Śmiała - ebook
Śmiała - ebook
Zapierające dech w piersiach zwieńczenie epickiego cyklu o młodej pilotce, która powędrowała do gwiazd i dalej, by ocalić przed zagładą świat, który znała
Spensa zdołała wydostać się z niebytu, ale to, co ujrzała w przestrzeni między gwiazdami zmieniło ją na zawsze. Spotkała wnikaczy i wreszcie zrozumiała tajemnice swego cytonicznego talentu. Jednakże pod jej nieobecność Zwierzchnictwo nie zaprzestało walki o dominację nad Galaktyką. Eskadra Do Gwiazd zdołała powstrzymać ataki sił Winzika, a nawet znaleźć sojuszników. Ale jest tylko kwestią czasu, nim ich opór zostanie złamany i w Galaktyce zapanuje tyrania.
By odnieść zwycięstwo, potrzebna będzie cała wiedza zdobyta przez Spensę w niebycie. Okazuje się jednak, że nie jest łatwo być cytoniczką. Spensa musi zadać sobie pytanie, jak daleko może się posunąć i czy jest gotowa poświęcić siebie samą i swych przyjaciół w imię triumfu ludzkości.
„Ostatni tom cyklu wywołuje prawdziwą eksplozję emocji. Godny finał pasjonującej historii, a kulminacja akcji to już prawdziwy majstersztyk!”.
FanFiAddict.com
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-410-1 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Unosiłam się w niebycie.
I czułam, że jestem na swoim miejscu.
To było bardzo dziwne. Byłam istotą z krwi i kości, i wiedziałam o tym, a mimo to moja dusza — a przynajmniej jej część — lepiej się czuła tutaj. W ogromnej pustce, w której czas nic nie znaczył. W niebycie.
Byłam osobą z dwóch światów. Spensą, dziewczyną z Detritusa, wojowniczką. I Chetem, wnikaczem, jestestwem spoza czasu i przestrzeni. Staliśmy się jednym.
Staliśmy się bronią.
Nadal nie wiedziałam, jak to działa. Stworzyłam pewne połączenie z tym miejscem i wierzyłam, że to pozwoli mi zaatakować wnikaczy — niezwykłe, straszliwe istoty, które zniszczyły już wiele planet i zagrażały mojej rzeczywistości. Mogłam im zadać ból. Nie wiedziałam jeszcze, w jaki sposób, ale to, czym się stałam… mogło ich zniszczyć.
Bali się mnie. Dlatego się ukrywali.
Jak mogą się ukrywać? — zadałam sobie pytanie. Tutaj cały czas i cała przestrzeń są jednym punktem.
Kierują wzrok do wewnątrz — odpowiedział Chet. Był częścią mojej duszy, ale wciąż pozostawaliśmy odrębnymi osobami. Minął niewiele ponad tydzień, odkąd wróciłam z niebytu, i dopiero się uczyłam, jak to wszystko działa. Niemniej czułam się teraz sobą w znacznie większym stopniu niż na początku.
Nie rozumiem — wysłałam do niego.
My nie mamy ciał — wyjaśnił Chet. Dlatego widzisz nas tylko wtedy, gdy na ciebie patrzymy. To skomplikowane… podobnie jak światło staje się widzialne dopiero wtedy, gdy z nim oddziałujesz, kiedy wpada do twoich oczu, widzisz nas tylko wtedy, gdy my widzimy ciebie.
Tak jest. Mógł być przyklejony do mojej duszy, a ja mogłam czuć się w tej pustce jak u siebie w domu, ale znacząca część tego wszystkiego nadal przyprawiała mnie o ból głowy.
Jak mamy z nimi walczyć? — zapytałam.
Nie wiem — odpowiedział. Będziemy musieli się tego nauczyć. Na razie musi nam wystarczyć to, że się nas boją.
Powinno wystarczyć, ale coś mnie niepokoiło. Coś powiązanego z ich strachem, czego nie umiałam na razie zdefiniować. Zawisłam na chwilę w bezruchu, zastanawiając się nad tym problemem. Niepokoiłam się, ale nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego. Byłam sama w miejscu, w którym mieszkała niezliczona rzesza moich wrogów.
M-Bot? — pomyślałam, wysyłając pytanie przez swe cytoniczne zmysły.
Nie odpowiedział. Nie miałam pojęcia, co się z nim stało. Chet mówił mi, że ocalał, ale choć od powrotu szukałam go codziennie — przenosząc się do niebytu jako cytoniczna projekcja — nie znalazłam żadnego śladu po swoim przyjacielu. Statku, którym kiedyś latałam. Embrionalnej postaci wnikacza.
Westchnęłam i zaczęłam eksperymentować z mocami. Zjednoczenie się z wnikaczem zmieniło mnie na dwa istotne sposoby. Po pierwsze, wokół mnie granica między rzeczywistością a niebytem wydawała się mniej… wyraźna. Po drugie, mogłam nawiązywać kontakt z wnikaczami i z innymi umysłami. Łatwiej mi było w nie wchodzić. Wyczuwać ich emocje.
W niebycie czas nie miał żadnego znaczenia. Mimo to każda osoba, która się w nim znalazła, wnosiła ze sobą odrobinę rzeczywistości. Odciskała się w nim, tworzyła coś w rodzaju obrazu. Podczas podróży byłam w stanie dotykać podobnych obrazów. Teraz zaczęłam postrzegać również te, które pozostawiono nieświadomie. Ślady tego, czego doświadczyli moi przyjaciele, kiedy nie było mnie z nimi.
Kiedy sięgnęłam swymi zmysłami, znalazłam obrazy. Wrażenia. Okruchy uczuć i doświadczeń, ślady pozostawione przez moich przyjaciół podczas skoków w nadprzestrzeni. Detale, które pozwoliły mi doświadczyć tego, co przeżyli pod moją nieobecność. Opowiedzieli mi o tym, rzecz jasna, ale teraz to zobaczyłam.
Ujrzałam strach, który ogarnął ich w chwili, gdy zniknęłam, przenosząc się na stację „Wśród Gwiazd”. Zobaczyłam, jak zaprzyjaźnili się z Alanik, obcą o fioletowej skórze, która rozbiła się na Detritusie. Jak później wyruszyli razem z nią do jej świata, by pozyskać tę małą planetę dla naszej sprawy.
Widziałam, jak Zgromadzenie Narodowe, przywódcy mojego ludu, próbowało dogadać się z nieprzyjacielem. I ujrzałam tragiczną zdradę, gdy Winzik ochoczo zastawił na nich pułapkę. Eksplozja zabiła większość naszych przywódców. Widziałam Babkę i Cobba znikających dzięki jej talentom w niebycie, by się ratować, i to, jak zostali w nim uwięzieni.
Na koniec zobaczyłam kitsenów — małych, poruszających się na dwóch nogach obcych, podobnych do lisów. całej ich planecie zaczęło grozić niebezpieczeństwo, gdy Zwierzchnictwo postanowiło ją zaatakować. Ujrzałam kontakty między nimi a moimi rodakami. Eskadra Do Gwiazd włożyła wiele wysiłku w nawiązanie sojuszu. Jorgen niechętnie przejął dowództwo nie tylko nad naszą eskadrą, lecz także nad całą armią. Wykorzystał swoje talenty, by uratować nie tylko Babkę i Cobba, ale i kitseńskich cytoników, od stuleci zamkniętych w międzywymiarowym więzieniu.
To były tylko urywki — zapewne możliwe do odebrania dzięki silnym więziom, jakie łączyły mnie z przyjaciółmi. Gdy spróbowałam użyć tych samych talentów, żeby szpiegować wrogów, nie zobaczyłam nic. Te obrazy pozwoliły mi się jednak dowiedzieć, co zaszło pod moją nieobecność. Napełniły mnie też smutkiem, ponieważ nie było mnie z moimi przyjaciółmi i nie mogłam im pomóc. Wszyscy poznali mnóstwo rzeczy i wiele zrozumieli, a ja byłam tylko bierną obserwatorką ich życia.
To, co robiłaś, było ważne — zapewnił Chet. Skinęłam głową. Wiedziałam, że to prawda, ale…
Opuściłam niebyt i obudziłam się w swoim łóżku na Detritusie. Nadal miałam problem, większy niż cały mój emocjonalny bagaż: nie wiedziałam, w jaki sposób mogę wykorzystać nowo nabyte umiejętności, żeby pokonać wnikaczy. Moim zadaniem była obrona rodaków przed tymi istotami. Dlatego udałam się do niebytu. Miałam stać się bronią, która sprawi, że zatriumfujemy.
Pomimo wszystkiego, czego się nauczyłam i co osiągnęłam, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wciąż nic nie wiem. Nie miałam pojęcia, co robię.
Chet wypełniał moją duszę pocieszającą wibracją. Robił, co tylko mógł, żeby mi pomóc. Westchnęłam, wstałam z łóżka i przygotowałam się, by powitać nadchodzący dzień. Na szczęście, na razie kazano mi tylko spać spokojnie i imponująco wyglądać. Dowlokłam się do lustra i to, co w nim zobaczyłam, z pewnością takie nie było. Mocno kręcone włosy opadające poniżej ramion i worki pod oczami.
A w samych oczach wyraz udręki. Coś niebezpiecznego. Coś, czego nie rozumiałam.
Ja i to, czym się stałam.
Potrząsnęłam głową i westchnęłam przeciągle.
A potem wyjęłam galowy mundur.CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Po pięciu godzinach stałam na scenie w postawie swobodnej.
Przeżyłam niezliczone walki w kosmosie. O mgnienie oka umknęłam przed niszczycielską siłą bomby burzącej. Wędrowałam przez niebyt i poznałam wspomnienia oraz mądrość starożytnych. Widziałam na własne oczy wnikaczy — przerażające, niesamowite potwory bytujące poza czasem i przestrzenią. Byłam Spensą Nightshade, wojowniczką.
Zdążyłam się już nauczyć, że to oznacza, iż jestem cennym politycznym narzędziem.
Dlatego dzisiaj zamiast walczyć, musiałam nosić coś znacznie mniej wygodnego niż kombinezon bojowy. Na mojej kurtce zawisło mnóstwo orderów. Jestem przekonana, że wymyślili kilka nowych, żebym prezentowała się bardziej imponująco. Jednak w dzisiejszej ceremonii nie chodziło o mnie. Byłam tylko ozdobą, tak samo jak ordery. Czymś, co miało uwiarygodnić to, co się działo.
Jorgena Weighta mianowano admirałem floty Sił Powietrznych Śmiałych. Ponieważ zniszczono Zgromadzenie Narodowe, obowiązywał stan wojenny, a to oznaczało, że admirał floty SPŚ był jednocześnie tymczasowym szefem rządu, dopóki nie znajdzie się inne rozwiązanie.
Choć widziałam urywki tego, co się wydarzyło w czasie mojej nieobecności, miałam wrażenie, że jeszcze dużo muszę nadrobić. Jorgen pochylił się, gdy jeden z naszych przywódców umieścił na jego ramionach odpowiednie epolety, nadając mu nową rangę. Potem się wyprostował. Patrząc na jego zdecydowaną, pełną determinacji twarz, nikt by się nie domyślił, że kilka dni temu był kompletnie załamany i opłakiwał w moich objęciach śmierć rodziców. Oboje byli członkami Zgromadzenia.
W mojej duszy wciąż pobrzmiewały echa jego rozpaczy po wybuchu, który ich zabił. To był wyjątkowo głupi pomysł. Ciągle nie potrafiłam uwierzyć, że Zgromadzenie próbowało zawrzeć pokój ze Zwierzchnictwem. Weszli prosto w pułapkę. Starałam się jednak nie mieć do nich pretensji. Choć nie polubiłam żadnego z członków Zgromadzenia, których spotkałam, opłakiwałam ich ze względu na Jorgena. To był ogromny cios dla nas wszystkich, nie tylko dla tych, którzy stracili bliskich. Ta zniewaga poniosła się na całą Galaktykę. Nawet nie było warto z nami negocjować.
Długą i szeroką salę, w której się zgromadziliśmy, wypełnił aplauz. Stałam z boku razem z Kimmalyn, FM i kilkoma innymi z czołowych oficerów SPŚ. Z tego miejsca dobrze widziałam widownię. Była bardzo różnorodna. Trudno mi było uwierzyć własnym oczom. Podczas mojej nieobecności moi przyjaciele wiele osiągnęli. Do naszej walki przyłączyły się dwie planety.
Najwięcej było kitsenów. Stali na licznych unoszących się w powietrzu spodkach, a głośniki wzmacniały ich aprobujące ćwierknięcia. Uratowaliśmy ich dawno zagubionych cytoników i dzięki temu mieliśmy teraz oddział istot obdarzonych talentami podobnymi do moich, nawet jeśli istoty te miały tylko około piętnastu centymetrów wzrostu. Byli tu też pobratymcy Alanik, UrDail, choć w mniejszej liczbie. Mieli fioletową skórę i wydatne białe wyrostki na twarzy. Ci, których spotkałam, odnosili się do mnie serdecznie, ale wiedziałam, że czują się skrępowani. Sama Alanik stała blisko czoła swojej grupy i choć zaprzyjaźniła się z członkami mojej eskadry, unikała mego spojrzenia. Trudno się jej dziwić. Udawałam ją i zrobiłam wiele różnych rzeczy, które szły na jej konto. Powiedziała, że to rozumie, ale… no cóż, mnie też by się nie podobało, gdyby ktoś udawał mnie w miejscach publicznych.
Jorgen stał przed tłumem, słuchając aplauzu. Z nerwowego, wypełnionego przesadnym poczuciem odpowiedzialności wyrazu jego oczu zrozumiałam, że nie uważał, by na niego zasługiwał. Ale zaakceptował to wszystko i z tego powodu byłam z niego dumna. Nigdy tego nie pragnął. Chciał tylko latać, podobnie jak ja. Mimo to od chwili powrotu nie usłyszałam od niego słowa skargi.
Ktoś musiał wziąć na siebie ciężar przywództwa, a Jorgen był jednym z najbardziej doświadczonych, sprawdzonych w walce pilotów. Samo w sobie było to przerażające, biorąc pod uwagę jego wiek, ale tak wyglądała rzeczywistość. Potrzebowaliśmy go.
Gdy oklaski umilkły, FM wydała rozkaz. Ci z nas, którzy byli na scenie, stanęli na baczność i zasalutowali. Jorgen również oddał nam honory, a potem wszedł na mównicę, by wygłosić mowę. To był sygnał dla nas, że możemy spocząć, zejść ze sceny i usiąść na swoich miejscach.
Wycofałam się pierwsza, myśląc, że może mogłabym…
— Cześć, Spin.
Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą w moją stronę Kimmalyn. Jej długie, naturalnie kręcone włosy opadały na ramiona. Kazali przypiąć jej prawie tyle samo orderów, co mnie.
— Wszystko z tobą w porządku? — zapytała. — Masz niewyraźną minę.
— W porządku — zapewniłam, gdy inni ustawili się wokół nas. Potem umilkłam.
Cholera. Nadal nie wiedziałam, co powiedzieć przyjaciołom. Jak mogłabym choć zacząć tłumaczyć im, przez co musiałam przejść? Że do mojej duszy przykleił się wnikacz? Że widziałam początki cytoników, a potem omal się nie zgubiłam w miejscu, w którym czas strzępił się niczym stary płaszcz? Że mało brakowało, bym została w niebycie i opuściła ich?
— Jeśli potrzebujesz… — zaczęła Kimmalyn.
— Muszę iść do klopa — przerwałam jej bezmyślnie.
Znowu zrobiła zatroskaną minę. Być może czuła się też nieco urażona, bo nie otworzyłam się przed nią jak kiedyś.
Uciekłam, ale nie do klopa. „Zabłądziłam” po drodze i po dziesięciu minutach znalazłam się w kokpicie myśliwca klasy Poco.
To było samolubne. Ktoś mógł zauważyć moją nieobecność i zaczęłyby się plotki. Ale, cholera… ostatnio brałam udział w zbyt wielu zebraniach. Rzadko miałam okazję polatać. Poza tym już sześć razy słyszałam mowę Jorgena, kiedy ją ćwiczył.
Poleciałam. Gdy przyśpieszenie wcisnęło mnie w fotel, poczułam radość. Cieszyłam się widokiem niezliczonych platform Detritusa orbitujących nade mną oraz kamienistego, szaroniebieskiego gruntu na dole. W tej radosnej chwili uaktywniłam swe cytoniczne zdolności i przeskoczyłam w kosmos wokół planety.
W tej samej chwili obudziła się dusza Cheta, wciśnięta w moje ciało niczym spadochron w pokrowiec.
Nie wiem, co sądzić o moich nowych mocach — pomyślałam do niego. Po raz kolejny zawisnęliśmy w pustce i widzieliśmy tylko ciemność. Poprzednim razem przeniosłam coś przez nadprzestrzeń, nawet tego nie dotykając.
Tak — zgodził się. Jesteś teraz po części wnikaczem. Odległość i przestrzeń… nie są już dla ciebie tak ograniczające jak kiedyś.
Gdy znowu zawisłam na moment w niebycie i nie widziałam żadnych wnikaczy, trochę lepiej zrozumiałam, dlaczego jestem dla nich niebezpieczna. To miało coś wspólnego z głęboką więzią, jaka połączyła mnie z niebytem i wnikaczami. Podczas swoich podróży dowiedziałam się, że ukryli przed sobą część siebie, celowo zapomnieli o bólu.
Teraz, kiedy sama w części stałam się wnikaczem, dostrzegałam prawdę. Czułam, co zrobił Chet, żeby ukryć ten ból, i myślałam… myślałam, że zrozumienie tego wszystkiego może stać się kluczem do ich zniszczenia.
Poświęciłam chwilę, by podjąć kolejną próbę znalezienia M-Bota, ale nic nie poczułam, więc dokończyłam hiperskok. Znowu znalazłam się w statku, gdzieś na zewnątrz osłony Detritusa. W tej samej chwili zrozumiałam, dlaczego wcześniej byłam tak zaniepokojona, gdy Chet powiedział, że wnikacze się mnie boją.
Poczułam jego poruszenie.
Tak — pomyślał do mnie. Dlaczego się niepokoisz? To dobrze, że się boją, tak?
I dobrze, i źle — odpowiedziałam. Chet, oni są zdesperowani. A ci, którzy są zdesperowani, często zachowują się nieprzewidywalnie.
Poświęciłam wiele czasu na naukę przewidywania ich posunięć, ale któż zdoła odgadnąć, co mogą zrobić teraz?
Zajął wygodniejszą pozycję wewnątrz mojej duszy, jakby rozsiadł się na krześle, i zastanowił się nad tym problemem. Dzięki łączącej nas więzi natychmiast pojął, o co mi chodzi. Wkrótce przekonałam się, że rozumie również przyczyny mego niepokoju.
Starałam się jednak na moment zapomnieć o tych sprawach i po prostu cieszyć się lotem. Nie zastanawiać się nad tym, co tak przygniata mi duszę. Nieustający — choć usilnie próbowałam się od niego uwolnić — żal z powodu tego, że opuściłam niebyt, który mogłam eksplorować do woli, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności. Niepokój o M-Bota. Wrażenie zerwania więzi, które towarzyszyło mi, gdy wracałam w miejsce, gdzie czas płynął normalnie.
Wszystko, co sugerowało, że jestem teraz raczej jedną z nich niż jedną z nas.
Na szczęście hiperskok dał mi coś pięknego, co odwróciło moją uwagę. Znaleźliśmy się na orbicie wokół Evershore, ojczystego świata kitsenów. Piękna błękitna planeta przypominała dawne obrazy Ziemi, z chmurami, morzami i życiem. Widok zapierał dech w piersiach.
Przemknęłam przez przestrzeń dzielącą od siebie dwie planety. Okazało się, że Detritus może się przemieszczać. Nie bez powodu wyposażono go w mocną tarczę ochronną; mógł zachować ciepło oraz cykl dnia i nocy daleko od wszystkich słońc. Był ogromną stacją bojową, zdolną do cytonicznych hiperskoków przez całą Galaktykę. W gruncie rzeczy wiele z jego platform mogło samodzielnie przeskakiwać przez nadprzestrzeń niczym mniejsze stacje bojowe.
Planeta potrzebowała tylko konserwacji i mnóstwa obcych ślimaków. Na szczęście byliśmy w stanie spełnić te wymagania.
Nasz świat był znacznie bardziej zdumiewający, niż nam się zdawało. Zapewniał azyl setkom ślimaków ukrywających się głęboko pod powierzchnią. Pomyślałam o Straszliwym Ślimaku i poczułam jego radość w chwili kontaktu. Przesłał mi obraz wielkiego pomieszczenia na jednej ze stacji, gdzie otoczono go opieką. Mieszkały tam dziesiątki ślimaków kilku odmian, a ludzcy opiekunowie dbali o ich potrzeby.
Straszliwy Ślimak ukrywał się w kącie z małą miseczką czegoś, co wyglądało jak kawior. Ożywił się po nawiązaniu kontaktu ze mną i natychmiast przesłał mi uczucie ulgi. Po czasie spędzonym w niebycie znacznie lepiej go rozumiałam. Mogłam teraz tworzyć proste słowa na podstawie wrażeń, jakie mi przesyłał.
Myślałam, że będziesz szczęśliwy z innymi — wysłałam, przypominając sobie radość, jaką poczuł na widok pobratymców.
Szczęśliwy i nieszczęśliwy — odpowiedział.
Dlaczego?
Zdezorientowany — odesłał. Nadal zagubiony. Nadal samotny. To dziwne wrażenie.
Od razu je poznałam. Czuł się wyobcowany. Patrzył na wszystko inaczej niż pozostali. Był dziwolągiem. Wysłałam mu pocieszające myśli i przez chwilę siedział na moich kolanach. Miałam nadzieję, że nie zaniepokoi to zbytnio jego opiekunów. Wysłałabym im wiadomość, ale podejrzewałam, że byli przyzwyczajeni do podobnych sytuacji. Słyszałam od Riga i FM, że opieka nad liczną grupą inteligentnych, międzywymiarowych, teleportujących się ślimaków była… interesującym zajęciem.
Lecieliśmy razem przez przestrzeń, udając, że wszystko jest takie samo jak dawniej. Przyśpieszyłam do niewiarygodnej prędkości, niemożliwej w atmosferze, i cieszyłam się manewrowaniem między dwiema planetami. Mój mózg wpadał w panikę, próbując się zorientować, gdzie jest góra. Uznałam, że to bardzo przyjemne wrażenie, dość podobne nawet do latania w niebycie.
Niestety, wkrótce wezwały mnie obowiązki. Komunikator zamrugał i po chwili w słuchawce wmontowanej w hełm rozległ się głos Jorgena.
— Spensa? — odezwał się. — Latasz?
— Patroluję — odpowiedziałam. — No wiesz, nigdy nie wiadomo, kiedy może zaatakować Zwierzchnictwo.
Najwyraźniej mnie zrozumiał, bo zachichotał cicho.
— Czujesz się lepiej? — zapytałam. — Kiedy jest już po wszystkim?
— Pewnie bym się poczuł, gdyby nie to, że oficjalnie to ja teraz wszystkim kieruję. A to znaczy, że muszę coś zrobić, bo sytuacja jest trudna.
— Na szczęście nie jesteś sam — odpowiedziałam.
— Dlatego się z tobą połączyłem.
Westchnęłam głęboko, ale z uwagi na niego najpierw wyciszyłam dźwięk. Po chwili zdjęłam palec z przycisku.
— Czego potrzebujesz?
— Musimy się spotkać — odpowiedział. — Żeby wymienić opinie i przemyśleć strategię.
— Dzisiaj? — zapytałam. — Dopiero co dostałeś awans. Czy nie powinieneś imprezować albo coś w tym stylu?
Znałam go dobrze i potrafiłam przewidzieć jego odpowiedź. Właściwie mogłabym wygłosić ją razem z nim.
— Będzie czas na imprezowanie, gdy wszyscy już będziemy bezpieczni. Chcę, żebyś tu przyszła, Spin. Twój punkt widzenia ma kluczowe znaczenie dla naszej strategii.
Przyszło mi na myśl kilkanaście usprawiedliwień. Wszystkie były głupie. Miał rację. Potrzebowali mnie. Straszliwy Ślimak odczytał moje emocje i wydał z siebie cichy gwizd współczucia.
— Kiedy? — zapytałam.
— Za piętnaście minut?
— W porządku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki