Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słowo gangstera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 stycznia 2022
Ebook
34,99 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Słowo gangstera - ebook

Elena po raz kolejny rozstaje się z Marcellem. Jest załamana. Nie wie, czy sobie poradzi, ale nie umie się pogodzić ze zdradą ukochanego, więc postanawia odejść. Knuje misterny plan i wyjeżdża, gdzie, jak sądzi, nikt nie będzie jej szukał...

Ale czy Elena, nawet na końcu świata, zdoła zapomnieć o gorącym uczuciu i wyrzuci Marcella z serca?

Marcello, którego Elena stawia pod ścianą, pozwala jej odejść. Obawia się, że jeśli wciąż będzie ją trzymał u swego boku, ona spełni groźbę i zrobi coś strasznego...

Ale czy Marcello, który dotąd miał wszystko, czego zapragnął, i robił to, na co miał ochotę, ten jeden raz dotrzyma słowa i zwróci Elenie wolność?

Co zrobią kochankowie po przejściach, kiedy spotkają się po latach rozłąki? Czy zdołają sobie wzajemnie wybaczyć wyrządzone krzywdy? A nawet jeśli, to czy z wielkiej miłości, z której kiedyś buchały płomienie, nie zostały już tylko zgliszcza, garstka popiołu...?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-9705-6
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Marcello

Patrzyła na pistolet, a po jej bladych policzkach płynęły łzy. To było zbyt wiele, nawet jak dla niej, choć dotychczas udowodniła mi, jaka jest dzielna i ile może znieść.

– Marcello…

– Teraz musisz odejść – powiedziałem zdecydowanym głosem, wkładając jej pistolet do rąk.

Był ciężki, a Elena przerażona, bo z trudem zdołała go utrzymać w dłoniach.

– Bez ciebie? – spytała ledwie dosłyszalnym szeptem, który wibrował nieznacznie, jakby miała się za chwilę rozpłakać.

Pokiwałem głową. Byłem równie niepocieszony jak ona. Ale wierzyłem, że Elena sobie poradzi. Wierzyłem w nią jak w nikogo innego.

– Wyjdź z hotelu przez taras – odezwałem się ponownie. – A potem przebiegnij czym prędzej przez całą długość ogrodu. Nie oglądaj się za siebie.

Spojrzała na mnie ze strachem malującym się w oczach.

Zerknęła w stronę ogrodu, ale nadal ani drgnęła. Uparta jak zawsze.

– Za bramką wiodącą na tyły hotelu czeka na ciebie samochód. Wsiądź do niego i odjedź stąd niezwłocznie – dałem jej kolejne instrukcje. – I pamiętaj, nie oglądaj się za siebie.

– Marcello…

– Eleno, proszę – przerwałem jej, bo nie było już czasu na zbędne gadanie. – A teraz – podszedłem do niej i pocałowałem ją przelotnie – biegnij – szepnąłem tuż przy jej ustach, a potem pchnąłem ją jeszcze lekko, bo nadal nie reagowała na moje polecenia. – Biegnij, kochanie…

Elena

Ogień palił się żwawo. Marcello siedział z zamkniętymi oczami na wyciosanym pieńku. W rękach trzymał gitarę i wyglądał naprawdę zmysłowo. Ja w milczeniu siedziałam obok i tylko na niego spoglądałam. Nie wiedziałam, że potrafi grać także na gitarze, ale już po chwili udowodnił mi, że opanował i tę sztukę. Otworzył oczy i wreszcie uraczył mnie swoim spojrzeniem. Chryste, można było w nim utonąć…

Sto gorących słów, gdy na dworze mróz

w niewyspaną noc, jeden koc.

Solo moich ust, gitarowy blues,

Kilka dróg na skrót, parę stów...

Nie mogę Ci wiele dać,

Nie mogę Ci wiele dać,

Bo sam niewiele mam.¹

Patrzył na mnie w taki sposób, że natychmiast poczułam łzy, które wezbrały pod moimi powiekami. W dodatku w jego głosie, w słowach tej dobrze mi znanej piosenki… czaiło się tyle bólu…ROZDZIAŁ 1

Elena

Patrzyłam, jak wychodzi. Zranił mnie jak nigdy dotąd i byłam na niego wściekła, niemniej ten widok rozrywał mi serce. Wiedziałam, że teraz już nie mogę go zatrzymać. To koniec. Byłam tego absolutnie pewna. Wybrał JĄ, nie mnie, choć to właśnie mnie stale zapewniał o dozgonnej miłości. Marcello krzywdził mnie wielokrotnie. Wybaczałam mu wszystko, dawałam kolejne szanse, choć na żadną nie zasługiwał. Tego jednak wybaczyć nie umiałam. To była najgorsza forma zdrady, jakiej mógł się dopuścić. Wielokrotnie podejrzewałam, że Marcello nie jest ze mną do końca szczery, a nawet wyobrażałam sobie, że on i ona… Ale zawsze odpychałam te myśli, udawałam, że nie istnieją. Mimo wszystko nie byłam aż tak głupia i naiwna i rozumiałam więcej, niż się im obojgu zdawało. Wiedziałam, że na długo przed tym, jak się pojawiłam w ich życiu, oboje mieli pewne plany, zobowiązania. Byłam świadoma, co to oznacza, i miałam świadomość, że moja nagła obecność czy nawet sama egzystencja pokrzyżowała im plany. Ale chyba nadal naiwnie sądziłam, że ich wcześniejsze plany związane z ich światem da się jakoś pogodzić z uczuciem, które zrodziło się pomiędzy mną a Marcellem. A za naiwność często płaci się najwyższą cenę…

Wierzchem dłoni starłam z policzków łzy i smarki, które leciały mi z nosa. Wstałam z łóżka, uprzednio owinąwszy się cienką narzutą, i ruszyłam do łazienki. Nie mogłam nago paradować po pokoju, bo za ścianą był Ignacy. Zajrzałam do sąsiedniego pokoju, by upewnić się, że nic mu nie zagraża. Spał i cichutko posapywał. Aż dziw, że nie zbudziły go moje krzyki i bluźnierstwa słane pod adresem Marcella. Wymknęłam się stamtąd na paluszkach, zamykając za sobą drzwi, po czym zawędrowałam do łazienki. Widok, jaki zobaczyłam w lustrze, sprawił, że moje oczy znów się zaszkliły. Miałam potargane po seksie włosy, nabrzmiałe od pocałunków usta i czerwone od płaczu oczy i nos. Piękne zestawienie, nie ma co. Wyglądałam żałośnie, a czułam się jeszcze gorzej, fatalnie. Odskoczyłam od lustra jak oparzona.

„Po co to sobie robię? – pytałam się w myślach, będąc na siebie coraz bardziej zła, a jednocześnie czując bezsilność, z którą nie umiałam sobie poradzić. – Przecież Marcello nie zasługuje na żadną z moich łez!”.

Podeszłam do wanny i odkręciłam kurek z gorącą wodą. Co prawda przez chwilę rozważałam możliwość wzięcia prysznica, marząc o przyjemnych, gorących strumieniach, które mogły przynieść chwilowe ukojenie mojemu ciału, ale szybko ją odrzuciłam. Obawiałam się, że kiedy Ignaś się obudzi, nie zdołam usłyszeć jego wołania poprzez szum płynącej wody. Zerknęłam więc tylko tęsknym wzrokiem na wypasioną kabinę prysznicową, która była na wyposażeniu hotelowej łazienki, zrzuciłam narzutę u moich stóp, po czym zanurzyłam się w głębokiej wannie. Skóra mnie nieznacznie zaszczypała, bo woda była naprawdę ciepła, ale nie zważałam na ten lekki dyskomfort, tylko przystąpiłam do czynności stricte higienicznych. Wyszorowałam całe ciało myjką, nalewając na nią żelu pod prysznic. Pachniał świeżo, choć jak dla mnie chyba trochę zbyt ostro. Nie przejęłam się tym. Musiałam zmyć z siebie zapach Marcella. Miałam nadzieję, że w ten sposób będzie mi łatwiej, że szybciej o nim zapomnę.

Wyszłam z wanny cała poczerwieniała. Może z powodu zbyt gorącej wody, a może dlatego, że bezlitośnie tarłam skórę, zupełnie jakbym chciała pozbyć się z niej śladów, jakie mógł zostawić Marcello. Nie roztrząsałam tego jednak. Osuszyłam się szybko ręcznikiem, a potem zawinęłam nim włosy. Sięgnęłam po ubranie leżące na podłodze. Zostawiłam je tu po powrocie z tego koszmarnego domu, do którego zwabił mnie Michał, a skąd zabrał nas Marcello. Teraz wciągnęłam sweter na gołe ciało. Jakoś nie miałam ochoty ponownie wkładać brudnej bielizny, a moje rzeczy zostały w aucie Michała. Kiedy opuszczałam tę ruderę, nie miałam głowy, by myśleć o czymkolwiek, zwłaszcza o bagażu. Podejrzewałam nawet, że byłam wtedy w szoku i pewnie nadal trwałam w tym stanie, choć teraz z pewnością czułam się znacznie bezpieczniej. To akurat zasługa Marcella…

Potrząsnęłam głową i potarłam dłońmi twarz. Sporo mu zawdzięczałam. Właściwie wszystko, bo życie. Ale nie byłam w stanie mu wybaczyć tego, co tym razem zrobił. Po prostu nie umiałam.

Sięgnęłam po spodnie. Te też włożyłam na gołą pupę. Zapięłam guzik, zasunęłam zamek. Wtedy poczułam, jak coś mnie uwiera. Sięgnęłam do tylnej kieszeni i wyjęłam małą, plastikową płytkę. Obróciłam w palcach test ciążowy, o którym w natłoku wydarzeń zupełnie zapomniałam. Przez chwilę stałam w bezruchu, gapiąc się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Znów ogarnął mnie lęk, znów bałam się poznać prawdę, zwłaszcza w obliczu tego, co właśnie zaszło pomiędzy mną a Marcellem.

Westchnęłam głęboko. Musiałam wreszcie podjąć dorosłą decyzję…

Marcello

Po wyjściu z hotelu od razu poszedłem do chłopaków koczujących w samochodach i wydałem im dyspozycje. Oczywiście kazałem im wzmóc czujność i strzec Eleny jak oka w głowie. Wiedziałem, że nie będzie zachwycona, kiedy odkryje wzmożoną ochronę, ale znałem ją i zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mogę jej spuścić z oka. Była zrozpaczona i nie myślała racjonalnie, a ja obawiałem się, że w takim stanie zacznie robić jakieś głupstwa, na które nie mogłem pozwolić. W przeszłości wielokrotnie pokazywała mi, na co ją stać, narażając się przy tym na niebezpieczeństwo. Musiałem więc zrobić wszystko, by temu zapobiec.

Po rozmowie z chłopakami wsiadłem do samochodu i pojechałem do pensjonatu, w którym zatrzymał się Nowicki. Jan celowo wybrał podrzędny ośrodek, oddalony o kilkanaście kilometrów od hotelu, do którego zabrałem Elenę i tego dzieciaka. Nie chciał, by widziano nas gdzieś razem, by połączono fakty, a przede wszystkim, by kojarzono nas z pożarem, który wybuchł w chacie pod lasem.

– Nadal uważam, że to nie jest dobry pomysł – powiedział, kiedy tylko znaleźliśmy się w jego pokoju.

Oczywiście zgadzałem się z nim, ale nie mogłem postąpić inaczej. Gdybym teraz, po tym, co odkryła Elena, zabrał jej jeszcze tego dzieciaka, całkiem by mnie znienawidziła. A dzięki temu, że pozwoliłem jej go zatrzymać, wierzyłem, a może tylko głupio się łudziłem, że za jakiś czas zdołam ją udobruchać i że mi znów wybaczy całe to zło, które jej wciąż wyrządzałem.

– Posłuchaj, Janie – westchnąłem. – Mnie także nie cieszy taka sytuacja, ale Elena się uparła. Nie wiem, może czuje się winna, jakoś zobowiązana. Niemniej faktem jest, że nie możemy jej teraz odebrać tego dzieciaka. Po prostu nie możemy.

– To wiele komplikuje.

– Wiem, ale musimy się postarać – przerwałem mu. – Elena chce zająć się tym chłopcem, a my musimy zrobić, co w naszej mocy, by nie wzbudzało to w nikim zbędnych podejrzeń.

Wiedziałem, że Jan ma wszędzie znajomości, i wierzyłem, że szybko znajdzie rozwiązanie i dla tej sytuacji. Wystarczyło tylko podrobić dokumenty temu dzieciakowi, by Elena mogła sprawować nad nim opiekę, nie wzbudzając przy tym żadnych podejrzeń.

Jan już nic nie odpowiedział, tylko pokiwał z zadumą głową. Następnie od razu wykonał kilka telefonów, napisał kilka maili, a potem znów zwrócił się do mnie:

– Załatwione. Tu masz adres, pod którym odbierzesz nowy akt urodzenia chłopca ze zmienionym nazwiskiem. – Podsunął mi pod nos kartkę, na której odręcznie zapisał dane kontaktowe. – Na jego podstawie Elena stanie się pełnoprawną opiekunką dzieciaka i jego ciotką. Oficjalna wersja mówi, że Elena zajęła się dzieckiem po śmierci swojej siostry, która wychowywała go samotnie i zmarła wskutek wypadku.

– Dziękuję, przyjacielu. – Uścisnąłem mu dłoń.

Odpowiedział mi zmęczonym, ale szczerym uśmiechem. Nie pochwalał moich decyzji, jednak zawsze przyjmował je z pokorą i pewnego rodzaju uznaniem.

– Uprzedź Elenę, żeby była czujna – dodał jeszcze, zanim wyszedłem. – Od teraz musi postępować ostrożnie. Wśród znajomych powinna rozpuścić odpowiednią plotkę, by wszyscy uwierzyli, że Elena, która wychowała się w domu dziecka i dotąd nie wspominała słowem o krewnych, nagle przysposobiła dziecko siostry. Powtórz jej, że musi być przy tym bardzo wiarygodna, by nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń. Byłoby dobrze, gdyby przez jakiś czas sama zajęła się tym chłopakiem i zrezygnowała z pracy w przedszkolu. Powinna unikać skupisk ludzi, którzy mogą się nią przesadnie interesować. Na pewno też nie jest wskazane, aby ten dzieciak wrócił do przedszkola, do którego dotąd uczęszczał. Trudno bowiem będzie Elenie wytłumaczyć nagły fakt bycia bliską krewną dla dziecka, które dotąd było jej zupełnie obce.

Jan myślał o wszystkim. I był naprawdę dobrym przyjacielem.

– Dobrze by było, gdyby Elena wkrótce wystąpiła do urzędu z wnioskiem o paszport dla chłopaka, a potem dokądś z nim wyjechała. Może nawet z Polski? Najlepiej w miejsce, gdzie nikt jej nie zna. Może do Włoch?

Oczywiście doceniałem wszystkie jego przyjacielskie rady, ale zabranie Eleny i tego dzieciaka do Włoch nie wchodziło w rachubę. Gdyby Giulia się o tym dowiedziała, nie dałaby spokoju ani mnie, ani tym bardziej Elenie. Moja żona pałała tak wielką nienawiścią do mojej kobiety, że byłaby skłonna ją zabić, gdyby dowiedziała się, że Elena jest tak blisko. Informowała mnie o tym wielokrotnie. Na szczęście Giulia ostatnio odpuściła, a mnie nieco ulżyło. Nie zamierzałem więc prowokować sytuacji.

– Włochy odpadają – odparłem sucho. – Za duże ryzyko.

– Giulia nadal szaleje? – Jan nie owijał w bawełnę.

Znał Giulię od dawna i wiedział, do czego jest zdolna. Zresztą ja sam nie ukrywałem przed nim tego, że miałem z nią niemały kłopot. Mój przyjaciel wiedział o wszystkim: o umowie, układzie i tym cholernym ślubie, którego od samego początku nie pochwalał. Radziłem się go w każdej sprawie, choć często dawał mi rady, które zupełnie nie były mi w smak. Zupełnie jak ta, bym zerwał z mafią i nie żenił się z Giulią. Ale ja byłem człowiekiem honoru, a od mojej decyzji zależał los wielu Sardyńczyków. Poza tym uważałem, że za tą jego przyjacielską radą nie kryła się już jedynie czysta kalkulacja, ale niemal ojcowskie uczucia, jakimi darzył Elenę. On naprawdę szanował tę dziewczynę. I wydawało mi się, że proponując, bym nie żenił się z Giulią, nie był do końca obiektywny. Chciał po prostu oszczędzić cierpienia swojej protegowanej.

– To też – odparłem. – Choć ostatnio trochę odpuściła – dodałem po chwili namysłu. – Ale znasz ją i wiesz, że jej lepiej nie drażnić.

– Wiem – powiedział poważnie. – I muszę przyznać, że ani trochę ci nie zazdroszczę. Sytuacja, w której się znalazłeś, jest… jak by to powiedzieć…

– Mało komfortowa? – zasugerowałem.

– Z pewnością – potwierdził Nowicki. – Ale jest coś jeszcze, prawda?

W odpowiedzi pokiwałem głową. Cholera, jak on dobrze mnie znał.

– Elena dowiedziała się o ślubie? – Jan właściwie nie zapytał, lecz jedynie stwierdził fakt. Uprzedzał mnie, że tak się to może skończyć. – Dlatego wyjechała z tym psychopatą? – Nagle i dla niego wszystko stało się jasne, bo dotąd nie było okazji, bym mu to dokładnie wyjaśnił.

– Tak – odparłem.

– I co teraz? – dociekał.

Nie znałem odpowiedzi na jego pytanie, choć wyraźnie spodziewał się ją usłyszeć.

– Nie wiem. Elena kazała mi się wynosić.

– Posłuchałeś? – Wyraźnie się zdziwił. Znał mnie i wiedział, że tak łatwo nie odpuszczam. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Nie miałem wyjścia.

– Ty? – Jan nadal nie dawał wiary moim słowom.

– Elena groziła, że się zabije.

– Uwierzyłeś jej?

– Nie miałem wyjścia – powtórzyłem. – Już raz próbowała – wyjaśniłem, przywołując w głowie wspomnienie dnia, kiedy podczas chwili nieuwagi odebrała mi broń i wycelowała we własne serce. Tak niewiele wówczas brakowało…

– Mówiłem ci, Marcello. Ostrzegałem.

Wiedziałem, że znów miał rację. Ale gadanie o tym po próżnicy nie miało jakiegokolwiek sensu. Teraz musiałem zrobić wszystko, by zapewnić Elenie bezpieczeństwo i sprawić, by ponownie mi wybaczyła. Inaczej tego nie widziałem.ROZDZIAŁ 2

Elena

Byłam roztrzęsiona, a musiałam udawać, że nic mi nie jest. Wiedziałam bowiem, że ludzie Marcella wciąż mają mnie na oku, a ja nie zamierzałam wzbudzać w nich jakichkolwiek podejrzeń. Poza tym był jeszcze Ignaś, który odkąd wstał, spoglądał na mnie tak jakoś smutno, a nawet nieufnie. W dodatku od razu, tuż po przebudzeniu, zapytał o tatę. Oczywiście skłamałam, mówiąc, że musiał pilnie wyjechać do pracy i zostawił go pod moją opieką. Miałam wrażenie, że mi uwierzył, ale wciąż patrzył na mnie jakby czujniej, jakby nie do końca mi ufał. Trudno było mu się dziwić. Ten biedny chłopczyk tak wiele ostatnio przeszedł.

Wiem, że nie powinnam, ale czułam się winna śmierci Michała, choć w istocie omal sama nie stałam się jego ofiarą. Na myśl, co planował, robiło mi się zimno, a wymiociny podchodziły mi do gardła. Panowałam nad tym, choć dziś wiedziałam już, że moje ostatnie kłopoty z żołądkiem wcale nie wynikały z ciągłego stresu.

Wreszcie się odważyłam i zrobiłam test, który potwierdził wcześniejsze insynuacje Dolo. Przez chwilę patrzyłam na niego, zupełnie nie wiedząc, co mam począć z tą informacją. Jednak po chwili połamałam go, zdeptałam i spłukałam w toalecie, by zatrzeć dowód istnienia. Tak, byłam w ciąży. Znowu. I to znów Marcello był ojcem mojego dziecka. Gdyby nie okoliczności, pewnie bym się ucieszyła. Jeszcze do niedawna wierzyłam, że tylko kolejne dziecko jest w stanie zapełnić pustkę po stracie poprzedniego. Dziś jednak nie byłam pewna, co tak naprawdę czuję. Marcello ponownie mnie oszukał. W dodatku w najpodlejszy sposób. Nie umiałam mu wybaczyć kolejny raz, a właściwie nie chciałam. Miałam zwyczajnie dość jego kłamstw i zapewnień, że mnie kocha i wszystko, co robi, czyni z myślą o mnie. Obłudny kłamca! Poza tym od dziś byłam odpowiedzialna już nie tylko za siebie i dziecko, które nosiłam pod sercem. Od dziś byłam także odpowiedzialna za Ignacego.

– Zjedz śniadanie, kochanie – powiedziałam łagodnym głosem do chłopca, który tylko mieszał łyżką w misce z płatkami zalanymi mlekiem.

Nie odpowiedział. Prawie nie zareagował. Wciąż tylko patrzył smutno, przelewając mleko z łyżki do miski.

– Musisz coś zjeść, bo zaraz wracamy do domu – dodałam.

Wtedy na mnie spojrzał.

– Do domu? Do tatusia? – zapytał z nadzieją, którą aż żal mu było odbierać.

– Już ci mówiłam, skarbie, że twój tatuś musiał wyjechać do pracy.

Michał wspominał mi kiedyś, że zanim umarła jego żona, dość często wyjeżdżał w delegacje. Miałam więc nadzieję, że Ignaś jakoś przetrawi tę rozłąkę, a potem zapomni.

– Chwilowo zatrzymamy się u mnie, w moim mieszkaniu. Byłeś tam niedawno z tatą. Pamiętasz?

Pokiwał główką, a potem znów zaczął grzebać łyżką w miseczce.

Ja też nie miałam apetytu, ale wmusiłam w siebie kilka łyżek musli. Nie mogłam na głodniaka wracać do domu, ale też nie powinnam się objadać przed podróżą. Chciałam jedynie uniknąć mdłości i zapobiec wszelkim zbędnym spekulacjom, które mógł wywołać mój widok, gdybym musiała po drodze biec w jakieś przydrożne krzaki i wymiotować. Przecież miałam towarzystwo. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że spodziewam się dziecka. Zwłaszcza ludzie Marcella, którzy by mu szybko o tym donieśli. Nie mogłam do tego dopuścić.

* * *

Zapukałam w szybę samochodu. Siedzący za kierownicą kark aż wzdrygnął się na mój widok. Ciekawe, czy tak zareagował, bo wyglądałam fatalnie, czy może go zwyczajnie przestraszyłam? Ludzie Marcella może i byli niebezpieczni, ale większość z nich nie grzeszyła rozumem – musiałam to przyznać po raz kolejny. Rosły typ, z wahaniem malującym się w oczach, opuścił szybę.

– Pożycz mi samochód – powiedziałam, a on spojrzał na mnie jak na wariatkę, a potem przeniósł wzrok na chowającego się za moimi nogami chłopca. Wyglądał groźnie. Miał paskudną, głęboką bliznę na czole. Ignacego mógł przestraszyć samą aparycją, ale nie mnie. Nie wiem, czy byłam taka odważna, czy może głupia, ale jego sroga mina zupełnie nie zrobiła na mnie wrażenia.

– Chyba mnie pani z kimś pomyliła – bąknął po angielsku, a kiedy nie zareagowałam i dalej czekałam na sensowną reakcję z jego strony, dodał: – Nie wiem, o czym pani mówi.

Nie był Polakiem, ani tym bardziej Włochem. Jego wschodnie korzenie zdradzał ten charakterystyczny, jakże dobrze mi już znany akcent.

– Wierz mi, że z nikim cię nie pomyliłam – odparłam, zerkając wymownie na drugiego gangusa, który nagle zaczął udawać, że coś majsterkuje przy radioodbiorniku. Boże, co za żenada. – Zadzwoń do swojego szefa – dodałam z kpiną, na którą wyraźnie zmarszczył brwi. – I powiedz mu, że potrzebuję samochodu, by dostać się do domu.

Zdezorientowany osiłek na powrót zamknął szybę. Po chwili jednak, zamiast ponownie ją opuścić, wysiadł z auta, a następnie otworzył przede mną tylne drzwi.

Spojrzałam na niego chłodno i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Nie zamierzałam się jednak z nim spierać, zwłaszcza przy dziecku, które wciąż chowało się za moimi plecami. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że Ignaś mógłby się czegoś zacząć domyślać, ale postanowiłam dmuchać na zimne i nie dokładać mu kolejnych trosk. Musiałam zapewnić mu spokój. Byłam mu to winna.

Marcello

Nie wiem, w co tym razem pogrywała Elena, ale byłem pewien, że jeszcze nie złożyła broni. Na szczęście posłuchała chłopaków i dała się zawieźć do Warszawy, ale oczywiście, kiedy próbowałem do niej zadzwonić, już po pierwszym sygnale wyłączyła telefon. Zakląłem cicho, ale w zasadzie już nic więcej nie mogłem zrobić. Musiałem dać jej czas i czekać, aż sama zechce ze mną pomówić. Nie zamierzałem jej bowiem do niczego zmuszać. Jeszcze nie. Nie mogłem przecież ryzykować jej życia.

Wysłałem wiadomość do Aleksieja, by przesłał mi swoją lokalizację. Miałem nadzieję, że dogonię ich na trasie. Nie wiem, na co jeszcze liczyłem, ale chyba wierzyłem, że Elena dobrowolnie zechce się przesiąść do mojego wozu. Czekała nas długa droga, więc może chociaż uda się nam nawiązać nić porozumienia?

Byli niedaleko. Dodusiłem pedał gazu, a do Aleksieja wysłałem kolejną wiadomość, którą podyktowałem wirtualnemu asystentowi. Kazałem mu zatrzymać się gdzieś po drodze, choćby pod pretekstem, że musi iść na stronę. Po chwili otrzymałem odpowiedź zwrotną, że przyjął polecenie. Teraz pozostawało mi tylko wierzyć, że Elena zechce resztę drogi spędzić w moim towarzystwie.

* * *

Auto Aleksieja i Iwana wypatrzyłem w leśnej gęstwinie. Lubiłem kompetentnych ludzi, ale chyba trochę przesadzali z tym kamuflażem. Auto było niedostatecznie schowane i zbytnio przykuwało uwagę innych kierujących, poruszających się tą samą trasą. Już lepiej było w ogóle nie zjeżdżać w krzaki. Zamierzałem ich za to solidnie opieprzyć.

Skręciłem w polną drogę, a po kilkudziesięciu metrach zaparkowałem swoje auto obok samochodu Ukraińców. Jednego z nich wypatrzyłem nieopodal drzew. Chyba rzeczywiście wziął sobie do serca moją wcześniejszą sugestię. A może naprawdę go przypiliło? Kilkanaście metrów dalej, po drugiej stronie zauważyłem drugiego ze swoich ludzi. Obok stała Elena, tuląc do siebie przecierającego oczy chłopca. Ten widok mnie dziwnie rozczulał, ale też powodował ból, gdyż naraz zacząłem sobie wyobrażać Elenę i mojego nienarodzonego syna, którego oboje przedwcześnie straciliśmy.

Wtedy mnie zauważyła. Mógłbym przysiąc, że zaniepokojona moim widokiem miała ochotę dać nogę, zaszyć się w tej otaczającej nas gęstwinie. Ale pewnie szybko zdała sobie sprawę z tego, że z tym dzieckiem, które uczepiło się jej nogi jak kula, daleko by przede mną nie uciekła. Podszedłem więc do nich wolnym krokiem. Ten malec na mój widok jeszcze bardziej się jej uczepił i wyglądał tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać. Nie lubiłem mazgajów. Może dlatego, że sam nigdy nie byłem mięczakiem? Ale jego akurat starałem się zrozumieć. Wiele przeszedł w tak krótkim czasie. Poza tym był jeszcze bardzo mały, zbyt mały, by zrozumieć, co tak naprawdę się wokół niego działo.

– Zostaw nas – powiedziałem do Iwana, a ten tylko skinął głową i ruszył w stronę kolegi. – Chciałbym, abyś dalej pojechała ze mną, Eleno – powiedziałem wprost.

Spojrzała na mnie gniewnie, ale się nie odezwała. Wciąż przyciskała do brzucha głowę chłopca, który na mój widok zacisnął powieki. Bał się mnie. Może zapamiętał, że do niego mierzyłem, może nawet przeczuwał, że przez krótką chwilę pragnąłem go zabić.

– Powiedz coś – powiedziałem łagodnie, ale ona nadal uparcie milczała.

Nie znosiłem, kiedy się tak zachowywała. Już wolałbym, żeby krzyczała, ciskała się, zwymyślała mnie albo nawet w ostateczności sprała mnie po pysku. Jej milczenia nie byłem w stanie udźwignąć.

– Pojedź ze mną do Warszawy. Jan podał mi adres człowieka, który pomoże nam załatwić formalności związane z przysposobieniem tego… dziecka – dodałem, próbując ją przekonać.

Wtedy spojrzała na mnie przelotnie. Nadal miała zaciętą minę, ale po chwili, nawet nie czekając na mój dalszy wywód, podniosła małego z ziemi i ruszyła w stronę zaparkowanego samochodu.

„Dzięki Bogu” – pomyślałem, a potem poszedłem za nią. Oczywiście nie podobało mi się, że zamiast usiąść z przodu, zajęła miejsce na tylnej kanapie, ale nie zamierzałem się z nią o to spierać. Pewnie nie chciała się rozstawać z tym smarkaczem, ale nie zamierzałem jej robić wyrzutów. Ważne, że miałem ją blisko. Reszta powinna się jakoś ułożyć sama.

* * *

Zerkałem na nią raz po raz. Wciąż unikała mojego spojrzenia, które jej posyłałem we wstecznym lusterku. Nie zaszczyciła mnie choćby jednym przelotnym wejrzeniem w oczy. Tuliła tylko tego nieznośnego smarkacza. Powoli zaczynałem żałować, że go nie wyeliminowałem, zupełnie jak jego ojca. Co prawda był jeszcze dzieckiem, ale to niczego nie zmieniało. Dotąd może nie zabijałem seryjnie dzieci, ale z pewnością nie zaryzykowałbym potencjalnych, przyszłych kłopotów nawet dla smarkacza. Ten jeden raz się zawahałem. Właściwie to Elena mi w tym przeszkodziła. Gdyby nie ona, ten dzieciak podzieliłby los ojca psychopaty. Wystarczyło wspomnienie tamtego człowieka oraz tego, co miał zamiar zrobić, a znów zapragnąłem wyjąć spluwę i za winy ojca rozprawić się z synem. Nie mogłem jednak tego zrobić, bo Elena by mi nie darowała. Poza tym jakoś miękło mi serce na widok tego chłopca. Miałem tylko nadzieję, że kiedyś nie pożałuję swojej decyzji utrzymania go przy życiu.

– Zmęczona jesteś? – zapytałem, na co obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem. – Mizernie wyglądasz – dodałem, mając nadzieję, że wreszcie się do mnie odezwie.

– Za to ty kwitniesz. Jak widać, małżeństwo ci służy – dopiekła mi.

No i miałem, co chciałem i na co zasłużyłem. Nie warto było poruszać tego ani prawdopodobnie żadnego innego tematu, Elena bowiem wciąż tylko szukała okazji, by się na mnie odegrać. I miała ku temu więcej niż jeden powód.

– Mówię szczerze – kontynuowałem mimo wszystko. – I martwię się o ciebie. Blada jesteś…

– Ja również mówię szczerze, więc daj mi wreszcie spokój – odwarknęła, na co pokręciłem z niedowierzaniem głową. Wiedziałem, że nie będzie lekko, ale nie sądziłem, że już pierwsza, jakże niewinna rozmowa przerodzi się w awanturę.

Zamilkłem więc i nie odzywałem się aż do samej Warszawy. Miałem tylko nadzieję, że Elena pomówi ze mną, jak już załatwimy te papiery, które mieliśmy wspólnie odebrać. Oczywiście nie liczyłem na żadną wdzięczność. Chciałem tylko powiedzieć jej to, co przekazał mi Jan. W tej delikatnej kwestii nie mogliśmy sobie pozwolić na najdrobniejszą pomyłkę czy wpadkę, która mogłaby przy okazji pociągnąć wiele osób na dno. Elena musiała to wiedzieć, a ja mieć pewność, że zastosuje się do wszystkich wytycznych. To sprawa honoru.

* * *

Kiedy zajechaliśmy na miejsce, zmierzchało. Elena musiała przysnąć, bo kiedy zgasiłem silnik, nagle wyprostowała plecy i zaczęła się rozglądać w panice, której pomimo starań nie zdołała przede mną ukryć.

– Zostań w aucie. Ja tylko skoczę po akt urodzenia i decyzję sądu o przysposobieniu chłopaka. Zaraz wracam – powiedziałem, a potem wyszedłem i zamknąłem samochód.

Czy bałem się, że Elena znów spróbuje mi uciec? Nie wiem. Ale chyba w tej jednej chwili, decydując się na zamknięcie jej w samochodzie, miałem raczej na myśli jej bezpieczeństwo. Zerknąłem jeszcze na chłopaków, którzy właśnie parkowali za moim samochodem. Dałem im znak, że mają być czujni, po czym zniknąłem w starej, zniszczonej kamienicy. Wyglądała jak wiele innych, na które można się natknąć w Warszawie, choć przyznaję, że ta wydała się szczególnie odpychająca. Może to przez woń stęchlizny, która wdarła się do moich nozdrzy zaraz po tym, jak otworzyłem główne drzwi? Mnie ten zapach kojarzył się głównie z piwnicą, a ta z kolei raczej nie przywodziła na myśl żadnych przyjemnych rzeczy. W domu już nawet wina nie przechowywaliśmy w piwnicy. Do tego służyły wypasione lodówki, a piwnica… Nieważne. Teraz to nie miało najmniejszego znaczenia.

Ruszyłem schodami na pierwsze piętro, gdzie w jednym z mieszkań miał na mnie czekać człowiek Nowickiego. Drzwi do mieszkania otworzyły się, zanim zdążyłem nacisnąć dzwonek. Pojawiła się w nich stara, ale niezwykle dystyngowana kobieta. Nie pasowała do tego miejsca. Poza tym nie wyglądała mi na jakąś lichwiarkę. Sprawiała wrażenie osoby z wyższych sfer, może nawet była sędzią. Co więc tu robiła i dlaczego zadawała się z ludźmi z półświatka? Odpowiedź nasuwała się sama. Jan wspominał wielokrotnie, że w Polsce sędziowie nie są zbyt prawi.

Wpuściła mnie ledwie do korytarza, ale nawet tu zdążyłem zauważyć, że to mieszkanie nie pasowało do ogólnego wyglądu tej starej, zapuszczonej kamienicy. Było wielkie, jasne, urządzone ze smakiem. No i tutaj nie czuć było odoru stęchlizny.

Staruszka wręczyła mi teczkę z dokumentami. Następnie bąknęła coś, że resztę formalności załatwi z kim trzeba. Podziękowałem i zawróciłem do wyjścia. Wtedy tuż za drzwiami zauważyłem wieszak, na którym wisiała sędziowska toga. Jeszcze raz obróciłem głowę i spojrzałem z pogardą na kobietę, która wyraźnie chciała się mnie jak najszybciej pozbyć. A więc jednak się nie myliłem. Niektórzy ludzie dla kasy są w stanie zrobić dosłownie wszystko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: