Ślub musi się odbyć - ebook
Ślub musi się odbyć - ebook
Angielski arystokrata Randall Grant od lat wiedział, że poślubi Sophie. Jednak w dniu ślubu jego narzeczona ucieka sprzed ołtarza z mężczyzną, którego kocha. Randall wini za tę sytuację swoją asystentkę, przyjaciółkę Sophie – Poppy Marr. Jest na nią wściekły za publiczne upokorzenie. Poza tym, by nie stracić prawa do spadku, musi się ożenić najdalej za dwa tygodnie. Postanawia, że Poppy poniesie konsekwencje swojej intrygi…
Druga część miniserii ukaże się w lutym.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4732-0 |
Rozmiar pliku: | 780 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Panna młoda zniknęła, porwana z kaplicy niczym branka przez zwycięskiego wojownika.
Poppy zerknęła z przerażeniem na Randalla Granta i natychmiast odwróciła wzrok. Cała drżała od chwili, gdy drzwi się otworzyły i w łukowatym portalu stanął Sycylijczyk niczym anioł zemsty. Mimo ulgi, jaką odczuła, ścisnęła mocniej bukiet druhny.
Zrobiła to! Uratowała Sophie.
Pomogła nie tylko jej, ale i Randallowi, choć podejrzewała, że szósty hrabia Langston, niedoszły pan młody, pewnie w tym momencie nie byłby jej wdzięczny. Nikt nie lubi być publicznie upokarzany, zwłaszcza na oczach dwustu najbardziej prominentnych osobistości Anglii i Europy.
Niektórzy goście przybyli do Winchesteru z daleka na ceremonię, określaną przez prasę mianem ślubu roku. Pewnie sami tak by ją ocenili, gdyby panna młoda nie została uprowadzona sprzed ołtarza przez byłego sycylijskiego kierowcę wyścigowego.
Na szczęście hrabia Langston nie był uczuciowy. Poppy dałaby głowę, że jak zwykle zachowa kamienną twarz. Znała go lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedziała też, że nie jest tak nieczuły, za jakiego powszechnie uchodzi.
Jeszcze raz zerknęła ukradkiem na Randalla. Wyglądał oszałamiająco w smokingu. Dopasowany kołnierzyk kontrastował z mocną opaloną szyją i podkreślał pięknie rzeźbione rysy. W tej chwili przypominał kamienny posąg, twardy, nieporuszony i obojętny.
Poppy przemocą stłumiła wyrzuty sumienia. Pewnego dnia Sophie jej podziękuje. Randall pewnie też, chociaż nigdy nie wyjawi mu swego udziału w dzisiejszych wydarzeniach.
Pracowała dla niego przez cztery lata i skrycie się w nim podkochiwała. Mimo że był dobrym szefem i zawsze o nią dbał, gdyby poznał prawdę, zwolniłby ją bez wahania, łamiąc serce. Ale jak mogła nie zawiadomić Renza? Jak mogła mu nie wysłać anonsu z gazety?
Sophie nie kochała Randalla. Przyjęła oświadczyny pod presją rodziców, którzy uznali go za świetną partię, jeszcze zanim dorosła. Zawarli bezduszny kontrakt handlowy, a Sophie zasługiwała na więcej.
Mimo poczucia winy Poppy podziwiała brawurę Renza. Wprawdzie straszliwie upokorzył Randalla, ale Sophie zyskała szansę na miłość.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Poppy musiała coś wiedzieć. Dal Grant wyczytał to z jej oczu. Pracowała dla niego zbyt długo, by nie zauważył, że przybrała taką minę jak wtedy, gdy zrobiła coś okropnego.
Dawno powinien ją zastąpić kimś innym. Nie była wybitną sekretarką, zaledwie dobrą i raczej przyzwoitą. Poza tym potrafiła go uspokoić, kiedy miał ochotę kogoś unicestwić, tak jak teraz. A co najważniejsze, ufał jej, najprawdopodobniej na wyrost.
Nie mógł jednak wycisnąć z niej żadnej informacji przy dwustu osobach, wciąż siedzących w ławkach i szepczących między sobą, zwłaszcza że ojciec Sophie robił wrażenie zdruzgotanego, a lady Carmichael-Jones pobladła jak ściana.
Dzięki Bogu nikt z bliskiej rodziny nie widział jego klęski. Matka osierociła go w dzieciństwie, a ojciec zmarł przed pięciu laty tuż przed jego trzydziestymi urodzinami.
Wziął powolny, głęboki oddech dla uspokojenia wzburzonych nerwów. Uznał, że najwyższa pora wyprosić gości, łącznie z załamaną rodziną Sophie. Potem poważnie porozmawia z Poppy.
– Coś ty zrobiła? – zapytał, kiedy odciął jej drogę ucieczki w maleńkim pomieszczeniu za ołtarzem.
Poppy nerwowo splotła palce. Pytanie Randalla rozbrzmiewało w jej uszach niczym echo gromu. Nie zapytał, czy coś wie. Dobór słów świadczył o niezachwianym przekonaniu o jej winie.
Umknęła wzrokiem w bok, żeby sprawdzić, czy ktoś nie przybędzie na ratunek, ale kaplica opustoszała w zaskakująco szybkim tempie, pewnie dlatego, że Randall głośno obwieścił lodowatym tonem:
– Przepraszam państwa za zmarnowany czas, ale wygląda na to, że ślub się nie odbędzie.
Kiedy pożegnał obecnych równie zimnym uśmiechem, wszyscy wyszli w pośpiechu. Odprawił wszystkich oprócz niej. Nakazał gestem, żeby została. Zamienił parę niezręcznych zdań z krewnymi i z niedoszłymi teściami i uścisnął ręce drużbów. Poppy spróbowała umknąć niepostrzeżenie, ale dopadł ją, kiedy zmierzała do bocznego wyjścia. Zmusił ją do pozostania w zakrystii, zwykle zarezerwowanej na wyłączny użytek duchownych.
– Coś ty zrobiła, Poppy? – powtórzył już znacznie spokojniej, obserwując jej twarz zwężonymi w szparki oczami.
Serce Poppy przyspieszyło do galopu. Przerażało ją jego badawcze spojrzenie i zaciśnięte zęby. Randall znacznie przewyższał ją wzrostem. Bezwiednie odstąpiła do tyłu, ale tylko o krok, bo zaraz uderzyła ramionami o twardą, ceglaną ścianę.
– Nic – wyszeptała, w pełni świadoma, że bezczelnie kłamie.
Sophie zawsze twierdziła, że ceni ją za szczerość. Właśnie dlatego Randall Grant, hrabia Langston, zatrudnił ją przed czterema laty, kiedy potrzebowała pracy. Szukał wiarygodnej osoby. Zapewniła go wtedy, że może jej zaufać. A teraz go zawiodła.
– Nie wierzę – odpowiedział. – Gdzie moja narzeczona? Co tu się, do diabła, stało i dlaczego?
Poppy zrobiła wielkie oczy. Randall Grant nigdy nie klął. W żadnych okolicznościach. Stanowił wzorzec opanowania, wewnętrznej dyscypliny i dobrych manier, przynajmniej do tej pory.
– Nie wiem, gdzie jest Sophie. Naprawdę. Nie przypuszczałam, że Renzo wtargnie na ceremonię.
Randall uniósł brwi. Popatrzył na nią jak na trzygłowego smoka.
– Renzo? – powtórzył powoli, z rozmysłem.
Poppy oblała fala gorąca, a potem zimny pot. Pojęła, że popełniła błąd, wymieniając imię porywacza. Przygryzła wargę, żeby w popłochu nie zdradzić przyjaciółki kolejnym nieopatrznym słowem. Czuła się jak w pułapce. W podbramkowych sytuacjach traciła zdolność logicznego myślenia. Potrafiła tylko płakać.
Wielokrotnie przeżywała takie kryzysy w szkole i na koszmarnych letnich obozach, póki Sophie nie przybyła na ratunek. Zaprosiła ją do siebie na wakacje. Od tamtej pory spędzała każde lato u niej w domu.
Poppy myślała, że wyrosła już z ataków paniki, ale nagle poczuła tak silny ucisk w klatce piersiowej i w gardle, że ledwie łapała oddech. Zbyt ściśle dopasowana kreacja druhny w chłodnym odcieniu różu doskonale pasowałaby do smukłej sylwetki Sophie i jej wytwornych koleżanek, ale fatalnie wyglądała na niskiej, krągłej sekretarce. Znacznie lepiej wyglądałaby w luźniejszym fasonie i intensywniejszych kolorach, które ożywiłyby ziemistą cerę.
– Chyba zemdleję – wyszeptała, półprzytomna raczej ze strachu niż z osłabienia.
Potrzebowała świeżego powietrza, otwartej przestrzeni, a przede wszystkim dystansu od rozgniewanego pracodawcy.
– Nieprawda. Szukasz tylko wymówki, żeby uniknąć odpowiedzi.
– Brakuje mi powietrza…
– To przestań paplać i zacznij oddychać. Przez nos i usta. O tak. Jeszcze raz. Wdech. Wydech.
Nie mógł być na nią zły, skoro próbował ją uspokoić. Nie chciała go rozgniewać. Usiłowała tylko pomóc. Uważała, że dobrzy ludzie zasługują na szczęście, a Sophie i Randall byli dobrzy, tyle że najwyraźniej nie dla siebie.
Nie wysłałaby listu z zawiadomieniem o ślubie do Renza, gdyby widziała, że Sophie jest szczęśliwa. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy przeniosła wzrok na zaciśnięte usta Randalla. Usiłowała kontrolować oddech, ale nie przychodziło to łatwo, kiedy stał tak blisko. Wysoki, wysportowany i doskonale zbudowany, emanował energią, która pozbawiała ją zdolności logicznego myślenia.
Pomyślała, że jeżeli nie zacznie myśleć o czymś innym, znowu wpadnie w popłoch. Zamknęła więc oczy i spróbowała sobie wyobrazić, że siedzi w wygodnym fotelu w swoim małym, skromnym mieszkanku w czymś wygodnym, na przykład w piżamie, popija mocną gorącą herbatę z dużą ilością mleka i cukru i zagryza herbatnikiem.
– Lepiej? – zapytał po minucie.
Poppy otworzyła oczy i napotkała spojrzenie złocistobrązowych oczu Randalla. Uważała, że nadają mu nieco egzotyczny i niezwykle władczy wygląd. Teraz jednak z bliska przypominały jej oczy lwa, w dodatku rozzłoszczonego. Ledwie opanowała drżenie.
– Czy moglibyśmy wyjść na zewnątrz? – poprosiła uprzejmie.
– Oczekuję szczerej odpowiedzi.
– Już ci mówiłam…
– Jesteś z Crisantim po imieniu. Jak dobrze go znasz, Poppy? – dopytywał surowym tonem.
Nie wykonał żadnego ruchu, nie poruszył nawet palcem, ale odnosiła wrażenie, że rośnie i potężnieje z każdą chwilą. Bił od niego żar, jakby stała w palącym słońcu. Wzięła głęboki oddech i wciągnęła w nozdrza świeży, męski zapach, który działał na nią jak narkotyk.
– Nie znam go – odparła.
– A Sophie?
Poppy splotła dłonie tak mocno, że wbiła w nie paznokcie. Musiała uważać, żeby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego. Nie zwykła plotkować i nie chciała, żeby zmanipulował ją do wydania cudzych sekretów. Prawdę mówiąc, nie wiedziała nawet, co właściwie zaszło tamtej nocy w Monte Carlo przed pięcioma tygodniami. Nie wątpiła, że coś szczególnego.
Sophie nie wróciła na noc w ostatnim dniu podróży. Opuściła Monaco zupełnie odmieniona. Pewnie większość ludzi nie zauważyłaby tej przemiany, ale Poppy widziała więcej niż inni. Traktowała ją nie tylko jak przyjaciółkę, ale wręcz jak siostrę, której nigdy nie miała. Sophie dała jej oparcie, którego biedna dziewczyna, korzystająca z dobroczynnego stypendium w szkole Haskell’s bardzo potrzebowała. Otoczyła ją opieką od samego początku. W końcu po latach Poppy znalazła sposobność, żeby się jej odwdzięczyć. Nie wysłała listu do Renza Crisantiego żeby storpedować ich matrymonialne plany, tylko żeby dać Sophie szansę na prawdziwe szczęście.
Dal usiłował opanować wzburzone nerwy. Poppy Marr zachowywała się wyjątkowo krnąbrnie, jak nigdy. Potrafiła napisać dziewięćdziesiąt słów na minutę, znaleźć każdą rzecz, najgłębiej zakopaną w stos papierów albo zaginioną. Nigdy też nie kłamała ani nie przemilczała niczego.
To, że teraz trzymała coś przed nim w tajemnicy, powiedziało mu wszystko. Współuczestniczyła w dzisiejszej katastrofie. Oczywiście nie podejrzewał, żeby ją wyreżyserowała. Nie posądzał jej o tak wielki spryt, ale niewątpliwie znała szczegóły, które chciał i musiał poznać.
– Idź spakować swoje rzeczy – zarządził. – Wyjeżdżamy natychmiast.
– Dokąd? – spytała drżącym głosem.
– Czy to ważne?
– Owszem. Zaplanowałam sobie wakacje. Dałeś mi przyszły tydzień wolny.
– Kiedy planowałem własną podróż poślubną. Skoro nie polecę, ty też zostaniesz w pracy.
– To nie w porządku – wykrztusiła, kiedy zdołała wydobyć głos ze ściśniętego gardła.
Randall popatrzył z góry w rozszerzone z przerażenia oczy Poppy.
– Z twojej strony też, że zataiłaś przede mną informację o Sophie i Crisantim. Zabierz swój bagaż. Spotkamy się na dworze przed domem – rozkazał, nie bacząc, że wygląda, jakby naprawdę miała zemdleć. Nie żałował jej, bo zrujnowała jego szansę zabezpieczenia na przyszłość.
Poppy z ulgą wypadła z zakrystii. Praktycznie wybiegła przed Langston House, byle jak najdalej od Randalla. Popędziła kręconą klatką schodową na drugie piętro do apartamentu, z którego panna młoda i jej towarzyszki skorzystały rano, żeby przygotować się do ślubu.
Inne druhny już zabrały swoje rzeczy. Została tylko skromna torba podróżna Poppy oraz torebka i dwie eleganckie walizki Sophie. Wcześniej widziała ich zawartość: kostiumy bikini, sukienki, spódniczki, tuniki i kaftany od najlepszych projektantów, kupione specjalnie na dziesięciodniową podróż poślubną na Karaiby, w którą nigdy nie pojedzie.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Opadła na najbliższe krzesło i zakryła twarz rękami.
Liczyła na to, że pewnego dnia Randall jej podziękuje, ale pewnie nieprędko. Na razie będzie musiała mu pomóc dojść do siebie.
Chętnie i efektywnie porządkowała zarówno papiery, jak i życie biurowe. Doskonale układała harmonogramy, przygotowywała i wypełniała dokumenty, organizowała i odwoływała służbowe podróże. Codziennie spędzała wiele godzin na ustalaniu terminów konferencji, spotkań, posiłków i wyjazdów. Nigdy nie narzekała. Randall nadał jej życiu sens, wyznaczył cel. Wprawdzie przez cały czas był zaręczony z Sophie, ale to dla niego wstawała co rano z uśmiechem, gotowa do pracy. Kochała ją. I szefa. Nie, może to za mocne słowo. Raczej podziwiała jego nieprawdopodobną inteligencję, ciekawą osobowość, sukcesy zawodowe i stoicki spokój, niemal graniczący z nieczułością. To on ją uspokajał w sytuacjach kryzysowych.
Dręczyło ją poczucie winy, że go upokorzyła i zraniła, ale Sophie go nie kochała. Wychodziła za niego tylko dlatego, że rodzice uznali go za doskonałą partię, zanim jeszcze osiągnęła pełnoletniość. Zasługiwała na coś więcej. Randall też.
– Przyszedłem sprawdzić, co zajmuje ci tak wiele czasu – oznajmił od progu lodowatym tonem.
Poppy wyprostowała się, siłą powstrzymując łzy.
– Potrzebowałam chwili na ochłonięcie.
– Miałaś całe pięć minut. Nie zamierzam tu dłużej tkwić. Cała moja załoga na dole usiłuje rozstrzygnąć, co zrobić z setkami prezentów i kompozycji kwiatowych, nie wspominając o gigantycznym torcie weselnym, przygotowanym na przyjęcie w namiocie.
– Rozumiem. – Poppy wstała i ruszyła w kierunku walizek Sophie. – Pozwól mi je zanieść na dół.
– Niech Sophie sama sobie załatwi transport.
– To moja najlepsza przyjaciółka…
– Nie pracujesz dla niej, tylko dla mnie – wpadł jej w słowo. – Jeżeli zależy ci na zachowaniu posady, weźmiesz swoje rzeczy i pójdziesz ze mną. W przeciwnym razie…
– Nie musisz mi grozić. Próbowałam tylko pomóc.
– Pani Holmes zarządza domem, a ty organizujesz życie biurowe. – Przemierzył pokój i wskazał na małą zniszczoną torbę podróżną. – Czy to twoja? – zapytał. Gdy skinęła głową, podniósł ją z podłogi. – Więc chodźmy. Samochód czeka.
Poppy zmarszczyła brwi. Nie pozostało jej nic innego jak podążyć za Randallem na dół po kręconych schodach. Na dworze czekała na nich gospodyni.
– Proszę się o nic nie martwić – zapewniła pracodawcę, ale zaraz potem szepnęła Poppy do ucha: – Biedactwo! Jest zdruzgotany.
Poppy nie podzielała jej opinii. Jej zdaniem Randall nie wyglądał na załamanego, ale pani Holmes znała go z innej strony.
– Dojdzie do siebie – odrzekła bez wahania. – Dzisiejsze wydarzenia nieco zbiły go z tropu, ale szybko ochłonie.
Czarny austin healery z dwoma siedzeniami i podnoszonym dachem czekał u podnóża schodów na olbrzymim, owalnym podjeździe. Randall umieścił bagaż Poppy w bagażniku, po czym otworzył dla niej drzwi.
Mimo niskiego wzrostu Poppy dosłownie opadła na nisko umieszczone siedzenia dla pasażera. Musiała zgarnąć liczne tiulowe falbany, przypominające spódniczki baletnic, żeby mógł zamknąć drzwi.
– Dziwny strój na podróż – mruknęła pod nosem.
– Przebierzesz się w samolocie.
– W jakim samolocie?
– W moim.
– Przecież kazałeś go przygotować na podróż poślubną – zaprotestowała.
– Nie szkodzi. Równie dobrze może polecieć gdzie indziej niż na Karaiby – zauważył z przekąsem, zajmując miejsce za kierownicą.
– Czy powinnam zacząć odwoływać rezerwacje?
– Nie. Zważywszy, że sam ich dokonałem, najlepiej, jak sam je odwołam. Straciłem wprawdzie narzeczoną, ale nie głowę.
– Chciałam tylko być pomocna.
– Jak zwykle. Jako wyjątkowo oddana sekretarka, zawsze działałaś w moim interesie.
Poppy zaparło dech, gdy wychwyciła gorzką ironię w jego głosie.
– To prawda. Zawsze robiłam, co w mojej mocy – potwierdziła tak spokojnie, jak potrafiła.
– Dzisiaj też?
– Co masz na myśli?
– A jak sądzisz? Nie udawaj, że nie rozumiesz prostego pytania.
Dal najchętniej mocno potrząsnąłby Poppy. Wiedziała znacznie więcej niż wyjawiła. Konsekwentnie ukrywała szczegóły spisku, który niewątpliwie zawiązała z jego byłą narzeczoną. Rozsadzała go złość nie tylko na obydwie przyjaciółki, ale przede wszystkim na siebie. Zawsze sądził, że zna się na ludziach, tymczasem z łatwością wystrychnęły go na dudka, a on na to pozwolił. Wykazał żenującą naiwność!
Ojciec zawsze ostrzegał go przed kobietami. Dal ukradkiem przewracał oczami, świadomy jego braku równowagi psychicznej, ale w tym przypadku przyznał mu rację.
Zacisnął dłonie na kierownicy, pokonując nieznaczny dystans od Langston House do prywatnego lotniska za Winchesterem. Na ulicach nie panował zbyt ożywiony ruch. Niebo było błękitne, powietrze ciepłe, ale nie upalne. Idealny czerwcowy dzień na wesele. Tego ranka wszystko wydawało się doskonałe aż do nadejścia katastrofy.
Już sobie wyobrażał zjadliwe nagłówki w gazetach. Media uwielbiają sensacje, a on w przeciwieństwie do Sophie nie znosił rozgłosu. Drażniła go fascynacja angielskiego społeczeństwa arystokracją, życiem wyższych klas społecznych i nowobogackich.
Spędził ostatnie dziesięć lat na unikaniu skandali. Wrzał gniewem na myśl, że znalazł się nagle w świetle reflektorów. Gdy wyobraził sobie skierowane na siebie aparaty lub mikrofony, najchętniej stłukłby natrętnych dziennikarzy, choć od lat nie odczuwał woli walki.
W okresie dorastania walczył tak często, że omal nie stracił miejsca w Cambridge po wyjątkowo zawziętej bójce. Nie on ją zaczął, ale on skończył. Nie miało żadnego znaczenia dla dziekana ani dla ojca, że bronił dobrego imienia matki. Stosowanie przemocy fizycznej uznano za prostactwo, niegodne dżentelmena. Po przyszłym hrabim Langston oczekiwano, że przejmie dziedzictwo i rozsławi, a nie skompromituje rodowe nazwisko.
Dyrekcja szkoły przyjęła jego przeprosiny, ale ojca nie ułagodził. Chodził jak struty przez całe tygodnie. Później, jak zwykle wpadł w furię, zakończoną atakiem depresji.
Jako chłopca Dala przerażały wahania jego nastrojów. Jako młodzieniec ciężko je znosił, ale nie mógł go opuścić. Hrabia nie miał nikogo innego, kto mógłby sobie poradzić zarówno z nim, jak i z majątkiem i sprawami finansowymi. Dal nie widział innego wyjścia, jak zostać przykładnym synem. Poświęcił własne pragnienia na rzecz psychicznej stabilności ojca do tego stopnia, że wyraził zgodę na małżeństwo z kandydatką, którą ojciec wybrał dla niego przed piętnastu laty.
Dzięki Bogu stary hrabia nie dożył dzisiejszego poniżenia. Nie wiadomo, jak by je zniósł. Na szczęście go nie zobaczył. Dal musiał sobie sam poradzić w sytuacji bez wyjścia. Nie wątpił, że tego dokona. Wymyślił już nawet sposób wyjścia z impasu.
Zerknął ukradkiem na Poppy. Dobra, posłuszna i ugodowa, stanowiła idealne rozwiązanie. Wiedział też, że nie jest jej obojętny, co ułatwiało zadanie.
Rozluźnił krawat, planując w myślach dalsze poczynania.
Musiał ją zabrać gdzieś, gdzie nikt ich nie wypatrzy. Zarezerwował miejsce na takiej właśnie odludnej wyspie na Karaibach, ale teraz nie poleciałby tam za żadne skarby. Nadal jednak potrzebował miejsca, gdzie nikt im nie przeszkodzi, gdzie będzie mógł bez przeszkód uwieść Poppy. Przewidywał, że wystarczy kilka dni, żeby uległa.
Nagle zobaczył oczami wyobraźni różową powierzchnię ścian letniego pałacu w Mehkarze na tle czerwonych wierzchołków gór Atlas… – Kasbah Jolie.
Choć nie wspomniał letniej rezydencji matki od lat, teraz nie przychodziło mu do głowy nic innego, jak obszerna, otoczona różami willa w wielkiej posiadłości z lazurowymi basenami i ogrodami, pachnącymi różami, lawendą, miętą i tymiankiem.
Imponujący majątek dzieliło dwie godziny jazdy samochodem od najbliższego lotniska i cztery od stolicy kraju, Gili. Rezydencję wybudowano na jednym ze zboczy, ukrytym pomiędzy stromymi szczytami z fantastycznym widokiem na płynącą przez żyzne doliny rzekę.
Nie był tam od jedenastego roku życia. Przypuszczał, że nigdy nie zechce wrócić do miejsca, pełnego bolesnych wspomnień. Teraz jednak kusiło go, żeby wyruszyć na wschód, do rodzinnego kraju i posiadłości. Nie wyobrażał sobie lepszego miejsca na uwiedzenie i poślubienie swojej sekretarki.
Odrzutowiec nabrał paliwa i czekał na niego na prywatnym pasie startowym z załogą w pełnej gotowości i zaakceptowanym planem lotu. Gdyby zdecydował wyruszyć do Mehkaru, musieliby wypełnić nowy, ale przyszłoby to bez większego trudu.
Niegdyś traktował Mehkar jak ojczyznę, tak samo jak Anglię. Wolał wtedy tam przebywać niż w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi.
Nie chciał tylko budzić w dziadku fałszywych nadziei. Czekał cierpliwie na jego powrót przez te wszystkie lata. Dala martwiło, że go rozczaruje. Nie zamierzał bowiem zostać na stałe. Powinien go uprzedzić, żeby go nie zaskoczyć. Leciał tam tylko po to, by zyskać na czasie i zdobyć nową narzeczoną.