Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Słowiańska moc, czyli o niezwykłym wkroczeniu naszych przodków na europejską arenę - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
27 marca 2013
27,32
2732 pkt
punktów Virtualo

Słowiańska moc, czyli o niezwykłym wkroczeniu naszych przodków na europejską arenę - ebook

Napisana przez archeologa popularnonaukowa pozycja, odkrywająca tajniki pochodzenia i niezwykłego sukcesu cywilizacyjnego Słowian, w tym praprzodków Polaków – przystępnie napisana, rzetelna, doskonale łącząca wiedzę z różnych dziedzin nauki: archeologii, antropologii i językoznawstwa. Odpowiada na zaskakujące pytania: czy Mieszko I był wikingiem, co mają wspólnego Słowianki z Amazonkami i wiele innych. Dezawuuje mity i utarte pojęcia, przywraca wiarygodność dawnym podaniom.

Spis treści

EKSCYTUJĄCA ZAGADKA

CZĘŚĆ I Wyjście z Ciemnego Lasu

KOCHANKOWIE WIELKIEJ NIEDŹWIEDZICY

GŁOŚNY DEBIUT

ZAGUBIONA PRAKOLEBKA

STRAŻNICY BURSZTYNOWEGO SZLAKU

ZASKAKUJĄCY RODOWÓD

WIELCY ZDOBYWCY

SUROWI NAUCZYCIELE

POBRATYMCY Z PÓŁNOCY

W STRONĘ RUSI

WIKINGOWIE U ŹRÓDEŁ POLSKI

WYSPA ŁOWCÓW NIEWOLNIKÓW

JAK MOGŁO NAS NIE BYĆ

PRZYGODA NA WSCHODZIE

CZĘŚĆ II Zapomniane źródła mocy

WILCZE PLEMIĘ

GRZYBOWY LOT

WYCIECZKA DO SŁOWIAŃSKIEJ NAWI

SPOSÓB NA ZDROWIE

NIEZWYKŁE SŁOWIANKI

JAK WALCZYLI

WSPANIALI KŁAMCY

JACY BYLI

KALENDARIUM JĘZYKOWEGO I KULTUROWEGO FORMOWANIA SIĘ SŁOWIAN

LITERATURA WYBRANA

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0271-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

EKSCYTUJĄCA
ZAGADKA

Bli­sko dwie­ście lat temu Waw­rzy­niec Su­ro­wiec­ki (1769-1827), twór­ca pol­skie­go sło­wia­no­znaw­stwa, sfor­mu­ło­wał w roz­pra­wie _Śle­dze­nie po­cząt­ku na­ro­dów sło­wiań­skich_ pro­blem, któ­ry do dziś sta­no­wi wy­zwa­nie dla ba­da­czy po­cząt­ków Sło­wiańsz­czy­zny. Na­pi­sał: „Jak w swo­ich po­cząt­kach, tak w nad­zwy­czaj­nem swo­jem roz­po­star­ciu po zie­mi, na­ród Sło­wiań­ski jest za­gad­ką, któ­rej do­tąd nikt jesz­cze na­le­ży­cie nie roz­wią­zał. Za­le­d­wie po­sły­sza­no o An­tach i Sla­wi­nach, kie­dy na­wal­ne ich roje zay­mo­wa­ły już roz­le­głe kra­iny na wschód, na pół­noc i na za­chód ce­sar­stwa grec­kie­go (Bi­zan­cjum). Od wschod­nich krań­ców Bał­ty­ku do Pon­tu (Mo­rza Czar­ne­go) i Ad­ry­aty­ku; stam­tąd przez Du­nay do źró­deł Menu i uj­ścia Elby. (…) Rzu­ciw­szy okiem na nie­zmier­ne prze­strze­nie tych kra­jów, zda­je się nie­po­do­bień­stwem, aże­by je­den na­ród w tak krót­kim cza­sie zdo­łał za­gar­nąć wszyst­kie i okryć je swo­ją lud­no­ścią (…). Opa­no­wa­nie po­ło­wy Eu­ro­py przez tak licz­ny na­ród mniey­by za­dzi­wia­ło, gdy­by przy zwy­czaj­nych środ­kach, ze zwy­czaj­nych po­bu­dek było do­ko­na­ne. Wia­do­mo, cze­go do­ka­zać może lud na­tchnio­ny żą­dzą łu­pie­stwa i kie­ro­wa­ny dziel­ną wolą jed­ne­go. Dzie­je świa­ta uka­zu­ją nam nie­ma­ło przy­kła­dów wiel­kich pod­bo­jów, lecz ża­den z nich nie może być za­sto­so­wa­ny do Sło­wian. Kie­dy inne na­ro­dy sko­ja­rzo­ne spól­no­ścią spra­wy i rzą­du rzu­ca­ły się jed­no­cze­śnie i w ści­słych sze­re­gach na upa­trzo­nych nie­przy­ja­ciół; Sło­wia­nie pod­ro­bie­ni na osob­ne po­ko­le­nia, bez związ­ków wza­jem­nych, wy­stę­po­wa­li w ma­łych gro­ma­dach, w osob­no obie­ra­nych chwi­lach i w od­dziel­nych stro­nach świa­ta. Tam­te, ule­ga­jąc woli i roz­ka­zom udziel­ne­go wo­dza, szły wszę­dzie za jego ski­nie­niem; Sło­wia­nie przy rzą­dach gmi­no­wład­nych nim się skło­ni­li do przed­się­wzię­cia ja­ko­we­go, wa­ży­li wprzó­dy ko­rzy­ści, któ­rych się z po­świę­ce­nia dro­giey spo­koj­no­ści spo­dzie­wać mie­li. Na­resz­cie inne zdo­byw­cze na­ro­dy wpra­wio­ne do ży­cia wo­jen­ne­go prze­la­ty­wa­ły z miey­sca na miey­sce w prze­ra­ża­ją­cych tłu­mach, szu­ka­jąc nie­przy­ja­ciół na to tyl­ko, żeby ich gnę­bić i wy­dzie­rać go­to­we łupy; Sło­wia­nie nie­ustra­sze­ni z orę­ża, ła­god­ni z przy­ro­dze­nia, przez wol­ne wę­drów­ki szu­ka­li je­dy­nie zie­mi, któ­rą by po­tem wła­sne­go czo­ła upłod­nić mo­gli. Zda­je się, że same losy, sprzy­ja­jąc ich po­stęp­kom i za­mia­rom, chcia­ły je uwień­czyć trwa­łe­mi skut­ka­mi; bo kie­dy owe na­jezd­ni­cze ludy wy­gi­nę­ły ra­zem z pro­cha­mi swo­ich łu­pów, Sło­wia­nie, oca­liw­szy przez wszyst­kie bu­rze nie­spo­koj­nych wie­ków raz odzier­żo­ne sie­dli­ska, do­cze­ka­li się szczę­śli­wey tey pory, któ­ra im ro­ku­je na za­wsze sta­ły byt i zna­cze­nie”.

Po­mi­ja­jąc ro­man­tycz­ny, po­wszech­ny za­rów­no w cza­sach Su­ro­wiec­kie­go, jak i obec­nie, ob­raz pier­wot­nych Sło­wian jako lu­dzi mi­łu­ją­cych po­kój i uwiel­bia­ją­cych pra­cę na roli, za­uważ­my, że au­tor sta­wia py­ta­nie naj­waż­niej­sze w ca­łych dzie­jach tego wiel­kie­go odła­mu In­do­eu­ro­pej­czy­ków. Jak to się sta­ło, że lud, o któ­rym cy­wi­li­zo­wa­ny świat usły­szeć miał do­pie­ro w pięć wie­ków po na­ro­dze­niu Zba­wi­cie­la, o któ­rym sta­ro­żyt­ni Gre­cy i Rzy­mia­nie zgo­ła nic nie wie­dzie­li poza kil­ko­ma fan­ta­stycz­ny­mi plot­ka­mi, do­ko­nać mógł tak wiel­kich pod­bo­jów, a póź­niej utrwa­lić te zdo­by­cze na ty­siąc­le­cia? Gdzie wcze­śniej prze­by­wa­li ci wiel­cy zdo­byw­cy i ko­lo­ni­za­to­rzy, gdzie kształ­to­wa­ła się ich moc, gdzie for­mo­wa­ła się masa kry­tycz­na, któ­ra – na­gle uwol­nio­na z ogra­ni­czeń – do­ko­na­ła tak wiel­kie­go dzie­ła. I jaką nie­zwy­kłą ta­jem­ni­cę ży­cia po­siąść mu­sie­li Sło­wia­nie, aby ta­kie przed­się­wzię­cie za­koń­czyć mo­gło się suk­ce­sem.

Py­ta­nia te sfor­mu­ło­wał Su­ro­wiec­ki na­stę­pu­ją­co: „Ba­da­cze dzie­jów świa­ta za­sta­na­wia­jąc się nad nie­sły­cha­nym tym wy­le­wem na­ro­du Sło­wiań­skie­go nie­zna­ne­go przed­tem ani z imie­nia, ani z po­sa­dy, py­ta­li się ze zdu­mie­niem, i do­tąd jesz­cze py­ta­ją: Skąd się wziął? Gdzie wzra­stał? Gdzie ukry­wał do ostat­niey chwi­li swój ród i po­tę­gę? Te nie­prze­li­czo­ne roje jego ludu nie mo­gły się ani wy­śli­znąć, ani uta­ić na roz­wid­nio­nych już prze­strze­niach Eu­ro­py”.

Za­gad­nie­nia te do dziś sta­no­wią naj­więk­szą ta­jem­ni­cę Sło­wian. Za­gad­ko­wa jest bły­ska­wicz­na i do­nio­sła ka­rie­ra na­szych przod­ków, przej­ście od kul­tu­ro­wej pro­sto­ty i pier­wo­cin or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nej do form i osią­gnięć obo­wią­zu­ją­cych wów­czas w cy­wi­li­zo­wa­nej Eu­ro­pie i de­cy­du­ją­cych o jej roz­kwi­cie. Przy­cho­dząc z od­le­głych jej pe­ry­fe­rii, ży­jąc da­le­ko od jej cen­trów, Sło­wia­nie po­tra­fi­li szyb­ko nad­ro­bić opóź­nie­nia i za­jąć god­ne miej­sce w ro­dzi­nie eu­ro­pej­skiej. Oka­za­li się chęt­ny­mi i po­jęt­ny­mi ucznia­mi w trud­nej sztu­ce po­stę­pu. Zwra­ca­li na to uwa­gę hi­sto­ry­cy, chwa­li­li po­eci, jak Adam Mic­kie­wicz, któ­ry w pierw­szym ze swych pa­ry­skich wy­kła­dów, wy­gło­szo­nym 22 grud­nia 1840 roku, po­wie­dział, iż: „Żą­dza zbli­że­nia się do resz­ty Eu­ro­py, za­war­cia ści­słych związ­ków z lu­da­mi Za­cho­du nig­dzie nie jest tak po­wszech­na i żywa jak w ro­dzie sło­wiań­skim”. On też w wy­kła­dzie VI na­pi­sał o Sło­wia­nach: „W cią­gu ty­się­cy lat dzie­je ich leżą w po­mro­ce; mu­si­my zbie­rać nie­licz­ne roz­pro­szo­ne na­zwy, we wspo­mnie­niach lu­dów ob­cych szu­kać wie­ści o prze­szło­ści tego nie­zli­czo­ne­go ludu. On sam nie po­sia­da wca­le hi­sto­rii, bo hi­sto­ria to prze­szłość ludu zor­ga­ni­zo­wa­ne­go w ce­sar­stwo lub kró­le­stwo, ludu po­sia­da­ją­ce­go pań­stwo, Sło­wia­nie zaś żyli za­wsze tyl­ko w sta­nie osad roz­pro­szo­nych. Ich wła­ści­wa hi­sto­ria za­czy­na się z chrze­ści­jań­stwem. (…) Umysł tego ludu – cią­gnął po­eta – nie był po­wo­ła­ny do pra­cy nad do­cie­ka­niem za­gad­nień, któ­re dla nie­go nie ist­nia­ły. Re­li­gia ich po­zo­sta­wa­ła w sta­nie wie­rzeń je­dy­nie. Po­sia­da­li wie­rze­nia re­li­gij­ne, nie mie­li sło­wa re­li­gij­ne­go, sło­wa, któ­re gło­si praw­dy wyż­sze­go rzę­du, a któ­re wy­wo­dzo­ne bywa z na­tchnie­nia sił nad­przy­ro­dzo­nych. Dla­te­go lud ten nie mógł się sku­pić oko­ło jed­ne­go sło­wa i nig­dy nie moż­na go było po­pchnąć w ja­kimś kie­run­ku, na przy­kład do wy­praw wo­jen­nych, do osią­gnię­cia ja­kie­goś roz­le­głe­go a ta­jem­ni­cze­go celu. Oto jed­na z przy­czyn, dla któ­rych Sło­wia­nie nig­dy nie byli zdo­byw­ca­mi, a na­wet w okre­sie przed przy­ję­ciem chrze­ści­jań­stwa nig­dy nie byli ple­mie­niem wo­jen­nym…”.

W tej ostat­niej kwe­stii nasz na­ro­do­wy po­eta my­lił się bar­dzo, gdyż w rze­mio­śle i przed­się­wzię­ciach wo­jen­nych Sło­wia­nie na po­cząt­ku swej eu­ro­pej­skiej ka­rie­ry, a tak­że póź­niej, ra­dzi­li so­bie nie go­rzej niż inne na­cje, a czę­sto je na tym polu prze­wyż­sza­li. Wbrew też licz­nym prze­ka­zom sta­ro­żyt­nym i no­wo­żyt­nym Sło­wia­nie nie byli by­najm­niej na­ro­dem bier­nym i ule­głym, ra­czej przy­pi­sać im moż­na prze­bie­głość, umie­jęt­ność ka­mu­fla­żu, uda­wa­nie pro­stac­twa. Pod tą ma­ską zaś krył się lud zna­ją­cy wła­sne nie­do­stat­ki wy­ni­ka­ją­ce z dłu­gie­go by­to­wa­nia na mar­gi­ne­sie cy­wi­li­za­cji, po­śród za­pa­dłych puszcz i ba­gien, ale rów­no­cze­śnie lud o wiel­kim ape­ty­cie na lep­sze ży­cie i suk­ce­sy. Dla­te­go rów­no­cze­śnie, dla zmy­le­nia prze­ciw­ni­ków, raz pa­ra­do­wa­li z gę­śla­mi i opo­wia­da­li, że są uoso­bie­niem ła­god­no­ści, in­nym ra­zem prze­mie­nia­li się w nio­są­ce po­żo­gę i mord za­stę­py wo­jow­ni­ków chci­wych łu­pów, nie­wol­ni­ków i zie­mi.

Z dru­giej jed­nak stro­ny nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że pod wie­lo­ma wzglę­da­mi się róż­ni­li od in­nych eu­ro­pej­skich lu­dów, tak jak i my – ich po­tom­ko­wie – nadal się róż­ni­my. Tkwi w nas owo ta­jem­ni­cze dzie­dzic­two cza­sów od­le­głych i pra­sta­rych, gdy w ukry­ciu przed świa­tem kształ­to­wa­ła się sło­wiań­ska for­ma i sprę­ża­ła moc. Od­ręb­ność ta to nasz naj­więk­szy i naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­cy spa­dek i ma­ją­tek otrzy­ma­ny od przod­ków, dzie­dzic­two, któ­re sta­no­wi o na­szej ory­gi­nal­no­ści i nie­po­wta­rzal­no­ści, naj­war­to­ściow­szy wkład do eu­ro­pej­skiej skarb­ni­cy. Ja­kie były jego po­cząt­ki, co za­de­cy­do­wa­ło o jego kształ­cie, war­to­ści i nie­po­wta­rzal­no­ści – oto te­mat tej książ­ki. Fa­scy­na­cje obcą cy­wi­li­za­cją nie przy­nio­sły bo­wiem Sło­wia­nom je­dy­nie zy­sków i awan­sów, po­zba­wi­ły ich ro­dzi­mej, ple­mien­nej toż­sa­mo­ści mocy. Bo jak na­pi­sał inny ów­cze­sny mi­ło­śnik sło­wiań­skich sta­ro­żyt­no­ści Zo­rian Do­łę­ga Cho­da­kow­ski (1784-1825): „Nie je­ste­śmy sobą, za­mor­do­wa­no nam ro­dzi­ców, za­mie­nio­no na­zwi­ska, wy­ma­za­no pa­mięć, ska­za­no na cu­dzość”. Czas więc od­na­leźć utra­co­ne dzie­dzic­two.KOCHANKOWIE
WIELKIEJ
NIEDŹWIEDZICY

Naj­daw­niej­sze nie­pew­ne i zdaw­ko­we in­for­ma­cje o Sło­wia­nach po­ja­wia­ją się w dzie­łach grec­kich au­to­rów w po­ło­wie I ty­siąc­le­cia p.n.e. Są to wia­do­mo­ści nie­po­twier­dzo­ne, po­zba­wio­ne kon­kre­tów, czę­sto fan­ta­stycz­ne. Jest też oczy­wi­ste, że ża­den z tych pi­sa­rzy nig­dy nie do­tarł do te­re­nów za­miesz­ka­nych przez na­szych przod­ków, nie wi­dział na wła­sne oczy Sło­wia­ni­na ani też nie roz­ma­wiał z kimś, kto mógł od­być po­dróż do sło­wiań­skich kra­in. Co wię­cej, nie zna­li na­wet na­zwy, pod któ­rą wy­stę­po­wać mo­gli nasi przod­ko­wie, dla­te­go my mo­że­my je­dy­nie do­mnie­my­wać o sta­nie ich wie­dzy. Do­pie­ro He­ro­dot z Ha­li­kar­na­su, grec­ki hi­sto­ryk ży­ją­cy w V wie­ku p.n.e., na­zy­wa­ny oj­cem hi­sto­rio­gra­fii eu­ro­pej­skiej, w swych _Dzie­jach_ do­star­czył bar­dziej pre­cy­zyj­nych in­for­ma­cji na ten te­mat. Zbie­rał je oso­bi­ście w grec­kich ko­lo­niach roz­rzu­co­nych wzdłuż pół­noc­nych wy­brze­ży Mo­rza Czar­ne­go, gdzie za­miesz­ki­wa­li jego po­bra­tym­cy od­by­wa­ją­cy da­le­kie wy­pra­wy han­dlo­we na pół­noc, na te­re­ny Scy­tii. Po­wia­da więc, że pół­noc­na gra­ni­ca tej kra­iny po­ło­żo­na jest o dwa­dzie­ścia dni dro­gi (ok. 800 km) na pół­noc od Mo­rza Czar­ne­go, a re­jon ten za­miesz­ki­wać mają Scy­to­wie Ora­cze, któ­rzy w prze­ci­wień­stwie do swych po­bra­tym­ców za­miesz­ku­ją­cych ste­py nad­czar­no­mor­skie, trud­nią­cych się ho­dow­lą i na­zy­wa­nych Scy­ta­mi Kró­lew­ski­mi, utrzy­mu­ją się z rol­nic­twa, do cze­go skła­nia ich przede wszyst­kim le­si­sty cha­rak­ter ich kra­ju.

Scy­to­wie ci, we­dług He­ro­do­ta, są­sia­do­wać mają na pół­no­cy z Aga­tyr­sa­mi, któ­rzy są: „Na­der znie­wie­ścia­ły­mi ludź­mi i szcze­gól­nie ko­cha­ją się w no­sze­niu zło­tych ozdób, a po­sia­da­ne ko­bie­ty trak­tu­ją jako rzecz wspól­ną, aby być so­bie na­wza­jem brać­mi i wsku­tek tego nie ży­wić do sie­bie wza­jem­nie nie­na­wi­ści i wro­go­ści”. Ich są­sia­da­mi są Neu­ro­wie, któ­rzy: „Oby­cza­je mają scy­tyj­skie, ale na jed­no po­ko­le­nie przed wy­pra­wą Da­riu­sza mu­sie­li opu­ścić swój kraj z po­wo­du żmij. Zie­mia ich bo­wiem wy­da­wa­ła mnó­stwo żmij, a jesz­cze wię­cej przy­cho­dzi­ło ich z pół­noc­nych pust­ko­wi, czym udrę­cze­ni prze­nie­śli się po­mię­dzy Bu­dy­nów, po­rzu­ca­jąc wła­sny kraj”. Za­koń­czo­na nie­po­wo­dze­niem wy­pra­wa kró­la per­skie­go Da­riu­sza na Scy­tów od­by­ła się w 514 roku p.n.e, zaś kraj Bu­dy­nów po­ło­żo­ny był na da­le­kiej pół­no­cy i „cały po­ro­sły la­sa­mi roz­ma­ity­mi. W naj­gęst­szym zaś ostę­pie znaj­do­wa­ło się je­zio­ro wiel­kie i roz­le­głe, oto­czo­ne mo­cza­ra­mi i trzci­na­mi na­oko­ło. W nim tu­byl­cy ło­wią wy­dry i bo­bry, i inne zwie­rzę­ta o czwo­ro­gra­nia­stym py­sku, któ­rych fu­trem ob­szy­wa się ko­żu­chy i któ­rych ją­dra uży­tecz­ne są przy le­cze­niu ma­ci­cy”. O Bu­dy­nach po­da­je jesz­cze He­ro­dot, że „są je­dy­ny­mi w tych stro­nach ludź­mi, któ­rzy je­dzą szysz­ki”, zaś Neu­ro­wie jego zda­niem „mu­szą być cza­row­ni­ka­mi, bo za­rów­no Scy­to­wie, jak i Gre­cy osia­dli w Scy­tii opo­wia­da­ją, że raz do roku każ­dy Neu­ryj­czyk za­mie­nia się w wil­ka na parę dni, aby po­tem na po­wrót przy­jąć ludz­ką po­stać”.

Po­mi­mo ogól­no­ści i ele­men­tów fan­ta­stycz­nych re­la­cja He­ro­do­ta uzna­wa­na jest przez ba­da­czy za źró­dło wia­ry­god­ne, umoż­li­wia­ją­ce od­two­rze­nie sta­ro­żyt­nej lo­ka­li­za­cji wspo­mnia­nych lu­dów na te­re­nie dzi­siej­szej Ukra­iny i Bia­ło­ru­si. W wy­ni­ku trwa­ją­cych już po­nad dwa stu­le­cia dys­ku­sji dziś więk­szość uczo­nych zga­dza się, że Neu­ro­wie za­miesz­ki­wa­li le­śno-łą­ko­we ob­sza­ry dzi­siej­sze­go Wo­ły­nia i nę­ka­ni przez pla­gę żmij wy­wę­dro­wa­li stam­tąd do le­si­sto-ba­gien­nej kra­iny Bu­dy­nów, czy­li praw­do­po­dob­nie na te­ren dzi­siej­sze­go Po­le­sia. Są­sia­du­ją­cy z Bu­dy­na­mi An­dro­fa­go­wie, czy­li Lu­do­żer­cy (gr. _ant­kro­fa­gos_ – zja­dacz ludz­kie­go mię­sa), o któ­rych He­ro­dot wie tyl­ko, że jest to „ple­mię od­ręb­ne i by­najm­niej nie­scy­tyj­skie”, miesz­ka­li za­pew­ne nad gór­nym Dnie­prem, zaś prze­by­wa­ją­cy jesz­cze da­lej na wschód Me­lan­chlaj­no­wie – Czar­no­płasz­czow­cy (gr. _me­las_ – czar­ny, _chlaj­ne_ – płaszcz), rów­nież „ple­mię nie­scy­tyj­skie”, zaj­mo­wa­li te­ren nad gór­nym Do­nem. Da­lej na pół­noc roz­cią­ga­ła się już tyl­ko bez­lud­na śnież­na pu­sty­nia, któ­rą sta­ro­żyt­ni Gre­cy na­zy­wa­li, w na­wią­za­niu do zna­ne­go gwiaz­do­zbio­ru, kra­iną Wiel­kiej Niedź­wie­dzi­cy. Niedź­wiedź to po grec­ku _ark­tos_, stąd na­zwa dzi­siej­szej Ark­ty­ki – kra­iny po­lar­nych niedź­wie­dzi.

Rzy­mia­nin Pli­niusz Star­szy (23-79 n.e.) w _Hi­sto­rii na­tu­ral­nej_, bę­dą­cej pod­su­mo­wa­niem wie­dzy przy­rod­ni­czej an­ty­ku rów­nież w za­kre­sie geo­gra­fii, do­rzu­cił nie­co no­wych in­for­ma­cji o in­te­re­su­ją­cych nas ob­sza­rach. On tak­że wy­mie­nia Neu­rów, Bu­dy­nów, An­dro­fa­gów i Aga­tyr­sów „o gra­na­to­wych wło­sach” oraz trud­nią­cych się my­śli­stwem Tys­sa­ge­tów. „Stam­tąd – czy­ta­my w re­la­cji Pli­niu­sza – bli­sko już do gór Ri­pej­skich i kra­iny zwa­nej Pte­ro­fo­ros, bio­rą­cej swą na­zwę od cią­głych opa­dów śnież­nych na po­do­bień­stwo pta­sich piór. Kra­ina ta prze­klę­ta jest przez bo­gów, po­grą­żo­na w gę­stych mgłach i wiecz­nie ści­śnię­ta lo­dem, jest sie­dzi­bą mroź­ne­go wia­tru Akwi­lo­na. Poza tymi gó­ra­mi, na pół­noc od Akwi­lo­na, miesz­ka lud szczę­śli­wy – je­śli chce­my dać temu wia­rę – zwa­ny Hi­per­bo­rej­czy­ka­mi. Tam też roz­po­czy­nać i koń­czyć mają się dro­gi gwiazd, słoń­ce zaś świe­ci tam przez pół roku i je­den dzień, a w po­zo­sta­łe dni pa­nu­je mrok. Kra­ina to sło­necz­na, o do­sko­na­łym kli­ma­cie, wol­na od wszel­kich szko­dli­wych wia­trów. Za domy słu­żą tym lu­dom świe­tli­ste gaje, bo­gom od­da­ją cześć każ­dy z osob­na, nie zna­ją kłót­ni ani cho­rób. Śmier­ci szu­ka­ją sami, gdy syci są już ży­cia, i ska­czą wte­dy z pew­nej ska­ły do mo­rza, któ­ry to ro­dzaj śmier­ci ucho­dzi za naj­szczę­śliw­szy”.

Hi­per­bo­rej­czy­cy bez wąt­pie­nia naj­bar­dziej fa­scy­no­wa­li sta­ro­żyt­nych Gre­ków, już choć­by z tego po­wo­du, że miesz­ka­li w kra­inie mroź­nej i mrocz­nej, w któ­rej nie­da­ją­ce cie­pła słoń­ce świe­ci o pół­no­cy, bę­dą­cej sym­bo­lem śmier­ci i prze­ci­wień­stwem słod­kiej Hel­la­dy. Aby tam prze­trwać, mu­sie­li dys­po­no­wać ogrom­ną mocą, byli więc po­tęż­ny­mi cza­row­ni­ka­mi, nad­ludź­mi, na­uczy­cie­la­mi ludz­ko­ści.

Nic wię­cej sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze nie wie­dzą o te­re­nach po­ło­żo­nych na pół­noc od ich ko­lo­nii i por­tów nad brze­ga­mi Go­ścin­ne­go Mo­rza. Pli­niusz wspo­mi­na jesz­cze o ży­ją­cych na za­chód od Neu­rów po­tęż­nych We­ne­tach, któ­rzy za­miesz­ki­wać mają nad Vi­stu­lą (Wi­słą) uwa­ża­ną w geo­gra­fii sta­ro­żyt­nej za waż­ną rze­kę gra­nicz­ną, od­dzie­la­ją­cą bar­ba­rzyń­ską Ger­ma­nię od Scy­tii eu­ro­pej­skiej, czy­li uży­wa­jąc współ­cze­snych ka­te­go­rii, Eu­ro­pę Za­chod­nią od Eu­ro­py Wschod­niej. Czy jed­nak po­śród tych – ma­ją­cych czę­sto mi­tycz­ne przy­mio­ty – lu­dów, opi­sa­nych zdaw­ko­wo, ob­da­rzo­nych nie­rzad­ko ce­cha­mi fan­ta­stycz­ny­mi, od­naj­do­wać moż­na na­szych sta­ro­żyt­nych przod­ków?GŁOŚNY
DEBIUT

Arche­olo­dzy i hi­sto­ry­cy od­po­wia­da­ją twier­dzą­co na to py­ta­nie, choć róż­ne pro­po­nu­ją iden­ty­fi­ka­cje. Jed­ni wska­zu­ją na miesz­ka­ją­cych na Po­le­siu Neu­rów nę­ka­nych przez pla­gę wę­żów, prze­mie­nia­ją­cych się w wil­ki, dys­po­nu­ją­cych więc ar­cha­icz­ną, od­wiecz­ną mocą sza­mań­ską, okrut­nych i ta­jem­ni­czych. Inni do­wo­dzą, że Sło­wia­nie to lud od naj­daw­niej­szych cza­sów miesz­ka­ją­cy nad Wi­słą i Odrą, to zna­ni z rzym­skich re­la­cji We­ne­to­wie, któ­rzy w kro­ni­kach śre­dnio­wiecz­nych od­naj­du­ją się jako We­ne­do­wie. Lud po­tęż­ny, któ­re­go nie moż­na jed­no­znacz­nie oce­nić. Żyli – jak do­no­sił w I wie­ku n.e w _Ger­ma­nii_ Ta­cyt – z gra­bie­ży swych są­sia­dów, ale rów­no­cze­śnie byli ła­god­ni, pa­sjo­no­wa­li się grą na cy­trze. „Są oni na ogół brud­ni i ubo­dzy – po­wia­da Ta­cyt – a do­stoj­ni­cy ich apa­tycz­ni, wie­le też oby­cza­jów prze­ję­li od Sar­ma­tów; al­bo­wiem w swych wy­pra­wach łu­pie­skich prze­bie­ga­ją wszyst­kie lasy i góry, ja­kie wzno­szą się mię­dzy Peu­cy­na­mi (Ger­ma­na­mi – Z.S.) i Fen­na­mi (Fi­na­mi – Z.S.). Ra­czej na­le­ży ich jed­nak do Ger­ma­nów za­li­czyć, po­nie­waż bu­du­ją sta­łe domy, no­szą tar­cze, lu­bu­ją się w pie­szych mar­szach i chy­żo­ści – a wszyst­ko to od­mien­ne jest u Sar­ma­tów, któ­rzy spę­dza­ją ży­cie na wo­zie i na ko­niu”. Je­śli rze­czy­wi­ście by­li­by to nasi naj­daw­niej­si przod­ko­wie – za­rów­no w pierw­szej, jak i dru­giej wer­sji – to ich pa­sje i przy­pa­dło­ści wie­le tłu­ma­czą z póź­niej­szych lo­sów i upodo­bań na­ro­dów sło­wiań­skich. Okru­cień­stwo i ła­god­ność – od­wiecz­na za­gad­ka sło­wiań­skiej du­szy – tam wła­śnie u za­ra­nia dzie­jów znaj­du­je źró­dło i wy­tłu­ma­cze­nie. Gdy­by tyl­ko sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze na­praw­dę wie­dzie­li, o kim pi­szą.

Pierw­sze bo­wiem pew­ne in­for­ma­cje o Sło­wia­nach po­cho­dzą do­pie­ro z po­ło­wy VI wie­ku, kie­dy to Jor­da­nes, hi­sto­ryk rzym­ski, na­pi­sał _Po­cho­dze­nie i dzie­je Go­tów_. Sam zro­ma­ni­zo­wa­ny Got, opi­su­jąc naj­więk­szą w hi­sto­rii przy­go­dę lu­dów ger­mań­skich, któ­ra im się przy­da­rzy­ła w epo­ce wę­dró­wek lu­dów, spo­strze­ga też ich ry­wa­li z po­wo­dze­niem kon­ku­ru­ją­cych o do­god­ne miej­sce w uczcie na gru­zach rzym­skie­go ce­sar­stwa. Obok groź­nych azja­tyc­kich ko­czow­ni­ków uwa­gę jego zwra­ca rów­nież wiel­ki lud We­ne­tów po­dzie­lo­ny już wte­dy na dwa odła­my – Skla­wi­nów i An­tów. Pierw­si za­miesz­ki­wać mie­li te­re­ny wzdłuż pół­noc­ne­go łuku Kar­pat, od Ma­ło­pol­ski przez Ruś Czer­wo­ną, Po­do­le aż do uj­ścia Du­na­ju. „Ci w miej­sce miast – po­wia­da Jor­da­nes – mają bło­ta i lasy. An­to­wie zaś, któ­rzy są z nich naj­dziel­niej­si, roz­cią­ga­ją się od Da­na­stru (Dnie­stru), w tym miej­scu, gdzie wy­gi­na się Pon­tus (Mo­rze Czar­ne), aż do Da­na­pru (Dnie­pru), któ­re to obie rze­ki od­le­głe są od sie­bie o wie­le dni dro­gi”.

To owi We­ne­to­wie w 517 roku wtar­gnę­li na ob­szar ce­sar­stwa bi­zan­tyj­skie­go, prze­pły­nę­li Du­naj i za­ję­li Tra­cję. Ce­sa­rze przez dzie­się­cio­le­cia wal­czyć będą ze zmien­nym szczę­ściem o od­zy­ska­nie tej bo­ga­tej pro­win­cji, a Jor­da­nes, któ­ry w 551 roku koń­czył swe dzie­ło w jed­nym z klasz­to­rów po­ło­żo­nych w oko­li­cach The­sa­lo­nik (Sa­lo­nik), z nie­po­ko­jem na­słu­chi­wać bę­dzie wie­ści z pół­no­cy. Sło­wia­nie bu­dzi­li bo­wiem po­strach li­czeb­no­ścią i okru­cień­stwem, dla­te­go Jor­da­nes nie omiesz­kał z dumą za­uwa­żyć, że dwa stu­le­cia wcze­śniej An­to­wie i Skla­wi­no­wie słu­cha­li roz­ka­zów wiel­kie­go goc­kie­go kró­la Her­ma­na­ry­ka. A wy­zwo­li­li się z tej za­leż­no­ści do­pie­ro po wiel­kiej klę­sce za­da­nej Go­tom i są­sia­du­ją­cym z nimi Ala­nom przez okrut­nych Hu­nów. Her­ma­na­ryk po­peł­nił wów­czas sa­mo­bój­stwo, jego pań­stwo roz­pa­dło się, a Goci schro­ni­li się na te­re­nie rzym­skiej jesz­cze wów­czas Da­cji. Na­stęp­ca Her­ma­na­ry­ka, Wi­ni­tar, pró­bo­wał od­bu­do­wać zwierzch­nic­two nad Sło­wia­na­mi i, jak pi­sze Jor­da­nes, „ru­szył z woj­skiem na zie­mię An­tów i choć po­niósł klę­skę w pierw­szym z nimi star­ciu, na­stęp­nie ener­gicz­nie so­bie po­czy­nał i kró­la ich, na­zwi­skiem Boz, z jego sy­na­mi i sie­dem­dzie­się­ciu na­czel­ni­ka­mi przy­bił na krzyż dla po­stra­chu”. W spra­wę szyb­ko wda­li się Hu­no­wie i oba­wia­jąc się wzro­stu po­tę­gi Go­tów, roz­bi­li ich woj­sko, a Wi­ni­ta­ra za­mor­do­wa­li. Dzia­ło się to oko­ło 380 roku.

Od tego więc cza­su nasi przod­ko­wie mu­sie­li się wie­le na­uczyć, rów­nież w okrut­nym rze­mio­śle wo­jen­nym, o czym prze­ko­nu­je nas inny waż­ny dla wcze­snych dzie­jów Sło­wian hi­sto­ryk – Pro­ko­piusz z Ce­za­rei (490-560), au­tor ob­szer­nej _Hi­sto­rii wo­jen_ opo­wia­da­ją­cej o mi­li­tar­nych suk­ce­sach i nie­po­wo­dze­niach ce­sa­rzy wschod­nio­rzym­skich, oso­bi­sty do­rad­ca Be­li­za­riu­sza pod­czas afry­kań­skiej kam­pa­nii. „Zda­rzy­ło się – po­wia­da – że w roku 550 ze­bra­ło się woj­sko Skla­wi­nów nie więk­sze niż oko­ło trzech ty­się­cy lu­dzi i prze­szedł­szy bez prze­szkód rze­kę Ister (Du­naj), po­dzie­li­ło się na dwie czę­ści. Jed­na wa­ta­ha mia­ła ty­siąc osiem­set lu­dzi, dru­ga resz­tę. Ko­men­dan­ci za­łóg rzym­skich (czy­li bi­zan­tyj­skich) w Il­li­rii i Tra­cji star­li się z jed­ną i dru­gą, a choć od­da­li­ły się od sie­bie, po­nie­śli wbrew ocze­ki­wa­niu klę­skę i część pa­dła na miej­scu, a inni zna­leź­li ra­tu­nek w bez­ład­nej uciecz­ce. Sko­ro więc taki los spo­tkał wszyst­kie ko­men­dy z rąk o wie­le mniej licz­nych bar­ba­rzyń­ców, jed­na z ich wa­tah star­ła się z As­ba­do­sem, któ­ry na­le­żał do gwar­dii przy­bocz­nej ce­sa­rza Ju­sty­nia­na i do­wo­dził licz­nym i do­bo­ro­wym od­dzia­łem kon­ni­cy. Lecz i ich tak­że Skla­wi­no­wie zmu­si­li do uciecz­ki i ha­nieb­nie pierz­cha­ją­cych wy­cię­li (…). Na­stęp­nie łu­pież­cy zdo­by­li nad­mor­skie mia­sto To­pe­ros, męż­czyzn w licz­bie dwu­dzie­stu pię­ciu ty­się­cy za­raz wy­mor­do­wa­li, zra­bo­wa­li wszyst­ko, a dzie­ci i ko­bie­ty za­gar­nę­li w nie­wo­lę. Po­przed­nio zaś nie oszczę­dza­li ni­ko­go w ogó­le, mor­do­wa­li bez róż­ni­cy płci i wie­ku, tak że wszyst­kie zie­mie il­li­ryj­skie i trac­kie peł­ne były tru­pów prze­waż­nie nie­po­grze­ba­nych”.

Rów­no­cze­śnie ucho­dząc w oczach bi­zan­tyj­skich au­to­rów za wiel­kich okrut­ni­ków, Sło­wia­nie przez tych sa­mych uwa­ża­ni są za lu­dzi nie­zwy­kle ła­god­nych i po­ko­jo­wo uspo­so­bio­nych. Opi­nia ta to jed­na z wie­lu ta­jem­nic ota­cza­ją­cych pierw­szy akt sło­wiań­skie­go de­biu­tu na hi­sto­rycz­nej sce­nie. Oto bo­wiem Teo­fy­lak­tos Si­mo­kat­tes (VII w. n.e.), opi­su­jąc licz­ne przy­pad­ki zma­gań Bi­zan­cjum z bar­ba­rzyń­ca­mi, naj­pierw tak jak inni kro­ni­ka­rze la­men­tu­je nad okru­cień­stwa­mi „stad Skla­wi­nów sro­dze tra­pią­cych te­ry­to­ria trac­kie”, a na­stęp­nie, jak gdy­by pi­sał o cał­ko­wi­cie in­nych lu­dziach, prze­cho­dzi do re­la­cji zda­rze­nia, któ­re­go był za­pew­ne świad­kiem w 595 roku: „Na­stęp­ne­go dnia trzej lu­dzie po­cho­dze­nia skla­wiń­skie­go, nie­ma­ją­cy przy so­bie żad­ne­go że­la­za ani sprzę­tu bo­jo­we­go, schwy­ta­ni zo­sta­li przez gwar­dzi­stów ce­sar­skich; nie­śli je­dy­nie ki­ta­ry, a ni­cze­go poza tym nie mie­li ze sobą. Ce­sarz (Mau­ry­cy – Z.S.) wy­py­tał ich, z ja­kie­go ple­mie­nia po­cho­dzą, gdzie mają swo­je sie­dzi­by i dla­cze­go zna­leź­li się na te­ry­to­rium rzym­skim. Oni zaś od­par­li, że po­cho­dzą ze szcze­pu Skla­wi­nów, miesz­ka­ją nad brze­ga­mi Oce­anu Za­chod­nie­go (czy­li Oce­anu Atlan­tyc­kie­go, któ­re­go mo­rzem jest Bał­tyk, skąd za­pew­ne przy­by­li – Z.S.) i że ka­gan awar­ski aż tam wy­słał po­słów dla zgro­ma­dze­nia sił zbroj­nych, a przy­wód­com licz­nych szcze­pów ofia­ro­wał licz­ne dary. Oni zaś, wziąw­szy dary, od­mó­wi­li mu po­mo­cy zbroj­nej, twier­dząc, że od­stra­sza­ją ich prze­strze­nie do prze­by­cia, a do ka­ga­na wy­sła­li ich wła­śnie, obec­nie schwy­ta­nych, z wy­mów­ką, że sami dro­gę tę od­by­wać mu­sie­li pięt­na­ście mie­się­cy. Ka­gan jed­nak, za­po­mi­na­jąc o pra­wach przy­słu­gu­ją­cych po­słom, po­sta­no­wił nie po­zwo­lić im na po­wrót. A oni za­sły­szaw­szy o na­ro­dzie rzym­skim, nie­zmier­nie po­noć sław­nym z bo­gactw i życz­li­wo­ści wo­bec każ­de­go czło­wie­ka, sko­rzy­sta­li z od­po­wied­niej chwi­li i prze­do­sta­li się do Tra­cji. No­szą zaś ki­ta­ry, po­nie­waż nie są przy­zwy­cza­je­ni odzie­wać się w zbro­je, bo ich zie­mia nie zna że­la­za i dla­te­go po­zwa­la im żyć w spo­ko­ju i bez wa­śni. Gra­ją na li­rach, po­nie­waż nie umie­ją dąć w sur­my bo­jo­we, a lu­dziom, któ­rzy nig­dy nie sły­sze­li o woj­nie, zby­tecz­ne są oczy­wi­ście su­row­sze ro­dza­je mu­zy­ki. Ce­sarz tedy z wiel­kim za­ję­ciem słu­chał opo­wia­dań o tym ple­mie­niu, ugo­ścił ła­ska­wie tych przy­by­szów z kra­jów bar­ba­rzyń­skich, a na­dzi­wiw­szy się ich wzro­sto­wi i wspa­nia­łej bu­do­wie, wy­pra­wił ich do He­ra­kles”.

Ma­rian Ple­zia, tłu­macz i ko­men­ta­tor grec­kich i ła­ciń­skich źró­deł do naj­daw­niej­szych dzie­jów Sło­wian, tekst ten opa­trzył uwa­gą: „Trze­ba do­dać, że sta­ro­żyt­ni lu­bi­li ludy na pół­no­cy przed­sta­wiać w ide­al­nych bar­wach, a Teo­fy­lak­tos zna jesz­cze tra­dy­cje hi­sto­rio­gra­fii sta­ro­żyt­nej”. Su­ge­ru­je więc, że cał­ko­wi­ta od­mia­na do­brze zna­nych nad Bos­fo­rem krwa­wych bar­ba­rzyń­ców w ła­god­nych mi­ło­śni­ków po­ko­ju jest dal­szym cią­giem stwo­rzo­nej już w VI wie­ku p.n.e. przez He­ka­ta­jo­sa z Mi­le­tu, roz­po­wszech­nio­nej póź­niej przez He­ro­do­ta i Pli­niu­sza, baj­ko­wej opo­wie­ści o da­le­kiej pół­noc­nej kra­inie Wiel­kiej Niedź­wie­dzi­cy i miesz­ka­ją­cych tam pod chłod­nym bo­re­aszem szczę­śli­wych lu­dach nie­zna­ją­cych gło­du, wo­jen i cho­rób. Mo­gło być jed­nak in­a­czej i już wów­czas w cha­rak­te­rze Sło­wian łą­czy­ły się w spo­sób za­gad­ko­wy i zgo­ła nie­zro­zu­mia­ły dla po­stron­nych skraj­nie prze­ciw­staw­ne wła­ści­wo­ści: nie­okieł­zna­ne okru­cień­stwo i ckli­wa ła­god­ność, za­mi­ło­wa­nie do mor­du i wy­lew­na go­ścin­ność, chęć do zwa­dy i upodo­ba­nie do sie­lan­ki. Szcze­gól­nie obec­ne jest to i dziś jesz­cze wśród Sło­wian wschod­nich i po­łu­dnio­wych, któ­rzy z ra­cji swej hi­sto­rii, a tak­że wy­zna­wa­ne­go pra­wo­sła­wia, nie ule­ga­jąc wpły­wom uni­fi­ka­cyj­nym cy­wi­li­za­cji Za­cho­du, za­cho­wa­li naj­wię­cej z pier­wot­nej i ta­jem­ni­czej mocy sło­wiań­skiej. Wy­da­rze­nia re­wo­lu­cji bol­sze­wic­kiej i epo­ka sta­li­ni­zmu w Ro­sji oraz nie­daw­na woj na bał­kań­ska po roz­pa­dzie Ju­go­sła­wii po raz ko­lej­ny ujaw­ni­ły tę mrocz­ną za­gad­kę sło­wiań­skiej du­szy, jej dwo­istość i skraj­ność, ła­god­ność i groź­ną pod­stęp­ność. Astol­phe de Cu­sti­ne, fran­cu­ski po­dróż­nik, au­tor gło­śnych li­stów ze­bra­nych w to­mach _Ro­sja 1839_, za­uwa­żył, że: „XIX-wiecz­na cy­wi­li­za­cja ro­syj­ska jest jesz­cze tak bli­ska swych źró­deł, że przy­po­mi­na bar­ba­rzyń­stwo”. Wtó­ro­wał mu ży­ją­cy współ­cze­śnie Cy­prian Nor­wid, któ­ry w li­ście do Bro­ni­sła­wa Za­lew­skie­go od­po­wia­dał w ten spo­sób na jego za­py­ta­nie, czy Mo­ska­le gnę­bią­cy Po­la­ków i inne ludy sło­wiań­skie to rów­nież bra­cia Sło­wia­nie: „Już­ci oni są Sło­wia­nie i dali tego do­wód od po­cząt­ku; 1. bo się sami rzą­dzić nie umie­li i we­zwa­li Wa­re­gów; 2. bo się upi­ja­ją – ła­two i ści­ska­ją się i pła­czą – ła­two; 3. bo nic ory­gi­nal­ne­go sami od sie­bie po­sta­wić i wy­wieść nie umie­ją bez zu­chwal­stwa i na­śla­do­wa­nia”. Tę samą myśl, choć już w po­gar­dli­wym sty­lu, zwykł wy­ra­żać król Prus (1740-1786) Fry­de­ryk Wiel­ki, ini­cja­tor roz­bio­rów Rze­czy­po­spo­li­tej, na­zy­wa­jąc Po­la­ków „Iro­ke­za­mi Eu­ro­py”, czy­li ludź­mi za­póź­nio­ny­mi w cy­wi­li­za­cyj­nym roz­wo­ju. Rów­no­cze­śnie jed­nak w tym sa­mym cza­sie Jo­hann G. Her­der (1744-1803), je­den z nie­wie­lu ów­cze­snych nie­miec­kich in­te­lek­tu­ali­stów od­no­szą­cych się życz­li­wie do Sło­wian (dru­gim był Fry­de­ryk Nie­tz­sche gło­szą­cy swój pol­ski ro­do­wód), tę samą wła­ści­wość ob­ró­cić po­tra­fił w za­le­tę, rów­no­cze­śnie da­jąc traf­ne wy­tłu­ma­cze­nie wiel­kiej sło­wiań­skiej ka­rie­ry u pro­gu śre­dnio­wie­cza. W _My­ślach oflo­zo­fii dzie­jów_ na­pi­sał: „Ludy sło­wiań­skie zaj­mu­ją więk­szą prze­strzeń na Zie­mi niż w dzie­jach mię­dzy in­ny­mi tak­że i dla­te­go, że żyły w więk­szej od­le­gło­ści od Rzy­mian. (…) Byli uczyn­ni, go­ścin­ni aż do roz­rzut­no­ści, byli mi­ło­śni­ka­mi wiej­skiej swo­bo­dy, ale przy tym ule­gli i po­słusz­ni, byli wro­ga­mi ra­bun­ku i gra­bie­ży. (…) Ich han­del nad Bał­ty­kiem znisz­czy­li pół­noc­ni Ger­ma­nie; Duń­czy­cy zbu­rzy­li Wi­ne­tę, a sło­wiań­skie nie­do­bit­ki w Niem­czech każą nam my­śleć o tym, co Hisz­pa­nie uczy­ni­li z Pe­ru­wiań­czy­ka­mi”. Ta­jem­ni­ca sło­wiań­skiej du­szy przy­cho­dzi więc z prze­szło­ści i szu­kać na­le­ży jej w miej­scach, w któ­rych sło­wiań­skość ro­dzi­ła się i umac­nia­ła.ZAGUBIONA
PRAKOLEBKA

Naro­dy jak lu­dzie mają swe okre­sy dzie­cięc­twa i tak jak oni wła­śnie wów­czas kształ­tu­ją swe cha­rak­te­ry. Istot­ną rolę w tym pro­ce­sie od­gry­wa za­rów­no śro­do­wi­sko, w któ­rym za­cho­dzi, jak i wpływ za­an­ga­żo­wa­nych na­uczy­cie­li. W przy­pad­ku na­ro­dów, któ­re jak Sło­wia­nie póź­no po­ja­wi­ły się na hi­sto­rycz­nej are­nie, wpływ na­tu­ral­ne­go śro­do­wi­ska na ich cha­rak­ter jest szcze­gól­nie duży, przy­pusz­czać bo­wiem moż­na, że wła­śnie ono było naj­waż­niej­szym part­ne­rem i na­uczy­cie­lem w trud­nej szko­le doj­rze­wa­nia. To w jego wpły­wie na lu­dzi po­szu­ki­wać na­le­ży owej ta­jem­ni­cy dwo­isto­ści sło­wiań­skiej du­szy. Gdzie więc kształ­to­wał się nasz nie­po­wta­rzal­ny, sło­wiań­ski duch, gdzie sprę­ża­ła się na­sza moc przed wiel­kim sko­kiem w nie­zna­ne? Gdzie le­ża­ła owa pra­sło­wiań­ska ko­leb­ka, zie­mia su­ro­wa czy też mle­kiem i mio­dem pły­ną­ca, Świę­ta Mat­ka i Wiel­ka Na­uczy­ciel­ka?

Od­po­wiedź tyl­ko po­zor­nie wy­da­je się oczy­wi­sta. Lud, któ­ry dziś za­miesz­ku­je po­ło­wę Eu­ro­py, nie mógł prze­cież przy­być z ja­kie­goś nie­waż­ne­go za­ścian­ka, nie mógł doj­rze­wać gdzieś w ostę­pach i na pe­ry­fe­riach. Ktoś ze sta­ro­żyt­nych kup­ców, awan­tur­ni­ków czy kro­ni­ka­rzy mu­siał go do­strzec, wspo­mnieć i opi­sać, po­wie­dzieć współ­cze­snym i tym, co na­dej­dą, o wiel­kim na­ro­dzie, któ­ry cze­ka na swój czas. A jed­nak nic ta­kie­go się nie zda­rzy­ło, sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze nie wspo­mi­na­ją kom­pe­tent­nie i wia­ry­god­nie o Sło­wia­nach. A ozna­cza to, że nie mie­li na ich te­mat żad­nej pew­nej wia­do­mo­ści, ani bez­po­śred­niej, do­star­czo­nej przez kup­ców, szpie­gów, po­dróż­ni­ków i woj­sko­wych, ani na­wet po­śred­niej, za­sły­sza­nej, plot­kar­skiej, fan­ta­stycz­nej. Póź­niej­sze ba­da­nia ję­zy­ko­znaw­cze wy­ka­za­ły rów­nież, że, w prze­ci­wień­stwie do ję­zy­ków ger­mań­skich, w ję­zy­kach Sło­wian przed przy­ję­ciem przez nich chrze­ści­jań­stwa nie ma za­po­ży­czeń z gre­ki i ła­ci­ny, co ozna­cza brak wza­jem­nych, na­wet spo­ra­dycz­nych, kon­tak­tów. Rów­nież ar­cha­icz­ne na­zwy geo­gra­ficz­ne na te­re­nie Eu­ro­py Środ­ko­wej wy­mie­nia­ne przez sta­ro­żyt­nych au­to­rów mają wy­łącz­nie cha­rak­ter nie­sło­wiań­ski. Do­ty­czy to tak­że naj­cen­niej­szej dla an­tycz­nych cy­wi­li­za­cji ko­pa­li­ny po­cho­dzą­cej z tych ziem – bursz­ty­nu. Sło­wia­nie nie mają bo­wiem jego wła­snej na­zwy, sło­wo jan­tar jest po­cho­dze­nia bał­tyc­kie­go, a bursz­tyn -_bern­ste­in_, czy­li we­dług zdro­wo­roz­sąd­ko­wej ety­mo­lo­gii „pa­lą­cy się ka­mień”, to na­zwa za­po­ży­czo­na od Ger­ma­nów. Oby­dwie wska­zu­ją, kto miał w sta­ro­żyt­no­ści do­stęp do nad­bał­tyc­kich po­kła­dów tego skar­bu.

Świad­czy to, że w owych cza­sach, aż do upad­ku za­chod­nie­go ce­sar­stwa rzym­skie­go, Sło­wia­nie za­miesz­ki­wa­li da­le­ko od stre­fy wpły­wów i za­in­te­re­so­wań Rzy­mian. A wpły­wy te się­ga­ły rów­nież nad Wi­słę, gdzie za pa­no­wa­nia Ce­za­ra do­tarł, i to aż do jej uj­ścia, nie­zna­ny z imie­nia ku­piec i szpieg, któ­ry do­star­czył do Rzy­mu kil­ka­set ki­lo­gra­mów bursz­ty­nu, ce­nio­ne­go tam na rów­ni ze zło­tem. Dwa stu­le­cia póź­niej za pa­no­wa­nia ce­sa­rza fi­lo­zo­fa, Mar­ka Au­re­liu­sza, rzym­skie le­gio­ny sta­cjo­no­wa­ły na Mo­ra­wach, a na gó­rze zam­ko­wej w Tren­czy­nie do dziś wid­nie­je in­skryp­cja po­twier­dza­ją­ca tę obec­ność. Z Tren­czy­na przez Bra­mę Mo­raw­ską do Ma­ło­pol­ski dro­ga sta­ła otwo­rem, moż­li­wo­ści kon­tak­tów były więc nie­ogra­ni­czo­ne. A jed­nak po­śród licz­nych lu­dów za­miesz­ku­ją­cych na pół­noc od ce­sar­stwa rzym­skie­go, któ­re wy­mie­nia­ją rzym­scy au­to­rzy, po­czy­na­jąc od sław­ne­go geo­gra­fa Klau­diu­sza Pto­le­me­usza ży­ją­ce­go w II wie­ku p.n.e., na Pli­niu­szu i Ta­cy­cie z I wie­ku p.n.e. koń­cząc, nie ma ludu, któ­ry moż­na by bez wąt­pli­wo­ści i na­uko­wych za­strze­żeń iden­ty­fi­ko­wać ze Sło­wia­na­mi.

Dla­te­go pierw­si ba­da­cze sło­wiań­skich sta­ro­żyt­no­ści, po­szu­ki­wa­cze za­gu­bio­nej pra­ko­leb­ki z dużą ostroż­no­ścią zbli­ża­li się do tego te­ma­tu, pa­mię­ta­jąc, jak nie­wie­le kon­kret­nej wie­dzy hi­sto­rycz­nej prze­ka­za­li im sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze. Je­rzy Sa­mu­el Bandt­kie, je­den z pierw­szych w na­szym kra­ju no­wo­cze­snych i kry­tycz­nych dzie­jo­pi­sów, w wy­da­nych w 1820 roku _Dzie­jach Kró­le­stwa Pol­skie­go_ dzie­li się z czy­tel­ni­kiem nad­mier­nym, jak mia­ło się oka­zać, pe­sy­mi­zmem: „Nie­do­cie­czo­ną tak­że jest i bę­dzie rze­czą, jak daw­no, kie­dy, gdzie naj­pier­wey Sło­wia­nie w Eu­ro­pie osie­dli:

bo że z po­cząt­ku i na­wet w VI wie­ku błęd­ne (wę­drow­ne – Z.S.) pro­wa­dzi­li ży­cie, na to zga­dza­ją się po­wszech­ne po­wie­ści na­ro­do­we i obce po­da­nia (…), tak więc przy­ję­to za praw­dę po­wszech­ną, że pod czas wę­drów­ki po­wszech­ney na­ro­dów w roku 550 Sło­wia­nie do Eu­ro­py we­szli, a daw­niey w Azyi gdzieś miesz­ka­li”. Ale prze­cież na­uka po­wsta­ła po to, aby ba­dać nie­zna­ne, ko­ła­tać do za­mknię­tych drzwi, zgłę­biać ta­jem­ni­ce na­wet za cenę nie­uchron­nych błę­dów i po­tknięć. Dla­te­go już czte­ry lata po wy­zna­niu Bandt­kie­go jego ko­le­ga z war­szaw­skie­go To­wa­rzy­stwa Przy­ja­ciół Nauk, Waw­rzy­niec Su­ro­wiec­ki, w cy­to­wa­nej już roz­pra­wie pod­jął śmia­łą pró­bę iden­ty­fi­ka­cji na­szych przod­ków po­śród lu­dów wy­mie­nia­nych przez sta­ro­żyt­nych pi­sa­rzy. Uznał, że Sło­wia­nie skry­wa­ją się pod na­zwą licz­ne­go i po­tęż­ne­go ludu, któ­ry po raz pierw­szy wy­mie­nia w _Geo­gra­fii_ Klau­diusz Pto­le­me­usz. Lud ten to We­ne­do­wie, któ­rych sie­dzi­by geo­graf ów umie­ścił na po­gra­ni­czu sta­ro­żyt­nej Ger­ma­nii i Scy­tii. Rze­ką od­dzie­la­ją­cą te kra­iny była we­dług nie­go Vi­stu­la, iden­ty­fi­ko­wa­na z Wi­słą. Dwa stu­le­cia póź­niej licz­ny i sil­ny lud We­ne­dów wy­mie­nia­ją tak­że pi­sa­rze rzym­scy – Pli­niusz Star­szy i Ta­cyt – i umiesz­cza­ją go na po­łu­dnie od Bał­ty­ku i na wschód od Ger­ma­nów, czy­li w przy­bli­że­niu na te­re­nie ziem obec­nej Pol­ski. Dla­te­go też au­tor pierw­sze­go pol­skie­go dzie­ła do­ty­czą­ce­go po­cho­dze­nia Sło­wian uznał się za upo­waż­nio­ne­go do iden­ty­fi­ka­cji „Sło­wian We­ne­dyj­skich” i po­da­nia ich pier­wot­nej lo­ka­li­za­cji: „Od wschod­nich brze­gów Wi­sły ku pół­no­cy, aż do źró­deł Dnie­pru i Woł­gi, przy­pie­ra­jąc do czę­ści Bał­ty­ku zwa­ney od jego imie­nia od­no­gą We­ne­dy­iską”. Rów­no­cze­śnie jed­nak za­zna­cza: „Po­nie­waż We­ne­dy naym­niey zna­ni byli daw­nym pi­sa­rzom, prze­to mało nam zo­sta­wi­li wia­do­mo­ści o po­sa­dach i imio­nach osob­nych ich po­ko­leń”.

Po­mi­mo tych za­strze­żeń iden­ty­fi­ka­cja Sło­wian z We­ne­da­mi i hi­po­te­za sło­wiań­skiej pra­ko­leb­ki nad Wi­słą za­ko­rze­ni­ła się w pol­skiej, a tak­że środ­ko­wo­eu­ro­pej­skiej na­uce na po­nad pół­to­ra stu­le­cia. W tym cza­sie wą­tły prze­kaz au­to­rów sta­ro­żyt­nych obu­do­wa­ny zo­stał nie­zli­czo­ną licz­bą ar­gu­men­tów do­star­cza­nych przez dy­na­micz­nie roz­wi­ja­ją­ce się dys­cy­pli­ny na­uko­we – ar­che­olo­gię, ję­zy­ko­znaw­stwo i an­tro­po­lo­gię fi­zycz­ną. One to wspól­nie wznio­sły gmach sło­wiań­skiej et­no­ge­ne­zy (gr. _etk­nos_ – lud, _ge­ne­sis_ – po­cho­dze­nie) na zie­miach Pol­ski. Ar­che­olo­dzy roz­ko­pa­li set­ki osad, gro­dów i cmen­ta­rzysk, od­na­leź­li ty­sią­ce gro­bów, garn­ków i na­rzę­dzi, ję­zy­ko­znaw­cy ze­bra­li naj­star­sze za­byt­ki ono­ma­stycz­ne: na­zwy gór i rzek, an­tro­po­lo­dzy zba­da­li ko­ści daw­nych miesz­kań­ców na­szych ziem po­cho­dzą­ce z wy­ko­pa­lisk i po­rów­na­li je z bu­do­wą ana­to­micz­ną współ­cze­snych Sło­wian. Po zsu­mo­wa­niu wy­ni­ków tych ba­dań do­szli do wnio­sku, że ród sło­wiań­ski po­wstał i kształ­to­wał się, przed swym wiel­kim ro­zej­ściem, wła­śnie po­mię­dzy Odrą i Wi­słą. Nasi przod­ko­wie za­miesz­ki­wać mie­li tam już od po­cząt­ku II ty­siąc­le­cia p.n.e., kie­dy to wy­od­ręb­ni­li się z wiel­kiej ro­dzi­ny lu­dów in­do­eu­ro­pej­skich. Za im­po­nu­ją­cy przy­kład cy­wi­li­za­cyj­ne­go za­awan­so­wa­nia na­szych pra­sło­wiań­skich przod­ków uzna­no do­sko­na­le za­cho­wa­ne w wil­got­nym tor­fie re­lik­ty osie­dla obron­ne­go w Bi­sku­pi­nie, po­cho­dzą­ce z koń­co­wej fazy (po­wsta­ło w 737 r. p.n.e.) kul­tu­ry łu­życ­kiej. Ta ostat­nia ist­nia­ła bli­sko ty­siąc lat (XIII-IV w. p.n.e.), zaj­mo­wa­ła ob­szar od Łaby po Bug i ogło­szo­na zo­sta­ła pra­mat­ką wszyst­kich póź­niej­szych sło­wiań­skich kul­tur. We­dług Jó­ze­fa Ko­strzew­skie­go (1885-1969), wy­bit­ne­go ar­che­olo­ga i od­kryw­cy Bi­sku­pi­na, zro­dzo­na w epo­ce brą­zu (1800-700 p.n.e.) kul­tu­ra pra­sło­wiań­ska trwa­ła i nie­prze­rwa­nie roz­wi­ja­ła się na na­szych zie­miach aż do cza­sów śre­dnio­wie­cza, a wraz z nią żyć mie­li na tych te­re­nach tak­że nie­prze­rwa­nie jej sło­wiań­scy twór­cy.

Kon­cep­cja ta, szcze­gól­nie po­pu­lar­na w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym, na­po­tka­ła jed­nak wów­czas opór uczo­nych nie­miec­kich, któ­rzy do­wo­dzi­li, że Sło­wia­nie przy­by­li na zie­mie nad Odrą i Wi­słą do­pie­ro w dru­giej po­ło­wie V wie­ku n.e., wcze­śniej zaś miesz­kać mie­li tam Il­li­ro­wie, Cel­to­wie, a przede wszyst­kim, od II wie­ku p.n.e., Ger­ma­nie. Wy­nik­nął więc spór i choć oby­dwie stro­ny po­słu­gi­wa­ły się w nim tymi sa­my­mi ar­gu­men­ta­mi ar­che­olo­gicz­ny­mi i tą samą me­to­dą sta­wia­ją­cą znak rów­no­ści po­mię­dzy zbio­ra­mi wy­ko­pa­nych z zie­mi przed­mio­tów po­cho­dzą­cych ze zwar­te­go ob­sza­ru i jed­no­li­tej se­kwen­cji cza­so­wej oraz kon­kret­ny­mi hi­sto­rycz­ny­mi lu­da­mi, to nie tyl­ko ich wnio­ski były prze­ciw­staw­ne, ale też po­sta­wy oby­dwu śro­do­wisk sta­ły się wro­gie, sama dys­ku­sja zaś ry­chło opu­ści­ła po­ziom na­uko­wej bez­stron­no­ści i na­bra­ła cech za­żar­te­go spo­ru po­li­tycz­ne­go.

Przy­czy­ną tego była nie tyle błęd­na, jak się mia­ło póź­niej oka­zać, me­to­da ba­daw­cza – na­zy­wa­na me­to­dą ar­che­olo­gii osad­ni­czej – ile wnio­ski, do któ­rych do­pro­wa­dzi­ła. We­dług jej twór­cy Gu­sta­fa Kos­sin­ny, nie­miec­kie­go pra­hi­sto­ry­ka, im dłuż­sza za­sie­dzia­łość ja­kie­goś ludu na okre­ślo­nym ob­sza­rze, tym więk­sze hi­sto­rycz­ne pra­wa współ­cze­snych jego spad­ko­bier­ców do tego te­ry­to­rium. Na­wet gdy­by w wy­ni­ku dzie­jo­wych przy­pad­ków zaj­mo­wa­li je obec­nie przed­sta­wi­cie­le in­nych na­cji. W sy­tu­acji gdy z jed­nej stro­ny od­ro­dzo­ne po stu­let­niej nie­wo­li pań­stwo sło­wiań­skich Po­la­ków z tru­dem od­bu­do­wy­wa­ło toż­sa­mość, a z dru­giej po­mniej­szo­ne o znacz­ne ob­sza­ry kaj­ze­row­skie Niem­cy do­cho­dzi­ły do sie­bie po klę­sce I woj­ny świa­to­wej, ten ro­dzaj pseu­do­nau­ko­wych do­wo­dów mu­siał stać się za­rze­wiem kon­flik­tu, któ­ry ry­chło przy­sło­nił na­uko­wą rze­czo­wość i bez­stron­ność. Po doj­ściu do wła­dzy Hi­tle­ra w myśl jego ra­si­stow­skiej ide­olo­gii Sło­wia­nie za­li­cze­ni zo­sta­li do rasy nie­wol­ni­ków. Rze­czo­wa dys­ku­sja o za­sie­dle­niu Eu­ro­py Środ­ko­wej w sta­ro­żyt­no­ści sta­ła się nie­moż­li­wa na grun­cie na­uki, roz­go­rza­ła na­to­miast na ła­mach pra­sy i w ma­ni­fe­stach pu­bli­cy­stycz­nych. Po pol­skiej stro­nie jej zwień­cze­niem i za­mknię­ciem tuż przed wy­bu­chem woj­ny była ob­szer­na pra­ca Jó­ze­fa Ki­sie­lew­skie­go _Zie­mia gro­ma­dzi pro­chy_, wy­da­na w lip­cu 1939 roku, de­dy­ko­wa­na – no­men omen – „żoł­nie­rzo­wi pol­skie­mu”.

Po za­koń­cze­niu woj­ny, gdy do Pol­ski przy­łą­czo­ne zo­sta­ły zie­mie nad Odrą i Bał­ty­kiem, do­ro­bek przed­wo­jen­nych spo­rów przy­dał się do zbu­do­wa­nia teo­rii o ich od­wiecz­nej sło­wiań­sko­ści. Nie­miec­cy po­le­mi­ści pod­da­ni zo­sta­li de­na­zy­fi­ka­cji i za­mil­kli, ale na­uki hi­sto­rycz­ne, szcze­gól­nie ar­che­olo­gia, roz­wi­ja­ły się nadal, aż przy­szedł czas na rze­czo­wą wy­mia­nę po­glą­dów. W Pol­sce mo­gła w peł­ni na­stą­pić do­pie­ro po zmia­nie ustro­ju w 1989 roku, gdyż do tego cza­su obo­wią­zy­wał za­pis cen­zu­ry za­ka­zu­ją­cy pu­bli­ka­cji po­glą­dów kwe­stio­nu­ją­cych „od­wiecz­ną” obec­ność Sło­wian nad Odrą i Wi­słą. Ucze­ni mo­gli co naj­wy­żej spie­rać się na ten te­mat pod­czas na­uko­wych spo­tkań lub pu­bli­ko­wać ni­sko­na­kła­do­we bro­szu­ry, prze­zna­czo­ne dla wą­skie­go gro­na od­bior­ców. Jed­no z ta­kich wy­daw­nictw ogło­sił w 1979 roku nie­ży­ją­cy już kra­kow­ski ar­che­olog Ka­zi­mierz Go­dłow­ski. Była to roz­pra­wa _Z ba­dań nad roz­prze­strze­nie­niem Sło­wian w V-VU wie­ku n.e_. do­wo­dzą­ca, że miej­sce kry­sta­li­za­cji sło­wiań­skiej kul­tu­ry i ję­zy­ka znaj­do­wa­ło się w do­rze­czu gór­ne­go i środ­ko­we­go Dnie­pru, na ob­sza­rze le­żą­cym dziś na po­gra­ni­czu Bia­ło­ru­si i Ukra­iny, skąd do­pie­ro w okre­sie wę­dró­wek lu­dów Sło­wia­nie wy­ru­szy­li na za­chód i po­łu­dnie.

Jako pra­sło­wiań­ską Go­dłow­ski zi­den­ty­fi­ko­wał roz­wi­ja­ją­cą się na wy­mie­nio­nym ob­sza­rze, w okre­sie od II wie­ku p.n.e. do II wie­ku n.e., ar­che­olo­gicz­ną kul­tu­rę za­ru­bi­niec­ką, bio­rą­cą na­zwę od osa­dy w Za­ru­biń­cach nad środ­ko­wym Dnie­prem. Za­byt­ki tej kul­tu­ry – domy, na­rzę­dzia, gro­by – wy­ka­zu­ją wy­raź­ne po­do­bień­stwo do wy­two­rów kul­tur nie­wąt­pli­wie już sło­wiań­skich zaj­mu­ją­cych, po­czy­na­jąc od VI wie­ku n.e., ogrom­ny ob­szar aż po Łabę, Alpy i Pe­lo­po­nez. Rów­no­cze­śnie, jak twier­dzi Go­dłow­ski, za­byt­ki te róż­nią się zde­cy­do­wa­nie od za­sad­ni­czych skład­ni­ków kul­tu­ry ma­te­rial­nej lu­dów za­miesz­ku­ją­cych zie­mie na­sze­go kra­ju w okre­sie la­teń­skim (IV-I w. p.n.e.) i rzym­skim (I-IV w. n.e.) epo­ki że­la­za. Ude­rza­ją­ca jest też pro­sto­ta i ubo­gość pra­sło­wiań­skiej kul­tu­ry za­ru­bi­niec­kiej w po­rów­na­niu ze współ­cze­sny­mi jej, wy­stę­pu­ją­cy­mi na na­szych zie­miach, kul­tu­ra­mi prze­wor­ską i wiel­bar­ską. Pod wzglę­dem pro­duk­cji garn­car­skiej czy me­ta­lur­gicz­nej Sło­wia­nie osią­gnąć mie­li ich po­ziom za­awan­so­wa­nia do­pie­ro w IX wie­ku i to głów­nie dzię­ki ze­tknię­ciu z wy­so­ko cy­wi­li­zo­wa­ny­mi lu­da­mi z te­re­nów pro­win­cji daw­ne­go im­pe­rium rzym­skie­go. We­dług Go­dłow­skie­go o od­mien­no­ści pra­sło­wiań­skiej kul­tu­ry ukształ­to­wa­nej nad gór­nym i środ­ko­wym Dnie­prem de­cy­do­wał zresz­tą nie tyle okre­ślo­ny ze­staw prze­wod­nich ty­pów za­byt­ków ru­cho­mych, ile ogól­ny mo­del i funk­cjo­no­wa­nie tej kul­tu­ry, okre­ślo­ny typ sto­sun­ków go­spo­dar­czo-spo­łecz­nych, osad­nic­twa, oby­cza­jo­wo­ści i wie­rzeń.

Hi­po­te­za Go­dłow­skie­go jest obec­nie naj­le­piej udo­ku­men­to­wa­ną teo­rią wy­ja­śnia­ją­cą miej­sce i okres kształ­to­wa­nia się Sło­wiańsz­czy­zny. Po­mi­mo to nadal nie bra­ku­je kon­cep­cji pro­po­nu­ją­cych jej lo­ka­li­za­cję w in­nych, czę­sto eg­zo­tycz­nych i nie­praw­do­po­dob­nych miej­scach. Ce­lu­ją w tym szcze­gól­nie ba­da­cze ro­syj­scy, jak­by byli nie­za­do­wo­le­ni z tego, że Wiel­ko­ru­si­nom, twór­com wiel­kie­go im­pe­rium roz­cią­ga­ją­ce­go się aż po Pa­cy­fik, w pro­ce­sie po­wsta­wa­nia Sło­wiańsz­czy­zny przy­paść mia­ła rola pe­ry­fe­ryj­na. Wpraw­dzie już pierw­szy ru­ski kro­ni­karz Ne­stor w kro­ni­ce zwa­nej _Po­wie­ścią mi­nio­nych lat_ do­wo­dził, po­wo­łu­jąc się na Bi­blię, że Sło­wia­nie jako po­tom­ko­wie Ja­fe­ta, syna No­ego, osie­dli po po­to­pie „nad Du­na­jem, gdzie te­raz zie­mia wę­gier­ska i buł­gar­ska”, tym sa­mym ak­cep­tu­jąc pe­ry­fe­rycz­ność sło­wiań­skiej pra­ko­leb­ki, ale w póź­niej­szych wie­kach kon­cep­cja ta po­da­na zo­sta­ła w wąt­pli­wość. Swo­istym na­to­miast po­wro­tem do owej nad­przy­ro­dzo­nej sank­cji, wska­zu­ją­cej Sło­wia­nom miej­sce pier­wot­ne­go osie­dle­nia i czy­nią­cej ich na­ro­dem pod spe­cjal­ną opie­ką sił wyż­szych, jest żywa obec­nie wśród ro­syj­skich ar­che­olo­gów teo­ria pół­noc­ne­go po­cho­dze­nia Wiel­ko­ru­si­nów, czy­li współ­cze­snych Ro­sjan. We­dług niej Ro­sja­nie, choć na­le­żą do Sło­wian, sta­no­wią wśród nich naj­do­sko­nal­szą, naj­bar­dziej przed­się­bior­czą gru­pę. W isto­cie tyl­ko oni są czy­sty­mi aryj­czy­ka­mi, któ­rzy za­cho­wa­li krew daw­nych Ariów, czy­li pier­wot­nych In­do­eu­ro­pej­czy­ków. Po­nie­waż wy­wo­dzą się z tego odła­mu, któ­ry już w V ty­siąc­le­ciu p.n.e. za­wę­dro­wał aż w oko­li­ce bie­gu­na pół­noc­ne­go, a na­stęp­nie prze­niósł się w re­jon pół­noc­ne­go Ura­lu, gdzie prze­trwał aż do po­ło­wy i ty­siąc­le­cia n.e., roz­wi­ja­jąc tam wła­sną cy­wi­li­za­cję i uni­ka­jąc mie­sza­nia się z in­ny­mi ni­żej roz­wi­nię­ty­mi fi­zycz­nie i kul­tu­ro­wo po­bra­tym­ca­mi. Ba­da­cze ci do­wo­dzą rów­nież, że to wła­śnie z tej wiel­ko­ru­skiej, pod­bie­gu­no­wej cy­wi­li­za­cji wy­wo­dzi się cała kul­tu­ra eu­ro­pej­ska ogar­nia­ją­ca dziś więk­szość ziem­skie­go glo­bu. I aby to udo­wod­nić, or­ga­ni­zu­ją ko­lej­ne wy­pra­wy na pół­noc, do kra­iny Sa­mo­je­dów i Ewen­ków, w po­szu­ki­wa­niu ar­che­olo­gicz­nych śla­dów za­gi­nio­nej cy­wi­li­za­cji Ru­so­sło­wian. Jak do­tąd przed­mio­tem ich od­kryć są zna­ne już od daw­na tak zwa­ne ark­tycz­ne la­bi­ryn­ty, spi­ral­ne lub kon­cen­trycz­ne ukła­dy z ka­mie­ni, o prze­cięt­nej śred­ni­cy 30-40 me­trów, bę­dą­ce bez wąt­pie­nia kon­struk­cja­mi sta­ro­żyt­ny­mi o prze­zna­cze­niu ry­tu­al­nym, słu­żą­ce du­cho­wym wta­jem­ni­cze­niom. Bu­dow­le te, po­ło­żo­ne zwy­kle w po­bli­żu mor­skich brze­gów, wy­stę­pu­ją od wy­brze­ży Szko­cji aż po Nową Zie­mię, ich do­kład­niej­sze da­to­wa­nie ani też po­cho­dze­nie nie są pew­ne. Sta­no­wić mogą od­prysk ogól­no­świa­to­wej cy­wi­li­za­cji me­ga­li­tycz­nej roz­prze­strze­nia­ją­cej się wła­śnie wzdłuż mor­skich wy­brze­ży w okre­sie od V do II ty­siąc­le­cia p.n.e. O tym, że jed­nym z od­waż­nych me­ga­li­tycz­nych lu­dów mo­gli być Wiel­ko­ru­si­ni, brak ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji. Peł­ni na­ro­do­wej dumy ro­syj­scy ar­che­olo­dzy jed­nak nie re­zy­gnu­ją i choć na ra­zie obok wspo­mnia­nych ka­mien­nych ukła­da­nek na ark­tycz­nych pust­ko­wiach znaj­du­ją tyl­ko nie­licz­ne pro­ste na­rzę­dzia ło­wiec­kie z ka­mie­nia i ko­ści na­le­żą­ce do me­zo­li­tycz­nych ko­czow­ni­ków, to mogą się rów­nież po­wo­łać na an­tycz­ną sła­wę wspo­mi­na­nych już Hy­per­bo­rej­czy­ków, lu­dzi ży­ją­cych na naj­dal­szej pół­no­cy, skąd wie­je mroź­ny bo­re­asz. We­dług sta­ro­grec­kie­go mitu to wła­śnie u Hy­per­bo­rej­czy­ków uczył się ma­te­ma­ty­ki i astro­no­mii sam Apol­lon, bóg na­uki i sztu­ki. Przy­by­wać miał też do nich co dzie­więt­na­ście lat, gdy gwiaz­do­zbiór Ple­jad do­ko­nu­je na nie­bie peł­ne­go cy­klu wę­drów­ki, po­wra­ca­jąc do po­zy­cji wyj­ścio­wej. Po­środ­ku sto­li­cy Hy­per­bo­rej­czy­ków znaj­do­wać mia­ła się okrą­gła świą­ty­nia Apol­lo­na, w któ­rej prze­cho­wy­wać miał wiel­ką, ka­mien­ną strza­łę. Za jej po­mo­cą ze­mścił się strasz­li­wie na cy­klo­pach za to, że wy­ku­li dla Zeu­sa pio­run, któ­rym ten za­bił syna Apol­lo­na – Askle­pio­sa, boga le­ka­rzy. Strza­ła ta mia­ła póź­niej ule­cieć do nie­ba, ale za­nim po­wstał z niej gwiaz­do­zbiór Strzel­ca, Hy­per­bo­rej­czyk Aba­sis okrą­żył na niej całą zie­mię. Z kra­ju Hy­per­bo­rej­czy­ków po­cho­dzić mia­ły też świę­te przed­mio­ty czczo­ne w świą­ty­ni Apol­lo­na na jego wy­spie – De­los. W Del­fach, naj­waż­niej­szym ośrod­ku kul­tu Apol­lo­na w Gre­cji, sław­ną wy­rocz­nię za­ło­żyć miał rów­nież Hy­per­bo­rej­czyk o imie­niu, jak naj­bar­dziej bu­dzą­cym dziś pół­noc­ne sko­ja­rze­nia, Olen. On tak­że miał być pierw­szym, jesz­cze przed Py­tią, wiesz­czem Apol­lo­na.

Pier­re Gri­mal w _Słow­ni­ku mi­to­lo­gii grec­kiej i rzym­skiej_ do­da­je rów­nież, że Hy­per­bo­rej­czy­cy „byli bie­gli w ma­gii, mo­gli uno­sić się w po­wie­trzu, od­naj­do­wać skar­by”. I ta ostat­nia wzmian­ka za­słu­gu­je na szcze­gól­ną uwa­gę, na­wet gdy­by ów „lud miesz­ka­ją­cy pod Bo­re­aszem” był rów­nie fan­ta­stycz­ny, jak ark­tycz­na pra­ko­leb­ka wiel­ko­ru­skich aryj­czy­ków po­szu­ki­wa­na przez ro­syj­skich ar­che­olo­gów. Przy­pusz­czać moż­na bo­wiem, że w tym ar­cha­icz­nym, uto­pij­nym zgo­ła mi­cie prze­cho­wy­wać się może ja­kiś nie­ja­sny okruch wie­dzy o na­szych au­ten­tycz­nych pra­przod­kach.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij