- promocja
Smak tulipanów - ebook
Smak tulipanów - ebook
Tego dnia na progu powitała ją jedynie martwa cisza. W kuchni Nora widzi zwłoki matki, w sypialni leży martwy nieznajomy mężczyzna, a po jej malutkiej córeczce nie ma śladu.
Policyjne śledztwo zostaje umorzone, ale Nora odkrywa, że rozwiązania sprawy trzeba szukać w przeszłości.
Jedzie do Amsterdamu, skąd pochodzili jej rodzice, by zgłębić mroczne tajemnice sprzed kilkudziesięciu lat.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1258-8 |
Rozmiar pliku: | 816 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie mamy mleka, chleba ani ziemniaków – tylko zgniłe obierki. Chłopcy muszą teraz chodzić daleko na pola, żeby powyrywać z ziemi zamarznięte cebulki tulipanów. Rozdrabniamy je na miazgę i gotujemy z nich cienką zupę oraz coś w rodzaju wodnistej owsianki. To jest gorzkie i właściwie niejadalne, ale jemy to, bo inaczej umarlibyśmy z głodu.
Anonimowa holenderska gospodyni domowa ok. 1944 r.
Podczas Hongerwinter 1944 roku emigracyjny rząd holenderski nakazał strajk na kolei, aby wesprzeć wysiłki wojsk alianckich mające na celu wyzwolenie kraju. W odwecie Niemcy nałożyli embargo na wszystkie transporty żywności. W tę jedną z najsroższych zim w historii odcięto też dostawy gazu i elektryczności. Już dawno zabrakło ziemniaków i jarzyn, a teraz nie było także mięsa, mleka, masła, kawy i cukru, zaś chleba nie wystarczało do wykarmienia nawet jednej osoby w rodzinie. Na ogołoconych polach pozostały tylko tulipany.
Pięć i pół miliona ludzi cierpiało głód. Ponad dwadzieścia tysięcy z nich zmarło. Był to dla Holendrów najstraszniejszy okres tej wojny. Aby oszukać głód, zostali zmuszeni do zbierania i zjadania cebulek tulipanów, kwiatów stanowiących symbol ich kraju. To jeden z najbardziej ironicznych aspektów czasu niemieckiej okupacji Holandii.1
Listopad 1980
Nora oparła o biodro torbę ze sprawunkami ze sklepu spożywczego i włożyła klucz w zamek drzwi prowadzących z garażu do wnętrza domu. Najwspanialsza chwila każdego dnia. Rose! Jej piękna córeczka mająca już prawie sześć miesięcy. Każda najdrobniejsza rzecz, jaką robiła, była rewelacją. To, jak unosiła rączkę do twarzy Nory, która brała ją w ramiona. To, jak jej szeroko otwarte oczy w kolorze najgłębszego błękitu reagowały na najmniejszą zmianę w tonie głosu matki. To, jak się w nią wtulała. Kiedy Nora trzymała Rose w objęciach, zacierała się dla niej granica między jej własnym ciałem a ciepłym ciałkiem córeczki.
– Mamo?! – zawołała.
Nie usłyszała odpowiedzi, ale tak się zwykle działo, gdy jej matka ubierała Rose w maleńki marszczony kostium kąpielowy i pławiła ją w basenie. Nora bardzo się cieszyła, że wyprowadziła się z Amsterdamu i zamieszkała u matki. Kiedy szła do pracy, Anneke zajmowała się dzieckiem, a Norę przepełniała ogromna wdzięczność – także dzisiaj. Ogarnęła ją ciepła fala zadowolenia na myśl o miłości, z jaką ona i Anneke opiekują się Rose. Życie wydało się jej doskonałe.
Oparła torbę wyżej o biodro i popatrzyła na stertę listów na stoliku w przedpokoju. Nic ciekawego. Gazeta leżała rozłożona. Nora przebiegła wzrokiem nagłówki. Irańskie samoloty Fantom i F-5 Tiger II przeprowadziły atak w irackiej przestrzeni powietrznej w pobliżu Basry. Potrząsnęła głową. Jest już rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty. Czy na Bliskim Wschodzie kiedyś wreszcie zapanuje pokój? Zerknęła na dół strony. Los Angeles. Komik Richard Pryor doznał ciężkich poparzeń w trakcie podgrzewania kokainy.
Też mi niespodzianka – pomyślała.
Popatrzyła przez okno salonu na wodę lśniącą w basenie. Ogarnęła ją radość. Zaniesie sprawunki do kuchni, a potem włoży kostium kąpielowy. Nie mogła się doczekać, kiedy weźmie Rose w objęcia. Każdego wieczoru czuła taką samą tęsknotę – jakby nie widziała córeczki od kilku dni. Pierwsze dotknięcie delikatnej skóry dziewczynki zawsze ją ożywiało, poprawiało jej nastrój, koiło duszę.
Weszła do salonu, wciąż trzymając torbę ze sklepu spożywczego. Usłyszała, jak torba upadła na podłogę, a potem swój krzyk:
– Mamo!
Anneke leżała bezwładnie na grubym białym dywanie. Puste spojrzenie pięknych orzechowych oczu miała utkwione w sufit, a na czole widniała dziura od kuli.
– Nie! – krzyknęła Nora.
Wbiegła do salonu, upadła na kolana i gorączkowo poszukała pulsu Anneke. Wciąż na nowo przyciskała palce do szyi matki, ale nie wyczuła nic, nic! Gdy wpatrywała się w martwe oczy Anneke, eksplodowała w niej ciemność. Serce podskoczyło Norze w piersi, kiedy usłyszała urywany oddech, lecz po chwili zdała sobie sprawę, że to jej własny.
– O Boże, mamo! – jęknęła.
Nachyliła się i drżącymi dłońmi objęła twarz matki. Przytuliła policzek do zimnego policzka Anneke i usłyszała łomot własnego serca. Oddychała chrapliwie, urywanie. Jęcząc, przymknęła powieki w szaleńczej nadziei, że kiedy je otworzy, wszystko to okaże się jedynie koszmarnym snem. Ale spojrzawszy ponownie, zobaczyła tylko okropny strumyk krwi, który wypływał z dziury ziejącej w czole Anneke i ściekał zygzakiem po bladym policzku. Puściła twarz matki i ujrzała tę samą śliską krew na swoich dłoniach. Naszły ją torsje, jednak je powstrzymała. Wpatrzyła się w ukochaną twarz matki.
– Mamo – wyszeptała – proszę, proszę, nie opuszczaj mnie!
Na wpół dławiąc się od odruchów wymiotnych, spojrzała na krew na swoich trzęsących się rękach. Potem poczuła jej woń – metaliczny zapach miedzi i rdzy, który znała aż za dobrze z sali operacyjnej. Miała na dłoniach krew matki! Żółć znowu podeszła jej do gardła.
Przyjrzała się dziurze po pocisku. Szkarłatna krew splamiła srebrzyste włosy matki, nadając im makabrycznie purpurową barwę. Skóra wokół rany była zwęglona, czarna. Odór przyprawił Norę o odruch wymiotny, gdy sobie uświadomiła, że przypomina woń przypalonej wieprzowiny.
Wciąż jęcząc, usiadła, objęła Anneke i kołysała ją w przód i w tył. Bezwładne drobne ciało matki chwiało się w jej ramionach. Nagle spostrzegła, że brutalnie oderżnięto kępki wspaniałych siwych włosów Anneke, pozostawiając na głowie łyse placki białej skóry. Rozejrzała się gorączkowo. Wszędzie na dywanie leżały kłaki srebrzystych włosów, niczym pierze ptaka zestrzelonego z nieba.
– Dlaczego?! – wykrzyknęła. – Dlaczego ktoś miałby ci to zrobić?
Cofnęła się i położyła ciało matki z powrotem na dywanie. Przetoczyło się na bok. Nora wrzasnęła na widok wielkiej dziury z tyłu głowy od kuli, która przeszła na wylot. Zrobiło się jej słabo, gdy zobaczyła zwisającą z czaszki Anneke szarą tkankę mózgową zmieszaną z zakrzepłą krwią. Spróbowała wepchnąć te szarawe grudy z powrotem. Przypominały w dotyku śliskie robaki i śmierdziały jak zgniłe jajka.
– Mamo! Och, mamo! – wykrztusiła.
Dyszała ciężko. Nie widziała nic oprócz tych ohydnych resztek, które wypłynęły z głowy matki, oraz śliskiej krwi i tkanki mózgowej na swoich dłoniach. Nie mogła oderwać wzroku od tego potwornego widoku. Dźwignęła się z wysiłkiem na czworaki i zwymiotowała żółcią na biały dywan. Potem uklękła i oddychała głęboko, starając się nie zemdleć. W martwej ciszy słyszała tylko tykanie zegara dziadka po drugiej stronie pokoju, niewzruszenie odmierzające czas tej makabrycznej sceny, którą miała przed oczami.
Podniosła się z trudem na nogi. Następna myśl była jak żelazny szpikulec przebijający mózg.
– Rose! – zawołała. – Gdzie jesteś?
Zalała ją fala adrenaliny, gdy podbiegła do koszyka niemowlęcia. Rose w nim nie było! Wpadła do pokoju dziecinnego. Był ciemny, a łóżeczko puste.
– Nie! – krzyknęła, czując narastającą panikę.
Popędziła z powrotem do salonu, minęła ciało matki i zaczęła rozpaczliwie przeszukiwać inne pokoje. Kiedy biegła do swojej sypialni, zaczepiła obcasem o chodnik i upadła. Palący ból przeszył kostkę prawej nogi.
Łkając, przeturlała się na bok i ujrzała tuż przy sobie kompletnie nieznajomego mężczyznę. Leżał na brzuchu, z wyciągniętą prawą ręką. Głowę miał zwróconą w kierunku Nory, prawy policzek wciśnięty w dywan. Wrzasnęła i spróbowała się wycofać, lecz kostkę smagnął ogień bólu. Twarz mężczyzny była tak blisko, że mogłaby poczuć tchnienie jego oddechu – gdyby żył. Ale oczy miał równie martwe i zimne jak Anneke. Potem spostrzegła złowrogo czarny pistolet kilkanaście centymetrów od jego wyciągniętej ręki i dłoni w rękawiczce. Jęknęła cicho, serce podeszło jej do gardła. Co to za jeden? I gdzie, na Boga, jest Rose?
Wstała, krzywiąc się z bólu w kostce, i wbiegła kolejno do wszystkich pozostałych pokoi.
– Rose! – wołała. – Rose!
W końcu, szlochając, osunęła się na kolana obok ciała matki.
– Gdzie jest Rose, mamo? Gdzie moja córeczka?
Zwracała się do Anneke, jakby nadal mogła udzielić odpowiedzi. Jednak puste, martwe spojrzenie matki pozostało utkwione w sufit.
Na litość boską, co tu się wydarzyło? Wstała chwiejnie, oszczędzając kontuzjowaną kostkę. Nadal dygotała. Kim był ten martwy mężczyzna? Dlaczego zabił matkę? A Rose? Czemu ktoś miałby porwać dziecko?
Nie zważając na ból w kostce, pobiegła do frontowych drzwi i otworzyła je gwałtownie. Nie zobaczyła nikogo na ulicy ani na starannie utrzymanym frontowym podwórzu.
– Rose! – zawołała, jakby ukochana córeczka mogła ją usłyszeć.
Weszła z powrotem do domu i zatrzasnęła drzwi. Jej wzrok przykuło coś na dywanie. Przyklękła, podniosła to i jęknęła. To była wąska żółta opaska Rose na włosy. Oderwano z niej barwny kwiatek, który leżał w odległości około metra. I dopiero wtedy Nora pojęła, że Rose naprawdę zniknęła. Przycisnęła kwiatek do piersi i zaniosła się szlochem. Umysł przeszyła jedna myśl: „Czy Rose jeszcze żyje?”.2
Nora, kulejąc, weszła do kuchni. Gdy wybierała numer operatora, zdławiły ją łkania. W słuchawce rozległy się kolejno trzy sygnały.
– No, dalej! – krzyknęła. – Odbierz ten cholerny telefon!
– Tu operatorka, czy mogę w czymś pomóc?
– Tak… proszę! Doszło do morderstwa, a moje dziecko…
– Łączę panią z policją – oznajmił nosowy kobiecy głos. – Proszę nie odkładać słuchawki.
Norze wydawało się, że minęły wieki, zanim w końcu usłyszała przeciągły głos z teksańskim akcentem:
– Wydział policji w Houston, mówi funkcjonariusz Brody.
– Moja matka, moje dziecko…! – wykrzyknęła.
– Chwileczkę – rzekł uspokajającym tonem. – Co się stało?
– Moja matka… zamordowano ją! – Zgroza splątała Norze słowa. – Martwy mężczyzna… na podłodze… moje dziecko… porwane!
– Powoli – rzekł łagodnie policjant. – Czy sprawca nadal jest w domu? Nora żałowała, że nie może sięgnąć przez linię telefoniczną i udusić tego tępego gliniarza.
– Nie!
– Pani nazwisko?
– Nora… Nora de Jong.
– Adres?
– Tangley czterysta jedenaście. Przyślijcie tu kogoś… zaraz! Rose może być gdziekolwiek… ktoś mógł ją zabić…
– Tak jest, proszę pani – powiedział szybko. – Natychmiast wyślę funkcjonariuszy. Proszę się stamtąd nie ruszać. Niczego nie dotykać, nic nie robić. Rozumie pani?
Nora zaszlochała.
– Tak, tak! Tylko się pośpieszcie!
Rzuciła słuchawkę. Boże, co powinna zrobić? Zadzwonić do Marijke! Holenderska przyjaciółka przyjechała z wizytą z Amsterdamu, aby wygłosić na Uniwersytecie Rice odczyt na temat europejskiej gospodarki. Marijke jej pomoże! Nora przekartkowała notes leżący na kuchennej ladzie i w końcu znalazła numer przyjaciółki zapisany dziś rano. Ręce tak jej się trzęsły, że ledwie zdołała wystukać cyfry. Z każdym kolejnym sygnałem narastało w niej gorączkowe napięcie.
– Gabinet profesora Sanforda – odezwał się beznamiętny głos. – Mówi panna Mitchell.
Nora wzięła głęboki wdech.
– Muszę natychmiast mówić z Marijke van den Maas.
Zapadła cisza, a potem usłyszała szelest papierów.
– Doktor van den Maas wygłasza teraz wykład. Nie mogę jej przerwać. Czy jest pani studentką?
– Nie, nie jestem studentką! – Nora usłyszała w swoim głosie nutę histerii. – Jestem przyjaciółką doktor van den Maas. To nagły wypadek!
– Pani nazwisko? – spytała kobieta niewzruszonym tonem, jakby bez przerwy dzwoniono w tego rodzaju nagłych sprawach.
– Nora de Jong! – Wyrwał się jej kolejny szloch. – Musi pani ją odszukać i powiedzieć, żeby natychmiast do mnie zadzwoniła. Moją… moją matkę zamordowano…
– O mój Boże! – Drewniany głos kobiety ożył. – Proszę mi podać swój numer.
– Ona go ma – załkała Nora. – Proszę, niech się pani pośpieszy!
– Niech się pani nie martwi, wykład odbywa się tuż po drugiej stronie dziedzińca. Zaraz tam pobiegnę.
Nora usłyszała sygnał przerwania połączenia. Oszołomiona, usiadła na kuchennym stołku. Nie potrafiła się zdobyć na to, by wrócić do salonu. Panująca w domu cisza wydawała się złowróżbna, upiorna. Miała wrażenie, jakby znalazła się w czyśćcu i oczekiwała w męce na to, co się zdarzy. Potrafiła myśleć tylko o Rose. Rose!
Załamała dłonie i oddychała z wysiłkiem, starając się skupić. Jeżeli ten martwy mężczyzna wcześniej zabił Anneke, to kto porwał Rose? Musiał z nim być ktoś jeszcze. Jaką policja ma szansę odnalezienia go? Wyobraźnia podsuwała straszliwe scenariusze. Rose w rękach mordercy lub szaleńca pędzącego samochodem autostradą I-10 – poza Houston, poza Stany Zjednoczone – i Nora już nigdy nie zobaczy córeczki; Rose przetrzymywana dla okupu i torturowana, żeby krzyczała przez telefon; Rose wrzucona do wielkiego kontenera na śmieci, gdzie zjedzą ją szczury; Rose dygocze i wrzeszczy, a jej drobna twarzyczka sinieje, gdy duszą ją czyjeś wielkie łapska.
– Nie! – powiedziała sobie stanowczo. – Przestań! Nic nie wiesz! Rose nic się nie stało, nie mogło się stać. Porywacze chcą tylko pieniędzy. Tak, z pewnością o to chodzi!
Ale te słowa zabrzmiały głucho, nieprzekonująco. Mocno zacisnęła powieki, by pozbyć się tych przerażających obrazów.
Po czasie, który wydawał się jej godzinami, zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale.
– Marijke?
– Co się stało? – Nora usłyszała w głosie Marijke zdumienie. – Twoja matka… nie żyje?
– Marijke! – wykrzyknęła. – Proszę, przyjedź do mnie… natychmiast! To takie potworne. Moją matkę zamordowano… – urwała, bo zdusił ją szloch.
Głos Marijke zabrzmiał wyraźnie i stanowczo – ten głos, któremu Nora zawsze ufała:
– Posłuchaj mnie. Musisz się uspokoić. Czy wezwałaś policję?
– Tak, ale jeszcze ich tu nie ma – odpowiedziała Nora i wybuchnęła płaczem.
– Dobrze, porozmawiam z tobą, dopóki się nie zjawią, a potem natychmiast przyjadę.
Nora zaczęła szlochać i był to jedyny dźwięk, jaki słyszała.
– Nora?
– Tak? – odrzekła, czując, że zaraz zemdleje.
– Jestem z tobą – powiedziała Marijke. – Po prostu zaczekaj do przyjazdu policji.
Nora wzięła głęboki wdech.
– Masz rację. Muszę się trzymać… dla Rose.
Zadźwięczał dzwonek przy frontowych drzwiach.
– Już są! – Nora upuściła słuchawkę i zerwała się na nogi, zapominając o kostce.
Krzyknęła z bólu i pobiegła do drzwi. Stali za nimi trzej funkcjonariusze o ponurych twarzach. Jeden wystąpił naprzód. Miał czterdzieści kilka lat, był wysoki, z kwadratową szczęką, brązowymi oczami spoglądającymi przenikliwie i krótko ostrzyżonymi włosami. Nie nosił ślubnej obrączki, jednak pasek bladej skóry na palcu lewej dłoni świadczył, że niedawno się jej pozbył. W granatowym garniturze, białej koszuli i błyszczących czarnych butach wydał się Norze raczej politykiem niż policjantem.
– Panna de Jong? – zapytał. – Jestem porucznik Richards.
Szeroko otworzyła drzwi.
– Proszę… proszę, pomóżcie mi!
Richards skinął głową na pozostałych dwóch mężczyzn i wszedł do środka, a oni podążyli za nim.
– Tam! – Wskazała salon. – Moja matka… ten… człowiek na podłodze… pistolet…
Chciała wejść razem z nimi, ale Richards powstrzymał ją gestem dużej dłoni.
– Prosiłbym, żeby trzymała się pani na uboczu – powiedział. – Musimy pozostawić nietknięte miejsce zbrodni. – Kiwnął głową w stronę dwóch funkcjonariuszy. – Rękawiczki i ochraniacze na buty. Niczego nie ruszajcie i nie dotykajcie zwłok.
Nora załamała ręce i zaszlochała.
– Moja córeczka! Ktoś ją zabrał. Ona ma tylko sześć miesięcy!
Richards ujął ją za ramiona i utkwił w niej spojrzenie czarnych oczu.
– Panno de Jong, proszę się uspokoić. Muszę uzyskać możliwie jak najwięcej informacji, zwłaszcza że, jak się zdaje, pani córkę porwano.
Nora odetchnęła głęboko i opanowała się z wysiłkiem.
– Tak lepiej – rzekł łagodnie.
Spostrzegła tik w jego prawym oku i to odwróciło jej uwagę. Zaczęła się zastanawiać, czy jest właśnie zdenerwowany, czy ma to stale.
Podszedł do nich jeden z funkcjonariuszy.
– Zawiadomiłem przez radio posterunek – oznajmił. – Zespół śledczy i koroner są już w drodze.
Richards kiwnął głową i odwrócił się z powrotem do Nory.
– Przede wszystkim, czy jest ktoś, kogo mogę do pani wezwać? Mąż? Przyjaciel albo krewny?
Potrząsnęła głową, z oczu znów popłynęły łzy.
– Nie – wyszeptała. – Zadzwoniłam do przyjaciółki, która przyjechała z Holandii. Wkrótce się tu zjawi.
– A pani ojciec?
– Nie żyje. Zmarł przed trzema laty na raka.
– I nie ma nikogo innego, kogo chciałaby pani mieć teraz przy sobie?
– Nie.
Nie było nikogo innego. Od powrotu do Houston pochłaniała ją praca, a potem narodziny Rose. Przyjaciele, jakich tu miała, rozproszyli się podczas jej dwuletniego pobytu w Amsterdamie. Matka była jedyną przyjaciółką – najlepszą przyjaciółką.
Richards wciągnął lateksowe rękawiczki i włożył na buty ochraniacze. Gdy wchodził do salonu, Nora zobaczyła w holu Marijke. Przyjaciółka zatrzymała się i przycisnęła dłonie do ust na widok leżących na podłodze okaleczonych zwłok Anneke i trupa mężczyzny. Nora podbiegła do niej, a Marijke ją objęła. Nora zaszlochała niepowstrzymanie w pocieszającym uścisku przyjaciółki.
– Nee, nee – wyszeptała Marijke – het komt goed… echt waar.
Nie – pomyślała Nora – nic już nigdy nie będzie dobrze. Intonacja i akcent przyjaciółki tak bardzo przypominały głos Anneke, że jeszcze rozpaczliwiej się rozpłakała.
Zobaczyła, że Richards przeszedł przez pokój i przywitał Marijke milczącym skinieniem głowy. Jego tik ustał.
– Proszę pań, niestety nie możecie tu wejść. Musimy pozwolić, aby zespół śledczych kryminalnych wykonał swoją pracę, poszukał dowodów, póki miejsce zbrodni jest jeszcze świeże.
Marijke skinęła głową Richardsowi i ujęła Norę za łokieć.
– Chodź ze mną.
– Nie, muszę wiedzieć, jeśli oni coś znajdą!
Richards potrząsnął głową, spoglądając na Marijke, a ona łagodnie pociągnęła przyjaciółkę za ramię i poprowadziła ją przez kuchnię do pokoju dziecinnego. Norę boleśnie uderzyły słodka woń córeczki, jedwabisty zapach pudru dla niemowląt i świeżo upranych ubranek oraz widok fotografii Rose zapełniających jedną z pomalowanych na żółto ścian.
Uchwyciła się kurczowo pustego łóżeczka i drżąc, osunęła się na stojący obok bujany fotel.
– Co za potwór to zrobił? – zapytała. – I dlaczego? – Popatrzyła na przyjaciółkę oczami, z których nadal płynęły łzy. – Och, Marijke, to wszystko nie ma sensu! Kto zabrał Rose? Co z nią zrobił?
Marijke uklękła przed nią i położyła silne dłonie na drżących rękach przyjaciółki. Spokojnie spojrzała Norze w oczy.
– Zacznij od początku.
Gdy Nora w końcu zdołała wydobyć głos, usłyszała w nim rozpacz.
– Wróciłam z pracy i zawołałam mamę… O Boże! – jęknęła. Marijke ścisnęła jej dłonie. – Weszłam do salonu i zobaczyłam ją.
Nora urwała. Opowiadanie tej historii czyniło ją zbyt realną. Ale nie miała wyboru. Zmusiła się, by mówić dalej, spoglądając w łagodne oczy przyjaciółki:
– Wszędzie była krew. Tył głowy… jej mózg. Ja… ja próbowałam włożyć go z powrotem.
– Wystarczy – rzekła miękko Marijke.
Wstała, podniosła ją z fotela, objęła serdecznie i pozwoliła jej się wypłakać.
Kiedy Norę wyczerpał płacz, popatrzyła z wdzięcznością na przyjaciółkę.
– Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie tutaj.
Marijke uśmiechnęła się do niej. Mocno obejmując Norę w talii, poprowadziła ją do łóżka. Nora przystanęła i włożyła rękę do kieszeni.
– Co tam masz? – zapytała ją Marijke.
Nora podała jej jaskrawożółtą opaskę na włosy i oderwany od niej, żałośnie pognieciony kwiatek. Żołądek podjechał jej do gardła, pobiegła do łazienki i zwymiotowała. Przytrzymując się wyłożonego kafelkami blatu, przyglądała się, jak Marijke bierze myjkę i moczy ją wodą z kranu. Zamknęła oczy i pozwoliła, by przyjaciółka delikatnie otarła jej łzy. Myjka była chłodna. Nora zapragnęła nigdzie się stąd nie ruszyć, nigdy nie widzieć tego, co zobaczyła, nie wiedzieć, że Rose zniknęła. Wróciła do pokoju dziecinnego i chodząc po nim, powiedziała do przyjaciółki po holendersku:
– Marijke, nie mogę tego znieść! Oni muszą ją odnaleźć!
Patrzyła na przyjaciółkę, która podeszła do tapczanu, usiadła, poklepała miejsce obok siebie i powiedziała:
– Kom.
Nora opadła na tapczan obok niej i pozwoliła, by Marijke znów zamknęła jej drżące dłonie w swoich. Poczuła, że wróciło jej trochę siły.
– Muszę się opanować – rzekła stanowczo. – Nie zdołam już pomóc matce. Mogę jedynie współpracować z policją przy poszukiwaniach Rose. – Napotkała spojrzenie brązowych oczu Marijke, które dodało jej otuchy. – Muszę tylko wierzyć, że Richards i jego ludzie ją znajdą.
Wstała i spojrzała w kąt pokoju. Portret Rose, który zaczęła malować, stał nieukończony na sztalugach. Serce ścisnęło się boleśnie. Czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy? Udrękę wzmógł widok błyszczących niebieskich oczek Rose wpatrujących się w nią z obrazu – takich szczęśliwych i ufnych! Miała wrażenie, jakby wraz ze zniknięciem dziecka oderwano część jej własnego ciała. Wciąż czuła zapach córeczki, rozkoszny ciężar, gdy trzymała ją w ramionach, i to, jak Rose ssała jej pierś. Czy jeszcze kiedyś to poczuje?3
W końcu do pokoju dziecinnego wszedł Richards. Norze wydawało się, że upłynęło już wiele godzin, odkąd zjawił się w domu jej matki.
– Panno de Jong, czy mogłaby pani pójść ze mną?
Wstała, ale zakręciło się jej w głowie i zachwiała się. Richards ją podtrzymał, obejmując mocnymi ramionami. Kiedy odzyskała równowagę i puścił ją, zapragnęła, by ktoś ukochany obejmował ją tak i uchronił przed tą męką.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał.
Skinęła głową, a on ujął ją za łokieć i poprowadził do kuchni, omijając salon. Marijke podążyła za nimi i pogładziła przyjaciółkę po ramieniu.
– Zaparzę ci filiżankę herbaty – szepnęła.
Richards odsunął dla Nory krzesło przy stole. Usiadła ze znużeniem. Czuła, że oczy ma zapuchnięte od łez. Jak długo to już trwa? Ile czasu upłynęło, odkąd tu weszła i jej życie legło w gruzach?
Richards zajął miejsce na krześle naprzeciwko niej i wyjął z kieszeni koszuli zniszczony notes i ogryzek ołówka. Przyglądała się, jak potarł prawe oko. Kiedy opuścił rękę, tik zaczął się od nowa. Nora nie potrafiła przestać się gapić. Usiłowała skupić uwagę na jego drugim, zdrowym oku, gdy skinął ku niej głową i rzekł:
– Proszę opowiedzieć wszystko, co pani wie. Zacznijmy od Rose. Potrzebuję jej zdjęcia, które będziemy mogli rozesłać do prasy i stacji telewizyjnych. Wyślemy je również do FBI.
Nora wstała otępiała, podeszła do kontuaru i wzięła fotografię w ramce przedstawiającą Rose w sukieneczce do chrztu. Anneke chciała mieć zdjęcie wnuczki w tym stroju, chociaż ceremonia jeszcze się nie odbyła. Rose w bieli, z promiennym bezzębnym uśmiechem wyglądała jak aniołek. Norę kusiło, żeby dotknąć jej jasnorudych loków. Wyjęła zdjęcie z ramki i bez słowa wręczyła Richardsowi. Wziął je i wyszedł do holu. Zobaczyła, że podał fotografię jednemu z funkcjonariuszy, po czym wrócił do pokoju.
– Jak była ubrana Rose? – zapytał. – Czy ma jakieś charakterystyczne znamiona?
Nora potrząsnęła głową.
– Nie ma żadnych znamion. Dziś rano nosiła różowe marszczone ubranko i oczywiście pieluszkę. Miała też żółtą opaskę na włosy z kwiatkiem, którą kupiła jej moja matka.
Marijke wyjęła z kieszeni wąską opaskę oraz zgnieciony kwiat i podała Richardsowi. Nora wzdrygnęła się na wspomnienie tego, jak dziś rano Anneke włożyła Rose tę opaskę, a potem posadziła sobie wnuczkę na kolanach. Jakże śmiały się obie z zaskoczonej miny dziewczynki, gdy Anneke klasnęła jej małymi rączkami.
Zmusiła się, by podnieść wzrok na Richardsa.
– Co zrobicie, żeby ją odnaleźć?
– Trzej funkcjonariusze przeczesują okolicę, by ustalić, czy któryś z sąsiadów zauważył coś niecodziennego – odpowiedział. – Gdyby okazało się, że tak, ktoś mógłby dobrze przyjrzeć się twarzy porywacza. Jeśli dopisze nam szczęście, możemy uzyskać opis wystarczający policyjnemu rysownikowi do sporządzenia portretu pamięciowego. Zanim tu przyjechałem, zadzwoniłem do regionalnego oddziału szybkiego reagowania FBI, który zajmuje się przypadkami porwań dzieci. Został też zaalarmowany CARD.
– Co to takiego?
– Wydział do walki z kidnapingiem. Zajęli się już tą sprawą. – Zerknął do notatek. – Czym się pani zajmuje zawodowo?
– Jestem lekarzem, chirurgiem dziecięcym.
Richards uniósł brwi, wyraźnie będąc pod wrażeniem.
– Gdzie pani pracuje?
– W Szpitalu Metodystów. – Odwróciła się do Marijke. – Och, muszę zadzwonić do Batesa! Mam na jutro zaplanowane dwie operacje i jeszcze pięć kolejnych w tym tygodniu.
– Ja to zrobię. – Marijke podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. – Podaj mi jego numer.
– Jest zapisany na kartce na ścianie. Powiedz mu, że nie wiem, kiedy wrócę do pracy.
Nie potrafiła teraz myśleć o obowiązkach zawodowych.
– Czy w Szpitalu Metodystów ktoś mógłby żywić do pani urazę? – spytał Richards. – Może były kochanek? Albo niezadowolony współpracownik?
– Nie – odpowiedziała Nora. – Nigdy nie umawiam się na randki z nikim z pracy ani nie utrzymuję kontaktów towarzyskich ze współpracownikami.
Richards nagryzmolił w notesie kilka zdań. Nora przyglądała się kilku mężczyznom w białych kombinezonach, cienkich rękawiczkach i ochraniaczach na butach, którzy wolno przechodzili obok drzwi kuchni. Jeden niósł w plastikowej torebce ten przerażający pistolet, który widziała wcześniej leżący obok ręki tamtego martwego człowieka.
– Kim oni są? – zapytała.
– Zespół śledczy – wyjaśnił. – Przeszukają dokładnie dom. Zostaną tu przez pewien czas.
Nora skinęła głową, ale poczuła nawrót paniki.
– Czy moglibyśmy zrobić coś jeszcze? Co z moją matką? I kim jest ten drań na podłodze?
– Postaramy się odpowiedzieć na wszystkie te pytania, ale naszym pierwszym zadaniem jest podjęcie kroków w celu odnalezienia pani córki – oświadczył Richards.
Tik objął jego drugie oko. Richards potarł je ze znużeniem. Nora pomyślała, że ten nieustanny skurcz musi być czymś okropnym. Tymczasem porucznik podniósł na nią wzrok i dodał:
– A teraz, gdy już nadaliśmy bieg tej sprawie, możemy się skupić na pozostałych.
Marijke podeszła cicho do stołu.
– Bates przesyła ci kondolencje. Powiedział, że zastąpi cię w pracy tak długo, jak zdoła – rzekła do Nory.
Postawiła przed nią na blacie stołu filiżankę gorącej herbaty i przelotnie uściskała przyjaciółkę. Nora wyszeptała podziękowanie.
Richards przewrócił w notesie pustą stronę.
– Jak się nazywała pani matka? Może mi pani trochę o niej opowiedzieć?
– Anneke – szepnęła Nora. – Anneke de Jong. Ona jest… była… Holenderką. Wraz z moim ojcem po wojnie wyemigrowała tutaj z Holandii.
– Zna pani jakichś jej przyjaciół lub znajomych? Kogoś, kogo znała i kto mógł jej nie lubić? Czy należała do jakichś organizacji? Była aktywna politycznie? Coś w tym rodzaju?
Nora przecząco potrząsnęła głową.
– Była bardzo zamknięta w sobie – odrzekła cicho. – Po śmierci mojego ojca odsunęła się od tych niewielu przyjaciół, jakich mieli. Myślę, że przebywanie wśród ludzi sprawiało jej zbyt wielkie cierpienie.
– Czy są jacyś krewni, z którymi moglibyśmy porozmawiać?
– Nie. Rodzice nie utrzymywali kontaktów ze swoimi rodzinami w Holandii. Nigdy nie poznałam powodu.
Richards zapisał coś w notesie.
– Co robiła zawodowo pani matka?
– Zajmowała się domem. – Głos Nory zadrżał. – Moja matka była serdeczną, kochającą osobą. Poświęcała cały czas na opiekowanie się Rose.
Umysł przeszyła bolesna myśl: „Czy to moja wina? Czy gdybym pozostała w domu, zamiast pracować, nie doszłoby do tej tragedii?”.
– Ile lat miała pani matka?
Nora wzdrygnęła się na użycie przez Richardsa czasu przeszłego.
– Sześćdziesiąt.
– A ojciec?
Musiała się zastanowić.
– W zeszłym miesiącu skończyłby sześćdziesiąt dwa lata.
– Czym się zajmował?
– Był profesorem literatury klasycznej na Uniwersytecie St. Thomas.
– Czy miał jakichś znanych pani wrogów?
Nora przecząco potrząsnęła głową, a potem znów poddała się narastającej panice.
– Czy nie powinniście skoncentrować się na odnalezieniu Rose?
Widocznie wyczuł jej histerię, gdyż sięgnął nad kuchennym stołem i ujął jej dłoń zaciśniętą w pięść. Norę to zaskoczyło. Nie spodziewała się, że policjanci tak otwarcie pocieszają nieznajome osoby. Poczuła się odrobinę spokojniejsza.
– Dziękuję – szepnęła. To miły człowiek, dobry człowiek. Z pewnością pomoże.
– Chwilowo zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Zobaczymy, co znajdą śledczy, kiedy już przeszukają cały dom.
Marijke lekko klepnęła przyjaciółkę w ramię.
– Drink maar op – powiedziała.
– Dank je wel – odrzekła szeptem Nora.
Ujęła drżącymi palcami gorącą filiżankę, wypiła mały łyk i odstawiła ją.
Richards podniósł wzrok znad notesu.
– Panno de Jong, czy po powrocie do domu poruszyła pani coś na miejscu zbrodni?
Nora się zawahała.
– Nie wiem. Kiedy zobaczyłam matkę leżącą na podłodze, podbiegłam do niej.
– Czy dotknęła jej pani?
Poczuła, że do oczu napłynęły łzy.
– Tak, głowy… mózgu.
– W porządku, to nie szkodzi. – Dał jej chwilę czasu. – A tego mężczyzny?
– Potknęłam się o niego, szukając Rose.
– Czy wcześniej kiedyś go pani widziała?
– Nie.
– Dotknęła pani jego ciała?
Ścisnęła głowę dłońmi.
– Nie… nie! Nie chciałam się do niego nawet zbliżyć. A potem zobaczyłam na podłodze pistolet…
Richards spojrzał na nią uważnie.
– Dotknęła go pani?
Zastanowiła się i przecząco potrząsnęła głową. Richards poprawił ciemnoniebieski krawat i zrobił kilka notatek. Jego ogryzek ołówka już niemal całkiem się wypisał. Porucznik mruknął coś, odrzucił go i wyjął z kieszeni marynarki wieczne pióro. Zadał Norze szybko jeszcze kilka pytań. Niczym dziennikarz na tropie gorącego tematu – pomyślała. Chciał wiedzieć, o której wyszła dziś rano z domu. Czy zauważyła w okolicy kogoś lub coś podejrzanego? O której wróciła do domu? Czy matka przez cały dzień zajmowała się Rose? Czy do domu mieli wstęp gospodyni, ogrodnik bądź ktoś w tym rodzaju? Kiedy ostatni raz rozmawiała z Anneke?
– Wyszłam z domu około ósmej rano, a wróciłam przed piątą – odpowiedziała. – W sąsiedztwie nie zauważyłam niczego niecodziennego. Nikt inny nie ma kluczy do domu. Rozmawiałam z matką po lunchu. Sprawiała wrażenie… szczęśliwej.
W tym momencie uświadomiła sobie, że już nigdy więcej nie porozmawia z matką, i poczuła żal niemal nie do zniesienia. Po chwili do pokoju wszedł jeden z członków ekipy śledczej.
Richards wstał.
– Zobaczę, co znaleźli. Proszę tu zaczekać.
– Nie. Pójdę z panem.
Przyjrzał się jej.
– Dobrze, ale musi pani włożyć rękawiczki i ochraniacze na buty. – Popatrzył na Marijke. – To samo dotyczy pani.
– Oczywiście – odrzekła Marijke.
Jeden z ludzi z ekipy śledczej podał im obu rękawiczki i ochraniacze.
– Nie dotykajcie panie niczego – ostrzegł je Richards. – Możecie tylko patrzeć.
Szybko uporały się z włożeniem elementów stroju ochronnego i weszły za porucznikiem do salonu. Był tam też koroner – drobny mężczyzna z siwiejącymi włosami. Widocznie zjawił się, kiedy Nora odpowiadała na pytania Richardsa. Stał przy ciele Anneke. Nora nie mogła się powstrzymać przed wpatrywaniem się w czoło matki, okropną dziurę po pocisku i krew, która z niej wyciekła, a teraz już zakrzepła w gęstą czarną strugę. Żałosne resztki niegdyś pięknych srebrzystych włosów walały się porozrzucane w kępkach na podłodze. Nożyczki o szeroko rozwartych ostrzach leżały częściowo ukryte pod uciętymi lokami. Norę znowu uderzyło to, że morderca wystrzygł część włosów Anneke. Dlaczego, u diabła, to zrobił?
Przyglądała się, jak koroner przyklęknął i zbadał ciało mężczyzny, najpierw oglądając uważnie jego oczy.
– Nie ma żadnych krwawych wybroczyn – oznajmił.
– Co to znaczy? – spytała ją cicho Marijke.
– Żadnych pękniętych żyłek – wyjaśniła Nora.
– Czyli nie został uduszony – orzekł koroner. Wskazał drobne czerwone plamy na policzkach. – Widzicie wybroczyny tutaj? Wskazują na atak serca, może udar.
Wyjął z torby termometr i przywołał kiwnięciem ręki jednego ze śledczych, który podszedł i opuścił spodnie trupa, odsłaniając pośladki. Koroner włożył w odbyt termometr, spoglądając na zegarek. Norę zemdliło.
– Czas zgonu? – zapytał go Richards.
Koroner wytarł termometr i odczytał wskazanie.
– Prawdopodobnie przed czterema, pięcioma godzinami. – Uniósł ramię trupa. Było sztywne jak u manekina. – Zaczęło się stężenie pośmiertne.
– Przyczyna śmierci?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Tak jak powiedziałem: udar lub atak serca. Nie można stwierdzić na pewno do czasu autopsji.
Dźwignął się na nogi i skinął na śledczego, który z powrotem podciągnął spodnie trupa.
Nora odwróciła wzrok. Marijke podeszła do niej i wzięła ją za rękę; ich palce się splotły. Nora utkwiła spojrzenie w okaleczonych zwłokach matki.
– Nie możecie przynajmniej czymś jej przykryć? – spytała gniewnie. – Jakimś prześcieradłem, czymkolwiek.
Koroner popatrzył na nią ze współczuciem.
– Ja już skończyłem. Kiedy śledczy dadzą nam zielone światło, przewieziemy ją do kostnicy.
Nora znów spojrzała na matkę i zauważyła coś połyskującego srebrzyście na szyi. Oczywiście – pomyślała – medalion. Pochyliła się nad Anneke i sięgnęła po niego.
Jeden ze śledczych chwycił ją za ramię.
– Chwileczkę! Nie może pani tego zrobić!
Nora się cofnęła.
– To naszyjnik mojej matki – rzekła zdławionym głosem. – Proszę, czy mógłby pan go zdjąć? Nigdy się z nim nie rozstawała, a teraz ja… go potrzebuję.
Przecząco potrząsnął głową.
– Jeszcze nie zdjęliśmy z niego odcisków palców.
– Więc zróbcie to teraz – poprosiła.
Koniecznie musiała wziąć do ręki ten medalion – ostatnią rzecz ogrzaną ciepłem ciała matki.
Śledczy skinął na jednego z towarzyszy, który podszedł i posypał naszyjnik proszkiem. Ten proszek zostawił na szyi Anneke czarny pierścień przypominający stryczek. Następnie mężczyzna przyjrzał się odciskom palców na naszyjniku i porównał je z pobranymi wcześniej od zabójcy i Anneke. Skinął głową szefowi ekipy śledczej i podał naszyjnik jednej z jego asystentek. Kobieta wytarła go i wręczyła Norze.
– Jest czysty – szepnęła. – Współczuję pani.
Nora tępo kiwnęła głową i wzięła do ręki srebrną kulkę, delikatną i gładką. Odwróciła ją i zobaczyła wygrawerowaną na niej cienką, ozdobną literę A, jednak ledwie widoczną, jakby Anneke częstym dotykaniem wytarła ją tak, że niemal znikła na srebrnym tle. Nora pocierała metal, aż się nieco rozgrzał, jakby jeszcze zachował żywe ciepło ciała matki. Zapięła sobie łańcuszek na szyi, wsunęła medalion pod bluzkę i poczuła, jak zakołysał się łagodnie i ulokował na piersi. Emanował żalem utraty, lecz również miłością i wspomnieniami.
Podeszła do okna i wyjrzała na tylne podwórze. Nie mogła znieść widoku śledczych grzebiących w ciele jej matki jak sępy w padlinie. Marijke podążyła za nią i otoczyła ją ramieniem w talii.
W końcu Richards skinął na koronera i Nora przyglądała się, jak dwaj funkcjonariusze podnieśli ciało Anneke. Ręce i nogi zwisały krzywo, a głowa przechyliła się na bok, szeroko otwarte orzechowe oczy wpatrywały się w pustkę. Z wysiłkiem wsunęli ją w otchłań czarnej torby na zwłoki. Norę przeniknęła kolejna mdląca fala żalu. To niemożliwe! Marijke trzymała ją w objęciach płaczącą, a potem puściła i łagodnie pocałowała w policzek.
Zbliżył się Richards.
– Czy domyśla się pani, dlaczego ktoś tak wystrzygł włosy pani matce?
– Nie mam pojęcia.
Wziął ją za ramię i poprowadził przez pokój do trupa mężczyzny na podłodze.
– I na pewno nigdy wcześniej go pani nie widziała?
Zmusiła się, by przyjrzeć się skurczonemu kształtowi, i przecząco potrząsnęła głową. Patrzyła, jak jeden z policjantów białą kredą obrysował z grubsza na dywanie kontur zwłok. Obejrzała się na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżała Anneke. Widok pustej przestrzeni obrysowanej teraz topornie kredą uderzył ją niczym cios młotem. Tylko tyle zostało po jej matce.
Odwróciła się z powrotem do trupa mężczyzny i przebiegł ją dreszcz. Pomyślała nagle, że jego ubranie – granatowa sportowa marynarka, biała koszulka polo i spodnie khaki – wyglądają raczej na weekendowy strój gracza w golfa niż na ubiór zabójcy. Nadal leżał tak jak wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyła. Czarne jastrzębie oczy spoglądały w pustkę, ciało leżało bezwładnie z jedną ręką wysuniętą w bok. Gdzie jest broń? Ogarnęła spojrzeniem pokój i dostrzegła ją w plastikowej torebce na dowody rzeczowe na oparciu sofy obok drugiej torebki zawierającej nożyczki. Podeszła tam i wpatrzyła się w pistolet, zwalczając niemal nieodpartą chęć, by go podnieść. Może gdyby wzięła tę broń do ręki, poczuła jej ciężar, dotarłoby do niej, że matka naprawdę nie żyje.
Po długiej chwili odwróciła się z powrotem do funkcjonariuszy policji, którzy tymczasem ustawili się w półkole przy zwłokach tego nieznajomego mężczyzny. Dołączyła do nich. Ktoś wcześniej zdjął rękawiczkę z jego prawej dłoni. Nagle coś przykuło wzrok Nory.
– Co to jest? – spytała.
– Tusz po zdjęciu odcisków palców – wyjaśnił Richards.
Jej oddech przyśpieszył.
– Dacie radę go zidentyfikować?
– Jest duża szansa, jeżeli popełnił wcześniej jakieś przestępstwo. Albo kiedykolwiek został aresztowany. Wysłaliśmy już jego odciski palców do laboratorium kryminalnego. Jeśli mają tam identyczne, znajdą je.
Zobaczyła, że wszedł jeden ze śledczych, starszy mężczyzna sprawiający wrażenie śmiertelnie znużonego. Zastanawiała się, czy zmarszczki na jego twarzy wyryły lata oglądania okaleczonych zwłok. Wsadził pokryte brązowymi plamami dłonie w wytarte kieszenie munduru i spojrzał nabiegłymi krwią oczami na Richardsa.
– Jak dotąd tylko tyle wiemy – rzekł zachrypłym głosem. – Żadnego śladu włamania ani ran na ciele ofiary spowodowanych próbą obrony.
Richards pokiwał głową.
– A zatem wpuściła go do środka.
– Było ich dwóch – skorygował starszy mężczyzna. – Oprócz śladów stóp tego faceta i ofiary są jeszcze jedne.
– Ale moja matka nigdy nie pozwoliłaby obcym wejść do domu – wykrztusiła Nora. – Zawsze była ostrożna, zwłaszcza gdy przebywała sama z Rose.
Śledczy przywołał kiwnięciem głowy jednego z funkcjonariuszy, który przyniósł bukiet połamanych wielkich tulipanów, jaskrawoczerwonych i żółtych; ich płatki zwisały żałośnie nad skrajem lśniącej srebrzystej folii opakowania.
– Widocznie udał doręczyciela – powiedział. – Znaleźliśmy te kwiaty w jadalni za drzwiami.
Richards przytaknął.
– Schowajcie je do plastikowej torby na dowody. Co jeszcze?
Śledczy wskazał głową sofę.
– Pistolet. Zabieramy go na posterunek.
– Najpierw rzucę na niego okiem – rzekł Richards.
Starszy mężczyzna podszedł do sofy i wrócił z pistoletem. Richards w rękawiczkach otworzył torebkę, wyjął broń i przyjrzał się jej. Nora zauważyła, że nie miał teraz tiku w żadnym z oczu, które spoglądały uważnie i w skupieniu.
– Druga wojna światowa, Niemcy. Chyba luger – zawyrokował.
Nora zmrużonymi oczami popatrzyła na czarno oksydowany pistolet.
– Skąd pan wie?
Richards wzruszył ramionami.
– Mój ojciec był kolekcjonerem broni. Poza tym walczył na tej wojnie. – Obrócił lugera w dłoniach, spoglądając nań z podziwem. – Ten jest w doskonałym stanie. Wykończenie wygląda na oryginalne.
Cofnęła się z odrazą. Nie mogła już znieść widoku tej broni. Rzuciła okiem na martwego mężczyznę na podłodze.
– Sądzi pan, że to Niemiec?
Richards znowu wzruszył ramionami.
– Mógł zdobyć ten pistolet podczas wojny. Albo może również był kolekcjonerem. – Zajrzał do lufy. – Nie wydaje się, by często z niego strzelano. – Otworzył komorę. – Brakuje tylko dwóch pocisków.
Nora się skrzywiła. Znowu ogarnęły ją mdłości.
Richards włożył lugera z powrotem do plastikowej torebki i oddał ją jednemu z funkcjonariuszy.
– Dołącz to do tego drugiego dowodu rzeczowego – polecił. – Kiedy goście z ekipy śledczej skończą robotę, przekaż tę broń wydziałowi balistyki. Ustal markę i model. – Odwrócił się znowu do starszego mężczyzny. – Co jeszcze?
Śledczy wzruszył ramionami.
– Przetrząsnęliśmy cały dom, zdjęliśmy wszystkie odciski palców, jakie udało się nam znaleźć, i szukaliśmy jakichkolwiek śladów walki. – Wskazał lampę leżącą na podłodze w pobliżu schodów. – Znaleźliśmy tylko to. – Wypuścił powietrze z płuc. – Myślę, że zabójca wszedł tu szybko i szybko ją zabił. Umieściliśmy w plastikowych torebkach wszystkie dowody rzeczowe, jakie zdołaliśmy zgromadzić, ale instynkt mi mówi, że niewiele z tego pomoże nam w rozwiązaniu tej sprawy.
– Natrafiliście na coś wskazującego, kim mógł być drugi sprawca, tamten porywacz?
Śledczy przecząco potrząsnął głową.
– Ten martwy facet nosił rękawiczki. Przypuszczam, że jego towarzysz również.
– A co z dzieckiem? – zapytał ponurym tonem Richards.
Nora wstrzymała oddech. Proszę, niech się okaże, że coś znaleźli – pomyślała.
Śledczy powoli pokręcił głową.
– Nada.
– Zupełnie nic?! – wykrzyknęła Nora.
– W tym momencie nie mamy absolutnie niczego – odpowiedział śledczy. Potem, widząc wyraz rozpaczy na jej twarzy, dodał łagodniej: – Ale wkrótce dostaniemy z laboratorium wyniki badań odcisków palców i znalezionych włókien. – Zanotował coś w wyszmelcowanym notesie. – A przy okazji, czy mogłaby się pani tu trochę rozejrzeć? Może coś rzuci się pani w oczy. Poprzestawiane meble, brakujące cenne przedmioty, cokolwiek w tym rodzaju.
Uderzyła ją nagle pewna myśl.
– A co z basenem? Moja matka zazwyczaj po południu pływała w nim z Rose.
Śledczy potrząsnął głową.
– Wygląda na to, że dziś tam nie dotarły.
Richards pochylił się i przyjrzał uważnie trupowi mężczyzny.
– Przeszukaliście go?
– Powiedziałeś, żebyśmy z tym zaczekali.
Porucznik zwrócił się do Nory i Marijke:
– Nie dotykajcie panie niczego i trzymajcie się na uboczu.
Skinęły głowami i cofnęły się posłusznie. Mężczyzna leżał tak, jak Nora go znalazła – na brzuchu, z wyciągniętą jedną ręką, a głową przekręconą w lewo. Richards włożył nową parę rękawiczek i przyklęknął przy zwłokach. Delikatnie odchylił poły marynarki martwego mężczyzny i obmacał wewnętrzne kieszenie. Z jednej wyjął niewielkie zdjęcie. Obejrzał je i podał Norze. Popatrzyła na zniszczoną fotografię w kolorze sepii i przyjrzała się widniejącemu na niej szczupłemu młodemu mężczyźnie, który trzymał za kierownicę staroświecki rower i spoglądał śmiało w obiektyw czarnymi, wyrazistymi oczami. Odwróciła kartonik. Z tyłu była wypisana tylko data: „1940”.
– Widziała go pani kiedyś? – spytał Richards.
– Nigdy.
– Czy uderza panią coś w jego wyglądzie?
Odwróciła zdjęcie i ponownie przyjrzała się młodemu mężczyźnie.
– Nie.
Skinął głową na śledczego, który włożył zdjęcie do plastikowej torebki. Potem wsadził rękę do jednej z tylnych kieszeni trupa i wyjął złożony kartonik.
– Hotel Shamrock, pokój tysiąc sto pięćdziesiąt cztery – odczytał. Podał kartkę jednemu z funkcjonariuszy. – Pojedź tam. Znajdź kierownika hotelu i przetrząśnij ten pokój. Szukaj wszystkiego, co mogłoby nam powiedzieć, kim był ten człowiek i kto mu towarzyszył. Może coś tam zostawili.
Funkcjonariusz zrobił w tył zwrot i wyszedł.
Richards przeszukał drugą tylną kieszeń zmarłego. Potrząsnął głową.
– Żadnego portfela, prawa jazdy, niczego – mruknął. – Cholera.
Zbliżył się z boku do trupa, uniósł jego lewy bark i przewrócił ciało na plecy. Głowa mężczyzny przechyliła się w prawo, jego martwe oczy wpatrywały się teraz nieruchomo w sufit.
Marijke ścisnęła ramię Nory i pokazała palcem na zwłoki.
– Nora! Kijk eens!
Nora popatrzyła we wskazanym kierunku na lewą przednią kieszeń spodni mężczyzny. Coś ledwie widocznego lśniło tam żółto-złociście.
– Poruczniku, tam, w jego kieszeni!
Richards odwrócił się od funkcjonariusza, z którym rozmawiał, i spojrzał na trupa. Wyciągnął mu z kieszeni kawałek papieru, który zahaczył o coś przez chwilę, zanim udało się go wyjąć. Był to barwny banknot z osobliwymi złoceniami. Porucznik obejrzał go i podniósł wzrok.
– Jakaś zagraniczna waluta – rzekł, wzruszając ramionami.
Marijke wystąpiła naprzód z zarumienionymi policzkami.
– To nie jest po prostu jakiś pieniądz – powiedziała i wymieniła podekscytowane spojrzenia z przyjaciółką.
– Rozpoznaje go pani? – spytał Richards.
Oszołomiona Nora skinęła głową.
– To holenderski banknot o nominale pięćdziesięciu guldenów. – Spojrzała w dół na twarz martwego mężczyzny. – On był Holendrem? Dlaczego jakiś Holender miałby chcieć zamordować moją matkę? Albo porwać Rose?
– Chwileczkę – rzekł Richards. – On mógł być jakiejkolwiek narodowości. Holender, Niemiec, Amerykanin… Kto wie? Może po prostu podróżował ostatnio do Holandii i dlatego miał w kieszeni guldeny. – Podał banknot śledczemu, który schował go do plastikowej torebki. – Zdejmijcie z niego odciski palców.
Nora pochyliła się niżej nad zwłokami i wskazała palcem.
– Poruczniku, co to jest?
Wsunął rękę głębiej do prawej kieszeni spodni trupa i coś z niej wyjął. Nora spostrzegła srebrzysty błysk i zszokowaną minę Richardsa. Serce zabiło jej szybciej, gdy zobaczyła przedmiot leżący na dłoni porucznika. Pistolet.
– Jezu Chryste – mruknął Richards. – Nie do wiary!
Obrócił broń w dłoniach i obejrzał ją. Uniósł wyżej, zajrzał w lufę, powąchał ją i potrząsnął głową.
– Wygląda na nowy. I nie strzelano z niego dzisiaj.
Marijke i Nora wymieniły skonsternowane spojrzenia.
– Jeżeli to jego… – zaczęła Marijke.
– Wobec tego czyja jest tamta? – dokończyła Nora, wskazując czarny pistolet na sofie.