Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śmiertelne oczyszczenie - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
1 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
30,00

Śmiertelne oczyszczenie - ebook

Jeśli sądzisz, że walka się skończyła, nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz.

Wynalezieniu serum przyświecał jeden cel: wygrać wojnę. Eksperymenty zakończyły się jednak inaczej, niż przewidywano - oprócz dodania szybkości, zręczności i siły, poddane działaniu serum osoby zaczęły wykazywać inne, o wiele bardziej wyjątkowe zdolności.

Kilkadziesiąt lat później niektórzy nadal nie pogodzili się z tym, że światem rządzą obdarzeni. Pomiędzy skrajnymi grupami przeciwników wszystkiego, co nadprzyrodzone, oraz terrorystów istnieją organizacje takie jak Gang Żmij. Ich przywódca, Lucan Viper, jest potężnym i wpływowym telepatą, a same Żmije to świetnie wytrenowane osoby o niezwykłych talentach. Są wśród nich między innymi zadziorna Kai i bliźniacy Orion i Eran. Wydaje się, że nikt nie odważy się zadzierać ze Żmijami, aż do czasu, gdy przyjaciółka ich przywódcy zostaje brutalnie zamordowana.

Grupa Żmij za wszelką cenę stara się odkryć, kto był na tyle silny, aby ich zaatakować. I dlaczego.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8116-808-3
Rozmiar pliku: 831 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Pięć lat wcześniej

Czternastoletnia dziewczyna siedziała w knajpce przy metrze, czytając zniszczoną książkę. Jej ciemne kręcone włosy były w nieładzie, jakby od dłuższego czasu nie widziała ich żadna szczotka — zresztą nastolatka cała wyglądała jak siedem nieszczęść. Blada twarz pokryta różnokolorowymi siniakami na pewno pamiętała lepsze dni. Na prawym policzku dziewczyny znajdowała się podłużna, gojąca się od kilku tygodni rana. Pamiątka po tym, że to ona była sprytniejsza i silniejsza. Jej zielone oczy powoli przeczesywały linijki tekstu, gdy poczuła na sobie czyjeś spojrzenie.

Mieszkała na ulicy dopiero od kilku tygodni, ale od zawsze miała wyostrzone zmysły. Jej ojciec, gdy jeszcze żył, nauczył ją wielu przydatnych rzeczy. Na przykład tego, jak radzić sobie z natrętami i że należy uważnie obserwować otoczenie, by uniknąć nieprzyjemnych sytuacji. Dlatego leniwie podniosła wzrok znad czytanej powieści i omiotła pomieszczenie znudzonym spojrzeniem.

„U Philla” o tej godzinie było praktycznie pusto. Zbliżała się północ, więc większość ludzi była już w domu lub do niego zmierzała, by wziąć kąpiel i położyć się w miękkim łóżku. Jednak kilka osób, które zrobiły sobie zaledwie krótki przystanek przed dalszą podróżą albo włóczyły się jak ona, siedziało teraz przy czerwonych stolikach na wygodnych zielonych fotelach. Była to jedna z tych małych knajpek serwujących fast food spieszącym się podróżnym. Wyglądała dość obskurnie, jak na gust dziewczyny, ale Phill, właściciel interesu, lubił Kai i zazwyczaj pozwalał jej siedzieć tu nawet po zamknięciu.

Nastolatka przebiegła spojrzeniem po grupce dzieciaków w jej wieku. Hałasowali, przeżuwali swoje hamburgery, przekrzykiwali się wzajemnie w opowiadaniu o celu swojej podróży. Mieli mnóstwo plecaków, toreb i worków, więc zapewne wybierali się na jakiś obóz. Następnie zauważyła dziewczynę siedzącą trzy stoliki od niej, w głębi lokalu. Miała blond włosy sięgające ramion i smukłą, opaloną szyję. Ze swojego miejsca Kai mogła zobaczyć, że tamta ma usta zdecydowanie zbyt perfekcyjne, pomalowane na jasny odcień różu, do którego dobrała sobie delikatną, letnią sukienkę. Dziewczyna uniosła wzrok, jej niebieskie, czyste oczy napotkały spojrzenie Kai, ale później przesunęły się dalej, zupełnie ją lekceważąc. Cóż, panienka zapewne czeka na swojego faceta — przemknęło Kai przez myśl. Zobaczyła jeszcze dwóch starszych mężczyzn, bezdomnych jak ona, którzy siedzieli przy barze. Phill robił im kanapki.

Nikogo innego. Kto więc zakłócał jej lekturę natrętnym spojrzeniem?

Wyjrzała przez okno na stację. Kolejnych kilku bezdomnych grzebiących w śmietniku, poza tym czysto. Ze swojego miejsca miała niezły widok na praktycznie całą podziemną miejscówkę, a że reszta sklepów była pozamykana, nie widziała nikogo, kto mógłby wwiercać w nią spojrzenie, które ją zaniepokoiło.

Wróciła do książki, ale nie potrafiła się na niej skupić. Egzemplarz był pogięty i podniszczony, już gdy go dostała, i chociaż dbała o niego, jak mogła, jej sytuacja nie pomagała w utrzymaniu go w dobrym stanie. Dawniej Kai byłaby wściekła, że powieść coraz bardziej się niszczy, bo dbała o to, co należało do niej, z ogromną pieczołowitością, czasami nawet nie pozwalała dotykać biblioteczki młodszemu rodzeństwu, by przypadkiem nie zniszczyli którejś z jej perełek. Teraz nie miała tego luksusu — nie miała biblioteczki, książka była zaledwie jedną z rzeczy, które zabrała z domu, gdy musiała go opuścić. I nie mogła o nią dbać tak należycie, jak by chciała. Tak samo jak o resztę zabranych drobiazgów — kilka ciuchów, dwa zdjęcia i komplet noży podarowany jej przez ojca. Zresztą powieść także dostała od niego.

Gdy Kai była młodsza, często czytywał jej do snu — jej i rodzeństwu — ale oni nigdy nie kazali mu powtarzać specjalnie wybranych fragmentów kilka razy z rzędu. Kai uśmiechnęła się na samo wspomnienie dobrotliwego uśmiechu ojca, gdy znużony czytał jej po raz kolejny to samo zdanie. Nigdy jednak nie narzekał. Była jego oczkiem w głowie, jedyną córką, dopóki nie urodziła się jej siostra, Laurel. Później na świat przyszedł też Matthew, Kai miała wtedy sześć lat. To właśnie od tamtego czasu ojciec zaczął ją uczyć podstaw samoobrony. Dwa lata później odszedł, bez uprzedzenia, zostawiając ich pogrążonych w smutku i żałobie. Matka jednak nie opłakiwała go długo, bo po jakimś czasie znalazła sobie nowego faceta, co było zdaniem dziewczyny zwyczajną zdradą pamięci jej taty. Jeszcze żeby nowy mężczyzna matki był kimś wartym ich rodziny…

Kai otrząsnęła się z myśli, które zaczynały krążyć w jej głowie. Nie miała ochoty przypominać sobie Francisa, aktualnego męża matki. To przez niego nie miała teraz domu, a matka się jej wstydziła i prawdopodobnie nienawidziła córki. Dlatego też Kai nie powinna zajmować sobie myśli tamtym idiotą.

— Czy to miejsce jest wolne? — usłyszała nagle czyjś głos, więc uniosła głowę.

Chłopak, może trzy lata starszy od niej, wskazywał właśnie z uśmiechem na fotel naprzeciwko. Nie zauważyła go, skupiona na swoich wspomnieniach. Głupia — zganiła się w myślach. Trzeba było bardziej uważać. A podobno masz taki czuły zmysł obserwacji, brawo. Skrzywiła się ledwo zauważalnie.

— Hmm, wydaje mi się, że tak jak pozostałe dziewięćdziesiąt osiem procent foteli w tej knajpie — odparła, uważnie przyglądając się chłopakowi.

Był sporo od niej wyższy, ale przecież nie grzeszyła wzrostem. Mimo wszystko chłopak musiał mieć co najmniej sto osiemdziesiąt pięć centymetrów. Do tego niebieskie oczy, rudoblond włosy i szeroki uśmiech sprawiały, że wznosił pojęcie „przystojniaka” na nowy poziom. W Kai od razu włączył się alarm z rodzaju tych, które jej ojciec nazywał „coś tu totalnie śmierdzi”.

Chłopak roześmiał się, usiadł w fotelu i rozejrzał się po knajpce. To dało jej chwilę na ogarnięcie sytuacji. Jest północ, knajpka praktycznie pusta, jeśli nie liczyć tych kilku osób. Kai wiedziała, że chłopaka wcześniej tu nie było, ale nie przyjechał metrem, bo aż do 00.22 nie będzie żadnego kursu. Musiał zejść schodami, na które miała widok, jednak rozkojarzona zwyczajnie go nie zauważyła. Mimo wszystko czy to nie dziwne, że pojawił się tak wcześnie przed kolejnym pociągiem? I że było tyle pustych miejsc, na przykład koło ślicznej blondynki trzy stoliki dalej? Tak, coś tu zdecydowanie śmierdziało.

Kai udawała, że przygląda mu się z lekkim zainteresowaniem i zdziwieniem, ale tak naprawdę w głowie miała jedynie plan ucieczki. Chwyci torebkę, odsunie krzesło i rzuci się do drzwi, które były zaledwie pięć kroków od niej. Chłopak jest po drugiej stronie, ma dalej do wyjścia, zadziała też element zaskoczenia. Nie dogoni jej.

Po chwili Kai skarciła się w myślach. Dlaczego miałby ją gonić? Dlaczego to, że usiadł obok niej, od razu musi być podejrzane? Czy nie miała przypadkiem paranoi? Ale wszystkie jej instynkty mówiły, że coś tu nie gra, a ona zawsze ufała instynktom. Dzięki nim jeszcze żyła, rana na policzku też o tym świadczyła. Gdyby nie posłuchała swojej intuicji, nie miałaby oka. Poza tym rozmawianie z nieznajomymi jest naprawdę niebezpieczne, jeśli nie wiadomo, czy ma się do czynienia z obdarzonym, czy nie. Jeszcze gdy mieszkała z rodzicami, nasłuchała się historii o nieostrożnych dziewczynach, które nie spodziewały się, że posyłający im uśmiech chłopak tak naprawdę jest handlarzem mocy i zamierza zrobić im krzywdę.

— Nazywam się Greg, a ty?

Kai uniosła brew.

— Jestem tu przejazdem — kontynuował niezrażony. — Zobaczyłem, że czytasz, i po prostu pomyślałem, że się przysiądę. Też lubię tę książkę.

Pominęła to, że tak naprawdę na podniszczonej okładce nie mógł nawet dostrzec tytułu. Od urodzenia była sceptyczna, więc teraz też ta cecha jej charakteru była najbardziej widoczna.

— O północy, w środku tygodnia, niemal pół godziny przed następnym kursem?

Chłopak otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast tego po prostu się roześmiał. Kai nie umknęło jednak nerwowe drgnięcie na jego twarzy. Tak jakby ten cały Greg nie spodziewał się, że dziewczyna mu nie uwierzy, i teraz starał się opanować, by wymyślić szybko jakąś historyjkę.

— Ostatni autobus mi uciekł, muszę wracać metrem — odparł. — A że jest sporo czasu, to nie chciałem siedzieć sam. I tyle.

— Rozumiem.

Bardzo dobrze rozumiała. Wszystkie jej instynkty teraz już krzyczały, bo chociaż nie miała daru wykrywania kłamstwa, nie była też zupełnie naiwna. Greg nie był zwyczajnym podróżnym, co usiłował jej wmówić. A to znaczyło, że może być handlarzem mocami, handlarzem żywym towarem, co właściwie oznaczało to samo, kolekcjonerem obdarzonych albo gliną. Nie, nie gliną. Na niego jest przecież za młody. Ale na to, by parać się nielegalnymi interesami, nikt nie jest.

Kai wsunęła książkę do torby, starając się zrobić to z nonszalancją, podczas gdy tak naprawdę była gotowa zerwać się w każdej chwili do ucieczki. W mieście od pewnego czasu było bardziej niebezpiecznie niż zwykle, a przynajmniej dla młodej dziewczyny posiadającej moc, na którą przez cały czas wzrastał popyt. Co rusz widywała kolejne plakaty, z których spoglądały na nią bezbronne oczy zaginionych nastolatek. Nikt by jej nie wmówił, że jest głupia, bo tak bardzo nie ufała nieznajomemu. W tych czasach zaufanie było towarem jeszcze bardziej luksusowym od najrzadszej mocy. Nawet jeśli miała paranoję, było to lepsze niż naiwność, która mogła doprowadzić do wylądowania w kawałkach na dnie rzeki. Albo do gorszych rzeczy.

— Słuchaj, może źle zacząłem. Mogę kupić ci coś do picia i zaczniemy jeszcze raz? — odezwał się gorączkowo Greg. — Na przykład pomijając twoje podejrzenia i moje głupie zachowanie?

Bardzo mu zależało, co było jeszcze bardziej niebezpieczne. Chociaż po spojrzeniu w jego oczy zawahała się nieznacznie, od razu odrzuciła od siebie te uczucia. Handlarz mocami. Albo ktoś z sekty, która także werbowała młodych naiwniaków, by dla niej kradli i zabijali. Kai nie zamierzała dać się wciągnąć w te rzeczy, bo chociaż były to dość silne grupy, tak naprawdę nie cieszyły się zbytnią sympatią. Większość bezdomnych nastolatków, których z roku na rok przybywało ze względu na sytuację w mieście, lubiła zbijać się w skupiska, by poczuć namiastkę bezpieczeństwa, ale czasami te ich bandy w niczym nie pomagały. Poza tym gra nie była warta świeczki — za wrażenie poczucia bezpieczeństwa trzeba było czasami płacić najwyższą cenę.

Kai udała, że zastanawia się nad słowami chłopaka, a potem skinęła lekko głową. Kątem oka zobaczyła, że blondynka ze stolika niedaleko przygląda się im z ciekawością, ale poza tym nikt nie zwracał na nich uwagi. Philla nie było za ladą, pewnie poszedł na zaplecze i zaczął sprzątać.

— Niech będzie, czemu nie.

Chłopak uśmiechnął się znów, błyskając na nią białymi zębami, a potem wstał. Tak, zdecydowanie był zbyt idealny, żeby wszystko było okej. Nadal się nie domyślała, kim on dokładnie jest, ale czuła, że woli się nie przekonywać. Poza tym właśnie dostarczył jej świetnej okazji, by stąd zwiać.

Gdy Greg dotarł do lady, usłyszała otwierające się drzwi, więc instynktownie spojrzała na nowo przybyłą osobę. Cóż, jeśli uważała, że rudzielec jest przystojny, to w jakiej skali powinna oceniać bruneta, który właśnie wszedł do środka? Jego twarz miała ostrzejszy wyraz, który podkreślały wystające kości policzkowe i głęboko osadzone, okrągłe oczy o barwie jasnej zieleni, jaśniejszej niż jej własne. Miał też w sobie coś takiego… coś innego, co sprawiało, że nie sposób było go przeoczyć. Pewność siebie — uświadomiła sobie. Pewność i spokój, które aż emanowały z całej jego postawy. Nie wydawał się jedną z osób, które wchodząc do nowego miejsca, nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić, żeby nie wyglądać dziwnie. Sprawiał raczej wrażenie kogoś, kto niezależnie od miejsca, w którym się znajduje, czuje się jak właściciel albo przynajmniej gość honorowy i należy się mu szacunek. Był jeszcze wyższy od Grega, możliwe, że także starszy, ale nie miała pewności.

Chłopak w końcu ruszył w jej stronę, na co instynktownie się napięła. Co znowu?

Blondynka z lewej wstała, zrobiła kilka kroków i zagrodziła chłopakowi drogę mniej więcej pośrodku lokalu. Oczywiście — pomyślała Kai i delikatnie się rozluźniła. To na niego tutaj czekała. A ona jak zawsze panikowała niepotrzebnie.

Chłopak wdał się teraz w rozmowę z księżniczką od różowych ust, ale patrzył ponad jej głową, jakby kogoś szukał. Kai jednak przestała się nim interesować, zabrała po cichu torbę i wstała zwinnie ze swojego miejsca, nie robiąc żadnego hałasu. Spojrzenia jej i bruneta się spotkały. Czy tylko jej się wydawało, czy naprawdę się uśmiechnął i nieznacznie skinął głową, jakby aprobował to, że postanowiła uciec?

— Dobra, Kai — powiedziała do siebie. — Świrujesz. Ogarnij się.

Ruszyła cicho w kierunku drzwi, upewniając się, że Greg nadal czeka na zamówione napoje. Od bruneta i księżniczki dzieliły ją trzy stoliki, więc nawet się nie odwrócili, gdy przemknęła obok. Miała już rękę na klamce, gdy usłyszała głos rudzielca:

— Darla, ona ucieka!

Odwróciła się tylko na sekundę, żeby zobaczyć, jak blondynka szybko odpycha bruneta, który teraz śmiał się ochryple, a później rusza w jej stronę. Cholera. A więc ten cały Greg i blondynka mieli coś do niej. To nie była paranoja. Będzie mogła to sobie wpisać do listy osiągnięć zaraz po zostaniu bezdomną półsierotą, o ile tylko zdoła się wymknąć. Ruszyła biegiem w stronę schodów, spoglądając przez ramię. Darla nie ma szans jej dogonić, jeśli wystarczająco szybko…

Kai wpadła z impetem na osobę, która nagle stanęła jej na drodze. Odbiła się od twardego ramienia, ale nie straciła równowagi, zwłaszcza że ten ktoś złapał szybko jej łokcie. Spojrzała na potrąconego przez siebie chłopaka.

— Przepra… — zaczęła, chcąc się szybko wyrwać i dalej uciekać, ale głos uwiązł jej w gardle.

Rozszerzyła oczy w niedowierzaniu i się odwróciła.

— Jak ty… przecież byłeś przed sekundą… — zaczęła gorączkowo, ale brunet nie dał jej dokończyć.

— Nie ma na to czasu — mruknął.

Coś tu nie grało. Jego głos nie był taki sam jak w knajpce. Był mniej ochrypły, bardziej dźwięczny. Nie miała czasu się nad tym zastanowić, bo brunet nagle przyciągnął ją bliżej i chwycił jej ramię tak mocno, że syknęła.

— Teraz się teleportujemy — mruknął do niej. — Postaraj się nie zemdleć, nowa.

Zanim spytała, co on sobie, do cholery, wyobraża, poczuła dziwne szarpnięcie, jakby ktoś pociągnął ją za ramiona i szybko podrzucił. Później miała wrażenie, jakby postawiono ją na trampolinie kołyszącej się cały czas w prawo i w lewo, coraz szybciej i szybciej. Zaczęło jej się kręcić w głowie, nic nie jadła od rana, do tego podziękowała Phillowi za postawienie jej kanapki, więc miała pusty żołądek. Mimo wszystko, gdy ponownie poczuła grunt pod nogami, a chłopak ją puścił, zwymiotowała prosto na jego czarne tenisówki.

— Cholera jasna! — krzyknął, odskakując do tyłu.

Z jej ust wyrwał się jęk, gdy nie miała już czego zwrócić, a żołądek nadal szarpał się w konwulsjach. Dyszała zgięta wpół przez kilka chwil, a później powoli się wyprostowała. Szybko przebiegła wzrokiem po otoczeniu, nadal jeszcze czując zawroty głowy. Nigdy dotąd się nie teleportowała, więc nie była przyzwyczajona do czegoś takiego. Musiała jednak szybko odnaleźć się w nowej sytuacji i przede wszystkim nie panikować. Poradzi sobie. Niezależnie od tego, że jest w jakimś ciemnym zaułku, nie wiadomo w jakim mieście, nie wiadomo jak daleko od knajpki Philla. Poradzi sobie, jak zawsze.

— Miałam nie mdleć, nie? — warknęła, wycierając usta bluzą. — To, cholera, nie zemdlałam. Nie ma za co.

Oczy chłopaka o ciemnym, głębokim odcieniu brązu miotały błyskawice, gdy otworzył usta i przeklął głośno.

Chwila.

— W knajpie miałeś zielone oczy — powiedziała Kai, odsuwając się kilka kroków do tyłu.

Chłopak miał te same ostre rysy, wystające kości policzkowe i zadziorny uśmiech. Ale jego oczy były brązowe. Szkła kontaktowe? Przecież nie zdjąłby ich tak szybko.

Kai rozejrzała się powoli, tym razem dostrzegając nieco więcej szczegółów otoczenia. Od razu w jej głowie zabłysło ostrzegawcze światło. Została teleportowana do zaułka naprzeciwko stacji metra. Poznawała te szarobrązowe mury i wysokie ogrodzenie, przez które ostatnim razem udało jej się przeskoczyć, gdy musiała uciekać przed patrolem.

Dzięki temu, że miała już jakąś orientację w tym, gdzie się znajduje, jej serce powoli zaczęło się uspokajać, a w głowie powstawał plan ucieczki. Rzuci się w prawo, prześlizgnie pod ramieniem nieznajomego, które opierał o ścianę, a później do ogrodzenia. Tym razem też nie powinna mieć kłopotu z przeskoczeniem przez nie, a instynktownie wyczuwała, że brunet, który nie miał pojęcia o tym, gdzie należy stawiać stopy, a gdzie chwycić metal palcami, nie poradzi sobie tak łatwo z dostaniem się na drugą stronę.

Zaraz jednak zganiła się w myślach. Przecież nie będzie musiał. Potrafi się teleportować. W takim razie ona spróbuje… Jednak zanim zdołała rozwinąć kolejną myśl, usłyszała ten sam ochrypły śmiech co w knajpce. Odwróciła się i ujrzała zielonookiego bruneta, który stał kilka kroków za jej plecami. Co, do cholery…?

— Cóż, Kaileen, jesteś spostrzegawcza — powiedział, robiąc krok do przodu.

Wypowiedział jej imię poprawnie, z niemym „n” oraz krótkim „i” na końcu, co zdarzało się bardzo rzadko. Zwykle ludzie tego nie robili. Francis specjalnie wypowiadał je źle albo dziwacznie przekręcał, żeby ją zdenerwować. Zresztą ją samą imię też irytowało, nie cierpiała go.

Teraz jednak nie miało to znaczenia. Najważniejsze było, żeby jakoś wydostać się z tej dziwnej sytuacji. Kai patrzyła uważnie raz na jednego chłopaka, raz na drugiego. Bliźniacy stali w dość napiętych pozycjach, jakby tylko czekali, aż zacznie uciekać. Zrobiła krok do przodu, jedynie żeby sprawdzić ich reakcję, i oczywiście ją otrzymała. Obaj drgnęli wyraźnie, jakby gotowi ją złapać. Zaklęła. Czego od niej chcieli? Byli jednymi z tych handlarzy żywym towarem czy może kolekcjonerami obdarzonych? Na tych ostatnich był największy popyt, zwłaszcza jeśli mieli rzadki dar. A ona właśnie taki posiadała.

— Spokojnie — odezwał się znów zielonooki. — Nic ci nie grozi, już nie. Jestem Orion, a ten ohydny koleś, na którego narzygałaś, to mój brzydszy brat, Eran. Chcemy ci pomóc.

— Porywając mnie? — warknęła, zaciskając dłonie w pięści.

Znowu czuła adrenalinę, która narastała, by jej ciało było gotowe się bronić. Jednego może i pokonałaby w walce wręcz, choć wątpiła w to, patrząc na ich mięśnie i wzrost. Nie wyglądali na amatorów. Dlatego tym bardziej z dwoma nie miała szans. Co robić? Jej spojrzenie ponownie powędrowało do ogrodzenia za plecami bliźniaków, a później skierowało się w stronę wyjścia spomiędzy budynków. Będzie wystarczająco szybka, żeby wybiec na ulicę i… i co? Nie schroni się w tłumie, bo o tej godzinie na zewnątrz nie ma wielu ludzi. Ulice od lat niemal pustoszeją, gdy zachodzi słońce. Niewielu śmiałków odważa się na nocne wypady, nawet komunikacja miejska kursuje niezwykle rzadko od czasu zmiany, jaką przyniosły eksperymenty po wojnie.

— Słuchaj, źle zaczęliśmy, ale Darla i Greg zagraliby jeszcze gorzej. Widziałem, że nie kupiłaś tej jego gadki słodkiego Casanovy, jesteś mądrzejsza, a on tego nie wziął pod uwagę.

Kai zmrużyła oczy.

— Znasz tamtą dwójkę?

Orion skinął głową i się uśmiechnął. Nadal jednak nie podchodził bliżej, widocznie sam był także dość inteligentny, by zauważyć, że była gotowa na zaatakowanie go, gdyby poczuła się jeszcze bardziej zagrożona. Przy okazji Kai zaczęła dostrzegać delikatne różnice u braci. Eran miał pod prawym okiem malutki pieprzyk, poza tym jego twarz była lekko smuklejsza niż Oriona. Dodatkowo ten drugi miał gładko ułożone włosy, podczas gdy kosmyki jego brata zostały rozczochrane przez dłonie, którymi przeczesał je zaraz po tej sytuacji z teleportacją.

— Zostali wysłani przez konkurenta naszej organizacji, by cię zwerbować.

— Zwerbować? — powtórzyła. A więc się nie myliła. Greg był niebezpieczny. — Do jakiejś sekty czy innego gówna?

Z każdym słowem jej plan się krystalizował. Nie miała szans uciec, więc musi zaatakować. Teraz będzie tylko udawać, że spokojnie z nim rozmawia, a później zaskoczy ich obu. Może jej się uda. Przecież jakoś musi sobie poradzić.

— Do ich gangu — odparł Orion. — Greg i Darla są świeżakami w Gangu Waterby’ego.

To sprawiło, że wszystkie myśli o ataku i ucieczce uleciały z głowy Kai. Jakiś gang miałby się nią interesować? To nigdy nie przyszłoby jej do głowy. Miała rzadki dar, ale nie uważała go za wielce przydatny dla którejkolwiek z tych organizacji. Jak widać, jednak się myliła.

— Waterby chce, żebym dla niego pracowała? — zapytała z niedowierzaniem.

Odkąd tylko ludzie zyskali moce, co stało się zaledwie osiemdziesiąt lat temu, pierwszym wyznacznikiem statusu społecznego stały się właśnie dary, które posiadali. Pieniądze zeszły na dalszy plan, nadal były cholernie ważne, ale nie aż tak jak czysta moc. Kai przypomniała sobie, jak ojciec opowiadał jej o wydarzeniach, które doprowadziły do odkrycia darów. Mówił o tym, jak po wybuchu trzeciej wojny każdy z przywódców krajów biorących w niej udział chciał zyskać przewagę. Teraz Kai wiedziała, że ojciec przedstawił jej tę łagodniejszą wersję, pomijając eksperymenty, w których zginęły tysiące osób, oraz nieudane próby, podczas których wielu zostało rannych, ale w tamtej chwili była za mała na drastyczne szczegóły. Gdy dorosła, sama doczytała resztę i poznała już całą prawdę. Jeden z krajów usilnie starał się usprawnić swoich żołnierzy, więc po latach prób w końcu wynalazł substancję, która dawała im specjalne umiejętności. Ta substancja, UMM-1, jak fachowo ją nazwano, sprawiła, że nie tylko zaczęto dostrzegać u nich zwiększoną siłę i wyostrzone zmysły, co było celem eksperymentu, ale po pewnym czasie zaczęli wykazywać także inne zdolności. Jak telekineza.

Gdy wojna się zakończyła, starano się kontynuować eksperyment, nie informując o tym opinii publicznej. Ale substancja trafiła w ręce władz innych krajów, które doskonaliły jej formułę i tworzyły własne odmiany. Tak powstały UMM-2, -3 i wiele innych. W ten sposób stworzono ludzi o kolejnych darach — telepatii, kontroli żywiołów i tym podobnych. Wydawało się to spokojne i bezpieczne, bo w ciągu pierwszych czterech lat nie było żadnych złych objawów. Substancję podano kolejnym osobom. W końcu jednak testy wymknęły się spod kontroli, a gdy pierwsza osoba wybuchła od nadmiaru mocy, ludzie zaczęli panikować. Niemal doszło do kolejnej wojny, którą ostatecznie udało się powstrzymać. Zaczęto prowadzić badania, żeby się dowiedzieć, co tak naprawdę powołano do życia. Gdy uświadomiono sobie, że nie da się już cofnąć wprowadzonych zmian, a obdarzeni talentami ludzie zaczęli przekazywać je razem z genami kolejnym pokoleniom, dodatkowo tworząc w ten sposób nowe, nieznane odmiany, starano się dostosować do nowej sytuacji i rozpoczęto badania tych nadprzyrodzonych możliwości. Obecnie badania nadal nie były zakończone, co chwila pojawiała się osoba z darem, którego wcześniej nie znano.

By uspokoić społeczeństwo i przynajmniej sprawiać wrażenie panowania nad sytuacją, powoływano do życia wiele nowych organizacji, odłamów tych już istniejących, które zajmowały się zwalczaniem nadprzyrodzonej przestępczości — jak Oddział do Walki ze Zbrodniami Dokonanymi przy użyciu Mocy (w skrócie OWZM) — albo panowaniem nad zjawiskami niewytłumaczalnymi, gdy te zaczynały się wymykać spod zwyczajnej kontroli — jak Organizacja do Kontroli Zjawisk Nadprzyrodzonych (w skrócie KZN). Zmieniano prawo, dodawano nowe ustawy, by dostosować się do sytuacji. Jako że kraj ogarnęła panika, gdy niedoświadczeni ludzie odkrywali w sobie nagle niszczycielskie siły, rozpętało się prawdziwe piekło. Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia i nie dostali w spadku żadnego wyjątkowego talentu, zaczęli zbierać grupy przeciwników. Nie na wiele się to jednak zdało, bo większość społeczeństwa miała teraz wyjątkowe zdolności i szybko pokazała, że osoby ich pozbawione po prostu muszą się dostosować. Żeby się ochronić, wiele potężnych osób zaczęło tworzyć klany, chcąc zyskać ochronę, wiedzę i więcej władzy.

Z czasem, gdy w końcu opanowano wszystkie zagrożenia, zakazano tego, a każdą taką organizację nazywano gangiem, bo były nielegalne, ale zazwyczaj na tyle potężne, że władze nie mogły poważnie im zagrozić. Jednym z gangów rządzących w San Francisco był właśnie ten prowadzony przez Waterby’ego. Mężczyzna władał żywiołem powietrza i potrafił w kilka sekund stworzyć tornado, które zmiotłoby z powierzchni ziemi kilkusettysięczne miasto. A przynajmniej tak słyszała Kai.

— Tak, usłyszał o włóczącej się po ulicach żebraczce, która widzi przeszłość i rzyga na swoich wybawców — odezwał się Eran, gdy w końcu wyczyścił jako tako swoje buty. — I postanowił cię przyjąć.

— Więc czemu, do cholery, mnie porwaliście?

Orion westchnął.

— Bo Waterby to najniebezpieczniejszy kretyn, jaki żyje w tym kraju. Nie dba o swoich, a twój talent jest naprawdę wyjątkowy i nie powinien się zmarnować. Dlatego mamy dla ciebie lepszą ofertę.

Przyglądała się mu, nie wiedząc, co myśleć. W jej głowie wirowały tysiące różnych scenariuszy, ale na początek wysuwał się jeden: gang oznacza grupę ludzi potężnych i wpływowych. Gwarantuje ciepłe miejsce do spania, edukację i jedzenie. Wiedziała, że w praktyce nigdy nie jest tam tak kolorowo: gangi często angażowały się w wojny z innymi gangami albo imały się brudnej roboty. Ale były też poważane, a każdy członek potężniejszego gangu był nie do ruszenia. Był bezpieczny wśród swoich, dopóki konkurencyjna organizacja nie odstrzeliła mu głowy.

— Jaką ofertę?

— Lucan Viper zaprasza cię na spotkanie do swojego domu w Columbus — powiedział Orion. — Chciałby osobiście złożyć ci ofertę, która, zapewniam, jest sto razy lepsza niż to, co zaproponowałby Waterby.

O ile Waterby’ego znano jako potężnego i twardego mężczyznę, który sprosta każdemu wyzwaniu i jest nie do pokonania, o tyle Lucan Viper był po prostu legendą. Rządził połową Ohio, jedną trzecią Kalifornii i miał mnóstwo ludzi w innych miastach, jego wpływy obejmowały praktycznie cały kraj. Podobno był potężnym obdarzonym i potrafił wchodzić do ludzkich umysłów. Nie sądziła, że on tak naprawdę istnieje, był dla niej bardziej miejską legendą. Wiele osób dawało mu przeróżne przydomki, najpopularniejszy był Bohater spod Wyoming. Szeptem opowiadano, jak zmusił grupę trzydziestu czterech terrorystów do poddania się, uratował ponad dwadzieścioro dzieci i trzynaścioro dorosłych oraz rozbroił bombę, ratując połowę miasta. Wieści o jego bohaterskich czynach były powtarzane z ogromnym podziwem, a te mniej chwalebne — szeptem. Tych zazwyczaj nie słuchała. Pewnie to dlatego nie miała pojęcia, że Viper jest przywódcą gangu. To możliwe?

Orion zapewne dostrzegł jej wahanie, bo uśmiechnął się lekko, zadziornie.

— Nie wciskam ci kitu. Mówię poważnie i wiesz, że będziesz żałować, jeśli stchórzysz i nie pójdziesz poznać Lucana. To szansa jedna na kilka milionów, musisz to wiedzieć. Poza tym czy masz inne miejsce, w którym musisz być?

Zmrużyła podejrzliwie oczy. Wiedział, że jest bezdomna, więc ten komentarz był jedynie docinkiem mającym zmusić ją do wykazania się odwagą. Z jednej strony miał trafić w jej czuły punkt — że chciała przestać już szukać codziennie ciepłego miejsca do spania i kilku groszy, by kupić jedzenie. A kto miałby jej pomóc, jeśli nie Lew Kalifornii? Z drugiej strony — skąd ktoś taki wiedział o niej aż tyle? Przecież nie chodziła z transparentem, na którym wypisane były jej dane i notka: „matka mnie wykopała, jestem bezdomna, a tak poza tym posiadam rzadki dar”. Musieli ją obserwować, a ona niczego nie zauważyła. Wspaniale, tata byłby dumny z mojej głupoty — pomyślała. Zwłaszcza że przecież zwróciła uwagę nie jednej, ale dwóch niebezpiecznych osób.

Później jednak podjęła decyzję. Tata uczył ją, by była ostrożna, więc od teraz będzie, cóż, bardziej niż przedtem. Jeśli coś pójdzie nie tak, ucieknie, jak zawsze. Da sobie radę. Ale naprawdę nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby nie poszła na to spotkanie. Jej życie mogło się diametralnie odmienić. Skoro Lucan Viper ją dostrzegł i chciał mieć w swoim gangu, to znaczyło, że mogła zostać kimś. W tej chwili przypomniała sobie ostatnie słowa swojej matki, gdy ta wyrzuciła ją za drzwi: „Jesteś nikim więcej niż niewdzięczną gówniarą! On dał nam dach nad głową, pomógł nam, a ty tak chcesz się odwdzięczyć?”.

Jesteś nikim. Jesteś nikim.

Kai Morris nie chciała być nikim. Pokaże matce, że się myliła. Nie było już taty, który by zadbał o bezpieczeństwo dziewczyny. Teraz musiała zadbać sama o siebie i zdecydowała, że jeśli dostanie szansę, uczepi się jej pazurami i nie wypuści, choćby miały się połamać. Nawet najbardziej niebezpieczna możliwość była lepsza od tego, co miała w tej chwili.

— Dobra, pójdę. Ale jeśli to jakaś podpucha albo spróbujecie czegoś…

Eran się roześmiał, ale jego brat po prostu wyciągnął do niej dłoń.

— Niczego nie spróbujemy. Porozmawiasz z Lucanem, on ci wszystko wyjaśni. Podaj rękę.

Kai jęknęła, gdy zrozumiała, że będą musieli się tam przenieść dzięki mocy chłopaka. Ostatnim razem to jej się nie spodobało.

— Musimy się teleportować?

— Obawiam się, że tak — powiedział Orion.

— Super — mruknęła, wyciągając do niego swoją drobną dłoń.

Poczuła to dziwne szarpnięcie, kołysanie, ale tym razem trwało krócej. Zakręciło jej się w głowie, tak że gdy znów miała grunt pod nogami, zachwiała się. Orion przytrzymał ją w pasie. Jej żołądek znowu wywrócił się do góry nogami i zrobił dwa fikołki, ale na szczęście nie mdliło ją tak mocno. Pewnie to dlatego, że nie miała już czego zwrócić.

— Wszystko okej? Przepraszam, na początku każdy tak reaguje.

Skinęła głową, wyrywając mu się. Nie chciała pomocy. Jeśli to była pułapka, musiała pozostać czujna i mieć siły.

— Jasne, daj mi sekundę.

Doszła do siebie o wiele wcześniej, ale udawała, by dać sobie czas na ogarnięcie pomieszczenia, w którym się znaleźli. Jasne, przestronne biuro, dwa wyjścia, cztery okna. Dużo możliwości ucieczki.

— Ile potrzebujesz — odparł Orion, odsuwając się, tak jak chciała. — I doceniam, że na mnie nie zwymiotowałaś.

Kai spojrzała na niego i się roześmiała.

— Wszystko, co miałam, zwróciłam na twojego brata.

Oboje się zaśmiali, a Eran, który szedł w kierunku drzwi, zaklął na nich, żeby się zamknęli. Gdy Kai się uspokoiła, drzwi po przeciwnej stronie gabinetu zostały otwarte i wszedł przez nie wysoki mężczyzna. Miał jasną karnację, jaśniejszą niż ona, i brązowe włosy związane z tyłu głowy. Szedł swobodnie, powoli, jakby zupełnie przed chwilą w jego biurze nie pojawiły się trzy osoby, z których jedna nie do końca wiedziała, co się dzieje i czy to wszystko prawda.

Kai obserwowała uważnie Lucana i dostrzegła, że nosił szkła kontaktowe, przez co jego niebieskie oczy wydawały się większe. Był postawny, na dodatek cały emanował władczością i pewnością siebie oraz siłą. Już wiedziała, od kogo bliźniacy to skopiowali. Wyprostowała się i przygładziła włosy, próbując choć trochę doprowadzić się do porządku. W końcu zaraz miała rozmawiać z legendą. Nie pomagało to, że była brudna, rozczochrana i poszarpana, a jego biuro wyglądało tak… tak schludnie i czysto. Wszystko tu było beżowe lub czarne — trzy regały, dwie szafy, ogromne biurko. Nawet krzesła i kanapy stojące pod oknem zdawały się jakby dopiero co wyjęte z katalogu. Mogła przysiąc, że w pomieszczeniu nie znajdzie się nawet drobinka kurzu i że lampa nad jej głową nawet nie ma pojęcia, czym kurz jest. To sprawiło, że poczuła się jeszcze żałośniej.

Ale wtedy Lucan uśmiechnął się szerzej i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Coś w jego oczach sprawiło, że nie potrafiła odwrócić wzroku. Migoczące iskierki rozbawienia, kryjące się za nimi moc i obietnica potęgi? Nie wiedziała. Ale gdy się odezwał, była pewna, że istnieje tylko jedna odpowiedź, jaką może mu dać.

— Witaj, Kaileen. Nazywam się Lucan Viper. Usiądziemy?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: