Śmierć Prometeusza, albo lewą marsz! O marksizmie kulturowym - ebook
Śmierć Prometeusza, albo lewą marsz! O marksizmie kulturowym - ebook
Książka Roberta Kościelnego znanego z łamów choćby "Warszawskiej Gazety" dobitnie ukazuje, że poza wszystkimi mniej lub bardziej ważnymi kwestiami społeczno-politycznymi, trwa systematyczna, skoordynowana, zaplanowana i nieustająca wojna wypowiedziana cywilizacji łacińskiej. Wojna, która toczy się na naszych oczach.
Jak sprawić, aby nóż, narzędzie zbrodni, nie zdradził swym przyszłym ofiarom celu do osiągnięcia którego zostanie użyty? Należy umieścić go między łyżką a widelcem, wówczas jako element zestawu sztućców doskonale ukryje, że w rzeczywistości stanowi telum occidendi. I o nim właśnie, czyli o starym i skompromitowanym na wieczne czasy marksizmie, oraz o mechanizmach ukrywania go w platerowym kostiumie zakłamanych, choć pięknie brzmiących idei oraz haseł trucizn, jest ta książka
Robert Kościelny (ur. 1962) – historyk i publicysta. Autor książek, m.in. Rzeczpospolita oskarżanych narodów, Szczecin 2003, Przedmurze chrześcijaństwa, Kraków 2013, Wiosna wolnych Polaków. Wersja szczecińska, Warszawa 2017. Publikacje o charakterze naukowym m.in. w „Kwartalniku Historycznym”, „Przeglądzie Humanistycznym”, „Naszej Przeszłości”. Jako komentator polityczno-społeczny współpracuje z „Warszawską Gazetą”, natomiast artykuły popularnonaukowe zamieszcza w „Wiedzy i Życiu”, „Świecie Wiedzy” oraz magazynie „Focus Historia”. Mieszka w Szczecinie.
Kilka lat po rewolucji bolszewickiej w Rosji, 21 marca 1925 r., Gilbert Keith Chesterton, słynny brytyjski pisarz, eseista, oraz wyborny polemista zmagający się z gnostycyzmem i komunizmem, zanotował, że nowe systemy komunistyczne „nie buntują się przeciwko nienormalnej tyranii; buntują się przeciwko temu, co uważają za normalną tyranię – tyranię normalności”. „Nie buntują się przeciwko królowi” – pisał – „Buntują się przeciwko obywatelowi”.
Słowa amerykańskiego magazynu „Spectator”, opisującego współczesną Amerykę trawioną nowotworem poprawności politycznej, doskonale oddają obraz tych, którzy zbuntowali się przeciwko „tyranii normalności”. (...)
Również Józef Mackiewicz był przekonany o tym, że marksizm ma niezwykłe zdolności do przepoczwarzania się i mutacji, nie tracąc nic ze swej istoty. A istotę tej ideologii oddał w słowach zawartych w powieści Kontra: „Katastrofa to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej. Katastrofa to życie całej ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego”.
Fragment książki
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65546-61-6 |
Rozmiar pliku: | 951 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka lat po rewolucji bolszewickiej w Rosji, 21 marca 1925 r., Gilbert Keith Chesterton, słynny brytyjski pisarz, eseista, oraz wyborny polemista zmagający się z gnostycyzmem i komunizmem, zanotował, że nowe systemy komunistyczne „nie buntują się przeciwko nienormalnej tyranii; buntują się przeciwko temu, co uważają za normalną tyranię – tyranię normalności”. „Nie buntują się przeciwko królowi” – pisał – „Buntują się przeciwko obywatelowi”.
Słowa amerykańskiego magazynu „Spectator”, opisującego współczesną Amerykę trawioną nowotworem poprawności politycznej, doskonale oddają obraz tych, którzy zbuntowali się przeciwko „tyranii normalności”:
Ta quasi-religijna kasta i jej katechizm różnorodności kierują obecnie instytucjami narodu. Nie tylko w mediach, akademiach, reklamie i rozrywce, ale także w korporacjach, rządach i wojsku, kapelani różnorodności egzekwują nowe prawo kanoniczne. Przekonana o swojej specjalnej wizji moralnej kasta nie ma zamiaru cedować władzy ani tolerować wolnomyślicieli. Jej zadaniem jest wykorzenienie i stłumienie heretyków i tego co określają mianem nienawiści oraz propagowanie artykułów świętej wiary. W rezultacie wolność sumienia i nauki znajduje się pod wyjątkowym atakiem. Preferencje międzyrasowe, przywilej białych, kultura gwałtu, zmiany dominacji rasowych, równe wyniki ocen niezależnie od wkładu pracy i rzeczywistych zdolności i dowolna liczba zwodniczych idei stają się doktryną instytucjonalną.
Z kolei Cid Lazarou z „The Epoch Times” zauważa:
To, co komplikuje sprawę, to fakt, że lewicowa ideologia jest trudna do ustalenia, między innymi dlatego, że jej zwolennicy celowo zaciemniają i wprowadzają w błąd odnośnie do natury swych poglądów. Nie jest to jednak jedyny powód; ich ideologia ma być płynna, dostosowująca się i zmieniająca wszędzie tam, gdzie jest to konieczne, szczególnie w obliczu porażki. Podczas gdy lewicowcy nigdy nie przyznają się do tych niepowodzeń, nieuchronnie obwiniając o nie swoich przeciwników, stali się ekspertami w przechodzeniu od jednego celu do drugiego bez ujawniania swojej tożsamości.
Również Józef Mackiewicz był przekonany o tym, że marksizm ma niezwykłe zdolności do przepoczwarzania się i mutacji, nie tracąc nic ze swej istoty. A istotę tej ideologii oddał w słowach zawartych w powieści Kontra: „Katastrofa to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej. Katastrofa to życie całej ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego”.Rozdział 1. Polska – pierwsza do walki z nihilizmem!
W sierpniu 1920 r. bolszewickie hordy – napływające z azjatyckich stepów, niczym u zarania chrześcijańskiej Europy Hunowie czy później Awarowie, zagrzewane ludobójczą, przenikniętą jadem destrukcji ideologią „naukowego komunizmu” oraz leninowską zasadą „grab nagrabliennoje” (czyli rabuj zagrabione) – zostały rozgromione przez wojsko polskie. Jedna z największych i najważniejszych dla losów świata bitwa warszawska, zwana Cudem nad Wisłą, została wygrana przez obrońców cywilizacji łacińskiej. Chore marzenia hersztów powstałej dwa lata wcześniej Rosji bolszewickiej, o tym aby ich rojenia zapanowały w całej Europie, a później świecie, nie mogły się przeto, wówczas, ziścić.
Wcześniej przywódców założonej w marcu 1919 r. tzw. III Międzynarodówki, lub Międzynarodówki Komunistycznej zwanej też Kominternem (Kommunisticzeskij Internacjonał), spotkały trzy dotkliwe ciosy. W styczniu 1919 r. zduszono w Niemczech próbę komunistycznej rewolty w Berlinie – zwanej „powstaniem Związku Spartakusa”. Była to organizacja komunistyczna Niemiec, zawiadywana m.in. przez Różę Luksemburg i Juliana Marchlewskiego, która przekształciła się później w Komunistyczną Partię Niemiec, wchodzącą w skład Kominternu. Na początku maja 1919 r., po niespełna miesiącu istnienia, upadła Bawarska Republika Rad, na czele której stał Eugene Levine, komunista pochodzenia żydowskiego. W tym krótkim okresie czasu uzbrojone bandy rewolucyjne były w stanie zaprowadzić taki terror, że wkrótce Levine i jego „Republika” stały się wśród mieszkańców nie tylko Monachium i Bawarii, ale całych Niemiec, symbolem sowieckiego reżimu i bolszewickiej bezwzględności.
W sierpniu 1919 r., po pięciu miesiącach istnienia, upadła inna „Republika Rad” – Węgierska. Był to drugi po Rosji bolszewickiej twór moskiewskich komunistów. Bowiem o ile Levine przejął władzę w Bawarii poniekąd wbrew centrali w Berlinie (a co za tym idzie – również w Moskwie), o tyle Bela Kun został wysłany ze stolicy światowego proletariatu do Budapesztu osobiście przez Lenina, aby tam robić rewolucję. „Będę kierować działalnością stanowczo, po marksistowsku” – zapewniał Kun wodza rewolucji (jak mówiono o przywódcy bolszewickiego puczu z listopada 1917 r.). Autorzy Czarnej księgi komunizmu przypominają, że był to pierwszy przypadek, kiedy bolszewicy mogli dokonać „eksportu” swojej rewolucji¹. Zanim rząd komunistyczny upadł pod wpływem interwencji wojsk rumuńskich, zdążył utworzyć trybunały rewolucyjne oraz węgierską Armię Czerwoną, jak też zamknąć w więzieniach swoich przeciwników politycznych oraz rozpocząć proces odbierania posiadaczom ich własności, zwany „nacjonalizacją” wielkich majątków ziemskich i przemysłowych.
W tym czasie krwawo zaznaczyli się „Chłopcy Lenina”. Był to oddział terrorystyczny mordujący Węgrów uznanych za „wrogów ludu”. Liczbę ofiar tych, działających przecież niezbyt długo, zbrodniarzy liczy się w setkach. Arthur Koestler, węgierski komunista i późniejszy agent Kominternu, utrzymywał, że było ich 500.
Mimo, że Bela Kun był z pochodzenia Żydem, rząd rewolucyjny, w celu mobilizacji mas w obliczu wkroczenia wojsk rumuńskich kierujących się teraz wprost na Budapeszt, odwoływał się do nastrojów antyżydowskich. Na plakatach oskarżających węgierskich Żydów, że nie chcą iść na front, umieszczano taką oto treść: „Likwidujcie ich, gdy nie chcą oddawać życia dla naszej świętej sprawy” – dyktatury proletariatu. Pojawiły się też pomysły, aby w celu uzyskania od obywateli bezwzględnego posłuszeństwa urządzić „czerwoną Noc św. Bartłomieja”².
Po upadku węgierskiej komuny Kun uchodzi do Sowietów, gdzie otrzymuje stanowisko komisarza politycznego Armii Czerwonej walczącej z wojskiem gen. Piotra Wrangla. Podobnie jak na Węgrzech, także i tu zaznacza się jego okrutny charakter – dokonał egzekucji wziętych do niewoli białych oficerów, obiecując im wcześniej, w zamian za poddanie się, darować życie. Był też współodpowiedzialny za eksterminację ludności Krymu, jaka rozpętała się po zajęciu przez bolszewików tego półwyspu. Zamordowano wówczas co najmniej 50 tys. ludzi, choć niektóre źródła mówią, że ofiar czerwonego terroru było trzy razy tyle – 150 tys.³
Międzynarodówka Komunistyczna (nazwana przez Lenina „sztabem generalnym światowej rewolucji”) na swym II Kongresie odbywającym się w lipcu 1920 r. (czyli w czasie, gdy wojska bolszewickie podchodziły pod Warszawę, aby „po trupie białej Polski” ścielić drogę do „ogólnego wszechświatowego pożaru rewolucji”) liczyła na to, że mimo wcześniejszych niepowodzeń uda się wzniecić bolszewicką pożogę, w której spłonie „stary świat”. „Przepierzenie” – jak nazywano odrodzone państwo polskie, oddzielające ojczyznę światowego proletariatu, czyli Rosję Sowiecką, od zrewoltowanych robotników Niemiec i pozostałych krajów Europy Zachodniej – wydawało się rozpadać z trzaskiem pod ciosami Armii Czerwonej, czyli wspomnianych na wstępie półdzikich hord, wyrwanych ze swych naturalnych środowisk; ludów rozłożystych i bezkresnych euroazjatyckich stepów, potomków Chanatu Krymskiego, Chanatu Astrachańskiego, Chanatu Kazańskiego, którym Rosja (zanim w końcu nie wybiła się na niezależność od nich w XVI w.) płacić musiała haracz – „ordinskije protory”.
Teraz ów bakczysz miała uiszczać Europa, a niedługo również cały świat. Bo tym stepowym zuchwalcom, nad którymi niegdyś powiewały sztandary z końskiego włosia, a teraz rozpościerał się czerwony sztandar rewolucji, jedno tylko było w głowach – brać od tych, którzy mają, dlatego że mają właśnie, i zrównać wszystko, co zastaną na swej drodze, do jednolitego poziomu – stepu. Płaskiego jak blat stołu, przy którym zasiadać będą członkowie czerezwyczajki, bolszewickiej policji politycznej, wyrokując kogo jeszcze należy skrócić o głowę, aby „wszyscy byli równi”. Ta azjatycka mentalność była jak najbardziej na rękę czerwonym chanom, którzy swoją stolicą (swoim Bachczysarajem) uczynili teraz Moskwę, a podbite kraje zamierzali przekształcić w ułusy rządzone z centrali twardą ręką współczesnych Tamerlanów.
To Czyngis-chan, inny, wcześniejszy mongolski zdobywca, jako pierwszy wprowadził pełny absolutyzm w Rosji – zauważył amerykański historyk Warren H. Carroll⁴. Rosyjscy bolszewicy poszli jego śladem, nie zaś Piotra I, twórcy imperium carów, bowiem ten żywił estymę do Zachodu, a tamci – nienawiść zrodzoną z poczucia jej obcości i niezrozumienia.
Jak w wiekach ubiegłych muzułmański półksiężyc, tak dziś czerwona gwiazda sowiecka godłem jest potęgi niosącej zagładę cywilizacji i kulturze świata chrześcijańskiego. I jak wówczas, tak też dziś narody i państwa Europy nie dorosły do zrozumienia naglącej konieczności solidarnej postawy i solidarnego działania przed obliczem groźnego niebezpieczeństwa; zamiast tego krótkowzroczny egoizm, który albo obojętnie patrzy na nieszczęście sąsiada, w nadziei, że może coś na tem zarobić, albo nawet wchodzi w układy z wrogiem, głupio się łudząc, że dość jest chcieć pokoju z nim, aby ten pokój mieć
– pisał na początku trzeciej dekady XX w. prof. Marian Zdziechowski⁵.
W przeddzień zwycięskiej, jak sądzono, ofensywy wojsk Tuchaczewskiego na Warszawę komuniści (z Rosji, Francji, Włoch, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Holandii, z krajów skandynawskich i innych krajów europejskich, w tym również z Polski, a także spoza Starego Kontynentu – z USA i z Japonii) uznali, że:
We wszystkich prawie krajach Europy i Ameryki walka klasowa wchodzi w okres wojny domowej. W takiej sytuacji komuniści nie mogą żywić zaufania do burżuazyjnej praworządności. Ich powinnością jest tworzenie wszędzie równoległego aparatu nielegalnego, który w decydującej chwili mógłby pomóc partii w wypełnieniu jej obowiązku wobec rewolucji⁶.
Delegaci Kominternu z napięciem czekali na kolejne informacje napływające z frontu, śledząc z uwagą postępy sowieckich wojsk. Grigorij Zinowiew, bliski współpracownik Lenina, przewodniczący Komitetu Wykonawczego Kominternu, wspominał:
W hallu kongresu wisiała olbrzymia mapa, na której oznaczano codziennie ruchy naszych wojsk . Był to pewnego rodzaju symbol. Najwybitniejsi przedstawiciele międzynarodowego proletariatu śledzili ze wstrzymanym oddechem i bijącym sercem każdy ruch naszych armii i wszyscy zdawali sobie doskonale sprawę, że jeśli cel wojskowy postawiony przez naszą armię zostanie osiągnięty, będzie to oznaczało olbrzymie przyspieszenie międzynarodowej rewolucji proletariackiej⁷.
W tym czasie, kiedy krwawe łuny płonących kościołów, dworków ziemiańskich, mieszczańskich kamienic podchodziły pod stolicę państwa osamotnionego w walce z najbardziej zajadłym wrogiem Zachodu, II Kongres III Międzynarodówki wydał odezwę, która głosiła, że „zadanie proletariatu wszystkich krajów polega na tym, aby przeszkadzać rządom Anglii, Francji, Ameryki i Włoch w okazywaniu przez nie pomocy białej Polsce”. W miejscach, gdzie środowiska kapitalistyczne nie ustąpiłyby przed protestami robotników, nakazano organizować strajki, a w razie konieczności – „stosować nawet gwałt”.
O trafności osądu cytowanego wyżej prof. Zdziechowskiego, który obnaża krótkowzroczny egoizm obywateli Zachodu, świadczą czyny tychże. W lipcu 1920 roku w wielu krajach Europy odbywały się strajki, mające na celu… wsparcie idących ze Wschodu barbarzyńców spod czerwonej gwiazdy. W szeregu ośrodków przemysłowych Zachodu, w metropoliach i stolicach Wielkiej Brytanii, Francji, Czechosłowacji, Niemiec działały komitety pomocy Rosji sowieckiej. Powstawały one z poduszczenia komunistycznych frakcji partii socjaldemokratycznych. Moskwa finansowała potajemnie antypolską propagandę prasową. Akcja była zorganizowana i koordynowana przez Komintern. Wielu robotników, umiejętnie indoktrynowanych przez lokalnych komunistów i ich ośrodki propagandowe, uwierzyło, że idąca ze Wschodu nawałnica obdarzy ich lepszymi warunkami pracy i płacy, wolnością i poczuciem stabilizacji życiowej. Niech tylko upadnie Polska, ten ostatni bastion wstecznictwa i bigoterii, ten – jak będą mówić później komuniści – „pokraczny bękart traktatu wersalskiego”.
W tych upalnych (zwłaszcza politycznie) dniach lata 1920 roku przez Europę biegło hasło: „Ręce precz od Rosji” oraz „Ani jednego naboju dla pańskiej Polski”. Czescy kolejarze już w maju tegoż roku zatrzymali w Brzecławiu francuskie transporty broni dla „białej Polski”, a na początku lipca ogłosili strajk generalny na linii kolejowej Bogumin-Koszyce. Akcje strajkowe poparł rząd Czechosłowacji, ogłaszając 9 sierpnia 1920 roku ścisłą neutralność w wojnie polsko-sowieckiej. Podobne stanowisko przyjął również rząd Niemiec (25 lipca). W sierpniu dokerzy niemieccy w Wolnym Mieście Gdańsku – jedynym w powstałej sytuacji połączeniu Rzeczypospolitej ze światem – odmówili rozładunku statków z pomocą dla Polski.
Tymczasem w odradzającej się po 123 latach niewoli Rzeczypospolitej wszelkie prowokacje ze strony komunistów kończyły się niepowodzeniem. „Wiosną 1920 r. jednodniowy strajk powszechny, zorganizowany przez aktyw komunistyczny na znak protestu przeciwko wojnie z bolszewicką Rosją, zakończył się fiaskiem. Podobny los spotkał także szereg innych lokalnych wystąpień zapoczątkowanych przez komunistów na przełomie maja i czerwca tegoż samego roku”, czytamy na stronie JPilsudzki.org⁸.
A tymczasem „gęsta zasłona utkana z nieświadomych złudzeń i celowego fałszu, z naiwnej niewiedzy i bezcelowego kłamstwa” zakryła Rosję sowiecką „przed wzrokiem człowieka Zachodu”. Przytoczone słowa wypowiedział Leon Kozłowski. Zmarły w 1927 r., zrazu radykalny socjalista, przebywając w Rosji w okresie przewrotu bolszewickiego, wyleczył się z idei socjalistycznych. „Wierzył w misję klasy robotniczej, ale krwawe i dzikie rządy bolszewickie przekonały go, że wszelki mesjanizm klasowy jest rzeczą występną w samym korzeniu swoim” – pisano po jego śmierci, tłumacząc tym samym powody zwrotu w poglądach na tzw. ruch robotniczy.
Pierwszy raz w dziejach najnowszych cywilizowana Europa ujrzy w nihilistach – destruktorach wartości wypracowanych przez pokolenia władców, rycerzy, krzyżowców, konkwistadorów, odkrywców nowych lądów, duchownych, moralistów, intelektualistów, ale też i ludzi rzemiosła, handlu i pracy na roli łacińskiego Zachodu – swoich wybawców. Ex Oriente lux, w czasie gdy Wschód reprezentuje samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce, staje się oksymoronem. Jednak nie dla tych, którzy – zarówno wówczas, gdy bolszewickie hordy antycywilizacji niczym trąba powietrzna wymiatały z polskiej ziemi ludzi i ich dobytek, pozostawiając za sobą zgliszcza i stosy trupów, jak i w kolejnych dekadach – będą w sowieckiej Rosji upatrywać Ziemi Obiecanej, na której urzeczywistnia się zasada sprawiedliwości społecznej, nie wiedząc, a czasami po prostu, nie chcąc wiedzieć, że jest to miraż, tym bardziej przekonujący do siebie, im rozleglejsza jest pustka, na której wyrasta.
Ale nie po raz ostatni, bowiem ten „pierwszy raz” zapoczątkował całą serię osobliwych postaw, poglądów i działań obywateli Zachodu – od pracowników niewykwalifikowanych po pisarzy, artystów, intelektualistów, niebawem nazwanych przez Lenina czule „użytecznymi idiotami”. Zrodził omam, każący widzieć w strażnikach „z twarzą Kałmuka” nowych wybawców Europy upadłej na kolana po Wielkiej Wojnie. Spowodował wynurzenie się na powierzchnię życia społecznego i politycznego Europy całego tego kłębowiska głupoty, naiwności, pięknoduchostwa ludzi sytych i zbyt ociężałych, aby zadać sobie trud poważniejszej refleksji. Kłębowiska…? Żmijowiska raczej, które tak bardzo zaciąży na dziejach świata. Lenin znów miał na to swoje określenie – „kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy”. Sznurek, a właściwie stryk nieprzytomnych nadziei na to, że może być coś słuszniejszego, bardziej rozsądnego, umożliwiającego lepszy, wszechstronniejszy rozwój intelektualno-duchowy niż stara cywilizacja łacińska. I nie „sprzedadzą”, a złożą w ofierze przed brodatymi bogami komunizmu – Marksem i Engelsem. I przed ich wąsatym najwyższym kapłanem – Stalinem.
I jeszcze złożą te „piękne dzieci strasznych mieszczan”, tę latorośl sytej burżuazji, przed czerwonymi terrorystami – dań naiwnej ufności w to, że owo „lepsze i słuszniejsze” może przybyć na wychudzonych szkapach, w słomianych łapciach lub zgoła boso, wspomagane bagnetem, szablą i taczanką z kulomiotem. Wprost z azjatyckich stepów, z zapadłych chutorów, z nor miejskiej żulii. Bo z takich to zakazanych interiorów, schorzałych trzewi byłego imperium Romanowów, wypełzła ta cała „proletariacka” armia.
Jej opis pozostawił naoczny świadek, proboszcz parafii pw. Św. Idziego w Wyszkowie – ks. Wiktor Mieczkowski:
Nadciągnęła i piechota, która swoim wyglądem wzbudzała litość, gdyż większość była boso lub w łapciach . Boleść serca ściskała na widok tej głodnej i obdartej rzeszy . Komisarze bolszewiccy, z którymi dysputowałem w różnych okolicznościach, na ogół byli to zwyczajni aferzyści i wykolejeńcy życiowi, jakich często można było spotkać w Rosji. Zaledwie mała ich cząstka znała Marksa i mogła coś konkretnego powiedzieć o idei bolszewickiej Wyszedłem na plac, by zobaczyć wychodzące pułki. Były one zdekompletowane, zaledwie po kilkuset ludzi liczące, obdarte lub też w kobiecej odzieży i kapeluszach. Artylerii niewiele, ale za to obozów bez liku, gdyż oprócz własnej pędzili przed sobą miejscową ludność, która pod presją dowoziła im amunicję.
Jakżeż inaczej wygląda współczesna „armia”, ta nie już spod znaku komunistycznej gwiazdy, ale muzułmańskiego półksiężyca, ciągnąca tym razem z Syrii, Libii czy z rozpalonych słońcem trzewi Czarnego Lądu. Wychodząca z południa i południowego-wschodu Europy na ziemie obfite w socjał i zamieszkałe przez ludzi sytych i rozbrojonych moralnie polit-poprawnością. Zbrojna nie w szable, nahajki czy mauzery, a w telefony komórkowe, smartfony, laptopy. Ubrana nie w waciaki czy ukradziony lub ściągnięty z trupów przyjemniejszy dla oka przyodziewek, ale modne dresy, obuwie. Kierowana i zarządzana nie przez sieć iskrówek, ale system Android. Choć pragnienia tych nowych hord, z pustyń Arabii i afrykańskich sawann, podobne – najeść się do syta, nakraść, a resztę zniszczyć. W miejsce ładu i porządku, jaki tu kwitł od stuleci, wprowadzić anty cywilizację. Używać, a nie budować. Brać wszystko, nie dając w zamian nic.
Ks. Mieczkowski – jak pisze Paweł Cichocki na stronie jpilsudzki.org:
w swych wspomnieniach nadmieniał również o planach sowieckiego dowództwa, które aby zachęcić żołnierzy do dalszej walki, przewidywało dwudniową grabież Warszawy po jej zdobyciu. Na tę okoliczność wielu czerwonoarmistów posiadało już szczegółowe plany miasta z zaznaczonymi instytucjami użyteczności publicznej, przedsiębiorstwami oraz sklepami, gdzie miały znajdować się bogactwa i kosztowności⁹.
Jak w praktyce miała wyglądać działalność „aparatu” pomocniczego – wspomnianego w dokumencie zatytułowanym 21 warunków przyjęcia do Międzynarodówki Komunistycznej, uchwalonego latem 1920 r. na II Kongresie III Międzynarodówki – w „wypełnieniu obowiązku wobec rewolucji”, pokazała krótkotrwała, na nasze i Europy szczęście, historia Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski (Polrewkomu).
Polrewkom utworzony został 23 lipca 1920 w Smoleńsku przez Rosyjską Partię Komunistyczną (bolszewików) w wyniku przekształcenia Biura Polskiego przy Komitecie Centralnym partii bolszewickiej. Biuro składało się z działaczy komunistycznych z terenów Polski, przebywających wówczas w Sowietach. Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski działał pod przewodnictwem Juliana Marchlewskiego, a w jego skład wchodzili: Feliks Kohn, Edward Próchniak, Feliks Dzierżyński oraz Józef Unszlicht. Grupa ta wraz z jeszcze kilkudziesięciu osobami, równie jak wymienione wyżej nazwiska przeznaczonymi do władzy w Polsce, przemieszczała się w pociągu pancernym za frontem nacierającej Armii Czerwonej.
Pierwszy do Białegostoku zajętego przez bolszewików trzy dni wcześniej dotarł w nocy z 1 na 2 sierpnia Julian Marchlewski, który na zorganizowanym naprędce wiecu poinformował zebranych mieszkańców miasta o powstaniu Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski oraz o uchwalonym właśnie manifeście, wzywając jednocześnie robotników, by ci wsparli czynnie nową władzę. Dlaczego Białystok stał się „stolicą” mającego powstać pierwszego na ziemiach polskich bolszewickiego tworu? Było to bowiem największe miasto zdobyte przez czerwonoarmistów, jakie w tym czasie znajdowało się za tzw. linią Curzona.
Czym dla ciał „białych Polaków” były bagnety, tym dla ich umysłów i dusz miała być propaganda. Należy to bardzo mocno podkreślić – marksiści zawsze działali dwutorowo. I o ile z bagnetów i terroru, jako środków swojego podboju świata, z czasem musieli zrezygnować, z propagandy, tj. plucia ludziom w dusze, nie zrezygnowali nigdy. A nawet od pewnego momentu uczynili z niej główne narzędzie, za pomocą którego chcieli narzucić swoją wizję rzeczywistości. Będzie o tym mowa w kolejnych rozdziałach książki.
Jak słusznie pisał Paweł Cichocki:
Analizując treść programu zawartego w odezwie , nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ma on jedynie wydźwięk propagandowy, o typowo populistycznym zabarwieniu, gdzie rewolucyjne hasła mieszają się z czystą demagogią. Wyczytać w nim m.in. można, iż Polska Partia Socjalistyczna jest zdrajczynią sprawy robotniczej, a kojarzony z jej środowiskiem J. Piłsudski stworzył Legiony, które zamiast walczyć o wolność ludu, wspomagały oprawcę Polaków – cesarza Wilhelma. Wedle innych słów manifestu państwo polskie, po wielkiej wojnie, uzyskało niepodległość od Anglii i Francji pod warunkiem przyjęcia na siebie roli żandarma Europy, tłumiącego wszelkie zarzewia rewolucji proletariackiej.
Na samym końcu odezwy Polrewkom, jako rząd tymczasowy, ogłaszał:
Fabryki i kopalnie należy wydrzeć z rąk kapitalistów i spekulantów – paskarzy. Przechodzą one na własność narodu i zarząd ich obejmą Komitety Robotnicze. Folwarki i lasy również przechodzą na własność i pod zarząd narodu. Obszarników trzeba powypędzać, a zarządzać folwarkami będą Komitety Parobczańskie. Ziemia włościan-pracowników pozostaje nietykalna. Gdy w całej Polsce zostanie zwalony rząd krwawy, który wtrącił kraj w wojnę zbrodniczą – zjazd delegatów ludu roboczego miast i wsi utworzy Polską Socjalistyczną Republikę Rad. Armia Czerwona, ożywiona uczuciem braterstwa robotniczego, pomoże Wam. Współdziałajmy więc z nią wszystkimi siłami. Uzbrajajcie się spiesznie dla obrony zdobytej wolności!
Treść manifestu nie była jedynym zagraniem propagandowym. Jego ogłoszeniu towarzyszyły też inne działania indoktrynacyjne:
W celach agitacyjnych wykorzystywano przede wszystkim drukowane w olbrzymich ilościach broszury, plakaty, pisma oraz ulotki – docierające zarówno do Polaków, jak i do żołnierzy walczących w szeregach Armii Czerwonej. Nieodzowne w szerzeniu rewolucyjnych haseł stały się także mityngi, przedstawienia oraz koncerty. W materiałach opracowywanych i kolportowanych przez bolszewików, zazwyczaj podkreślano przyjazne zamiary wobec polskiego proletariatu, nienawiść rezerwując wyłącznie dla burżuazji, kapitalistów, obszarników i polskich panów¹⁰.
Oprócz programu rolnego, w którym zapewniano, że „dziedzice zostają wypędzeni”, a ziemia “stanowi odtąd własność ludu”, TKRP opracował i wydał deklarację o wolności sumienia. Ustanowiono też trybunały rewolucyjne, bynajmniej nie po to, aby tej wolności sumienia bronić, o czym niebawem przekonali się mieszkańcy obszarów zajętych przez komunistów: Podlasia i części Mazowsza. Roman Łągwa stanął na czele formacji wojskowej, nazwanej Polską Armią Czerwoną, mającej wspierać sowietów w zniewalaniu kraju. Do 2. Białostockiego Pułku Strzelców zgłosiło się zaledwie 70 osób, a liczebność całej PAC wyniosła 176 ochotników. Na wieść o tym, że wojska bolszewickie podchodzą pod Warszawę, kierownictwo TKRP (Marchlewski, Dzierżyński i Kohn) przyjechało do Wyszkowa, aby wraz z Armią Czerwoną wkroczyć do stolicy. Pozostali członkowie Komitetu, w tym Próchniak, przebywali nadal w Białymstoku¹¹.
Polska wrogość, obrzydzenie wręcz, do nowych, „światłych” i jakoby postępowych praw i zasad zaskoczyła samych komunistów oraz wszystkie „postępowe siły” w Europie i świecie. Że nie chciał ich posiadacz, dziedzic, kamienicznik czy potentat przemysłowy, to było rzeczą oczywistą, ale nie pragnął ich również proletariusz polski, robotnik rolny, parobek dworski, gnieżdżąca się w czworakach biedota wiejska. A przecież był to bolszewicki target, do którego kierowano propagandę pełną resentymentów wobec tych, co mają, z którego też rekrutowała się armia zbirów, najeżdżająca polską ziemię. Nie mógł się temu nadziwić również socjalista Stefan Żeromski:
I oto teraz na ostrzu bagnetu Chińczyka, w świście nahajki Kozaka, wśród turkotu kulomiotów, nastawionych przez Łotysza przeciwko niewinnej, najzacniejszej w Polsce krwi, przeciwko krwi młodzieńczej, miało się nam objawiać nowe prawo, narzucone z zewnątrz, prawo wyższe, głębsze i sprawiedliwsze, niż nasze. Stał między nami i tem wojskiem z zewnątrz przychodzącem wielomilionowy bezrolny i bezdomny lud i miał między ojczyzną i przychodniami wybierać. O, Polacy! Niech wasze ręce składają się do modlitwy, albowiem ci bezrolni i bezdomni Polskę wybrali. To nic, że tam i sam ten i ów poszedł z rozpaczy za wrogiem. Cały bowiem lud polski poszedł w bój za ojczyznę. Opasali się pasem żołnierskim nędzarze, którzy na własność w ojczyźnie mają tylko grób, i z męstwem, na którego widok oniemiał z zachwytu świat, uderzyli w wojska najeźdźców. Od krańca ziemi polskiej do drugiego krańca, gdziekolwiek brzmi nasza mowa, jeden się podniósł krzyk: niech żyje ojczyzna!
Marchlewski, Kohn i Dzierżyński przez kilkanaście godzin przebywali na plebanii w Wyszkowie, złożywszy 15 sierpnia niespodziewaną „wizytę” ks. proboszczowi Wiktorowi Mieczkowskiemu, podczas której dyskutowali z nim o nadchodzącej przyszłości. Ksiądz kanonik przedstawił później obraz tej rozmowy: „Widziałem, że miny ich były poważne i ze mną nadzwyczaj swobodnie dyskutowali, nie zdradzając się, że jadą do Warszawy. Przykro mi było, że ludzie tak inteligentni powiększają liczbę zdrajców Ojczyzny, być może jako fanatycy obłędu bolszewickiego”.
Następnego dnia „wizytatorzy”, na wieść o odwrocie Armii Czerwonej spod Warszawy, wsiedli do automobilu i zamiast (jak byli jeszcze dzień wcześniej przekonani) do zajętej przez bolszewików stolicy, udali się spiesznie w przeciwną stronę – do Białegostoku. A wraz z nimi pociągnęły niedobitki armii Tuchaczewskiego. „Odetchnąłem, gdy ich auto pomknęło w stronę Białegostoku” – pisał ks. Mieczkowski, mimowolny gospodarz „biesów rewolucji”. Sieć rewkomów uległa rozpadowi, spontanicznie zaczęły powstawać oddziały partyzanckie, które napadały i nękały Armię Czerwoną.
Do rangi symbolu, dowodzącego słuszności stwierdzenia, że komuniści posługiwali się słowem propagandy jak bagnetem, a gdy tego już nie stało, używali propagandy w miejsce bagnetu, urasta fakt, że jak zauważył Przemysław Sieradzan:
Choć stało się oczywiste, że dni białostockiego komitetu są już policzone, artykuły oficjalnego organu TKRP nadal utrzymane są w tonie triumfalistycznym. Przykładem może być artykuł Dwa światy, w którym Feliks Kon pisze: Stary świat ginie, ale rodzi się nowy, wielki, potężny, w tym świecie prawdziwie niepodległa Polska Socjalistyczna Republika Rad poczesne zajmie stanowisko¹².
Kon zapewniał tak czytelników „Gońca Czerwonego” kilka dni po pogromie, jakiego doświadczyła Armia Czerwona 15 sierpnia 1920 r.
Stefan Żeromski, który przybył na plebanię kilka dni później, doskonale opisał, kim byli owi trzej „goście”, którzy go poprzedzili, w słynnym opowiadaniu-reportażu Na probostwie w Wyszkowie:
Któż to byli ci trzej goście, którzy w tych izbach mienili się rządem polskim? Czy ich lud polski wybrał, czy ich ktokolwiek na tej ziemi mianował? Lud polski czy naród polski, tak rozumiany, jak to jest w ich zwyczaju, nie naznaczał żadnego z nich na godność, którą sobie wybrali. Naznaczeni zostali przez kogoś zwyższa, w obcym kraju, w swym zespole, w swej partii. Jako takich można by ich nazywać tylko komisarzami w znaczeniu, jakiego ten wyraz nabrał w opinii ludowej polskiej podczas długoletniej działalności komisarzy po krestjańskim diełam, za poprzedniej inwazji carów moskiewskich na ziemię polską. I tamci stawali przecie w obronie ludu polskiego wobec ucisku szlachty. Tamci także opierali pomoc swoją dla chłopów polskich na nieprzeliczonej ilości bagnetów. Jedna tylko różnica: tamci komisarze nie byli z naszego rodu. Krew polska nie płynęła w ich żyłach. Ci rodacy dla poparcia swej władzy przyprowadzili na nasze pola, na nędzne miasteczka, na dwory i chałupy posiedzicieli, na miasta przywalone brudem i zdruzgotane tyloletnią wojną – obcą armię, masę, złożoną z ludzi ciemnych, zgłodniałych, żądnych obłowienia się i sołdackiej rozpusty.
Trzy tygodnie rządów Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski pozostawiły po sobie krwawy ślad. Wspomniane trybunały rewolucyjne ścigały i zabijały przeciwników władzy sowieckiej. W organizowaniu terroru odznaczyli się szczególnie Romuald Muklewicz i Adam Kaczorowski (Sławiński). Według krakowskiego dziennika „Czas” przez cały okres działalności Polrewkomu czekiści rozstrzelali w Białymstoku 16 osób, w tym: prezydenta miasta Szymańskiego, prezesa zarządu Filipowicza oraz endeckich radnych Siemaszkę i Glińskiego¹³. Był to swoisty „mord symboliczny”, bowiem w grupie zabitych mieścił się przekrój lokalnej społeczności: trzech ziemian, trzech funkcjonariuszy policji, trzech oficerów, jeden związkowiec, proboszcz, kupiec żydowski i książę tatarski oraz trzy inne osoby.
Spirala terroru rozkręcała się na dobre, a właściwie – na złe, na koszmarne. Co potrafili czekiści, którym szefował obecny zrazu w Białymstoku, a później w Wyszkowie Feliks Dzierżyński – noszący budzący grozę przydomek „Krwawy Feliks”, na zmianę z dwoma innymi: „Żelazny Feliks” i „Czerwony Kat” – pokazały dwa pierwsze lata ich działalności. George Leggett pisał, że w latach 1918-1920 Czeka zabiła przynajmniej 140 tys. ludzi, a więc – „siedem razy tyle, ile wynosiła liczba zabitych przez rząd caratu w ciągu całego wieku przed rewolucją!”. Należy dodać, że jest to wskaźnik uwzględniający jedynie egzekucje, natomiast pomija niezliczone ofiary więzień i tortur. Prawdziwa liczba ofiar może wynosić ponad milion istnień¹⁴.
Richard Pipes, amerykański historyk i sowietolog pochodzenia polsko-żydowskiego, dowodził, że w kwietniu 1919 r., z inspiracji Dzierżyńskiego i za zgodą Lenina, rząd sowiecki wydał rozkaz założenia sieci obozów koncentracyjnych, co najmniej po jednym na każdą gubernię, tworząc w ten sposób zaczyn pod budowę systemu obozów, znanego później jako GUŁag. Pomysł czerwonych totalistów w Rosji przejmie i „twórczo” rozwinie totalitaryzm brunatny w Niemczech, którego wodzem był Adolf Hitler. Do 1923 r. władza radziecka zbudowała 315 obozów¹⁵. Do takich to „atrakcji” spieszno było obywatelom państw Zachodu. A fakt, że wielu z nich nie miało pojęcia, co się w tym czasie w Kraju Rad działo, stanowi czynnik drugorzędny. Bowiem kolejne lata istnienia Czerwonego Caratu i napływające stamtąd coraz szerszym strumieniem informacje nie zdołały wygasić sympatii do komunizmu nie tylko tych, ale też następnych pokoleń mieszkańców Wolnego Świata, a wydarzenia z lat 60. XX stulecia oraz ogromne sukcesy marksizmu, w wersji kulturowej, będą tego smętnym dowodem.
Wojsko polskie, wsparte przez miejscową ludność, zdobyło Białystok 22 sierpnia. Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski w pośpiechu opuścił miasto, uciekając tam, skąd przyszedł – do Rosji.
Wkrótce zaprzestał działalności, a jego członkowie zostali przydzieleni do sztabów frontowych lub obozów jenieckich w celu bezskutecznego, jak się okazało, werbowania ochotników do Polskiej Armii Czerwonej. Po sowietach zostały upiorne wspomnienia, nad których zatarciem trudziła się później, całe szczęście nie dość skutecznie, peerelowska propaganda; w tym historycy, nadal pozostający – również po przemianach początku lat 90. XX stulecia – mentorami i wychowawcami nowych pokoleń badaczy i nauczycieli. Stąd do dnia dzisiejszego, wśród części Polaków, którzy bezczelnie sami siebie nazywają „elitą”, wciąż istnieją chore inklinacje do marksizmu i takież sentymenty do Peerelu.
Na odgłos strzałów rozlegających się za Bugiem dr Julian Marchlewski, jego kolega Feliks Dzierżyński, pomazany od stóp do głów krwią ludzką, i szanowny weteran socjalizmu Feliks Kohn – dali drapaka z Wyszkowa. Pozostał po nich tylko wielki swąd spalonej benzyny, trocha cukru oraz wspomnienie dyskursów, prowadzonych przy stole i pod jabłoniami cienistego sadu. Przed wyjazdem dr Juljan Marchlewski powtarzał raz wraz melancholijnie:
«Miałeś, chłopie, złoty róg,
Miałeś, chłopie, czapkę z piór…
Został ci się ino sznur»…
Jak w wielu innych rzeczach, tak i tutaj, niedoszły władca mylił się zasadniczo. Złotego rogu Polski, wcale w ręku nie trzymał. Czapka krakowska również mu nie przystoi. Jeżeli jaki strój, to już chyba okrągła, aksamitna czapeczka moskiewska, obstawiona wokoło pawiemi piórami prędzej mu będzie pasowała. Tę już do końca życia nosić mu wypadnie. Nawet do biednego sznura od polskiego złotego rogu nie ma prawa ten najeźdźca. Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził, zdeptał ją, stratował, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziemskiego żołdactwa, ten się wyzuł z ojczyzny. Nie może ona być dla niego już nigdy domem, ni miejscem spoczynku. Na ziemi polskiej nie ma dla tych ludzi już ani tyle miejsca, ile zajmą stopy człowieka, ani tyle, ile zajmie mogiła¹⁶.
A jednak, mimo słów Stefana Żeromskiego, dla takich ludzi, którzy pojawią się ponownie po dwudziestu latach z Armią Czerwoną, znalazło się nie tylko miejsce i dom, ale znalazła się też i władza, i godności, tytuły i pieniądze. Rządzili oni, a później ich dzieci, wnuki. A dziś władają nami ich duchowi spadkobiercy, „wewnętrzni Moskale” – jak nazwał ten typ Polaków poeta i pisarz Jarosław Rymkiewicz.
Doświadczenie komunizmu (choć jego marę odgoniła polska szabla znad Wisły) oraz ponura i groźna obecność tego systemu za kruchym kordonem granicznym, przez który co i rusz przenikała sowiecka agentura, rodziły w wielu pisarzach, myślicielach, zauroczonych polskością i jej dziejami przedmurza cywilizowanego świata, myśli eschatologiczne, prorockie, trafnie (niestety) przewidujące co będzie dalej, tak z Polską, jak z Europą i światem. Marian Zdziechowski pisał wówczas: „Stoimy w obliczu końca historii. Dzień każdy świadczy o zastraszających postępach dżumy moralnej, która od Rosji sowieckiej pędząc, zagarnia wszystkie kraje, wżera się w organizmy wszystkich narodów, wszędzie procesy rozkładowe wszczyna, w odmętach zgnilizny i zdziczenia pogrąża”. A w tym czasie nowotwór bolszewizmu niszczył, zdrowe do tej pory, katolickie kraje Meksyku i Hiszpanii. Stawał się coraz bardziej popularny na Zachodzie Europy.
Patrząc na to, myśl nastraja się eschatologicznie. Należę do tych, zdaje się nielicznych, którzy bardzo wyraźnie słyszą huk nadchodzącej nawałnicy, o której powiedziano, że przyjdą dnie ucisku, jakie nie były od początku stworzenia, powstanie naród przeciw narodowi, królestwo przeciw królestwu, nastąpi obrzydliwość spustoszenia i ludzie schnąć będą ze strachu, a gdy ujrzycie to wszystko, wiedzcie, iż Pan blisko jest, we drzwiach ¹⁷.
I jeszcze inne spostrzeżenie Zdziechowskiego u progu wojny, która w swym okrucieństwie starać się będzie dorównać zdziczeniu i bestialstwu rewolucji bolszewickiej: tragicznie bezmyślna Europa, uległszy hipnozie bolszewickiego okrucieństwa, wzięła je za objaw siły przetwarzającej świat; nawet ludzie z sumieniem, jak Romain Rolland, zagłuszyli sumienia swoje i służą bolszewikom. Gdzie zaś, jak w Niemczech, wystąpiono do walki z nimi, innych metod jak bolszewickie nie wynaleziono”. Stąd już blisko do konkluzji, której trafność jeszcze nie raz będziemy wspominać:
Słowem, bolszewizuje się świat. Europa i wraz z nią Polska zapadają w błoto upadku moralnego. Człowiek wyzuty z indywidualności i sumienia, z mentalnością szpiega, z duszą kata, a poddany dyscyplinie katorgi zostaje uznany, zgodnie z ewangelią sowiecką, za ideał człowieka i wzór dla czasów naszych, a propagandzie nowego ideału w rozmaitych jego postaciach, stosownie do miejsca i środowiska, ogół społeczeństwa naszego przypatruje się z życzliwą neutralnością¹⁸.
Marksizm, niezależnie czy w siermiężnej jeszcze, bolszewickiej wersji, czy w z lekka przypudrowanej i z „ludzką twarzą” wersji socjalistycznej, czy wreszcie – polit-poprawnej, zawsze będzie największym niebezpieczeństwem dla ludzkich dusz i umysłów. Nie zadowala się li tylko zdobyczami materialnymi, przejęciem cudzej własności, bowiem
plany i cele wroga tego sięgają nierównie dalej! Nic podobnego historia dotychczas nie zapisała. Chodzi tu bowiem o wskrzeszenie czegoś, co bezpowrotnie, jak się zdawało, odeszło w dal przeszłości, tj. pańszczyzny – o przeistoczenie świata w jeden wielki dom niewoli, w jakiś kołchoz, mówiąc żargonem sowieckim, w którym człowiek stałby się automatem bez myśli i bez woli, albowiem myśleć i mieć wolę jest przywilejem tylko partii, przywilejem czerezwyczajki będącej jej widomym wyrazem¹⁹.
Sukces marksizmu i jego dysfunkcyjnej ideologii spowodowany był tym, że świat nie posłuchał rady Stefana Żeromskiego: „Pokonawszy bolszewizm na polu bitwy, należy go pokonać w sednie jego idei. Na miejsce bolszewizmu należy postawić zasady wyższe odeń, sprawiedliwsze, mądrzejsze i doskonalsze”. Ostatecznie świat uznał, że na miejsce bolszewizmu siermiężnego nie należy „postawić zasad wyższych odeń”, ale trzeba jeszcze więcej bolszewizmu – z tym że bardziej finezyjnego.
Z tego upadku powojennej Europy – która znów, tym razem po drugiej Wielkiej Wojnie, chyliła kark przed czerwonym totalitaryzmem – doskonale zdawał sobie sprawę Andrzej Bobkowski. Dlatego właśnie uciekł z niej (lub może raczej od niej) daleko do Ameryki Południowej, gdzie, jak sądził (ku swemu przerażeniu, naiwnie) nie wkroczy nigdy komunistyczny Lewiatan, nienawidzący wszystkiego co żyje i niemający względu na normy, limity, standardy, okólniki, wytyczne – cały ten arsenał współczesnych kajdan i łańcuchów, którymi niegdyś przykuwano do więziennych ścian tylko najgroźniejszych przestępców, a dziś robi się to samo ze spokojnymi, pracowitymi ludźmi, „z myślą o ich dobrze pojętym interesie i bezpieczeństwie”.
Jerzy Giedroyc pisał o Bobkowskim, że był on „pod wielkim wrażeniem upadku i rozkładu Europy, nienawidził jej zmurszałych ideologii, widział tu przyszłość w bardzo czarnych barwach i chciał rozpocząć nowe życie w Ameryce Południowej”²⁰. Zauważył także, że mężczyzna „miał pasję życia, z którego czerpał wielkimi garściami”, a taką postawę nie sposób było pogodzić z powolną, podstępną, ale nieuchronną i jak suchoty galopującą bolszewizacją Starego Kontynentu. „Europejczyk, który nie chce być wolny, przestaje być Europejczykiem. Aby nim pozostać, musiałem wyjechać”, wyjaśniał powody opuszczenia Europy autor Szkiców piórkiem, w których zresztą łaja Zachód za to samo, co wielki Józef Mackiewicz. Ów ostatni stwierdzał:
To, co doprowadza mnie do szału, to mówienie o Rosji, jakby to był zupełnie normalny kraj, partner Anglii i Ameryki itd. Naprawdę ciemnota, naprawdę zupełne średniowiecze. Jest to taki sam totalizm, jak każdy inny, ale nie wolno o tym mówić. I totalizm sowiecki jest w sumie straszniejszy od hitlerowskiego, bo przeżera także duszę, wgryza się głębiej, atakując całego człowieka. Ale nikt nie chce WIDZIEĆ²¹.
Klęska armii Tuchaczewskiego poniesiona na przedpolach Warszawy, rozbicie Armii Konnej Budionnego pod Komarowem, wrześniowa ofensywa nad Niemnem Józefa Piłsudzkiego zakończona kolejnym wspaniałym sukcesem wojsk polskich, a wreszcie traktat ryski, kończący w marcu 1921 r. wojnę Polaków (i wspomagających ich oddziałów żołnierzy ukraińskich pod dowództwem generała Mychajło Omelianowicza-Pawlenki) z bolszewią – wszystko to w sposób oczywisty pokazało, że w tym czasie koncepcja „światowej rewolucji” stała się sprawą beznadziejną.
Jednak marksiści – również ci „kulturowi”, o czym niebawem będzie mowa – nie zwykli liczyć się z rzeczywistością, kierując się zasadą Hegla, ujętą w słynnym powiedzeniu tego niemieckiego myśliciela: „Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”. Mimo tylu świadectw mówiących, że „procesy dziejowe”, które doprowadziłyby do wrzenia rewolucyjnego w każdym z państw europejskich, jeszcze nie wystąpiły, w marcu 1921 r. Komintern ponownie szykował się do „eksportu” rewolucji. Tym razem wybrano Saksonię na miejsce „spontanicznego” przewrotu, który ogarnie całe Niemcy. I tym razem – przedsięwzięcie nie powidło się. Podobnie jak kolejne próby, podejmowane jeszcze do połowy lat 20. (ponownie w Saksonii, Turyngii oraz w Estonii i Bułgarii). „Po dotkliwych niepowodzeniach w Europie dyrygowany przez Stalina Komintern znalazł kolejne pole walki – Chiny, i tam też skierował swe wysiłki”, piszą autorzy Czarnej księgi komunizmu.
Skierowanie wzroku na Azję Środkową nie oznacza, w żadnym wypadku, że komuniści zrezygnowali w tym czasie z Europy. Argusowe oko cały czas spoczywało na Starym Kontynencie – wszak Argus to potwór wielooki.
„Lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju” – pisał Franciszek Morawski w wierszu Giermek. A później nie tylko niewdzięczne za tę polską łaskę, ale i przewrotne, z własnej, nieprzymuszonej woli, zaczęły śpiewać Międzynarodówkę i łasić się do sowieckich walonek.