Ślub na greckiej wyspie - ebook
Ślub na greckiej wyspie - ebook
Nikos Eliades przyjeżdża na wesele na piękną grecką wyspę Ksanos. W hotelu spotyka na schodach płaczącą pannę młodą, którą mąż porzucił w noc poślubną. Wzajemne pożądanie sprawia, że spędzają tę noc razem. Nazajutrz Konstantyna gotowa jest unieważnić ślub i zostać z Nikosem, ale przez przypadek odkrywa tajemnicę dotyczącą kochanka. Postanawia zniknąć z jego życia…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9803-0 |
Rozmiar pliku: | 820 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dziś będą spać oddzielnie – oświadczył stanowczym tonem Aleksandros. – Każdy w swoim pokoju.
– Dlaczego…? – zaczęła Roula i natychmiast przerwała; nauczyła się nie kwestionować decyzji Aleksandrosa, ale tym razem czuła, że musi mu się sprzeciwić. Rozdzielenie niemowląt byłoby zbyt okrutne, musiała zatem spróbować innego sposobu. – Będą tak płakać, że cię obudzą.
– Niech płaczą. Nauczą się przynajmniej, że w nocy jesteś ze mną.
Wcisnął dłoń między jej uda i powiedział, że dziś nie ma wymówek. Tak jakby kiedykolwiek były.
Ulgą był dla niej trzask zamykanych drzwi, kiedy Aleksandros wyszedł, by spędzić resztę dnia na tarasie tawerny, grając w karty i pijąc. Ale ta ulga trwała bardzo krótko, bo zaczęło się odliczanie do jego przerażającego powrotu.
Miała siedemnaście lat i była matką bliźniaków, które stanowiły jej jedyną pociechę. Były piękniejsze niż jakiekolwiek inne dzieci i mogła godzinami wpatrywać się, jak śpią z zadartymi noskami, podpierając je piąstkami, kiedy ssały przez sen własne kciuki. Ich rzęsy były tak długie, że aż łączyły się z zaokrągleniem pucołowatych policzków. Czasami któryś z nich otwierał oczy i patrzył na drugiego – wielkie czarne oczy obserwowały wówczas twarz brata i uspokojone tym widokiem zamykały się po chwili.
– Jak odbicie w lustrze! – powiedziała Rouli zdumiona akuszerka tuż po odebraniu porodu. Identyczni jak dwie krople wody, ale zamienieni stronami: miękkie loki włosów opadały na prawą stronę głowy Nikosa i na lewą małego Aleksandrosa.
Gdy mieli prawie rok, nadal spali w jednym łóżeczku i krzyczeli za każdym razem, gdy próbowała ich rozdzielić. Nie pomagało postawienie obok siebie dwóch kołysek – nadal krzyczeli wniebogłosy. A teraz mieli trafić do oddzielnych pokoi na całą noc, a Roula miała słuchać ich krzyków, podczas gdy Aleksandros używałby jej ciała. Nie, tego nie mogła znieść. I postanowiła nie znosić.
Ojciec pomógłby jej na pewno, gdyby o wszystkim wiedział. Aleksandros niechętnie jednak wypuszczał ją z domu, zatem od ślubu odwiedziła ojca raptem parę razy. On sam pragnął, by wyszła za mąż, bo w żaden sposób nie mógł utrzymać ich obojga za marne pieniądze, jakie otrzymywał za obrazy, które malował. Stał się nieco ekscentryczny po śmierci swej żony, lubił przebywać dużo w samotności, ale z pewnością nie życzył takiego losu córce i wnukom.
– Teraz – powiedziała do siebie. – Muszę to zrobić teraz!
Miała jakieś pięć, sześć godzin do powrotu Aleksandrosa. Pobiegła korytarzem, chwyciła walizkę i zapakowała do niej parę ubranek dzieci. Następnie wbiegła do kuchni, gdzie w słoiku trzymała pieniądze gromadzone od miesięcy w wielkiej tajemnicy.
– To tak odpłacasz mi za wszystko? – zdrętwiała, usłyszawszy jego głos. Potem, bita, kuliła się pod ciosami, gdy wymawiał jej, że jest złodziejką okradającą człowieka, który wyciągnął ją z rynsztoka.
– Chcesz odejść, to wynocha!
Jej serce zabiło żywiej na krótki moment, ale wtedy Aleksandros zadał najbardziej brutalny cios:
– Ale dostaniesz tylko połowę.
Zaciągnął ją do sypialni, gdzie dzieci krzyczały, obudzone odgłosami kłótni.
– Który z nich to pierworodny? – zapytał, nie potrafiąc odróżnić jednego od drugiego. – Który z nich to Aleksandros?
A kiedy pokazała mu, chwycił drugiego z chłopców i cisnął go w ręce Rouli:
– Bierz go i spadaj!
Pobiegła do ojca, tuląc w rękach Nikosa. Była przerażona faktem, że mały Aleksandros został z jej mężem, ale jednocześnie pewna, że ojciec pomoże jej go odzyskać. Dobiegła wreszcie do domu, by zobaczyć jedynie drzwi zabite deskami. Ojciec umarł – wyjaśnili oburzeni sąsiedzi – zaniedbany i opuszczony przez nią w ostatnich dniach życia. Nawet nie zechciała pojawić się na pogrzebie. Najgorsza była jednak wiadomość, że Aleksandros o wszystkim wiedział, ale nie raczył jej o tym poinformować.
– Nie bój się, jakoś ściągniemy twojego braciszka – powiedziała do płaczącego Nikosa. Miejscowy policjant regularnie pił z jej mężem, zatem na niego nie mogła liczyć, ale postanowiła pojechać do głównego miasta na Ksanos, leżącego na północy wyspy, by tam poszukać prawnika.
Dała się podwieźć ciężarówką, musiała jednak zapłacić za podróż w najbardziej hańbiący ją sposób. Zrobiła to jednak dla syna. Zrobiła to również wielokrotnie później, gdy zorientowała się, że młody i bogaty prawnik żądał za każdym razem zapłaty przed zaangażowaniem się w sprawę.
Jedna nakrętka taniego ouzo kładła Nikosa do snu na całą noc, a wówczas matka mogła trochę zarobić. Reszta butelki pozwalała jej zasnąć.
I tak próbowała walczyć o swe dzieci aż do dnia, kiedy siedząc z Nikosem pod jakimś domem w bocznej uliczce, usłyszała nad sobą męski głos:
– Ile?
Spojrzała w górę i już miała podać swą nędzną stawkę, gdy zauważyła stojącą obok mężczyzny kobietę, a tego jednego nie zrobiłaby za żadne skarby.
– Nie wchodzę w to – powiedziała.
Okazało się jednak, że on nie chciał jej ciała.
– Ile za niego? – spytał.
Wyjaśnił, że oboje z żoną są bezdzietni, mimo że starali się o dziecko. Przyjechali tu na wakacje z kontynentu, żeby ukoić smutek. Powiedział, że dadzą jej pieniądze, a jej ślicznemu chłopcu zapewnią życie i szkołę. Przeniosą się na sąsiednią wyspę Lathirę i wychowają go jak własne dziecko. Pomyślała o Aleksandrosie, który był wciąż w łapach tego potwora, a którego ona musiała uratować. Pomyślała o ouzo i klientach, których miała obsłużyć tego wieczoru, a także o wszystkich tych straszliwych rzeczach, na które wcześniej musiała się zgodzić. Bez wątpienia Nikos zasługiwał na lepszy los.
– Nikos ma w ten sposób zapewnioną przyszłość – powiedziała Roula do siebie, kiedy starsze małżeństwo opuściło kancelarię bogatego prawnika wraz z dzieckiem. Wkrótce Nikos miał o niej zapomnieć. Ona natomiast miała spędzić resztę życia, próbując zapomnieć o Niku.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Być może powinien był zadzwonić.
Kiedy auto wtaczało się na podjazd domu jego rodziców, Nikos Eliades wciąż zastanawiał się, co tutaj robi, ale transakcję biznesową w Atenach zawarł znaczniej szybciej, niż planował. Hotel, który planował zakupić, był teraz jego, i oto Nikos stanął przed rzadką w swoim życiu perspektywą wolnego weekendu. A że znalazł się tak blisko Lathiry, postanowił dopełnić synowskiego obowiązku i odwiedzić rodziców.
Nie czuł się tu jak w domu, a ściągało go jedynie poczucie obowiązku. Obowiązku, a nawet winy.
Ponieważ ich nie lubił. Nie lubił sposobu, w jaki rodzice dysponowali swym bogactwem, a także faktu, że ich ego wymagało nieustannego dopieszczania. Jego ojciec przybył tu z kontynentu, kiedy Nikos miał rok, i kupił dwa luksusowe jachty, które teraz woziły turystów pomiędzy greckimi wyspami. Ani chybi dziś znów pojawi się niepoparte żadnym argumentem żądanie, by Nikos powrócił na Lathirę, żył tu i zainwestował część swej niemałej fortuny w rodzinny biznes. A także poparta łzami prośba matki, by znalazł sobie żonę i dał im długo wyczekiwane wnuki, dziękując tym samym za wszystko, co dla niego zrobili.
Dziękować im? Za co?
Nikos wypuścił energicznie powietrze z płuc, próbując pozbyć się gniewu. Naprawdę nie chciał kolejnej kłótni, ale oni zawsze go prowokowali, przypominając, że powinien być im bardziej wdzięczny – za szkołę, ubrania, za życiowe szanse, jakie przed nim otworzyli.
Za to, co każdy rodzic bez wątpienia zrobiłby dla swego syna, zakładając, że go na to stać.
– Państwa nie ma w domu. – Pokojówka była wystraszona, wiedziała bowiem, że rodzice Nikosa będą wściekli, że przegapili jedną z rzadkich wizyt syna. – Są na weselu, wracają dopiero jutro.
– Aha, na weselu… – Nikos zupełnie zapomniał. Zawiadomił przecież rodziców, że nie zdoła przybyć na to wesele, a oni zresztą niespecjalnie nalegali, by przyjechał. To było wesele Stawrosa, syna Dimitrisa, głównego biznesowego rywala ojca Nikosa. Zwykle przy tego typu okazjach ojciec naciskał, by Nikos był obecny, ponieważ chciał się przed gośćmi pochwalić nad podziw udanym synem.
Ego Nikosa nie potrzebowało jednak tego typu pokazów.
Ale tym razem, nieoczekiwanie, rodzice nie nastawali na jego obecność.
Skoro jednak już tu był, chciał się przynajmniej z nimi zobaczyć; nie widział ich od tygodni, czy nawet miesięcy. Gdyby doszło do spotkania, miałby pretekst, by nie odwiedzać ich przez kolejnych kilka miesięcy.
– Gdzie jest to wesele? – spytał pokojówkę. Charlotte, jego asystentka, poinformowała go wprawdzie o zaproszeniu, ale nie podała szczegółów.
– Na Ksanos. – To mówiąc, pokojówka skrzywiła się. Mimo że południe Ksanos stało się ostatnio ekskluzywnym azylem dla bogaczy i sław, nadal pokutowała opinia o tej wyspie jako o ojczyźnie biedaków, na których mieszkańcy Lathiry patrzyli z góry. – Stamtąd pochodzi panna młoda, więc tam musieli się pobrać.
– Na południu? – spytał, bo to znaczyłoby, że Stawros polepszył swój los. Ale pokojówka uśmiechnęła się nie bez satysfakcji, odpowiadając:
– Nie, w miasteczku na północy.
Tym razem Nikos się uśmiechnął. Mimo że jego ojciec był bez wątpienia bogaty, to jednak południe wyspy z luksusowymi hotelami i zamkniętymi rezydencjami pozostawało poza jego zasięgiem.
Nikos postanowił, że tam pojedzie.
Nieważne, że już wcześniej odmówił. Dla niego w końcu przesuwano góry, rozstawiano przed nim biesiadne stoły i otwierano drzwi prezydenckich apartamentów; Charlotte na pewno to załatwi.
Tyle że, jak sobie przypomniał, ona też była właśnie na weselu, w Londynie.
– Przygotuj mi ubrania – powiedział pokojówce. Kierowca akurat przyniósł walizki, a Nikos poinstruował go co do szczegółów kolejnej podróży. Ten próbował oponować:
– Nie mamy jak tam dotrzeć – tłumaczył nerwowo. – Helikopter zabrał wczoraj całą rodzinę, a wracają dopiero jutro.
– Nie szkodzi. – Odświętnie ubrany i gotowy do drogi kazał zawieźć się na prom. Przywykł do różnych kierowców, choć tak naprawdę nie miał stałych zasad w kwestii służby. Nie cierpiał zajmować się planowaniem w szczegółach życia czy podróży. Jego asystentka robiła to znakomicie za niego i była dostępna o każdej porze dnia i nocy. Niestety, na ten jeden weekend wzięła wolne.
Reszta pasażerów promu przyglądała mu się z zaciekawieniem, gdy płacił za bilet – przystojny mężczyzna w ciemnym garniturze i ciemnych okularach zdecydowanie odróżniał się od turystycznej braci.
Transport publiczny nie ma się aż tak źle, jak mówią, powiedział do siebie w myślach, popijając mocną kawę i zabierając się do lektury gazety, przy której miał nadzieję spędzić czas, co jednak uniemożliwiło mu niemowlę płaczące tuż za nim.
Próbował mimo wszystko skupić się na lekturze. Krzyk dziecka narastał, a poczucie dyskomfortu zwiększało wspinanie się i opadanie promu na falach, a także drażniący nozdrza smród spalin z komina. Dziecko nadal łkało. Nikos obrócił się i zobaczył za sobą przytulającą niemowlę matkę; w jego twarzy musiało być tyle złości, że kobieta struchlała z przerażenia.
– Przepraszam – powiedziała, próbując uciszyć dziecko.
Potrząsnął głową, próbując zapewnić w ten sposób kobietę, że się nie złości. Chciał coś powiedzieć, ale poczuł, że gardło ma kompletnie suche. Patrzył na wodę i wyłaniającą się przed nimi wyspę Ksanos; na twarzy czuł uderzenia wiatru, a za sobą słyszał płacz dziecka. Było ciepłe, słoneczne popołudnie, a jednak Nikos odczuwał rozchodzący się po całym ciele chłód. Czuł również, jak na czole zbiera mu się pot i przez moment wydawało mu się, że będzie wymiotować.
Poczuł, że nogi uginają się pod nim, odszedł zatem parę kroków od poręczy i pasażerów. Był zbyt dumny, by okazać swą słabość nawet przed obcymi. Ale i tu doleciał do jego uszu płacz dziecka.
Może mam chorobę morską, pomyślał, wciągając w płuca haust powietrza, co jednak nie przyniosło ulgi, ponieważ powietrze przesycone było solą. Ale przecież nie mógł mieć choroby morskiej, bo regularnie żeglował i często spędzał weekend na jachcie. Przyczyna złego samopoczucia musiała być więc inna.
Dziecko wciąż płakało, a on patrzył raz na Lathirę, z której wypłynęli, to znów na Ksanos, ku brzegom której zmierzali. Przeczucie czegoś złego nie opuszczało go.
Przycumowali i Nikos dziarskim krokiem zszedł z promu. Postanowił, że jednak nie będzie się przekonywać do transportu publicznego i wróci helikopterem.
Wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć do cerkwi. Podczas drogi patrzył przez okno i nie reagował na próby nawiązania konwersacji czynione przez taksówkarza – patrzył po prostu na ulice, które w jakiś dziwny sposób wydawały mu się znajome. Gdy podjechali pod cerkiew, bez trudu poznał to miejsce, choć nie mógł pojąć, jak to było możliwe, bo przecież nigdy wcześniej tu nie był. Jeszcze gdy wchodził po cerkiewnych schodach, nie opuszczało go wrażenie, że oto wkracza w jakiś dobrze mu znany sen. Przed samym wejściem zatrzymał się na chwilę, by zyskać pewność, że mocno stoi na nogach.
Nadchodziła właśnie panna młoda. Nikos patrzył, jak wysiada z samochodu i kroczy otoczona przez rój druhen, kolorowych jak motyle, krzątających się wokół niej i strzepujących niewidzialny pył z jej stroju. Starsza druhna trzymała palcami welon, który wkrótce miał zakryć twarz panny młodej przed wejściem do cerkwi. Nikos musiał przyznać, że bez względu na to, czy pochodziła z północy, czy z południa, Stawros dokonał słusznego wyboru, ponieważ była oszałamiająco piękna. Taka partia dla niego? – pomyślał. Co za niesprawiedliwość!
Na czym polega jej czar? – zastanawiał się, gdy przechodziła obok. Czy chodzi o strój? Ten był raczej prosty, choć w talii załamywał się, podkreślając zmysłowe krągłości. Czy też może kluczem były tu ciężkie, pełne piersi, tak różne od tych, które miały chude jak grabie kobiety, z którymi się zwykle spotykał? Piersi te zafalowały, kiedy schyliła głowę, by podziękować podającej jej kwiaty druhence – tak nie poruszały się piersi żadnej z kobiet, których kiedykolwiek dotykał. Te były na wskroś prawdziwe, cielesne. Nie mógł oderwać od niej oczu, co więcej, czuł, że jedynie obserwując ją, pozbywa się tego dziwnego napięcia, które opanowało go w momencie, gdy wchodził na prom.
Jej gęste ciemne włosy upięte były w kok i Nikos nie mógł powstrzymać się przed wyobrażaniem sobie, jak je rozpuszcza swoimi dłońmi. Z tak dużej odległości nie potrafił dostrzec koloru oczu, ale widział, jak błyszczą i śmieją się na każde dowcipne słowo padające z ust druhen. To właśnie ta jej niespożyta energia była najbardziej uderzająca: chichot, śmiech i sposób, w jaki oparła się na ramieniu ojca. Nikos patrzył następnie, jak dziewczyna nieruchomieje, gdy podszedł do niej pop. Widział, jak jej się ciało napina. Wyprostowała ramiona, a uśmiech znikł z jej twarzy. Patrzyła teraz na popa z zapartym tchem, podczas gdy inni również starali się przybrać bardziej odpowiednie do powagi sytuacji miny.
To coś więcej niż tylko nerwy, pomyślał Nikos, gdy panna młoda zamknęła na kilka długich sekund oczy. Najwyraźniej zbierała się na odwagę, by wejść do cerkwi. Potem jej twarz znikła pod welonem, który zarzuciła jej druhna.
Mam prawo się denerwować, powiedziała do siebie Koni, gdy zbliżał się do niej pop. Nagle wszystko to, co do tej pory sobie tylko wyobrażała, stało się rzeczywistością. Przygotowania do tego dnia przytłoczyły wszystko inne; ojciec postanowił, że jego jedyne dziecko powinno mieć wesele godne tak znakomitej rodziny. Chciał pokazać mieszkańcom Ksanos i swoim przyjaciołom z Lathiry, że wbrew pogłoskom jest nadal zamożnym człowiekiem. Długie tygodnie czy nawet miesiące Koni spędziła na przymierzaniu strojów, układaniu menu i lekcjach tańca, na które chodziła ze Stawrosem.
I oto teraz stała z twarzą zasłoniętą welonem przed popem, który mówił jej, że nadszedł już czas.
Nikt nie wiedział o łzach, które przelała po tym, jak ojciec poinformował ją, kogo wybrał jej na męża. I potem, kiedy poskarżyła się matce, że Stawros potrafił być w rozmowach z nią okrutny, a matka kazała jej po prostu być cicho. Czy później, kiedy pełna zakłopotania wyznała matce, że narzeczony nawet nie próbował jej pocałować…
Panna młoda, powtarzała sobie Koni, wciągając w płuca powietrze, ma prawo denerwować się w dniu ślubu.
Panna młoda ma prawo denerwować się na myśl o nocy poślubnej.
Czy była ostatnią dziewicą stającą na ślubnym kobiercu?
Chłopcy, a potem młodzieńcy z wyspy nie odważali się z nią umawiać w obawie przed reakcją opiekuńczego ojca. A ona tak bardzo pragnęła śmiechu, szczęścia i, no cóż, romansu.
A tu nie było nic z tych rzeczy.
Nawet kiedy studiowała w szkole biznesu w Atenach, co skądinąd uwielbiała, pozostawała pod nieustanną obserwacją kuzyna. O każdym jej kroku natychmiast dowiadywała się rodzina i tak było aż do końca studiów, kiedy to wróciła na wyspę i podjęła pracę w niewielkiej firmie prowadzonej przez ojca.
Zupełnie tak, jak wszyscy oczekiwali.
-Kali tihi! – powiedziała do Koni jedna z druhen, życząc jej powodzenia. Koni zamknęła oczy i w tym momencie ojciec wziął ją pod ramię.
No tak, w końcu po to tu jestem, przypomniała sobie Konstantyna. Największym marzeniem jej ojca było zobaczyć córkę dobrze wydaną za mąż.
Na wyspach nie było aż taką rzadkością, że rodzice znajdowali mężów i żony dla dzieci – była to tak naprawdę nadal dominująca tu praktyka. Nie było w ogóle mowy, by miała się nie zgodzić. I tak odłożyła ten dzień do czasu skończenia studiów. No i w końcu… lubiła przecież Stawrosa, jak sobie teraz przypominała, choć jego słowa nieraz wydawały jej się szorstkie. „Miłość przyjdzie z czasem”, przekonywała ją matka. Wybrali przecież dla niej odpowiednią partię, gwarantującą bezpieczną przyszłość.
A jednak doskwierał jej żal, gdy pop zaczął śpiewy, druhny zakryły jej twarz welonem, a ślubna procesja ruszyła w stronę cerkwi. Żal za wszystkim, czego już nigdy nie skosztuje.
Była dziewicą jedynie w sensie cielesnym, poza tym wiedziała, jak się mają sprawy między kochankami. Słyszała o tym, czytała, dowiadywała się z plotek od bardziej światowych przyjaciółek ze studiów. Opowiadały jej o flirtach i rozkoszy, randkach i romansach, pierwszych pocałunkach i bezsennych nocach, zrywaniu i łzach. Koni chciała spróbować każdej z tych rzeczy, ale nie było jej to dane.
I wtedy go zobaczyła, a jej serce zamarło.
Jak zły omen. Jak wrona stojąca na progu, ostrzegająca przed wchodzeniem do środka. Jak diabeł o czarnych, wyzywających oczach. A do tego gorące słońce wżerające się w środek głowy.
Wystarczyło jego jedno długie spojrzenie, by przez sekundę poczuła smak wszystkiego, czego ją pozbawiono. To jest to, czego ją pozbawią, jeśli wejdzie po schodach do cerkwi.
Był niewątpliwie najpiękniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Wysoki, stał, podpierając kolumnę, bezczelnie wpatrując się w nią, a Koni próbowała sobie wytłumaczyć, że tak się patrzy na pannę młodą.
Jego oczy wędrowały po niej całej i Koni czuła, jak jej ciało płonie. Dzięki Bogu, na twarzy miała welon, bo pod nim skrywała się obecnie całkowicie poczerwieniała twarz, a jej oddech uwiązł w piersi. Czuła, jak ciepło z twarzy rozlewa się przez dekolt aż do rąk.
Panny młode mają prawo rumienić się w dniu ślubu, powtarzała sobie, wchodząc po schodach.
Tyle tylko, że jej ciało płonęło nie dla mężczyzny, który czekał na nią przed ołtarzem, ani nie dla gości, którzy odwrócą się na jej widok i będą śledzić każdy jej krok. Jej ciało płonęło dla niego. To było nierealne, wręcz dziwaczne: oto na sekundę przed nieodwołalnym przejściem do nowej rzeczywistości dostrzegła alternatywną drogę. I kiedy jego oczy zniewalały ją, poczuła tak silną więź, tak dziką siłę przyciągania, tak dotykalną wręcz energię, która przepływała pomiędzy nimi, że była pewna, ale to absolutnie pewna, że gdyby podeszła teraz do niego, gdyby podbiegła do niego, jak nakazywało jej ciało, on czekałby na nią z otwartymi ramionami. Była pewna, że teraz, jeszcze teraz, może odejść, uciec i zacząć żyć własnym życiem.
– Nie mogę – wyszeptała do siebie, gdy minąwszy go, pod drzwiami cerkwi, zachwiała się na moment, odurzona zapachem kadzidła.
– To tylko nerwy – uspokajał ją delikatnie ojciec. – Dzisiaj… – słyszała jego głos jakby z oddalenia – dziś jest dzień największej dumy w moim życiu.
Powróciła do rzeczywistości niczym wybudzona ze snu. I zamiast obejrzeć się za siebie, gdzie spojrzenie jego oczu nadal paliło jej odsłonięte ramię, patrzyła w przód, na swego przyszłego męża, czekającego na nią przy końcu długiej alejki pomiędzy ławami wiernych.
Nikos dostrzegł jej rumieniec, odczuł jej podniecenie i zastanawiał się, podobnie jak ona, co właściwie się stało. Przez moment wydawało mu się, jakby się oboje znali, a ich umysły rozmawiały ze sobą niczym starzy znajomi.
Może byliśmy kiedyś kochankami? – zastanowił się. To by wyjaśniało rumieniec, który spełzł na jej dekolt i rozlał się plamami na kremowych ramionach.
Kogoś takiego by jednak pamiętał, choć miał w swoich objęciach tak wiele kobiet, że ich rachunek mu się często gubił. Tak wiele razy byłe kochanki odwiedzały go i odchodziły ze łzami, bo to, co dla nich było czymś bezcennym, dla Nikosa niewarte było nawet wspomnienia. Ale kobietę o tak ponętnym ciele, przepięknej okrągłej twarzy i pełnych, dojrzałych wargach zapamiętałby na pewno.
Wszedł do cerkwi i cichutko usiadł w tylnym rzędzie. Nie chciał przeszkadzać, przepychając się ku rodzicom, ponieważ w tym momencie panna młoda stanęła przed swym przyszłym mężem. Zauważył brak reakcji ze strony Stawrosa: żadnego uśmiechu, wyrazu uznania czy zachwytu w oczach.
Gdyby tak była moja… – pomyślał Nikos.
Na imię miała Konstantyna, jak usłyszał z ust popa. Nikos uznał, że to imię pasuje do niej.
Zapomniał już, jak długo potrafi trwać grecki ślub – to wstawał, to znów siadał wraz z innymi zgodnie z zasadami ceremonii. Właśnie zaczął się zastanawiać, czy nie mógłby wymknąć się niezauważony i ruszyć w stronę najbliższego baru, gdy przyszedł moment ukoronowania panny młodej. Pop pobłogosławił obrączki i spytał Konstantynę, czy bierze sobie stojącego tu obok Stawrosa za męża. Nikos dostrzegł jak świeca, którą trzymała w drżących dłoniach, chwieje się i miał nawet ochotę podejść i zdmuchnąć ją. Wyczuwał jej wahanie i chciał, by wiedziała, że je czuje.
Bo wiedział, że była ponad to. Ponad więżące ją prawa i normy tradycji, od których sam odszedł. Od świata, w którym liczył się tylko pozór i nie było miejsca na dialog, rozwój i zmianę.
Koni zastanowiła się, tak jak robiła to wielokrotnie przedtem, czy jest jakiś inny świat niż ten. Pop zapytał ponownie, czy bierze sobie stojącego tu obok Stawrosa za męża, a ona ponownie pomyślała o ucieczce. Chciała odwrócić się do zebranych, by sprawdzić, czy tamte oczy czekają na taką jej decyzję, i w tym momencie pomyślała, że jest śmieszna.
Oto nadszedł dzień, na który była przygotowywana właściwie od dzieciństwa. Tak miało wyglądać jej życie. Jakie miała prawo, by podawać w wątpliwość decyzję ojca czy tradycję, w której się wychowała? Skinęła głową, wymamrotała, że bierze sobie Stawrosa za męża i w tym momencie usłyszała, jak zamykają się drzwi do świata jej marzeń.
Drzwi rzeczywiście się zamknęły, ale były to drzwi cerkwi – Nikos wstał bowiem ze swego miejsca i ruszył w stronę baru.
Wszedł do najbliższej otwartej tawerny, zamówił kawę, a barman zwyczajowo podał mu także kieliszek ouzo. Normalnie nie wypiłby go – ouzo wydawało mu się zbyt mdłe i słodkie, ale tym razem posmak anyżku na ustach i uczucie gorąca w żołądku kazały mu natychmiast zamówić następne. Spojrzał na miasto, które w dziwny sposób wydało mu się znajome: zakurzone ulice pełne przechodniów i kolorowy rynek, gwar i paplanina zebranego pod cerkwią tłumu miejscowych, oczekujących na wyjście młodej pary. Nikos wyciągnął telefon i miał właśnie zadzwonić do Charlotte, by zarezerwowała mu apartament w którymś z hoteli w południowej części wyspy, ale odstąpił od tego zamiaru i to nie tylko dlatego, że przypomniał sobie, że jego asystentka ma w ten weekend wolne. Zrozumiał, że chce być tutaj, siedzieć w kafejce na rynku i nasiąkać popołudniowym słońcem. Podobał mu się zapach dochodzący z wnętrza tawerny, a także szumiący gdzieś w tle charakterystyczny dialekt mieszkańców Ksanos.
Gdy młoda para pojawiła się na schodach przed cerkwią, Nikos poszedł do przeznaczonego na przyjęcie weselne hotelu i poinformował o swoim przybyciu. Recepcjonista nie ukrywał przerażenia, gdyż po wyglądzie gościa domyślał się, że będzie się domagał luksusów.
– Przyłączę się do wesela – powiedział. – Nikos Eliades, siądę obok rodziców.
Nie pytał nawet, czy da się to załatwić ani nie przepraszał za niespodziewane przybycie. Nikos wymagał i zawsze spotykał się ze zgodą.
– Nikos! – Jego matka wydawała się zszokowana, gdy podszedł do stołu. – Dlaczego przyjechałeś?
– Mogłabyś się najpierw przywitać z synem – powiedział. – Zwykle błagasz, bym zaistniał przy podobnych okazjach.
– No tak…
Uśmiechnęła się nerwowo, oczami desperacko próbując namierzyć męża, który, zobaczywszy Nikosa, od razu skierował się ku niemu.
– Co za miła niespodzianka!
– Naprawdę? – spytał Nikos, ponieważ oczy ojca mówiły co innego. – Nie wydajesz się specjalnie uradowany moim widokiem.
– No wiesz, zaskoczyłeś nas trochę – wtrąciła się matka. – Hotel jest dość obskurny…
Była naprawdę niebywałą snobką! Hotel, w którym się znajdowali, był wspaniały, mieścił się w starym, nobliwym budynku i można było o nim powiedzieć wszystko, ale nie, że jest obskurny. Miał swój charakter i urok – dwie rzeczy, których brakowało rodzicom Nikosa.
– Dimitris zadręcza się, że tu przyszło mu wydawać przyjęcie. Im szybciej wezmą to dziewczę na Lathirę, gdzie urządzimy im prawdziwą uroczystość, tym lepiej dla nas wszystkich. Naprawdę, Nikos… – mówiąc to, posłała mu cukierkowy uśmiech. – To miejsce nie jest dla ciebie.
– No cóż, jestem tutaj. – Nikos wzruszył ramionami, zorientowawszy się, że to, co powiedział, mogło zabrzmieć jak sarkazm. – Co może być milszego niż dzień spędzony z rodziną?
Jadł i siedział znudzony, wsłuchując się w nieustające przemówienia. Doszedł do wniosku, że przyjazd tu był bez sensu.
Kobiety zdawały się go kokietować.
Piękne, wspaniałe kobiety. Zwłaszcza jedna, która była jak najbardziej w jego typie. Tak łatwo byłoby mu wziąć ze stołu butelkę szampana, a ją w drugą rękę i zaciągnąć do pokoju na górę. A jednak wolał patrzeć na tańczącą z mężem Konstantynę i oddawać się z wolna żalowi, że zepsuła mu na ten wieczór apetyt na silikon. Jedyne, co przychodziło Nikosowi na myśl, to… szczęściarz Stawros!
Był to pierwszy raz, kiedy odczuł choćby cień zazdrości wobec Stawrosa, syna rywala biznesowego, ale zarazem przyjaciela ojca. Obu chłopców zawsze ze sobą porównywano i zawsze zwyciężał Nikos. Z wyjątkiem zobowiązań wobec rodziny.
Nikos nie wszedł w rodzinny biznes – zdecydował się iść w życie samodzielnie. Mając osiemnaście lat, pomimo protestów rodziny, pojechał na kontynent, pracował jako młodszy asystent w banku i wówczas, jako że to mu nie wystarczało, udał się do Ameryki. Podretuszował swoje CV, przedstawiając się jako młody Grek znający się na giełdzie, co zrobiło odpowiednie wrażenie. Stworzenie własnego portfela akcji było dla niego iście benedyktyńską pracą, ale wreszcie dorobił się majątku, z pasją i determinacją przeczesując globalne rynki, inwestując w nieruchomości tam, gdzie ceny leciały na pysk, a następnie sprzedając je, gdy trend się zmieniał.
Za każdym razem odwiedzał rodzinny dom bogatszy i, pomimo prywatnych utarczek, ojciec był coraz bardziej dumny z udanej kariery syna.
– A jednak – pomyślał Nikos – byłoby trudno dorównać Stawrosowi, znajdując równie piękną żonę.
Nieszczęsny! Ta myśl naszła go nieoczekiwanie, kiedy patrzył na tańczącą samotnie Koni. Widział, jak zabiega o uwagę męża, zbyt zajętego rozmową ze swymi koumbaros. Gdy świeżo poślubiona żona poklepała go po ramieniu, przypominając, że pora na taniec we dwoje, nie potrafił ukryć irytacji. Nikos widział, jak Stawros przejeżdża dłonią po jej pośladkach, a następnie mówi jej coś do ucha, po czym Koni odchodzi.
Dostrzegł w jej oczach błysk bólu, czy raczej złości, i wiedział, że to nie komplement wyszeptał jej do ucha młody małżonek.
Był tego pewien, bo sprawy na Lathirze wyglądały tak – o czym Konstantyna miała się wkrótce sama przekonać – że nawet w noc poślubną panna młoda mogła się poczuć podle.
Miała stać się częścią towarzyskiego świata Lathiry: jeść obiadki z innymi żonami-trofeami, a następnego poranka płacić za to wizytą na siłowni. Kobiety te wyssą z niej życie łyk po łyku, aż do momentu, gdy zostanie odpowiednio wypolerowana i tak twarda jak one.
Nikos spojrzał na pannę młodą, która już nie oblewała się rumieńcem, lecz była blada i zestresowana, na jej rodziców, którzy siedzieli wyraźnie spięci, na pary ćwiczące się w wymuszonych uśmiechach i konwersacji. Patrzył na nich wszystkich w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby zaprzeczyć jego teorii, że miłość nie istnieje. Rozejrzał się naokoło i dojrzał dwóch chłopców ogołacających stoły i zaśmiewających się, gdy zamawiali colę u kelnerów. Dwóch psotliwych braci, na widok których Nikos doznał nieznanego sobie uczucia: coś jakby przekręciło się w jego duszy, nie wiedzieć czemu.
– Pójdę odpocząć – powiedział, spodziewając się protestów ze strony rodziców, ale jedyną protestującą osobą była anonimowa blond piękność.
– Zobaczymy cię rano?
– Może. – Nikos wzruszył ramionami. – Chociaż, może rano wyjadę.
– Wpadnij do nas jakoś wkrótce na Lathirę – powiedziała matka. – Nie było cię całe wieki.
– Teraz jestem – podkreślił Nikos, tak by wizyta została zaliczona i nie musiał jej powtarzać przez długie miesiące.
Tak bardzo chciałby umieć ich kochać.
Wziął klucze z recepcji, gdzie poinformowano go, że jego rzeczy są już w pokoju, ale zamiast udać się tam, powodowany impulsem wyszedł na ulicę.
Przeszedł obok cerkwi i tawerny, minął przystań kutrów rybackich oraz rybaków palących i pijących na ławkach przy nabrzeżu. Poszedł następnie ścieżką, której nie mógł znać, a jednak wydawało mu się, że wie, dokąd ona wiedzie, nie czując obawy przed odwiedzeniem bardziej ponurych zakątków miasta. Mijał po drodze otwarte do późnej nocy bary, aż doszedł do miejsca, gdzie ulica rozwidlała się na dwie brukowane kocimi łbami alejki. Za sobą usłyszał czyjś oddech i ciężki chód drugiej osoby, ale nie czuł strachu.
Odwrócił się i zobaczył zmęczoną twarz prostytutki, którą ktoś pytał:
– Ile?
Widział, jak jej twarz drży, gdy podawała swą cenę, i serce mu zamarło. Spojrzał w głąb alejki, gdzie miała zaprowadzić swego klienta, którego słowa doleciały do jego uszu ponownie:
– Ile?
Poczuł strach, pierwszy raz poczuł strach i zdecydował się wmieszać w ich rozmowę.
– Jest już wynajęta – zwrócił się do mężczyzny o nalanej, pełnej chciwości twarzy.
– Od kiedy? – drwiąco zapytała prostytutka.
Nie chciał jej, ale nie chciał również, by oddawała się tamtemu.
– Idź do domu – powiedział, na co ona zareagowała greckim przekleństwem, mówiąc, że ma po dziurki w nosie naprawiaczy świata. Ale gdy wręczył jej całkiem pokaźną sumę w gotówce, przerwała swą tyradę.
– Za co mi płacisz?
– Za spokój – powiedział Nikos, nie bardzo rozumiejąc, co sam mówi.
Chodził dalej po ulicach, a czasem biegł po nich jak szaleniec. Zegar miejski wybił drugą w nocy. Chciał oddalić się od tego miejsca i stanu, w jaki go ono wpędziło. Pragnął wyjechać stąd jak najwcześniej rano. Teraz wróci do hotelu i zamówi najlepszą brandy jaką mają, a nie to mdławe ouzo, które pieniło mu się wciąż w żołądku.
Przeszedł dziarskim krokiem przez hol, minął windę i zaczął wchodzić po schodach, pokonując po trzy stopnie. I choć wydawało się, że nic go nie może w tym pędzie powstrzymać, coś jednak tej sztuki dokonało.
Panna młoda, wciąż w sukni weselnej, z dopitą do połowy butelką w ręku, siedziała na schodach, płacząc.
– Zostaw mnie – załkała, a on miał zamiar tak zrobić. Nie chciał siedzieć tu na schodach i pytać, co jej dolega, bo znał odpowiedź.
Nie chciał siadać obok i pocieszać jej, wycierać łez i mówić, by wróciła do swego dzielonego z nowo poślubionym mężem łóżka.
Nie zrobił żadnej z tych rzeczy.
Wziął ją za rękę i pomógł wstać.
Poczuł jej ciepłą dłoń w swojej i zrozumiał, że chce jej całej, chce ją objąć, sprawić, by przestała płakać, ukoić.
– Zostaw mnie – błagała. – Za chwilę dojdę do siebie.
Ale nie wyglądało na to i Nikos o tym wiedział. Szampan może mógłby uśmierzyć jej ból na tyle, by wróciła teraz do pokoju, ale bez wątpienia będzie potrzebować go znowu jutro, kolejnej nocy i jeszcze następnej, by przejść przez to piekło, jakim będzie jej małżeństwo. Nikos wiedział to aż za dobrze.
– Chodź ze mną – powiedział, biorąc ją za rękę. – Chodź do mojego pokoju.