-
promocja
Śmierć na bis - ebook
Śmierć na bis - ebook
Nora Roberts jako J.D. Robb
Śmierć na bis
Było to olśniewające wydarzenie pełne gwiazd z pierwszych stron gazet, a jego gospodarzami byli Eliza Lane i Brant Fitzhugh, para celebrytów, która podbiła zarówno Hollywood, jak i Broadway. A teraz pojawiła się też Eve Dallas – niestety, nie jako gość. Po wzniesieniu toastu Fitzhugh upadł na podłogę i zmarł, a objawy wskazywały na zatrucie cyjankiem. Policja zakończyła imprezę.
Wszyscy twierdzą, że nieboszczyk nie był typem gwiazdy, która narobiła sobie wrogów. Wszyscy go kochali – nawet jego była żona. A ponieważ koktajl szampański, który go zabił, był pierwotnie przeznaczony dla Elizy, możliwe, że to ona była prawdziwym celem. Niedawno zwolniła asystenta, ma zaciekłych rywali i obsesyjnych fanów. Eve ma mnóstwo pracy, gdy ustala, kto z tego tłumu popełnił morderstwo – i jaka była jego motywacja. A przy tym sama nie lubi być w centrum uwagi, boi się medialnego szumu wokół takich spraw. Wszystko, czego chce, to dowiedzieć się, kto jest naprawdę niewinny, a kto tylko udaje, że jest...
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68471-26-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Śmierć, niespodziewana i tragiczna, otworzyła jej drzwi do kariery. Mając zaledwie osiemnaście lat, Eliza Lane przeszła przez te drzwi, by wkroczyć na opuszczoną scenę. I zawładnęła widownią.
Opłakiwanie utraconej przyjaciółki, członkini teatralnej rodziny – napisała w swoich wspomnieniach – musiało zaczekać. Przedstawienie musi się toczyć dalej, i się toczyło. Występ w premierze i kolejnych spektaklach _W głębi sceny_ zadedykowała nieodżałowanej Leah Rose.
Leah Rose, zmarłej w wieku zaledwie osiemnastu lat po spożyciu zabójczej kombinacji prochów i wódki kilka godzin przed debiutem na Broadwayu.
Tak oto 22 września 2036 roku Eliza – Angie, dublerka pani Rose – znalazła się w świetle reflektorów jako Marcie Bright w sztuce Cabota i Lowe’a _W głębi sceny_. Początek spektaklu punktualnie o ósmej wieczorem.
I stała w światłach reflektorów przez dwadzieścia pięć lat dzięki talentowi, zdyscyplinowaniu, ciężkiej pracy, oddaniu sztuce oraz niezwykłej intuicji, która pomagała jej wybierać odpowiednie role w odpowiednim momencie.
Naturalnie przeżywała wzloty i upadki. Złamanie nogi w kostce podczas prób przekreśliło jej szanse na doskonałą partię w musicalu – aktorka, którą ją zastąpiła, zdobyła Złoty Glob. Nieszczęśliwa miłość, gdy miała dwadzieścia kilka lat, i ironiczne komentarze prasy, które potem publikowano. Śmierć rodziców w tragicznym wypadku samochodowym. Rozwód w wieku trzydziestu kilku lat, który drogo ją kosztował – i emocjonalnie, i finansowo.
Lecz Eliza wierzyła w to, że upadki są nie do uniknięcia, a na wzloty trzeba zapracować. Duma i miłość do sztuki zmuszały ją do tego, by za każdym razem dawać z siebie wszystko: czy kiedy wchodziła na scenę, czy kiedy stawała przed obiektywem kamery.
Ponieważ wymagała tego samego od wszystkich, z którymi pracowała, w pewnych kręgach miała opinię suki. Pogodziła się z tym, a nawet sobie to ceniła.
Miała mnóstwo znajomych, ale tylko garstkę prawdziwych przyjaciół. Miała również liczne rywalki, przypuszczała, że niektóre z nich można było uznać za wrogów.
Ostatecznie pracowała w show-biznesie.
A mimo to nigdy nie wierzyła, by ktoś, kto ją zna – albo uważał, że ją zna – pragnął jej śmierci.
Dwadzieścia pięć lat po występie, który uczynił z niej gwiazdę, otworzyła podwoje swojego okazałego, cudownego nowojorskiego mieszkania dla aktorów i realizatorów, przyjaciół i pseudoprzyjaciół, wybranych dziennikarzy i krytyków. Wspólnie z poślubionym dziewięć lat wcześniej mężem wydali przyjęcie w przerwie między próbami w teatrze a wznowieniem _W głębi sceny_.
W nowej inscenizacji zagra Lily Bright, gwiazdę wieczoru, matkę – bezwzględną sceniczną matkę – młodej Marcie. Partia Marcie mogła dać jej karierze solidne podwaliny, ale Eliza traktowała rolę Lily jako jej wielkie, zachwycające ukoronowanie.
Rozbawi ich, szarżując, doprowadzi do łez swoim głosem i złamie serca _Lamentem Lily_. Będzie tańczyć, aż jej stopy zaczną krwawić, i harować jak wół, by wcielić się w postać Lily Bright jak nikt przed nią.
I na Boga, zdobędzie piątą nagrodę Tony.
Dzisiejszego wieczoru chciała to uczcić i ubrała się na tę okazję w czerwoną suknię koktajlową Leonarda, ukazującą jej zgrabne nogi tancerki. Sukienka idealnie opinała jej szczupłą sylwetkę, muskając krągłości jak czuły kochanek, miała rozkloszowany dół, a wąskie ramiączka uwydatniały silne barki i jędrne ramiona.
Włożyła do niej dziesięciokaratowy kwadratowy birmański szafir na łańcuszku, lśniącym od brylantów. Prezent na czterdzieste urodziny od męża, co sprawiło, że wkroczenie w kolejne dziesięciolecie stało się nieco bardziej znośne.
Włosy koloru ciemnego miodu obcięła na sięgającego do brody boba z długą, nastroszoną grzywką nad lodowato błękitnymi oczami. Jej mąż wszedł do sypialni, spojrzał na nią i pokręcił głową.
– Zdaje mi się, że serce przestało mi bić. Elizo, jak ci się udaje z każdym dniem być piękniejszą?
Odwróciła się, żeby obejrzeć się z tyłu w lustrze, a potem rzuciła mu przez ramię zalotne spojrzenie.
– Muszę się starać dotrzymywać ci kroku.
Rzeczywiście jest przystojny, pomyślała, kiedy podszedł do niej i w typowy dla siebie sposób ujął ją pod brodę, by pocałować w usta. Złote bożyszcze sceny i ekranu, Brant Fitzhugh. Jego zielone jak morze oczy nadal sprawiały, że serce mocniej jej biło nawet po dziesięciu latach znajomości.
Według niej zbudowany jak bóg, był znany z ról wymagających sprawności fizycznej. Wymachujący mieczem buntownik z równą wprawą ujeżdżający konie, co kobiety, awanturnik, gotów do walki gołymi pięściami w słusznej sprawie. Mężczyzna, który z zapałem zdobywał szczyty, przepływał morza, zbawiał świat i uwodził kobiety.
– Jeszcze nie jesteś ubrany na przyjęcie.
– Została nam ponad godzina, a nie zajmie mi to dużo czasu. – Pocałował ją z roztargnieniem, nim skierował się do swojej garderoby. – I znam ciebie. Zejdziesz na dół, by się upewnić, czy wszystko wygląda jak należy, chociaż już jest idealnie, bo nie mogłoby być inaczej. Przecież to przyjęcie Elizy Lane.
– Przyjęcie Elizy Lane i Branta Fitzhugh. – Podeszła do niego, objęła go od tyłu. – I będzie idealne. Firma cateringowa przysłała dwoje nowych ludzi, więc…
– Nie zrobiliby tego, gdyby nowi nie nadawali się do tej pracy. Cenią cię, Elizo.
– Wiem, wiem. Jednak… – Roześmiała się, mocniej go objęła. – To silniejsze ode mnie.
– Jakbym tego nie wiedział. I zdaję sobie sprawę, że denerwujesz się przed przyjęciem. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego, ale wiem o tym. Więc będę na dole na czas, byśmy zdążyli wznieść toast za nas, nim pojawią się pierwsi goście.
– A będą to…
– Marjorie i Pilar – powiedzieli razem, co znów ją rozśmieszyło.
Wtuliła twarz w jego ramiona.
– Och, co ja bez ciebie zrobię przez sześć miesięcy!
– Jakie sześć miesięcy? Co kilka tygodni będę przylatywał do domu.
– Wiem, że będziesz się starał.
– Nie tylko będę się starał. I żeby nie wiem co, pojawię się na premierze.
– Tylko spróbuj się nie pojawić.
– Wiesz, że nie mógłbym i nie chciałem zrezygnować z takiej szansy. To rola życia, Elizo. Wiedziałem o tym, jak tylko przeczytałem scenariusz.
– Mogłaby być napisana specjalnie dla ciebie, ale… Dlaczego, u diabła, musisz kręcić ten film na drugim końcu świata? Znam odpowiedź. – Machnęła ręką w powietrzu, cofając się. – Potrzebna ci sceneria, pogoda, realizm.
– Są równie ważne jak bohater, bo to też bohaterowie. – Znów ją pocałował. – Naprawdę czuję, że będzie to pierwszy światowy przebój kasowy mojej firmy producenckiej.
Uśmiech wrócił na jej twarz.
– Po prostu żałuję, że nie mogę pojechać z tobą. Kolizja terminów i tyle. Ja muszę być tutaj, ty musisz być tam – tysiące kilometrów stąd. Dlaczego, u diabła, pracujemy w tej branży, Brancie?
– Ponieważ jesteśmy szalenie utalentowanymi narcyzami?
Przechyliła głowę, przytaknęła.
– Być może. Tak czy owak kocham cię – pamiętaj o tym, kiedy twoja partnerka będzie próbowała cię uwieść. Wiem, że idealnie nadaje się do tej partii, ale…
– Chociaż Natalie jest wyjątkowa, nie może się równać z moją żoną.
– Jest dziesięć lat młodsza od twojej żony. – Eliza przewróciła oczami. – No dobrze, czternaście. I wiem, dlaczego nalegałeś, żeby właśnie ją obsadzono w tej roli. Jest cholernie dobra. Chyba masz rację, zaczynam się denerwować. Zejdę na dół, by wszystkich doprowadzić do takiego stanu, w jakim sama jestem, i żeby Dolby zaaprobował moją kreację.
– Czy ja już tego nie zrobiłem?
– Zrobiłeś, ale nie jesteś obiektywny. Dołącz do mnie szybko, najdroższy, to wzniesiemy toast za powodzenie.
*
Naturalnie wszystko było perfekcyjne, potrawy, drinki, muzyka, kwiaty, wszystko starannie dobrane. Drzwi na taras zostawiła otwarte, więc goście wchodzili i wychodzili, kiedy mieli ochotę, a Nowy Jork stanowił skrzące się tło.
Część dzienna, z białym fortepianem salonowym i wypełnionym świecami kominkiem, zapraszała do rozmów w grupkach, wspólnego śpiewania, tańców. Ubrani na czarno kelnerzy podawali potrawy i drinki wszystkim, którzy nie chcieli odłączać się na wystarczająco długo, by podejść do jednego z barów czy bufetów.
Gwar – śpiew, śmiech, głosy – wypełniał powietrze, rozbrzmiewał w pomieszczeniach na głównym poziomie i wzbijał się w górę krętych schodów.
– Znowu ci się udało. – Sylvie Bowen, wieloletnia i prawdziwa przyjaciółka, wzniosła toast za Elizę. – Impreza jak się patrzy, bez dwóch zdań.
– Właśnie tego chciałam. Kiedy zaczną się próby, nie będę miała czasu ani sił na balangi. A kocham balangi. Zresztą, kiedy wyjedzie Brant…
– Wiem, że będzie ci go brakowało. Ale Bóg wie, że oboje będziecie zajęci. A kiedy zatęsknisz za towarzystwem, wystarczy, że zadzwonisz do swojej od niedawna samotnej kumpeli.
– Bardzo mi przykro z powodu ciebie i Mikhaila.
– Nigdy go nie lubiłaś.
– Nie podobało mi się to, że nie był dla ciebie wystarczająco dobry, co sam udowodnił.
– Prawda? Niewierny rosyjski łajdak. Mam czterdzieści siedem lat, jestem singielką z trzema rozwodami na koncie. Ale mam też dwoje wspaniałych dzieci, a to warte więcej niż cała reszta. I Jezu, Elizo, jestem babcią. Cholerną babcią. I ubóstwiam tego brzdąca nad życie. Ale czemu, u diabła, nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak Brant?
– Bo ja pierwsza go zgarnęłam. – Spojrzała na swoją posągowo piękną przyjaciółkę z burzą kasztanowych włosów, błyszczącymi zielonymi oczami. – Jesteś śliczną singielką, utalentowaną aktorką, wyjątkową matką… i przyjaciółką. A jeśli szukasz kogoś, na tej imprezie jest kilka wspaniałych okazów singli.
Sylvie zdecydowanie pokręciła głową.
– Spasuję na jakiś czas, jeśli nie na zawsze. Poza tym wielu z tych wspaniałych okazów singli taksuje spojrzeniami inne wspaniałe okazy singli. Albo są dla mnie za młodzi.
– Nie ma czegoś takiego jak „za młody”. – Uśmiechnęła się, kiedy Brant skierował się w ich stronę, niosąc smukły kieliszek z szampanem. Może od czasu do czasu trochę jej przeszkadzało, że jest cztery lata od niej młodszy, ale nie zamierzała wspomnieć o tym Sylvie.
– Masz puste ręce, moja najdroższa. – Wręczył Elizie drink. – Przynieść ci pełny kieliszek, moja druga ulubiona damo?
– Nie, dziękuję. Czemu Icove’owie cię nie sklonowali? – spytała Sylvie.
– Szaleni naukowcy. – Eliza zakręciła kieliszkiem. – Słyszałam, że kontynuacja jest w fazie przedprodukcyjnej. Powinnam była zaprosić autorkę… Nadine Furst. I Roarke’a. Spotkaliśmy go kilka razy, nim poślubił tę policjantkę.
– No właśnie, to wspaniały okaz, ale niestety. – Sylvie westchnęła i napiła się szampana. – Już zajęty.
– Jak wiesz, dla wielu osób nie ma to znaczenia. – Zmieszała się jak tylko to powiedziała, odwróciła się do swojej przyjaciółki i przysunęła się, by szepnąć jej prosto na ucho: – Przepraszam. Wybacz mi.
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Powinnam porozmawiać z innymi gośćmi. A ty powinnaś nam zaśpiewać.
– Masz rację. Brant, weź mój kieliszek i wmieszaj się z Sylvie w tłum gości. A ja odszukam swoją sceniczną córkę i namówię ją do duetu. To coś, czego spragnieni są tu obecni i o czym jutro doniosą media.
Oddała mu kieliszek, uścisnęła dłoń Sylvie.
Brant razem z Sylvie wmieszał się w tłum zaproszonych, chociaż rozmowy ucichły, jak tylko Eliza zaciągnęła młodą Samanthę Keene do fortepianu.
Policzki dziewczyny zarumieniły się z nerwów i szczęścia. Brantowi zrobiło się ciepło na sercu, kiedy obserwował, z jaką życzliwością Eliza wzięła ją pod swoje skrzydła. Gdy rozległy się pierwsze takty, uniósł kieliszek w toaście.
Głosy, silne, broadwayowskie głosy zabrzmiały unisono, w pełni oddając zabarwiony ironią tekst utworu. Pijąc, pomyślał, że Eliza zapisze na swoim koncie kolejny wielki sukces. A dziewczyna? Po premierze jej życie diametralnie się odmieni.
Poczuł nagły ścisk w żołądku, w gardle, ale uznał to za przejaw sentymentalizmu. Lecz po chwili przerodziło się to w ból. Cofnął się krok, dwa.
Przy dźwięku dwóch głosów, rozbrzmiewających unisono w salonie, wylewających się na zewnątrz i wznoszących w górę krętych schodów, kieliszek z brzękiem upadł na podłogę.
A po chwili dołączył do niego Brant.
*
Spędzała miły wieczór. Miły, spokojny wieczór w domowych pieleszach. Nie miała nic pilnego do roboty, nie wzywały jej żadne obowiązki, a pogoda sprzyjała leniwemu interludium; siedziała nad stawem razem z mężem i z butelką dobrego wina po zjedzeniu steka na kolację.
A teraz Eve Dallas stała w luksusowym penthousie w Upper West Side, spoglądając na zwłoki. Oceniała denata i miejsce wydarzenia, mocno zadeptane przez gości w wytwornych strojach koktajlowych, ratowników medycznych i wdowę po zmarłym – ponoć słynną aktorkę, którą trzeba było siłą oderwać od zmarłego męża, a następnie podać jej łagodny środek uspokajający jeszcze przed pojawieniem się na miejscu pierwszych funkcjonariuszy policji.
W tej chwili goście – ci, którym nie udało się wyjść przed zabezpieczeniem miejsca wydarzenia przez mundurowych – razem z pracownikami firmy cateringowej, osobami zatrudnionymi przez gospodarzy i jeden Bóg wie kim jeszcze czekali w różnych pomieszczeniach przestronnego apartamentu.
Otworzywszy swój zestaw podręczny, by zabezpieczyć dłonie i buty, zwróciła się do funkcjonariuszki stojącej obok niej.
– Mów, Rickie, co ustaliliście.
– Pani porucznik, o dwudziestej drugiej czterdzieści trzy ktoś zadzwonił na dziewięćset jedenaście. Razem z partnerem pojawiliśmy się na miejscu o dwudziestej drugiej pięćdziesiąt jeden. Ratownicy medyczni, wezwani wcześniej, przybyli przed nami. Ofiara, Brant Fitzhugh, zamieszkały pod tym adresem, już nie żył. Przed naszym przyjazdem doktor James Cyril, jeden z gości, poprosił, by ratownicy medyczni podali środek uspokajający małżonce ofiary, Elizie Lane. Razem z innym gościem, panią Sylvie Bowen, odprowadził Lane na górę, do sypialni. Mój partner pilnuje drzwi do sypialni. Uwzględniając liczbę świadków, wezwaliśmy jeszcze dwoje funkcjonariuszy do pilnowania gości i pracowników obsługujących przyjęcie.
Rickie urwała, by odchrząknąć.
– Szacuję, że mamy około dwustu świadków, pani porucznik. Zarówno lekarz, jak i ratownicy medyczni podejrzewają otrucie. Powiadomiłam dyspozytora.
Eve skinęła głową, spoglądając na zwłoki o rozszerzonych źrenicach, z czerwonymi plamami na twarzy, sinymi paznokciami u rąk.
Klasyczne objawy, pomyślała.
– Na podłodze widać kilka okruchów szkła.
– Tak jest. Ofiara trzymała kieliszek z szampanem, który się rozbił, kiedy upadła. Osobisty asystent pani Lane, Dolby Kessler, oświadczył, że bał się, że ktoś się skaleczy, więc uprzątnięto rozbity kieliszek. Powiedział również, że wszyscy uznali, iż Fitzhugh doznał ataku serca lub udaru mózgu.
– Jezu. Potrzebny nam kieliszek, Rickie.
– Tak jest. Kiedy pojawili się kolejni funkcjonariusze, wydobyłam go z głównego recyklera w kuchni i umieściłam w torbie na dowody. Zabezpieczyłam również ściereczkę, w którą zebrano okruchy szkła.
– Dobrze. Znajdź jakieś miejsce, gdzie będzie można przystąpić do spisywania nazwisk, danych kontaktowych i wstępnych oświadczeń gości. Oddziel od nich pracowników firmy cateringowej, służących, asystentów.
– Pani porucznik? Wśród gości są dziennikarze.
– Jasna cholera. Umieść ich osobno, chociaż na niewiele się to teraz zda. Moja partnerka już jest w drodze tutaj, Rickie. Dopilnuj, żeby ją wpuszczono. Ja zajmę się denatem.
Nim przystąpiła do oględzin zwłok, rozejrzała się wkoło. Meble o nowoczesnych liniach w śmiałych błękitach i stonowanych zieleniach, szklane stoliki, malowane szafki, duży, biały fortepian. Wszędzie kwiaty, a nad głową trzy żyrandole, błyszczące jak brylanty.
W kominku z białego marmuru stały dwa tuziny białych świec, nadal płonących. Nad nim umieszczono portret, jak przypuszczała Eve, wdowy, szczupłej blondynki w niebieskiej kreacji, z wzniesionymi ramionami i rozpromienioną twarzą.
Za przeszkloną ścianą z drzwiami pośrodku rozciągał się taras bez wątpienia dwa razy większy od pierwszego mieszkania Eve. Więcej kwiatów, stoliki, krzesła, elegancki przenośny barek, a w tle połyskiwały światła Nowego Jorku. Salon łączył się z częścią jadalną, z długim stołem w śmiałym odcieniu błękitu, zastawionym wykwintnymi potrawami. Drugi barek, fotele, mała kanapa. Zwykle do apartamentu wchodziło się przez hol – z lustrzanymi ścianami, palmami w donicach, dużą szafą, prywatną windą, zablokowaną na czas przyjęcia.
Schody na wyższy poziom wdzięcznie zakręcały.
Zwłoki leżały jakieś dwa metry od fortepianu. Denat miał na sobie jasnoniebieską koszulę, rozpiętą pod szyją, i czarny, dopasowany garnitur. Przegub jego lewej ręki ozdabiał kosztowny zegarek, prawdopodobnie platynowy.
Gęste włosy – blond, kilka odcieni jaśniejsze od włosów żony – były lekko zmierzwione. Twarz naprawdę przystojna, ale nie wymuskana.
Rozpoznała go teraz. Grzebiąc w pamięci, przypomniała sobie przynajmniej jeden film, który widziała, z nim w roli głównej. Z gatunku nazywanego przez Roarke’a „magia i miecz”. Wcielił się… ach… w skazanego na banicję, wymachującego mieczem czarnoksiężnika.
Cholernie dobre sceny pojedynków, przypomniała sobie.
Przykucnęła teraz obok niego z zestawem podręcznym; wysoka, długonoga kobieta o krótkich, lekko wzburzonych brązowych włosach i złotobrązowych oczach.
Dla porządku wyjęła urządzenie identyfikacyjne, przycisnęła do niego kciuk ofiary.
– Ofiara to Brant Robert Fitzhugh, zamieszkały pod tym adresem. Posiada również rezydencje w Malibu w Kalifornii, w East Hampton i na Arubie. Biały mężczyzna lat trzydzieści dziewięć. W 2048 roku poślubił Carmandy Proust, z którą się rozwiódł w 2049 roku. Nie mieli dzieci. To był krótki związek – mruknęła. – Poślubił Elizę Lane w 2052 roku, nie mają dzieci.
Wprawdzie później jeszcze je dokładnie przestudiuje, ale przejrzała pozostałe jego dane osobowe, wyjęła mierniki. Śmierć nastąpiła o dwudziestej drugiej czterdzieści. Zmarł przed przybyciem ratowników medycznych, nim zadzwoniono pod 911.
– Paznokcie u rąk ofiary są lekko zasinione. Na twarzy widoczne czerwone plamy. Źrenice rozszerzone, czuć wyraźnie zapach migdałów. Wszystko wskazuje na zatrucie cyjankiem. Do potwierdzenia przez lekarza sądowego. Brak widocznych oznak przemocy. Na lewej skroni i kości policzkowej widać stłuczenie i otarcie, najprawdopodobniej efekt uderzenia o podłogę, kiedy ofiara upadła. Do potwierdzenia przez lekarza sądowego.
Przysiadła na piętach.
– W samym środku dużego, wytwornego przyjęcia. Skąd wziąłeś ten kieliszek szampana, Brancie? I kto pragnął twojej śmierci?
Sprawdziła mu kieszenie, wyjęła z nich telefon. I usłyszała znajomy tupot. Nie zdziwiła się, słysząc taneczne kroki McNaba – informatyka i osobistego narzeczonego jej partnerki.
– Zablokowany. – Nie patrząc, Eve uniosła rękę z telefonem. – Zabezpiecz się, odblokuj aparat.
– Już się robi – powiedział radośnie McNab.
– Kurde, cholera, Jezu! – Peabody o czarnych, kręconych włosach z czerwonymi pasemkami ukucnęła obok Eve. – To Brant Fitzhugh. McNab, to Brant Fitzhugh.
– Owszem. Niezły pasztet.
– Kochamy jego filmy. Kurde, naprawdę jest przystojny. Nawet po śmierci. Cholera, wyczuwam zapach migdałów. Cyjanek. Kto chciał otruć cyjankiem Branta Fitzhugh?
– Wiesz, zadawałam sobie to samo pytanie. I coś ci powiem – właśnie naszym zadaniem jest ustalenie tego. Wielkie przyjęcie – ciągnęła Eve, spojrzawszy na swoją partnerkę w wydekoltowanej, ozdobionej falbanami sukience na cieniutkich ramiączkach. – Wygląda, jakbyś przyszła prosto z imprezy.
– Z wieczornej randki z salsą. Już nie jesteśmy tacy beznadziejni.
– Standardowy, pięciocyfrowy kod, Dallas. – McNab w czerwonych, obcisłych, błyszczących spodniach i koszuli w kropki bez kołnierzyka wyciągnął rękę z telefonem.
– Skoro już tu jesteś, rzuć na niego okiem, a potem umieść w torbie na dowody. Wielkie przyjęcie – powtórzyła – czyli mamy blisko dwustu gości, do tego pracownicy firmy cateringowej i służba. Świeża wdowa jest na górze w swojej sypialni z przyjaciółką i lekarzem.
– Wdowa to Eliza Lane. Wiesz, prawda? Eliza Lane – powtórzyła Peabody. – Jest legendą.
– Z całą pewnością będzie, jeśli dodała cyjanek do szampana swojego męża.
– Prawdopodobnie nie. Wiem, że współmałżonek jest pierwszy na liście podejrzanych – ciągnęła Peabody – ale ich romans, małżeństwo i cała reszta? Też przeszły do legendy. – Peabody zmarszczyła czoło i uważnie przyjrzała się zwłokom, a Eve opróżniła zawartość drugiej kieszeni marynarki denata i umieściła ją w torbie na dowody. – Nic nie wiadomo, by się zdradzali, a wiesz, że plotkarskie magazyny zawsze za tym węszą. Oboje dziani, więc nie chodzi o pieniądze. Właśnie miał zacząć kręcić kolejny film, którego jest też współproducentem – zdaje mi się, że w Nowej Zelandii. A ona wraca na Broadway w nowej inscenizacji _W głębi sceny._ Dziesiątki lat temu grała córkę, ta rola uczyniła z niej gwiazdę. Teraz gra matkę, która jest gwiazdą.
Eve gapiła się na nią w milczeniu.
– Skąd to wszystko wiesz?
Peabody tylko wzruszyła ramionami.
– Interesuję się tym.
– No dobrze. – Eve się wyprostowała. – McNab, ty weź się za gości, mundurowi też już ich przesłuchują. Niech jeden z gliniarzy popilnuje zwłok. Wśród zaproszonych są dziennikarze.
– Kurde.
– No właśnie. Peabody, zawiadom techników, kostnicę. Uwzględniając popularność zmarłego i jego małżonki, będzie to szeroko opisywane, więc z całą pewnością potrzebny nam Morris. Potem zajmij się pracownikami firmy cateringowej. Później przesłuchamy służących i asystentów, ale musimy pozwolić opuścić to miejsce niektórym gościom. Ja porozmawiam z małżonką.
Zaczęła wchodzić po schodach. Słyszała głosy dobiegające zza zamkniętych drzwi, ale uznała, że należą do świadków, więc się nie zatrzymała.
Otworzyła inne drzwi, weszła do środka. Elegancki gabinet z plakatami ofiary w skórzanym kostiumie, z rozwianymi włosami, z mieczem w dłoni, na koniu, w kapeluszu z szerokim rondem, z pasem na broń. Na innym stał w smokingu, trzymając w dłoni kieliszek martini.
Poprosi McNaba, żeby przyjrzał się sprzętowi komputerowemu stojącemu na dużym, czarno-srebrnym biurku.
Minęła kolejne drzwi, zza których dobiegał gwar głosów, znalazła pokój gościnny – bardzo luksusowo urządzony – toaletę dla pań, jeszcze jeden gabinet. Sądząc po jego wystroju – kobieca elegancja, ściany wypełnione zdjęciami wdowy solo lub w towarzystwie luminarzy, liczne nagrody – uznała, że należy do żony ofiary.
Podeszła do podwójnych drzwi w końcu korytarza, zapukała raz, energicznie, otworzyła drzwi.
Kobieta w czerwonej sukni leżała na łóżku, oczy zasłoniła ręką. Obok niej siedziała kobieta z długimi, brązoworudymi włosami i trzymała ją za drugą rękę. Mężczyzna – siwowłosy, w ciemnym garniturze, wysportowany – chodził tam i z powrotem przed drzwiami na taras.
– To pani! – Siedząca kobieta zwróciła na Eve zielone oczy z czerwonymi obwódkami. – Och, dzięki Bogu! Nazywa się pani Dallas.
– Zgadza się.
– Elizo, skarbie, jesteś teraz w dobrych rękach. Ty i… i Brant jesteście teraz w dobrych rękach. Właśnie o niej rozmawiałyśmy, pamiętasz? Jest najlepsza z najlepszych. Tak myślę. Mam nadzieję. Och, Elizo.
– Nie mogę, Sylvie. Nie mogę. Nie mogę. Brant. Mój Brant.
– Proszę pani…
– Porucznik – sprostowała Eve i odwróciła się do mężczyzny, który skierował się w jej stronę.
– Naturalnie. Proszę o wybaczenie. Pani porucznik, nazywam się James Cyril. Jestem lekarzem. Poprosiłem ratowników medycznych, żeby dali pani Lane środek uspokajający. Łagodny, niemal stabilizator nastroju.
– Jest pan osobistym lekarzem pani Lane?
– Och nie, nie. Przyszedłem tu z Rolandem. Rolandem Addersonem. Od lat się przyjaźnimy, wie, że jestem wielkim wielbicielem pani Lane. Jest drugim reżyserem wznowienia _W głębi sceny_ i… Chyba to nie ma znaczenia.
– Wyjdźmy na minutkę.
Wyszła na korytarz.
– Dziś po raz pierwszy zobaczył pan panią Lane?
– Tak. I pana Fitzhugh. To był taki piękny, fascynujący wieczór, póki…
– Proszę mi opowiedzieć, co pan widział, co pan zrobił.
– Naturalnie. – Spojrzał na zamknięte drzwi. – Jest zdruzgotana. Byłem na tarasie. To był najszczęśliwszy wieczór mojego życia. Mogłem osobiście spotkać wszystkich tych ludzi, znanych z teatru, filmów. Do tego w takich okolicznościach. Potem usłyszałem, jak Eliza… Pani Lane… Zaczęła śpiewać.
Przycisnął dłoń do serca.
– Pierwszą piosenkę: _Czy to jest twoje życie, czy moje?_ Wszedłem do środka i stałem kilka kroków od niej i młodej aktorki, która zagra jej córkę. Śpiewały wprost porywająco. Potem usłyszałem brzęk tłukącego się szkła. W pierwszej chwili zlekceważyłem to, ale ktoś krzyknął, ktoś zawołał i wszyscy zaczęli się tłoczyć. Pani Lane podbiegła, usłyszałem, jak na cały głos wymawia imię swojego męża. Wtedy też podszedłem i zobaczyłem go na podłodze, z trudem chwytającego powietrze. Zbliżyłem się, by spróbować mu pomóc – ciągnął. – Zawołałem, żeby ktoś wezwał pogotowie, poleciłem obecnym, żeby się cofnęli, by miał więcej powietrza, wolnej przestrzeni. Ale dostał konwulsji. Eliza próbowała tulić go w ramionach, powtarzała jego imię. Powiedziałem jej, że jestem lekarzem, żeby pozwoliła mi mu pomóc.
Pokręcił głową.
– Nie chciała go puścić, ale błagała mnie, bym mu pomógł. Niestety było już za późno. Chociaż ratownicy medyczni pojawili się bardzo szybko, już nic nie można było zrobić. Poczułem zapach migdałów. Nikomu o tym nie powiedziałem, bo pani Lane już była niepocieszona, i czułem, że powinienem wspomnieć o tym komuś kompetentnemu. I tyle. Przypuszczam, że pan Fitzhugh połknął cyjanek.
– Co się wydarzyło później?
– Poprosiłem ich, żeby dali jej coś na uspokojenie, coś łagodnego, bo wiedziałem, że pojawi się policja. Ratownicy medyczni rozpoznali oznaki otrucia, tak jak ja. Potem razem z panią Bowen pomogłem pani Lane wejść na górę.
– Był pan na tarasie. Widział pan, skąd pan Fitzhugh wziął szampan?
– Nie, przykro mi. Nie wiedziałem, że to szampan. Kieliszek się rozbił, jego zawartość się wylała. – Spojrzał na nadgarstek.
– Skaleczył się pan?
– To tylko draśnięcie. Skorzystałem z łazienki, by je zdezynfekować, jak tylko wyszła z niej pani Lane. To tylko draśnięcie. Nie widziałem, skąd wziął kieliszek. I szczerze mówiąc, kiedy wszedłem do środka, byłem tak skupiony na Elizie, że nie widziałem nikogo poza nią, zanim to się wydarzyło.
Może o to chodziło, pomyślała Eve. Wykorzystać fakt, że wszyscy patrzą w jednym kierunku, wręczyć ofierze zatruty szampan.
– Doceniam pańską pomoc i zaangażowanie, doktorze Cyril. Potrzebne mi są pańskie dane kontaktowe, na wypadek gdybym miała jeszcze jakieś pytania.
– Naturalnie. Taka tragedia. Straszna rzecz. Ktoś, kogo zaprosili do swojego domu, dopuścił się czegoś tak okropnego.
Ludzie codziennie robią okropne rzeczy, pomyślała, zapisując jego dane kontaktowe. Jej zadaniem było dopilnowanie, by nie uszło im to na sucho.
Znów zapukała energicznie i otworzyła drzwi.
I po raz pierwszy dobrze przyjrzała się Elizie Lane, bo wdowa siedziała teraz w łóżku, a jej przyjaciółka ją obejmowała.
Oczy, tak jasne i promienne na portrecie, były zamglone od środka uspokajającego, spuchnięte od płaczu. Ale spoglądała nimi prosto na Eve.
– Nic mi nie jest, Sylvie. Nic mi nie będzie. – Wsparła się na poduszce. – Jest pani policjantką z filmu o Icove’ach.
– Nie, to była aktorka. Jestem porucznik Dallas z nowojorskiej policji.
– Porucznik Dallas z nowojorskiej policji, ustali pani, kto to zrobił mojemu mężowi, mojemu partnerowi, miłości mojego życia. I sprawi pani, żeby za to zapłacił. Chociaż żadna kara nie będzie wystarczająca. – Uniosła obie ręce do ust, zdusiła szloch, jej spojrzenie stało się zawzięte. – Żadna kara nie będzie wystarczająca.
– Elizo…
– Nie, nie, nie zrobię tego znów. Nie zrobię. Sylvie, bardzo cię proszę, przynieś mi wody, dobrze? Z lodówki w garderobie. Nie powinnam była pozwolić, żeby mi dali ten przeklęty środek uspokajający. – Wstała z łóżka. – Mam przymulony umysł, a nie chcę tego. Chcę móc jasno myśleć.
Podeszła do drzwi na taras, starała się je otworzyć.
– Potrzebuję nieco świeżego powietrza.
Eve podeszła, otworzyła drzwi.
– Trochę mnie mdli, ale nie zwymiotuję. Trochę świeżego powietrza, trochę wody. Chwila, żeby mój umysł zaczął myśleć jasno.
– Pani Lane, dlaczego jest pani przekonana, że ktoś spowodował śmierć pani męża?
– Bo go widziałam, widziałam mojego Branta. Umierał… Umierał w moich ramionach, paznokcie u rąk zrobiły mu się sine. Poczułam zapach migdałów. Wiem, że ty też go poczułaś – zwróciła się do Sylvie, kiedy jej przyjaciółka pojawiła się ze szklankami wody na małej tacy.
– Och, Elizo, tak. O Boże, tak. Ale…
– Cyjanek. Zupełnie jak w _Dowodzie przestępstwa._
– Dowodzie jakiego przestępstwa?
– To film – wyjaśniła Sylvie, do oczu napłynęły jej świeże łzy. – Poznałam Elizę podczas jego kręcenia.
– Sylvie i ja grałyśmy siostry, od tamtej pory upłynęło z piętnaście lat. Postać, grana przez Sylvie, wsypała cyjanek do brandy, by zabić mężczyznę, który uganiał się za mną dla mojego majątku. Mężczyznę, którego kochała, który zdradził ją dla pieniędzy i planował moją śmierć.
Eliza usiadła, wzięła wodę, napiła się wolno.
– Ale tamto nie działo się naprawdę. Och, Sylvie, jak to może być prawda? Co teraz będzie? Czy go zabiorą? Czy zabiorą Branta? Dlaczego ktoś chciał jego śmierci? On nigdy nikogo nie skrzywdził. Dlaczego ktoś zrobił mu coś takiego?
– Przykro mi z powodu poniesionej przez panią straty, pani Lane. Mam kilka pytań, które muszę pani zadać.
– Czy powinnam wyjść?
– Och nie, nie. – Eliza sięgnęła po rękę Sylvie. – Proszę, czy może zostać? Proszę.
– W porządku. Może pani usiądzie, pani Bowen? Postaramy się, żeby trwało to jak najkrócej.ROZDZIAŁ 3
3
Dolby mógł konkurować z McNabem pod względem barwności stroju. Miał na sobie szkarłatne, obcisłe spodnie, koszulę bez kołnierzyka w słoneczny wzór, czarną kamizelkę ze srebrnymi sprzączkami i wysokie, czarne buty ze szkarłatnymi sznurówkami.
Tak jak McNab w jednym uchu miał masę malutkich kolczyków, a na ręku bajerancki zegarek na czerwonym pasku. Czarne, kręcone włosy sięgały mu do ramion, pojedynczy jaskrawoczerwony warkocz zaczynał się nad czołem, przechodził przez czubek głowy i opadał na plecy.
Skórę miał błyszczącą, koloru dębu, więc oczy, przejrzyste jak niebieskie szkło, stanowiły dominujący element jego twarzy o ostrych jak brzytwa liniach.
W drżącej dłoni trzymał kieliszek wina.
– Powiedziano mi, że mogę się napić – przemówił barytonem z lekkim akcentem mieszkańców Środkowego Zachodu. Głos mu drżał podobnie jak dłoń. – Nie pozwalają mi zobaczyć się z Elizą. A jestem jej potrzebny.
– Jest z panią Bowen.
Wziął głęboki oddech.
– Okej. Okej, ale i tak jestem jej potrzebny. Muszę być silny. – Usiadł, pociągnął długi łyk wina. – Muszę wziąć się w garść i być silny. Dla niej. To nie był wypadek, udar ani nic z tych rzeczy. Wszyscy mówią, że to nie był wypadek. Ale to jest pozbawione sensu. I nie rozumiem, jak Brant może nie żyć.
– Pracuje pan dla pani Lane.
– Taa, taa, taa.
Zamknął te swoje niebieskie oczy, lekko odchrząknął i zrobił trzy głębokie oddechy.
– Silny – powiedział i znów otworzył oczy. – Byłem pomocnikiem garderobianego – nikim ważnym – kiedy występowała na Broadwayu w sztuce _Wszystkie chwyty dozwolone._ Jej osobista asystentka nie dawała sobie rady, nie nadążała, a Eliza oczekuje, że wszyscy dotrzymają jej kroku, jasne? Więc spytała mnie: „Dolby, chciałbyś pracować dla mnie?”, a ja odparłem: „Jasne, że tak”.
Lekko się uśmiechnął, dotknął ust końcami palców, jakby chciał to ukryć.
– Bardziej dosadnie, a ona się tylko roześmiała. Ja umiem dotrzymywać jej kroku i mówię jej bez ogródek, co myślę, kiedy pyta mnie o zdanie. „Ten kolor wysysa z pani życie” albo „Proszę nie wspominać o Gino, kiedy spotka się pani z Miną, ponieważ zerwali ze sobą”. Wiem, kiedy trzeba jej rozmasować kark albo kiedy chce mieć trochę spokoju. Pomagam jej uczyć się roli, dbam o to, żeby miała swoje ulubione kwiaty, wiem, kiedy wszystkich spławić, żeby razem z Brantem mogła zjeść romantyczną kolację w domu.
Urwał, znów się napił.
– Brant. To musiał być wypadek albo coś w nim zawiodło. Jest najsłodszym facetem pod słońcem.
– Czy Brant i pani Lane… mieli jakieś problemy?
– Chodzi pani o problemy małżeńskie? – Energicznie pokręcił głową. – Przysięgam, że ich małżeństwo przypominało bajkę. Zawsze zdobywali się wobec siebie na drobne gesty. Kosztowne prezenty to jedno, ale liczą się właśnie takie drobiazgi. Nie wiem, jak sobie z tym poradzi.
Do oczu znów napłynęły mu łzy.
– Tak bardzo się kochali! Była jego królową. Mówiła, że Brant zawsze potrafi sprawić, by czuła się całym jego światem, a on był jej rycerzem w lśniącej zbroi. A dla mnie był jak tata.
Otarł łzę.
– Wiem, że to dziwnie zabrzmiało, bo Eliza nie jest dla mnie jak mama. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Natomiast Brant jest jak tata. Pyta: „Nadal spotykasz się z Franco? Dobrze cię traktuje?”. A gdybym powiedział: „Zerwaliśmy ze sobą”, Brant odparłby, że Franco nie był dla mnie wystarczająco dobry, że znajdę sobie kogoś odpowiedniego, tak jak on znalazł Elizę.
– Rozumiem, że pani Lane zwolniła swoją poprzednią asystentkę.
– No jasne.
– Czy wie pan, gdzie ona teraz przebywa?
– Hmm. – Otarł kolejne łzy, zmarszczył brwi. – Zdaje mi się, że wróciła do Kansas czy gdzieś tam. Nie była stworzona do życia w Nowym Jorku.
– Czy może wie pan, jak się ona nazywa?
– Jasne, jasne, proszę mi dać chwilkę. – Zamknął oczy, zaczął sobie coś nucić. – Już wiem. Suzannah Clarkson. I nie z Kansas. Nie z Kansas City, tylko z Missouri.
– Ma pan doskonałą pamięć.
– Wszystko mam poszufladkowane. – Machnął ręką obok głowy.
– Czy może mi pan opowiedzieć, co się wydarzyło dziś wieczorem?
Opisał jej wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, łącznie z tym, kto jak był ubrany, strzępkami rozmów, kto z kim przyszedł, kto według niego zbyt często korzystał z baru lub bufetu. Przyszedł sam, ponieważ traktował to jak część swoich obowiązków służbowych, a poza tym właśnie zerwał ze wspomnianym wcześniej Franco.
– Lin i ja byliśmy w pokoju stołowym, kiedy Eliza i Samantha zaczęły wykonywać duet. Chciałem podejść bliżej, bo nie ma nic lepszego, jak oglądać występ Elizy, ale zostałem z tyłu, żeby inni mogli ją podziwiać. I mocniej zabiło mi serce, kiedy dostrzegłem Branta, unoszącego kieliszek w toaście, i jak spojrzeli na siebie. Trwało to tylko chwilę, bo śpiewała w duecie. To było coś magicznego, wie pani? Te głosy, i wszyscy ci eleganccy goście, Nowy Jork za oknami. Zapomniałem o całym świecie. Nigdy nie traktuję tego jak czegoś, na co sobie zasłużyłem, więc zapomniałem o całym świecie. Zdawało mi się, że usłyszałem brzęk rozbijanego kieliszka i pamiętam, że pomyślałem sobie „ups”. Po prostu „ups”. Potem rozległy się krzyki i to było straszne, po prostu okropne.
Urwał, żeby się napić, wstrząsnął nim dreszcz.
– Nie wiedziałem, co się stało, nie wiedziałem, że chodziło o Branta. Chciałem tylko znaleźć się przy Elizie, ale nie mogłem się przecisnąć przez tłum. Słyszałem jej płacz, lecz nie mogłem się do niej dopchnąć. Przynajmniej nie od razu.
– A jak już się to panu udało?
– Chyba skamieniałem. Stałem bez ruchu. Myślałem: to nie może się dziać naprawdę, to wykluczone. Zupełnie jakbym stracił przytomność, lecz stałem. A kiedy Lin ją odciągnął, próbowałem pomóc, chociaż miałem kompletną pustkę w głowie. Słyszałem, jak mówili, że odszedł, ale przecież leżał tam, na podłodze, więc niczego nie rozumiałem.
Głos mu się załamał, znów przycisnął palce do ust. Lecz tym razem, by stłumić szloch.
– Facet, który powiedział, że jest lekarzem, i Sylvie wyprowadzili Elizę, a ja wziąłem jakąś szmatę i zebrałem szkło. Czułem się, jakbym poruszał się we mgle. Pomyślałem sobie: lepiej sprzątnę szkło, nim ktoś się skaleczy. Nie powinienem był tego zrobić, ale nie rozumowałem logicznie. Przepraszam.
– Wszystko w porządku. Odzyskaliśmy okruchy szkła.
– Zapukałem do Wayne’a i Cary. Nie zostają długo na przyjęciach, jeśli nie są potrzebni. I się rozpłakałem. Przyjechała policja. Czy mogę zejść do Sylvie i zobaczyć się z Elizą?
– Może lepiej jutro. Prawdopodobnie teraz odpoczywa. Mam jeszcze parę pytań i będzie pan mógł wrócić do domu.
– Mogę pojechać do mamy? Nie chcę wracać do domu. Mogę zamiast tego pojechać do mamy?
– Naturalnie. Ale najpierw zadam panu jeszcze parę pytań.
Kiedy wyszedł, Eve się zastanowiła.
– Peabody, co z właścicielką zabójczej kreacji?
– To Vera Harrow. McNab donosi, że narzeka, że jest przetrzymywana jak jeniec wojenny.
– Świetnie. Zmiana tempa. Przesłuchajmy ją. Mogłabyś sprawdzić, czy mają tu jakąś kawę?
– Mogę cię zapewnić, że tak, i do tego całkiem przyzwoitą.
Eve zajęła się zbieraniem informacji do czasu, aż Peabody wróciła z kawą i świadkiem. Vera, najwyraźniej niezrażona możliwością otrucia, trzymała smukły kieliszek z szampanem.
Przystanęła – niewątpliwie dla większego wrażenia – z jedną ręką na biodrze.
– Pokój kredensowy? Poważnie?
– Bardzo poważnie traktujemy śledztwo. Proszę usiąść, pani Harrow.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki