Ślub w Neapolu - ebook
Ślub w Neapolu - ebook
Biznesmen z Neapolu Ciro D’Angelo kupuje piękną posiadłość w Anglii. Już po fakcie dowiaduje się, że kobieta, która sprzedała mu rezydencję, nie zatroszczyła się o los swojej pasierbicy, Lily Scott, mieszkającej w tym domu. Lily bardzo się podoba Cirowi. Wkrótce biorą ślub w Neapolu. Niedługo po tym Ciro uświadamia sobie, że Lily nie jest osobą, za jaką ją uważał…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0722-5 |
Rozmiar pliku: | 595 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ktoś ją obserwował.
Poczuła na karku delikatne mrowienie i po prostu wiedziała. Podniosła głowę znad ciasta, a kiedy zmrużyła oczy, żeby przyzwyczaić wzrok do panującego na zewnątrz światła, w odległym krańcu ogrodu dostrzegła rosłą sylwetkę mężczyzny.
Stał nieruchomo jak pomnik. Jedynie gęste czarne włosy poruszały się targane wiatrem wpadającym przez otwarte kuchenne drzwi. Otoczony kaskadą wiosennych róż porastających altanę przypominał czarną, trudną do usunięcia plamę na złotawym materiale krajobrazu.
Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego nie odczuwa strachu. Nie krzyczała w niebogłosy ani nie rozglądała się za telefonem, żeby powiadomić policję, że jakiś podejrzany typ czai się w krzakach. Być może jego pojawienie się skutecznie oderwało Lily od niespokojnych myśli, które czyhały w zakamarkach jej umysłu? Możliwe też, że ten konkretny nieznajomy zdołał uśpić wszelkie obawy. Sprawiał wrażenie osoby, która ma pełne prawo do tego, by znajdować się właśnie tam, gdzie się znajduje. Zupełnie, jakby przyjemny letni dzień oczekiwał jego przybycia.
Z lekkim poczuciem winy przyglądała się, jak eleganckie szare spodnie raz po raz opinają uda, podczas gdy mężczyzna przemierzał idealnie przystrzyżony trawnik. Za sprawą bryzy biała koszula ściśle przylgnęła do piersi. Poezja, pomyślała rozmarzona, i uznała, że mogłaby podziwiać ten widok przez cały dzień.
Kiedy się zbliżył, dostrzegła w jego twarzy pozbawioną wstydu zmysłowość. Otoczone gęstymi rzęsami ciemne oczy błyszczały niebezpiecznie, zarys ust przywodził na myśl pocałunki. Wreszcie stanął w otwartych drzwiach, a jej zakręciło się w głowie. Wiele czasu upłynęło, odkąd ostatni raz spoglądała na mężczyznę, odczuwając równie silne pożądanie. Zapomniała już, jak wszechogarniające bywają podobne emocje.
– Mogę w czymś pomóc? – spytała, zerkając w jego stronę. – Porządnie mnie pan wystraszył, zakradając się tutaj.
– Nie sądziłem, że się zakradam – odparł z przekąsem, świadom, że kobieta pożera go wzrokiem. – Poza tym wygląda pani na osobę, która potrafi sobie radzić z nieproszonymi gośćmi.
Wymownie spojrzał na dłoń, w której nadal ściskała wałek, jakby to był najnowszy rodzaj śmiercionośnej broni. Bezwiednie oblizała wargi, po czym powiedziała:
– Właśnie zagniatałam ciasto.
– Nie zgadłbym – odrzekł rozbawiony, dostrzegłszy za jej plecami stół pokryty mąką, na którym stała wypełniona owocami forma do pieczenia i sito. Oprócz delikatnej kobiecej urody jego zmysły poruszyło coś jeszcze. Niecodzienny aromat domowego placka i kuchenna krzątanina należały do świata, który ledwie znał, świata szczególnego ciepła i rodzinnej atmosfery. Z wyuczoną bezwzględnością odegnał kłopotliwe myśli.
Nigdy nie spotkał większej tradycjonalistki. Sądził, że ten rodzaj kobiet można znaleźć wyłącznie w powtórkach seriali z dawnych lat. Kuszące krągłości i zniewalające zagłębienia okrywał fartuch. Nie potrafił powiedzieć, kiedy ostatni raz widział kobietę, która by nosiła tę część garderoby, oczywiście nie licząc podkreślającego nagość kostiumu francuskiej pokojówki, który jego ostatnia kochanka włożyła, żeby przegonić z sypialni nudę. Obecnie miał przed oczyma znacznie niewinniejszy model. Bawełniany fartuch z falbankami w stylu retro ciasno otaczał najwęższą talię, jaką zdarzyło mu się oglądać.
W powszechnej opinii przypatrywanie się komuś uznawano za niegrzeczne, kiedy jednak mężczyzna spotyka piękną kobietę, zgrzeszyłby, gdyby odwrócił wzrok. Jego uwagę przyciągnęły gęste włosy koloru dojrzałej pszenicy upięte wysoko przypadkową liczbą spinek. Aż dziw, że szczupła szyja potrafiła udźwignąć tę burzę loków. Zastanawiał się, czy ona zdaje sobie sprawę, że jest wcieleniem domowego ciepła. Próbował też rozstrzygnąć, czy to dobrze, że uznał ten widok za zaskakująco atrakcyjny.
– Zaprosi mnie pani do środka? – zapytał.
Nachalność pytania uświadomiła Lily, że stoi niczym kukiełka, podczas gdy on wodzi za nią niezaprzeczalnie urodziwymi oczyma, jakby była samochodem wystawionym na sprzedaż. Mężczyznom uchodziło na sucho aroganckie zachowanie, ponieważ kobiety takie jak ona przymykały na to oko. Czy przeszłość niczego jej nie nauczyła?
– Nie. Przecież może pan być jakimś nożownikiem.
– Zapewniam, że morderstwo to ostania rzecz, która przychodzi mi w tej chwili do głowy – stwierdził.
Wymienili spojrzenia, a Lily poczuła nagłe pulsowanie w uszach.
– Poza tym nie wygląda pani na szczególnie przestraszoną – dodał miękko.
Chociaż nie odczuwała lęku, miał w sobie coś, co sprawiało, że serce biło jej szybciej, zupełnie jak w chwilach, gdy się czegoś obawiała. Musiała uważać, by drżenie rąk nie zdradziło emocji.
– Kiedy się wpada bez zaproszenia do czyjejś kuchni, należałoby się przedstawić – powiedziała sztywno.
Z trudem powstrzymał się od uśmiechu, ponieważ zwykle onieśmielał nawet te kobiety, które nie znały jego nazwiska. Najwyraźniej tym razem było inaczej. Zaintrygowany niecodziennością sytuacji skinął głową, jakby właśnie przedstawiano ich sobie na przyjęciu:
– Ciro D’Angelo.
– Niezwykłe imię – skomentowała, dostrzegając błysk w oku rozmówcy.
– Podobnie jak noszący je człowiek.
Z trudem zignorowała przechwałkę, podejrzewając, że może w niej tkwić sporo prawdy.
– Jest pan Włochem?
– Właściwie neapolitańczykiem. – Leniwie wzruszył ramionami. – To nie do końca to samo.
– W jakim sensie?
– Długo by o tym opowiadać, dolcezza.
Serce Lily zabiło jeszcze mocniej, kiedy wypowiedział ostatnie słowo, chociaż nie miała pojęcia, co ono znaczy. Ciekawiło ją, czym mieszkańcy Neapolu wyróżniają się na tle krajanów, ale podejrzewała, że dyskusja łatwo zeszłaby na niebezpieczne tematy. Z rozmysłem wskazała zegar wiszący obok staromodnej kuchenki.
– Rzeczywiście nie mam zbyt wiele czasu – powiedziała rzeczowo – a nadal nie wiem, co pan tu właściwie robi, panie D’Angelo. To teren prywatny.
Zareagował ledwie dostrzegalnym ruchem głowy, który dowodził, że pytanie było mu na rękę, oznaczało bowiem, że informacja o zakupie nie dostała się do mediów. Nie lubił, kiedy wieści o przeprowadzonych transakcjach upubliczniano, zanim wysechł atrament na umowie. Mimo legendarnej w świecie biznesu skuteczności pozostał wystarczająco przesądny, by dmuchać na zimne.
Jednocześnie pytanie zwiększyło jego zainteresowanie rozmówczynią. Kobieta, która sprzedała mu dom, była w średnim wieku. Próbował sobie przypomnieć nazwisko. Scott. Na pewno tak. Ubrana niestosownie do wieku i przesadnie umalowana Suzy Scott spoglądała na mężczyzn w sposób, który przywodził na myśl desperację. Zmarszczył brwi. Czy ta domowa bogini była wystarczająco młoda, by miał do czynienia z córką? Próbował odgadnąć jej wiek. Wyglądała na dwadzieścia jeden lat, może dwadzieścia dwa lata. Na delikatnej skórze o równym kolorycie nie było znaku upływającego czasu. Gdyby jednak rzeczywiście należała do rodziny, czy nie przekazano by jej wiadomości o sprzedaży posiadłości, a dokładniej o tym, że należała teraz do niego?
Pomyślał, że powinien wrócić w dogodniejszym momencie, ale prawdę powiedziawszy, nie miał ochoty nigdzie się ruszać. Trafił do nieznanego, przytulnego świata i zapragnął poznać go lepiej. Kiedy już odkryje wady tego miejsca, odejdzie z cynicznym uśmiechem na ustach.
– Nie spodziewałem się, że zastanę mieszkańców.
– Zawsze pan zakłada, że nikogo nie ma w środku? – Zdała sobie sprawę, że jeśli natychmiast nie zajmie się plackiem, wypiek się nie uda, więc umieściła ciasto w formie. – Jest pan włamywaczem?
– Wyglądam na złodzieja?
Zerknęła znad kuchennego stołu i stwierdziła, że chociaż nieznajomy wydawał się wystarczająco sprawny, aby podołać trudom profesji, typowy rzezimieszek byłby bardziej zaskoczony jej obecnością. Niemniej bez trudu wyobraziła go sobie balansującego w obcisłym kostiumie z czarnej lycry.
– Nie jest pan odpowiednio ubrany. Drogi garnitur mógłby ucierpieć podczas wdrapywania się na dach – zauważyła zjadliwie. – Jeśli taki był pana zamiar, dodam, że nie ma tu żadnych błyskotek ani kosztowności.
Energicznie wykładała ubite białka na ciasto, zastanawiając się, dlaczego w ogóle to powiedziała. Ostatnio nie była sobą z powodu nieobliczalnego zachowania macochy, która nie należała do osób szczególnie kontaktowych. Jakiś czas temu Suzy wywiozła wszystkie wartościowe rzeczy do domu w Londynie, do czego miała pełne prawo. Odziedziczonym po zmarłym mężu majątkiem mogła rozporządzać wedle własnego uznania – pieniądze i urocza posiadłość The Grange przypadły wyłącznie jej.
Nawet teraz poczucie niesprawiedliwości paliło jak siarczysty policzek. Niespodziewana śmierć ojca po zaledwie dziewięciu miesiącach małżeństwa całkowicie zachwiała poczuciem bezpieczeństwa Lily. Próbując poradzić sobie z własną stratą i pocieszyć brata, utrzymywała, że tata zamierzał zmienić testament. Jaki rodzic zostawiłby dzieci bez finansowego wsparcia? Ponieważ nie zdążył tego zrobić, cały majątek odziedziczyła znacznie młodsza żona, która znosiła wdowieństwo nadspodziewanie dobrze.
Nawet naszyjnik z pereł przyrzeczony Lily przez ukochaną mamę trafił do londyńskiego mieszkania Suzy. Czyżby macocha wywoziła cenniejsze przedmioty w obawie, że znikną bez śladu, gdy tylko odwróci wzrok? Trudno było zaprzeczyć, że nagły przypływ gotówki rozwiązałby wiele problemów pasierbicy i zapewnił jej bratu spokojną przyszłość, na którą zasługiwał.
Głos dziewczyny zadrżał. Ciro głowił się przez chwilę nad powodem zdenerwowania, kiedy jednak pochyliła się, by włożyć ciasto do piekarnika, skierował uwagę na kształtne pośladki, do których przylgnęła bawełniana sukienka.
– Nie interesuje mnie biżuteria – wyjaśnił niespokojnie.
Odwróciwszy się, odkryła z pewną satysfakcją, że mężczyzna jest nią wyraźnie zainteresowany. Miło było czuć czyjeś pożądanie, zamiast niespokojnie spoglądać w przyszłość.
– W takim razie co pana sprowadza?
– Właściwie nie pamiętam – oznajmił łagodnie.
Przeciągłe spojrzenie zmieniło rozmowę we flirt, a Lily poczuła się niepewnie. Zmysłowość przyniosła wiele niedobrych wspomnień. Przywodziła na myśl zwątpienie, miłosny zawód i mokrą od łez poduszkę.
– Niech pan sobie przypomni, zanim stracę resztki cierpliwości – rzuciła.
Początkowo zawahał się, uznając, że informowanie o tym, że posiadłość zmieniła właściciela, nie należy do jego obowiązków. Jeśli jednak dziewczyna tu pracowała, brał pod uwagę zatrudnienie jej po sfinalizowaniu transakcji.
– Rozglądam się za jakąś nieruchomością.
– Ale ten dom nie jest na sprzedaż. – Wyglądała na zdezorientowaną.
Stłumił poczucie winy.
– Zdaję sobie sprawę – powiedział zgodnie z prawdą – ale wie pani, jak to jest. Najlepsze kąski znajdujemy, kiedy nic nas nie ponagla do zakupu. Dostrzegamy ścieżkę prowadzącą w nieznanym kierunku i zastanawiamy się, dokąd może prowadzić. Jednak gdy tylko agent nieruchomości wspomni o metrażu, czar pryska.
– I dlatego zakrada się pan do domów pod nieobecność właścicieli? Miałam rację, przeczuwając kłopoty.
Zamiast słuchać, wyobrażał sobie, jak wyjmuje z jej włosów spinki, pozwalając lokom opaść na ramiona, i błądzi dłońmi po wydatnych biodrach. Bez trudu fantazjował o jej nagim ciele. Gdyby znajdowali się na przyjęciu, już dawno przekułby zamiary w czyn, ale nigdy dotąd nie spotkał kobiety w kuchni.
– Co tak pachnie? – spytał.
– Ma pan na myśli wypiek?
– Z całą pewnością nie zbliżyłem się na tyle, aby poczuć woń perfum – odrzekł przeciągle.
– W grę wchodzi kilka zapachów – wyjaśniła szybko. – Na piecu gotuje się zupa.
– Sama ją pani zrobiła?
– W każdym razie nie pochodzi z puszki ani kartonu – zapewniła. – Główne składniki to szpinak, soczewica i odrobina kolendry. Podaje się ją z kapką śmietany i świeżym chlebem.
– Brzmi przepysznie.
– I taka właśnie jest. A tamto – wskazała parującą masę, która studziła się na stojaku – to babka cytrynowa.
– O rany! – bąknął.
Przyglądała się uważnie, bez powodzenia szukając w jego twarzy oznak sarkazmu. Niemalże tęskna mina mężczyzny sprawiła, że Lily zapomniała o rozsądku.
– Najlepiej smakuje na ciepło. Proszę usiąść. Skoro przyjechał pan aż z Neapolu, powinnam chyba pana ugościć.
Bez wahania zajął solidnie wyglądający drewniany taboret, obserwując, jak kobieta krząta się po kuchni.
– Nadal nie wiem, jak ma pani na imię.
– Nie pytał pan.
– Zatem naprawiam swój błąd.
– Lily.
Objął wzrokiem jej twarz i szybko skupił wzrok na ustach.
– Ładnie.
Zakłopotana pospiesznie sięgnęła do lodówki po dzbanek ze śmietanką.
– Dziękuję.
– A nazwisko? Oczywiście jeśli to nie tajemnica państwowa.
– Bardzo śmieszne – zareagowała na kpinę. – Scott.
W takim razie musiała być spokrewniona z właścicielką. Jak to możliwe, że nie miała najmniejszego pojęcia o sprzedaży domu? Chyba nawet nie wiedziała o ogłoszeniu. Skrzywił się na myśl, że moment, w którym mógł się zachować przyzwoicie i powiedzieć prawdę, minął bezpowrotnie.
Oczywiście gdyby stał przed nim ktoś inny, od razu oznajmiłby, że jest nowym właścicielem. Jednak jej urok sprawił, że nie w smak mu było przekazywanie tej wieści. Powinien to zrobić ktoś z rodziny.
Poczekał, aż nalała herbatę i podała kawałek ciasta, a potem wrócił do tematu:
– Mieszka pani tutaj?
Zapatrzona w wydatny podbródek odparła bez zastanowienia:
– A niby gdzie miałabym... – przerwała, odstawiając filiżankę, po czym dodała zmienionym głosem: – Już rozumiem. Myślał pan, że tylko tu pracuję? Że jestem kucharką albo gospodynią?
– Po prostu...
– Nie ma sensu zaprzeczać ani przepraszać – powiedziała. Mężczyzna sprawiał wrażenie zakłopotanego. Nic tylko pogratulować! Wyobrażała sobie, że uznał ją za atrakcyjną, a tymczasem on zastanawiał się, czy nie zatrudnić jej jako pomocy domowej. Jak zwykle popisała się znajomością płci przeciwnej. – Ktoś taki jak ja nie mógłby przecież mieszkać w wielkim, drogim domu.
– Tego nie powiedziałem.
Nie musiał. Rzeczywiście zarabiała na życie pieczeniem i ubierała się skromnie. Wszystkie zaoszczędzone pieniądze wysyłała Jonny’emu, ponieważ nie chciała, żeby brat wyróżniał się w szkole z internatem jako ubogi student ze stypendium, którym był w istocie.
Właściwie Ciro D’Angelo wyświadczył jej przysługę. Najwyższy czas, żeby zrozumiała, że wszystko się zmieniło i trzeba się dostosować do nowej sytuacji. Po śmierci obojga rodziców przestała być ukochaną córeczką. Macocha nie przypominała okropnej wiedźmy, jakie się spotyka w bajkach, ale ledwie ją tolerowała. Po tym jak umarł ojciec, Lily coraz częściej miała wrażenie, że jest dla Suzy obciążeniem.
– Dom należy do macochy. – Niełatwo przyszło jej przyznać, że nie ma żadnych praw do posiadłości. – Powinna niedługo wrócić. Lepiej, żeby pana tu nie zastała.
Ciro podniósł się, czując potężniejący gniew. Dlaczego, u licha, nikt jej nie powiedział, że umowa została podpisana i wchodzi w życie lada dzień? Pod koniec następnego tygodnia zacznie przekształcać zaniedbaną rodzinną posiadłość w nowoczesny hotel butikowy. Co wtedy pocznie ta jasnowłosa dziewczyna?
– Przecież nie zjadłem placka.
Lily uodporniła się na uwodzicielskie spojrzenie, którego jedynym celem była manipulacja. Ależ z niego pozer! Niewiele brakowało, a dałaby się nabrać!
– Pewnie nadarzy się jeszcze okazja. Poza tym we wsi jest herbaciarnia, gdzie można dostać taki sam deser – oświadczyła. – A teraz proszę wybaczyć, ale muszę wyjąć ciasto z piekarnika. Nie mogę spędzić całego dnia na pogaduszkach. Do widzenia.
Z chłodnym uśmiechem na ustach wskazała wyjście i po chwili Ciro znalazł się ponownie w pachnącym kwieciem ogrodzie. Z niemałą frustracją gapił się na dąb pokryty kapryfolium. Do tej pory żadna kobieta nie wyrzuciła go za drzwi. Zwykle nie mogły się doczekać kolejnego spotkania. Powstrzymał się od analizowania buzujących emocji, ale z zadowoleniem spostrzegł, że ani razu nie pomyślał o Eugenii.