Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Smak szczęścia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Smak szczęścia - ebook

WCIGAJCA OPOWIEŚĆ O SILE PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI Mia wraca do zdrowia i znów może cieszyć się każdym dniem. Kiedy dowiaduje się, że zawdzięcza to Williamowi, chce się z nim spotkać. Przyjeżdża do Londynu, gdzie widzi Williama z inną kobietą. Rozczarowana dziewczyna wraca do Bostonu i postanawia zacząć wspólne życie z Aaronem. ?

Czy William będzie chciał odzyskać miłość Mii? ?

Czy ?przypadkowe? spotkanie we włoskiej winnicy będzie okazją do wyjaśnienia nieporozumień? ?

Czy magia Zakynthos wciąż działa?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-321-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Li­sto­pad 2013 r.

Wil­liam otwo­rzył bu­tel­kę Ver­dei Cal­li­ni­co i roz­lał je do kie­lisz­ków. Wino mia­ło doj­rza­łą słom­ko­wą bar­wę, lśni­ło w pół­mro­ku. Męż­czy­zna skosz­to­wał go. Po­czuł uwal­nia­ją­cy się na pod­nie­bie­niu wa­chlarz sma­ków pod­kre­ślo­ny wy­raź­ną nutą kwa­so­wo­ści.

Uśmiech­nął się. Ten smak przy­wo­łał naj­pięk­niej­sze wspo­mnie­nia z Za­kyn­thos. Cu­dow­ne chwi­le spę­dzo­ne z Mią. Jak­że było wte­dy pięk­nie… Roz­grza­ny pia­sek pa­rzył w sto­py, a we wło­sy wplą­ty­wa­ły się nie­sio­ne przez wiatr płat­ki ole­an­drów. Na to wspo­mnie­nie za­re­ago­wał głę­bo­kim wes­tchnie­niem. Nie na­my­śla­jąc się dłu­go, po­sta­no­wił za­py­tać Mi­riam o pew­ną nur­tu­ją­cą go myśl:

– My­ślisz, że wino ma dźwięk?

Ko­bie­ta unio­sła brwi ze zdzi­wie­nia, po czym wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, cze­ka­jąc, aż Wil­liam sam udzie­li so­bie od­po­wie­dzi.

– Bo je­śli tak, to wy­brzmie­wa ono echem prze­szłoś­ci. – Roz­ma­rzył się. – Nie­któ­re wina przy­po­mi­na­ją pio­sen­ki – lek­kie, przy­jem­ne, choć na krót­ko za­pa­da­ją­ce w pa­mięć. Inne zaś są jak utwo­ry Ba­cha – głę­bo­kie, nie­prze­wi­dy­wal­ne, po­ru­sza­ją­ce czu­łą stru­nę w ser­cu… Czyż to nie jest nie­sa­mo­wi­te?

Mi­riam spra­wia­ła wra­że­nie za­my­ślo­nej.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Głos męż­czy­zny za­drżał.

– To tyl­ko wzru­sze­nie – od­par­ła. – Po pro­stu… Dłu­go cze­ka­łam na mo­ment, gdy wresz­cie usły­szę praw­dzi­we­go cie­bie, Will. – Uję­ła jego dłoń i spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy. – Znów od­czu­wasz wszyst­ko in­ten­syw­niej, pa­trzysz głę­biej. Nie wiem, czy to za­słu­ga wina – ro­ze­śmia­ła się – czy…

– Mi­ło­ści – do­koń­czył.1

Ko­niec li­sto­pa­da –
po­czą­tek grud­nia 2013 r.

Tam­te­go wie­czo­ru Mii wy­da­wa­ło się, że Bo­ston cał­ko­wi­cie zmie­nił swój li­sto­pa­do­wy kra­jo­braz. Jej zda­niem wi­dok bu­dyn­ków z czer­wo­nej ce­gły prze­stał być mo­no­ton­ny, a zga­szo­ne świa­tła w oknach – za­smu­ca­ją­ce.

Za­czę­ła na­gle do­strze­gać sub­tel­ne pięk­no ame­ry­kań­skiej je­sie­ni, któ­ra po­wo­li ustę­po­wa­ła miej­sca uro­czo za­po­wia­da­ją­cej się zi­mie. Z uśmie­chem na twa­rzy i roz­iskrzo­ny­mi ocza­mi oglą­da­ła przez szy­bę tak­sów­ki drze­wa – smu­kłe, ozdo­bio­ne zło­ty­mi lamp­ka­mi. Ma­je­sta­tycz­ne la­tar­nie oświe­tla­ły ce­gla­ne ka­mie­nicz­ki z zie­lon­ka­wy­mi drzwia­mi i okna­mi.

Jest dla mnie na­dzie­ja – po­my­śla­ła i jesz­cze moc­niej przy­tu­li­ła twarz do szy­by. W jed­nym z okien mi­ja­ne­go domu uj­rza­ła oświe­tlo­ny bla­skiem ko­min­ka po­kój, a w nim star­sze­go męż­czy­znę po­chy­lo­ne­go nad czymś, co trzy­mał w dło­niach. Mia po­my­śla­ła, że mo­gła to być książ­ka. Bez chwi­li na­my­słu wy­ję­ła z to­reb­ki swo­ją. Prze­su­nę­ła pal­cem po okład­ce. Na­stęp­nie otwo­rzy­ła na ostat­niej stro­nie i po raz ko­lej­ny tego dnia prze­czy­ta­ła epi­log. Za­trzy­ma­ła się na sło­wach:

Naj­droż­sza, to Ty mnie ura­to­wa­łaś. Dzię­ki To­bie za­ak­cep­to­wa­łem fakt, że mo­jej Rose już od pię­ciu lat nie ma na tym świe­cie. Ale je­steś Ty… N. Jak Nie­za­po­mnia­na. Jak Naj­waż­niej­sza. Jak Na­dzie­ja.

Te sło­wa od kil­ku go­dzin były obec­ne w jej gło­wie, wy­zwa­la­jąc ra­dość, co­raz więk­szą tę­sk­no­tę, ale też strach. Tak, bała się. To, że Will ją ko­cha i za­de­dy­ko­wał jej ostat­nie stro­ny swo­jej po­wie­ści, po­nie­kąd ją prze­ra­ża­ło. A je­że­li się roz­cza­ru­je? Co je­śli nie doj­rzy w niej już N. tyl­ko zwy­kłą dziew­czy­nę z Bo­sto­nu, któ­ra do nie­daw­na zma­ga­ła się ze śmier­tel­ną cho­ro­bą? Co, je­śli cały urok męż­czy­zny, z któ­rym spę­dzi­ła za­le­d­wie kil­ka­na­ście wspa­nia­łych dni, pry­śnie, gdy tyl­ko się spo­tka­ją? Czy bę­dzie dla niej miły, czy znów ura­zi ją swo­ją im­per­ty­nen­cją? Czy jego za­cho­wa­nie po­zwo­li jej uwie­rzyć, że uczu­cie mię­dzy nimi nie jest zwy­kłą fa­scy­na­cją, a praw­dzi­wą mi­ło­ścią?

Wes­tchnę­ła. Od mo­men­tu roz­sta­nia nie­ustan­nie wspo­mi­na­ła wspól­nie spę­dzo­ne chwi­le. Raz śmia­ła się, in­nym ra­zem pła­ka­ła. Za wszel­ką cenę pró­bo­wa­ła o nim za­po­mnieć, jed­nak nie po­tra­fi­ła. Ile­kroć bo­wiem przy­po­mi­na­ła so­bie jego tchó­rzo­stwo i cy­nizm, jed­no­cze­śnie, nie­za­leż­nie od sie­bie sa­mej, do­strze­ga­ła w nim inne ce­chy, któ­re czy­ni­ły go kimś wy­jąt­ko­wym. Męż­czy­zną jej ma­rzeń.

(…) mogę je­dy­nie po­wie­dzieć, że ofia­ro­wa­łem Ci wte­dy coś cen­niej­sze­go niż moje ser­ce. Coś, co i Ty tak­że nie­świa­do­mie da­łaś mnie. Dru­gie ży­cie.

Mia wzru­szy­ła się, czy­ta­jąc to wy­zna­nie. Wil­liam był nie tyl­ko męż­czy­zną jej ma­rzeń, ale tak­że DAW­CĄ. Od­da­jąc szpik, po­da­ro­wał jej ży­cie. Każ­de­go dnia po obu­dze­niu, bio­rąc głę­bo­ki od­dech, my­śla­ła o tym, jak wiel­ki dar otrzy­ma­ła, i ten pierw­szy od­dech o po­ran­ku de­dy­ko­wa­ła Wil­lia­mo­wi.

– Wiesz, ja­ki­kol­wiek by był ten twój An­glik – po­wie­dzia­ła kil­ka go­dzin wcze­śniej jej przy­ja­ciół­ka Ca­ro­li­ne – zro­bił dla cie­bie coś wy­jąt­ko­we­go. Tchnął w cie­bie ży­cie.

Na to wspo­mnie­nie Mia uchy­li­ła szy­bę w tak­sów­ce i za­czerp­nę­ła po­wie­trza. Czu­ła, że od­dy­cha mi­ło­ścią, że to cu­dow­ne uczu­cie opa­no­wa­ło całe jej cia­ło. Ro­ze­śmia­ła się z nie­do­wie­rza­niem, gdy po­czu­ła za­pach kwia­tów.

– Jak to? O tej po­rze?

Po chwi­li spo­strze­gła, że drzwi mi­ja­nej per­fu­me­rii są otwar­te. Zro­zu­mia­ła wte­dy, skąd po­cho­dził ten de­li­kat­ny aro­mat. Ulot­ny, choć nie­zwy­kły. Praw­dzi­wy za­pach szczę­ścia.

30 li­sto­pa­da, go­dzi­na 21.20. Sa­mo­lot wła­śnie wzbił się w po­wie­trze. Ła­god­nie po­szy­bo­wał w stro­nę chmur, aż wresz­cie, za­wie­szo­ny gdzieś po­śród pie­rza­stych ob­ło­ków, roz­po­czął płyn­ny lot.

Mia za­ję­ła miej­sce przy szy­bie. Obok niej sie­dzia­ło mał­żeń­stwo, któ­re nie­ustan­nie wy­mie­nia­ło się uszczy­pli­wy­mi uwa­ga­mi. Jed­nak jej zu­peł­nie to nie prze­szka­dza­ło – pa­trzy­ła tyl­ko sen­nym wzro­kiem na kra­jo­braz przy­po­mi­na­ją­cy czar­ną ot­chłań z kil­ko­ma ja­sny­mi punk­ci­ka­mi i roz­my­śla­ła o Wil­lia­mie. Nie­spo­dzie­wa­nie przez jej gło­wę prze­mknę­ła myśl o Aaro­nie, przy­ja­cie­lu z pra­cy, któ­ry w ostat­nich dniach stał się jej bar­dzo bli­ski, a któ­re­mu dała złud­ną na­dzie­ję na to, że stwo­rzą praw­dzi­wy zwią­zek.

Mu­szę wy­znać mu praw­dę. Za dłu­go go zwo­dzi­łam – po­sta­no­wi­ła.

Ode­rwa­ła wzrok od szy­by i usia­dła wy­god­niej w fo­te­lu. Wie­dzia­ła, że cze­ka ją dłu­gi lot, dla­te­go po­sta­no­wi­ła za­snąć i tym sa­mym uspo­ko­ić my­śli krą­żą­ce w jej gło­wie.

Na­stęp­ne­go dnia Mia po wie­lo­go­dzin­nej po­dró­ży czu­ła ogrom­ne zmę­cze­nie. Le­ni­wie wsta­ła z łóż­ka, ru­szy­ła do ła­zien­ki i spoj­rza­ła w lu­stro.

Jak ja się po­ka­żę Wil­lia­mo­wi w ta­kim sta­nie? – po­my­śla­ła.

Wzię­ła szyb­ki prysz­nic. Z każ­dą chwi­lą od­zy­ski­wa­ła siły. Nie mo­gła do­cze­kać się spo­tka­nia z uko­cha­nym. W po­śpie­chu opu­ści­ła ho­tel i tak­sów­ką po­je­cha­ła do wy­daw­nic­twa, w któ­rym Will pu­bli­ko­wał swo­je książ­ki. Wie­rzy­ła, że tam go za­sta­nie.

Nie­ba­wem zna­la­zła się przed sta­rą lon­dyń­ską ka­mie­ni­cą. Pod­eks­cy­to­wa­na we­szła do środ­ka. Zo­ba­czy­ła wie­lu lu­dzi pra­cu­ją­cych przy swo­ich sta­no­wi­skach, ale wśród ich twa­rzy nie roz­po­zna­ła tej zna­jo­mej. Wresz­cie za­py­ta­ła se­kre­tar­kę o Wil­lia­ma Gar­ta.

– Wy­szedł pięt­na­ście mi­nut temu do ka­fej­ki za ro­giem. Tam go pani znaj­dzie – od­par­ła uprzej­mie.

– Dzię­ku­ję – szep­nę­ła i ru­szy­ła we wska­za­nym przez ko­bie­tę kie­run­ku.

Szła szyb­kim kro­kiem. Po chwi­li przy­śpie­szy­ła i za­czę­ła biec. Deszcz mo­czył jej wło­sy i ubra­nie, zim­ny wiatr po­wo­do­wał, że drża­ła. Jesz­cze chwi­la – prze­ko­ny­wa­ła samą sie­bie.

– Za­raz tam będę. – W pew­nym mo­men­cie po­śli­zgnę­ła się i cu­dem unik­nę­ła upad­ku. Na­gle zo­ba­czy­ła to miej­sce. Uro­cza ka­wia­ren­ka ozdo­bio­na świą­tecz­ny­mi de­ko­ra­cja­mi wręcz za­pra­sza­ła, by wejść do środ­ka…

On musi tu być – wes­tchnę­ła peł­na na­dziei.

I był. Sie­dział przy sto­li­ku przy oknie obok ja­kiejś ko­bie­ty. Mię po­ru­szył jego wi­dok. Za­nim we­szła do środ­ka, po­sta­no­wi­ła przyj­rzeć mu się chwi­lę. Pre­zen­to­wał się zna­ko­mi­cie. Wciąż miał tę samą wy­szu­ka­ną ma­nie­rę i bu­dzą­cą re­spekt po­sta­wę. Sie­dzą­ca obok nie­go ko­bie­ta była nie­zwy­kle atrak­cyj­na, wy­da­wa­ła się tak samo ele­ganc­ka i dys­tyn­go­wa­na jak on. Na­gle, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, chwy­ci­ła go za rękę i na­chy­li­ła się w jego stro­nę. Mia czu­ła, że coś ści­ska ją w gar­dle.

– Nie­moż­li­we – szep­nę­ła drżą­cym gło­sem.

Spu­ści­ła na mo­ment wzrok, by za chwi­lę znów spoj­rzeć w tam­tym kie­run­ku. Onie­mia­ła, wi­dząc Wil­lia­ma ca­łu­ją­ce­go się ze swo­ją to­wa­rzysz­ką. Nie mo­gła uwie­rzyć w to, co się dzie­je. Ten po­ca­łu­nek… Trwał i trwał, a z każ­dą chwi­lą wy­ci­skał co­raz więk­sze pięt­no na ser­cu Mii, ra­nił jej du­szę, tar­gał emo­cja­mi. Dla­cze­go był taki na­mięt­ny? Dla­cze­go w ogó­le miał miej­sce? – py­ta­ła samą sie­bie, sto­jąc na środ­ku dro­gi, bez­rad­na jak małe dziec­ko. Mu­szę iść… – po­my­śla­ła i ru­szy­ła z miej­sca, kil­ka­krot­nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Szła chwiej­nym kro­kiem. Do­kąd? Nie wie­dzia­ła. Jesz­cze ni­g­dy nie czu­ła się taka zra­nio­na, za­wie­dzio­na, upo­ko­rzo­na…

Nie prze­sta­wa­ła pła­kać. Prze­chod­nie py­ta­li, co się sta­ło, czy mogą w czymś po­móc, ale Mia tyl­ko od­mow­nie krę­ci­ła gło­wą. Na rogu jed­nej z ulic kuc­nę­ła pod ścia­ną pie­kar­ni. Scho­wa­ła twarz w dło­niach, pró­bu­jąc za­po­mnieć o wszyst­kim, wy­ma­zać z pa­mię­ci ten po­ca­łu­nek. A może to wca­le nie był Wil­liam? – łu­dzi­ła się. Nie… To był on. Wszę­dzie po­zna­ła­by te oczy, ten uśmiech. Dla­cze­go ca­ło­wał się z inną ko­bie­tą, sko­ro na­pi­sał, że ko­cha tyl­ko ją? Ty­sią­ce go­rącz­ko­wych my­śli po­ja­wia­ło się w jej gło­wie.

Od­su­nę­ła dło­nie od twa­rzy i po­ło­ży­ła ręce na ko­la­nach, któ­re tak samo jak usta drża­ły z zim­na. W pew­nym mo­men­cie zo­ba­czy­ła nad sobą star­szą pa­nią, któ­ra wy­cią­gnę­ła do niej rękę i za­pro­si­ła ją do środ­ka. Usia­dły przy sto­li­ku na ty­łach pie­kar­ni.

– Wszyst­ko się uło­ży – szep­nę­ła do Mii ta­jem­ni­cza ko­bie­ta. – Co­kol­wiek się sta­ło, nie jest war­te two­ich łez.

– Ale… – urwa­ła roz­trzę­sio­nym gło­sem i pod wpły­wem nie­wy­ja­śnio­ne­go im­pul­su przy­tu­li­ła się do niej. – Dzię­ku­ję.

An­giel­ka po­gła­ska­ła ją po gło­wie.

– Chcesz coś zjeść? Na pew­no je­steś głod­na.

– To bar­dzo miłe z pani stro­ny, ale nie trze­ba. – Mia prze­łknę­ła ner­wo­wo śli­nę i na mo­ment zwie­si­ła wzrok. – Le­piej, że­bym wró­ci­ła do ho­te­lu.

– Nie je­steś stąd? – za­py­ta­ła ko­bie­ta ła­god­nym to­nem.

– Przy­le­cia­łam z Ame­ry­ki, by spo­tkać się z męż­czy­zną, któ­re­go ko­cham. – Jej roz­mów­czy­ni otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy ze zdu­mie­nia. – Ale naj­wy­raź­niej on już so­bie zna­lazł ko­goś in­ne­go – wy­zna­ła z re­zy­gna­cją w gło­sie.

– Aż zza oce­anu? Na­praw­dę mu­sisz go ko­chać.

– O, tak. – Spoj­rza­ła na nią tak prze­raź­li­wie smut­ny­mi ocza­mi, że star­sza ko­bie­ta się wzdry­gnę­ła. Prze­pro­si­ła ją na mo­ment i po­szła w kie­run­ku wie­sza­ka, skąd wzię­ła swój pa­ra­sol i prze­ka­za­ła go Mii.

– Przy­da ci się. Na ze­wnątrz moc­no pada.

– Dzię­ku­ję. Mu­szę już iść. Jesz­cze raz bar­dzo pani dzię­ku­ję.

– Cze­kaj. – Ko­bie­ta chwy­ci­ła ją za dłoń. – Po­ra­dzisz so­bie?

Mia ski­nę­ła gło­wą.

– Po­wo­dze­nia – do­da­ła An­giel­ka i ze smut­kiem pa­trzy­ła na od­da­la­ją­cą się kru­chą po­stać.

Wil­liam sta­nął w po­bli­żu To­wer Brid­ge i przy­gar­nął do sie­bie Bar­neya.

– Pa­mię­tasz jesz­cze Rose? – Usły­szaw­szy to imię, pies wy­rwał się z ob­jęć męż­czy­zny i za­czął nie­spo­koj­nie cho­dzić do­oko­ła. – Ach, tak, o niej nie da się za­po­mnieć…

Wes­tchnął. Nie­bo przy­bie­ra­ło bar­wy po­dob­ne do tych na ob­ra­zie Clau­de’a Mo­ne­ta Im­pre­sja. Wschód słoń­ca. Po­wie­trze o tej po­rze było zim­ne, ro­ze­dr­ga­ne. Blask la­tar­ni oświe­tlał ale­ję, Ta­mi­zę i To­wer Brid­ge.

– Rose już nie ma, pie­sku – Will ode­zwał się po­now­nie do Bar­neya, któ­ry wciąż nie­spo­koj­nie szu­kał swo­jej pani. – Ode­szła! Sły­szysz? Prze­stań jej szu­kać. Nie znaj­dziesz jej, spró­buj to po­jąć. – Męż­czy­zna wpadł w roz­pacz. – Ona nie wró­ci… Nie żyje…

Po chwi­li za­milkł. Ob­da­rzył Bar­neya prze­pra­sza­ją­cym spoj­rze­niem i zbli­żył się w jego stro­nę. Kuc­nął i po­gła­skał go po wil­got­nym od śnie­gu łbie.

– Lu­dzie od­cho­dzą tak szyb­ko, nie­po­strze­że­nie – po­wie­dział. Bar­ney nie wy­ka­zy­wał jed­nak za­in­te­re­so­wa­nia jego mo­no­lo­giem. – Ży­cie jest za­le­d­wie mgnie­niem, prze­lot­nym wia­trem, któ­ry raz za­sze­le­ści, po czym zni­ka w bli­żej nie­od­gad­nio­nej prze­strze­ni – za­my­ślił się. – A mimo to ma nie­oce­nio­ną war­tość. Rose o tym do­sko­na­le wie­dzia­ła. Dla­te­go wal­czy­ła do koń­ca. Nie pod­da­wa­ła się do ostat­niej chwi­li. Chcia­ła żyć.

Chcia­ła żyć – po­wtó­rzył w my­ślach.

Will przy­po­mniał so­bie pro­mien­ną twarz zmar­łej na­rze­czo­nej. Uśmiech­nął się na wspo­mnie­nie jej roz­iskrzo­nych oczu i de­li­kat­nie unie­sio­nych ką­ci­ków ust. Mia­ła w so­bie tyle siły, wy­trwa­ło­ści i mi­ło­ści. Jej dło­nie ema­no­wa­ły cie­płem. Za każ­dym ra­zem, gdy do­ty­ka­ła nimi twa­rzy Wil­lia­ma, męż­czy­zna czuł, jak jego na siłę za­cho­wy­wa­ny spo­kój ustę­pu­je miej­sca wzru­sze­niu i ogrom­ne­mu cier­pie­niu.

Te­raz wy­da­wał się już po­go­dzo­ny z lo­sem. Wie­rzył, że gdzie­kol­wiek prze­by­wa du­sza Rose, jest szczę­śli­wa. Od­kąd zo­sta­wił jej zdję­cie w ka­plicz­ce na Za­kyn­thos, wie­rzył, że tam jest, wol­na od cier­pie­nia, po­zba­wio­na ziem­skich zmar­twień. Wy­obra­żał so­bie, że każ­de­go dnia upa­ja się cza­rem grec­kiej wy­spy, odu­rza za­pa­chem kwia­tów. Pięk­no roz­le­głych win­nic, ga­jów oliw­nych po­ru­sza jej ser­ce, zaś sym­fo­nia mo­rza i świst wia­tru znad gór wpro­wa­dza­ją ją w stan unie­sie­nia. Uwa­żał, że tam od­na­la­zła swo­je miej­sce.

Ja też chcę je od­na­leźć – po­my­ślał. – U boku Mii…

Mia była muzą, wy­zwa­niem, nie­spo­dzian­ką. Uosa­bia­ła ra­dość i ból. Raz swo­im za­cho­wa­niem przy­po­mi­na­ła mu zmar­łą na­rze­czo­ną, in­nym ra­zem spra­wia­ła, że nie­mal cał­ko­wi­cie za­po­mi­nał o cier­pie­niu, ja­kie spo­wo­do­wa­ło odej­ście Rose. Wil­liam czuł, że z nią mógł­by roz­po­cząć nowe ży­cie, za­sma­ko­wać szczę­ścia. Od­no­sił wra­że­nie, że uczu­cie do niej jest czymś wię­cej niż fa­tal­nym za­uro­cze­niem, ukry­tym pra­gnie­niem za­zna­nia cze­goś nie­zwy­kłe­go. Wie­rzył, że to mi­łość. Taka, któ­ra zro­dzi­ła się z bólu, sa­mot­no­ści i tę­sk­no­ty.

Chciał więc o nią za­wal­czyć, nie pod­da­wać się, tak jak było w przy­pad­ku Rose, kie­dy, prze­ra­żo­ny cho­ro­bą, w ostat­nich chwi­lach jej ży­cia nie­wy­star­cza­ją­co o nią dbał. Nie chciał znów po­peł­nić tego błę­du i stra­cić tak rzad­kiej szan­sy na praw­dzi­wą mi­łość. Wła­śnie dla­te­go po­sta­no­wił w swo­jej naj­now­szej książ­ce po­świę­cić epi­log Mii. Ująć w sło­wach to, co do niej czu­je.

– My­ślisz, że Mia mia­ła już w rę­kach moją książ­kę? – za­ga­ił do Bar­neya, któ­ry nie zwra­ca­jąc uwa­gi na wła­ści­cie­la, nur­ko­wał w śnie­gu i prze­ży­wał nie­wia­ry­god­ną roz­kosz.

Gdy na­stał póź­ny wie­czór, Will za­czął iść z psem do miesz­ka­nia. W trak­cie ich le­ni­we­go spa­ce­ru kon­tem­plo­wał przy­ro­dę. Biel po­kry­wa­ją­ca Lon­dyn kon­tra­sto­wa­ła z głę­bo­ką czer­nią nie­ba. Śnieg zsy­pu­ją­cy się z ga­łę­zi drzew de­li­kat­nie opró­szał znaj­du­ją­ce się w po­bli­żu ław­ki. Głu­chy szum wia­tru przy­po­mi­nał ła­god­ny szept, in­nym ra­zem prze­mie­niał się w prze­ni­ka­ją­cy świst.

Wil­liam z roz­ba­wie­niem pa­trzył na Bar­neya, któ­ry jak za­wsze spra­wiał wra­że­nie za­fa­scy­no­wa­ne­go ota­cza­ją­cym go świa­tem. Przed wej­ściem do domu przy­tu­lił go z ca­łych sił.

– Wiesz, Bar­ney, na­le­ży ci się za ten spa­cer coś do­bre­go. Może wo­ło­wi­na?

Usły­szaw­szy to, pies pod­niósł uszy do góry, a w jego oczach po­ja­wił się błysk.

– Wie­dzia­łem, że bę­dziesz za­chwy­co­ny – mruk­nął Will.

Przy­go­to­wał więc dla nie­go obie­ca­ny spe­cjał, po czym po­świę­cił się pra­cy. Kon­ty­nu­ował pi­sa­nie no­wej po­wieś­ci. Czuł sa­tys­fak­cję z tego, że wena go nie opusz­cza i może da­lej two­rzyć. Po pew­nym cza­sie, prze­rwał pi­sa­nie i włą­czył w te­le­fo­nie pio­sen­kę Bu­il­ding a Fa­mi­ly Mar­ka Isha­ma. Wsłu­chu­jąc się w jej dźwię­ki, no­to­wał swo­je spo­strze­że­nia:

„Bu­il­ding a Fa­mi­ly” to nie ro­man­tycz­na nuta, to nie zle­pek me­lo­dii, przy któ­rych moż­na się przy­tu­lać do part­ne­ra, jed­no­cze­śnie pa­trząc w nie­bo i od­da­jąc się ma­rze­niom. To utwór, któ­ry wy­zwa­la emo­cje, a co za tym idzie, róż­ne ta­necz­ne ru­chy – za­rów­no szyb­kie, nie­prze­my­śla­ne jak rów­nież spo­koj­ne, wy­wa­żo­ne. Jego kon­struk­cja przy­po­mi­na ży­cie wie­lu z nas – choć na po­zór wy­da­je się har­mo­nij­na, to jed­nak peł­na jest mu­zycz­nych wtrą­ceń, za­wi­ro­wań, nie­do­po­wie­dzeń.

Kie­dy tań­czy­łem z Mią w takt mu­zy­ki, czu­łem spo­kój, har­mo­nię wy­ni­ka­ją­cą z na­szych płyn­nych ru­chów, ale jed­no­cze­śnie w moim wnę­trzu za­czę­ło się dziać coś nie­po­ko­ją­ce­go. Utwór ten, tak samo jak uśmiech i oczy Mii, wy­wo­łał we mnie wie­le sprzecz­nych emo­cji, co naj­waż­niej­sze – spra­wił, że w mro­ku wła­snych my­śli uj­rza­łem świa­tło no­wych wy­zwań, moż­li­wo­ści. Przez chwi­lę uwie­rzy­łem, że je­stem go­tów otwo­rzyć się na mi­łość. Ale gdy tyl­ko mu­zy­ka uci­chła, stra­ci­łem wszel­ką mo­ty­wa­cję. Mój świat znów stał się głu­chy, nie­my, pu­sty.

Wil­liam prze­stał pi­sać. Zer­k­nął na le­żą­ce­go u jego stóp Bar­neya, wy­raź­nie za­do­wo­lo­ne­go z ob­fi­te­go po­sił­ku, i po­sta­no­wił do­peł­nić swo­ich obo­wiąz­ków. Prze­wer­to­wał har­mo­no­gram spo­tkań au­tor­skich, wy­wia­dów do pra­sy. Od­był kil­ka roz­mów te­le­fo­nicz­nych z przed­sta­wi­cie­la­mi róż­nych pla­có­wek kul­tu­ral­no-oświa­to­wych. Póź­niej ode­brał nie­zli­czo­ną ilość e-ma­ili. Z nie­skry­wa­ną na­dzie­ją li­czył na to, że wśród nich znaj­dzie się choć je­den od Mii. Tak jed­nak się nie sta­ło.

Trud­no. Mu­szę być cier­pli­wy – po­my­ślał.

Uznał, że chęt­nie prze­czy­tał­by ko­lej­ny ar­ty­kuł w bo­stoń­skiej ga­ze­cie sy­gno­wa­ny ini­cja­ła­mi MZ. Usiadł wy­god­nie na ka­na­pie i uśmie­cha­jąc się co chwi­lę do za­pa­da­ją­ce­go w sen pu­pi­la, roz­ko­szo­wał się lek­tu­rą lo­kal­nej pra­sy. Zda­niem Wil­lia­ma styl, ja­kim po­słu­gi­wa­ła się au­tor­ka tek­stu, w peł­ni od­zwier­cie­dlał jej cha­rak­ter, na­to­miast lek­kość pió­ra świad­czy­ła o swo­bo­dzie, z jaką po­dej­mo­wa­ła róż­ne, nie­rzad­ko trud­ne te­ma­ty. Uśmiech­nął się.

Gdy­bym tyl­ko po­tra­fił wy­czy­tać z ar­ty­ku­łu to, co N. do mnie czu­je – stwier­dził w my­ślach.

W chłod­ny gru­dnio­wy po­ra­nek Wil­liam szedł w kie­run­ku wy­daw­nic­twa, by po­dzie­lić się z Ge­ral­dem roz­ma­ity­mi kon­cep­cja­mi do­ty­czą­cy­mi naj­now­szej po­wie­ści.

Kie­dy zna­lazł się na miej­scu, oka­za­ło się, że Ge­ral­da jesz­cze nie ma i naj­praw­do­po­dob­niej zja­wi się do­pie­ro po po­łu­dniu. Wil­liam uznał, że w tym cza­sie wy­bie­rze się z Kir­sten do po­bli­skiej ka­fej­ki, by szcze­gó­ło­wo omó­wić pla­ny pro­mo­cyj­ne zwią­za­ne z ostat­nio wy­da­ną książ­ką.

Szli wą­ski­mi ulicz­ka­mi, a śnieg skrzy­piał pod ich sto­pa­mi. Z przy­droż­nej pie­kar­ni do­la­ty­wał cu­dow­ny za­pach świe­że­go chle­ba.

– Za­pla­no­wa­łam twój udział w mię­dzy­na­ro­do­wych tar­gach książ­ki, chcia­ła­bym rów­nież, abyś po­pro­wa­dził wy­kła­dy z li­te­ra­tu­ry na kil­ku uczel­niach. – Kir­sten wpa­try­wa­ła się w ekran te­le­fo­nu, na któ­rym wy­świe­tla­ły się wszel­kie in­for­ma­cje, któ­ry­mi chcia­ła się po­dzie­lić z pi­sa­rzem. – Może zgo­dził­byś się rów­nież na or­ga­ni­za­cję spo­tkań au­tor­skich po­łą­czo­nych z kur­sem go­to­wa­nia lub warsz­ta­ta­mi li­te­rac­ki­mi?

– Do­bry po­mysł – od­po­wie­dział Will z za­do­wo­le­niem.

– Jako au­tor świa­to­we­go be­st­sel­le­ra – pod­kre­śli­ła – po­wi­nie­neś z tego wszyst­kie­go sko­rzy­stać. Poza tym za­wsze lu­bi­łeś spo­tka­nia z czy­tel­ni­ka­mi. À pro­pos, sły­sza­łam, że za­czą­łeś pi­sać nową książ­kę…

– Tak, za­in­spi­ro­wał mnie pe­wien ar­ty­kuł w bo­stoń­skiej ga­ze­cie – od­parł, nie mo­gąc po­wstrzy­mać się od sze­ro­kie­go uśmie­chu.

– Czy­tasz bo­stoń­skie ga­ze­ty? Też mi coś! – prych­nę­ła Kir­sten.

– Tę­sk­nię za Mią. Co­dzien­nie czy­tam jej ar­ty­ku­ły. Spra­wia­ją, że od­no­szę wra­że­nie, jak­bym sły­szał jej głos. Ten pięk­ny, dziew­czę­cy głos.

– My­śla­łam, że o niej za­po­mnia­łeś.

– Jak mógł­bym?

– No tak, głu­pia ja – ro­ze­śmia­ła się ner­wo­wo, po czym otwo­rzy­ła drzwi do ka­fej­ki. – Wejdź­my do środ­ka, po­roz­ma­wia­my.

Usie­dli przy sto­li­ku obok okna. Kir­sten za­mó­wi­ła wodę z cy­try­ną, Wil­liam – café noc­cio­la.

– Nie pi­jesz już espres­so? – za­py­ta­ła za­sko­czo­na.

– Nie, od­kąd po­zna­łem Mię.

– Ech, ta Mia… – Mach­nę­ła ręką.

– Czy ty – urwał, nie­pew­ny, czy po­wi­nien ją o to za­py­tać – da­lej coś do mnie czu­jesz?

Zwie­si­ła wzrok.

– Na­wet nie wiesz, jak to jest ko­chać ko­goś bez wza­jem­no­ści – od­po­wie­dzia­ła zre­zy­gno­wa­nym to­nem.

– Chy­ba wiem – szep­nął.

Kir­sten ostroż­nie do­tknę­ła jego dło­ni. Po­wo­li pod­nio­sła wzrok. Za spra­wą nie­ocze­ki­wa­ne­go im­pul­su zbli­ży­ła się i go po­ca­ło­wa­ła. Wil­liam od­su­nął się po chwi­li, za­sko­czo­ny jej za­cho­wa­niem. Zmie­rzył ją wzro­kiem. Kir­sten mia­ła dziw­ny wy­raz twa­rzy.

– Nic nie po­czu­łam… – Wy­pu­ści­ła po­wie­trze z ulgą. – Żad­nej che­mii. Kom­plet­nie nic.

– Ja też. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Kie­dyś spo­tkasz męż­czy­znę swo­je­go ży­cia. Te­raz wiesz na pew­no, że nie je­stem nim ja.

– Dzię­ku­ję ci… I prze­pra­szam za to, co zro­bi­łam. – Czu­ła, że pło­nie ze wsty­du. – To było bar­dzo nie­sto­sow­ne. Wiesz – szep­nę­ła. – Może rze­czy­wi­ście po­wi­nie­neś być z Mią…

Wil­liam upił łyk café noc­cio­la, po czym od­po­wie­dział:

– Cie­ka­we, czy ona też tak uwa­ża.2

Gru­dzień 2013 r.

Mia wra­ca­ła sa­mo­lo­tem do Bo­sto­nu. Ogar­nia­ły ją smu­tek, złość i nie­do­wie­rza­nie. Przed jej ocza­mi wciąż po­ja­wia­ła się sce­na tam­te­go po­ca­łun­ku. Pró­bo­wa­ła zro­zu­mieć, dla­cze­go do nie­go do­szło. Wie­dzia­ła jed­nak, że od­na­le­zie­nie ra­cjo­nal­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia jest nie­moż­li­we.

Otwo­rzy­ła książ­kę Wil­lia­ma na ostat­niej stro­nie. Prze­czy­ta­ła frag­ment epi­lo­gu. Po­krę­ci­ła z re­zy­gna­cją gło­wą.

On po­tra­fi tyl­ko pięk­nie pi­sać – po­my­śla­ła. – Wma­wiać czy­tel­ni­ko­wi, że praw­dzi­wa mi­łość jest na wy­cią­gnię­cie ręki. Co za bzdu­ra!

Mia skie­ro­wa­ła wzrok w stro­nę trzy­ma­nej w dło­niach książ­ki. Nie mo­gąc dłu­żej znieść jej wi­do­ku, we­pchnę­ła ją głę­bo­ko do tor­by pod­ręcz­nej. Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Nie­spo­dzie­wa­nie do­strze­gła ko­bie­tę na­mięt­nie czy­ta­ją­cą po­wieść Gar­ta.

– Chcę za­po­mnieć – wes­tchnę­ła.

Jed­nak jej my­śli wciąż krą­ży­ły wo­kół Wil­lia­ma. Po­czu­ła się oszu­ka­na. Za­czę­ła na­wet po­dej­rze­wać, że dla nie­go była je­dy­nie tym­cza­so­wą muzą, in­spi­ra­cją do stwo­rze­nia do­cho­do­we­go dzie­ła. Ta myśl wy­wo­ła­ła w niej nie­wy­obra­żal­ny smu­tek. Przy­tu­li­ła twarz do szy­by. Za­nu­rzy­ła się w ci­szy i sa­mot­no­ści.

Ko­lej­ne dni Wil­lia­ma były wy­peł­nio­ne pra­cą. Męż­czy­zna w prze­rwie mię­dzy spo­tka­nia­mi au­tor­ski­mi pi­sał po­wieść. Two­rzył bo­ha­ter­kę na wzór Mii. Póź­ny­mi wie­czo­ra­mi wra­cał do miesz­ka­nia, wy­ko­ny­wał wie­le obo­wiąz­ków, za­nim po­zwa­lał so­bie na od­po­czy­nek z Bar­ney­em. Słu­chał wte­dy mu­zy­ki, prze­glą­dał sta­re fo­to­gra­fie, od­da­wał się wspo­mnie­niom.

Pew­ne­go dnia po wy­wia­dzie rze­ce udzie­lo­nym te­le­wi­zji udał się pro­sto do domu Mi­riam. Przy­ja­ciół­ka nie­zmier­nie ucie­szy­ła się na jego wi­dok.

– Chodź do środ­ka, za­pa­rzę ci her­ba­ty – od­par­ła z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy.

– Dzię­ku­ję. Co u cie­bie? – Wil­liam ro­zej­rzał się po miesz­ka­niu. Roz­czu­li­ła go sto­ją­ca na kre­den­sie fo­to­gra­fia Toma, zmar­łe­go męża Mi­riam, a jego przy­ja­cie­la. Obok niej w ozdob­nym wa­zo­nie sta­ły świe­że kwia­ty.

– Wszyst­ko do­brze! – Ko­bie­ta krzyk­nę­ła z kuch­ni, do któ­rej chwi­lę po­tem zaj­rzał Will. – A ty jak się masz? Mu­sisz być bar­dzo za­ję­ty, sko­ro ostat­nio tak rzad­ko mnie od­wie­dzasz.

Ski­nął gło­wą.

– Te wszyst­kie spo­tka­nia, kon­fe­ren­cje, wy­kła­dy – wy­mie­niał – po­chła­nia­ją cały mój czas.

– Ale je­steś szczę­śli­wy, praw­da?

– Tak. Chy­ba wresz­cie od­na­la­złem sens ży­cia.

Mi­riam bez sło­wa po­da­ła mu fi­li­żan­kę czar­nej her­ba­ty z różą. Usie­dli przy sto­le.

– Wiesz, ży­cie jest ta­kie kru­che – roz­po­czę­ła nie­pew­nym gło­sem. Wil­lia­ma za­nie­po­ko­iły jej no­stal­gicz­ne prze­my­śle­nia. – Czas pły­nie szyb­ko, wraz z nim wszyst­ko się zmie­nia. – Spoj­rza­ła na swo­je po­marsz­czo­ne ręce.

– Tak… Każ­da chwi­la, każ­de sło­wo – po­wie­dział z tru­dem – od­cho­dzą do prze­szło­ści. Nie da się za­trzy­mać cza­su, ale moż­na za­cho­wać w so­bie żywe ob­ra­zy. Wspo­mnie­nia czy­je­goś uśmie­chu, spoj­rze­nia. To wła­śnie pa­mięć in­nych lu­dzi oca­la nas od za­po­mnie­nia.

Mi­riam spoj­rza­ła na nie­go z czu­ło­ścią.

– Boję się sta­ro­ści – wy­zna­ła.

Wil­liam nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć. Wes­tchnął tyl­ko, chwy­cił ją za rękę i za­pro­po­no­wał, że opo­wie jej o swo­jej no­wej po­wie­ści. Roz­ma­rzył się, mó­wiąc o głów­nej bo­ha­ter­ce. Mi­riam z za­cie­ka­wie­niem go słu­cha­ła, lecz po chwi­li za­snę­ła.

– Śpij do­brze – szep­nął do niej.

Po­sta­no­wił czu­wać nad nią przez całą noc. Zda­wał so­bie spra­wę, że Mi­riam jest co­raz star­sza, a z wie­kiem tra­ci siły. Bał się jed­nak, że wraz z nimi odej­dzie tak­że jej ogrom­na ra­dość ży­cia. Czuł, że nie może na to po­zwo­lić.

Nie martw się, Mi­riam. Będę za­wsze w po­bli­żu – po­my­ślał.

Mia we­szła do domu. W sa­lo­nie za­sta­ła ro­dzi­ców.

– Dla­cze­go się nie od­zy­wa­łaś, nie od­bie­ra­łaś te­le­fo­nów? Tak bar­dzo się o cie­bie mar­twi­li­śmy! – krzyk­nę­ła Gin­ny i po­bie­gła w jej stro­nę, lecz po chwi­li prze­ra­żo­na za­sty­gła.

– Ko­cha­nie, co się sta­ło? – za­py­tał cór­kę Ste­ven, sta­jąc obok żony.

Mia nie wy­trzy­ma­ła i przy­tu­li­ła się do nich. Z jej oczu po­pły­nę­ły łzy. Za­czę­ła gło­śno szlo­chać. Ste­ven po­gła­skał ją po gło­wie.

– Cii… Już do­brze. Je­steś z nami – uspo­ka­ja­ła ją mat­ka.

– Wszyst­ko się uło­ży – do­rzu­cił oj­ciec.

Sło­wa ro­dzi­ców zda­wa­ły się jed­nak nie do­cie­rać do Mii. Ser­cem i my­śla­mi była gdzie in­dziej.

W pew­nej chwi­li wy­rwa­ła się z ich ob­jęć i po­wol­nym kro­kiem po­szła do po­ko­ju. Ste­ven i Gin­ny spoj­rze­li na sie­bie py­ta­ją­co.

– Jak my­ślisz, co się tam wy­da­rzy­ło? – ode­zwa­ła się pierw­sza.

– Nie wiem – od­po­wie­dział, za­ła­mu­jąc ręce.

Wie­czo­rem Ste­ven za­pu­kał do drzwi po­ko­ju Mii. Dziew­czy­na nie­chęt­nie mu otwo­rzy­ła. Mia­ła opuch­nię­te od pła­czu oczy, a na jej twa­rzy ma­lo­wa­ły się ból i re­zy­gna­cja.

– Mogę wejść? – za­py­tał ostroż­nie oj­ciec.

Kiw­nę­ła gło­wą, po czym po­wę­dro­wa­ła do łóż­ka. Ste­ven usiadł obok niej.

– Spo­tka­łaś się z Wil­lia­mem? – za­czął nie­pew­nie. Za­trzy­mał wzrok na jej za­pad­nię­tych, prze­krwio­nych po­wie­kach. Gdy cór­ka od­wza­jem­ni­ła spoj­rze­nie, Ste­ven po­czuł prze­szy­wa­ją­cy go dreszcz.

Usły­szaw­szy to imię, Mia z tru­dem po­ha­mo­wa­ła złość. Jej twarz po­ciem­nia­ła.

– Nie przy­po­mi­naj mi o nim. Nie wy­ma­wiaj wię­cej jego imie­nia – rzu­ci­ła. – Nie­na­wi­dzę go! Ża­łu­ję, że go po­zna­łam.

Ste­ven pró­bo­wał ją przy­tu­lić, ale ona go ode­pchnę­ła.

– Zo­staw mnie samą. – Od­wró­ci­ła się i zer­k­nę­ła w kie­run­ku okna. Pa­dał deszcz.

– Jak chcesz, ko­cha­nie – od­parł i ru­szył w stro­nę drzwi.

Za­nim wy­szedł z po­ko­ju, po­pa­trzył na nią kil­ka­krot­nie. Wciąż była jego ma­leń­ką i bez­bron­ną uko­cha­ną có­recz­ką.

Mia spoj­rza­ła w jego stro­nę. Chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale w tej chwi­li nie po­tra­fi­ła wy­do­być z sie­bie ani jed­ne­go sło­wa. Ogar­nia­ła ją roz­pacz.

O pół­no­cy zaj­rza­ła do jego pra­cow­ni. Był tam, sie­dział przy biur­ku i po­chy­lał się nad licz­ny­mi pa­pie­ra­mi. Sięg­nęła po krze­sło nie­opo­dal i za­ję­ła miej­sce obok. Ste­ven po­słał jej de­li­kat­ny uśmiech.

– Pa­mię­tasz, jak lu­bi­łaś tu­taj przy­cho­dzić, gdy by­łaś mała? Chcia­łaś pra­co­wać tak samo jak ja.

Ski­nę­ła gło­wą.

– Prze­pra­szam – szep­nę­ła ła­mią­cym się gło­sem.

– Nie masz za co. – Ste­ven przy­gar­nął ją do sie­bie. – Choć nie wiem, co wy­da­rzy­ło się w Lon­dy­nie – urwał, by zo­ba­czyć jej re­ak­cję – to zda­ję so­bie spra­wę, że jest ci cięż­ko.

Mia za­czerp­nę­ła po­wie­trza, przy­mknę­ła na mo­ment oczy, po czym za­czę­ła mó­wić:

– Wi­dzia­łam go. – Ste­ven szyb­ko zro­zu­miał, że ma na my­śli Wil­lia­ma. – Był z inną ko­bie­tą w ka­wiar­ni. Ca­ło­wa­li się.

Na to wspo­mnie­nie znów omal się nie roz­pła­ka­ła. Oj­ciec w porę zdą­żył ją po­cie­szyć.

– Nie był cie­bie wart – od­parł mi­mo­cho­dem, nie za­sta­na­wia­jąc się nad sza­blo­no­wo­ścią uży­tych słów.

– Dla­cze­go mi to zro­bił? Dla­cze­go mnie oszu­kał? Nie po­win­nam była je­chać do Lon­dy­nu. Mia­łam zo­stać w domu i spę­dzić ten dzień z tobą, mamą, Aaro­nem.

– Nie ob­wi­niaj się za to. Zro­bi­łaś to, co pod­po­wia­da­ło ci ser­ce. Te­raz już wiesz, że nie by­ła­byś szczę­śli­wa z Wil­lia­mem.

– Dzię­ki – uśmiech­nę­ła się bla­do.

Ste­ven de­li­kat­nie do­tknął jej po­licz­ka, jego twarz wy­po­god­nia­ła.

– Pa­mię­taj, że za­wsze mo­żesz na mnie li­czyć. Na mamę rów­nież. Bar­dzo się o cie­bie mar­twi­ła, wiesz?

– Wiem, prze­pra­szam.

Ste­ven po­krę­cił prze­czą­co gło­wą.

– Ja za­cho­wał­bym się tak samo. Za­ry­zy­ko­wał­bym dla mi­ło­ści, na­wet gdy­bym wie­dział, że nie mam żad­nych szans.

Przy­po­mniał so­bie za­wód, jaki prze­żył, gdy do­wie­dział się, że jego uko­cha­na, obec­nie mama Mii, ko­cha­ła in­ne­go. Po­słał cór­ce uśmiech pe­łen smut­ku. Dziew­czy­na go nie za­uwa­ży­ła. Pa­trzy­ła sen­nym wzro­kiem na plik pa­pie­rów na biur­ku ojca, wy­da­wa­ła się nie­obec­na. Ste­ven wie­dział, że wciąż roz­my­śla o Wil­lia­mie. Był na nie­go wście­kły. Chciał mu wy­mie­rzyć spra­wie­dli­wość. Na­gle jed­nak przy­po­mniał so­bie, że to jemu Mia za­wdzię­cza ży­cie. Bez­sil­ny, wes­tchnął i za­ło­żył ręce na pier­si.4

23–25 grud­nia 2013 r.

Wcze­snym ran­kiem Lon­dyn po­wo­li wy­bu­dzał się ze snu, wy­ła­niał się z gę­stej mgły przy­po­mi­na­ją­cej tka­ni­nę o mlecz­nej bar­wie. Nad mia­stem wi­sia­ło sza­re nie­bo. Wiatr szu­miał głu­cho, de­li­kat­nie po­ru­sza­jąc ga­łę­zia­mi drzew.

Z cza­sem świa­tło za­czę­ło do­cie­rać do uli­czek. Roz­bły­sły la­tar­nie, któ­re rzu­ca­ły cie­nie na ma­syw­ne, utrzy­ma­ne w jed­nym ko­lo­rze ka­mie­ni­ce. Tyl­ko wą­skie za­uł­ki po­zo­sta­wa­ły nie­oświe­tlo­ne, po­grą­żo­ne w ciem­no­ści, jak­by po­zba­wio­ne ży­cia, nie­obec­ne.

Wil­liam sie­dział w ka­wiar­ni. Pił czar­ną her­ba­tę aro­ma­ty­zo­wa­ną kar­da­mo­nem i goź­dzi­ka­mi, o in­ten­syw­nym pier­ni­ko­wym sma­ku. W my­ślach ukła­dał wia­do­mość, któ­rą za­mie­rzał prze­ka­zać Mii. Po krót­kim za­sta­no­wie­niu wy­cią­gnął z tor­by lap­top, włą­czył pocz­tę elek­tro­nicz­ną i za­czął pi­sać ma­ila, wie­lo­krot­nie go ko­ry­gu­jąc. Nie był pe­wien, ja­kich słów po­wi­nien użyć. Wszyst­kie wy­da­wa­ły mu się ni­ja­kie, po­zba­wio­ne głę­bi. Za­my­ślił się. Spoj­rzał sen­nym wzro­kiem przed sie­bie…

Wte­dy na­gle to po­czuł. Nie­wy­ja­śnio­ne drgnie­nie, im­puls. Za­czął ener­gicz­nie stu­kać pal­ca­mi w kla­wia­tu­rę. Li­te­ra za li­te­rą, sło­wo za sło­wem, aka­pit za aka­pi­tem… Im szyb­ciej pi­sał, tym szyb­ciej biło jego ser­ce. Czuł się tak, jak­by wy­do­by­wał praw­dę ze swo­je­go wnę­trza, uwal­niał drze­mią­ce głę­bo­ko uczu­cia. Po kil­ku mi­nu­tach znie­ru­cho­miał. Ode­rwał pal­ce od kla­wia­tu­ry, wy­pu­ścił na­gro­ma­dzo­ne w płu­cach po­wie­trze. Zer­k­nął na na­pi­sa­ny przez sie­bie tekst:

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: