- W empik go
Śmiertelnie prosta gra - ebook
Śmiertelnie prosta gra - ebook
Typowe amerykańskie miasto staje się świadkiem czarnej serii morderstw. W niewyjaśnionych okolicznościach znikają młode kobiety. Co jakiś czas odnajdywane są kolejne ciała, bestialsko zmasakrowane i zgwałcone. Porucznik Ernest Minneman i detektyw Rachel Fox rozpoczynają żmudne, pełne niebezpieczeństw śledztwo, w którym stawka, o którą toczy się gra, może okazać się niezwykle wysoka.
Jak daleko posunie się oprawca, by zrealizować swoje wyuzdane pragnienia? Czy policyjny duet zdoła zatrzymać mordercę i gwałciciela w odpowiednim czasie? Czy wreszcie istnieje nić, która może łączyć zachowanie stróża prawa i seryjnego mordercy?
„Jesteś popieprzony, Norman” – powiedziała do siebie w myślach i w ubraniu położyła się na sofie w salonie. Zawrót głowy był nie do zniesienia. Odwróciła się z pleców na bok i zamknęła oczy, widząc na mapie myśli jedynie dwa zdania, które przed chwilą przeczytała. W sekundzie zrozumiała przekaz i źródło krótkiego listu. Chciała się poderwać na nogi, jednak silne stężenie alkoholu popchnęło ją w jeszcze większą ciemność, aż usnęła.
Konrad Gonera ur. 16.11.1986 w Łodzi.
W 2013 roku nakładem wydawnictwa Novae Res wydał swoją debiutancką powieść „Przestrzeń samotności”. Z wykształcenia pedagog, z zawodu nauczyciel. Poza pisaniem działa w harcerstwie, gdzie obecnie jest instruktorem. Interesuje się także grą na gitarze i jazdą na motocyklu w terenie.
„Śmiertelnie prosta gra” jest jego drugą powieścią.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-217-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Już dość mam pocieszania i obiecywania, że wszystko będzie dobrze. Czekałem na tę chwilę od dawna. Kosztowało mnie wiele wysiłku, aby wszystko poszło zgodnie z planem. I teraz – oto jestem, mogąc dać upust swej obsesji.
– Spójrz na mnie – mówię łagodnym tonem do Natalie. Widzę, jak delikatnie podnosi głowę i patrzy na mnie zrezygnowanym wzrokiem. W pewnym sensie jest mi jej szkoda, mam ochotę ją przytulić. W końcu rujnuję jej życie. Nie wiem, kim chciałaś zostać, nawet nie wiem, czy kogoś kochałaś. Jesteś wyjątkowa, bo spośród kilku dziewczyn, z którymi już miałem do czynienia, o tobie wiem najmniej.
– Chcę żyć… – mówi osłabionym głosem, a ja czuję, jak mój penis nabrzmiewa krwią.
– Za każdym razem ta rozmowa wygląda dokładnie tak samo, Natalie – odpowiadam. – Będę szczery, jest mi ciebie szkoda, nawet cię lubię, jednak od samego początku, kiedy wypatrzyłem cię w metrze, mam na ciebie ochotę, jeśli wiesz, o czym mówię… a przecież chyba jestem całkiem przystojny.
– Boże, nie! – krzyczy, ale wiem, że nikt jej nie usłyszy. Za dobrze to zaplanowałem, a dobrego planu nie zburzy czyjś krzyk, to byłoby zbyt proste.
– Bóg nie pomaga w takich sprawach, Natalie – mówię. Mam chęć opowiedzenia jej o tym, jak wiele razy byłem obok niej, w jaki sposób zdobywałem o niej informacje, chcę się tym jej pochwalić, aby zrozumiała, że była zbyt mało czujna, że nie patrzyła uważnie. Patrząc na nią, oceniam sytuację; jest dobrze związana. Dla większego komfortu knebluję jej usta. Wcale nie boję się, że ktoś ją usłyszy. Najzwyczajniej nienawidzę, jak ktoś krzyczy mi do ucha, gdy oddaję się seksualnym przyjemnościom. To trochę idiotyczne. Rozcinam jej spodnie i patrzę na wierzgające nogi, nieco już okaleczone o sznur krępujący je przy kostkach. Patrzę na czarne majtki. Serce bije mi szybciej. Właśnie w takich chwilach przestaję być czujny i nie myślę racjonalnie, najłatwiej wówczas popełnić błąd. Ktoś mądry mógłby to wykorzystać. Zdejmuję spodnie i ręką delikatnie masuję penisa. Domagam się stosunku. Nie masturbowałem się od wielu dni, przez co stymulacja jest znacznie bardziej odczuwalna. Wszystkie kobiety podczas gwałtu są suche jak pieprz. Cholerny dyskomfort. Wyciągam z szuflady żel nawilżający.
– Natalie, postaram się być delikatny – mówię do niej, ale wydaje się, że słowa te zaginęły w tępym skowycie wydobywającym się z zakneblowanych ust.
Uderzam pięścią w skroń, aby lekko ją ogłuszyć, kładę się, dłońmi przyciskam jej szyję i wchodzę w nią. Żel działa lekko rozgrzewająco. Przy pierwszych kilku posunięciach jest przyjemnie ciasno. Jezu! Serce wali mi, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Wsłuchując się w jej stłumiony krzyk, wącham jej spocone ciemne włosy i mimowolnie przyspieszam ruchy. Czuję, jak Natalie kopie nogami i wierci się. To nawet przyjemne, choć trochę perwersyjne. Jeszcze kilka razy i zmieniam pozycję. Obracam ją na brzuch i tym razem udaje mi się dotrzeć jeszcze głębiej. Jej gwałtowne jęknięcia to potwierdzają. Zwiększam tempo. Już niedługo. Głaszczę jej szczupłą, ogoloną nogę i czuję, że zaraz wytrysnę. Tak! Natalie! – krzyczę i w jednej chwili pozwalam, aby całe nagromadzone we mnie w ostatnich miesiącach napięcie uleciało z tym jednym wytryskiem. Muszę korzystać z prezerwatywy, ale i tak jest wspaniale. Biorę kilka głębokich wdechów i wychodzę z niej. Wycieram się nawilżaną chusteczką, powoli zapinam spodnie i przyglądam się dziewczynie, jak szlocha wycieńczona. Dostrzegam, że jest spocona, i czuję delikatny zapach jej potu. Zawsze jest tak samo. Przekręcam ją na plecy, uderzam w twarz.
– Podobało ci się, Natalie? – Słyszę jednak tylko ciche łkanie.
Dostrzegam, że jest poobijana. Trochę musiałem się nagimnastykować, zanim udało mi się ją tutaj sprowadzić. Spoglądam na nią, słuchając, jak wyje. Wypełnia mnie obrzydzenie.
– Ty brudna, posiniaczona kurwo! – krzyczę stanowczo i z całych sił uderzam ją otwartą dłonią w twarz. Po chwili wskakuję na stół, siadam jej na piersiach i chwytam oburącz szyję, ściskając ile sił. Widzę, jak robi się coraz bardziej czerwona i brzydsza. Na czole rysują się dwie żyły, w których płynie tak pechowa, świeża krew.
– Jesteś tylko pojemnikiem na moją spermę, zrozumiałaś?! – pytam i zaciskam dłonie jeszcze mocniej. Wierzga nogami jak szalona. Nie puszczając jej szyi, kolanem uderzam w krocze. Już nie będzie mi potrzebne. Jej także. Zeskakuję ze stołu, jednak nie pozwalam jej zaczerpnąć zbyt wielu haustów powietrza. Do ręki biorę drewniany kij i zaczynam ją okładać po całym ciele. Wpadam w amok i nie mogę przestać. Po kilku uderzeniach Natalie już nawet nie reaguje. Jej czekające na śmierć ciało z obojętnością przyjmuje kolejne ciosy, aż ta cudowna iskra młodości w końcu gaśnie niezaspokojona. Od ciągłego uderzania nadwerężam sobie prawą rękę i ledwo mogę nią ruszać. Biorę głęboki wdech. Siadam na podłodze zdyszany i nalewam do szklanki wodę mineralną. To zabawne, jak popieprzony jestem. Wyrzuty sumienia przychodzą bardzo szybko. Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem. Uwielbiam prowadzić tę grę, uwielbiam taki seks, jednak nigdy nie mogę sobie darować tego, że jestem agresywny. To prawdziwy brak taktu. Naprawdę ją kochałem. Zawsze, gdy opada napięcie, rodzi się we mnie przemoc. Tak czy siak, czas posprzątać. Z trupami trzeba uważać. Bardzo łatwo zostawić ślady. Podnoszę ze stołu drobne ciało i kładę je na podłodze, uprzednio wyłożonej folią malarską. Już powoli stygnie. Obcinam kosmyk włosów i wkładam do pojemnika na stare klisze fotograficzne. Jeszcze raz wącham jej łono i zaczynam zawijać trupa w folię. Czuję, że pod lateksowymi rękawiczkami spociły mi się dłonie. Dokładnie przycięta folia w kształcie równoramiennego trójkąta pozwala mi szybko i starannie zawinąć ciało, a całość zakleić taśmą. Chwytam lekkie ciało Natalie i schodami udaję się piętro wyżej, na poziom garażu.
„Posprzątałem w bagażniku, spokojnie się zmieścisz, Natalie” – mówię do siebie w myślach, układając ciało i otwierając drzwi garażu.
Straszna pogoda. Wieje silny wiatr i obficie pada deszcz. Dość nietypowo jak na wiosnę. Latarnie przed domem niebezpiecznie chwieją się od naporu wiatru. Odpalam silnik i wyjeżdżam z domu, udając się dziesięć mil dalej, na tereny leśne, gdzie znajdują się opuszczone już domki letniskowe. Wypatrzyłem to miejsce przypadkiem, kilka lat temu, podczas wycieczki rowerowej; pomyślałem wówczas, że jeśli kiedykolwiek będę musiał coś schować, to właśnie tam. Spośród trzech dróg dojazdu wybieram tę prowadzącą przez pole, przy której nie rosną żadne drzewa ani nie znajdują się żadne słupy trakcyjne. Byłoby straszną głupotą, gdybym przez wichurę i nieostrożne planowanie utknął gdzieś na drodze z trupem w bagażniku. Land rover bez problemów pokonuje nierówną i mokrą drogę. Słuchając kolejnych komunikatów pogodowych w radiu, zaciągam się e-papierosem i chowam go do górnej kieszeni kamizelki. Jesteśmy prawie na miejscu. Tuż przed domkiem letniskowym, w gęstych krzakach znajduje się prawie już wyschnięta studnia. Tym razem to miejsce będzie najlepsze. Zakładam bejsbolówkę i powoli wyciągam Natalie z bagażnika.
– Przepraszam – mówię szeptem przez folię i wrzucam sztywniejące ciało do studni.
Muszę jeszcze zatrzeć chociaż część kluczowych śladów. Do studni wsypuję worek domowej roboty specyfiku z aktywatorem aluminiowym i zasuwam betonowy właz. Leje jak z cebra, nawet nie muszę się starać. Ślady stóp na mokrej ziemi i opon na betonowym podjeździe domku same się zatrą.
„Dobra robota” – mówię do siebie w myślach, jednocześnie rozsiadając się na starym fotelu w pokoju zrujnowanego domku. Za siedem dni ciało Natalie powinno być wystarczająco uszkodzone, aby skutecznie utrudnić policji jego rozpoznanie. Biorąc głęboki wdech, nasłuchuję, jak silny wiatr i deszcz uderzają w ściany domku, niebezpiecznie nim chwiejąc. Pora wracać, zanim to wszystko zwali mi się na głowę. Dziękuję, Natalie, dziękuję…