- nowość
- W empik go
Śmiertelna gra - ebook
Śmiertelna gra - ebook
Kto raz wejdzie do gry, musi walczyć do końca
Wszystko zaczyna się niewinnie – od zadania do wykonania, błahego lub zabawnego. Potem wyzwania stają się coraz bardziej wymyślne, osobiste i niebezpieczne. Na tym etapie nikt już jednak nie chce – albo nie może – się wycofać. Aż przychodzi wieczór, kiedy zażywasz tajemniczą pigułkę i tracisz świadomość. Gdy się ockniesz, nie będzie powrotu do poprzedniego życia.
Pewnego listopadowego dnia grupa nastolatków budzi się w nieznanym budynku. Wszyscy są ubrani w jednakowe stroje, a na szyjach mają metalowe obroże. Personel budynku stanowią pielęgniarki w maseczkach, które kierują każdą osobę na korytarz, a potem prowadzą całą grupę na… scenę.
Nikt z uczestników nie wie jeszcze, że zebrano ich tu celowo, a widowisko zaplanowała tajemnicza organizacja, która rozgrywa swoją własną partię. Wkrótce staje się jasne, że młodzi ludzie są pozbawieni możliwości ucieczki i wyboru. Jedyne, co im pozostaje, to grać. Stawką jest życie każdego z nich. Ale zwycięzca może być tylko jeden.
Cameron Smith ma na swoim koncie kilka interesujących książek wydanych pod innym nazwiskiem. Tym razem pisze otwarcie o tym, wobec czego odczuwa nieodpartą fascynację – o złu i jego korzeniach wyrażonych w popkulturze. W swoich książkach tworzy doskonałą atmosferę, której towarzyszy świetny warsztat pisarski. Uwielbia horrory, kocha dzieła Lovecrafta i może godzinami dyskutować o tym, jak w ludzkiej duszy kiełkuje skłonność do przemocy. W Śmiertelnej grze bawi się konwencją, którą doceniło już wielu uznanych autorów. Nic dziwnego, w końcu ta tematyka odnosi się do jednego z ulubionych mrocznych tematów niezliczonej rzeszy czytelników i widzów – bezsilności ofiary wobec bezsensownej lub pozornie bezsensownej śmierci. Dlaczego akurat ja? – pytają bohaterowie powieści i seriali. Cameron gorąco kibicuje każdemu twórcy i autorowi, który podejmuje ten temat, i wznosi za niego lub za nią toast szklanką dobrej whisky.
Spis treści
Spis treści
- Rozdział 1
- Rozdział 2
- Rozdział 3
- Rozdział 4
- Rozdział 5
- Rozdział 6
- Rozdział 7
- Rozdział 8
- Rozdział 9
- Rozdział 10
- Rozdział 11
- Rozdział 12
- Rozdział 13
- Rozdział 14
- Rozdział 15
- Rozdział 16
- Rozdział 17
- Rozdział 18
- Rozdział 19
- Rozdział 20
- Rozdział 21
- Rozdział 22
- Rozdział 23
- Rozdział 24
- Rozdział 25
- Rozdział 26
- Rozdział 27
- Rozdział 28
- Rozdział 29
- Rozdział 30
- Rozdział 31
- Rozdział 32
- Rozdział 33
- Rozdział 34
- Rozdział 35
- Rozdział 36
- Rozdział 37
- Rozdział 38
- Rozdział 39
- Rozdział 40
- Rozdział 41
- Rozdział 42
- Rozdział 43
- Rozdział 44
- Rozdział 45
- Rozdział 46
- Rozdział 47
- Rozdział 48
- Rozdział 49
- Rozdział 50
- Rozdział 51
- Rozdział 52
- Rozdział 53
- Rozdział 54
- Rozdział 55
- Rozdział 56
- Rozdział 57
- Rozdział 58
- Podziękowania
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8151-600-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pogoda nie sprzyjała nocnym eskapadom. Mimo to dziewczęta wymknęły się z domów zdecydowane wypełnić swoją misję. Wiatr zawodził w gałęziach drzew, szarpiąc ostatnie uparte suche liście. Przerzucał z miejsca na miejsce śmieci pozostawione przez beztroskich spacerowiczów i potrząsał znakami drogowymi, jakby chciał udowodnić, że ich władza jest jednak ograniczona i podlegają siłom natury tak samo jak wszystko inne.
Była trzecia w nocy i park wydawał się zupełnie wyludniony. Spacerowicze z psami dawno już spali, poranni biegacze jeszcze przez co najmniej dwie godziny mieli nie wygrzebać się z ciepłej pościeli. O tej porze w środku listopada nikt nie wychodzi z domu, jeżeli absolutnie nie musi, zwłaszcza w tak wietrzną noc. Mimo to Monique i Olga starały się iść jak najciszej. Co chwilę zatrzymywały się, nasłuchując podejrzanych odgłosów i kroków. Staranne wychowanie, jakie obie odebrały, co chwilę odzywało się w ich głowach niczym irytujący alarm samochodowy, przypominając, że dziewczęta włóczące się nocą po parkach pełnych krzaków same się proszą o gwałt. Szum wiatru nie pozwalał im spokojnie myśleć. Każde skrzypnięcie pnia, każda złamana przez wichurę gałąź, każda pusta paczka po chipsach pędzona podmuchami wiatru sprawiały, że Monique i Olga podskakiwały nerwowo. Wiedziały, że szansa na spotkanie psychopatycznego gwałciciela przy minus dwóch stopniach Celsjusza w środku nocy jest nikła, ale kto wie, prawda? Zawsze trzeba uważać. Gdzieś na dnie naszych mózgów kryje się ten galaretowaty skrawek, który każe nam wpadać w panikę na dźwięk wycia wiatru późną nocą. To on podpowiada, że wiatr zagłusza skradające się kroki drapieżnika, i zamienia nas w ofiarę spodziewającą się ataku.
Gdyby ktoś przyjrzał się teraz obu dziewczynom, zauważyłby, że każda z nich reaguje na stres inaczej. Olga, wyższa i bardziej zdecydowana, była poważniejsza, rozglądała się badawczo, kiedy słyszała dziwne dźwięki, i sprawiała wrażenie odważniejszej. W istocie jako starsza z tej dwójki czuła się w pewien sposób odpowiedzialna za młodszą koleżankę. To dzięki niej Monique dowiedziała się o wyzwaniach New Sun. To Olga ją zaprosiła, bo potrzebowała pomocy w jednym z nich. Cokolwiek by się działo, była zdecydowana jej bronić. Poczucie odpowiedzialności za słabszą od siebie istotę dodawało jej odwagi. Za to Monique, drobniejsza, niepozorna, w szarej kurtce zimowej, podskakiwała nerwowo co chwilę i próbowała zamaskować swoje zdenerwowanie chichotem. Rozkojarzona, co jakiś czas potykała się o korzenie lub wpadała z impetem na plecy swojej towarzyszki, kiedy ta zatrzymywała się, żeby sprawdzić mapę. Sama nie wiedziała, czy jest bardziej podekscytowana, czy przestraszona.
Odnalezienie właściwego drzewa zajęło im więcej czasu, niż się spodziewały. Administrator wyzwania napisał „jesion”, a one żałowały, że nie pomyślały o wyszukaniu tego gatunku w Google’u przed wyjściem z domu. No i nie pomyślały, a mogły się założyć, że administrator też na to nie wpadł, że listopadowy przymrozek pozbawi drzewa większości liści i dodatkowo utrudni identyfikację. Prawie pół godziny krążyły wokół kępy drzew, podnosząc z ziemi suche liście i porównując je ze zdjęciem w sieci. Gdyby mogła je zobaczyć ich nauczycielka biologii, pewnie by je wyśmiała. Ale nie mogły się poddać. Miały czas do czwartej rano, potem odpadały z gry, a przecież właśnie zaczynało się robić ekscytująco.
Dla Olgi to wyzwanie było już kolejnym z serii. Zadania zaczynały się od prostych i pozornie bezsensownych: „Zjedz dziś na obiad coś, czego nie cierpisz”, „Naklej czaszkę z papieru na szybie swojego pokoju, żebyśmy widzieli, że traktujesz nas poważnie”. Potem robiło się trudniej – „Pość przez cały dzień, nie jedz i nie pij do północy”, „Wyjdź z domu po tym, jak rodzina położy się spać, i obejdź blok dookoła, nikt z rodziny nie może cię przyłapać”. Stopniowo wyzwania stawały się coraz bardziej osobiste – „Przyślij nam zdjęcie swoich blizn”. Olga cięła się od podstawówki, jej ramiona pokrywała mapa linii i kresek, grubszych i cieńszych, a rodzice starali się udawać, że ich nie widzą. Zrobiła zdjęcie blizny, która została jej po tym, jak wycięła sobie na ramieniu różę. Po latach tkanka bliznowata straciła swoje kontury i to, co pozostało, nie przypominało już kwiatu, ale jakieś dziwaczne i bezkształtne piętno. Olga załadowała zdjęcie na adres na serwerze podany przez administratora.
Wreszcie poproszono ją o pocałowanie innej kobiety. Krótki filmik miał wylądować tam, gdzie zdjęcie blizny. To było trudniejsze. Olga nie chciała, żeby ktokolwiek o niej plotkował. Gdyby rodzice się dowiedzieli, szlag by ich trafił. Nie dość, że nie uczyła się tak dobrze, jak by chcieli, nie dość, że była dziwna, to jeszcze coś takiego. Lesbijka w rodzinie, chyba by tego nie znieśli. Musiała znaleźć kogoś, komu mogła zaufać, więc od razu pomyślała o Monique. Znały się od niedawna. Monique była nowa w szkole – przeniosła się po tym, jak razem z matką przeprowadziły się z innego miasta. Nikt jej nie znał, nikt się z nią nie kumplował, nikt z nią nie plotkował. Podobno brała jakieś leki, chodziła do jakichś specjalistów, podobno lubiła konie, ale nie było jej stać na jazdy – odkąd rodzice się rozwiedli, matka zaciskała pasa. Nie chodziła na zakupy jak inne dziewczyny z klasy, lubiła czytać i nie umawiała się z nikim. Była dziwna, zupełnie jak Olga. Nadawała się idealnie. W dodatku była gotowa na poświęcenia, żeby tylko zdobyć jakichkolwiek przyjaciół w nowej szkole. Kto wie, myślała Olga, może dla niej to wyzwanie wcale nie będzie takie trudne, może nie ma chłopaka, bo faktycznie woli dziewczyny. Być może miała rację, bo Monique zgodziła się szybko, a sam pocałunek wyszedł dziewczętom zupełnie naturalnie. Olga pomyślała o tej piosence – I kissed a girl – było nawet miło. Potem wysłały filmik pod wskazany link i Olga w nagrodę dostała mailem następne wyzwanie. „Wyjdź w nocy z domu” – napisał jej kontakt z New Sun. „Wydrukuj sobie mapkę. W miejscu oznaczonym iksem będzie czekało pudełko ukryte w jesionie, a w pudełku pigułka. Weź ją. To musi być dziś w nocy, noc liczy się do czwartej rano, potem odpadasz z gry”. Tylko tyle, nic więcej nie napisali. Olga była nawet zadowolona, że Monique uparła się, aby jej towarzyszyć. We dwie zawsze raźniej, a przecież instrukcje nie wspominały o tym, że ma być sama, prawda?
No i teraz stały przed drzewem, które organizatorzy oznaczyli na mapie. W pniu nad ich głowami ziała ciemna dziura dziupli. W lecie zapewne mieszkały w niej jakieś ptaki czy wiewiórki. Oldze przeszło przez myśl, że w sumie to dobrze, że noce przynoszą już przymrozki, przynajmniej szperając w dziupli, nie trafi na żadnego robala albo pająka. Na szczęście Monique też o tym pomyślała i przyszła przygotowana – miała ze sobą jednorazowe rękawiczki, na wypadek gdyby miały wyciągać pudełko z jakiegoś brudnego miejsca. Było za piętnaście czwarta, nadal ciemno, jak na jesień przystało. Czas na wykonanie zadania się kończył, więc musiały się szybko ogarnąć. Olga wzięła rękawiczki od Monique, założyła je i krzywiąc się, wsadziła rękę do dziupli. Serce zabiło jej mocniej – nie mogła dosięgnąć dna! Dziupla była głębsza, niż się wydawała, a do tego leżała dość wysoko, więc bez podwyższenia w rodzaju skrzynki, stopnia czy chociażby pniaka nie można było swobodnie sięgnąć do tego, co było ukryte na jej dnie. Spanikowana rozejrzała się dookoła za czymś, co mogłoby się nadać, ale niczego nie zauważyła. Nie zamierzała jednak się poddawać – przecież nie daliby jej wyzwania, które byłoby niewykonalne.
– Rozdzielmy się! – rzuciła. – Mamy niecały kwadrans, tu musi coś być!
Monique się zawahała. Niespecjalnie miała ochotę na samotne spacery po krzakach w środku nocy, ale Oldze naprawdę zależało. Nie chciała sprawić zawodu nowej przyjaciółce. Była sama w tym brzydkim mieście, sama w nowej szkole, brakowało jej umiejętności zdobywania przyjaciół. Olga była szansą na to, że Monique nie spędzi całego roku szkolnego jako kompletny odludek, a może nawet, kto wie, ta znajomość przerodzi się w coś więcej niż przyjaźń. Dziewczyna nie śmiała powiedzieć tego głośno, ale podczas pocałunku Olga była taka… autentyczna. Niechętnie ruszyła w jedną stronę, podczas gdy jej nowa przyjaciółka podążyła w drugą.
Kilka minut później były tylko bardziej zmarznięte, a nadal nie miały nic, co mogłoby posłużyć jako stopień, w dodatku czasu było coraz mniej. Olga co chwilę przeklinała pod nosem, wściekła i bliska płaczu. Nie wiedziała, czy to wyzwanie to jakaś kpina administratora, czy to one robią coś nie tak. A może chodziło o to, że zabrała ze sobą kogoś niewtajemniczonego? Może Monique jednak nie powinno tu być?
Przez chwilę próbowały stanąć jedna drugiej na ramionach, na plecach albo jakoś podsadzić się nawzajem. Na filmach takie akcje wyglądały na łatwiznę. Niestety dla dwóch zmęczonych i zmarzniętych dziewczyn ślizgających się na butwiejących liściach podobna akrobatyka była niewykonalna. Zaliczyły kilka wywrotek, ubrudziły się ziemią i poddały po kilku bezowocnych próbach.
– Kurwa! To się nie uda – rzuciła Olga. – To musi być kara! Specjalnie nie dali nic pomocnego. Za karę!
– Niby za co? – Monique sama się zdziwiła, jak zimno zabrzmiał jej głos. Przed chwilą była skłonna sporo poświęcić dla nowej znajomości w obcym mieście, ale teraz była głodna, zmęczona i podrapana przez krzaki, bolała ją ręka, którą nadwerężyła, próbując pomóc Oldze wspiąć się do dziupli. W dodatku jej koleżanka powiedziała coś, co ją rozzłościło.
– Powinnaś była zostać w domu! W terenie jesteś bezużyteczna! Zostały nam tylko minuty, a ty do niczego się nie przydajesz.
Tego było już za wiele.
– Spierdalaj – syknęła Monique. – Gdyby nie ja, nawet byś nie zobaczyła tego wyzwania.
– Suka! Przez ciebie je ujebałyśmy, trzeba było siedzieć w domu. – Głos Olgi łamał się coraz bardziej.
Od słowa do słowa kłótnia robiła się coraz ostrzejsza i kiedy zdawało się już, że ten wieczór zostanie całkowicie zmarnowany, a ich przyszła obopólna nienawiść przypieczętowana na dobre, stało się coś niezwykłego.
– Dobry wieczór paniom – odezwał się tuż obok nich męski głos. – Mają panie dokładnie minutę, żeby zażyć swoją pigułkę.
Odwróciły się i zamilkły momentalnie. Olga stanęła jak skamieniała, wpatrując się w przybysza. Jej pierwsza reakcja była odruchem sarny lub zająca na trasie szybkiego ruchu. Szeroko rozwarte oczy, absolutny bezruch.
W jednej kwestii Monique miała nad nią przewagę. Jej ojciec, przed którym razem z matką uciekły do miasta po rozwodzie, potrafił momentalnie i bez powodu wpadać w złość. A kiedy już wpadał, poruszał się szybko jak wąż i zdecydowanie wymierzał ciosy. Każda kobieta w jego otoczeniu musiała mieć wypracowaną strategię na takie okazje, jeżeli nie chciała wylądować na SOR-ze. Jej matka po prostu przyjmowała pierwszy cios, po czym kuliła się pasywnie, licząc, że oprawca się znudzi. Często wymierzał takie pojedyncze uderzenia tylko po to, żeby przypomnieć im, kto rządzi w domu. Przeważnie wystarczyło wytrzymać jeden cios i posłusznie podać obiad, żeby przetrwać kolejny dzień. To nie był zły sposób.
Monique tak nie umiała. Bała się bólu jak mało czego, wybierała więc ucieczki i uniki. Jej najskuteczniejszą strategią było unikanie agresji ojca i pozwalanie, by wyładował się na matce. Kiedy już wyprowadził kilka porządnych ciosów, uspokajał się i było mu wszystko jedno, czy pobił żonę, czy córkę. Przyniesiony z pracy stres opadał i w domu na chwilę znów robiło się bezpiecznie. Był lekarzem… chirurgiem ortopedą. Szczęście w nieszczęściu na wypadek złamań, myślała czasami Monique. Nienawidziła go, ale to właśnie dzięki niemu głos nieznajomego nie sparaliżował jej jak sarny czy zająca, jak Olgi. Odruchowo cofnęła się tak, aby pomiędzy nią a nieznajomym znalazło się drzewo. To samo zresztą, którego zbyt wysoko położona dziupla stała się przyczyną kłótni. Mężczyzna, który do nich przemówił, był wysokim blondynem ubranym w elegancki płaszcz i szal, jakby wybierał się właśnie do teatru, a nie straszył nastolatki po nocach. Miejsce oznaczone na mapce, którą dostała Olga, znajdowało się na terenach zielonych, ale już poza zadbanym terenem parku. Wszędzie rosło pełno krzaków i niekoszonych zarośli, w powietrzu unosił się gorzki zapach gnijących liści. Ten elegancki facet z miękkim, seksownym barytonem, jakim pilot dreamlinera mógłby uspokajać pasażerów przestraszonych turbulencjami, zupełnie tu nie pasował. I to właśnie raziło Monique najbardziej. Nie nagłość jego pojawienia się, ale jego niedopasowanie do otoczenia i jej własne znajome przeczucie dochodzące ze środka wnętrzności, że za chwilę nastąpi cios.
Olga próbowała chyba coś powiedzieć, w każdym razie jej usta się poruszały, ale nie wydobywał się z nich dźwięk. Była zbyt zaskoczona, a może po prostu nie mogła zdecydować, co chce z siebie wydusić. Mężczyzna zrobił krok do przodu, uśmiechnął się zachęcająco. Powietrze nagle wydało się Monique jeszcze zimniejsze, nasycone jej strachem. Dorastanie z ojcem chirurgiem nauczyło ją, że taki strach może budzić również ktoś, kto się uśmiecha, ktoś elegancko ubrany, kulturalny, z miłym głosem i zadbanymi dłońmi.
Nie rzuciła się co prawda do ucieczki, co byłoby najlepsze, ale jednak zareagowała. Te dwa kroki, o które się cofnęła, zmieniły wszystko. Źrenice Monique rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy nagle w jej umyśle eksplodowała świadomość. Miała wrażenie, że rzeczywistość raptownie zwolniła, pozwalając jej na ocenę sytuacji. Przed nią znajdowało się śmiertelne niebezpieczeństwo – obcy mężczyzna, bliżej niej potencjalna szansa – łatwy cel dla drapieżcy, spanikowana Olga z tym swoim paraliżem i otwartymi głupio ustami. Dalej drzewo, osłona przed ewentualnym atakiem. W drzewie zaś, dokładnie po przeciwnej stronie tej pierdolonej dziupli, na wysokości splotu słonecznego Monique ziała kolejna niewielka dziura w pniu. Wystarczyło poszukać! Przegapiły ją, próbując walczyć z tą większą, leżącą wyżej, lepiej widoczną. Głupie, głupie, głupie!
Monique nie miała pojęcia, kiedy to zrozumiała, być może przeczucie samo pojawiło się w jej umyśle. A może to jej ciało podpowiedziało rozwiązanie, czuła je w każdej ze swoich komórek. Miała pewność. Jeżeli przed upływem terminu wykonania zadania nie weźmie tej przeklętej pigułki, umrze, tak jak zaraz umrze ta kretynka Olga, która wciąż stała, próbując coś wydukać, zamiast uciekać. Niektóre gatunki są lepiej przystosowane do radzenia sobie z drapieżnikami. Inne… cóż. Ręka Monique wystrzeliła w kierunku dziupli. Otwór był ciasny, jej dłoń ledwie się w nim zmieściła. Musiała solidnie szarpnąć, żeby ją wyjąć razem z małym srebrnym puzderkiem. Poczuła nagły ból, gdy drzazgi wbiły się jej głęboko pod skórę. Zignorowała go. Niektóre gatunki są lepiej przystosowane, myślała, otwierając pudełko. Wewnątrz była mała różowa pigułka. Teraz zarówno nieznajomy, jak i Olga patrzyli na nią. W oczach koleżanki zalśniło przerażenie.
Chyba właśnie do niej dotarło – pomyślała Monique, wrzucając jedną jedyną pigułkę do ust. Gdyby znalazły tę dziuplę wcześniej, to Olga dostałaby zawartość, w końcu to było jej wyzwanie. Na szczęście niektóre gatunki są lepiej przystosowane.
Krew z rozciętego jednym płynnym ruchem gardła Olgi trysnęła jak fontanna. Ostrze błysnęło i znikło równie szybko, jak się pojawiło. „Taki elegancki płaszcz zniszczony – szepnęło coś w głowie Monique – ale niektóre gatunki…”.
Jej nogi spróbowały ruszyć ją z miejsca, poczuła, jak spinają się mięśnie, ale tym razem coś innego przejęło kontrolę. Coś, co wiedziało, że ucieczka nie była teraz najlepszą strategią. Ciało Olgi upadło na liście z dziwnym głuchym dźwiękiem. Dziewczyna cięła się całe życie, a teraz sama została ścięta i leżała na ścieżce jak jeszcze jeden jesienny liść – pomyślała Monique, dziwnie spokojna. Adrenalina, która wskazała jej drogę wyjścia z sytuacji, opadła tak, jak nagle mogłaby opaść fala powodziowa, zamiast zniszczonego krajobrazu pozostawiając w jej głowie pustkę i poczucie bezsilności. Mężczyzna nie miał już w dłoni noża. Schował go równie szybko, jak go przedtem wydobył. Skinął głową w stronę Monique. Na jego twarzy lśniły krople krwi Olgi.
– Gratuluję – powiedział. – Udało się pani. – Po czym odwrócił się i odszedł.
Dopiero teraz pod Monique ugięły się nogi. Usiadła bezwładnie na ziemi. Nad jej głową wiatr targał gałęziami jesionu, a przed nią leżało coś, co jeszcze przed chwilą było żywą osobą. Niewiele brakowało, żeby zginęła, na szczęście niektórzy orientują się szybciej od innych. Zdecydowała, że za chwilę wstanie i ucieknie, wróci do domu, sprawdzi, czy sama nie jest uwalana krwią. Umyje się. Poczeka. Niech ktoś inny znajdzie Olgę. Nie będzie wzywać policji, nie ona, nie tym razem. Ojciec nie może się dowiedzieć, gdzie są, nie może wyczytać tego z gazet ani zobaczyć w wiadomościach. Nikt nie wie, że przyszła tu z Olgą, nikt nie musi wiedzieć… Przed oczami wirowały jej światełka. Nikt nie musi wiedzieć… Była zbyt zmęczona. Zaraz wstanie, tylko złapie oddech… Powoli zaczynała ją otulać ciemność, spokojnie, delikatnie, jak koc, spod którego nie ma ucieczki, ale przecież kto chciałby spod niego uciekać. Znów było jej ciepło. Tylko na chwilę zamknie oczy… Co było w tej pigułce? Niektóre gatunki są lepiej przystosowane do radzenia sobie z drapieżnikami, ale ostatecznie wilk, lew, a nawet hiena zawsze dostają to, czego chcą. Ciemność.