Smak szczęścia - ebook
Smak szczęścia - ebook
WCIGAJCA OPOWIEŚĆ O SILE PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI Mia wraca do zdrowia i znów może cieszyć się każdym dniem. Kiedy dowiaduje się, że zawdzięcza to Williamowi, chce się z nim spotkać. Przyjeżdża do Londynu, gdzie widzi Williama z inną kobietą. Rozczarowana dziewczyna wraca do Bostonu i postanawia zacząć wspólne życie z Aaronem. ?
Czy William będzie chciał odzyskać miłość Mii? ?
Czy ?przypadkowe? spotkanie we włoskiej winnicy będzie okazją do wyjaśnienia nieporozumień? ?
Czy magia Zakynthos wciąż działa?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-321-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Listopad 2013 r.
William otworzył butelkę Verdei Callinico i rozlał je do kieliszków. Wino miało dojrzałą słomkową barwę, lśniło w półmroku. Mężczyzna skosztował go. Poczuł uwalniający się na podniebieniu wachlarz smaków podkreślony wyraźną nutą kwasowości.
Uśmiechnął się. Ten smak przywołał najpiękniejsze wspomnienia z Zakynthos. Cudowne chwile spędzone z Mią. Jakże było wtedy pięknie… Rozgrzany piasek parzył w stopy, a we włosy wplątywały się niesione przez wiatr płatki oleandrów. Na to wspomnienie zareagował głębokim westchnieniem. Nie namyślając się długo, postanowił zapytać Miriam o pewną nurtującą go myśl:
– Myślisz, że wino ma dźwięk?
Kobieta uniosła brwi ze zdziwienia, po czym wzruszyła ramionami, czekając, aż William sam udzieli sobie odpowiedzi.
– Bo jeśli tak, to wybrzmiewa ono echem przeszłości. – Rozmarzył się. – Niektóre wina przypominają piosenki – lekkie, przyjemne, choć na krótko zapadające w pamięć. Inne zaś są jak utwory Bacha – głębokie, nieprzewidywalne, poruszające czułą strunę w sercu… Czyż to nie jest niesamowite?
Miriam sprawiała wrażenie zamyślonej.
– Wszystko w porządku? – Głos mężczyzny zadrżał.
– To tylko wzruszenie – odparła. – Po prostu… Długo czekałam na moment, gdy wreszcie usłyszę prawdziwego ciebie, Will. – Ujęła jego dłoń i spojrzała mu głęboko w oczy. – Znów odczuwasz wszystko intensywniej, patrzysz głębiej. Nie wiem, czy to zasługa wina – roześmiała się – czy…
– Miłości – dokończył.1
Koniec listopada –
początek grudnia 2013 r.
Tamtego wieczoru Mii wydawało się, że Boston całkowicie zmienił swój listopadowy krajobraz. Jej zdaniem widok budynków z czerwonej cegły przestał być monotonny, a zgaszone światła w oknach – zasmucające.
Zaczęła nagle dostrzegać subtelne piękno amerykańskiej jesieni, która powoli ustępowała miejsca uroczo zapowiadającej się zimie. Z uśmiechem na twarzy i roziskrzonymi oczami oglądała przez szybę taksówki drzewa – smukłe, ozdobione złotymi lampkami. Majestatyczne latarnie oświetlały ceglane kamieniczki z zielonkawymi drzwiami i oknami.
Jest dla mnie nadzieja – pomyślała i jeszcze mocniej przytuliła twarz do szyby. W jednym z okien mijanego domu ujrzała oświetlony blaskiem kominka pokój, a w nim starszego mężczyznę pochylonego nad czymś, co trzymał w dłoniach. Mia pomyślała, że mogła to być książka. Bez chwili namysłu wyjęła z torebki swoją. Przesunęła palcem po okładce. Następnie otworzyła na ostatniej stronie i po raz kolejny tego dnia przeczytała epilog. Zatrzymała się na słowach:
Najdroższa, to Ty mnie uratowałaś. Dzięki Tobie zaakceptowałem fakt, że mojej Rose już od pięciu lat nie ma na tym świecie. Ale jesteś Ty… N. Jak Niezapomniana. Jak Najważniejsza. Jak Nadzieja.
Te słowa od kilku godzin były obecne w jej głowie, wyzwalając radość, coraz większą tęsknotę, ale też strach. Tak, bała się. To, że Will ją kocha i zadedykował jej ostatnie strony swojej powieści, poniekąd ją przerażało. A jeżeli się rozczaruje? Co jeśli nie dojrzy w niej już N. tylko zwykłą dziewczynę z Bostonu, która do niedawna zmagała się ze śmiertelną chorobą? Co, jeśli cały urok mężczyzny, z którym spędziła zaledwie kilkanaście wspaniałych dni, pryśnie, gdy tylko się spotkają? Czy będzie dla niej miły, czy znów urazi ją swoją impertynencją? Czy jego zachowanie pozwoli jej uwierzyć, że uczucie między nimi nie jest zwykłą fascynacją, a prawdziwą miłością?
Westchnęła. Od momentu rozstania nieustannie wspominała wspólnie spędzone chwile. Raz śmiała się, innym razem płakała. Za wszelką cenę próbowała o nim zapomnieć, jednak nie potrafiła. Ilekroć bowiem przypominała sobie jego tchórzostwo i cynizm, jednocześnie, niezależnie od siebie samej, dostrzegała w nim inne cechy, które czyniły go kimś wyjątkowym. Mężczyzną jej marzeń.
(…) mogę jedynie powiedzieć, że ofiarowałem Ci wtedy coś cenniejszego niż moje serce. Coś, co i Ty także nieświadomie dałaś mnie. Drugie życie.
Mia wzruszyła się, czytając to wyznanie. William był nie tylko mężczyzną jej marzeń, ale także DAWCĄ. Oddając szpik, podarował jej życie. Każdego dnia po obudzeniu, biorąc głęboki oddech, myślała o tym, jak wielki dar otrzymała, i ten pierwszy oddech o poranku dedykowała Williamowi.
– Wiesz, jakikolwiek by był ten twój Anglik – powiedziała kilka godzin wcześniej jej przyjaciółka Caroline – zrobił dla ciebie coś wyjątkowego. Tchnął w ciebie życie.
Na to wspomnienie Mia uchyliła szybę w taksówce i zaczerpnęła powietrza. Czuła, że oddycha miłością, że to cudowne uczucie opanowało całe jej ciało. Roześmiała się z niedowierzaniem, gdy poczuła zapach kwiatów.
– Jak to? O tej porze?
Po chwili spostrzegła, że drzwi mijanej perfumerii są otwarte. Zrozumiała wtedy, skąd pochodził ten delikatny aromat. Ulotny, choć niezwykły. Prawdziwy zapach szczęścia.
30 listopada, godzina 21.20. Samolot właśnie wzbił się w powietrze. Łagodnie poszybował w stronę chmur, aż wreszcie, zawieszony gdzieś pośród pierzastych obłoków, rozpoczął płynny lot.
Mia zajęła miejsce przy szybie. Obok niej siedziało małżeństwo, które nieustannie wymieniało się uszczypliwymi uwagami. Jednak jej zupełnie to nie przeszkadzało – patrzyła tylko sennym wzrokiem na krajobraz przypominający czarną otchłań z kilkoma jasnymi punkcikami i rozmyślała o Williamie. Niespodziewanie przez jej głowę przemknęła myśl o Aaronie, przyjacielu z pracy, który w ostatnich dniach stał się jej bardzo bliski, a któremu dała złudną nadzieję na to, że stworzą prawdziwy związek.
Muszę wyznać mu prawdę. Za długo go zwodziłam – postanowiła.
Oderwała wzrok od szyby i usiadła wygodniej w fotelu. Wiedziała, że czeka ją długi lot, dlatego postanowiła zasnąć i tym samym uspokoić myśli krążące w jej głowie.
Następnego dnia Mia po wielogodzinnej podróży czuła ogromne zmęczenie. Leniwie wstała z łóżka, ruszyła do łazienki i spojrzała w lustro.
Jak ja się pokażę Williamowi w takim stanie? – pomyślała.
Wzięła szybki prysznic. Z każdą chwilą odzyskiwała siły. Nie mogła doczekać się spotkania z ukochanym. W pośpiechu opuściła hotel i taksówką pojechała do wydawnictwa, w którym Will publikował swoje książki. Wierzyła, że tam go zastanie.
Niebawem znalazła się przed starą londyńską kamienicą. Podekscytowana weszła do środka. Zobaczyła wielu ludzi pracujących przy swoich stanowiskach, ale wśród ich twarzy nie rozpoznała tej znajomej. Wreszcie zapytała sekretarkę o Williama Garta.
– Wyszedł piętnaście minut temu do kafejki za rogiem. Tam go pani znajdzie – odparła uprzejmie.
– Dziękuję – szepnęła i ruszyła we wskazanym przez kobietę kierunku.
Szła szybkim krokiem. Po chwili przyśpieszyła i zaczęła biec. Deszcz moczył jej włosy i ubranie, zimny wiatr powodował, że drżała. Jeszcze chwila – przekonywała samą siebie.
– Zaraz tam będę. – W pewnym momencie poślizgnęła się i cudem uniknęła upadku. Nagle zobaczyła to miejsce. Urocza kawiarenka ozdobiona świątecznymi dekoracjami wręcz zapraszała, by wejść do środka…
On musi tu być – westchnęła pełna nadziei.
I był. Siedział przy stoliku przy oknie obok jakiejś kobiety. Mię poruszył jego widok. Zanim weszła do środka, postanowiła przyjrzeć mu się chwilę. Prezentował się znakomicie. Wciąż miał tę samą wyszukaną manierę i budzącą respekt postawę. Siedząca obok niego kobieta była niezwykle atrakcyjna, wydawała się tak samo elegancka i dystyngowana jak on. Nagle, zupełnie niespodziewanie, chwyciła go za rękę i nachyliła się w jego stronę. Mia czuła, że coś ściska ją w gardle.
– Niemożliwe – szepnęła drżącym głosem.
Spuściła na moment wzrok, by za chwilę znów spojrzeć w tamtym kierunku. Oniemiała, widząc Williama całującego się ze swoją towarzyszką. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Ten pocałunek… Trwał i trwał, a z każdą chwilą wyciskał coraz większe piętno na sercu Mii, ranił jej duszę, targał emocjami. Dlaczego był taki namiętny? Dlaczego w ogóle miał miejsce? – pytała samą siebie, stojąc na środku drogi, bezradna jak małe dziecko. Muszę iść… – pomyślała i ruszyła z miejsca, kilkakrotnie oglądając się za siebie. Szła chwiejnym krokiem. Dokąd? Nie wiedziała. Jeszcze nigdy nie czuła się taka zraniona, zawiedziona, upokorzona…
Nie przestawała płakać. Przechodnie pytali, co się stało, czy mogą w czymś pomóc, ale Mia tylko odmownie kręciła głową. Na rogu jednej z ulic kucnęła pod ścianą piekarni. Schowała twarz w dłoniach, próbując zapomnieć o wszystkim, wymazać z pamięci ten pocałunek. A może to wcale nie był William? – łudziła się. Nie… To był on. Wszędzie poznałaby te oczy, ten uśmiech. Dlaczego całował się z inną kobietą, skoro napisał, że kocha tylko ją? Tysiące gorączkowych myśli pojawiało się w jej głowie.
Odsunęła dłonie od twarzy i położyła ręce na kolanach, które tak samo jak usta drżały z zimna. W pewnym momencie zobaczyła nad sobą starszą panią, która wyciągnęła do niej rękę i zaprosiła ją do środka. Usiadły przy stoliku na tyłach piekarni.
– Wszystko się ułoży – szepnęła do Mii tajemnicza kobieta. – Cokolwiek się stało, nie jest warte twoich łez.
– Ale… – urwała roztrzęsionym głosem i pod wpływem niewyjaśnionego impulsu przytuliła się do niej. – Dziękuję.
Angielka pogłaskała ją po głowie.
– Chcesz coś zjeść? Na pewno jesteś głodna.
– To bardzo miłe z pani strony, ale nie trzeba. – Mia przełknęła nerwowo ślinę i na moment zwiesiła wzrok. – Lepiej, żebym wróciła do hotelu.
– Nie jesteś stąd? – zapytała kobieta łagodnym tonem.
– Przyleciałam z Ameryki, by spotkać się z mężczyzną, którego kocham. – Jej rozmówczyni otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. – Ale najwyraźniej on już sobie znalazł kogoś innego – wyznała z rezygnacją w głosie.
– Aż zza oceanu? Naprawdę musisz go kochać.
– O, tak. – Spojrzała na nią tak przeraźliwie smutnymi oczami, że starsza kobieta się wzdrygnęła. Przeprosiła ją na moment i poszła w kierunku wieszaka, skąd wzięła swój parasol i przekazała go Mii.
– Przyda ci się. Na zewnątrz mocno pada.
– Dziękuję. Muszę już iść. Jeszcze raz bardzo pani dziękuję.
– Czekaj. – Kobieta chwyciła ją za dłoń. – Poradzisz sobie?
Mia skinęła głową.
– Powodzenia – dodała Angielka i ze smutkiem patrzyła na oddalającą się kruchą postać.
William stanął w pobliżu Tower Bridge i przygarnął do siebie Barneya.
– Pamiętasz jeszcze Rose? – Usłyszawszy to imię, pies wyrwał się z objęć mężczyzny i zaczął niespokojnie chodzić dookoła. – Ach, tak, o niej nie da się zapomnieć…
Westchnął. Niebo przybierało barwy podobne do tych na obrazie Claude’a Moneta Impresja. Wschód słońca. Powietrze o tej porze było zimne, rozedrgane. Blask latarni oświetlał aleję, Tamizę i Tower Bridge.
– Rose już nie ma, piesku – Will odezwał się ponownie do Barneya, który wciąż niespokojnie szukał swojej pani. – Odeszła! Słyszysz? Przestań jej szukać. Nie znajdziesz jej, spróbuj to pojąć. – Mężczyzna wpadł w rozpacz. – Ona nie wróci… Nie żyje…
Po chwili zamilkł. Obdarzył Barneya przepraszającym spojrzeniem i zbliżył się w jego stronę. Kucnął i pogłaskał go po wilgotnym od śniegu łbie.
– Ludzie odchodzą tak szybko, niepostrzeżenie – powiedział. Barney nie wykazywał jednak zainteresowania jego monologiem. – Życie jest zaledwie mgnieniem, przelotnym wiatrem, który raz zaszeleści, po czym znika w bliżej nieodgadnionej przestrzeni – zamyślił się. – A mimo to ma nieocenioną wartość. Rose o tym doskonale wiedziała. Dlatego walczyła do końca. Nie poddawała się do ostatniej chwili. Chciała żyć.
Chciała żyć – powtórzył w myślach.
Will przypomniał sobie promienną twarz zmarłej narzeczonej. Uśmiechnął się na wspomnienie jej roziskrzonych oczu i delikatnie uniesionych kącików ust. Miała w sobie tyle siły, wytrwałości i miłości. Jej dłonie emanowały ciepłem. Za każdym razem, gdy dotykała nimi twarzy Williama, mężczyzna czuł, jak jego na siłę zachowywany spokój ustępuje miejsca wzruszeniu i ogromnemu cierpieniu.
Teraz wydawał się już pogodzony z losem. Wierzył, że gdziekolwiek przebywa dusza Rose, jest szczęśliwa. Odkąd zostawił jej zdjęcie w kapliczce na Zakynthos, wierzył, że tam jest, wolna od cierpienia, pozbawiona ziemskich zmartwień. Wyobrażał sobie, że każdego dnia upaja się czarem greckiej wyspy, odurza zapachem kwiatów. Piękno rozległych winnic, gajów oliwnych porusza jej serce, zaś symfonia morza i świst wiatru znad gór wprowadzają ją w stan uniesienia. Uważał, że tam odnalazła swoje miejsce.
Ja też chcę je odnaleźć – pomyślał. – U boku Mii…
Mia była muzą, wyzwaniem, niespodzianką. Uosabiała radość i ból. Raz swoim zachowaniem przypominała mu zmarłą narzeczoną, innym razem sprawiała, że niemal całkowicie zapominał o cierpieniu, jakie spowodowało odejście Rose. William czuł, że z nią mógłby rozpocząć nowe życie, zasmakować szczęścia. Odnosił wrażenie, że uczucie do niej jest czymś więcej niż fatalnym zauroczeniem, ukrytym pragnieniem zaznania czegoś niezwykłego. Wierzył, że to miłość. Taka, która zrodziła się z bólu, samotności i tęsknoty.
Chciał więc o nią zawalczyć, nie poddawać się, tak jak było w przypadku Rose, kiedy, przerażony chorobą, w ostatnich chwilach jej życia niewystarczająco o nią dbał. Nie chciał znów popełnić tego błędu i stracić tak rzadkiej szansy na prawdziwą miłość. Właśnie dlatego postanowił w swojej najnowszej książce poświęcić epilog Mii. Ująć w słowach to, co do niej czuje.
– Myślisz, że Mia miała już w rękach moją książkę? – zagaił do Barneya, który nie zwracając uwagi na właściciela, nurkował w śniegu i przeżywał niewiarygodną rozkosz.
Gdy nastał późny wieczór, Will zaczął iść z psem do mieszkania. W trakcie ich leniwego spaceru kontemplował przyrodę. Biel pokrywająca Londyn kontrastowała z głęboką czernią nieba. Śnieg zsypujący się z gałęzi drzew delikatnie oprószał znajdujące się w pobliżu ławki. Głuchy szum wiatru przypominał łagodny szept, innym razem przemieniał się w przenikający świst.
William z rozbawieniem patrzył na Barneya, który jak zawsze sprawiał wrażenie zafascynowanego otaczającym go światem. Przed wejściem do domu przytulił go z całych sił.
– Wiesz, Barney, należy ci się za ten spacer coś dobrego. Może wołowina?
Usłyszawszy to, pies podniósł uszy do góry, a w jego oczach pojawił się błysk.
– Wiedziałem, że będziesz zachwycony – mruknął Will.
Przygotował więc dla niego obiecany specjał, po czym poświęcił się pracy. Kontynuował pisanie nowej powieści. Czuł satysfakcję z tego, że wena go nie opuszcza i może dalej tworzyć. Po pewnym czasie, przerwał pisanie i włączył w telefonie piosenkę Building a Family Marka Ishama. Wsłuchując się w jej dźwięki, notował swoje spostrzeżenia:
„Building a Family” to nie romantyczna nuta, to nie zlepek melodii, przy których można się przytulać do partnera, jednocześnie patrząc w niebo i oddając się marzeniom. To utwór, który wyzwala emocje, a co za tym idzie, różne taneczne ruchy – zarówno szybkie, nieprzemyślane jak również spokojne, wyważone. Jego konstrukcja przypomina życie wielu z nas – choć na pozór wydaje się harmonijna, to jednak pełna jest muzycznych wtrąceń, zawirowań, niedopowiedzeń.
Kiedy tańczyłem z Mią w takt muzyki, czułem spokój, harmonię wynikającą z naszych płynnych ruchów, ale jednocześnie w moim wnętrzu zaczęło się dziać coś niepokojącego. Utwór ten, tak samo jak uśmiech i oczy Mii, wywołał we mnie wiele sprzecznych emocji, co najważniejsze – sprawił, że w mroku własnych myśli ujrzałem światło nowych wyzwań, możliwości. Przez chwilę uwierzyłem, że jestem gotów otworzyć się na miłość. Ale gdy tylko muzyka ucichła, straciłem wszelką motywację. Mój świat znów stał się głuchy, niemy, pusty.
William przestał pisać. Zerknął na leżącego u jego stóp Barneya, wyraźnie zadowolonego z obfitego posiłku, i postanowił dopełnić swoich obowiązków. Przewertował harmonogram spotkań autorskich, wywiadów do prasy. Odbył kilka rozmów telefonicznych z przedstawicielami różnych placówek kulturalno-oświatowych. Później odebrał niezliczoną ilość e-maili. Z nieskrywaną nadzieją liczył na to, że wśród nich znajdzie się choć jeden od Mii. Tak jednak się nie stało.
Trudno. Muszę być cierpliwy – pomyślał.
Uznał, że chętnie przeczytałby kolejny artykuł w bostońskiej gazecie sygnowany inicjałami MZ. Usiadł wygodnie na kanapie i uśmiechając się co chwilę do zapadającego w sen pupila, rozkoszował się lekturą lokalnej prasy. Zdaniem Williama styl, jakim posługiwała się autorka tekstu, w pełni odzwierciedlał jej charakter, natomiast lekkość pióra świadczyła o swobodzie, z jaką podejmowała różne, nierzadko trudne tematy. Uśmiechnął się.
Gdybym tylko potrafił wyczytać z artykułu to, co N. do mnie czuje – stwierdził w myślach.
W chłodny grudniowy poranek William szedł w kierunku wydawnictwa, by podzielić się z Geraldem rozmaitymi koncepcjami dotyczącymi najnowszej powieści.
Kiedy znalazł się na miejscu, okazało się, że Geralda jeszcze nie ma i najprawdopodobniej zjawi się dopiero po południu. William uznał, że w tym czasie wybierze się z Kirsten do pobliskiej kafejki, by szczegółowo omówić plany promocyjne związane z ostatnio wydaną książką.
Szli wąskimi uliczkami, a śnieg skrzypiał pod ich stopami. Z przydrożnej piekarni dolatywał cudowny zapach świeżego chleba.
– Zaplanowałam twój udział w międzynarodowych targach książki, chciałabym również, abyś poprowadził wykłady z literatury na kilku uczelniach. – Kirsten wpatrywała się w ekran telefonu, na którym wyświetlały się wszelkie informacje, którymi chciała się podzielić z pisarzem. – Może zgodziłbyś się również na organizację spotkań autorskich połączonych z kursem gotowania lub warsztatami literackimi?
– Dobry pomysł – odpowiedział Will z zadowoleniem.
– Jako autor światowego bestsellera – podkreśliła – powinieneś z tego wszystkiego skorzystać. Poza tym zawsze lubiłeś spotkania z czytelnikami. À propos, słyszałam, że zacząłeś pisać nową książkę…
– Tak, zainspirował mnie pewien artykuł w bostońskiej gazecie – odparł, nie mogąc powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
– Czytasz bostońskie gazety? Też mi coś! – prychnęła Kirsten.
– Tęsknię za Mią. Codziennie czytam jej artykuły. Sprawiają, że odnoszę wrażenie, jakbym słyszał jej głos. Ten piękny, dziewczęcy głos.
– Myślałam, że o niej zapomniałeś.
– Jak mógłbym?
– No tak, głupia ja – roześmiała się nerwowo, po czym otworzyła drzwi do kafejki. – Wejdźmy do środka, porozmawiamy.
Usiedli przy stoliku obok okna. Kirsten zamówiła wodę z cytryną, William – café nocciola.
– Nie pijesz już espresso? – zapytała zaskoczona.
– Nie, odkąd poznałem Mię.
– Ech, ta Mia… – Machnęła ręką.
– Czy ty – urwał, niepewny, czy powinien ją o to zapytać – dalej coś do mnie czujesz?
Zwiesiła wzrok.
– Nawet nie wiesz, jak to jest kochać kogoś bez wzajemności – odpowiedziała zrezygnowanym tonem.
– Chyba wiem – szepnął.
Kirsten ostrożnie dotknęła jego dłoni. Powoli podniosła wzrok. Za sprawą nieoczekiwanego impulsu zbliżyła się i go pocałowała. William odsunął się po chwili, zaskoczony jej zachowaniem. Zmierzył ją wzrokiem. Kirsten miała dziwny wyraz twarzy.
– Nic nie poczułam… – Wypuściła powietrze z ulgą. – Żadnej chemii. Kompletnie nic.
– Ja też. – Wzruszył ramionami. – Kiedyś spotkasz mężczyznę swojego życia. Teraz wiesz na pewno, że nie jestem nim ja.
– Dziękuję ci… I przepraszam za to, co zrobiłam. – Czuła, że płonie ze wstydu. – To było bardzo niestosowne. Wiesz – szepnęła. – Może rzeczywiście powinieneś być z Mią…
William upił łyk café nocciola, po czym odpowiedział:
– Ciekawe, czy ona też tak uważa.2
Grudzień 2013 r.
Mia wracała samolotem do Bostonu. Ogarniały ją smutek, złość i niedowierzanie. Przed jej oczami wciąż pojawiała się scena tamtego pocałunku. Próbowała zrozumieć, dlaczego do niego doszło. Wiedziała jednak, że odnalezienie racjonalnego wytłumaczenia jest niemożliwe.
Otworzyła książkę Williama na ostatniej stronie. Przeczytała fragment epilogu. Pokręciła z rezygnacją głową.
On potrafi tylko pięknie pisać – pomyślała. – Wmawiać czytelnikowi, że prawdziwa miłość jest na wyciągnięcie ręki. Co za bzdura!
Mia skierowała wzrok w stronę trzymanej w dłoniach książki. Nie mogąc dłużej znieść jej widoku, wepchnęła ją głęboko do torby podręcznej. Rozejrzała się dookoła. Niespodziewanie dostrzegła kobietę namiętnie czytającą powieść Garta.
– Chcę zapomnieć – westchnęła.
Jednak jej myśli wciąż krążyły wokół Williama. Poczuła się oszukana. Zaczęła nawet podejrzewać, że dla niego była jedynie tymczasową muzą, inspiracją do stworzenia dochodowego dzieła. Ta myśl wywołała w niej niewyobrażalny smutek. Przytuliła twarz do szyby. Zanurzyła się w ciszy i samotności.
Kolejne dni Williama były wypełnione pracą. Mężczyzna w przerwie między spotkaniami autorskimi pisał powieść. Tworzył bohaterkę na wzór Mii. Późnymi wieczorami wracał do mieszkania, wykonywał wiele obowiązków, zanim pozwalał sobie na odpoczynek z Barneyem. Słuchał wtedy muzyki, przeglądał stare fotografie, oddawał się wspomnieniom.
Pewnego dnia po wywiadzie rzece udzielonym telewizji udał się prosto do domu Miriam. Przyjaciółka niezmiernie ucieszyła się na jego widok.
– Chodź do środka, zaparzę ci herbaty – odparła z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Dziękuję. Co u ciebie? – William rozejrzał się po mieszkaniu. Rozczuliła go stojąca na kredensie fotografia Toma, zmarłego męża Miriam, a jego przyjaciela. Obok niej w ozdobnym wazonie stały świeże kwiaty.
– Wszystko dobrze! – Kobieta krzyknęła z kuchni, do której chwilę potem zajrzał Will. – A ty jak się masz? Musisz być bardzo zajęty, skoro ostatnio tak rzadko mnie odwiedzasz.
Skinął głową.
– Te wszystkie spotkania, konferencje, wykłady – wymieniał – pochłaniają cały mój czas.
– Ale jesteś szczęśliwy, prawda?
– Tak. Chyba wreszcie odnalazłem sens życia.
Miriam bez słowa podała mu filiżankę czarnej herbaty z różą. Usiedli przy stole.
– Wiesz, życie jest takie kruche – rozpoczęła niepewnym głosem. Williama zaniepokoiły jej nostalgiczne przemyślenia. – Czas płynie szybko, wraz z nim wszystko się zmienia. – Spojrzała na swoje pomarszczone ręce.
– Tak… Każda chwila, każde słowo – powiedział z trudem – odchodzą do przeszłości. Nie da się zatrzymać czasu, ale można zachować w sobie żywe obrazy. Wspomnienia czyjegoś uśmiechu, spojrzenia. To właśnie pamięć innych ludzi ocala nas od zapomnienia.
Miriam spojrzała na niego z czułością.
– Boję się starości – wyznała.
William nie wiedział, co odpowiedzieć. Westchnął tylko, chwycił ją za rękę i zaproponował, że opowie jej o swojej nowej powieści. Rozmarzył się, mówiąc o głównej bohaterce. Miriam z zaciekawieniem go słuchała, lecz po chwili zasnęła.
– Śpij dobrze – szepnął do niej.
Postanowił czuwać nad nią przez całą noc. Zdawał sobie sprawę, że Miriam jest coraz starsza, a z wiekiem traci siły. Bał się jednak, że wraz z nimi odejdzie także jej ogromna radość życia. Czuł, że nie może na to pozwolić.
Nie martw się, Miriam. Będę zawsze w pobliżu – pomyślał.
Mia weszła do domu. W salonie zastała rodziców.
– Dlaczego się nie odzywałaś, nie odbierałaś telefonów? Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy! – krzyknęła Ginny i pobiegła w jej stronę, lecz po chwili przerażona zastygła.
– Kochanie, co się stało? – zapytał córkę Steven, stając obok żony.
Mia nie wytrzymała i przytuliła się do nich. Z jej oczu popłynęły łzy. Zaczęła głośno szlochać. Steven pogłaskał ją po głowie.
– Cii… Już dobrze. Jesteś z nami – uspokajała ją matka.
– Wszystko się ułoży – dorzucił ojciec.
Słowa rodziców zdawały się jednak nie docierać do Mii. Sercem i myślami była gdzie indziej.
W pewnej chwili wyrwała się z ich objęć i powolnym krokiem poszła do pokoju. Steven i Ginny spojrzeli na siebie pytająco.
– Jak myślisz, co się tam wydarzyło? – odezwała się pierwsza.
– Nie wiem – odpowiedział, załamując ręce.
Wieczorem Steven zapukał do drzwi pokoju Mii. Dziewczyna niechętnie mu otworzyła. Miała opuchnięte od płaczu oczy, a na jej twarzy malowały się ból i rezygnacja.
– Mogę wejść? – zapytał ostrożnie ojciec.
Kiwnęła głową, po czym powędrowała do łóżka. Steven usiadł obok niej.
– Spotkałaś się z Williamem? – zaczął niepewnie. Zatrzymał wzrok na jej zapadniętych, przekrwionych powiekach. Gdy córka odwzajemniła spojrzenie, Steven poczuł przeszywający go dreszcz.
Usłyszawszy to imię, Mia z trudem pohamowała złość. Jej twarz pociemniała.
– Nie przypominaj mi o nim. Nie wymawiaj więcej jego imienia – rzuciła. – Nienawidzę go! Żałuję, że go poznałam.
Steven próbował ją przytulić, ale ona go odepchnęła.
– Zostaw mnie samą. – Odwróciła się i zerknęła w kierunku okna. Padał deszcz.
– Jak chcesz, kochanie – odparł i ruszył w stronę drzwi.
Zanim wyszedł z pokoju, popatrzył na nią kilkakrotnie. Wciąż była jego maleńką i bezbronną ukochaną córeczką.
Mia spojrzała w jego stronę. Chciała coś powiedzieć, ale w tej chwili nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Ogarniała ją rozpacz.
O północy zajrzała do jego pracowni. Był tam, siedział przy biurku i pochylał się nad licznymi papierami. Sięgnęła po krzesło nieopodal i zajęła miejsce obok. Steven posłał jej delikatny uśmiech.
– Pamiętasz, jak lubiłaś tutaj przychodzić, gdy byłaś mała? Chciałaś pracować tak samo jak ja.
Skinęła głową.
– Przepraszam – szepnęła łamiącym się głosem.
– Nie masz za co. – Steven przygarnął ją do siebie. – Choć nie wiem, co wydarzyło się w Londynie – urwał, by zobaczyć jej reakcję – to zdaję sobie sprawę, że jest ci ciężko.
Mia zaczerpnęła powietrza, przymknęła na moment oczy, po czym zaczęła mówić:
– Widziałam go. – Steven szybko zrozumiał, że ma na myśli Williama. – Był z inną kobietą w kawiarni. Całowali się.
Na to wspomnienie znów omal się nie rozpłakała. Ojciec w porę zdążył ją pocieszyć.
– Nie był ciebie wart – odparł mimochodem, nie zastanawiając się nad szablonowością użytych słów.
– Dlaczego mi to zrobił? Dlaczego mnie oszukał? Nie powinnam była jechać do Londynu. Miałam zostać w domu i spędzić ten dzień z tobą, mamą, Aaronem.
– Nie obwiniaj się za to. Zrobiłaś to, co podpowiadało ci serce. Teraz już wiesz, że nie byłabyś szczęśliwa z Williamem.
– Dzięki – uśmiechnęła się blado.
Steven delikatnie dotknął jej policzka, jego twarz wypogodniała.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Na mamę również. Bardzo się o ciebie martwiła, wiesz?
– Wiem, przepraszam.
Steven pokręcił przecząco głową.
– Ja zachowałbym się tak samo. Zaryzykowałbym dla miłości, nawet gdybym wiedział, że nie mam żadnych szans.
Przypomniał sobie zawód, jaki przeżył, gdy dowiedział się, że jego ukochana, obecnie mama Mii, kochała innego. Posłał córce uśmiech pełen smutku. Dziewczyna go nie zauważyła. Patrzyła sennym wzrokiem na plik papierów na biurku ojca, wydawała się nieobecna. Steven wiedział, że wciąż rozmyśla o Williamie. Był na niego wściekły. Chciał mu wymierzyć sprawiedliwość. Nagle jednak przypomniał sobie, że to jemu Mia zawdzięcza życie. Bezsilny, westchnął i założył ręce na piersi.4
23–25 grudnia 2013 r.
Wczesnym rankiem Londyn powoli wybudzał się ze snu, wyłaniał się z gęstej mgły przypominającej tkaninę o mlecznej barwie. Nad miastem wisiało szare niebo. Wiatr szumiał głucho, delikatnie poruszając gałęziami drzew.
Z czasem światło zaczęło docierać do uliczek. Rozbłysły latarnie, które rzucały cienie na masywne, utrzymane w jednym kolorze kamienice. Tylko wąskie zaułki pozostawały nieoświetlone, pogrążone w ciemności, jakby pozbawione życia, nieobecne.
William siedział w kawiarni. Pił czarną herbatę aromatyzowaną kardamonem i goździkami, o intensywnym piernikowym smaku. W myślach układał wiadomość, którą zamierzał przekazać Mii. Po krótkim zastanowieniu wyciągnął z torby laptop, włączył pocztę elektroniczną i zaczął pisać maila, wielokrotnie go korygując. Nie był pewien, jakich słów powinien użyć. Wszystkie wydawały mu się nijakie, pozbawione głębi. Zamyślił się. Spojrzał sennym wzrokiem przed siebie…
Wtedy nagle to poczuł. Niewyjaśnione drgnienie, impuls. Zaczął energicznie stukać palcami w klawiaturę. Litera za literą, słowo za słowem, akapit za akapitem… Im szybciej pisał, tym szybciej biło jego serce. Czuł się tak, jakby wydobywał prawdę ze swojego wnętrza, uwalniał drzemiące głęboko uczucia. Po kilku minutach znieruchomiał. Oderwał palce od klawiatury, wypuścił nagromadzone w płucach powietrze. Zerknął na napisany przez siebie tekst:
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej