Słowo humoru - ebook
Słowo humoru - ebook
Żarty się skończyły?
Komu i z czego wolno się śmiać? Czy satyra rysowana grubą kreską jest jeszcze możliwa? Jak długo żyją memy?
Autorka Duchologii polskiej bierze na swój antropologiczny warsztat poczucie humoru. W błyskotliwym eseju przygląda się różnym odsłonom i kontekstom dowcipu, ironii, abstrakcji i nonsensu – od mowy ezopowej w czasach PRL-u, przez twórczość sceny kabaretowej, po język reklam z początku transformacji, stand-up, memosferę i cenzopapę.
Drenda zastanawia się nad związkami humoru z polityką, bo kiedy wkoło jest wesoło, łatwo przymknąć oko na to, że żart z ekstremisty stał się nagle żartem ekstremisty. Pokazuje też, że śmiech może budować poczucie solidarności, a suchary bywają krzepiące.
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67016-91-9 |
Rozmiar pliku: | 374 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdarza się, że ludzie przyzwoici, tolerancyjni i łagodni wobec bliźniego, dobrzy i odpowiedzialni obywatele – w dyskretnych okolicznościach i w zaufanym gronie – śmieją się z tego, z czego nie wypada, a może i sami opowiadają żarty pod każdym względem niepoprawne. Chichrają się jak gimnazjaliści, kiedy „wszystko im się kojarzy”, dworują sobie z katastrof i tragedii, wyobrażają najobleśniejsze praktyki seksualne, używają słów uznawanych za obraźliwe wobec różnych mniejszości, w tym takich, do których należą ich najbliżsi albo i oni sami.
To nie czyni z nich odrażających potworów, nie świadczy o ich dwulicowości, nie oznacza, że ich prawdziwe „ja” lubuje się w przemocy i szkalowaniu bliźniego. Nie oznacza też, że realia poprawności politycznej są dla nich nazbyt duszące. Najprawdopodobniej w większości przypadków ludzie ci czują się komfortowo w aktualnie obowiązującym decorum i nie mają potrzeby kwestionowania go w społecznych interakcjach. Odczuwają natomiast niewątpliwą przyjemność z naruszania reguł w bezpiecznych, kontrolowanych warunkach. Źródłem śmiechu i radości jest zrobienie czegoś, czego robić nie wypada, ekscytujący moment przekroczenia tabu. Nie zostaje ono jednak naruszone trwale, uczestnicy sekretnych praktyk obrazoburczego śmiechu pozostają nadal, jak w piosence Kultu, „uczesani i przezorni”. Objawia się tu w działaniu teoria „łagodnego naruszenia granic” (benign violation), ogłoszona przez Petera McGrawa i Caleba Warrena, zgodnie z którą efekt komiczny pojawia się na przecięciu wyważenia i ekstremum.
Żart, by śmieszyć, nie może być ani zbyt grzeczny, ani zbyt ryzykowny. „Niepoprawne politycznie” śmieszkowanie sobie za zamkniętymi drzwiami, na przykład rasistowski żart w gronie liberalnie usposobionych znajomych, spełnia tę definicję i przez absurdalny, przewrotny kontrast śmieszy uczestników wydarzenia tym bardziej, im mniej czują się oni rasistami: „przecież to nierealne”. To, owszem, stąpanie po cienkim lodzie, bo jak zwracał uwagę legendarny krytyk muzyczny Lester Bangs, gdy zastanawiał się nad ironicznym wykorzystaniem „totemów bigoterii” w ruchu punk, istnieje ryzyko, że „zmienią się w realną truciznę”. Takie niebezpieczeństwo pojawia się jednak w przypadku nieporozumień i dwuznaczności, czyli poza sprawdzonym gronem wtajemniczonych żartujących.
Najciekawsze w takich sytuacjach wydają się granice tabu. „Wypada i nie wypada” to część splotu norm, oczekiwań i przyzwyczajeń, który nazywamy obyczajem. W socjologii i antropologii zwykło się tak określać ogół powszechnie zrozumiałych, jasno obowiązujących w danym czasie i miejscu, najczęściej niepisanych zasad, które uosabiają w działaniu wartości i normy, jakimi grupa się kieruje i jakie ceni. To praktyczny wymiar, „interfejs” jej reguł, które przejawiają się w sposobie świętowania, zachowaniu przy stole, łączeniu się w pary, stroju, zwrotach grzecznościowych, preferowanej opiece nad dziećmi, podejściu do pracy i czasu wolnego, tym, co formalne i nieformalne. „Uważa się, przyjmuje się, mówi się”. Ale kto stoi za tym wielkim, wszechogarniającym „się”? Jak ludzie koordynują między sobą zmiany w pojmowaniu różnych zjawisk? Kto wciska guzik „start” i „stop”? Skąd wiadomo, od kiedy coś już nie przystoi, czy jest sygnał rozpoznawczy, jakieś hasło? I wreszcie – i to jest najciekawsze – co się dzieje, kiedy ktoś gubi dynamikę, za późno orientuje się, że zaszła zmiana, i z wczorajszego towarzyskiego orła staje się skompromitowanym dinozaurem? „Się”, czyli obyczaj, konwencja, norma, to coś, co tak nas absorbuje w działaniu, będąc czystą praktyką, że ewentualną zmianę, owszem, wprowadzamy na bieżąco w życie, ale uświadamiamy to sobie z opóźnieniem, jak to, że mówimy prozą.
Można zapytać: „Tak się nie robi? A kto tak powiedział? A gdzie to jest napisane?”. Trudno dostarczyć jednoznacznych wyjaśnień, gdy mowa o regułach nieskodyfikowanych. A przecież bywa tak, że coś wypada, a wkrótce później już nie, i jakieś słowo, dotychczas neutralne, zyskuje nagle pozytywne albo obraźliwe konotacje; jakiś przezroczysty sposób postępowania zaczyna razić i spotyka się z krytyką, choć chwilę wcześniej jeszcze nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi. Dlaczego noszenie kapelusza na co dzień kilkadziesiąt lat temu należało do kodu standardowej elegancji, a dziś znamionuje świadomego miłośnika mody, czasem ekscentryka? Dlaczego do pewnego momentu czymś oczywistym jest kupowanie sobie czyjejś przychylności przy pomocy prezentów i drobnych aktów korupcji, „kto nie smaruje, ten nie jedzie”, a wkrótce za sprawą takiej praktyki można trafić na policję, bo przyjęło się już, że ważna jest uczciwość i transparentność, a wczorajszy frajer został mianowany dobrym obywatelem? Dlaczego dzisiejszych pasażerów kolei wesołe towarzystwo przypadkowych rozmówców albo harcerzy z gitarą raczej drażni niż bawi? Od kiedy zagadanie do nieznajomej na ulicy i zaproszenie jej na kawę przestało być widziane jako romantyczny akt ułańskiej fantazji, a stało się natarczywością i naruszaniem prywatności? Dlaczego panny młode w XXI wieku tak często uważają, że odprowadzanie do ołtarza przez ojca to staropolska tradycja, choć w rzeczywistości podpatrzono ją w kinie?
Obyczaj wpływa również na to, z czego i w jakich okolicznościach można się śmiać, i jak odmiennie może być rozumiany jeden i ten sam żart (który tymczasem może w ogóle przestać się mieścić w definicji żartu). W piosence Monty Pythona Never Be Rude to an Arab Terry Jones operowym głosem napomina, by „nie być niemiłym dla Saudyjczyka czy Żyda”, stopniowo przechodząc w łańcuszek epitetów („nie wyśmiewaj się z czarnucha, Meksykańca, makaroniarza, szkopa”), by zakończyć lubianym przez Pythonów nonsensownym efektem – Jones wylatuje w powietrze, po czym ze sceny zwleka go gigantyczna żaba. W czasie gdy utwór powstał, łatwo było odczytać go jako żart z wybiórczej tolerancji albo z bigoterii zasłanianej powierzchowną grzecznością. W nowym tysiącleciu przeważyło skojarzenie eksplozji z Arabem, ale też koncentracja na użytych słowach, co dla części odbiorców zmieniło piosenkę w rodzaj zakazanego owocu, tajnego manifestu wolności wypowiedzi – z powodu przekonania, że „tak nie wolno mówić” (choć niewątpliwie wciąż działa efekt łagodnego naruszenia granic, sądząc po liczbie komentarzy w stylu „jestem Arabem i mnie to śmieszy”). W pewnym sensie dowodzi to aktualności piosenki, bo powierzchowna grzeczność działa tak samo – nietrudno sobie wyobrazić, że ktoś za „poprawnym”, „progresywnym” językiem skrywa najszczerszą pogardę. A jednak ta piosenka nie brzmi już dziś tak samo.
Co więc sprawia, że odbiór żartów się zmienia i te, które jednego dnia słyszymy w telewizji, trafiają później bezszelestnie do obiegu prywatnego, a w pewnym momencie w ogóle przestają być powtarzane, bo zamiast śmieszyć – budzą zażenowanie lub pobrzmiewają groźbą karalną? W świecie obyczaju nie ma twardych wytycznych co do tego, jak coś „się robi”, gdyż praktycy – czyli wszyscy ludzie, nie wyłączając nas samych – po prostu działają bez zastanowienia. Nie ma katalogu, który zatwierdza utarte zwyczaje, a samo ucieranie również na ogół przebiega w ukryciu. Niejawność to wszakże natura tradycji, działań i przekonań, które funkcjonują we wspólnocie jako społeczny klej (jak powiedzieliby Anglicy), a może raczej jako społeczny smar, który pozwala interakcjom toczyć się według mniej więcej przewidywalnych scenariuszy. A przy tym obyczaje przekształcają się na skutek nieustannej aktualizacji systemu, granice przesuwają się, normy ewoluują – proces ten przebiega jednak tak bezszwowo i cicho, że nieuniknione stają się nieporozumienia, pomyłki, konflikty, a nawet publiczne kompromitacje. Wtedy zdarzają się takie sytuacje jak ta, którą Marcin Świetlicki opisał w Rzewnych jajach:
Żarcik, po prostu żarcik, zażartowałem
i widzę oczy: och, mój Boże, to jest
najgorsze – zażartować, potem
zobaczyć oczy bez wyrazu, ależ uraziłem,
ależ skrzywdziłem, ależ nasypałem
soli na rany! Tyle lat czytania
książek na marne! To był żart, no, proszę
mnie zrozumieć, to było do śmiechu…
Stoję bezradny naprzeciwko oczu,
wielkich i bezrozumnych, to jak śmierć…
Czy Świetlicki przywołuje faktyczne faux pas, czy raczej blef ze strony „oczu wielkich i bezrozumnych”? Wszak ostentacyjne demonstrowanie, że poczuliśmy się dotknięci, to czasem sprytny szantaż, gra, ucieczka do przodu. Nie wiadomo, jak jest w tym wypadku. Za to chyba każdy zna uczucie bezbrzeżnego zakłopotania wywołanego przez żart, który przestał być śmieszny. To kolektywne rzewne jaja.
Humor, podobnie jak mowa potoczna, jest dobrym probierzem zmian obyczajowości. Mary Douglas, antropolożka, która zasłynęła badaniami nad kulturowym znaczeniem kategorii czystości i skażenia, interesowała się także żartem, zarówno wśród ludu Lele w Kongo, jak i biblijnych Hebrajczyków oraz u sobie współczesnych. „W każdej epoce istnieje mnóstwo podskórnych dowcipów, których się nie dostrzega, ponieważ nie mają odniesienia do aktualnej perspektywy spojrzenia na rzeczywistość”, pisała. W jej perspektywie żart był „antyobrzędem”: „Przesłanie typowego obrzędu mówi, że od ustanowionych wzorców życia społecznego nie ma ucieczki. Przesłanie żartu mówi, że da się od nich uciec”. Jeśli więc dowcip przestaje śmieszyć, widocznie zdezaktualizował się jakiś wzorzec, to, co uznaje się za decorum, co wypada. Wspólnota śmiechu, połączona znajomością jednakowych kodów, rozpada się.