- W empik go
Śmiertelny wróg - ebook
Śmiertelny wróg - ebook
Kolejna książka z serii Rossa Macdonalda, uchodzącej za swoistą klasykę amerykańskiego kryminału. Główny bohater, detektyw Lew Archer, prowadzi skomplikowane śledztwa, rozwiązując kolejne makabryczne intrygi i wdając się przy tym w niejedną niebezpieczną potyczkę z przestępcami.
Dave Spanner, niestabilnie emocjonalny mężczyzna, który właśnie wyszedł z więzienia, ucieka razem z młodziutką Sandy Sebastian.
Celem Spannera jest właściciel firmy naftowej, w której pracuje ojciec dziewczyny – Stephen Heckett. Wkrótce Heckett zostaje porwany.
Gdy Lew Archer wkracza do akcji, na jaw wychodzi coraz więcej nowych faktów z przeszłości. W toku śledztwa odkrywa, że piętnaście lat wcześniej zastrzelony został ojciec Spannera. Piętnaście lat wcześniej zginął również ojciec Stephena Hecketta...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-262-7932-0 |
Rozmiar pliku: | 447 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na Sepulveda panował leniwy, poranny ruch. Kiedy przejeżdżałem przez niską przełęcz, słońce było jeszcze ukryte za niebieską granią po przeciwnej stronie doliny. Przez minutę lub dwie, nim nastał dzień, świat wyglądał zachwycająco świeżo i młodo, jakby przed chwilą został stworzony.
W Canoga Park zjechałem z autostrady do drive-in, gdzie zjadłem śniadanie za 99 centów, po czym pojechałem do domu Sebastianów w Woodland Hills.
Keith Sebastian dał mi szczegółowe instrukcje, jak go znaleźć. Nowoczesny, geometryczny dom stał na zboczu, opadającym stromo ku krawędzi pola golfowego, zielonego po pierwszych zimowych deszczach, podparty wspornikami od strony pochyłości.
Wyszedł z domu w koszuli z krótkimi rękawami. Był przystojnym mężczyzną w wieku około czterdziestu lat o gęstych, kręconych brązowych włosach przyprószonych na skroniach siwizną. Nie zdążył się jeszcze ogolić, jego zarost sprawiał wrażenie włóknistego brudu, wtartego w dolną część twarzy.
— Dobrze, że pan zaraz przyjechał — powiedział, kiedy się przedstawiłem. — Wiem, że pora jest diabelnie wczesna...
— Nie pan ją wybrał, a ja nie mam pretensji. Rozumiem, że córka jeszcze nie wróciła.
— Nie. Po moim telefonie do pana odkryłem, że brakuje jeszcze czegoś. Zniknęła moja dubeltówka i pudełko naboi.
— Myśli pan, że je wzięła?
— Obawiam się, że tak. Szafa z bronią nie ma śladów włamania, a nikt inny nie wiedział, gdzie jest klucz. Oczywiście z wyjątkiem mojej żony.
W otwartych frontowych drzwiach pojawiła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pani Sebastian. Szczupła i ciemna, i pomimo wymizerowania raczej przystojna, miała świeżo umalowane wargi, a na sobie żółtą lnianą suknię.
— Wejdźcie — powiedziała. — Na dworze jest zimno.
Otoczyła się drżącymi ramionami, ale dreszcz nie ustawał. Nadal się trzęsła.
— To jest pan Lew Archer — przedstawił mnie Sebastian. — Prywatny detektyw, do którego zadzwoniłem. — Powiedział to tak, jakby oferował jej gałązkę pokoju w postaci mojej osoby.
— Domyśliłam się tego — odparła niecierpliwie. — Proszę wejść. Przygotowałam kawę.
Usiadłszy między nimi za kuchennym barkiem, piłem gorzki napar z cienkiej filiżanki. Dom był wspaniale urządzony, lecz czuło się w nim pustkę. Wpadające przez okno światło miało w sobie jakąś okrutną jaskrawość.
— Czy Alexandra umie strzelać z dubeltówki? — spytałem ich.
— Każdy umie — mruknął ponuro Sebastian. — Wystarczy pociągnąć za spust.
Jego żona wtrąciła:
— Muszę przyznać, że Sandy jest dobrym strzelcem. Wcześniej w tym roku Hackettowie zabrali ją na polowanie na przepiórki. Chcę dodać, że wcale mi się to nie podobało.
— Wyraziłaś własną opinię. Ja uważam, że takie doświadczenie było dla niej korzystne.
— Nienawidziła tego. Napisała tak w swoim pamiętniku. Nienawidzi zabijania żywych stworzeń.
— A zatem pokonała odrazę do zabijania. Wiem, że sprawiła tym przyjemność panu i pani Hackett.
— Wróćmy do punktu wyjścia.
Zanim to jednak zrobili, zapytałem ich:
— Kim, do diabła, są pan i pani Hackett?
Sebastian obrzucił mnie wiele mówiącym spojrzeniem, w którym obok protekcjonalności wyczułem urazę.
— Pan Hackett jest moim szefem. Kieruje spółką holdingową, w skład której wchodzi firma oszczędnościowo-budowlana, w której pracuję. Jest prócz tego właścicielem wielu innych rzeczy.
— Włącznie z tobą — dodała jego żona. — Ale nie mojej córki.
— To nie fair, Bernice. Nigdy nie powiedziałem...
— Liczy się tylko to, co ty robisz.
Wstałem, przeszedłem na przeciwległą stronę kontuaru i stanąłem naprzeciw nich, patrząc im w oczy. Wydawali się zdziwieni i zawstydzeni.
— Wszystko razem jest bardzo interesujące — stwierdziłem. — Ale nie po to wstałem o piątej rano, żeby być sędzią w małżeńskiej kłótni. Skupmy się na waszej córce. Pani Sebastian, ile lat ma Sandy?
— Siedemnaście. Jest w ostatniej klasie.
— Dobrze się uczy?
— Zawsze się dobrze uczyła, prócz kilku ostatnich miesięcy. Od pewnego czasu jej stopnie znacznie się pogorszyły.
— Dlaczego?
Opuściła oczy, wpatrując się w kubek z kawą.
— W gruncie rzeczy nie wiem — odparła wymijająco, jakby wzbraniała się odpowiedzieć sobie samej na to pytanie.
— Dobrze wiesz dlaczego — wtrącił jej mąż. — Wszystko zaczęło się od czasu, gdy zaczęła się spotykać z tamtym łobuzem Davym czy jak mu tam.
— On nie jest łobuzem. To dziewiętnastoletni chłopak, a myśmy w całej tej sprawie zachowali się okropnie.
— W jakiej „całej sprawie”, pani Sebastian?
Rozłożyła ręce, jakby chciała ogarnąć nimi całą sytuację, po czym opuściła je gestem rozpaczy.
— W sprawie tego chłopca. Źle ją rozegraliśmy.
— To znaczy ja, jak zwykle — powiedział Sebastian. — Ale zrobiłem tylko to, co musiałem. Sandy zaczęła szaleć. Wymykała się ze szkoły na popołudniowe randki z tym człowiekiem, spędzała noce na Stripie i Bóg wie gdzie. Wczoraj wieczorem wyszedłem, żeby ich wyśledzić...
Żona przerwała mu.
— To nie było wczoraj, tylko przedwczoraj.
— Wszystko jedno. — Głos Keitha Sebastiana zaczął słabnąć pod wpływem zimnej dezaprobaty z jej strony, zmieniając się w coś w rodzaju śpiewnego złorzeczenia. — Znalazłem ich w koszmarnej spelunie w West Hollywood. Siedzieli wśród ludzi, obejmując się. Powiedziałem, żeby się trzymał z dala od mojej córki, bo jeśli nie, to wezmę dubeltówkę i odstrzelę mu jego pieprzony łeb.
— Mój mąż ogląda sporo telewizji — stwierdziła sucho pani Sebastian.
— Możesz sobie ze mnie żartować, Bernice, ale ktoś musiał to zrobić. Moja córka prowadzała się z kryminalistą. Przywiozłem ją do domu i zamknąłem w jej pokoju. Jak inaczej powinien postąpić ojciec?
Jego żona po raz pierwszy nie odpowiedziała. Powoli kołysała ciemną głową z boku na bok.
— Skąd wiecie, że ten młody człowiek jest kryminalistą? — spytałem.
— Siedział w więzieniu za kradzież samochodu.
— Ukradł go, bo chciał się przejechać — powiedziała pani Sebastian.
— Nazwij to, jak chcesz, ale to nie było jego pierwsze przestępstwo.
— Skąd pan wie?
— Bernice wyczytała to w jej pamiętniku.
— Chciałbym obejrzeć ten słynny pamiętnik.
— Nie — zaprotestowała pani Sebastian. — Wystarczy, że sama go przeczytałam. Nie powinnam była tego robić. — Wzięła głęboki oddech. — Boję się, że nie byliśmy dobrymi rodzicami. Ale nie ma sensu, żeby pan w to wnikał.
— Zostawmy to tymczasem. — Byłem już znużony tą wojną między pokoleniami, wzajemnymi atakami i kontratakami, eskalacją oskarżeń i niekończącym się targiem. — Od jak dawna nie ma córki?
— Prawie od dwudziestu trzech godzin. Wypuściłem ją wczoraj rano z jej pokoju. Wydawała się uspokojona...
— Była wściekła — zaprzeczyła pani Sebastian. — Ale kiedy szła do szkoły, nie sprawiała wrażenia, iż w ogóle nie ma zamiaru tam się pokazać. Nie pomyślałam o takiej możliwości aż do szóstej wieczorem, gdy nie wróciła do domu na obiad. O tej porze było już ciemno. Skontaktowałam się z jej wychowawcą, od którego się dowiedziałam, że wagarowała przez cały dzień.
Wyjrzała przez okno, jakby na zewnątrz było nadal ciemno i tak miało zostać już zawsze. Podążyłem za jej spojrzeniem. Dwoje ludzi kroczyło aleją golfową, mężczyzna i kobieta, oboje siwi, jakby postarzeli się w pogoni za małą białą piłeczką.
— Nie rozumiem jednej rzeczy — powiedziałem. — Jeśli wczoraj rano zdawało się wam, że córka wybiera się do szkoły, to co z bronią?
— Musiała schować ją w kufrze samochodu — odparł Sebastian.
— Rozumiem. Jeździ do szkoły samochodem.
— To jeden z powodów naszego zmartwienia. — Sebastian pochylił się ku mnie nad kontuarem. Czułem się jak barman, którego pijak pyta o radę, z tą różnicą, że ten był pijany strachem. — Ma pan doświadczenie w takich sprawach. Dlaczego, na miłość boską, wzięła moją dubeltówkę?
— Jest tylko jedno wytłumaczenie, panie Sebastian. Powiedział jej pan, że odstrzeli głowę jej przyjacielowi.
— Nie mogła potraktować tego poważnie.
— Nie jestem tego pewien.
— Ja też — dodała jego żona.
Sebastian zwiesił głowę jak więzień na ławie oskarżonych i niemal niesłyszalnie wymamrotał:
— Na Boga, zabiję go, jeżeli nie przyprowadzi jej z powrotem.
— Tak trzymaj, Keith — powiedziała jego żona.ROZDZIAŁ 2
Utarczki między tym dwojgiem zaczęły mi działać na nerwy. Poprosiłem Sebastiana, żeby mi pokazał szafę z bronią. Zaprowadził mnie do małego gabinetu, stanowiącego częściowo bibliotekę, a częściowo pomieszczenie na broń.
W mahoniowej szafie, za szybą, stał rząd lekkich i ciężkich strzelb. Puste miejsce w stojaku wskazywało na brak dubeltówki. Półki pod ścianą były wypełnione w większości bestsellerami i wydaniami klubów książkowych, a tylko na jednej stały nieefektownie wyglądające podręczniki ekonomii i psychologii reklamy.
— Pracuje pan w reklamie?
— W biurze informacyjnym. Jestem szefem biura w Centennial Savings and Loan. Powinienem być teraz w firmie. Pracujemy nad programem na przyszły rok.
— Czy to może poczekać jeden dzień?
— Nie wiem.
Odwróciwszy się ode mnie, otworzył szafę z bronią, a potem dolną szufladę, gdzie były naboje. Obie otwierały się tym samym mosiężnym kluczem.
— Gdzie przechowywał pan ten klucz?
— W górnej szufladzie mojego biurka. — Otworzył szufladę i pokazał mi, w którym miejscu leżał. — Sandy wiedziała gdzie.
— Mógł go łatwo znaleźć ktoś inny.
— To prawda, ale jestem pewny, że to ona.
— Skąd ta pewność?
— Czuję to.
— Czy broń ją fascynuje?
— Na pewno nie. Jeśli ktoś umie obchodzić się z bronią, nie musi to oznaczać, że staje się jej miłośnikiem.
— Kto ją tego nauczył?
— Oczywiście ja. Jestem jej ojcem.
Podszedł do szafy i pogłaskał lufę ciężkiej strzelby. Potem zamknął starannie oszklone drzwi i przekręcił klucz. Musiało mu mignąć odbicie własnej twarzy w szybie, bo cofnął się, obejmując dłonią podbródek.
— Wyglądam jak dzikus. Nic dziwnego, że Bernice się mnie czepia.
Przeprosił mnie i poszedł doprowadzić się do porządku. Spojrzałem na własne odbicie w szybie. Nie promieniowałem zadowoleniem z życia. Wczesne godziny ranne nie były porą mojej największej lotności umysłu, mimo to uświadomiłem sobie niewygodę mego położenia, gdyż podobnie jak Sandy, którą wydzierali sobie wzajemnie skłóceni rodzice, w tym momencie znalazłem się w tej samej sytuacji.
Pani Sebastian weszła cicho do pokoju i stanęła obok mnie przy szafie.
— Wyszłam za mąż za skauta.
— Bywają większe nieszczęścia.
— Wymienię pierwsze. Matka zawsze przestrzegała mnie przed związkiem z przystojnym mężczyzną. „Wyjdź za inteligenta” — radziła. Ale nie posłuchałam jej. Powinnam była pozostać przy zawodzie modelki. Przynajmniej zależałabym jedynie od własnego ciała. — Poklepała się po biodrze.
— Ma pani dobre ciało. W dodatku jest pani szczera.
— Myślałam o tym wszystkim dziś w nocy.
— Proszę pokazać mi pamiętnik córki.
— Nie pokażę go panu.
— Czy jest w nim coś wstydliwego?
— Wstydzę się za siebie — odparła. — Co takiego chce pan znaleźć w pamiętniku, na co sama nie mogłabym odpowiedzieć?
— Na przykład, czy pani córka sypiała z tym chłopakiem.
— Oczywiście, że nie — odparła z nutą złości w głosie.
— Albo z kimś innym.
— To nonsens. — Jej twarz przybrała ziemistą barwę.
— Mówi pani prawdę?
— Ależ tak! Sandy jak na swój wiek jest dość niewinna.
— Albo była. Miejmy nadzieję, że nic się nie zmieniło.
Pani Sebastian odwróciła wzrok.
— Ja... my nie zaangażowaliśmy pana po to, żeby pan kwestionował prowadzenie się mojej córki.
— Przede wszystkim jeszcze nie zostałem zaangażowany. W sprawach loteryjnych, takich jak ta, zwykle pobieram zaliczkę.
— Co pan nazywa loteryjną sprawą?
— Córka może w każdej chwili wrócić do domu. Pani, bądź mąż, możecie zmienić zdanie...
Przerwała mi niecierpliwym gestem ręki.
— W porządku, ile pan chce?
— Honorarium za dwa dni plus koszty. Powiedzmy dwieście pięćdziesiąt.
Usiadła przy biurku, wyjęła z drugiej szuflady książeczkę czekową i wypisała czek.
— Co jeszcze?
— Parę ostatnich zdjęć córki.
— Proszę usiąść. Przyniosę panu.
Kiedy wyszła, sprawdziłem książeczkę czekową. Po zapłaceniu mi zaliczki, Sebastianom zostało na koncie niecałe dwieście dolarów. Ten szykowny nowy dom, stojący na skraju urwiska, stanowił doskonałe odzwierciedlenie ich sytuacji życiowej.
Bernice Sebastian wróciła z plikiem zdjęć. Sandy była poważnie wyglądającą dziewczyną, ciemną karnacją przypominającą swoją matkę. Większość zdjęć przedstawiała ją w akcji: na koniu lub na rowerze, na trampolinie przed skokiem do wody albo w pozycji strzeleckiej. Strzelba kalibru 0.22 wyglądała na jedną z arsenału spoczywającego w oszklonej szafie. Sposób, w jaki ją trzymała, świadczył, iż jest z nią obznajomiona.
— Skąd to zdjęcie z bronią, pani Sebastian? Czy to był pomysł Sandy?
— Nie, Keitha. Jego ojciec zaszczepił w nim pasję do myślistwa, a Keith przeniósł rodzinną tradycję na córkę — odparła drwiąco.
— To wasze jedyne dziecko?
— Tak. Nie mamy syna.
— Mogę przeszukać jej pokój?
Kobieta zawahała się.
— Co pan spodziewa się tam znaleźć? Ślady transwestytyzmu? Narkotyki?
Jej głos nadal brzmiał szyderczo, lecz nie robiło to na mnie wrażenia. Widywałem bardziej szokujące rzeczy w pokojach młodych ludzi.
Pokój Sandy był słoneczny, pełen świeżych, słodkich zapachów. Znalazłem w nim to, czego można się spodziewać po sypialni niewinnej, poważnej uczennicy ostatniej klasy szkoły średniej. Mnóstwo swetrów, spódniczek i książek, zarówno podręczników szkolnych, jak i powieści — kilka dobrych, między innymi _Huragan na Jamajce._ Menażeria szmacianych zwierzątek. Proporczyki uniwersytetów, przeważnie Ivy League . Ozdobiona różową falbanką toaletka z ułożonymi w geometryczny wzorek kosmetykami. Na ścianie, w srebrnej ramce, fotografia uśmiechniętej młodej dziewczyny.
— Kto to?
— Heidi Gensler, najlepsza przyjaciółka Sandy.
— Chciałbym z nią porozmawiać.
Pani Sebastian zawahała się. Jej namysły były krótkie, ale głębokie i poważne, jak u kogoś biorącego pod uwagę kolejne posunięcia w grze o wysoką stawkę.
— Genslerowie nie wiedzą o tym — powiedziała.
— W jaki sposób zamierzacie szukać córki, utrzymując to jednocześnie w tajemnicy? Czy Genslerowie są waszymi przyjaciółmi?
— To nasi sąsiedzi. Dziewczyny są dobrymi przyjaciółkami. — Podjęła szybką decyzję. — Poproszę Heidi, żeby przed pójściem do szkoły do nas wpadła.
— Czemu nie zaraz?
Kiedy wyszła z pokoju, przejrzałem pośpiesznie miejsca, w których można byłoby coś ukryć: pod różowym dywanikiem z owczej wełny, między materacem i sprężynami, na wysokiej ciemnej półce w szafie, pod rzeczami w komódce i za nimi. Przetrząsnąłem niektóre z książek. Z jednej z nich, noszącej tytuł _Sonety portugalskie,_ wypadł świstek papieru.
Podniosłem go z dywanika. Była to część kartki z notesu, na której ktoś napisał starannym czarnym pismem:
Kochanie, ból mi sprawiasz, gdy mej krwi tętnienie
Nocą każdą rozbudza zdrożną myśl o tobie
Żyły sobie otworzę, by duszy cierpienie
Umarło razem z ciałem, kiedy spocznie w grobie.
Pani Sebastian stała na progu, obserwując mnie.
— Jest pan bardzo skrupulatny, panie Archer. Co to jest?
— Wierszyk. Zastanawiam się, czy napisał go Davy.
Wyjęła mi z ręki kartkę i przeczytała wiersz.
— Nie widzę w tym żadnego sensu.
— Ja również. — Odebrałem jej kartkę i schowałem w portfelu. — Czy Heidi przyjdzie?
— Za chwilę tu będzie. Kończy śniadanie.
— To dobrze. Ma pani jakieś listy Davy’ego?
— Oczywiście, że nie.
— Mam na myśli listy do Sandy. Chciałbym skonfrontować charakter jego pisma z tym, którym został napisany ten wiersz.
— Nie wiem, czy to jego charakter.
— Założę się, że tak. Ma pani zdjęcie Davy’ego?
— Skąd mogłabym je wziąć?
— Z tego samego miejsca, co pamiętnik córki.
— Nie musi mi pan tego wypominać.
— Nie miałem zamiaru. Po prostu chciałbym go przeczytać. To by mi bardzo pomogło.
Znów popadła w jedno ze swoich chłodnych zamyśleń, wpatrując się niewidzącymi oczami w perspektywę przyszłego czasu.
— Gdzie jest pamiętnik, pani Sebastian?
— Już nie istnieje — powiedziała ostrożnie. — Zniszczyłam go.
Byłem pewny, że kłamie, i nie starałem się tego ukryć.
— W jaki sposób?
— Jeśli chce pan koniecznie wiedzieć, to przeżułam go i połknęłam. Muszę pana teraz przeprosić. Mam potworny ból głowy.
Poczekała na korytarzu, aż wyjdę z pokoju, po czym zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku. Zamek był niedawno założony.
— Czyj to był pomysł z tym zamkiem?
— Sandy. W ostatnich miesiącach chciała mieć więcej prywatności. Więcej, niż mogła wykorzystać.
Poszła do innej sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Znalazłem Sebastiana w kuchni. Zdążył się umyć i ogolić, wyszczotkował swoje brązowe, kędzierzawe włosy, włożył krawat i marynarkę. Pił kawę w znacznie lepszym nastroju niż ten, w którym go poznałem.
— Napije się pan kawy?
— Nie, dziękuję. — Wyjąłem mały czarny notes i usiadłem obok Sebastiana. — Proszę mi opisać Davy’ego.
— Wygląda jak młody zbir.
— Zbiry mają kształty i wymiary. Jakiego jest wzrostu?
— Mniej więcej mojego. Ja w butach mam sześć stóp.
— Ile waży?
— Jest raczej ciężki. Może ważyć dwieście funtów.
— Mocno zbudowany?
— Można tak powiedzieć. — W głosie Sebastiana zabrzmiała nuta rywalizacji. — Ale dałbym mu radę.
— Bez wątpienia. Proszę opisać jego twarz.
— Jest dość przystojny. Ale patrzy ponuro... tak jak oni wszyscy.
— Patrzył tak po obietnicy, że pan go zastrzeli, czy już wcześniej?
Sebastian zrobił ruch, jakby chciał wstać.
— Słuchaj pan, jeżeli chcesz ze mnie kpić, to za co twoim zdaniem ci płacę?
— Za to, co teraz robię — odparłem. — I za mnóstwo dalszych mało zabawnych pytań z mojej strony. Sądzi pan, że to jest mój wymarzony sposób spędzania czasu?
— Mój też nie.
— To już pańska sprawa. Jakie ma włosy?
— Blond.
— Długie czy krótkie?
— Krótkie. Prawdopodobnie obcięli mu w więzieniu.
— Niebieskie oczy?
— Chyba tak.
— Wąsy albo broda?
— Nie.
— Jak chodzi ubrany?
— Zwyczajnie. Obcisłe spodnie biodrówki, spłowiała niebieska koszula, buty.
— Jak się wysławia?
— Ustami. — Zaczęło go zawodzić opanowanie.
— Wykształcony czy nie? Hipis? Cymbał?
— Z tego, co mówił, trudno było się zorientować. Był rozwścieczony. Obaj byliśmy.
— Jak można go określić?
— Próżniak. Niebezpieczny próżniak. — Odwrócił się w moją stronę nienaturalnie szybkim ruchem i spojrzał mi w twarz szeroko otwartymi oczami, jakbym to ja wypowiedział te słowa. — Słuchaj pan, muszę jechać do biura. Mamy ważną naradę nad programem działania na przyszły rok, a potem jestem umówiony na lunch z panem Hackettem.
Zanim wyszedł, wydobyłem z niego szczegółowy opis samochodu córki. Był to jednoroczny dwudrzwiowy seledynowy dart, zarejestrowany na niego. Nie zgodził się, by go wciągnąć na oficjalną listę poszukiwanych samochodów ani na powiadomienie policji o sprawie.
— Nie zna pan specyfiki mojego zawodu — powiedział. — Muszę prezentować nieskazitelne oblicze. Jeśli mi się nie uda, wypadam z gry. Podstawą sukcesu w branży oszczędnościowo-budowlanej jest zaufanie.
Odjechał nowym oldsmobilem, który — jak wskazywały wypłaty w książeczce czekowej — kosztował go sto dwadzieścia dolarów miesięcznie.ROZDZIAŁ 3
Kilka minut później otworzyłem drzwi przed Heidi Gensler. Była schludnie wyglądającą nastolatką: żółte proste włosy sięgały jej aż do szczupłych ramion i nie nosiła makijażu. Na ramieniu miała torbę z książkami. Jasnoniebieskie oczy dziewczyny patrzyły niepewnie.
— Czy to z panem miałam porozmawiać?
Powiedziałem, że tak.
— Nazywam się Archer. Proszę wejść, panno Gensler.
Zajrzała obok mnie w głąb domu.
— Czy wszystko w porządku?
Pani Sebastian, ubrana w puszysty różowy szlafrok, wyłoniła się ze swojego pokoju.
— Heidi, kochanie, nie bój się. To miło, że przyszłaś. Wejdź do środka. — W jej głosie nie było opiekuńczości.
Heidi przeszła przez próg i zatrzymała się w korytarzu.
— Czy coś się stało Sandy?
— Nie wiemy, kochanie. Zrelacjonuję ci wszystkie fakty, jeśli mi obiecasz, że nikomu ich nie powtórzysz: ani w domu, ani w szkole.
— Nie powtórzę. Nigdy tego nie zrobiłam.
— Co miałaś na myśli, mówiąc: „Nigdy tego nie zrobiłam”?
Heidi przygryzła wargę.
— Miałam na myśli... właściwie nic szczególnego.
Pani Sebastian ruszyła ku niej. Z czujnie wyciągniętą ciemną głową wyglądała jak różowy ptak.
— Wiedziałaś o tym, co się dzieje między nią a tym chłopakiem?
— Nie mogłam temu zapobiec.
— Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś? Nie okazałaś się naszą przyjaciółką, kochanie.
Dziewczyna była bliska łez.
— Sandy jest moją przyjaciółką.
— W porządku. Świetnie. W takim razie teraz pomożesz nam sprowadzić ją bezpiecznie do domu, zgoda?
Dziewczyna kiwnęła głową.
— Czy Sandy uciekła z Davym Spannerem?
— Zanim ci odpowiem, musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie wspomnisz.
Wtrąciłem się:
— To niepotrzebne, pani Sebastian. Poza tym wolałbym sam zadawać pytania.
— Skąd mogę mieć pewność, że zachowa pan dyskrecję? — spytała urażonym tonem.
— Nie może pani. Sytuacja jest poza pani kontrolą. Nie może jej pani opanować, więc byłoby lepiej, gdyby pani sobie poszła i zostawiła tę sprawę mnie.
Pani Sebastian nie miała jednak zamiaru odejść. Sprawiała wrażenie, jakby zamierzała mnie odprawić. Było mi wszystko jedno. Sprawa wyglądała na taką, która nie tworzy nowych przyjaźni i przynosi mało pieniędzy.
Heidi dotknęła mojego ramienia.
— Zechce pan mnie odwieźć do szkoły, panie Archer? Gdy nie ma Sandy, nie mam się z kim zabrać.
— Oczywiście. Kiedy chciałabyś pojechać?
— Jak tylko będzie pan mógł. Jeżeli przyjadę przed pierwszą lekcją, będę mogła odrobić trochę domowych zadań.
— Czy wczoraj pojechałaś do szkoły z Sandy?
— Nie. Pojechałam autobusem. Zadzwoniła rano, mniej więcej o tej samej porze co teraz, i powiedziała, że nie pojedzie do szkoły.
Pani Sebastian pochyliła się do przodu.
— Czy powiedziała ci, dokąd jedzie?
— Nie. — Na twarzy Heidi pojawił się wyraz upartej skrytości. Jeżeli wiedziała coś więcej, nie zamierzała zdradzić się z tym przed matką Sandy.
— Mam wrażenie, że kłamiesz, Heidi — stwierdziła pani Sebastian.
Dziewczyna zaczerwieniła się, jej oczy zwilgotniały.
— Nie ma pani prawa tak mówić. Nie jest pani moją matką.
Wtrąciłem się ponownie, wiedząc, iż w domu Sebastianów Heidi nie powie mi niczego istotnego.
— Chodź — powiedziałem do dziewczyny. — Zawiozę cię do szkoły.
Wyszliśmy z domu, wsiedliśmy do mojego samochodu i ruszyliśmy w dół, w stronę autostrady. Heidi siedziała bardzo spokojnie, odgrodzona ode mnie torbą na książki. Pewnie wiedziała, że nie wolno jej wsiadać do samochodu z obcym mężczyzną. Po minucie odezwała się:
— Pani Sebastian ma do mnie pretensje. To nie fair.
— O co ma do ciebie pretensje?
— O wszystko, co robi Sandy. To, że Sandy mi się zwierza, nie znaczy, że jestem za nią odpowiedzialna.
— Zwierza ci się?
— Na przykład opowiada mi o Davym. Nie mogę biegać do pani Sebastian ze wszystkim, co mi mówi Sandy. Nie jestem kapusiem.
— Mogę sobie wyobrazić gorsze rzeczy.
— Na przykład? — Powiedziała to z pewną przekorą, zapewne dlatego, iż zakwestionowałem jej zasady.
— Na przykład pozwolenie na to, żeby twoja najlepsza przyjaciółka wpadła w kłopoty.
— Na nic nie pozwoliłam. Jak mogłabym powstrzymać ją od czegokolwiek? Poza tym ona nie wpadła w kłopoty, przynajmniej nie takiego rodzaju, o jakich pan myśli.
— Nie mówię o zajściu w ciążę. To niewielki problem w porównaniu z innymi rzeczami, które mogą się stać z dziewczynami.
— Z jakimi innymi rzeczami?
— Kiedy mówią, że nie chcą mieć dzieci albo że odechciewa im się żyć.
Heidi pisnęła jak przestraszone zwierzątko.
— To właśnie w pewnym sensie przydarzyło się Sandy — powiedziała cicho. — Skąd pan wie?
— Wiem, jak było z innymi dziewczynami, które się za bardzo spieszyły. Czy znasz Davy’ego?
Zawahała się, zanim odpowiedziała.
— Poznałam go.
— Co o nim myślisz?
— Ma dość ciekawą osobowość — odparła ostrożnie. — Mimo to myślę, że nie jest odpowiednim chłopakiem dla Sandy. Jest szorstki i gwałtowny. Myślę, że jest zwariowany. Sandy jest zupełnie inna. — Przerwała na moment, zastanawiając się nad czymś. —Spotkało ją coś złego, to wszystko. Po prostu zdarzyło się.
— Masz na myśli to, że zakochała się w Davym?
— Myślę o kimś innym. Davy Spanner w porównaniu z tamtym nie jest taki zły.
— Kto to jest?
— Nie powiedziała mi, jak się nazywa ani nic na jego temat.
— Na jakiej podstawie uważasz, że Davy to coś lepszego?
— To bardzo proste. Sandy jest szczęśliwsza niż poprzednio. Zanim go poznała, mówiła bez przerwy o samobójstwie.
— Kiedy to było?
— W lecie, przed rozpoczęciem szkoły. Miała zamiar pójść na Zuma Beach i wypłynąć w morze. Przekonałam ją, żeby tego nie robiła.
— Co ją do tego skłoniło? Przygoda miłosna?
— Można to tak nazwać.
Nie mogłem wydobyć z niej nic więcej. Złożyła Sandy uroczystą przysięgę, że nie powie nikomu ani słowa, a tymczasem złamała ją.
— Czytałaś kiedykolwiek jej pamiętnik?
— Wiem, że go pisała, ale nigdy nikomu go nie pokazywała. — Przekręciła się na siedzeniu w moją stronę, obciągając spódniczkę za kolana. — Mogę pana o coś zapytać, panie Archer?
— Nie krępuj się.
— Co się stało Sandy? Mam na myśli ostatnie dni.
— Nie wiem. Wyjechała z domu dwadzieścia cztery godziny temu. Poprzedniego dnia wieczorem jej ojciec przyłapał ją na randce z Davym w West Hollywood. Zabrał ją do domu i zamknął na całą noc.
— Nic dziwnego, że uciekła — stwierdziła Heidi.
— Rzecz w tym, że zabrała z sobą dubeltówkę ojca.
— Po co?
— Nie wiem. Mam wrażenie, że Davy ma kryminalną przeszłość.
Heidi nie zareagowała na zawartą w moim stwierdzeniu wątpliwość. Siedziała ze zwieszoną głową, wpatrując się we własne zaciśnięte pięści, oparte na kolanach. Dojechaliśmy do podnóża zbocza i skierowaliśmy się w stronę Ventura Boulevard.
— Myśli pan, że jest teraz z Davym, panie Archer?
— Przypuszczam, że tak. Którędy do szkoły?
— Chwileczkę. Proszę stanąć na poboczu.
Zaparkowałem w gęstym porannym cieniu dębu, który jakimś cudem przetrwał budowę autostrady i bulwaru.
— Wiem, gdzie mieszka Davy — oświadczyła Heidi. — Sandy kiedyś mnie zabrała do jego nory. — Użyła tego określenia z niejaką dumą, jakby chciała mi pokazać, że jest dorosła. — Mieszka w Laurel Apartments w Pacific Palisades. Powiedział Sandy, że ma tam pokój za darmo, w zamian za zajmowanie się basenem i porządkami.
— Co się działo, kiedy tam byłaś?
— Nic się nie działo. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. To było bardzo interesujące.
— O czym rozmawialiście?
— O życiu we współczesnym społeczeństwie. O złych zasadach, według których żyją ludzie.
Zaproponowałem Heidi, że odwiozę ją do szkoły, ale powiedziała, że złapie autobus. Zostawiłem ją, stojącą na rogu — łagodne stworzenie, sprawiające wrażenie zagubionego w świecie wysokich prędkości i niskich standardów moralnych.ROZDZIAŁ 4
Dojechałem Sepulveda do Bulwaru Zachodzącego Słońca, pojechałem nim aż do handlowej dzielnicy Pacific Palisades, po czym skręciłem w lewo w Chautauqua. Budynek Laurel Apartments stał przy Elder Street — długiej pochyłej ulicy, opadającej łagodnie ku morzu.
Dom był jednym z nowszych, a zarazem mniejszych w tej okolicy. Zostawiłem samochód przy krawężniku i wszedłem na dziedziniec.
Woda w basenie skrzyła się w słońcu. Krzaki w ogrodzie były starannie przystrzyżone, czerwone kwiatki hibiskusa i purpurowe „kwiaty księżniczki” połyskiwały kolorowo wśród świeżej zieleni liści.
Z jednego z parterowych mieszkań wyszła przystojna kobieta, która dobrze pasowała do tego kwietnego _entourage’u._ Odziana w błyszczący pomarańczowo-czarny peniuar poruszała się jak ktoś przyzwyczajony do tego, iż ściąga na siebie powszechną uwagę. Ufarbowane na rudo włosy nadawały jej twarzy nieco wulgarny charakter. Zgrabne brązowe nogi były bose.
Miłym, nieco afektowanym głosem, świadczącym o tym, iż nie otarła się o uniwersytet, zapytała, czego sobie życzę.
— Czy pani jest menedżerem? — zapytałem.
— Tak. Nazywam się Smith. Jestem właścicielką tego domu. W tej chwili nie mam wolnych miejsc.
Przedstawiłem się.
— Chciałbym zadać pani parę pytań, jeśli pani się zgodzi.
— Na jaki temat?
— Zatrudnia pani pracownika nazwiskiem Davy Spanner.
— Czyżby?
— Wiem, że tak.
Odpowiedziała tonem znużonej bezbronności:
— Czemu nie możecie zostawić go na chwilę w spokoju?
— Nie wiem nawet, jak wygląda.
— Ale jest pan policjantem, prawda? Jeśli będziecie ciągle go śledzili, to znów wyprowadzicie go z równowagi. Czy tego właśnie chcecie? — Mówiła cichym, lecz silnym głosem, przywodzącym na myśl huk ognia pod płytą paleniska.
— Nie jestem policjantem.
— Jeśli nie policjantem, to kuratorem. Dla mnie jesteście tacy sami. Davy Spanner jest dobrym chłopcem.
— Widzę, że ma przynajmniej jednego dobrego przyjaciela — powiedziałem, mając nadzieję zmienić ton rozmowy.
— Zgoda, jeśli ma pan na myśli mnie. Ale czego pan chce od Davy’ego?
— Chcę mu zadać parę pytań.
— Proszę je zadać mnie.
— W porządku. Zna pani Sandy Sebastian?
— Poznałam ją. Urocze stworzenie.
— Jest tutaj?
— Ona tu nie mieszka. Ma rodziców gdzieś w Dolinie.
— Nie ma jej w domu od wczoraj. Czy była tu?
— Wątpię.
— A Davy?
— Widziałam go dziś rano. Właśnie wstawałam. — Spojrzała w niebo jak kobieta, która lubi dzienne światło, ale rzadko w nim przebywa. — Więc jest pan gliną.
— Jestem prywatnym detektywem. Wynajął mnie ojciec Sandy. Myślę, że jest pani dość rozsądna, żeby mi pozwolić porozmawiać z Davym.
— Ja z nim porozmawiam. Sądzę, że nie chce pan doprowadzić do tego, żeby stracił panowanie nad sobą.
Zaprowadziła mnie do małego pokoiku na tyłach, obok wjazdu do garaży. Nazwisko „David Spanner” na białej karteczce, przyczepionej na drzwiach, było napisane tym samym starannym pismem co wiersz, który wypadł z książki Sandy.
Pani Smith zapukała delikatnie, a kiedy nie było odpowiedzi, zawołała:
— Davy?
Za drzwiami dał się słyszeć młody głos męski, a potem dziewczęcy, który spowodował, że nieoczekiwanie serce zaczęło mi bić żywiej. Usłyszałem ciche kroki i po chwili drzwi stanęły otworem.
Davy nie był wyższy ode mnie, ale zdawał się wypełniać całą szerokość framugi. Czarna bluza od dresu ukrywała potężne mięśnie. Twarz i głowa, porośnięte jasnymi włosami, sprawiały wrażenie nie do końca ukształtowanych. Wyjrzał na światło słoneczne jak człowiek czyniący coś zakazanego.
— Pan do mnie?
— Jest u ciebie twoja przyjaciółka? — Ton głosu pani Smith był zagadkowy; pomyślałem, że może jest zazdrosna o dziewczynę.
Davy zrozumiał ten ton.
— Więc to o nią chodzi?
— Ten pan jej szuka. Twierdzi, że twoja przyjaciółka zaginęła.
— Jak mogła zaginąć? Jest tutaj. — Mówił bezbarwnym głosem, jakby starał się zamaskować swoje uczucia. — Jestem pewny, że to jej ojciec pana przysłał — powiedział, zwracając się do mnie.
— Zgadłeś.
— Wracaj pan i powiedz Sebastianowi, że żyje w drugiej połowie dwudziestego wieku. Może były czasy, że ojciec mógł bezkarnie zamknąć córkę w pokoju, ale dawno minęły. Powiedz to pan jej staremu.
— On nie jest stary, choć przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny bardzo się postarzał.
— To dobrze. Mam nadzieję, że umrze. Sandy też by tego chciała.
— Mogę z nią porozmawiać?
— Ma pan minutę. — Zwrócił się do pani Smith: — Proszę na minutę nas zostawić.
Mówił do nas obojga z odcieniem władczości, w której czuło się odrobinę szaleństwa. Kobieta zdawała się to rozumieć. Odeszła bez słowa, nie oglądając się, jakby chciała, żeby się poczuł usatysfakcjonowany. Usiadła przy basenie, a ja próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakim właściwie celu go zaangażowała.
Blokując ciałem wejście do pokoju, odwrócił się i zawołał do dziewczyny:
— Sandy? Przyjdź na chwilę.
Pojawiła się u progu w ciemnych okularach, pozbawiających jej twarz wszelkiego wyrazu. Miała na sobie czarną bluzę od dresu, podobnie jak Davy. Oparła się o niego wyzywająco wulgarnym gestem, jaki widziałem tylko u bardzo młodych dziewcząt. Miała bladą i nieruchomą twarz, a kiedy zaczęła mówić, jej usta ledwie się poruszały.
— Nie znam pana.
— Przysłała mnie twoja matka.
— Żeby mnie pan zaciągnął z powrotem do domu?
— Twoi rodzice interesują się twoimi planami... jeżeli w ogóle jakieś masz.
— Proszę im powiedzieć, że wkrótce je poznają. — Mówiła bez gniewu, raczej chłodno i obojętnie. Ukryte za ciemnymi okularami oczy zdawały się być zwrócone na Davy’ego zamiast na mnie.
Czuło się, że są ogarnięci jakąś wspólną pasją, wydzielającą złowrogi dymny zapach — jak pożar, wzniecony gdzieś w niewiadomym miejscu przez dzieci, bawiące się zapałkami.
Nie miałem pojęcia, jak do nich trafić.
— Panno Sebastian, pani matka źle się czuje. Z pani powodu.
— Poczuje się jeszcze gorzej.
— To brzmi jak groźba.
— To jest groźba. Gwarantuję, że poczuje się gorzej.
Davy dał jej znak głową.
— Koniec rozmowy. Nie mów nic więcej. — Zrobił mały pokaz sprawdzania czasu na ręcznym zegarku, a ja w błysku olśnienia zrozumiałem, jaki proces odbywał się w jego głowie: rozległe zamiary i misterne plany działania nie szły w parze z ich realizacją. — Miał pan swoją minutę. Do widzenia.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.