Śmierć ukochanej osoby - ebook
Śmierć ukochanej osoby - ebook
Piętnastoletni Chad Rogers nigdy nie spodziewał się takiej tragedii. W wypadku ginie jego młodszy brat. Mama walczy o życie, a jego najbliższy przyjaciel, Rob umiera w szpitalu wskutek odniesionych ran. Chad wie, że musi znaleźć sposób na przetrwanie odejścia tych, których najbardziej kocha. Ale jak?
Czy znasz takich uczniów jak Chad, zmagających się z druzgocącą stratą ukochanej osoby? Co możesz powiedzieć lub zrobić, żeby im pomóc? Czego oni w takiej chwili najbardziej potrzebują? Odpowiedzi znajdziesz w tej broszurze z serii PIERWSZA POMOC. Dowiesz się z niej, jak stać się dla swojego przyjaciela lub przyjaciółki prawdziwym źródłem wsparcia i otuchy.
A jeśli to ty właśnie doświadczasz bolesnej straty, z tej broszury dowiesz się, czego możesz się spodziewać w nadchodzących tygodniach i miesiącach. Co więcej, odkryjesz, w jaki sposób doświadczyć pociechy, której potrzebujesz, zarówno od Boga, jak i od ludzi.
SERIA PIERWSZA POMOC
W naszym życiu często dochodzi do trudnych sytuacji, w których czujemy się bezradni i osamotnieni. Nie potrafimy sobie z nimi poradzić i rozpaczliwie potrzebujemy pomocy w przetrwaniu tego, co nas spotkało.
Taką PIERWSZĄ POMOC oferują nasze broszury napisane wspólnie przez Josha McDowella i Eda Stewarta. Są one skierowane zarówno do osób, które przechodzą przez trudne chwile, jak i do ich przyjaciół, którzy pragną im pomóc. Przywołując poruszające historie różnych osób, autorzy krok po kroku pokazują jak przejść przez ciężkie doświadczenia i proponują praktyczne metody pomocy.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7829-025-4 |
Rozmiar pliku: | 467 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIERWSZA POMOC
Tytuły części tej serii:
- Konflikty
- Śmierć ukochanej osoby
- Jak poznać prawdziwą miłość
- Myśli samobójcze
- Nieplanowana ciąża
- Rozwód rodziców
- Jak poznać wolę Bożą
- Wykorzystywanie seksualne
Chcielibyśmy podziękować: Davidowi Fergusonowi, dyrektorowi Intimate Life Ministries w Austin w Teksasie za jego wkład w ten cykl; Dave’owi Bellisowi, który współpracował z nami nad kształtem każdej książki. Wszystkie historie w cyklu „Pierwsza Pomoc” zaczerpnęliśmy z odcinków słuchowiska „Youth in Crisis Resource”, które Dave osobiście napisał. Jesteśmy Dave’owi niezmiernie wdzięczni za jego talent i zaangażowanie. Dziękujemy też Joeyowi Paulowi, który nie tylko wierzył w ten projekt, ale także konsekwetnie go przeprowadził.
HISTORIA CHADA ODSŁONA PIERWSZA
„To przez Matty’ego, po prostu wiem, że to jego wina” — Chad Rogers wysyczał na głos sam do siebie. Zapadał zmierzch, kiedy Chad, muskularny drugoklasista, naburmuszony mijał właśnie zakurzony zjazd z autostrady. Kopnął kamyk, który nawinął się mu pod nogę, wyładowując na nim swą złość na młodszego brata. „Nie ma nawet jeszcze siedmiu lat, ale mama traktuje go, jakby był pępkiem świata. Pewnie wzięła go do sklepu, żeby smarkacz mógł wybrać sobie kolejną grę wideo. Nic dziwnego, że nigdy nie zdąża po mnie do szkoły”.
Chad szedł drogą z torbą na książki zwisającą na jednym ramieniu. Liceum było już blisko kilometr za nim, a do wiejskiego domu Rogersów pozostawało jeszcze pięć kilometrów.
„Wiedziałem, że to nie wyjdzie — mamrotał do siebie. — Mama powinna była przyjechać do szkoły ponad godzinę temu — taki był plan. Powiedziała, że podjedzie po Roba do miasta i będzie w szkole zaraz po treningu koszykówki. Musimy zjeść kolację o wpół do szóstej, żebyśmy z Robem zdążyli na wpół do siódmej do kościoła. Teraz już nie będzie czasu, aby zjeść przed spotkaniem w kościele, a nawet możemy tam nie dotrzeć na czas. A jeśli nas tam nie będzie, grupa młodzieżowa pojedzie na mecz bez nas. Matty’emu oberwie się za to”.
Droga lokalna była prawie całkiem pusta, jak zwykle, ale Chad usłyszał, że jakiś pojazd zbliża się do niego z tyłu. „To prawdopodobnie samochód mamy” — myślał, ale nie zamierzał odwracać się i patrzeć, jakby na niego czekał. Postanowił nawet, że kiedy mama zatrzyma się, żeby go zabrać, on to zignoruje. Każe Matty’emu czekać, tak jak on przez niego czekał na nich w szkole. Będzie po prostu szedł sobie dalej. Jego przyjaciel Rob, nadjeżdżający razem z mamą i Mattym, na pewno go zrozumie. Też ma smarkatego młodszego brata.
Pojazd zwolnił za nim, tak jak Chad się spodziewał, ale kiedy wreszcie się z nim zrównał, nie okazał się ciemnozielonym samochodem mamy. Kątem oka Chad rozpoznał furgonetkę taty.
— Chad! — zawołał tata przez otwarte okno.
Ben Rogers, ojciec Chada, nadzorował miejscową fabrykę konserw. Od połowy lata pracował na dziesięcio- lub nawet dwunastogodzinne zmiany.
Zaskoczony widokiem taty, chłopiec zatrzymał się i odwrócił.
— Jakoś wcześnie dziś wyszedłeś z pracy...
Tata przerwał mu:
— Chad, wsiadaj. Pospiesz się.
Chad usłyszał w jego głosie coś, czego nie słyszał nigdy wcześniej. Tata nie był na niego zły, ale nie był też szczęśliwy. Brzmiało to, jakby był zmartwiony, jakoś zdenerwowany. „Może mama wpadła w panikę, kiedy nie znalazła mnie w szkole — pomyślał — więc zadzwoniła do taty, żeby przyjechał mnie szukać”.
Wsiadając do furgonetki, zaczął się tłumaczyć, ale tata nie pozwolił mu skończyć. Kładąc mu rękę na ramieniu, powiedział:
– Chad, zdarzył się... bardzo poważny... wypadek — trudno mu było wypowiedzieć te słowa — musimy jechać do szpitala... natychmiast.
Lęk przeszył Chada, jakby go poraził prąd. Chłopiec chwycił tatę za ramię.
— Mama? Matty? Nic im się nie stało? — Benowi podbródek zaczął się trząść, a w oczach stanęły łzy.
— Jest bardzo źle, synu. Karetka zawiozła wszystkich do szpitala — mamę, Matthew, Roba też — głos mu się łamał, kiedy mówił dalej. — Duża ciężarówka wjechała na przeciwny pas ruchu...
— O nie, tato! — jęknął Chad, wyczytując udrękę z jego twarzy. — Nie mama! Nie Matty! Nie Rob! Pewnie się mylisz. Oni tylko spóźnili się po mnie do szkoły — odwrócił się, by spojrzeć przez tylne okno, w nadziei, że zobaczy tam zbliżający się samochód mamy. Droga za nimi była jednak pusta.
— Chad, to okropne, ale musimy wziąć się w garść i dotrzeć do szpitala. Mama i Matthew potrzebują nas teraz, Rob też cię potrzebuje.
Chad ukrył twarz w dłoniach.
— To nie może się stać — powiedział, starając się odeprzeć napływające emocje. Potem pomyślał o swojej starszej siostrze, która wyjechała na studia. — Czy Beth już wie? Dzwoniłeś do niej?
— Prosto z pracy przyjechałem po ciebie, synu. Zadzwonię do Beth, kiedy dotrzemy do szpitala i dowiemy się, jak się mają mama i Matty.
Chad krzyknął, prawie w histerii:
— Pospiesz się, tato, spiesz się!
Ben wrzucił bieg, zawrócił i pognał z powrotem do miasteczka. Chad znów poczuł silny, przywracający pewność uścisk ręki taty na swoim ramieniu i usłyszał, jak ojciec łamiącym się głosem wznosi prostą modlitwę:
— Pomóż nam, Ojcze! Pomóż naszej rodzinie. Potrzebujemy Cię teraz.
„Proszę Cię, Boże, pomóż nam” — Chad powtórzył w duchu jak echo.
Przybywszy na pogotowie, dowiedzieli się, że sześcioletni brat Chada, Matthew, zginął natychmiast, kiedy ciężarówka wioząca płody rolne nagle skręciła na przeciwległy pas ruchu i uderzyła czołowo w samochód Rogersów. Chad, Ben i kilkoro innych krewnych płakało, tuląc się wzajemnie. Otaczała ich garstka zaskoczonych i zasmuconych sąsiadów i przyjaciół, którzy pospieszyli do szpitala, kiedy usłyszeli o wypadku. Był w ich kręgu także wielebny O’Neill z kościoła, do którego chodził Chad i jego rodzina.
Główna poczekalnia szpitala również zapełniała się pogrążonymi w żałobie znajomymi. Wyjazd grupy młodzieżowej na mecz licealnych drużyn futbolowych został odwołany, kiedy do kościoła dotarła wieść o tym strasznym wypadku. W poczekalni było kilkoro przyjaciół Chada i Roba, którzy pocieszali się wzajemnie i modlili się za obydwie rodziny. Byli z nimi Doug i Jenny Shaw, opiekunowie grupy młodzieżowej.
Pierwsza godzina spędzona w szpitalu była dla Chada naprawdę trudna. Po otępiającym zaskoczeniu śmiercią Matty’ego nadeszła bolesna świadomość, że wciąż toczy się walka o życie jego poważnie rannej mamy i przyjaciela. Całą grupą przeszli z pomieszczeń pogotowia do poczekalni oddziału chirurgii, by tam czekać na wieści od operujących lekarzy. Wraz z przybywaniem do szpitala kolejnych krewnych, powracały fale smutku i łez. Chad miał czerwone, spuchnięte oczy, a w piersiach czuł ból. Trudno mu było powstrzymać drżenie rąk.
Otoczony przez krewnych, Chad nie zauważył nawet, że Doug i Jenny Shaw także przeszli do poczekalni oddziału chirurgii. Kiedy podeszli i przytulili go, Chad znów stracił panowanie nad sobą. Przez jakiś czas stali i płakali razem we trójkę. Państwo Shaw, prowadzący małą firmę poligraficzną w śródmieściu, pracowali jako wolontariusze w kościelnej grupie młodzieżowej. Doug prowadził przeważnie spotkania biblijne, a Jenny planowała inne zajęcia. Doug i Jenny chętnie żartowali, że Chad jest ich przybranym synem. Poza swoją własną rodziną Chad nie znał nikogo, kogo kochałby bardziej niż tych „przybranych rodziców”.
Oboje poprowadzili Chada na małą kanapę w rogu poczekalni. Doug wręczył mu buteleczkę chłodnego soku, który kupił w automacie na korytarzu. Chłopiec podziękował i pociągnął długiego łyka.
— Nie mogę uwierzyć w to, co mi się przydarza — powiedział Chad, walcząc ze łzami.
— Wiem, że to bardzo boli, Chad — głos Douga łamał się ze wzruszenia — i naprawdę ci współczujemy.
— Kochamy cię, Chad — dodała Jenny — i chcielibyśmy, żebyś nie musiał przeżywać takiego bólu. Tak nam przykro z powodu Matthew!
— Matty’ego już nie ma, mama i Rob są ciężko ranni, a ja nie panuję nad sobą samym — lamentował Chad.
Doug klepnął go po ramieniu.
— W porządku, Chad, nie powstrzymuj się, wypłacz to wszystko. Jesteśmy tu, żeby płakać z tobą i z twoją rodziną.
— Jestem pewna, że Bóg też ci współczuje — powiedziała Jenny. — Gdyby Jezus był tu teraz w ciele, myślę, że też by płakał.
Chad ponad minutę siedział w milczeniu, od czasu do czasu ocierając z twarzy łzę. Doug i Jenny w ciszy dotrzymywali mu towarzystwa, wspierając go delikatnym dotykiem. W przeciwległym kącie pokoju wielebny O’Neill i kilkoro przyjaciół z kościoła pocieszało Bena Rogersa. Bliscy Roba byli tu także, otoczeni przez tych, których kochali. Wszyscy modlili się, żeby żal, który czuli po śmierci Matthew, nie został zwielokrotniony przez utratę jego matki, Margaret, i przyjaciela Chada, Roba, których operacje ratujące życie wciąż trwały.
— Okropnie się czuję z powodu Matty’ego, bo byłem na niego wściekły — powiedział wreszcie Chad, potrząsając z lekka głową. — Myślałem, że to przez niego mama spóźniła się po mnie do szkoły.
— Wiem, że to boli — powiedział kojąco Doug.
— Oskarżałem swojego braciszka o coś, czego nie zrobił — żalił się Chad. — To nie była jego wina. Matty umarł, a ja nie miałem okazji przeprosić go, że się na niego wściekałem.
— Tak nam przykro, że masz do czynienia z takimi uczuciami, Chad — powiedziała Jenny. — Będziemy przy tobie.
Po kilku chwilach milczenia Chad stwierdził:
— Mama nie może umrzeć, po prostu nie może. Jest moją mamą, jesteśmy sobie bliscy i potrzebuję jej. Beth też jej potrzebuje. Bóg nie odbierze mi mamy, prawda? I Rob... dlaczego to musiało się stać z moją mamą, najbliższym przyjacielem i braciszkiem? Bóg chyba gra nie fair.
Jenny znów delikatnie go uścisnęła.
— Tak ci współczuję — powiedziała łamiącym się głosem. — Kiedy widzę, jak cierpisz, serce mi się kraje.
— Wiem, że są tu krewni, którzy chcą być z tobą, ale najpierw chcielibyśmy się za ciebie pomodlić, dobrze?
Chad skinął głową potulnie.
W trójkę zbliżyli się do siebie i chwycili za ręce, a Doug zaczął modlitwę:
— Ojcze niebieski, dziękuję Ci za to, że kochasz Chada i wiesz wszystko o jego głębokim bólu. Dziękuję Ci, że jesteś tu teraz z nami i poprzez innych ludzi udzielasz nam swego pocieszenia. Bolejemy w duchu nad stratą Matthew i błagamy o Twoją, Bożą interwencję w operację Margaret i Roba. Niech Twoja dłoń spoczywa z troską i błogosławieństwem na Chadzie i jego bliskich, kiedy przeżywają tę tragedię. Prosimy Cię o to w imię Jezusa. Amen.
Chad, podniósłszy wzrok, zobaczył, że na oddział przyjechał właśnie ze swego domu, oddalonego o dwie godziny drogi, starszy brat jego matki ze swoimi nastoletnimi synami.
— Muszę iść, przywitać się z wujkiem i kuzynami — powiedział do Shawów, kiedy już wstali.
— Oczywiście, idź — odparł Doug. — Zostaniemy tutaj, żeby po prostu być przy tobie, dobrze?
— Będzie mi miło. Dziękuję. — Potem Chad uściskał każde z nich i oddalił się, by dołączyć do swojej rodziny.
Czekanie, aż lekarze wyjdą po operacji, było udręką. Ben Rogers musiał w tym czasie dzielić uwagę pomiędzy sprawami związanymi z procedurami wymaganymi przez towarzystwo ubezpieczeniowe a wątłą nadzieją, że jego żona przeżyje mimo tak poważnych urazów. Obaj, Chad i Ben, rozmawiali przez telefon z Beth. Starsza siostra powiedziała, że złapie samolot do domu jeszcze tego wieczoru. Chad był zaskoczony tym, jak spokojnie brzmiał w słuchawce jej głos.
Potem, kiedy w poczekalni zostali już tylko najtroskliwsi przyjaciele, Ben i Chad znów wpadli w odrętwienie związane z napiętym oczekiwaniem. Od czasu do czasu ktoś coś mówił do Chada, najwyraźniej próbując podnieść go na duchu:
— Bóg widocznie potrzebuje twojego braciszka w niebie bardziej niż my tutaj;
— Przynajmniej Matthew nie cierpiał długo;
— Powinieneś być wdzięczny, że Bóg pozwolił ci mieć brata przez sześć lat;
— Wszystko będzie dobrze.
Chad wiedział, że ci ludzie mieli dobre intencje, ale niektóre ich uwagi wcale nie poprawiały mu samopoczucia. Łapał się na tym, że powraca co jakiś czas do Douga i Jenny, po prostu po to, żeby usłyszeć od nich: „Tak nam przykro!” i „Jesteśmy tu dla ciebie”.
Chirurg, który operował Roba, wyszedł pierwszy. Chad wstrzymał oddech, kiedy lekarz zaczął zdawać sprawę rodzinie i przyjaciołom. Ponure szczegóły obrażeń zagrażających życiu przyjaciela i jego operacji zaszokowały Chada i napełniły go lękiem. Rob miał zostać na oddziale intensywnej terapii jeszcze przez kilka dni. Był podłączony do aparatury podtrzymującej funkcje życiowe, a jego szanse na przeżycie wynosiły mniej więcej pięćdziesiąt procent. Chad dołączył do Douga i Jenny, którzy modlili się z rodzicami Roba.
Kiedy około dwudziestu minut później wszedł do poczekalni drugi lekarz, neurochirurg, Chad miał ochotę uciec stamtąd i ukryć się. Gdyby nie słyszał tego, co mówi doktor, może udałoby mu się przekonać siebie samego, że jego mama ma się świetnie, a jego koszmar senny o szpitalu dotyczył tylko Matty’ego i Roba. Ben jednak pociągnął Chada na sofę obok siebie i pocieszającym gestem otoczył go ramieniem, a Chad położył rękę na ramieniu Douga.
Doktor usiadł przy małym stoliku i zwrócił się do Bena Rogersa:
— Pańska żona jest już po operacji i trzyma się, jak na razie, ale obawiam się, że prognozy nie są dobre. W wypadku odniosła ciężkie urazy głowy. Zrobiliśmy dla niej wszystko, co w naszej mocy, ale nie oddycha samodzielnie i — przykro mi to mówić — aktywność jej mózgu jest bardzo słaba.
— Chce pan powiedzieć, że mózg mojej mamy jest martwy? — nieśmiałe pytanie wymknęło się Chadowi, zanim zdołał się powstrzymać. Uczył się nieco o funkcjonowaniu mózgu na zajęciach o zdrowiu w semestrze wiosennym. Wtedy „śmierć mózgowa” wydawała się czymś tak zupełnie bez związku z jego własnym życiem, że słowa te równie dobrze mogły pochodzić z jakiegoś obcego języka. Teraz były przerażająco rzeczywiste.
Chirurg odwrócił się do niego.
— Zamierzamy przez noc dokładnie monitorować stan twojej mamy, tak byśmy rano lepiej wiedzieli, z czym mamy do czynienia. Nie jestem jeszcze gotów powiedzieć, czy przeszła śmierć mózgową, ale nie wygląda to dobrze. Zrobiliśmy wszystko, co potrafi medycyna, ale ja wierzę także w modlitwę i w cuda. Reszta należy do Wielkiego Lekarza.
Chad zacisnął powieki, żeby odgrodzić się od okrutnego świata, który go atakował. Gdyby w tym momencie nie był pomiędzy tatą i Dougiem, chyba wybiegłby z pokoju.
— Kiedy będziemy mogli ją zobaczyć? — Ben spytał lekarza łamiącym się głosem.
— Powinna już być na oddziale intensywnej terapii — powiedział doktor, wstając. –– Jest w głębokiej śpiączce, ale jeśli usłyszy wasze głosy, może to być dla niej pocieszeniem. Kilkoro z was może tam pójść, jeśli chcecie.
Chad wiedział, że musi iść, zobaczyć matkę, ale zawahał się na tę myśl. Przejście przez te drzwi oznaczało dla niego, że jego matka naprawdę leży w sali szpitalnej, podłączona do aparatury podtrzymującej życie, a on nie chciał tego uznać. Potworne wypadki zdarzały się w życiu innych ludzi, nie w jego własnym. Chwilę później zdał sobie sprawę, że razem z Dougiem Shawem idzie słabo oświetlonym korytarzem w kierunku oddziału intensywnej terapii. Przed nimi szedł tata z wielebnym O’Neillem. Jenny wcześniej odjechała, zaoferowawszy się, że odbierze Beth z lotniska i przywiezie ją do szpitala.
Chad poczuł ulgę, kiedy pierwszy raz zerknął na pacjentkę leżącą w łóżku. To nie była jego mama. Opuchnięta twarz tej kobiety była mieszanką granatu, fioletu, szkarłatu i ziemistej bladości. Jej głowę po operacji owinięto bandażem. Rurki wychodzące z ust i nosa jeszcze bardziej zniekształcały jej twarz, a oczy przesłonięte były spuchniętymi, niebieskawo-fioletowymi powiekami. To nie były te lśniące, zielone oczy, które znał. Chad przybliżył się, żeby potwierdzić słabą nadzieję, że to czyjaś tam mama, nie jego.
Reakcja taty powiedziała mu prawdę. Ojciec zamknął w dłoni bladą, wiotką dłoń żony leżącą na prześcieradle i zaczął mówić do niej delikatnie, serdecznie. Po chwili przyszła kolej na Chada. Ruszył w kierunku łóżka, by stanąć obok ojca.
Wpatrując się w nieruchomą postać, Chad zdołał wreszcie dostrzec podobieństwo. Gęsta czupryna wystająca spod bandaża miała kolor włosów jego mamy. Kształt ucha i podbródek z dołeczkiem także wydały mu się znajome.
„Nie chcę, żebyś to była ty, mamo, ale to jesteś ty” — przyznał w duchu.
Chad w tym momencie nie uronił ani jednej łzy. Kiedy wpatrywał się w to ciało prawie pozbawione już życia, buzowało w nim inne, silne uczucie. Zacisnął szczęki, żeby nie wymknęły mu się z ust słowa pełne nagłej złości:
„Boże, dlaczego pozwoliłeś, żeby to się przydarzyło mojej mamie?”