Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ślubny bukiet - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Styczeń 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Ślubny bukiet - ebook

Lauren w dniu drugiego ślubu matki uświadomiła sobie, że ona sama do tej pory nie była z nikim poważnie związana. W trakcie przyjęcia weselnego uznała, że nadszedł czas, by i ona zaczęła nowe życie. Wyprowadza się więc z domu matki, zmienia fryzurę i styl ubierania i wyrusza na poszukiwanie męża...

 

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-3008-7
Rozmiar pliku: 871 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lauren Hewett czuła się jak ten pianista, którego gra dobiegała z rogu pokoju. Tak jak on była niewidzialna. Chociaż właściwie miał nad nią przewagę. Jego przynajmniej było słychać.

Wszystko zaczęło się wkrótce po jej trzydziestych piątych urodzinach. Pewnego dnia obudziła się i nagle stwierdziła, że jest w wieku, w którym już nikt nie pyta jej o zdanie i wszyscy traktują ją jak dziwadło.

Kiedy muzyka ucichła, Lauren ponownie zakręciła korbką starej pianoli i spróbowała się uśmiechnąć. Uśmiechanie się należało w końcu do obowiązków druhny, szczególnie jeśli była córką panny młodej. Nie mogła jednak opanować westchnienia żalu, kiedy kobieta ubrana w koronkową suknię koloru kości słoniowej szła w górę jasno oświetlonymi schodami. Panna młoda była w centrum gustownie przyozdobionego kwiatami pomieszczenia. Takimi samymi, jakie Lauren wyobrażała sobie na własnym ślubie: różowymi różami, miniaturowymi białymi goździkami i gipsówką.

– Zawsze druhna, nigdy panna młoda – wymruczała po cichu.

Zwalczając falę melancholii, spojrzała na oprawione w ramki zdjęcia wiszące na ścianie. Jedno z jej ulubionych przedstawiało małą dziewczynkę z zielonymi oczami i kucykami siedzącą na kolanach ojca i nieświadomą tego, że on wkrótce odejdzie. Kobieta stojąca za nimi, w czułym geście kładąca rękę na ramieniu męża, była młodszą wersją uśmiechniętej panny młodej, która teraz zwracała się do swoich gości z połowy wysokości schodów.

Lauren podniosła palec do ust, po czym dotknęła nim zdjęcia ojca.

– Nie martw się, tato. Polubiłbyś go. Sprawia, że mama jest szczęśliwa.

Przez zatłoczone pomieszczenie dostrzegła Travisa Banksa, który wyglądał na równie znudzonego jak ona. Był o wiele wyższy od wszystkich ludzi w pokoju. W uszytym na miarę garniturze wyglądał lepiej, niż go zapamiętała, choć wydawało się to niemożliwe. Zdziwiła się, widząc go wśród gości. Powszechnie było wiadomo, że najbardziej rozchwytywany kawaler w hrabstwie unikał ślubów jak ognia w obawie przed złapaniem ślubnego wirusa.

– Pospieszcie się – rozległ się jakiś głos. – Barbara zaraz będzie rzucała bukiet.

Młodsze i o wiele ładniejsze panny rzuciły się naprzód w nadziei, że złapią bukiet. Za stara i zbyt zmęczona na takie bzdury Lauren wtopiła się w tło i kontynuowała ukradkowe wpatrywanie się w mężczyznę, który podobał jej się od czasów liceum. Była w pierwszej klasie, kiedy ten kapitan szkolnej drużyny futbolowej całkowicie ją oczarował, tak samo zresztą jak wszystkie inne dziewczyny w starym dobrym liceum Pinedale High.

Ale on nawet jej nie zauważał…

Lauren stwierdziła, że czas korzystnie potraktował Travisa. W jego włosach o kolorze piasku nie było ani śladu siwizny, a każdy kilogram, jaki przybrał na wadze, to były mięśnie.

Nie miała ochoty łapać bukietu, ale w skrytości ducha marzyła o złapaniu go. Niestety wątpiła nawet w to, czy uda jej się choć raz z nim zatańczyć.

Na pewno nie w tej okropnej pastelowej sukience. Wyglądam w niej jak ciastko, z którego spłynęła polewa, pomyślała. Jak to możliwe, że moja własna matka bierze już drugi ślub, a ja nawet się nie zaręczyłam? A przez te wszystkie lata myślałam, że to ja robię mamie przysługę, będąc blisko niej. Wychodzi na to, że tylko ją ograniczałam.

Lauren z wysiłkiem oderwała myśli od użalania się nad sobą i skierowała je na bardziej praktyczne tory. Na przykład, gdzie będzie mieszkać teraz, kiedy strzała Amora znalazła cel w jej domu. Oczywiście matka jej nie wyrzucała i Lauren była zawsze mile widziana, jednak usprawiedliwianie mieszkania w domu rodzinnym opieką nad starzejącą się matką to jedno, a dzielenie mieszkania z parą nowożeńców to zupełnie co innego.

– Łap, kochanie!

Lauren odwróciła się na dźwięk głosu matki. Ledwo zdążyła się zasłonić przed pociskiem lecącym w jej stronę przez pokój. Tłum gości roześmiał się, kiedy czerwona na twarzy pokazała im swoje niezasłużone trofeum – prezent od chcącej dobrze, zdesperowanej matki.

Później, przy misie z ponczem, podsłuchała, jak rozczarowana i rozgniewana Sylvia Porter opisywała to jako „prawdziwy akt litości”.

Lauren nie sądziła, że ten prymitywny komentarz jeszcze w jej wieku może ją tak zaboleć. Chociaż chyba kiedyś aż tak by się nie przejęła tą uwagą. Wspólnie z przyjaciółkami opracowała teorię, że popularność wcale nie ma znaczenia, a umawianie się z odpowiednim facetem wcale nie jest biletem do wiecznego szczęścia. Tylko prawdziwy smutek w głosie Sylvii powstrzymał Lauren od konfrontacji z tą wstrętną małą wiedźmą, która była najwyraźniej przerażona myślą, że może skończyć jak dzisiejsza druhna.

Lauren wzięła głęboki oddech i ze wszystkich sił spróbowała o tym nie myśleć. Takie życie nie było jej świadomym wyborem. Jeszcze całkiem niedawno temu wyobrażała sobie, że będzie miała męża i dzieci, a jej życie pełne będzie prostych, małych radości. Jednak gdzieś pomiędzy końcem studiów a posadą w lokalnej szkole zmieniła się w starą pannę. Nie wiedziała, jak ma teraz z tego wybrnąć.

Kiedy patrzyła wstecz, dochodziła do wniosku, że była chyba zbyt wybredna. W czasie studiów nikt nie przypadł jej do gustu, a po kilku latach koszmarnych randek w ciemno, aranżowanych przez przyjaciół, stopniowo pogrążyła się w rutynie pracy, domu i obowiązków obywatelskich, które odciągały jej uwagę od faktu, że wszyscy w jej wieku byli albo po pierwszym, albo po drugim ślubie.

Gdyby nie nowina, że jej matka znów się zakochała i rozważa małżeństwo z Henrym Aberdeenem, Lauren nigdy nie pomyślałaby o zmianie swojego życia. Chciała jednak, żeby jej matka była szczęśliwa, więc powiedziała Barbarze, że powinna iść za głosem serca. W końcu skoro ktoś tak wspaniały jak jej matka miał szczęście, żeby znaleźć dwie prawdziwe miłości w jednym życiu, to niezamężna córka nie powinna stawać temu na drodze.

Lauren nalała sobie kolejną szklankę ponczu i zaczęła się zastanawiać nad swoją nudną egzystencją. Chciała się wyprowadzić, zanim nowożeńcy wrócą z rejsu po Karaibach, gdzie wybierali się na miesiąc miodowy. A potem zacząć aktywnie szukać Tego Jedynego.

Albo przynajmniej Tego, Który Się Chociaż Trochę Nadaje.

Fakt, że przyzwoite mieszkania w okolicy były równie trudne do znalezienia jak kawalerowie poniżej sześćdziesiątego piątego roku życia, stanowił tylko pierwszą przeszkodę, którą Lauren musiała pokonać. Drugą był jej wewnętrzny stosunek do spraw sercowych. Nie potrzebowała psychologa, żeby wiedzieć, że jej strach przed zaangażowaniem się był spowodowany nieoczekiwanym atakiem serca u jej ojca wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowała.

Jakby w odpowiedzi na jej rozmyślania nadarzyła się okazja w osobie Fentona Masha, który znalazł w sobie odwagę, żeby się do niej zbliżyć i zza grubych jak denka od butelek szkieł okularów zaprosić ją do tańca. Lauren zignorowała pierwszy odruch odrzucenia jego propozycji. W niczym nie przypominał Travisa Banksa, ale w końcu trzeba od czegoś zacząć.

– Z rozkoszą – powiedziała nieco zbyt radośnie.

Całe szczęście trzecia szklanka ponczu wywołała zamierzony efekt i stłumiła jej zahamowania. Do diabła, w obecnej sytuacji Lauren mogła zrobić przynajmniej tyle: przymknąć oczy na oczywiste niedostatki Fentona i skupić się na jego zaletach. Fenton postanowił ułatwić jej to zadanie od razu, kiedy znaleźli się na parkiecie.

– Wiesz, że od naszych szkolnych czasów znacznie się wzbogaciłem? – zapytał, przydeptując jej palce.

Lauren skrzywiła się. Wiedziała, że to dzięki temu, że ojciec zostawił mu jedyny sklep w miasteczku. Jednak zamiast to skomentować, wymruczała, że to wspaniałe.

Najwyraźniej zachwycony wrażeniem, jakie wywarł, Fenton obrócił nią dookoła siebie, wprawiając kolorowy szyfon w ruch. Lauren nie spodziewała się tego, więc jej obcas zaplątał się w długą suknię. Machając ręką, żeby utrzymać równowagę, wpadła na wysokiego mężczyznę trzymającego w ręku kryształową szklankę z ponczem. Płyn rozlał się na nich oboje.

Kiedy Fenton pobiegł po mokrą szmatkę, Travis Banks wbił wzrok w plamy na swojej drogiej białej koszuli.

– Przepraszam – wymamrotał.

Lauren zmieszała się. To jej specjalnością było przepraszanie za coś, co nie było jej winą.

– Za co? Za to, że byłeś w złym miejscu o złym czasie? – zapytała, odrywając wzrok od jego umięśnionej klatki piersiowej i napotykając spojrzenie szarych, rozbawionych oczu. To, że przywodziły na myśl mgłę unoszącą się nad górskimi szczytami, nie pomogło jej.

– Za to, że stanąłem na drodze Fredowi i Ginger, kiedy byli w trakcie wykonywania jednej ze swoich zabójczych figur.

Miał głęboki, gardłowy akcent. Mimo że muzyka ucichła, Lauren stała w miejscu przykuta uśmiechem Travisa. Dopiero kiedy Fred Astaire, czyli Fenton wrócił z garścią ociekających wodą papierowych ręczników, Lauren zdała sobie sprawę, że wciąż opiera dłonie o pierś Travisa. Cofnęła się nagle, jakby dotykała ściany ognia.

Nawet pozostająca na uboczu życia towarzyskiego nauczycielka angielskiego słyszała lokalne plotki o Travisie Banksie. O tym, jak zmieniając kochanki jak rękawiczki, próbuje zemścić się na kobietach za swoją byłą żonę, która podobno zniechęciła go do małżeństwa na zawsze.

Powrót Fentona na miejsce zdarzenia nastąpił szybko, ale jego próby oczyszczenia sukienki Lauren tylko pogorszyły sytuację. Rumieniąc się na myśl, że wygląda jak matka karmiąca, zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy. Nie była wprawdzie histeryczką, ale czuła się niebezpiecznie bliska publicznego załamania, co zrujnowałoby jej matce ten dzień.

– Czy mogę ci w czymś pomóc, Lauren?

To, że Travis pamiętał jej imię, było komplementem samym w sobie. Dawno temu założyła, że był zbyt zajęty przewodzeniem drużynie i flirtowaniem z cheerliderkami, żeby zauważyć jeszcze jedną wielbicielkę.

– Możesz być tak miły i zatańczyć ze mną, dopóki nie wyschnę i nie wezmę się w garść?

Była to bardzo pewna siebie prośba, ale nagle zdała sobie sprawę, że bardzo pruderyjna i porządna panna Hewett ma w nosie dobre maniery i to, co inni sobie o niej pomyślą. Wiedziała, że pewnie i tak mu się nie podoba, ale skoro właśnie postanowiła poznać maksymalną liczbę potencjalnych kandydatów, mogła równie dobrze zacząć od najprzystojniejszego.

Poza tym pokazanie się z najsłynniejszym kawalerem w hrabstwie mogło dać innym do zrozumienia, że Lauren Hewett wraca na rynek.

Travis Banks nie miał najmniejszej ochoty tańczyć z kobietą, która właśnie zniszczyła jego najlepszą koszulę. Planował pojawić się tylko na chwilę, żeby wznieść toast za młodą parę, po czym szybko zniknąć. Na weselach czuł się zazwyczaj niezręcznie. Tutaj też otaczała go grupa kobiet, których biologiczne zegary tykały unisono, niemal zagłuszając orkiestrę.

Ale Lauren Hewett wcale nie wyglądała na osobę, której spieszy się do małżeństwa. Wręcz przeciwnie. Nawet w czasach szkolnych była tak bardzo nieśmiała, że żaden z chłopaków nie zwracał na nią uwagi. Travis słyszał, że bardzo przeżyła śmierć ojca, a potem poświęciła się matce, rezygnując ze swojego życia.

Było w niej jednak coś wzruszającego, coś, co apelowało do jego rycerskości. Nawet najbardziej zatwardziały łajdak chciałby uratować damę przed niebezpieczeństwem stóp Marsha wielkości kajaków i jego nieustających przechwałek. Mógł z nią zatańczyć i w ten sposób pomóc jej przebrnąć przez ten bardzo trudny dla niej dzień.

– Będzie mi bardzo miło – skłamał.

Modlił się, żeby zespół zagrał jakiś żywy kawałek. Ale znając swoje szczęście, podejrzewał, że będą schnąć przyklejeni do siebie w jakimś koszmarnie długim walcu. Niezależnie jednak od piosenki miał nadzieję, że Lauren nie oczekuje od niego, żeby prowadził z nią rozmowę. Lepiej się czuł na otwartym powietrzu niż na oficjalnych przyjęciach, na których wymagane były garnitur i krawat. Gdyby nie szczera sympatia i szacunek do Henry’ego Aberdeena, starego przyjaciela i partnera w interesach jego ojca, zrobiłby z tym zaproszeniem to samo, co ze wszystkimi innymi – wrzucił do kosza i wysłał jakiś kosztowny prezent.

Jego najgorsze obawy potwierdziły się, kiedy zespół zaczął grać starą, znaną, wolną melodię. Chwilę później Travis odkrył, że jego partnerka pod tymi wszystkimi warstwami materiału ma bardzo zgrabną figurę. Mimo że Lauren próbowała ukryć to przed resztą świata, jego ciało zareagowało na jej kobiece krągłości.

Miło było tańczyć z kimś, kto nie wygląda jak wieszak. Nigdy nie udało mu się przekonać Jaclyn, ani żadnej innej kobiety, że większości mężczyzn nie pociąga wygląd umierającej narkomanki lansowany przez kobiece pisma. Dla niego kobiety o pełniejszych kształtach nigdy nie wyszły z mody. Wyobraził sobie Lauren w tej słynnej sukience, w której Marilyn Monroe stanęła nad wywietrznikiem metra, i nagle poczuł się bardziej podniecony, niż chciał, żeby to zauważono.

Travis czuł, jak przyciąga go zapach jej perfum. W pokoju wypełnionym mnóstwem aromatów Lauren pachniała tak wspaniale, że miał spore trudności z powstrzymaniem się od wtulenia twarzy w jej szyję i zapomnienia o bożym świecie.

Przyglądając się jej z bliska, Travis stwierdził, że ma ładne rysy twarzy: szeroko rozstawione szmaragdowe oczy, wysokie kości policzkowe, jedwabiste ciemne włosy, ściągnięte trochę zbyt mocno i odsłaniające twarz w kształcie serca, oraz zmysłowe usta interesująco układające się w uśmiechu. W przeciwieństwie do innych kobiet, ona po prostu nie podkreślała tych zalet. Jego była żona Jaclyn malowała się godzinami, zanim pokazała się ludziom na oczy. To, że Lauren nie wyglądała jak te wszystkie wypielęgnowane kobiety, było na swój sposób urocze.

– Czuję się okropnie, że zniszczyłam ci koszulę. Pozwól mi zapłacić rachunek z pralni – zaproponowała.

Travis zaprotestował, mówiąc, że nie trzeba, ale ona nie chciała przyjąć odmowy.

– Nalegam, naprawdę. Jest tylko jeden problem…

Sposób, w jaki przygryzła dolną wargę, wydał mu się hipnotyzujący. I bardzo zmysłowy. Czując ukłucie w dole brzucha, wpatrywał się w nią nieprzerwanie.

– Poprosiłabym cię, żebyś mi przysłał rachunek, ale nie wiem, gdzie będę mieszkać. Wiem tylko, że muszę się stąd wkrótce wyprowadzić…

Travis kątem oka zauważył Fentona. Stał na skraju parkietu i czekał na swoją kolej. Co dziwne, Travis wcale nie był tak chętny jak na początku piosenki do tego, żeby zostawić Lauren. Skierował się więc w przeciwną stronę.

– Muszę się stąd wydostać – wyrzuciła z siebie, wyglądając, jakby miała napad klaustrofobii.

Travis zastanawiał się, ile kieliszków szampana wypiła w trakcie tego popołudnia.

– Źle się czujesz? – zapytał.

– Tak. I jestem zmęczona – przyznała się. – Zmęczona życiem.

Travis znów się zorientował, że patrzy w jej duże, hipnotyzujące oczy i pyta ją niemal wbrew swojej woli:

– Czy mogę coś zrobić, żeby ci pomóc?

– Mógłbyś się ze mną ożenić i zakończyć tę farsę.

Zachwiał się. Jak do tej pory były to najszybsze oświadczyny, jakie złożyła mu kobieta, której praktycznie nie znał.

Widząc jego reakcję, Lauren zaczerwieniła się.

– Nie martw się, tylko żartowałam – powiedziała, śmiejąc się nerwowo. – Nie żądam, broń Boże, niczego aż tak drastycznego. Mógłbyś po prostu pomóc mi znaleźć mieszkanie. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie chcę już tutaj mieszkać, a dostępne mieszkania do wynajęcia w tym mieście wyglądają koszmarnie.

Jej oczy zalśniły łzami zmiękczającymi mur, który Travis tak bardzo starał się wznieść wokół swojego serca. Czując, jak Lauren drży w jego ramionach, przeklął swój brak delikatności. Najwyraźniej nie potrafiła ukrywać swoich uczuć tak jak inne kobiety. Wszystko było u niej widać jak na dłoni. Domyślał się, że tego dnia mogła być szczególnie wrażliwa.

Ostatni raz Travis widział tak bezbronną istotę zza celownika swojego colta kaliber 45. I mimo że ten paskudny szop pracz niszczył ogród jego matki, nie miał serca go zastrzelić. Na dodatek to bezczelne zwierzę było tak szczęśliwe, że może dalej swobodnie królować na podwórku, że praktycznie uznało Travisa za swojego pana.

W jego głowie rozległ się sygnał ostrzegawczy. Dzwonki, światełka i gwizdki, wszystko naraz. Travis był człowiekiem, który dużo wysiłku wkładał w utrzymanie emocjonalnego dystansu pomiędzy sobą i płcią przeciwną. Od czasu rozwodu uważał wszystkie kobiety za istoty zimne, wyrachowane i lubiące manipulować. Choć z drugiej strony trudno mu było określić tę zwykłą nauczycielkę angielskiego tymi samymi słowami co kobietę, która cztery i pół roku temu doprowadziła jego dumę i portfel do ruiny.

Nagle zaczął się zastanawiać, jak Lauren wyglądałaby bez tego surowego koka, i musiał się powstrzymywać, żeby nie wyjąć jej z włosów tych wszystkich spinek. Kiedy w tańcu na moment położyła mu głowę na ramieniu, natychmiast przemienił się z niechętnego partnera w obrońcę. Czując jej ciepły oddech przy swojej szyi, trzymał ją blisko, aż ucichły ostatnie takty walca. Kiedy spojrzała na niego, zauważył, że jej rzęsy są podejrzanie wilgotne. Poczuł, jak coś ściska go w gardle.

– Wydaje mi się, że mógłbym tymczasowo rozwiązać twój problem mieszkaniowy – powiedział, unosząc kciukiem jej twarz ku sobie i znów ulegając urokowi jej wielkich zielonych oczu. – Ale jestem ostatnią osobą, która komukolwiek pomoże znaleźć męża.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: