, siadając.
– Słuchaj, w sprawie Bruce’a Peytona... – zaczęła Jeannie, wchodząc do kuchni.
Rachel z głośnym brzękiem upuściła widelec. Nie chciała ciągnąć dłużej tej rozmowy. Złościło ją, że wszyscy wtrącają się w jej życie. Koleżanki nie chciały odpuścić, a ona miała już dość.
– Co z nim? – zapytała, siląc się na spokój.
– Kilka moich klientek nim się interesuje – oznajmiła Jeannie, sięgając do lodówki po butelkę wody.
– Słucham?
– Jest wolny i przystojny – odparła, odkręcając napój. – Nie da się go przegapić...
– Na zdrowie – prychnęła Rachel, wracając do przerwanego posiłku. – Mam nadzieję, że ułoży mu się z tą, którą sobie wybierze.
– Ciekawe, czy się z kimś spotyka – rozważała Jeannie.
– A skąd miałabym to wiedzieć? – udała oburzenie Rachel.
Prawdę mówiąc, Jolene na bieżąco ją informowała. Wiedziała więc, że Bruce od czasu do czasu chodzi na randki, które jednak nie przeradzały się w nic poważniejszego.
Gdy Jeannie wyszła, Teri delikatnie szturchnęła przyjaciółkę.
– Kiedy trafisz na właściwego mężczyznę, wszystko stanie się jasne. Będziesz się tylko zastanawiać, dlaczego tak długo nie dostrzegałaś tego, co miałaś przed nosem.
– Tak było z tobą i Bobbym?
– Przysięgłam sobie, że za niego nie wyjdę – odparła Teri z uśmiechem. – To był pierścionek z wielkim brylantem, ale nie zamierzałam go przyjąć. Nie miałam najmniejszego zamiaru zostać żoną Bobby’ego Polgara. Przecież nawet nie spaliśmy ze sobą, a on tak mocno nalegał na ślub!
Rachel uśmiechnęła się, wspominając, jak bardzo nieszczęśliwa i zakochana była wtedy Teri. Strasznie się bała, że zmarnuje Bobby’emu życie, jeśli za niego wyjdzie. Jednak nawet wtedy Rachel widziała, że tych dwoje jest sobie pisanych. Bobby też to czuł i dlatego nie rezygnował. Teri również zrozumiała to na czas.
Ich rozmowę przerwał powrót Jane. Kiedy szefowa zobaczyła Teri, jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Tylko tyle chciała wiedzieć Rachel. Teraz miała pewność, że Teri szybko wróci do pracy.