- W empik go
Smacznego, kochanie… - ebook
Smacznego, kochanie… - ebook
35-letnia Kamila przez długie lata tkwi w toksycznym małżeństwie, w którym jest poniżana seksualnie i wykorzystywana. Kobieta ma tylko jedną nadzieję — dziecko. Kiedy jednak nie może zajść w ciążę, wszyscy obwiniają jej otyłość, a Kamila rozpoczyna dramatyczną walkę ze swoim ciałem. Zdrady męża wychodzą na jaw, a odchudzanie okazuje się bardziej wciągające i niszczące niż mogła się tego spodziewać. Czy kobieta poradzi sobie z samą sobą, a może to miłość uratuje ją przed autodestrukcją?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-603-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kamila
Gdyby tak spojrzeć na wszystkie wydarzenia z naszego życia, pewnie wielu z nas doszłoby do wniosku, że każde, nawet najgorsze i najbardziej okrutne zdarzenie, każda znienawidzona i odpychająca, upokarzająca nas osoba, każdy grzech i każde nieszczęście doprowadza nas jednak do szczęśliwego zakończenia. Czy naprawdę tak jest, czy zawsze wszystko kończy się dobrze, czy „żyli długo i szczęśliwie” to ostatnie zdanie również naszej bajki? Tego określić nie mogę nawet teraz, po latach zmagań z moim życiem, z moją chorobą i z moimi demonami, tymi wewnątrz mnie — szydzącymi ze mnie i moich starań oraz tymi realnymi — skrytymi za uśmiechniętymi twarzami przyjaciół, bliskich i miłych nieznajomych, czekających tylko na moje kolejne potknięcie.
W dzisiejszych czasach świat opiera się na jedzeniu, tworzone potrawy nie mają już za zadanie jedynie zaspokojenia naszych fizjologicznych potrzeb. Potrzeba jedzenia niewiele powinna się różnić od potrzeby wydalania, a umniejszanie jej do wyłącznie „czynności” w obecnych czasach spotyka się z ogromnym i buntowniczym sprzeciwem. Jedzenie odgrywa tak istotną pozycję w planie dnia, że gdy jesteśmy zmuszeni sobie odmówić posiłku, zaczynamy wręcz świrować, popadając nierzadko w obniżone nastroje — przez smutek aż po agresję. Czy na tym ma opierać się świat? Na żarciu?
— Smacznego, kochanie! — powiedziałam radośnie, stawiając przed moim mężem duży, żółty talerz z obiadem.
Pysznie pachnąca lasagne z wylewającym się gęstym sosem pomidorowym, oczywiście z pomidorów z puszki, przykryta sporą warstwą ciągliwego, soczystego żółtego sera gouda wyglądała jak ze zdjęcia z naprawdę dobrej książki kucharskiej. Obiad marzeń! Gdyby ta lasagne miała oczy, z pewnością puściłaby mi zawadiackie oczko, a gdyby miała usta, zagwizdałaby apetycznie z aprobatą. Zapach zapowiadający nie lada wyżerkę rozprzestrzenił się już po całym mieszkaniu i zapraszał do posiłku. Mięso, z którego wyczarowałam ów cud, zdawało mi się mięsem dobrym i pożytecznym w swoim rodzaju, zakupionym w małym sklepiku parę ulic od naszego bloku z zachęcającym bardziej lub mniej szyldem nad drzwiami „Prosto od rzeźnika!”. Zadowolona zasiadłam naprzeciwko mojego małżonka z równie dużą porcją jedzenia przed sobą. Smak, który połechtał moje kubki smakowe na pewno można było zaliczyć do tych wyszukanych i zadowalających.
Gdy przełknęłam potężny kęs jedzenia, zapragnęłam więcej i więcej, niczym nimfomanka kosztująca kolejnych uciech cielesnych z młodym, przystojnym mężczyzną. Mojego męża z pewnością nie można było już zaliczyć do tych młodych ani do przystojnych. Aleksander miał już czterdzieści lat i mocno sfatygowaną twarz, zdradzającą wiele lat używek, setki nieprzespanych nocy i niezdrowych nawyków, których ja od dekady byłam nieodłączną częścią. Pobraliśmy się szybko, ledwie wiedząc kim tak naprawdę jesteśmy. Wtedy zdawało mi się, że łączyło nas niesamowite i mocne uczucie — miłość. Dzisiaj niewiele z niej już zostało, a do mężczyzny, którego przez pierwsze dwa lata małżeństwa wręcz ubóstwiałam, czułam teraz wręcz obrzydzenie. Pomimo tego starałam się być dobrą żoną, chciałam dbać o niego i udawać, że nasze płomienne uczucie nigdy nie wygasło.
— Postarałaś się dzisiaj, kochanie — rzekł z wypchanymi ustami, a sos pociekł mu z kącika ust.
— Cieszę się, że ci smakuje.
Poczułam radość, że posiłek spełnił jego oczekiwania, tak jakby od tego zależeć miały przyszłe tygodnie życia. Jadłam dalej swoją porcję, zupełnie już nie patrząc w kierunku tego tłustego, obżerającego się mężczyzny. Tak, jedzenie dawało mi władzę, ale i zaspokojenie moich potrzeb, zastępowało mi bliskość, bezpieczeństwo i troskę, których z jego strony chyba tak naprawdę nigdy nie zaznałam. Jako trzydziestopięciolatka marzyłam o powiększeniu naszej rodziny, słodkie maleństwo rozświetlałoby każdy mój dzień i w końcu ktoś naprawdę by mnie chciał i cenił, jednak pomimo wielu miesięcy starań nie mogłam zajść w ciążę, co doprowadzało mnie do cichej rozpaczy.
— Dzisiaj chciałabym spróbować — wyszeptałam i utkwiłam wzrok w talerzu.
Ciche westchnięcie satysfakcji, które wydał mój mąż napawało mnie odrazą, wiedziałam, że nie zależy mu na stworzeniu prawdziwej rodziny tak jak mi, ale widział w moich staraniach prawdziwy pretekst do rozwiązłego życia erotycznego, na które w innej sytuacji nigdy bym już nie pozwoliła. Miał swoje, jakby to ująć delikatnie, upodobania, które niejednej kobiecie zawróciłyby w głowie, gdyby nie to, że nie był już ani młody, ani przystojny. Oczywiście był też żonaty, co jak na razie skutecznie powstrzymywało go przed zdradą.
— Nie obżeraj się tak, kochanie. Będziesz musiała się dzisiaj postarać — odpowiedział sarkastycznie, a ja uniosłam wzrok i spojrzałam na jego spoconą twarz — bardziej — podkreślił ostatnie słowo.
Kiwnęłam głową, zjadłam ostatni kęs, a resztę posiłku odsunęłam od siebie w geście rezygnacji. Często zastanawiałam się, co się stało z tą dwudziestopięciolatką, która poślubiła Aleksandra. Gdzie zniknęły moje szczupłe, długie nogi, wydatny biust i wąska niczym u osy talia? Przywoływałam również wspomnienia mojego męża z początku naszej znajomości. Nigdy nie był chudy, a jego ramiona były bardziej otłuszczone niż twarde od mięśni, jednak był przystojny. Pierwszą cechą, która zwróciła moją uwagę był jego wzrost, sto osiemdziesiąt dziewięć centymetrów było wystarczające, bym czuła się przy nim taka onieśmielona i malutka. Dzisiaj moja talia ukryła się za fałdką tłuszczu, a nogi zawsze schowane były pod za dużymi jeansami. Wstydziłam się swojego ciała i wstydziłam się siebie, ale nie postrzegałam tego jako coś negatywnego, oczywiście do czasu.
Po obiedzie zebrałam naczynia i wstawiłam je do zmywarki, choć naprawdę uwielbiałam zmywać, bardzo często spotykało się to ze złowrogim spojrzeniem Aleksandra, który nade wszystko cenił sobie pieniądze, a przecież zmywarka zużywa mniej wody niż ja. Byłam właśnie takim beznadziejnym sprzętem domowym, który tylko czekał, aż właściciel postanowi się go pozbyć lub wymienić na nowszy model. Gdy skończyłam ogarniać kuchnię postanowiłam, że wezmę gorący prysznic, by odprężyć moje ciało i w duchu modliłam się o owocną noc z mężem, która zapewniłaby mi najbliższą mojemu sercu istotę — dziecko. W głębi jednak nie byłam przekonana, czy aby na pewno chcę mieć z tym mężczyzną potomstwo i czy w ogóle powinnam dalej próbować. Być może los dawał mi wyraźny sygnał, że powinnam go zostawić, ale ja jako wierna, dobra żona nie mogłam posłuchać.
Wyszłam spod prysznica i przejrzałam się w lustrze. W rzeczywistości nie byłam aż tak gruba jak Aleksander, miałam ledwie dwadzieścia kilogramów nadwagi. Moje piersi nadal były seksowne i jędrne, ale tłuszcz na brzuchu i biodrach skutecznie umniejszał ich urok. Wiszący, drugi podbródek i zaokrąglona twarz zdawały się nie moje, a własne odbicie było zupełnie obce. Czułam, że to nie jest już moje ciało, zostałam zniewolona i nie mieszczę się w obecne, społeczne kanony piękna. Mój mąż często okazywał mi brak zainteresowania, czasami wręcz jego organizm odmawiał współżycia, nie miałam pojęcia czy ze względu na mnie, czy na jego otyłość. Wtedy zaczął wymyślać różne historyjki i sceny, w których musiałam brać udział, aby móc począć dziecko. Rzeczy, które nieraz kazał mi robić, przekraczały obszar moich fantazji, a wchodziły bardziej w sferę koszmarów nocnych, ale czułam, że tak powinnam działać. Zamykać oczy, zaciskać zęby i czekać, prosząc Boga, by skończył jak najszybciej. I tak zazwyczaj było, parę minut męki i spokój, ale moja macica sprawnie odrzucała każde zapłodnione jajeczko, o ile do tego faktu w ogóle dochodziło. Pragnienie posiadania dziecka całkowicie zawładnęło mną i sprawiło, że wyrzekłam się samej siebie, ale nie było to tak okropne jak wizja samotności, która wcześniej czy później mnie czekała.
Gorące strumienie wody spływały po moich plecach, opływające uczucie ulgi rozprzestrzeniało się po moim ciele i zastanawiałam się, ile jeszcze wytrzymam ciągłego poniżania i życia w tak toksycznym układzie.
Wiele razy Sylwia zadawała mi pytanie, dlaczego jeszcze jestem z tym facetem, a jej twarz zdradzała wtedy lekką odrazę. Trwałam w tym związku już tak bardzo długo, że jakakolwiek myśl o zmianie napawała mnie lękiem i to najprawdopodobniej było powodem całej mojej sytuacji. A może bałam się zostać sama i że nikt inny nie będzie chciał się ze mną związać. W każdym razie moje małżeństwo z Aleksandrem było iluzją, dla mnie stał się już wyłącznie darmowym dawcą spermy. No jednak nie do końca darmowym. A ja dla niego babą od sprzątania, gotowania i seksu. Myśl o tym, że każdy związek prędzej czy później przybiera taki układ w pewnym sensie mnie pocieszała, nie byłam jedyną nieszczęśliwą żoną, ale i dawała mi mocnego kopniaka w brzuch krzycząc „Jesteś beznadziejna!”.
Sylwię poznałam na długo przed poznaniem mojego męża, mieszkałyśmy na jednym osiedlu na warszawskim Bródnie. Niskie, szare bloki przez wiele lat podsłuchiwały naszych wyznań i przyjacielskich rozmów. Ta kobieta od zawsze uwielbiała plotki, więc zawsze miałyśmy ciekawe tematy do pogawędek. Zarówno o naszych, osobistych sprawach, jak i zabawnych, nieraz nawet żałosnych wydarzeniach wśród znajomych, sąsiadów, później współpracowników. Kiedy poszłam na psychologię, Sylwia zawsze się trochę mnie naśmiewała, że sama nie potrafię ułożyć sobie życia, a chcę pomagać innym rozwiązywać problemy. Zazwyczaj tak bywa i tutaj moja przyjaciółka miała stuprocentową rację. Pomagać zwykle chcą osoby, które albo taką pomoc same otrzymały, albo nadal jej szukały, a stając się specjalistą z wiedzy na temat ludzkiej psychiki, zachowań, reakcji i uczuć, można odnieść wrażenie, iż odnajdzie się swoje koło ratunkowe. W takim podejściu nie ma niestety nic z prawdy i sama szybko się o tym przekonałam. Na ostatnim roku studiów poznałam Aleksandra, postawnego mężczyznę z zabójczym poczuciem humoru, lekko arogancko podchodzącego do innych, przez co chyba jeszcze bardziej się ucieszyłam, gdy zwrócił na mnie uwagę.
Przedstawiono nam sobie na jednej z uroczystości uniwersyteckich, w tamtym czasie mój mąż wykładał prawo na uczelni, a to jeszcze podsycało w nas płomień uczuć. Wykładowca i studentka, co prawda nie prowadził nigdy żadnych moich zajęć, a nawet nie przebywaliśmy w tych samych budynkach, ale dreszczyk emocji był naprawdę kuszący. Wypowiadał się w sposób gustowny, zawsze wiedział, jak się zachować, kiedy coś powiedzieć, a kiedy ugryźć się w język. Czarne włosy zaczesywał sobie na bok, a jego dłuższa grzywka sprawiała, że momentami był uroczo tajemniczy. Dzisiaj z całej tajemniczości pozostały tylko sekrety i niewypowiedziane słowa, głównie moje, bo gdy tylko zamieszkaliśmy razem, Aleksander zupełnie zapomniał o swoich manierach i wiele razy ranił mnie podczas sprzeczek. Ale to tylko słowa, głupie, wypowiedziane pod wpływem emocji i nieprzemyślane — tłumaczyłam sobie po każdej kłótni.
Po niecałym roku narzeczeństwa Aleksander wprowadził się do mnie, do mieszkania, które odziedziczyłam po dziadku na Bielanach. Sam posiadał jeszcze dwie kawalerki w centrum Warszawy, ale wspólnie postanowiliśmy, że można je spokojnie wynająć, a u mnie będziemy mieli więcej miejsca. Osiemdziesiąt metrów kwadratowych, oddzielny salon, łazienka i ogromna kuchnia wydawały się być dla nas za duże, może mniej byśmy się od siebie oddalili w ciasnym lokum, lecz myśleliśmy przyszłościowo i oboje chcieliśmy szybko powiększyć rodzinę. Teraz dodatkowy pokój stał zagracony starymi kartonami z książkami, których już nigdy nie przeczytamy i wieszakami z ubraniami, w które już nigdy się nie zmieścimy.
Wyszłam z łazienki odprężona i wsunęłam się do łóżka, w którym leżał już mój mąż. Nie czułam tej ekscytacji, jak kiedyś, nie czułam właściwie nic poza ogarniającą mnie nadzieją, że dzisiaj, właśnie dziś może się udać. Równie dobrze, a może nawet wygodniej byłoby, gdyby przyniósł mi swoje nasienie w kubeczku i kazał samej się zapłodnić. Aleksander prowadził swoją kancelarię, ale nadal wykładał prawo na uniwersytecie, więc codziennie widywał masę szczupłych, pięknych studentek, na które mógł się napatrzeć, nie dziwiło więc mnie to, że starsza, opatrzona już żona z nadwagą zupełnie go nie kręci. Jednak miałam jedną przewagę nad tymi dziewczynami, żadna z nich nie pozwalałaby mu robić co chce, żadna nie pozwalałaby się tak upokarzać i poniżać. W łóżku to on rządził i doskonale wiedział, że nie zaprotestuję, spełniał swoje dziwne fantazje, nie bacząc na to, jak ja mogę się czuć i czy w ogóle coś czuję, poza odrazą rzecz jasna. Być może w ogóle go to nie interesowało, pragnął tylko zaszaleć, a kiedy dopadł go kryzys wieku średniego, już całkiem pomiatał mną jak dmuchaną lalką. Nie było w naszych zbliżeniach nic z bliskości, czułości czy romantyzmu, czysty, ludzki mechanizm prokreacji ubarwiony wyobraźnią mojego męża.
Przysunęłam się do niego bliżej, byłam zupełnie naga, jednak on nie uniósł nawet oczu znad książki. Okulary w grubych, czarnych oprawkach ledwo mieściły mu się na nosie, a na czole dostrzegłam kilka kropel potu.
— Kamila, nie mam dzisiaj siły — skwitował moje starania i zsunął ciało w dół tak, że ledwie widziałam jego twarz zza książki.
— Dzisiaj mam dni płodne, proszę cię, Olek, spróbujmy — wyszeptałam błagalnym tonem i poczułam się jak żebraczka na rynku prosząca bogacza o złotówkę.
Odłożył książkę, zdjął okulary i spojrzał na mnie z lekko aroganckim uśmiechem. Westchnął głęboko, jakby z łaską zgadzał się na seks. Odsłonił kołdrę i kiwnął głową w stronę swojego krocza. Nie widziałam po nim, aby był podniecony, ale wiedziałam, że mogę to zmienić i zwiększyć szansę na spełnienie mojego marzenia o byciu matką. Schyliłam się i zbliżyłam twarz do jego bokserek.
Chwycił mnie za włosy i mocno przyciągał do siebie moją głowę, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Brakowało mi tchu, a oczy wypełniły się łzami, kiedy delikatnie jęczałam bynajmniej nie z rozkoszy. Za to on wydawał z siebie głośne pomruki przypominające świnię i jeszcze szybciej zaczął targać moją głową do góry i na dół. Nie zwalniał tempa, skóra na czaszce bolała od ciągłych pociągnięć, a policzki były mokre od moich łez. Tak bardzo czułam się upokorzona i zniesmaczona całą tą sytuacją, a przecież kiedyś nasze porywy miłosne sprawiały mi prawdziwą przyjemność i satysfakcję. Z bólem serca zgadzałam się na te okropne rzeczy i starałam się myśleć tylko o tym, aby osiągnąć swój macierzyński cel, by odnaleźć tę jedyną, prawdziwą miłość, którą mogło dać mi moje dziecko. Aleksander nie przestawał, a ja po jego świńskich odgłosach czułam, że jest bliski szczytowania. Chciałam się wyrwać i krzyknąć by przestał, ale on złapał mnie od tyłu za kark i mocno dociskał, aż poczułam w ustach słony smak spermy. Odskoczyłam od niego, gdy tylko puścił moje włosy i wyplułam całą zawartość jamy ustnej na podłogę.
— Kurwa mać! Zwariowałeś? — wydarłam się i pobiegłam z płaczem do łazienki.
Płukałam usta dziesięć minut, żeby potem i tak zwymiotować. Nie znosiłam go, gardziłam nim i nienawidziłam siebie. Za to, że na to zezwalam i za to, że zupełnie siebie już nie szanuję, a przecież całe życie powinno opierać się głównie na szacunku do siebie samego i traktowaniu siebie oraz swojego ciała w najlepszy z możliwych sposób. Ochlapałam czerwoną twarz zimną wodą i uniosłam wzrok znad umywalki w lustro. Moje odbicie w trafny sposób zdradzało moje uczucia. Zapuchnięte od płaczu oczy symbolizowały mój ogromny smutek i żal, sine, zaciśnięte usta niemoc, a rozczochrane włosy i wypieki — rozwiązłość i kurestwo. Czy naprawdę nie zasługiwałam na związek pełen miłości i zaufania? Czułam się beznadziejna, gruba i brzydka, do tego bez żadnych wartości życiowych, które mogłabym przekazać mojemu jeszcze niepoczętemu dziecku. Zwątpiłam czy na pewno jestem godna zostać matką, a może to los dawał mi wyraźny znak, że nie tędy droga i że nic nie wskóram błagając męża o kolejne stosunki, kiedy najzwyczajniej w świecie nie jest mi pisane macierzyństwo.
Usiadłam na toalecie i schowałam twarz w dłoniach, nie chciałam już płakać, ale łzy bez ustanku wypływały z moich oczu, a wargi delikatnie drgały w niemym łkaniu. Miałam dosyć i chyba potrzebowałam takiego silnego impulsu, by w końcu to zrozumieć. Nie chciałam już nawet patrzeć na mojego męża, a on musiał traktować mnie jak gwiazdę filmu porno najniższej klasy, aby dojść. Najwyraźniej zaczęły go kręcić również sceny agresji, a na to już nie mogłam mu pozwolić. Kąciki ust bardzo mnie piekły, a mimo moich usilnych starań, smak spermy wypełniał mi całe usta. Francuska miłość nigdy nie powodowała we mnie odrazy, wręcz przeciwnie, było to dla mnie jedno z najbardziej zbliżających doznań w związku, wymagało otwartości, zaufania, czułości i dawało niesamowitą bliskość oraz przyjemność partnerom — obojgu. Jednak teraz, w naszej szaro-błękitnej łazience czułam się okropnie, jakby właśnie zupełnie obcy mężczyzna, w dodatku wulgarny i agresywny, doszedł mi w ustach.
Ubrałam pidżamę, którą przed prysznicem rzuciłam na szafkę w łazience i poszłam spać na kanapie. Leżąc myślałam jeszcze o tym, że prawdopodobnie nigdy nie zostanę matką, nie będę mogła nosić w sobie dziecka, które później pokocha mnie bezgranicznie. Istoty, którą będę musiała się opiekować i której mogłabym podarować całą siebie, swoją miłość i troskę. A na starość zostanę sama w jakimś tanim domu opieki, gdzie moim największym szczęściem będą wspomnienia z przeżytego już do granic życia. Nie do końca nawet potrafiłam przywołać takie przykładowe wspomnienie, nic z mojego życia nie napawało mnie radością. Może relacja z moją mamą, która pięć lat temu zmarła na raka piersi.
Zawsze miałyśmy bardzo dobry kontakt, mogłyśmy rozmawiać o wszystkim i nieraz spędzałyśmy razem całe dnie. Rozwiodła się z moim ojcem, gdy byłam jeszcze mała, z nim nie spędziłam żadnych miłych chwil. Większość czasu był pijany, a kiedy już był trzeźwy, robił wszystkim awantury — zaczynając od mojej matki, poprzez mnie, aż po biedną staruszkę, która mieszkała nad nami i często oglądała, zdaniem mojego ojca, za głośno telewizję albo specjalnie tupała nogami w podłogę, by go sprowokować.
Nakryłam się kocem po samą brodę, zamknęłam oczy i chciałam zniknąć, zapomnieć o wszystkim, o tym, co zdarzyło się wiele lat temu i o tym, co miało miejsce kwadrans wcześniej.Niesmaczna rzeczywistość otyłej
Kamila
Obudziłam się wcześnie rano, jednak mojego męża już nie było w domu. Z wczorajszego wieczora pozostał mi wielki moralny kac i obrzydzenie do siebie. Wskoczyłam pod prysznic, żeby się odświeżyć i zjadłam naprawdę obfite śniadanie. Należało mi się i nie czułam wyrzutów sumienia, może i powinnam ograniczyć kalorie w swojej diecie, ale kiedy jadłam, czułam, że żyję, dbam o siebie i rozpieszczam. Każdy kęs pieścił moje podniebienie delikatnym ciepłem i aksamitną fakturą jajecznicy, a chrupiące grzanki z masłem i szynką dopełniały ten wspaniały moment. Szybka kawa z mlekiem i cukrem dodała mi energii na tyle, bym mogła w końcu wyjść do pracy. Zamykając drzwi mojego mieszkania, przez moment poczułam się, jakbym miała tu już nigdy nie wrócić i po plecach niemiło przebiegł mi zimny dreszcz.
Biuro firmy, w której pracowałam mieściło się zaledwie dziesięć minut autobusem od mojego domu, co oszczędzało mi naprawdę sporo czasu na dojazdach. Większość moich znajomych z pracy marnowało na to średnio godzinę w jedną stronę, ale zupełnie już nie mogłam zrozumieć osób, które korzystają z roweru jako środka komunikacji, poświęcając jeszcze więcej czasu i energii, by dostać się do biura. A jeszcze powrót? Ja po ośmiu godzinach za biurkiem nie mogłam zmusić swoich nóg nawet do stania na przystanku i kiedy zauważałam idąc na autobus, że ławka jest zajęta, siadałam przy pięknej fontannie parę metrów wcześniej. Może dlatego byłam gruba, bo unikałam aktywności fizycznej jak ognia, a najmniejszy wysiłek sprawiał, że zlewał mnie pot i atakowały skurcze łydek oraz zadyszka, szybko przechodząca w duszności.
Dzień w pracy mijał powoli w rytm stukania w klawiaturę i klikania myszką. Moje stanowisko nie wymaga za dużo wiedzy, a firma GrafficWays ma w swoich szeregach zazwyczaj studentów, którzy w ciągu paru miesięcy znajdują lepszą pracę i przechodzą do konkurencji. Mi ze względu na najdłuższy staż pracy zaoferowano lepsze warunki finansowe niż innym, co nie było do końca w porządku, ale nie protestowałam. Często też musiałam zostawać na nadgodzinach, gdy któryś z młodocianych współpracowników zdecydował się jednak wyjść wcześniej lub nie dał rady w ogóle dotrzeć do pracy po cało-weekendowej imprezie. Temu też się nigdy nie sprzeciwiałam, bo nie miałam w domu lepszych zajęć, a w biurze panowała zawsze spokojna i życzliwa atmosfera.
Od prawie trzech lat jestem copywriterem i grafikiem w jednym, prowadzę stronę internetową GrafficWays i zajmuję się tworzeniem prezentacji pokazowych oraz kampanii reklamowych. Nasza działalność ogranicza się do projektowania logo i wizytówek oraz wszelkich innych form graficznych czy tekstowych, za których wykonanie ktoś jest skłonny zapłacić pieniądze. Może i jest to firma z marginesu, nie tak poważana i rozpoznawalna jak inne podobne działalności, ale mi po prostu było tu dobrze. Czułam się częścią czegoś większego, przyzwyczaiłam się i odczuwałam swego rodzaju pewność.
Zza szklanych, przydymionych drzwi gabinetu wyszła moja szefowa, a zarazem najbliższa przyjaciółka — Sylwia. Tak bliskie relacje przyjacielskie między właścicielem firmy i podwładną oraz stosunki zawodowe nie zawsze szły w parze, ale nam jak na razie szło bardzo dobrze. Możliwe, że to przez to, iż tak naprawdę nie musiałyśmy ustalać żadnych sprzecznych kwestii. Aż do dzisiaj, kiedy to Sylwia oznajmiła mi z wyrzutem.
— Kam, spieprzyłaś robotę.
— Jak to? — zapytałam z niedowierzaniem, że mogłabym popełnić jakiś błąd.
— Ci klienci od logo baru nie za bardzo chcą z Tobą współpracować, słońce. Wydajesz im się nieodpowiednia — wyjaśniła. — Przekażę ich komuś młodszemu, może się dogadają. Ale uszy do góry — rzuciła już trochę bardziej serdecznie i zawróciła z powrotem do swojego gabinetu.
Komuś młodszemu i pewnie chudszemu — pomyślałam i z całych sił postarałam się nie zareagować w żaden sposób. Utkwiłam wzrok ponownie w ekranie laptopa i robiłam swoje, zapominając o niemiłych słowach przyjaciółki. Czasami zastanawiałam się, jak do tego doszło, że stałam się podwładną Sylwii. Kiedy ja kończyłam psychologię z piątką na dyplomie magisterskim, ona miała już męża, dwóch synów i pracę w sklepie spożywczym, ponieważ nigdy nie poszła na studia i nie uzyskała żadnego dyplomu czy kwalifikacji zawodowych. Była jednak zawsze bardzo pewna siebie, otwarta i szczupła, może to przyczyniło się do tego, że ze znikomym doświadczeniem i wiedzą założyła swoją własną firmę, a ja po studiach przez rok męczyłam się harując po dwanaście godzin dziennie jako asystentka w Centrum Zdrowia Psychicznego „Psycheo”. Kiedy dostałam informację, że nie zamierzają mnie jednak zatrudnić jako psychologa, bo mają pełny zestaw, jak to ogólnikowo nazwali, Sylwia od razu zaproponowała mi stanowisko u siebie. I czułam się tu dobrze, przez trzy lata wszyscy byli bardzo zadowoleni z mojej pracy i chwalili sobie kontakt ze mną, moje rady i wskazówki.
Przez ostatnie lata sporo przytyłam, kiedy brałam ślub z Aleksandrem ważyłam połowę tego, co dzisiaj, powoli zaczynałam być otyła, choć bardzo nie chciałam dopuścić tego do swojej świadomości. Młode ciało ma szybszą przemianę materii — tłumaczyłam sobie w myślach — szybciej chudnie, lepiej trawi i prezentuje się efektowniej. Ja niestety przestałam się już tak prezentować, a zbędne kilogramy sprytnie starałam się ukryć pod workowatymi ubraniami za dużymi o minimum dwa rozmiary. Nie chciałam schudnąć i nigdy też nie próbowałam się odchudzać, nie czułam potrzeby zmiany, a może nawet obawiałam się jej i tego, że stracę moją jedyną przyjemność w życiu, którą było jedzenie.
Chwilę po szesnastej opuściłam biuro GrafficWays i poczłapałam na autobus. Czekała mnie wizyta u ginekologa, chciałam dowiedzieć się, czy to, że nie mogę zajść w ciążę może mieć przyczyny medyczne. Umówiłam się do najlepszego lekarza w okolicy i nie pożałowałam nawet tych dwustu pięćdziesięciu złotych za prywatną poradę. W duchu jednak miałam nadzieję, że otrzymam proste wskazówki, które w niedługim czasie doprowadzą mnie do upragnionego macierzyństwa, a ono z kolei z automatu naprawi moje chore relacje z mężem. Wierzyłam, że ciąża rozwiąże moje problemy i ukryje kompleksy związane z wyglądem, bo przecież jest ona świetną wymówką dla tłustego brzucha i otyłości.
Kobieta, która urodziła dziecko ma bezwzględne prawo do zaprzestania dbania o siebie w dzisiejszych czasach i tylko modelki albo aktorki wracają do pełnej formy sprzed ciąży. A ja bardzo chciałam być właśnie tą typową matką Polką, która rzuca się w wir wychowywania potomstwa, pracy, dbania o dom i męża, zapominając o sobie, pozwalając sobie na wyjście bez makijażu, z workami pod oczami i przetłuszczonymi włosami czy w ubrudzonej bluzce. Nie przeszkadzała mi taka wizja przyszłości, o ile udałoby mi się począć dziecko. Dziecko, które było gwarancją mojego szczęścia i radości każdego dnia.
Macierzyństwo nie jest łatwe — nieraz przestrzegała mnie Sylwia, matka dwóch wspaniałych chłopców, którzy dobrze się zachowywali, szanowali starszych i chodzili zawsze w czystych, pachnących i wyprasowanych ubraniach. Tylko że obraz mojej przyjaciółki zupełnie nie pasował mi do tego, jak przedstawia się matki. Nie była gruba, dbała o formę i wygląd, regularnie odwiedzała kosmetyczkę i fryzjera, chyba nigdy nie widziałam jej bez makijażu czy z niepomalowanymi paznokciami. Nosiła obcisłe, czarne marynarki i krótkie spódniczki ołówkowe, pięknie podkreślające jej szczupłe nogi i wąską talię. Włosy zawsze miała upięte w fikuśnego, luźnego koka albo rozpuszczone i podwinięte na końcach. I jeszcze te jej szpilki! Podejrzewałam, że nie ma innych butów, a kiedy rano idzie pobiegać, również zakłada obcasy.
Autobus jechał wolno, co chwilę zatrzymując się na światłach albo w małym korku. Pasażerów nie było wielu, dzięki czemu mogłam się spokojnie rozsiąść i nie martwić, że moje biodra delikatnie wystają poza obrys siedzenia. Tak, dosłownie nie mieściłam się w tych wąskich fotelach, co parę razy stawiało mnie w bardzo niezręcznej sytuacji, kiedy osoba chcąca zająć miejsce koło mnie albo spadała na podłogę, gdy autobus skręcał, siedząc wcześniej tylko jednym pośladkiem na siedzeniu, albo w delikatny sposób dawała mi znać, abym się przesunęła, wciskając mi łokieć w ramię. Zawsze w takiej sytuacji gorzki rumieniec oblewał moją twarz, a oczy samoczynnie zwracały się w inną stronę. Było mi najzwyczajniej wstyd, choć obserwując społeczeństwo zauważałam, że naprawdę spora część ludzi ma problemy z otyłością, dlaczego zatem robią specjalne miejsca dla osób na wózkach inwalidzkich czy ludzi z dziećmi, a dla otyłych nie stworzą szerszych siedzeń? Przecież otyłość jest taką samą chorobą jak inne, doskonale wiedziałam jednak, że wynika ona głównie z naszej genetyki, predyspozycji, stylu życia i lenistwa.
Gdy otworzyły się drzwi i powinnam wysiąść, ledwo udało mi się przecisnąć koło dwóch kobiet, które stanęły przy samym wyjściu. Zmierzyły mnie wzrokiem, jakbym była jakimś klaunem. Kiedy wreszcie znalazłam się na zewnątrz, zauważyłam kątem oka, że zaczęły się śmiać i szeptać coś do siebie. Obie były naprawdę ładne i szczupłe, choć ja w ich skórze nigdy nie ubrałabym tak skąpych bluzek odsłaniających praktycznie cały brzuch. Jedna z nich nie miała stanika i jej sterczące sutki nie pozostawiały w tej kwestii żadnych wątpliwości, a że była od mnie sporo młodsza, przez myśl przeszło mi, że bardzo nie chciałabym, aby moja córka kiedykolwiek się tak ubrała.
Szłam w workowatej, za dużej granatowej tunice i czarnych jeansach, wręcz się gotowałam, a pot spływał mi po plecach. Mimo że był już wrzesień, pogoda dopisywała, a ja żałowałam, że mój podły nastrój podpowiedział mi rano właśnie taki strój, a nie jasną, lnianą koszulę z przewiewnymi szwedami.
— Nie widzę żadnych nieprawidłowości w budowie macicy. Jajników nie widać, więc wszystko jest w porządku. — poinformował mnie chłodno ginekolog, podczas gdy jeździł po moim brzuchu zimnym sprzętem do USG.
— Nie widać? — spytałam niepewnie, gdyż poczułam zwątpienie, dlaczego miałoby być wszystko w porządku z czymś, czego nie widać.
— Wie pani, jakby coś było nie tak, to od razu by się rzuciły w oczy sprawnego lekarza. Lepiej, że ich nie widać. Choć przy pani brzuchu ciężko jest wszystko określić prawidłowo.
Nie miałam pojęcia, o co temu mężczyźnie chodzi. Wyglądał pod pięćdziesiątkę i był naprawdę gruby, na jego fotelu przy biurku leżał rozłożony ręcznik, tak strasznie się pocił. Jego czoło wręcz ociekało, a włosy były całkiem mokre.
— Ma pani dużą tkankę tłuszczową, a to zaburza trochę obraz — wyjaśnił po chwili ciszy — ale wszystko wygląda prawidłowo.
— To dlaczego nie mogę zajść w ciążę? — spytałam i usłyszałam, jak lekko zadrżał mi głos.
Lekarz nie był zbyt wylewny, całe badanie na fotelu przeprowadził w zupełnej ciszy, nie informując mnie nawet, czy za chwilę wsadzi mi coś do pochwy, a ja z rozkraczonymi nogami patrzyłam w sufit i o nic nie pytałam. W tej samej ciszy wykonał mi USG dopochwowe, rzucając tylko w między czasie rozkazy „Niżej biodra” oraz „Niech się pani rozluźni”. Rozgadał się dopiero, gdy mógł mi wytknąć za gruby brzuch, który zakłócał mu obraz. Oby jego wielki bęben nie zakłócił mu czegoś innego — pomyślałam, ale od razu skarciłam sama siebie. Przecież oczekuję większej wyrozumiałości od innych, a jestem tak bardzo nietolerancyjna i arogancka. Podał mi parę ręczników papierowych, bym mogła zetrzeć żel ze skóry.
— Sytuacja jest częsta — oznajmił, kiedy wróciłam z toalety i usiadłam na krześle naprzeciwko niego. — To nie jest tak, że ktoś chce dziecka i od razu się uda. Chociaż po roku starań mówi się już o bezpłodności.
— Czy jest coś, co mogę zrobić, aby zwiększyć szanse na ciążę? — spytałam z nadzieją, że otrzymam szereg wskazówek lub skierowania na kolejne badania.
— Po pierwsze — zaczął ostro — niech się pani nie skupia tylko na tym. Po drugie, ile ma Pani wzrostu?
— Metr siedemdziesiąt — odparłam.
— Tak, to niech Pani schudnie tak ze trzydzieści kilo. Wtedy na pewno problemy znikną, a i życie się poprawi.
I kto to mówi? Arogancka grubaska znów odezwała się w mojej głowie. Tutaj miała rację, jak ktoś jego postury mógł mi radzić, bym schudła? Zawsze wychodziłam z założenia, że żeby móc oceniać innych najpierw trzeba zacząć od siebie. Ale to on był lekarzem, nie ja, więc cicho podziękowałam, zapłaciłam te teraz już żałowane dwieście pięćdziesiąt złotych i wyszłam.
Czułam rozczarowanie, to miała być moja deska ratunku, ktoś, kto podniesie mnie na duchu, a może nawet wytłumaczy mi w logiczny sposób, dlaczego ciągle nie zachodzę w ciążę. Nagle moja otyłość zaczęła mi przeszkadzać bardziej niż zwykle, a te „trzydzieści kilo” wyryło się w mojej pamięci jak nieudany grawer na bransoletce.
Wracając do domu, siedząc ponownie na zbyt wąskim siedzeniu, przeciskając się znów pomiędzy szczuplejszymi ludźmi, zazdrościłam Sylwii. Miała kochającego, przystojnego męża, dwóch wspaniałych synów, własną firmę, na której otwarcie ja nigdy bym się nie zdecydowała, nie odważyłabym się podjąć takiego ryzyka. Jej paznokci, ułożonych włosów i umalowanych rzęs. Zaczęłam się też zastanawiać, dlaczego sama nie mogę tak o siebie dbać, przecież mam czas, pieniądze i siebie. Wystarczyłaby mi jedynie chęć do zmiany, a z to z nią było najtrudniej.
Po drodze z przystanku weszłam do pobliskiej apteki, ponieważ w mojej głowie narodził się jakby znikąd dziwny pomysł. Za szklaną ladą nie było nikogo, dwa razy kaszlnęłam, lecz nikt się nie zjawił. Leki na półkach były poukładane idealnie od linijki, a na stoliczku pod oknem stała sterta różnych ulotek. Wzięłam jedną z nich, ale szybko ją odłożyłam, gdy zorientowałam się, że dotyczy problemów z erekcją. Przez myśl nawet przeszło mi, że mogłabym ją podrzucić Olkowi, ale zapewne wściekłby się i obwinił mój wygląd o jego kłopoty ze wzwodem.
— Dzień dobry — powiedziałam drugi raz, tym razem już nieco głośniej.
— Dzień dobry, przepraszam, nie usłyszałam, że ktoś wszedł — wytłumaczyła się młoda, seksowna farmaceutka i szybkim ruchem ręki związała długie blond włosy w kucyk. — W czym mogę pomóc?
— Szukam czegoś — urwałam, zauważając, że jej krótkie spodenki ledwie zasłaniały pachwiny — co pomoże mi schudnąć.
— Schudnąć — powtórzyła kobieta i zamyśliła się na chwilkę, odwracając do mnie bokiem i pokazując swoje kształtne pośladki.
Na zewnątrz wcale nie było aż tak ciepło, by wytłumaczyć strój farmaceutki, a być może przebierała się dopiero w pracy, ale byłam przekonana, że jest to ubranie dla kobiety naprawdę pewnej siebie. Ja nigdy nie odważyłam się założyć krótkich spodni czy spódniczki, moje uda prezentowały się niczym dwa kawały szynki, a kolana były stanowczo zbyt otłuszczone, by je pokazywać światu. Preferowałam ciuchy luźne i trochę większe, w których nie czułam się jak opięty salceson. Lecz tak naprawdę praktycznie tylko takie ubrania były w moim rozmiarze, myśl o dyskryminacji otyłych pojawiała się w mojej głowie za każdym razem, gdy chciałam zaszaleć na zakupach lub przeglądałam strony internetowe o modzie. Dlaczego ktoś, kto nosi rozmiar 44 lub 46, 48, nie mówiąc o większych, nie ma prawa do posiadania ubrań ładnych i dobrze uszytych? I czemu osoba z rozmiarem 36 może przebierać w dziesiątkach wzorów, krojów i kolorów bluzek, a mi zostają ledwie dwie czarne sztuki, przy których wyświetla się napis „na wyczerpaniu”?
— Nie mogę zajść w ciążę, dlatego muszę schudnąć — wyjaśniłam dokładniej, a kobieta za ladą uśmiechnęła się jakby sama do siebie, wpatrując się w pedantycznie poukładane pudełka.
— Jest coś, co mogę polecić, sama stosowałam kiedyś — odparła.
Wyglądać tak, jak ona? Marzenie! Z tymi smukłymi nadgarstkami i delikatną, długą szyją spokojnie mogłabym zostać modelką, a jej opięte, skromnie okrywające oliwkową skórę ubrania utwierdziły mnie w przekonaniu, że będąc szczupłym można wszystko. Można mieć satysfakcjonującą pracę, udane życie rodzinne, masę przyjaciół, świetny nastrój i sporo energii, ale czy polecany środek poradzi sobie z moimi nadprogramowymi kilogramami? Wątpiłam.Bułka z masłem
Kamila
Usłyszałam, jak klamka delikatnie ulega naporowi i drzwi wejściowe otwierają się. Byłam właśnie w środku jednego z wielu moich ostatnich maratonów filmowych. Wciągnięta i zahipnotyzowana ekranem nie poruszyłam się i ślepo obserwowałam dalej poruszające się postacie. Olek wszedł do mieszkania pewnym krokiem i rzucił swoją marynarkę koło moich nóg, które wyciągnęłam na kanapie pod ciepłym kocem. Tym samym kocem, którym zakrywałam swój wstyd i wściekłość po naszej ostatniej miłości francuskiej, tak bardzo wymuszonej siłą na mnie.
Skorzystał z toalety i udał się do kuchni, nie mówiąc ani słowa, ja również milczałam, udając, że ciągle oglądam telewizję. W rzeczywistości film nagle przestał mnie interesować i prowadziłam bitwy w sobie ważące o tym, co powiem mojemu mężowi i czy będę chciała jeszcze walczyć o to małżeństwo. Podejrzewałam, że on też się nad tą całą sytuacją zastanawiał, a może po prostu nie wiedział, co ma mi powiedzieć po tak wielkim zawodzie, który mi sprawił. Ciekawość wzięła jednak nade mną górę i odezwałam się pierwsza.
— Cześć, już wróciłeś? — spytałam, starając się brzmieć pozytywnie, choć delikatnie żałośnie i słabo.
Wybrałam drogę współczucia, oto ja — biedna, chora żona porzucona przez męża na tydzień, podczas którego wylądowałam w szpitalu, a on nie raczył nawet ode mnie odebrać telefonu. Chciałam, by było mu przykro i by przepraszał, błagał na kolanach o wybaczenie, którego i tak nie dostanie. No chyba, że uda mu się sprawnie wykręcić z tej sytuacji, jak to zresztą wiele razy już robił. Nie bez kozery jest przecież adwokatem. Nie odpowiedział jednak nic, a ja poczułam się tym tak bardzo urażona, że nie mogłam udać, iż nic nie mówiłam. Ostrożnie wstałam i bardzo powoli, chwytając się mebli i ścian podążyłam w kierunku kuchni.
Aleksander smarował właśnie bułki masłem, przez chwilę obserwował mój popis aktorski, ale całkowicie go zignorował i ponownie skupił się na pieczywie. Coraz bardziej pragnęłam, by czuł się winny i przepraszał, ale wątpiłam w to, że zniży się do tego poziomu, nawet jeśli jego sumienie będzie mu to nakazywać. Był przecież mecenasem, władcą i panem, któremu jego kobieta powinna padać do stóp i całować je, a nie on — nieomylny, wszechwiedzący i wyniosły mężczyzna ze swoimi zasadami i drobnymi zachciankami, jak gwałt na żonie, która nie chciała wziąć do ust jego członka.
— Zrobisz mi też kanapkę? — spytałam po dłuższej chwili sapania i opierania się o lodówkę.
— Jeśli chcesz — odparł i sięgnął do chlebaka po jeszcze jedną bułkę.
Tak naprawdę wcale nie byłam głodna, ale chciałam, żeby powiedział cokolwiek, by mnie zauważył. Nie zawahałam się nawet przed oszustwem, żeby wzbudzić jego zimne serce. Oparłam obie dłonie o blat zaraz koło niego i opuściłam głowę, oddychając głośno i szybko.
— Wszystko w porządku? — zapytał i chwycił mnie za ramię.
— Słabo mi, możesz pomóc mi dojść do kanapy? — odpowiedziałam cichutko, a mój głos drżał i załamywał się pomiędzy kolejnymi, ciężkimi oddechami.
— Nie powinnaś wstawać — oznajmił, gdy przykrywał mnie kocem. — Odpoczywaj.
— Miałam krwotok, myślałam, że znów… — urwałam, nie chciałam kończyć tego zdania.
— Wiem, czytałem twoje SMS-y.
— To dlaczego nie oddzwoniłeś? — zarzuciłam mu, ale podniosłam głos, co mógł odebrać jako przejaw siły, więc oparłam głowę o poduszkę i ze świstem wypuściłam powietrze.
— Wiedziałem, że mama się tobą zajmie, a ja byłem zajęty — skwitował i już chciał wyjść do kuchni.
— Praca ważniejsza niż ja.