- W empik go
Śmierć pisarki - ebook
Śmierć pisarki - ebook
Portowe miasto na wschodzie Danii i tajemnicza śmierć młodziutkiej artystki. Skandynawskie noir fiction w najlepszym wydaniu!
II część serii o komisarz Agnes Hillstrøm.
Tym razem zgryźliwa komisarz i jej młody asystent Otto Vang szukają zabójcy młodej pisarki, Linnei, której ciało znaleziono w jej mieszkaniu w duńskim mieście Helsingør. Wstępne oględziny zwłok sugerują samobójstwo, lecz sekcja wykazuje, że dziewczyna zmarła od przedawkowania insuliny, choć nie chorowała na cukrzycę. Agnes i Otto szybko wpadają na trop wiodący do domu opieki, w którym mieszka ciotka dziewczyny.
Poza fascynującą łamigłówką Kjædegaard bezlitośnie serwuje cały przekrój najgłębszych przemyśleń, lęków i uczuć Agnes Hillstrøm.
Idealna propozycja dla miłośników kryminałów skandynawskich, którzy cenią sobie twórczość Jo Nesbø czy Stiega Larssona!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-270-8213-4 |
Rozmiar pliku: | 336 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mona wiedziała, że Lennart będzie się opierał, ale kiedy już kupili tę uszczelkę do ekspresu do kawy i wracali wzdłuż Stengade, i tak zapytała:
– A może zajrzymy do młodej? Skoro i tak tędy przechodzimy.
Lennart się uśmiechnął.
– Wiedziałem, że to powiesz.
– Od dawna z nią nie rozmawialiśmy.
– Ale ona nie lubi niezapowiedzianych wizyt.
– No nie wiem. Do nas przychodzi, kiedykolwiek ma ochotę.
– To co innego.
– Niby dlaczego?
– Nie wiem, po prostu.
Było sobotnie przedpołudnie. Stengade wyglądała jak z pocztówki. Gdyby się odwrócić i spojrzeć na wschód, pomiędzy sylwetkami ludzi przemierzających skąpany w słońcu deptak można by dostrzec baszty Kronborgu, niebieski pasek Sundu i szwedzki brzeg zaledwie dwa kilometry dalej.
Byli już blisko jej bramy, więc Mona powiedziała:
– Lennart, daj spokój. Czy nie możemy wejść i się przywitać? Jesteśmy przecież dorosłymi ludźmi. Ona się ucieszy.
Lennart pokiwał głową.
– Niech ci będzie, ale jeśli wyjdzie niezręcznie, to od razu się zmywamy.
– Dlaczego miałoby wyjść niezręcznie?
Spojrzał na nią zza okularów przeciwsłonecznych.
– A pamiętasz, jak twoi rodzice zrobili nam niespodziankę, kiedy mieszkaliśmy przy Livjægergade?
– To było co innego. Oni o tobie nie wiedzieli – to znaczy o nas.
– To prawda. Ale wyszło cholernie niezręcznie.
Mona przystanęła pod wejściem do bramy.
– Lennart, proszę cię. Chcę się tylko zobaczyć ze swoim skarbem.
– Oczywiście.
Weszli przez chłodną bramę na wewnętrzne podwórko. Nie był to najurokliwszy dziedziniec w mieście. Z dużego wentylatora włoskiej restauracji, do której wchodziło się od ulicy, po betonowym, zacienionym podwórzu roznosił się zapach jedzenia.
Tylna ściana kamienicy była żółta, a okna na wysokości parteru – matowe. Z boku widniały metalowe schody, jak w zabudowaniach przemysłowych.
– Jej rower tu stoi – powiedziała Mona, wskazując głową, gdy Lennart zaczął wchodzić po schodach. Stopnie brzęczały pod solidnymi podeszwami jego sportowych sandałów. Ruszyła za nim, ciesząc się w duchu, że ich dom w Hornbæk ma tylko jedną kondygnację.
Lennart wszedł na korytarz na pierwszym piętrze i przytrzymał jej drzwi.
– Kocie szczyny – zauważył.
Stanęła na wyślizganych deskach lakierowanej podłogi.
– To pewnie tej z naprzeciwka – powiedziała, ściszając głos. – Ursuli czy jak jej tam.
Lennart patrzył na nią wyczekująco. Stał przed drzwiami mieszkania Linnei i Mona doskonale wiedziała, że się z nią droczy, gdy ostentacyjnie zwlekał z zapukaniem, jakby liczył na to, że jeszcze zawrócą.
– Rany boskie, no zapukaj – powiedziała. – Albo jest w domu, albo jej nie ma.
Lennart zastukał. Stanowczo i z ojcowskim autorytetem. Puk. Puk, puk.
Zbliżył głowę do drzwi i nasłuchiwał. Na klatce schodowej było cicho i chłodno, tak że Mona zaczęła marznąć. A jeszcze przed chwilą na ulicy prawie się spociła.
– Linnea! – zawołał Lennart z ustami przy samych drzwiach. – To my, rodzice. Chcemy cię odwiedzić. Jesteś tam?
Nadal cisza. Nieruchoma, martwa cisza. Zamknięte drzwi zdawały się mówić: nikogo nie ma w domu. Mona spojrzała na odręcznie napisaną tabliczkę. „Tu mieszka Linnea Mogensen”. Zdobiły ją małe zielone i czerwone kwiatki.
Lennart stwierdził:
– Mona, cholera, nie ma jej. Przyszliśmy na próżno.
Teraz Mona spróbowała zapukać. Bez skutku.
– Wyszła gdzieś. Później do niej zadzwonimy – powiedział Lennart i już szykował się do odejścia.
Mona wyjęła telefon i szybko wybrała numer.
– Po co czekać, od razu zadzwonię. Może śpi.
Lennart pokręcił głową.
– To ją obudzisz.
Zignorowała go, a w słuchawce usłyszała głos Linnei: „Cześć, tu Linnea. Zostaw wiadomość”.
Mona się rozłączyła. Lennart patrzył na nią z uniesionymi brwiami.
Ostrożnie nacisnęła klamkę i drzwi się otworzyły.
– Mona – upomniał ją. – Nie możesz tak po prostu…
Mona zawołała w głąb mieszkania:
– Linnea? Jesteś tu?
– Mona – znów ją upomniał z korytarza.
Spojrzała na niego przez ramię.
– Jeśli wyszła, to przecież nie powinna zostawiać otwartych drzwi.
Weszła do środka, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Lennart został w drzwiach. Matka i córka. Nie powinien się w to mieszać. Nie był też jednak w stanie się temu jedynie przyglądać. Szanował prywatność Linnei. Tęsknił za nią niemal bez przerwy, ale żebranie o miłość nie leżało w jego naturze. Poza tym wmawiał sobie, że właśnie dlatego miał z córką tak dobre relacje, o które być może Mona czasem bywała zazdrosna, przez co dawała się Linnei wciągać w zagmatwane i prowadzące donikąd dyskusje.
Niech ją po prostu zostawi w spokoju.
Przyjdzie do nich, gdy będzie miała na to ochotę.
Ma swoje życie.
Zajrzał w głąb wąskiego korytarza. Na jego końcu widział kwadrat słonecznego światła na tkanym dywanie w małym saloniku Linnei.
– Mona? – powiedział półgłosem. – Mona?
Minęło kilka sekund, zanim się pojawiła w drzwiach drugiego, większego pokoju. Kurczowo trzymała się framugi.
– Co się stało? – spytał Lennart i zrobił kilka kroków w głąb mieszkania. – Mona?
Ale ona go nie słyszała. Szła w jego kierunku, przytrzymując się ściany. Patrzyła przed siebie nieruchomym wzrokiem i zanim zdążył do niej podbiec, nogi się pod nią ugięły. Uderzyła ciałem o ścianę i osunęła się na podłogę niczym worek ziemniaków.
Nachylił się nad nią i zawołał w głąb mieszkania:
– Linnea? Linnea, jesteś tu?
Lecz w mieszkaniu było zupełnie cicho. Tak cicho, że dochodziły go stłumione głosy z deptaka Stengade. Oddalonego o lata świetlne od miejsca, w którym się znaleźli.2.
Szef wydziału zabójstw Torben Pandrup wsunął głowę do biura, w którym Otto Vang siedział pochylony nad komputerem.
– Masz dwie minuty? – spytał.
– Jasne – odparł Otto. – Już idę.
Pandrup był człowiekiem opanowanym, małomównym, dyskretnym i potrafiącym słuchać, a do tego skutecznym w działaniu i doświadczonym. Był po pięćdziesiątce, w dobrej kondycji fizycznej, choć nie w ten modny obecnie histeryczny i nachalny sposób, i zwykle nosił to samo: sprane lewisy, niebieskie bądź czarne, jasną koszulę i szarozieloną marynarkę, której prawie nigdy nie zdejmował.
Otto zamknął laptopa i ruszył korytarzem do biura swojego szefa.
– Usiądź – powiedział Pandrup. – Mam dwie sprawy.
Otto usiadł. Przez szybę w ścianie działowej widział kolegów na open spasie.
Pandrup zaczął:
– Powiedz mi, jak ci się pracuje z Agnes?
– W porządku. Zupełnie bezproblemowo. A co, ona coś mówiła?
Pandrup się uśmiechnął.
– Nie, nie. Pytam, bo takie pary jak wy nie zawsze się sprawdzają. Różnica wieku, płci i tak dalej.
– Moim zdaniem pracuje nam się świetnie.
– To dobrze. Ale pozwól, że zapytam wprost. Zdarza się chyba, że czasem musisz zaciskać zęby, prawda? Agnes bywa czasem nieco… obcesowa.
Teraz Otto się uśmiechnął.
– Owszem, zdarza się.
– Widzisz, Otto, ona naprawdę mocno oberwała. Nie każdy by się podniósł po stracie jedynego dziecka, które Agnes w dodatku wychowywała samotnie. Tak, wiem, że Tom już nie był dzieckiem. Ale był wszystkim, co miała.
– Ona w ogóle o nim nie mówi. Chociaż widać po niej, gdy o nim myśli.
Szef patrzył mu w oczy.
– Wyobrażam sobie.
– W takich sytuacjach po prostu zostawiam ją w spokoju. Bo wiem, dlaczego nagle… milknie.
– Agnes jest bardzo empatyczna, Otto, podobnie jak ty. Jest wiele powodów, dla których was dobrałem. Moim zdaniem jej empatia bywa czasem, jak by to powiedzieć… wystawiona na próbę. Tak się dzieje z wiekiem. I niekoniecznie chodzi o to, że człowiek staje się mniej empatyczny. Raczej niecierpliwszy.
Otto pokiwał głową.
– Gdy ktoś nie traktuje sprawy poważnie, Agnes natychmiast ucina rozmowę i ustawia go do pionu.
– Właśnie. Dlatego przydzielając cię do niej, miałem nadzieję, że wniesiesz do waszego duetu nieco cierpliwszą formę empatii. Żeby wprowadzić pewną równowagę.
– Agnes nie ma problemu z powierzaniem mi zadań, które w jej ocenie wykonam lepiej od niej.
Pandrup się uśmiechnął.
– Ująłeś to bardzo dyplomatycznie. „Otto, sprawdź, czy ten pies gryzie”.
– Coś w tym stylu.
Szef odchylił się w fotelu.
– Więc z twojego punktu widzenia współpraca przebiega bez zarzutu?
– Zdecydowanie. Chociaż dziś jej nie widziałem. Wiesz może, gdzie ona jest?
– W szpitalu w Hillerød.
– Dlaczego?
– Przed chwilą do mnie dzwoniła. Tamtejsza obducentka poprosiła ją, żeby przyjechała. Agnes czyta właśnie raporty lokalnej policji. Jeśli uzna, że to zabójstwo, chce, żebyś do niej dołączył.
– W każdej chwili – zapewnił go Otto.
– Świetnie. Poprosiłem ją, żeby do ciebie zadzwoniła, gdy już będzie coś wiedziała.
Otto wstał.
– Domknę tylko sprawy i pojadę się spakować.
Pandrup znów uśmiechnął się łagodnie.
– Super – powiedział.3.
– Nie byłam pewna – powiedziała kobieta po drugiej stronie metalowego stołu, na którym leżało blade, martwe ciało. – Rodzice znaleźli ją w jej małym mieszkaniu w Helsingør. Wezwali policję, która przywiozła ją do nas z podejrzeniem samobójstwa. Wydawało się to prawdopodobne, bo obok łóżka, w którym leżała, znaleziono tabletki – dość mocne leki nasenne. A dziewczyna najprawdopodobniej udusiła się własnymi wymiocinami.
– Więc co wzbudziło twoje wątpliwości? – spytała Agnes, przechodząc od razu na ty, dla sprawniejszej komunikacji.
– Dwie rzeczy – odparła lekarka. – Z raportu pogotowia wynika, że w fiolce znajdowało się dziewięćdziesiąt sześć tabletek. Co prawda to o niczym nie przesądza. Jeśli popełniła samobójstwo, mogła mieć tego więcej, może jeszcze jedną fiolkę. Ale cztery tabletki to zdecydowanie za mało, aby spowodować tego rodzaju śmierć. Gdyby połknęła tylko cztery sztuki, to owszem, zwaliłoby ją z nóg, ale gdyby później w którymkolwiek momencie musiała zwymiotować, to odruch bezwarunkowy zapobiegłby uduszeniu.
Agnes pokiwała głową.
– Bo nie byłaby wystarczająco odurzona.
– Właśnie. To jedna sprawa. A druga to to.
Podeszła do zwłok i uniosła prawe ramię dziewczyny.
Agnes spojrzała na nie, a kobieta nakierowała na ramię mocną lampę zawieszoną nad stołem.
– Ślad po wkłuciu – powiedziała. – Teraz powinnaś widzieć wyraźniej.
– Czyli coś sobie wstrzyknęła?
– Możliwe. Ale mogła też przyjąć tego dnia szczepionkę. Trochę potrwa, zanim dostaniemy wyniki testów toksykologicznych. W laboratorium jest kolejka. Dziewczyna mogła oczywiście sama coś sobie wstrzyknąć, chociaż w raporcie nie wspomniano o znalezieniu sprzętu.
– Jeśli sama to zrobiła, musiała być mańkutem – zauważyła Agnes.
– Leworęczna – poprawiła ją lekarka. – Już się nie używa słowa „mańkut”. Ma pejoratywne zabarwienie.
Agnes popatrzyła na nią.
– Możliwe, ale wiesz, o co mi chodzi. A ta dziewczyna raczej nie poczuje się urażona.
Kobieta uśmiechnęła się cierpko.
– Raczej nie.
Agnes wyprostowała plecy i cofnęła się parę kroków.
– Zatem jakie są twoje wstępne wnioski?
Kobieta miała gęste, elegancko przycięte siwe włosy i nazywała się Gerda Eberlein. Była po pięćdziesiątce.
– Bez wyników toksykologii trudno cokolwiek powiedzieć – zastrzegła. – Ale możliwy jest scenariusz, w którym coś jej wstrzyknięto. To mogło się stać poza mieszkaniem. Następnie dziewczyna wróciła do domu, połknęła parę tabletek nasennych i się położyła. Połączone działanie tego, co zostało podane dożylnie, oraz tabletek dało efekt tak mocny, że odruch wymiotny został zablokowany.
– Jaka mogłaby to być substancja?
Gerda Eberlein wzruszyła ramionami.
– Kto wie? Najoczywistsza byłaby heroina. Tyle że ona nie była narkomanką. Może chciała jedynie spróbować.
– Tylko czy kiedy się po raz pierwszy próbuje heroiny, to jest się w stanie wrócić do domu i wziąć tabletki, zanim człowieka zmiecie z nóg?
– Może więc ktoś był w jej mieszkaniu?
Agnes znów pokiwała głową
– Okej. Czyli podejrzany zgon.
Gerda Eberlein przytaknęła.
– Tak. Dlatego powiadomiłam miejscową komendę i poprosiłam, żeby zapieczętowali mieszkanie denatki, dopóki go nie obejrzycie.
– Świetnie. Masz jej adres?
– Policja ma. Mają również klucz. Powinnaś się dostać do środka bez problemu.
Agnes przyjrzała się martwej dziewczynie. Jej kształtna głowa była umieszczona na drewnianej, wyżłobionej podpórce. Miała krótkie jasnobrązowe włosy. Oczy zamknięte, wyraz twarzy neutralny. Pełne piersi, wąską talię i naturalne, czarne włosy łonowe.
Piękna dziewczyna.
Agnes starała się nie myśleć o tym, co się stanie z tym doskonałym ciałem, kiedy Gerda Eberlein chwyci za swoje przyrządy.
– Dziękuję, Gerda. Pojadę teraz do Helsingør. Daj mi proszę znać, jeśli trafisz na coś ważnego – powiedziała i włożyła kaszkiet.
– Oczywiście – zapewniła ją lekarka. – Zadzwonię od razu.
Agnes spojrzała jej w oczy.
– Dziękuję.
Gerda Eberlein się uśmiechnęła i odparła:
– Ty też możesz do mnie zadzwonić. Jeśli coś znajdziesz.
Wróciła do samochodu. Szpital w Hillerød był wiekową instytucją. Z czasem do oryginalnych wysokich, żółtych budynków dobudowano nowoczesne boczne skrzydła. Agnes była tu już wcześniej, ale za każdym razem traciła orientację w labiryncie długich korytarzy.
Usiadła w nagrzanym samochodzie. Niebo było bezchmurne. Odsunęła od siebie myśli o martwej dziewczynie, za to przed oczami stanął jej lekki uśmiech Gerdy Eberlein, a w uszach zabrzmiał ton jej głosu, kiedy się rozstawały.
Czy ona z nią flirtowała?
To nie byłby pierwszy raz, gdy ją to spotkało. I również nie po raz pierwszy Agnes zastanawiała się, co by się stało, gdyby na ten sygnał odpowiedziała. Taka fantazja niosła ze sobą pewien rodzaj bezpieczeństwa. Dojrzałe kobiety. Niedopowiedzenie, które przeradza się w coś prawdziwego. Wyobraziła sobie siebie z tamtą kobietą w łóżku. Nie była to wizja odpychająca, wprost przeciwnie. Miała sześćdziesiąt dwa lata i nie była z nikim od tak dawna, że już prawie nie pamiętała, jak to jest. Romans z inteligentną kobietą w podobnym wieku wydawał się kojąco nieskomplikowany i naturalny. Gerda Eberlein mogłaby ją zrozumieć. Miałam syna, powiedziałaby Agnes. Nie żyje. Jestem sama. Żyję swoją pracą. Została mi tylko pamięć o Tomie, nic więcej. Jestem pusta.
W końcu otrząsnęła się z tej fantazji.
Agnes Hillstrøm, jesteś w pracy, powiedziała do siebie. To nie czas na brudne myśli.
Wyjechała z Hillerød, kierując się na północ do Helsingør i zaraz sama zganiła się w myślach. Miłość i pociąg fizyczny nie są brudne. Psycholog Harald Berg pokiwałby głową z uznaniem.
Jechała przez Fredensborg i dalej snuła swoją fantazję. Wyobraziła sobie, jak opowiada Haraldowi o swoich wizjach z Gerdą Eberlein w roli głównej. Widziała, jak Berg uśmiecha się w swoim fotelu, a gdy minęła Kvistgård, zdała sobie sprawę, że bardzo by chciała, aby srebrnowłosa lekarka zadzwoniła do niej jak najprędzej.4.
– To rodzice ją znaleźli – powiedział komisarz Ib Lauritzen, kiedy wkrótce potem siedziała w jego biurze w budynku komendy na obrzeżach Helsingør. – Zadzwonili pod sto dwanaście i przysłaliśmy na miejsce dwóch funkcjonariuszy. Rodzice są w stanie silnego szoku. Zwłaszcza matka. Oboje zostali już przesłuchani, ale z ich wyjaśnień nie wynika, dlaczego córka miałaby popełnić samobójstwo.
– O ile to właśnie zrobiła – rzuciła Agnes.
Lauritzen pokiwał głową.
– Tak, to wykaże sekcja.
– Na tym etapie traktujemy sprawę jako niewyjaśniony zgon – powiedziała Agnes.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.