Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Śmiertelna zagrywka - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
26 lutego 2025
3742 pkt
punktów Virtualo

Śmiertelna zagrywka - ebook

Agata Johnson, twarda kobieta detektyw o wojskowej przeszłości powraca w „Śmiertelnej zagrywce”.

Czy historia może się zazębić i to nierozerwalnie z teraźniejszością? Czy opowieść starego Hiszpana przypadkowo spotkanego na nadmorskiej promenadzie może przyczynić się do rozwiązania dwóch bardzo głośnych polskich zagadek kryminalnych, jakimi były zabójstwo generała Karola Świerczewskiego i pisarza Jana Gerharda? Czy ta opowieść wyjaśni najbardziej tajemniczą zbrodnię w historii Norwegii, jaką było zabójstwo „Kobiety z Isdal”?

Agata Johnson zostaje niespodziewanie wciągnięta w śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę, której stawką jest pół miliona euro, a przede wszystkim jej życie.

„Śmiertelna zagrywka” to powieść dla ludzi o silnych nerwach, chwilami wciska czytelnika w fotel, bo trup ściele się gęsto, a akcja w zawrotnym tempie przenosi się z miejsca na miejsce.

Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, zainspirowana historią pewnego Hiszpana, który znalazł się w złym miejscu w bardzo złych czasach…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83297-43-9
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­wieść oparta jest na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach.

Gdyby ktoś mi wcze­śniej po­wie­dział, że zu­peł­nie przy­pad­kowe spo­tka­nie z przy­pad­kowo po­zna­nym Ba­skiem za­owo­cuje na­pi­sa­niem tej po­wie­ści, ni­gdy bym w to nie uwie­rzył.

Pod­czas mo­ich licz­nych za­gra­nicz­nych wo­jaży co i raz po­znaję mnó­stwo cie­ka­wych lu­dzi. Rok temu za­fra­po­wała mnie opo­wieść pew­nego Hisz­pana o jego dziadku, który w cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej tra­fił do Pol­ski i, jak się póź­niej oka­zało, zna­lazł się w złym miej­scu w bar­dzo złych cza­sach. Mię­dzy in­nymi o nim jest ta po­wieść.ROK 1947

28 MARCA, BIESZ­CZADY

Od dwóch dni całe Le­sko było ob­sta­wione przez woj­sko w związku z przy­jaz­dem ge­ne­rała Świer­czew­skiego na in­spek­cję tu­tej­szego od­działu Wojsk Ochrony Po­gra­ni­cza.

Po­ra­nek był chłodny i mgli­sty. Słu­pek rtęci pi­ko­wał ostro w dół. Świer­czew­ski wstał jako je­den z pierw­szych po ca­ło­noc­nej al­ko­ho­lo­wej li­ba­cji na jego cześć, która trwała pra­wie do bia­łego rana. Głowę roz­sa­dzał mu okropny ból. Ko­ły­sząc się na no­gach, udał się do kan­tyny. Po dro­dze za­to­czył się na jed­nego z żoł­nie­rzy, który aku­rat sprzą­tał po im­pre­zie. Ge­ne­rał wpadł w szał. Wy­rwał z ka­bury pi­sto­let, wy­mie­rzył w Bogu du­cha win­nego żoł­nie­rza i strze­lił. Na szczę­ście był za bar­dzo pi­jany, żeby go tra­fić, i kula utkwiła w ścia­nie.

Na od­głos wy­strzału przy­biegł jego ad­iu­tant. Wi­dząc, co się dzieje, ka­zał nie­do­szłej ofie­rze znik­nąć z oczu Świer­czew­skiego, bo wie­dział, że tam­ten ła­two nie od­pu­ści, i miał ra­cję. Ge­ne­rał z pi­sto­le­tem w dłoni ru­szył szu­kać ucie­ki­niera. Od­dał za nim pięć strza­łów, szczę­śli­wie ża­den z nich nie był celny.

– Gdzie się scho­wał ten su­kin­syn? – beł­ko­tał. – Jak śmiał nas, ge­ne­rała, ude­rzyć?

– To­wa­rzy­szu ge­ne­rale, to było przy­pad­kowe. – Ad­iu­tant pró­bo­wał za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

– Pa­mię­taj­cie, nic nie jest przy­pad­kowe. On pój­dzie pod plu­ton eg­ze­ku­cyjny. Ma­cie go roz­strze­lać, a te­raz daj­cie nam cze­goś kwa­śnego, bo łeb nam tak na­pier­dala, że le­dwo na oczy wi­dzimy.

– To­wa­rzy­szu ge­ne­rale, ka­pi­tan Or­licki z po­ste­runku w Ci­snej pyta, czy to­wa­rzysz ge­ne­rał za­szczyci ich swoją osobą. My oso­bi­ście to od­ra­dzamy.

– Czemu nam to od­ra­dza­cie, po­rucz­niku Kry­siń­ski?

– Trasa nie­bez­pieczna, ła­two jest tam urzą­dzić za­sadzkę.

Świer­czew­ski, sły­sząc to, par­sk­nął śmie­chem.

– A to za­po­mnie­li­ście już, co o nas mó­wią? Świer­czew­ski się ku­lom nie kła­nia. Wy nie ma­cie po­ję­cia, ile razy wy­szli­śmy z opre­sji, a na nie­jed­nym polu bi­twy by­li­śmy. My­śli­cie, że my się prze­stra­szymy ja­kichś ban­dy­tów z UPA? Nie! Je­dziemy do Ci­snej! Prze­każ­cie nasz roz­kaz, i to za­raz!

– Tak jest, to­wa­rzy­szu ge­ne­rale!ROK 2024

PO­ŁU­DNIE HISZ­PA­NII, CO­STA BLANCA, NIE­DUŻE NAD­MOR­SKIE TU­RY­STYCZNE MIA­STECZKO W OKO­LI­CACH ALI­CANTE

Wcze­sny po­ra­nek, peł­nia lata. Słu­pek rtęci z każdą mi­nutą mknął co­raz wy­żej. Było oczy­wi­ste, że w po­łu­dnie na pewno prze­kro­czy trzy­dzie­ści kre­sek.

Miej­scowa pro­me­nada o tej go­dzi­nie świe­ciła pust­kami, tu­ry­ści jesz­cze od­sy­piali wie­czorne sza­leń­stwa, a miesz­kańcy szy­ko­wali się do pracy. To naj­lep­sza pora do upra­wia­nia jog­gingu. Agata naj­pierw bie­gła w stronę portu, by po osią­gnię­ciu celu za­wró­cić i po­dą­żyć w kie­runku sta­rówki. To już szó­sty raz tego dnia. Metr za nią po­dą­żał ocię­żale Geo­rge. Na ła­pach te­le­pał mu się wielki brzuch, z py­ska zwi­sał długi ję­zor i ka­pała ślina. Ko­bieta sta­rała się utrzy­mać w for­mie, zaś jej pies spa­lał mnó­stwo nad­licz­bo­wych ki­lo­gra­mów. Bie­gali tak co­dzien­nie, a na ko­niec za­cho­dzili do Bar­bero, Agata na kawę, a rot­twe­iler na mi­skę zim­nej wody.

– To, co zwy­kle, se­ño­rita? – za­gad­nął kel­ner, nie­wy­soki szczu­pły Hisz­pan o wło­sach krę­co­nych i czar­nych jak smoła.

– Tak, Pe­dro. Po­pro­szę.

Agata usia­dła przy sto­liku w głębi lo­kalu. To było jej ulu­bione miej­sce, bo z dala od oczu przy­pad­ko­wych prze­chod­niów. Geo­rge usiadł na po­sadzce tuż przy niej, ni­czym jej oso­bi­sty bo­dy­gu­ard. Cze­ka­jąc na kawę, ko­bieta dys­kret­nie wy­jęła z kie­szeni spodni nie­dużą ciem­no­brą­zową bu­te­leczkę, a z niej wy­sy­pała na dłoń dwie pa­stylki, które na­tych­miast za­żyła.

Za­dzwo­nił te­le­fon, zer­k­nęła na wy­świe­tlacz. Nie­znany nu­mer, przy­ło­żyła apa­rat do ucha.

– Czy mam przy­jem­ność roz­ma­wiać z se­ño­ritą John­son? – za­py­tał głos star­szej ko­biety.

– Tak, słu­cham.

– Chcia­ła­bym se­ño­ritę wy­na­jąć. Do­brze za­płacę.

– Czy cho­dzi o kota, czy może o psa? – od­parła Agata bez en­tu­zja­zmu, bo wciąż nie mo­gła uwol­nić się od zle­ce­nio­daw­ców, któ­rym za­gi­nęła fu­ter­kowa po­cie­cha. To nie były za­da­nia na miarę jej am­bi­cji. Nie­stety, po­ważne zle­ce­nia zda­rzały się jej na­der rzadko.

– Nie mam kota i nie mam psa, a w ogóle nie zno­szę zwie­rząt, one tylko prze­no­szą in­sekty i cho­roby – ostro za­re­ago­wała tamta. – Wra­ca­jąc do sprawy, to jest bar­dzo po­ważne zle­ce­nie, a ja mam pie­nią­dze i za nie bar­dzo do­brze za­płacę. Czy mo­żemy się umó­wić na spo­tka­nie, i to pil­nie?

Agata zer­k­nęła na ze­ga­rek.

– Do­brze, za­pra­szam do swo­jego biura, będę tam za ja­kąś go­dzinę.

– Nie bar­dzo mi to od­po­wiada. Wo­la­ła­bym, żeby se­ño­rita przy­je­chała do mnie. Pro­szę wy­ba­czyć, ale mam swoje lata i ostat­nio rzadko opusz­czam dom. Po­wiedzmy, dziś po go­dzi­nie szes­na­stej. Co se­ño­rita na to? Pa­suje?

Nie­zna­joma bar­dzo za­cie­ka­wiła Agatę. Już z tej krót­kiej roz­mowy dało się wy­wnio­sko­wać, że to może być bar­dzo cie­kawa sprawa, że po­zwoli jej się wy­rwać z tego ma­ra­zmu, który od pew­nego czasu nie­ustan­nie jej to­wa­rzy­szył.

– A o co kon­kret­nie cho­dzi? Pro­szę mi zdra­dzić coś wię­cej.

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać przez te­le­fon. Wszystko po­wiem, ale jak se­ño­rita przy­je­dzie. I jesz­cze jedno.

– Tak? Słu­cham.

– Za­py­tam tylko, czy se­ño­rita jest z po­cho­dze­nia Po­lką. Do­brze mnie po­in­for­mo­wano?

– Ow­szem – od­parła zdu­miona. – Ale skąd se­ñora czer­pie ta­kie in­for­ma­cje? Tu w na­szej miej­sco­wo­ści nikt o tym nie wie. Czy mamy ja­kichś wspól­nych zna­jo­mych?

– Nie, na pewno nie. Ja nie je­stem z tej miej­sco­wo­ści, prze­by­wam tu za­le­d­wie od kilku lat. Wcze­śniej miesz­ka­łam w Ma­dry­cie, a mój mąż był... Ale o tym po­roz­ma­wiamy u mnie. A za­tem go­dzina szes­na­sta.

Po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane.

– Dziwne, prze­cież nie po­dała mi ad­resu – mruk­nęła Agata pod no­sem i w tym mo­men­cie ekran smart­fona po­now­nie się za­świe­cił, przy­szedł SMS z ad­re­sem tej jakże ta­jem­ni­czej ko­biety. Może to pu­łapka, może ktoś chce mnie tam zwa­bić? – za­częła się za­sta­na­wiać. Ale po co? Ci, co ży­czą jej śmierci, naj­prę­dzej pod­łożą bombę pod jej sa­mo­chód lub będą się sta­rać za­strze­lić ją na ulicy, bo tak jest dużo pro­ściej. Oni nie się­gają po aż tak fi­ne­zyjne środki.

Pa­trząc z dru­giej strony, skoro tamta tyle o niej wie­działa, to miała te in­for­ma­cje od służb. Agata od razu po­my­ślała o Lenzu. Ten su­kin­syn wciąż się krę­cił gdzieś wo­kół niej ni­czym ja­kiś sa­te­lita wo­kół Ziemi, mimo że już kilka razy sta­now­czo od­mó­wiła mu po­wrotu do służby. On chyba ni­gdy nie od­pusz­czał.

Spoj­rzała na Geo­rge’a.

– No, mój ko­chany, tym ra­zem zo­sta­niesz w domu. Nie bę­dziemy już na wej­ściu zra­żać klientki, bo może wziąć ko­goś in­nego, jak choćby Álva­reza, co ma biuro na sta­rówce.

Kel­ner po­sta­wił przed Agatą fi­li­żankę z kawą i się od­da­lił. Znów ode­zwał się te­le­fon.

– Nie da­dzą mi spo­koj­nie po­sie­dzieć. – Wes­tchnęła gło­śno i się­gnęła po smart­fon.

Tym ra­zem to był znany jej nu­mer, dzwo­nił King­sley. Ostat­nio wciąż do niej wy­dzwa­niał i za każ­dym ra­zem udzie­lał rad, głów­nie do­ty­czą­cych jej psa. Chwi­lami miała tej jego tro­skli­wo­ści po dziurki w no­sie.

– Cześć, jak ci idzie od­chu­dza­nie Geo­rge’a? Mar­twię się o niego. Może po­win­naś się po­ra­dzić ja­kie­goś die­te­tyka? – Usły­szała w słu­chawce jego cha­rak­te­ry­styczny głos, chro­po­waty ni­czym pa­pier ścierny.

– A o mnie się nie mar­twisz? – za­kpiła. – Ni­gdy mnie nie py­tasz o moje zdro­wie.

– Ty je­steś nie do zdar­cia, a prócz tego wiem, że ta­kich py­tań nie cier­pisz. Jak tam idą po­szu­ki­wa­nia pie­sków? Zna­la­złaś już pu­dliczkę tych ge­jow­skich Bel­gów z są­siedz­twa? Pa­mię­tam, że jak cię ostat­nio od­wie­dzi­łem, to rwali so­bie włosy z głów. Biedni lu­dzie, jak oni cier­pieli, aż żal było na nich pa­trzeć.

W jego sło­wach wy­czuła by­naj­mniej nie skry­waną kpinę. Do tej pory nie mógł się po­go­dzić z tym, że wy­brała to, co ko­cha, że zo­stała pry­wat­nym de­tek­ty­wem, i co ja­kiś czas z wy­raźną roz­ko­szą wbi­jał jej szpilę. Agata mało się tym przej­mo­wała, bo wie­działa, że wy­ni­kało to je­dy­nie z jego tro­ski o nią.

– Ow­szem, zna­la­złam. Po­pła­kali się ze szczę­ścia i za­pła­cili mi całe dwie­ście euro, które na­stęp­nego dnia wy­da­łam na za­kupy w Mer­ca­do­nie i na sta­cji ben­zy­no­wej – od­parła spo­koj­nie. – Kiedy mnie znów od­wie­dzisz? Zmie­ni­łam miesz­ka­nie na więk­sze, to jest z wi­do­kiem na mo­rze. Bę­dziesz za­chwy­cony.

– A fo­tel bu­jany masz?

– Oczy­wi­ście, ku­pi­łam go z my­ślą o to­bie. Bę­dziesz mógł w nim sie­dzieć i pa­ląc fajkę, bez­myśl­nie wpa­try­wać się w mo­rze.

– Na to jest za wcze­śnie, jesz­cze nie mam de­men­cji, a co do od­wie­dzin, to od ja­kie­goś czasu ktoś mnie ob­ser­wuje. Być może cho­dzi o cie­bie, więc nie chcę cię na­ra­żać. Obie­cuję, że się zja­wię, ale...

– ...ale bez za­po­wie­dzi – do­koń­czyła. – Ro­zu­miem. A co u cie­bie? Wciąż co chwila la­tasz do ki­bla? Mó­wi­łam ci, że­byś się w końcu udał do uro­loga. Na­wet jak bę­dzie źle, to jest jesz­cze jedno wyj­ście, wy­ka­strują cię i tro­chę so­bie po­ży­jesz. Po­dobno ży­cie bez ja­jek też ma swój urok. Może w chó­rze ko­ściel­nym się do­brze od­naj­dziesz? – za­żar­to­wała.

– Mało za­bawne – skwi­to­wał, wy­raź­nie roz­draż­niony, że po­ru­szyła bar­dzo draż­liwy te­mat jego pro­staty. – To nie ja mam naj­więk­sze pro­blemy zdro­wotne. Mar­twi mnie stary Geo­rge, ostat­nio coś nie­do­maga, chyba to reu­ma­tyzm. Ma psi­sko swoje lata, chyba z je­de­na­ście, a to późna sta­rość dla rot­twe­ilera, bo one z re­guły długo nie żyją.

– Wcale się nie dzi­wię, że go ła­mie w ko­ściach, wszak miesz­ka­cie na ba­gnach. Za kilka lat cie­bie też po­ła­mie i bę­dziesz cho­dził wy­gięty w pa­ra­graf. Nie my­śla­łeś o prze­no­si­nach w inne, bar­dziej su­che miej­sce?

– Jest mi tu do­brze, mam oko na całą oko­licę. Mu­szę koń­czyć, bo znów ja­kaś łódź się kręci tuż przy brzegu. We­zmę ob­rzyna i pójdę ich po­stra­szyć.

Po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane. Cały ma­jor, wszę­dzie i w każ­dym wi­dzi wro­gów i po­ten­cjal­nych za­bój­ców. Agata odło­żyła te­le­fon i się­gnęła po fi­li­żankę. Cho­lera, kawa wy­sty­gła.

Do lo­kalu we­szła bar­dzo ha­ła­śliwa grupa tu­ry­stów. Roz­ma­wiali po pol­sku, do­brze, że kel­ne­rzy mó­wili tylko po hisz­pań­sku, bo by­liby zbul­wer­so­wani uży­wa­nym przez nich słow­nic­twem. Od razu przy­po­mniało jej się rze­kome ro­dzeń­stwo, dzieci bi­skupa, który sze­fo­wał „Po­moc­nej dłoni”. Nie chciała tego wię­cej słu­chać, po­spiesz­nie za­pła­ciła ra­chu­nek i opu­ściła re­stau­ra­cję.

Punkt szes­na­sta Agata za­par­ko­wała sa­mo­chód przy Ave­nida Ro­ma­nia. W pierw­szym od­ru­chu chciała za­brać ze sobą glocka, ale zmie­niła de­cy­zję i pi­sto­let wci­snęła do sa­mo­cho­do­wej skrytki. Bez trudu zna­la­zła starą willę po­ma­lo­waną na rudy ko­lor, oto­czoną mu­ro­wa­nym ogro­dze­niem tej sa­mej barwy i da­chem po­kry­tym da­chówką, też rudą, choć bar­dzo ja­sną. Być może ta to­na­cja to był efekt dzia­ła­nia ostrego tu słońca. Na słupku przy furtce wid­niała te­ra­ko­towa ta­bliczka z na­pi­sem „Casa rosa” i nu­me­rem 32. Pod nią Agata za­uwa­żyła bar­dzo wy­tarty mo­siężny przy­cisk. Wci­snęła go. Gdzieś z głębi po­se­sji do­biegł do niej od­głos gongu, po­tem za­brzę­czał me­cha­nizm zwal­nia­jący za­mek. Pchnęła furtkę, przy czym okrop­nie za­skrzy­piały dawno nie­oli­wione za­wiasy, i we­szła na te­ren po­se­sji. Ogród był za­dbany, palmy aż ki­piały so­czy­stą zie­le­nią, wspa­niałe ole­an­dry ro­sły wzdłuż płotu, a przy wej­ściu pysz­niły się po­tężne kwit­nące stre­li­cje. Agata po­de­szła do drzwi, drew­nia­nych ma­syw­nych, w ko­lo­rze ciem­nego ma­ho­niu. Na­ci­snęła klamkę i w chwilę po­tem była w willi.

– Pro­szę śmiało! – Usły­szała ko­biecy głos do­cho­dzący gdzieś z od­dali. Bez trudu roz­po­znała w nim swoją roz­mów­czy­nię. Ru­szyła w tym kie­runku.

Wy­strój wnę­trza był w stylu se­ce­syj­nym, w oknach mimo ża­lu­zji prze­ciw­sło­necz­nych wi­siały cięż­kie we­lu­rowe za­słony, a na ścia­nach ob­razy, wszyst­kie w gru­bych zło­tych ra­mach. W więk­szo­ści były to sceny ba­ta­li­styczne. Było też kilka por­tre­tów, głów­nie ko­biet w dziw­nych sta­ro­mod­nych stro­jach, pew­nie re­gio­nal­nych, ale tego Agata nie była do końca pewna.

– Je­stem tu, w ga­bi­ne­cie!

Agata pchnęła ja­kieś uchy­lone drzwi. Te­raz ją zo­ba­czyła. Stara, drobna i nie­zmier­nie chuda Hisz­panka o po­marsz­czo­nej twa­rzy, bar­dzo znisz­czo­nej przez upły­wa­jący czas. W uszach miała wiel­kie kol­czyki, na rę­kach grube bran­so­lety, na pal­cach pier­ście­nie, wszystko złote. Jej włosy były za­ska­ku­jąco gę­ste, w ko­lo­rze orze­cha, pew­nie pe­ruka. Ko­bieta była ubrana w lekką wzo­rzy­stą su­kienkę w ogni­stych bar­wach. Sie­działa za biur­kiem, obok stał wó­zek in­wa­lidzki. To był spory po­kój, przy ścia­nach znaj­do­wały się re­gały za­peł­nione książ­kami, przy oknie mały okrą­gły sto­lik i dwa ra­ta­nowe fo­te­liki, zu­peł­nie nie­pa­su­jące do ca­łego wy­stroju. Nie­zna­joma zza gru­bych szkieł sta­ro­mod­nych oku­la­rów zer­kała cie­ka­wie na nowo przy­byłą. Bez słowa wska­zała jej dło­nią fo­te­lik przy biurku. Agata usia­dła. Wtedy ko­bieta otwo­rzyła szu­fladę i za­częła wyj­mo­wać z niej paczki pie­nię­dzy. To były bank­noty o no­mi­nale stu i dwu­stu euro i po­woli ukła­dała z nich stos.

– Na­zy­wam się Ju­anita Ló­pez – przed­sta­wiła się. – Wy­naj­muję se­ño­ritę. To jest na po­czą­tek dwie­ście ty­sięcy euro. Resztę otrzyma se­ño­rita po wy­ko­na­niu za­da­nia. Cała kwota to pół mi­liona euro bez po­datku.

Usły­szaw­szy to, Agata się ro­ze­śmiała. Ta ko­bieta była bar­dzo pewna sie­bie. Tro­chę jej tym za­im­po­no­wała, bo ona lu­biła lu­dzi wie­dzą­cych, czego chcą. Tamta chciała ją wy­na­jąć, miała dużo pie­nię­dzy i nie do­pusz­czała do sie­bie my­śli, że Agata może jej od­mó­wić. Za­cho­wy­wała się jak ty­powa bo­gaczka.

– Wy­naj­muję? Skąd ta pew­ność? Na­wet nie wiem, czego do­ty­czy to za­da­nie. Prze­cież mogę się nie zgo­dzić.

– Moja droga, tego w ogóle nie biorę pod uwagę. Po­trze­bu­jesz jesz­cze czte­ry­stu ty­sięcy, żeby się pod­dać bar­dzo kosz­tow­nym ope­ra­cjom pla­stycz­nym, a nie masz in­nych kon­kret­nych zle­ceń. Tylko głu­piec by się nie zgo­dził, a ty, ko­chana, głup­cem nie je­steś. Chyba mam ra­cję?

Ko­bieta mó­wiła wolno, spo­koj­nie. Wie­działa za­ska­ku­jąco dużo o Aga­cie, co ją nie­po­ko­iło, bo my­ślała do­tąd, że dość sku­tecz­nie ukryła swoją prze­szłość. Wi­dać, że jej się to nie udało.

– O co wła­ści­wie cho­dzi? Ja­kie to zle­ce­nie? Mam szu­kać za­bójcy, a może po­ry­wa­cza? Pro­szę o wię­cej in­for­ma­cji na ten te­mat i wtedy po­dejmę de­cy­zję.

– Se­ño­rita ma je­dy­nie zna­leźć grób mo­jego ku­zyna i nic wię­cej.

– Grób? I to wszystko? – wy­du­kała zdu­miona Agata. To chyba ja­kiś żart? A może ta ko­bieta jest nie­spełna ro­zumu? Ona jest pry­wat­nym de­tek­ty­wem, a nie ja­kimś po­szu­ki­wa­czem mo­gił.

Na to nie da się na­brać. Nie ma mowy. Aż tak głu­pia nie jest.

– Tak, to bę­dzie wszystko.

– Pro­szę mnie tu nie cza­ro­wać. Nie płaci się tyle kasy za zna­le­zie­nie grobu. No chyba że to grób egip­skiego fa­ra­ona. Gdzie tu jest ja­kiś ha­czyk?

– Nie ma żad­nego ha­czyka, ale nie ukry­wam, że trzeba się bę­dzie tro­chę na­tru­dzić. Może za­cznę od po­czątku, ale naj­pierw spy­tam, czego się se­ño­rita na­pije.

– Kawy, je­śli to nie kło­pot.

– An­drea!

W po­koju na­tych­miast zja­wił się młody, krótko ostrzy­żony męż­czy­zna w czar­nym gar­ni­tu­rze. W jego uchu tkwiła słu­chawka. Kim była ta Ló­pez, skoro miała oso­bi­stą ochronę?, po­my­ślała Agata.

Ochro­niarz spoj­rzał wy­cze­ku­jąco na star­szą ko­bietę.

– Tak, se­ñora? – spy­tał.

– Zrób kawę dla se­ño­rity John­son, a mnie przy­nieś kie­li­szek san­grii.

Męż­czy­zna wy­szedł.

– A więc, se­ño­rita John­son – za­częła Ló­pez – czy jak się tam na­prawdę se­ño­rita na­zywa, wszystko się za­częło w roku ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stym siód­mym. U nas w Hisz­pa­nii trwała sza­leń­cza wojna do­mowa. Prócz na­szych, w wal­kach uczest­ni­czyli z oby­dwóch stron tak na­jem­nicy, jak i ochot­nicy. Wśród nich był Po­lak, praw­dziwa ka­na­lia. Na­zy­wał się Świer­czew­ski. Na­wet He­min­gway uwiecz­nił go w swo­jej po­wie­ści Komu bije dzwon pod na­zwi­skiem Golz, ge­ne­rał Golz. Aku­rat pi­sarz da­rzył go sym­pa­tią, ale on nie znał się na lu­dziach, bo wśród jego przy­ja­ciół był także Fi­del Ca­stro. Moi ku­zyni na­zy­wali pier­wo­wzór Golza Rzeź­ni­kiem. Miał za nic ży­cie żoł­nie­rzy i bez mru­gnię­cia okiem po­sy­łał ich na śmierć. Naj­go­rzej było, kiedy był pi­jany, a zda­rzało mu się to na­der czę­sto, bo wtedy nie od­róż­niał wro­gów od przy­ja­ciół i po­tra­fił z zimną krwią za­bi­jać na­wet swo­ich. – Ko­bieta prze­rwała, by za chwilę kon­ty­nu­ować: – To był letni dzień, wtedy poj­mano mo­jego dziadka Emi­lia, po czym za­wie­ziono do aresztu w Ron­dzie. Pech chciał, że aku­rat przy­je­chał tam z wi­zytą ge­ne­rał Wal­ter, tak Świer­czew­ski ka­zał się na­zy­wać. On lu­bił oso­bi­ście prze­słu­chi­wać więź­niów. Czy se­ño­rita wie, skąd miał to prze­zwi­sko?

– Nie mam po­ję­cia, bo ni­gdy o nim nie sły­sza­łam.

– Za­raz i do tego doj­dziemy. Prze­zwi­sko brało się od na­zwy pi­sto­letu Wal­ther, jego ulu­bio­nej broni, z któ­rej ten łaj­dak za­bi­jał jeń­ców, i to bez sądu. Mo­jego dziadka za­bił jed­nak w inny spo­sób, bar­dziej wy­ra­fi­no­wany. Ka­zał go zrzu­cić z mo­stu w prze­paść. Czy se­ño­rita była kie­dyś w Ron­dzie?

– Nie, ni­gdy mi tam nie było po dro­dze.

– Ten most w cza­sach re­wo­lu­cji zy­skał po­nurą sławę, to z niego strą­cano ska­zań­ców, setki ska­zań­ców. W ten spo­sób oszczę­dzano amu­ni­cję.

– Se­ñora chce, że­bym od­na­la­zła grób dziadka?

– Nie, grób dziadka już dawno od­na­leź­li­śmy. Kiedy skoń­czyła się wojna do­mowa, oprawca Emi­lia uciekł do Ro­sji so­wiec­kiej, ale jego śla­dem po­dą­żył wu­jek Ma­nuel, bo w na­szej ro­dzi­nie ho­nor i ze­mstę szcze­gól­nie pie­lę­gnu­jemy. Dzie­sięć lat póź­niej ze­msta się do­ko­nała, ale, o ile wiem, to Rzeź­nik nie zgi­nął z rąk wuja. Ma­nuel jed­nak nie wró­cił do Hisz­pa­nii i jego los jest wciąż nam nie­znany.

– Czyli mam od­na­leźć grób wuja Ma­nu­ela? To jest sza­lone! – wy­du­kała zdu­miona Agata. – Prze­cież mi­nęło tyle lat. Była wojna, ofiary za­ko­py­wano, gdzie po­pa­dło. On mógł umrzeć na te­re­nie dzi­siej­szej wojny na Ukra­inie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij