- W empik go
Smocza Krew — Nowy Sprzymierzeniec - ebook
Smocza Krew — Nowy Sprzymierzeniec - ebook
Walka z Dhalią trwa. Drasan oraz jego towarzysze postanawiają odszukać kryjówkę Alt’ara — legendarnego przywódcę „Gildii zabójców”. Książę żywi nadzieję, że uda mu się przekonać go do zawarcia sojuszu przeciwko czarownicy i jej pomagierowi. Tymczasem król Riden przygotowuje się do wypowiedzenia wojny Antui. Dzięki darowi czarownicy jest całkowicie pewien zwycięstwa. Dhalia nie wydaje się zachwycona sprowadzeniem do roli narzędzia. Potajemnie knuje intrygę aby pozbyć się ambitnego młodzieńca.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-010-1 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patrząc na idącą przed nim Neilę, Drasan odnosił coraz silniejsze wrażenie, że to jej tak długo szukał. Nie miała co prawda urody i pozycji tych wszystkich wyfiokowanych panienek z dobrych domów, ale z całą pewnością posiadała coś, czego one nie miały — poczucie własnej godności. Wiedział doskonale, że każda z tych bogatych snobek pragnie go nie dla jego osobowości, ale dla korony.
Neila okazała się całkiem inna.
Choć udawała że nim gardzi, nie potrafiła ukryć prawdziwych uczuć, gdy znalazł się blisko. Dysponując bardziej czułymi zmysłami umiał wychwycić to, co dla innych pozostawało niewidoczne. Kiedy tylko znaleźli się sam na sam, jej serce gwałtownie przyspieszało, oddech stawał się płytszy.
Dotarłszy do miasta zagłębili się w szpaler wąskich uliczek, Alder zdjął z pół-smoka zaklęcie. Jednak on nadal musiał się skupiać na tym, by ukryć swoją obecność przed wszelkimi magicznymi istotami. Najemniczka prowadziła ich coraz głębiej, mijając nielicznych mieszkańców spieszących do swych domów. Nikt nie zwracał na nich uwagi, choć trzeba przyznać, że wyglądali dość osobliwie. Wszyscy z wyjątkiem kobiety byli okutani w grube płaszcze z kapturami nasuniętymi na czoło tak, by nie sposób było rozpoznać ich twarzy.
Dziewczyna szła szybkim krokiem, ani razu nie oglądając się na nich, a śnieg pokrywający brukowane uliczki skutecznie tłumił odgłos jej kroków. Minęła kilka karczm z których dobiegał wesoły gwar. Zapach pieczeni wdarł się w nozdrza Drasana. Żołądek natychmiast zareagował ostrym skrętem przypominając mu o tym, jak bardzo jest głodny. Zatrzymali się dopiero na samym rogu, tuż przed obskurnym budynkiem. Pordzewiałe łańcuchy podtrzymywały wyblakły szyld wiszący nad jego drzwiami. Głoszący, iż znaleźli się u wejścia do karczmy noszącej nazwę „Pod Czarnymi Żaglami”.
Neila stanęła przed drzwiami i zwróciła twarz ku towarzyszom. Drasan mimo woli wychwycił jej napięcie i coś jeszcze: typowy zapach, który wydziela ofiara zapędzona w kozi róg — strach.
— No dobrze — odezwała się do nich po raz pierwszy, odkąd znaleźli się w mieście. — To jest speluna o paskudnej reputacji do której chadzają najgorsze szumowiny w mieście. — Wzięła głęboki wdech, wyraźnie starając się uspokoić napięcie w głosie. — Chcę was jedynie prosić, co się tyczy głównie ciebie, Drasanie… — skierowała się do pół-smoka. — …o zachowanie spokoju, nawet jeśli zrobi się gorąco. Alder musi pozostać na zewnątrz, bo jeśli ruda suka Alt’ara gdzieś tu jest, to z pewnością już go wyczuła. Bezpieczniej i dla niego, i dla nas, jeśli pokręci się w pobliżu i będzie miał baczenie na to, co się dzieje na ulicy — wyrzekła to wszystko na jednym wdechu, wyraźnie starając się ukryć targające nią emocje.
— Spokojnie — powiedział Drasan wiedząc, że dziewczyna po prostu się boi. — Postaram się nie ujawniać tożsamości, dopóki to nie będzie bezwzględnie konieczne — dodał z lekkim uśmiechem.
Neila tylko pokręciła głową.
— Nic nie rozumiesz — stwierdziła cicho. — Sprowadzając cię tu naraziłam się na gniew najpotężniejszego po Bal’zarze człowieka w mieście. Już wcześniej mnie nie znosił, a teraz tak po prostu wkroczyłam na jego terytorium. Będziemy mieli szczęście, jeśli uda nam się ujść z życiem. Stary wilk nie lubi nieproszonych gości.
— Wilk? — zapytał Drasan, unosząc brew.
— Och, tak go czasem nazywają, bo znany jest z tego, że chadza z wilkiem u nogi. Ale to nie jest istotne — ponownie wzięła głęboki oddech. — Podobno wyczuwa magię na kilometr, tak jak niektóre zwierzęta. Im bliżej do niego podejdziesz, tym większe prawdopodobieństwo, że cię zdemaskuje, więc proszę cię, nie rób nic głupiego.
Po tej przemowie zapadła cisza. Patrzyli sobie w oczy. Tym razem dziewczyna całkowicie wyzbyła się używanej w stosunku niego zgryźliwości. W jej spojrzeniu dostrzegł autentyczną troskę.
— Trzymajcie się mnie i nie odzywajcie bez potrzeby — dodała, po czym pchnęła potężne skrzydło. Drzwi otwarły się donośnym skrzypieniem, oznajmiając wszystkim ich przybycie.
Gdy tylko się ruszyły, Drasana owionęła fala silnego odoru pośród którego dominowała woń stęchlizny, wymiocin i przetrawionego alkoholu. Nawet to nie zdołało zamaskować zapachu właściwego dla innego drapieżnika. Pierwotnie nie potrafił tego wyczuć, ale po przemianie z każdym dniem jego zmysły stawały się czulsze niż u ludzi, tak iż obecnie potrafił zwęszyć zapach, którego nikt poza nim nie czuł.
Cofnął się i warknął cicho.
Neila nie miała podobnych oporów i śmiało przekroczyła próg tonącej w półmroku izby, za nią szedł Velwel.
Izba nie była duża, większą jej część zajmowały cztery długie stoły przy których ustawiono topornie wykonane ławy. Zajmowała je najgorsza zgraja, z jaką Drasanowi kiedykolwiek zdarzyło się zetknąć. Większość w ogóle nie kryła się z posiadaniem broni. Miecze, noże, szable, a nawet łuki i kusze stały oparte o belki lub leżały na stołach, tak by właściciele mogli w każdej chwili po nie sięgnąć. Zabójcy zdawali się w ogóle nie dostrzegać gości, zajęci grą w karty lub sączeniem piwa z glinianych kufli.
Pół-smok widział, jak ukradkiem łypią na Neilę, gdy ta, jak gdyby nigdy nic, podeszła do lady i oparłszy o nią łokcie, spojrzała na wyższego od niej o głowę karczmarza.
— Witaj, Vick! — zagadnęła go tonem beztroskiej pogawędki. — Szukam starego Wilka. Nie wiesz może, gdzie go znajdę?
Mężczyzna chwilę obserwował ją uważnie przekrwionymi oczami, po czym odparł chrapliwym głosem:
— Nie jesteś tu zbyt mile widziana.
Ledwie wypowiedział te słowa, siedzący przy najbliższym stoliku mężczyzna wstał i podszedł do dziewczyny. Był od niej wyższy, miał kwadratową szczękę, małe oczka i ogoloną na łyso głowę. Jego ruchy świadczyły, że mimo zwalistej sylwetki potrafi się poruszać z gracją tancerza. Przy pasie nosił długą zakrzywioną szablę. Drasan zauważył, że pieszczotliwie gładzi palcami jej rękojeść. Osiłek położył ogromną łapę na ramieniu Neili i jednym ruchem obrócił ją twarzą do siebie. Nie musiał do tego użyć zbyt wiele siły, bo najemniczka podskoczyła jak oparzona, sięgając po miecz. Stojący za jej plecami karczmarz chwycił ją za nadgarstek. Zamarła przygwożdżona do lady.
— Nawet nie próbuj, Hereth — warknęła przez zaciśnięte zęby, z trudem powstrzymując drżenie głosu.
Osiłek zaśmiał się, a był to bardzo nieprzyjemny śmiech. Drasan zareagował instynktownie. Błyskawicznym ruchem wyszarpnął miecz, i wycelował jego końcówkę w gardło zbira. Chciał go rozszarpać gołymi rękami. Moc przepływała przez jego ciało falami powodując coraz większe uderzenia gorąca. Nie mógł sobie pozwolić na użycie jej tutaj. Musiał zachować kontrolę.
Uśmiech na twarzy Hertha natychmiast zastąpił ponury grymas.
— Odłóż broń, synku — warknął, nawet nie odwracając się w jego stronę. Najwyraźniej w ogóle nie przejął się groźbą pół-smoka, co najwyżej lekko zirytowała go jego postawa.
Młodzieniec, wciąż nie odejmując ostrza z gardła osiłka, powiódł wzrokiem po izbie. Wszyscy mężczyźni, którzy dotąd wydawali się całkowicie pochłonięci swoimi zajęciami, wstawali i sięgali po broń. Mógł ich pozabijać nawet nie ruszywszy się z miejsca, wolał jednak tego nie robić. Taki popis nie przeszedłby bez echa, a jemu nie zależało na rozgłosie. Mało tego, wolał, żeby nikt nie dowiedział się o jego obecności w mieście. Sytuację jak zwykle uratowała Neila. Wyrwała rękę z uścisku karczmarza, odepchnęła Heretha, podeszła do pół-smoka i uspokajającym ruchem położyła mu dłoń na ramieniu.
— Rób, co mówi — powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu, po czym spojrzała na Velwela, który również stał z obnażonym mieczem w dłoni — I ty też! — dorzuciła.
Drasan długo się wahał, nim wreszcie spełnił jej polecenie. Zrobił to niechętnie i nie spuszczając wzroku z łysielca. Ten uśmiechnął się szeroko prezentując spore braki w uzębieniu.
— No, no… — Zamruczał, mierząc wzrokiem pół-smoka zupełnie, jakby miał przed sobą rasowego konia. Obszedł go dookoła, oceniając. — Narwany jest, tacy długo nie żyją — stwierdził rzeczowo, po czym dodał: — Widzę, że się trochę pozmieniało. Polubiłaś pracę zespołową? Niedobrze, oj, niedobrze. — Pogroził jej palcem, po czym dodał już o wiele poważniejszym tonem: — A teraz każ tym smarkaczom rzucić zabawki, zanim się pokaleczą. No już!
Książę spojrzał na zabójczynię, a gdy ta skinęła lekko głową, puścił miecz, który z hałasem upadł na pokrytą kurzem podłogę. To samo uczynił Velwel. Ledwie to zrobili, na gest Heretha pozostałe zbiry otoczyły ich półkolem, odcinając jedyną drogę wyjścia. Znaleźli się w potrzasku.
— Chyba o czymś zapomniałaś, kotku — odezwał się aksamitnym głosem osiłek, pocierając brudnym paluchem policzek Neili. Z głębi gardła Drasana wydobył się cichy, ostrzegawczy syk, zbir najwyraźniej go nie dosłyszał, bo ciągnął dalej: — Miałaś się tu nigdy więcej nie pokazywać, a już z pewnością nie przyprowadzać obcych.
Neila prychnęła jak rozjuszona kotka i ze złością odepchnęła jego rękę.
— I co, niby mam się przestraszyć takiego cuchnącego wieprza, jak ty? — zapytała z pogardą.
Natychmiast pożałowała słów. Hereth błyskawicznie udowodnił, że pomimo swoich sporych rozmiarów umie się poruszać naprawdę szybko. Zanim najemniczka zdołała drgnąć ponownie przyparł ją do lady, równocześnie chwytając za oba nadgarstki i unieruchomił je w żelaznym uścisku.
Z gardła pół-smoka wydobył się niski gardłowy warkot, a mięśnie napięły się w gotowości do walki. Stracił resztki opanowania, jego oczy z ludzkich zmieniły się w gadzie. Widział, jak Neila układa usta do krzyku. Nie chciała, by się ujawniał. Niestety. Jego ciało właśnie powlekły pomarańczowo-czerwone płomienie, w dłoni zmaterializowała się kula wielkości ludzkiej głowy. Zabójcy poczęli się cofać, nie mając pojęcia, co się dzieje.
— Dość! — rozległ się władczy głos.
W drzwiach stanęła kobieta. Drasanowi wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że jest czarownicą. Miała to wypisane na twarzy, o nieco ostrych drapieżnych rysach i w dużych ciemnozielonych oczach podkreślonych czarną kredką. Kryło się to nawet w tajemniczym półuśmiechu. Włosy miały głęboką kasztanową barwę i opadały swobodnie na plecy. Obcisły skórzany strój dokładnie podkreślał każdy atut figury, efektu dopełniały sięgające powyżej kolan buty do jazdy konnej.
Ledwie wkroczyła do izby, zabójcy odstąpili na bok, opuszczając broń. Wówczas Drasan poczuł na skórze lekki powiew magii i zasyczał cicho, obnażając nieco kły, teraz już zupełnie nie przypominające ludzkich.
Czarownica zatrzymała się naprzeciwko niego, a moc zawirowała wokół niej, otulając ją niczym ochronny kokon. Jej oczy zabłysły niczym dwa szmaragdy, gdy za pomocą kilku ruchów szczupłych dłoni uformowała naprzeciwko siebie niewielką kulę energii. Kierowana wolą przybyłej pomknęła w stronę Drasana. Ten jedynie przymknął oczy i wokół niego natychmiast buchnął ochronny krąg płomieni sięgających do pasa. Choć zachowywał panowanie, rwał się do walki. Pragnął rozszarpać wrogów na strzępy i spalić resztki.
Magia ognia jest zakazana — rozbrzmiało w jego myślach. — Ogień to żywioł tak nieprzewidywalny, że nie sposób nad nim zapanować.
Drasan tylko się uśmiechnął i podsycił płomienie, tak że teraz sięgały mu już do piersi, by chwilę później sprawić, że ogarnęły go całego.
Nie jestem człowiekiem — przekazał jej, pozwalając, by rycząca w nim moc ogarnęła także ją, podnosząc każdy włosek na jej ciele. Poczuł, jak drży i dopiero wówczas pozwolił płomieniom opaść aż do stóp. Nie wątpił w to, że jego pokaz odniósł dokładnie taki skutek, jakiego się spodziewał — przeraził ją.
— Kim zatem jesteś? — zapytała czarownica, cofając się mimo woli.
Pół-smok uwolnił moc, która opuściła go wraz z morderczą furią. Uśmiechnął się do czarownicy, ta wolała zachować bezpieczny dystans.
— Chcę się widzieć z Alt’arem — oznajmił bez ogródek.
Kobieta omiotła salę srogim wzrokiem, dojrzała Neilę i jej oczy niebezpiecznie się zwęziły. Bez wahania ruszyła w jej stronę, ale Drasan zagrodził jej drogę.
— Ona jest ze mną — warknął i dla podkreślenia swoich słów uformował w dłoni małą kulę ognia.
— Czego chcesz? — zapytała natychmiast zmieniając front, w jej głosie pobrzmiewał gniew.
Drasan postąpił krok na przód, tym razem się nie cofnęła. Śmiało patrzała mu prosto w oczy. Nie przestając się uśmiechać gestem dała znak Herethowi, który wyjął zza pasa długi, paskudnie wyglądający nóż i przystawił go do gardła Neili.
Rodian — bo teraz już nie miał wątpliwości z kim ma do czynienia — uśmiechnęła się paskudnie.
— Jestem prawą ręką Alt’ara i zanim kogokolwiek dopuszczę przed jego oblicze, najpierw musi się wyspowiadać mnie. — Podparła się pod boki i ciągnęła dalej. — Dopóki nie użyłeś mocy, nie czułam twojej obecności. Wnioskuję zatem, że potrafisz się maskować. Nie jesteś magiem, gdyż żaden z nich nie umie zapanować nad energią ognia, ani też nie jesteś elfem, ponieważ twoje oblicze nie przypomina rysów tej podłej rasy. Zatem to, kim jesteś pozostaje intrygującą zagadką.
Drasan spojrzał najpierw na Neilę, później na Velwela. Nie mógł teraz narażać żadnego z nich, a jedyna szansa na ocalenie była tutaj, wśród tych ludzi. Podjął więc jedyną słuszną decyzję.
— Masz rację — stwierdził, nie zważając na błagalne spojrzenie najemniczki. — Nie jestem człowiekiem, a przynajmniej nie do końca. — Zacisnął płonącą wciąż pięść. Kula zamieniła się w strzęp dymu, po czym zniknęła. — Jestem pół-smokiem, wychowankiem królowej Wayi z Sheardon. I przybyłem tu pomimo ryzyka, żeby prosić waszego przywódcę o pomoc.
— Zatem to ty — wyrwało się czarownicy, a jej szmaragdowe oczy zrobiły się wielkie jak spodki. — Ciebie szuka sam król i jego czarownica. Jeśli dowiedzą się, że tu jesteś…
— Zabiją wszystkich, którzy staną im na drodze. Byle mnie dopaść — dokończył za nią Drasan z kwaśnym uśmiechem.
— Czemu nie miałabym cię im wydać? — zapytała głosem drżącym ze złości.
— Bo nie ocali to ani ciebie, ani nikogo innego. Poza tym nie wychylisz nosa z bezpiecznej nory do której wpełzłaś i podobnie jak ja nie chcesz zostać niczyim niewolnikiem. Kiedy Dhalia mnie dorwie, uczyni ze mnie narzędzie zagłady. Będzie to kres wszystkiego, co znasz.
Mówił i widział, jak na twarzy Rodian powoli pojawia się wyraz zrozumienia. Wiedziała, co oznacza bycie czyimś niewolnikiem, na jej duszy nadal widniały ślady po kajdanach. Ryzykował, stawiając wszystko na jedną kartę, ale nie miał wyboru.
— Dobrze — rzekła wreszcie czarownica. — Zaprowadzę cię do Alt’ara pod jednym warunkiem. Pójdziecie tam bez broni. Ty i twoi towarzysze.
— Zrobię to tylko, jeśli zaręczysz, że włos im z głowy nie spadnie — odrzekł Drasan.
Neila zaśmiała się ironicznie.
— Ona ci tego nie zagwarantuje. Ucieszyłaby się z mojej śmierci, a Velwel jest jej obojętny. — rzekła, nie bacząc na nóż przy gardle.
— Nie powinnaś była tu przychodzić — odcięła się Rodian ruszając w jej stronę, a głuchy stukot obcasów poniósł się echem w ciszy, jaka zapadła. — Wiesz, że on nie daje drugiej szansy.
Drasan wodził wzrokiem od jednej do drugiej, próbując rozszyfrować, o co im właściwie chodzi. Domyślał się już wcześniej, że Neila musiała mieć jakiś zatarg z rudowłosą czarownicą. Nie sądził jednak, że dotyczył on również Alt’ara.
— Nie zamierzam o nią prosić — warknęła dziewczyna, odważnie patrząc w oczy rudowłosej.
— Zatem, po co wróciłaś? — zapytała Rodian, krzyżując ramiona na piersiach.
— Na jego prośbę — odrzekła dziewczyna, ruchem głowy wskazując Drasana.
Czarownica obrzuciła mężczyznę uważnym spojrzeniem. Jak każda adeptka czarnej magii posiadała niesamowitą urodę, jednak on już od dawna wiedział, że to tylko złudzenie. Kamuflaż mający usidlić ofiarę. Uodpornił się na niego w lochach Kahaer. To właśnie tam Dhalia dowiodła mu, że zewnętrzne piękno może kryć zgniłe wnętrze.
— Musi dla ciebie wiele znaczyć, skoro dla niego zapuściłaś się tam, gdzie każdy marzy o tym by skręcić ci kark — stwierdziła nieco spokojniej, choć w jej głosie nadal czuć było napięcie. — Dobrze więc — ponownie przywołała na twarz uśmiech — pójdziemy tam we czwórkę, choć nie ręczę za samego Alt’ara.
Po tych słowach zabójca zwany Heathem puścił Neilę i wrócił do pozostałych, którzy jakby nigdy nic zajęli się swoimi dotychczasowymi zajęciami. Wyswobodzona najemniczka podeszła do Drasana, masując obolałe nadgarstki.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz — rzekła na tyle cicho, by tylko on to usłyszał.
— Ja też mam taką nadzieję — odrzekł.
Później nie mieli już wiele okazji do rozmowy, bo Rodian bez słowa ruszyła w głąb izby, a oni, chcąc nie chcąc, musieli pójść za nią. Kobieta minęła stoły i przeszła przez ukryte w głębi drzwi. Za nimi znajdowało się pomieszczenie wyglądające na spiżarnię. Tam chwilę chodziła, w kółko stukając obcasami o drewnianą podłogę, aż ta wydała pusty odgłos. Wówczas przystanęła i czubkiem buta usunęła nieco kurzu. Dopiero wtedy ukazał się wyraźny kontur klapy za którą, jak się domyślali, musiało być ukryte zejście do piwnicy. Ukazały się tam wąskie kamienne schody tonące w głębokim mroku. Powiało wilgocią i stęchlizną.
Drasan spojrzał niepewnie w dół. Nie wyczuwał nic, żadnej podejrzanej woni, co go jeszcze bardziej zaniepokoiło. Rodian w tym czasie wyczarowała małą kulę energii mającą oświetlać im drogę, gdy będą podążać w głąb ciemnego tunelu. Schodziła jako pierwsza, mając za plecami pół-smoka. Jako ostatni szli Neila i Velwel. Przejście, tak jak się domyślali, prowadziło do piwnicy zapełnionej pękatymi beczkami, w powietrzu unosił się słodkawy zapach sfermentowanych winogron.
Rodian wybrała jedną z beczek i bez wysiłku odsunęła na bok. Ich oczom ukazało się kolejne przejście z niezwykłą precyzją wykute w kamiennej ścianie. Kiedy czarownica pociągnęła za pusty uchwyt na pochodnie, kamienne drzwi obróciły się z cichym zgrzytem i weszli za nią do okrągłej komnaty urządzonej niemal w królewskim stylu. Znajdowały się tam dwa pokryte aksamitem fotele, kilka puf i wyściełanych krzeseł. podłogę okrywały wilcze i niedźwiedzie skóry oraz ręcznie tkane dywany. Jedną ze ścian zdobiła wspaniała, starannie wykonana mapa Lineland.
Na krzesłach, fotelach i pufach siedzieli mężczyźni i kobiety w różnym wieku. Razem było ich dziesięcioro. Na widok nowo przybyłych niektórzy z nich poderwali się z miejsc, odruchowo sięgając po broń. Dopiero na gest mężczyzny zajmującego największe siedzisko, uspokojeni ponownie usiedli. Nowo przybyli nie mieli żadnych wątpliwości, iż mają przed sobą samego Alt’ara.
Jego wiek trudno było określić, nie wydawał się bowiem ani młody, ani też stary. Blond włosy miał krótko przystrzyżone, podobnie jak brodę i wąsy, a ciemnoniebieskie oczy spoglądały na nich niemal z rozbawieniem. Był chudy i żylasty, nie sprawiał wrażenia specjalnie silnego, miał też w sobie coś z drapieżnika. Nosił czarną koszulę, sznurowany skórzany kaftan oraz dopasowane do niego spodnie i buty sięgające kolan. U jego stóp leżał ogromny wilk o srebrzystoszarej sierści i bursztynowych oczach.
Instynkt podpowiadał Drasanowi, by zachował ostrożność, choć zapalone w pokoju kadzidełka skutecznie maskowały każdą podejrzaną woń. Nikt nic nie wyrzekł, lecz powietrze zrobiło się gęste od napięcia.
Gdy blondyn wstał ze swego miejsca i z wilkiem u nogi ruszył w ich kierunku, wszyscy rozstępowali się przed nim na boki, z szacunkiem pochylając głowy. Wówczas Drasan to poczuł: lekki impuls magii, wręcz ukłucie. Obudziło to w głębi jego gardła cichy ostrzegawczy syk. Oczy mężczyzny zwęziły się w szparki, a na usta zawitał szeroki uśmiech pozbawiony odrobiny wesołości.
— To z twojego powodu to całe zamieszanie — stwierdził, a nie zapytał, postępując kolejny krok naprzód. — Witaj, Drasanie — dodał, wyciągając szczupłą, pokrytą odciskami dłoń.
Drasan cofnął się, mimo woli oddając tamtemu pole.
— Skąd znasz moje imię? — zapytał, choć wydawało się to oczywiste. Dhalia nie przebierała w środkach, by go schwytać.
— Nie ma już bodaj nikogo, kto by cię nie znał. Twoja sława przyćmiła nawet moją. Szukają cię tu chyba wszyscy okoliczni łowcy nagród, bo król nie szczędził środków, by cię ująć. Sto tysięcy koron w złocie. Wielu moich ludzi sprzedałoby własną matkę, siostrę i brata za taką sumkę — uśmiechnął się lekko, nadal nie spuszczając zwężonych oczu z pół-smoka. — A ty przybyłeś właśnie do mnie, najlepiej opłacanego zabójcy w całym Riden, okrytego ponurą sławą Krwawego Alt’ara.
Pół-smok mimo woli rozejrzał się po ludziach Księcia Półświatka. Otoczyli ich w milczeniu, półkolem czekając na rozkaz swojego przywódcy. Znaleźli się w potrzasku. Jeśli mieli z tego wyjść cało, musiał podjąć wyzwanie w tej dziwnej grze, jaką prowadził z nim Wilk.
— A ty co zamierzasz? — zapytał z ponurym uśmiechem.
— Na tym właśnie polega cały problem: nie wiem, co mam z tobą zrobić. — Westchnął z przesadną afektacją. — Jak widzisz, nie brak mi złota — dodał, robiąc szeroki gest dłonią i uśmiechając się chytrze. — Mam też dość ludzi, podczas gdy ty masz tylko tę dwójkę za sobą. Jestem więc panem sytuacji. Zaoszczędziłbym sobie sporo kłopotów, gdybym cię wydał, jednak… — tu zrobił pauzę i ponownie się uśmiechnął. — Zanim podejmę decyzję, chętnie wysłucham twojej oferty.
Drasan utkwił w nim spojrzenie. Wiedział, że stąpa po bardzo kruchym lodzie. Musiał przekonać tego człowieka, iż walka z Dhalią i Bal’zarem jest również w jego interesie, a coś mu podpowiadało, że to nie będzie łatwe.
— Zatem, skoro już ustaliliśmy pewne sprawy, to przejdźmy do interesów. — rzekł ich gospodarz, uśmiechając się nieco sztucznie. — Może usiądziecie? — zaproponował wskazując wolne miejsca.
Ta niespodziewana uprzejmość sprawiła, że w Drasanie obudziła się podejrzliwość. Wciąż nie wiedział czy może ufać Alt’arowi.
— Postoję — warknął cicho, robiąc krok naprzód i krzyżując ramiona na piersi. Przyjął postawę uchodzącą w świecie ludzi za dominującą i teraz czekał na reakcję.
Odzew przywódcy gildii zabójców okazał się inny, niż się spodziewał. Z gardła mężczyzny wydobyło się ciche ostrzegawcze warknięcie, a mięśnie w jednej chwili napięły się jak postronki. Nikt się nawet nie poruszył, gdy kilkoma szybkimi krokami pokonał przestrzeń dzielącą go od Drasana, a tęczówki jego oczu zalała krwista czerwień. Wilk u jego stóp natychmiast przypadł do ziemi, obnażając kły aż po same dziąsła.
Zapadła cisza w czasie której Drasan i Alt’ar mierzyli się spojrzeniami oceniając swoje szanse w bezpośrednim starciu. Pod wpływem gniewu oczy pół-smoka stały się gadzimi, z głębi gardła dobiegał syk przypominający ten wydawany przez rozjuszonego węża.
Widząc na co się zanosi Rodian wyszeptała formułę zaklęcia, wznosząc pomiędzy nimi barierę na tyle mocną, by powstrzymać każdy akt agresji wymierzony w jej zwierzchnika. Drasan cały trząsł się z wściekłości. Nie potrafił i nie chciał zaakceptować faktu, że oto znalazł się na terytorium innego drapieżnika — wilkołaka.
Ta cała furia musiała znaleźć ujście.
— Dlaczego mnie nie ostrzegłaś! — ryknął, odwracając się w stronę Neili.
Dziewczyna wytrzymała spojrzenie nieludzkich oczu.
— Próbowałam, ale mnie nie słuchałeś — odrzekła.
— Mogłaś powiedzieć wprost, zamiast kluczyć! — warknął, pryskając na nią śliną. Tracił resztki opanowania, jakie mu pozostały, co musiało poskutkować przemianą, a do tego nie mógł dopuścić. Taki wybuch magii ściągnąłby im na kark wyłącznie kłopoty.
— To nie jej wina — Velwel niespodziewanie stanął w obronie Neili. Dał mu tym samym do zrozumienia, że sam też nic nie wiedział o drugiej naturze króla podziemnego świata. Zyskał tyle, że chwilowo odwrócił uwagę Drasana od najemniczki i skierował ją na siebie. — I tak ryzykowała wiele, kiedy zgodziła się tu ciebie przyprowadzić.
— Oboje znacie mój stosunek do wilkołaków — warknął, choć gniew, który dotąd płonął w nim tak jasno nieco przygasł.
— Zatem słucham — odezwał się Alt’ar głosem niewiele głośniejszym od szeptu, ale brzmiał on wyraźnie w ciszy, jaka zapanowała. — Co takiego wasza książęca mość ma do innych odmieńców?
Drasan błyskawicznie odwrócił się w jego stronę, a gniew rozgorzał w nim na nowo.
— Wilkołaki to wynaturzone potwory! — zaryczał tak, że wszyscy aż się wzdrygnęli. — Nie poprzestają na zabijaniu, czerpią fizyczną rozkosz z zadawania ofierze niemożliwej do zniesienia męki. Nie polują dla zaspokojenia głodu, tylko dla nasycenia krwawej żądzy.
Alt’ar zesztywniał, słysząc obelgę. Wrzał w nim gniew, ale powstrzymał przemianę. W jego oczach płonęła żądza mordu, a żyła na skroni pulsowała wściekle. Zadowolił się zrobieniem kilku sztywnych kroków w kierunku odgradzającej go od pół-smoka magicznej bariery.
— Nic o nas nie wiesz — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Oceniasz całą rasę na podstawie uprzedzeń i zabobonów, a nie twardych faktów. Ilu z mojego gatunku spotkałeś, by rzucać takie oskarżenia?
— Jednego — warknął pół-smok. — Widziałem dość, by wiedzieć do czego są zdolne takie potwory, jak ty.
Alt’ar parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
— Takie jak ja? — powtórzył trzęsącym się ze złości głosem. — Popatrz lepiej na siebie. Jesteś jeszcze większym odmieńcem, pół-człowiek pół-smok. Gdybyś się ujawnił potraktowano by cię z równą nienawiścią jak mnie. Polujesz i zabijasz aby przeżyć, dokładnie tak jak ja. Co czyni cię tym lepszym, Drasanie? — kontynuował, krążąc w te i z powrotem przed barierą. — Twoja pozycja? Tytuł? Słyszałem pogłoski. Bez swojego królestwa jesteś nikim.
— Przynajmniej nie poluję na ludzi, tak jak przedstawiciele twojej rasy — warknął Drasan, kończyły mu się argumenty. Tak naprawdę jego wiadomości o wilkołakach w większości pochodziły z zakurzonych tomiszczy ze zbiorów w bibliotece w Sheardon. Spotkał na swej drodze jedynie Borisa, to on sprawił, iż nabawił się niechęci do całej nacji.
— Ja także tego nie robię! — Zaryczał Alt’ar wściekle. Wilk powoli, acz nieuchronnie, wyłaził z ludzkiej skóry. Gdyby przywódca Gildii się przemienił, Drasan musiałby uczynić to samo, a to by przyciągnęło uwagę czarownicy. Nie miał wyjścia: znajdował się na terytorium wilkołaka i jeśli nie chciał ściągnąć na nich wszystkich zguby, musiał się podporządkować.
Dlatego zrobił dokładnie to, czego nikt by się po nim nie spodziewał. Padł na kolana i ugiął kark, demonstrując tym samym pełne podporządkowanie.
— Przyjmij moje przeprosiny, Alt’arze — przemówił do podłogi, zmuszając się do zachowania spokojnego tonu. Mięśnie napięły się, powodując nieznośny ból.
Powietrze zamigotało, gdy stojąca za jego plecami czarownica usunęła barierę, tak by Alt’ar mógł wreszcie zbliżyć się do klęczącego Drasana. Zdenerwowanie widoczne w każdym ruchu zabójcy bynajmniej nie zniknęło, choć oczy odzyskały naturalną, stalowo-błękitną barwę.
— Przyjmuję twoje przeprosiny — powiedział cicho.
Pół-smok wstał nie podnosząc wzroku. Z ciała wilkołaka nadal emanowało nienaturalne ciepło, co oznaczało, że nie odzyskał jeszcze pełni kontroli nad swoim wilczym „ja”.
Alt’ar obszedł go powoli dookoła, wydając z siebie cichy pomruk w niczym nie przypominający dźwięków, jakie zwykle wydają ludzie. Co jakiś czas odsłaniał przy tym górną wargę, ukazując kły podobne do psich, ale nie kojarzące się z ludzkimi. Uspokoił się wreszcie na tyle, by stanąć w rozkroku naprzeciwko pół-smoka. Ten odważył się podnieść wzrok.
— Zatem słucham — powiedział głosem o ton cieplejszym, choć szczęki nadal mu drgały. — Co takiego zmusiło cię do podjęcia ryzyka odkrycia przez tych, którzy życzą ci śmierci i szukania pomocy u kogoś takiego jak ja?
Drasan wziął głęboki wdech, każde słowo musiał dokładnie przemyśleć, by nie rozjuszyć wilkołaka na granicy wytrzymałości.
— Jestem zdesperowany — odrzekł, postanawiając powiedzieć prawdę. — Poluje na mnie para najpotężniejszych czarowników. Najgorsze jest to, że nie zamierzają mnie zabić — Uśmiechnął się cierpko. — tylko zniewolić i przekształcić w narzędzie zagłady. Znam też plany Dhalii dotyczące wilkołaków i wiem, że jeśli nie uda jej się was zniewolić, to unicestwi cały wasz rodzaj. Zatem mamy do wyboru albo wspólną walkę, albo pogodzenie się z losem i bezczynne patrzenie na powolne niszczenie wszystkiego, co znamy.
Alt’ar milczał przez dłuższą chwilę, w zamyśleniu drapiąc swojego wilka za uchem. Wydawał się rozważać słowa Drasana pod każdym możliwym kątem, aż wreszcie westchnął ciężko.
— Stawiasz mnie w ciężkiej sytuacji — rzekł zmęczonym głosem, po czym powrócił na swój fotel i usiadł na nim, gestem zapraszając księcia, by uczynił to samo. Tym razem zrobił to bez oporu. — Przybywasz tu po to, by powiedzieć mi to, co wiem od dawna. Ludzie polują na wilkołaki od zarania dziejów. Uważają nas, podobnie jak ty, za bezduszne monstra. — Uśmiechnął się kwaśno. — Słyszałem o tobie wiele plotek, niektóre z pewnością od razu można włożyć między bajki, a inne wzbudziły we mnie zwykłą ciekawość. Książę, który okazuje się bestią… — zaśmiał się ironicznie — niemal jak w opowieści dla dzieci, z tym że ta historia nie posiada szczęśliwego zakończenia.
Alt’ar sięgnął po ozdobną karafkę z bursztynowym płynem i rozlał po trochu do dwóch pucharów. Jeden z nich podsunął Drasanowi, a drugi sam od razu wychylił.
Książę sięgnął po puchar i nieufnie powąchał trunek — okazał się mieć przyjemny, słodko korzenny zapach. Pociągnął łyk i od razu poczuł, jak po ciele rozlewa mu się ciepło.
Wilkołak w tym czasie odchylił się do tyłu, zagłębiając się w miękkim oparciu. Zmrużył oczy, rozkoszując się działaniem wina.
— Przejdźmy do rzeczy — powiedział nagle. — Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?
To pytanie całkowicie zaskoczyło Drasana, tak iż zamarł z pucharem w połowie drogi do ust, po czym ostrożnie odstawił go na stolik. Usłyszał jak za jego plecami Neila bierze głęboki wdech, może miała zamiar coś powiedzieć. Już nie pamiętał o jej obecności. Całą uwagę skupiał na siedzącym naprzeciwko wilkołaku.
— Dhalia i Bal’zar gromadzą armię — rzekł wreszcie, na próżno usiłując poddać się rozluźniającemu działaniu alkoholu. — Jeśli nie powstrzymam ich działań teraz, to ruszą na Antuę bądź Earden z pierwszymi roztopami. Domyślam się, że podobnie jak mi, tobie również nie odpowiada obecny reżim.
Po jego słowach zapadła cisza w której słychać było głośne dyszenie wilka. Alt’ar w zamyśleniu drapał się po brodzie, a jego spojrzenie pozostawało nieprzeniknione.
— Wygląda na to, że nie zrozumiałeś mojego pytania, Drasanie — powiedział powoli, akcentując każde słowo. — Pytałem: czego wymagasz o d e m n i e?
— Pomocy w zgładzeniu czarownicy — odrzekł książę. — Jestem jedyną osobą, która oparła się działaniu jej magii. Dlatego postanowiła mnie złamać, zaczynając od zniszczenia wszystkiego, co znałem i kochałem. Liczy, że przyczołgam się do niej na klęczkach i z radością pozwolę założyć sobie niewolnicze kajdany! — ostatnie słowa niemal wykrzyczał.
— To twój problem, ja nic na tym nie zyskam — stwierdził cicho Alt’ar. — Ściągasz mi na kark same kłopoty. W dodatku przyprowadzasz do mojej kryjówki kogoś, kto nie jest tu mile widziany — jego spojrzenie padło na Neilę, która na te słowa jakby zmalała, starając się schować za zajmowanym przez Drasana fotelem. — Nie mam zwyczaju dawać zdrajcom drugiej szansy.
— Nie wnikam w to, co się wydarzyło między tobą a Neilą — rzekł Drasan, starając się mówić dobitnie. — Jednak wiedz, że cieszy się ona moim pełnym zaufaniem.
Sięgnął ponad oparciem fotela i mocno uścisnął przedramię Neili, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Dziewczyna wyrwała rękę i ku zaskoczeniu obecnych stanęła naprzeciw Alt’ara.
— Nie zdradziłam cię, ty zadufany w sobie skurczybyku — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Ochraniałam twój tyłek narażając własne życie, podczas gdy ty moją wizytę na dworze uznałeś za akt zdrady. Nie pisnęłam słowa ani wtedy, ani teraz. Naraziłam się przy tym na gniew kogoś dziesięciokrotnie potężniejszego od ciebie — zerknęła przez ramię na Drasana. — A jeśli chodzi o te wszystkie gierki wilkołaków związane z kontrolą, to wiedz, że nigdy przed nikim nie zginałam karku i przed tobą też nie będę.
Alt’ar wstał tak szybko, że wywołało to u Drasana mimowolny dreszcz. Wolał nie ruszać się z miejsca. Zamiast tego przywołał moc i otoczył najemniczkę ochronnym kręgiem z płomieni sięgającym jej do pasa. Wilkołak cofnął się warcząc cicho, po czym bez chwili namysłu skierował się wprost do siedzącego pół-smoka.
Drasan wiedział, że znów jest wzburzony, jednak zdecydował już, iż nie podejmie walki. Mogłoby to bowiem przekreślić wszelkie szanse na sojusz.
— Czemu jej bronisz? — zapytał zabójca cichym, rozedrganym głosem. Gniew rozgorzał w nim na nowo. — Ta pyskata suka powinna wreszcie dostać nauczkę — ciągnął tym samym tonem.
Pogarda w jego głosie sprawiła, iż Drasan zerwał się ze swego miejsca. Jego ciało momentalnie powlekły płomienie.
— Nie do ciebie należy dyscyplinowanie jej — warknął.
— Grozisz mi? — odwarknął wilkołak, a jego szczęki zadrgały groźnie.
— Nie, tylko przypominam, z kim masz do czynienia — odrzekł pół-smok cicho, ale dobitnie.
Alt’ar spojrzał mu w oczy. Tym razem Drasan nie odwrócił wzroku.
— Kochasz ją? — zapytał.
To pytanie całkowicie zaskoczyło księcia. Zerknął na Neilę niepewny, co powinien odpowiedzieć. Co właściwie do niej czuł? Nie potrafił jeszcze tego określić, a instynkt stale podpowiadał mu, że powinien ją chronić.
— Skąd to pytanie? — zapytał.
Zabójca skrzyżował ramiona na piersi, co jasno oznaczało, iż nie ustąpi tak łatwo.
— Proste pytanie, prosta odpowiedź — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Kochasz ją czy nie?
— Czy to ważne co do niej czuję? — stwierdził Drasan. — Należy do moich ludzi i dlatego zobowiązany jestem jej bronić, tak jak ty bronisz każdego ze swoich.
Ku jego zaskoczeniu Alt’ar parsknął śmiechem i rzekł:
— Wkroczyłeś na moje terytorium w towarzystwie kobiety, której osobiście zabroniłem tu przychodzić. Ściągnąłeś mi na kark królewskich żołnierzy. Wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby właśnie teraz szturmowali moje drzwi. Na dodatek nie okazałeś mi należytego szacunku.
W odpowiedzi na jego słowa ukryte drzwi nagle otworzyły się z rozmachem i pojawiła się w nich zwalista sylwetka znanego im już zabójcy, Heretha. Na widok Drasana i jego kompanii skrzywił się i zacisnął wielkie dłonie w pięści.
— Na górze aż roi się od królewskiej straży — burknął swoim grubym głosem, łypiąc nieprzyjaźnie na Drasana. — Przeszukują karczmę.
Drasan zerwał się na równe nogi, ale Alt’ar jeszcze szybciej popchnął go z powrotem na fotel.
— Cóż za zbieg okoliczności — wycedził. — Przez dwadzieścia lat udawało mi się dość sprawnie ukrywać przed królem. Znalazł mnie dopiero w dniu, w którym ty przestąpiłeś próg mej twierdzy. Radzę się wytłumaczyć, inaczej przekażę cię im w kawałkach.
Drasan zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Nie wierzył w to, by Alt’ar oddał go w ręce czarownicy. Był raczej typem, który sam załatwia porachunki.
— To Dhalia, musiała wyczuć moją obecność — odrzekł najspokojniej, jak tylko potrafił.
Na dźwięk tego imienia Rodian podeszła do niego stukocząc obcasami po kamiennej posadzce.
— Co powiedziałeś? — zapytała ściągając brwi.
— Dhalia jest czarownicą tak jak ty. Gdy zechce, może wyczuć moją obecność.
— Tutaj to niemożliwe — odparła, kręcąc głową tak, że aż zafalowały jej bujne rude włosy. — Ten pokój jest zabezpieczony przed magiczną penetracją, osobiście rzuciłam zaklęcia ochronne… — nagle zamilkła, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. — Chyba że ktoś jeszcze wie…
— Ufam swoim — warknął Drasan. Coraz mniej mu się to podobało. Jeśli Rodian mówiła prawdę, to rzeczywiście ktoś musiał zdradzić. Miał jednak pewność że to żaden z jego ludzi.
— To masz poważny problem — stwierdził wilkołak. — Ktoś cię sprzedał — Jego spojrzenie znowu padło na Neilę, która skuliła się za fotelem pół-smoka.
— To nikt z moich — warknął cicho pół-smok, znowu usiłując wstać. Tym razem nie mógł się nawet ruszyć. Zasyczał wściekle, prawie nie poczuł, kiedy Rodian rzuciła zaklęcie.
Czarownica stała w pobliżu z rękami skrzyżowanymi na piersiach, przyglądając mu się oczami zwężonymi w szparki. Wilkołak znów zaczął krążyć, był wściekły.
— Nie ruszysz się stąd — warknął, dźgając pół-smoka w pierś. Widać było, że ledwie nad sobą panuje. — To ciebie szukają, więc mam tylko dwa wyjścia. Albo im cię wydam, albo ukryję, narażając nie tylko reputację, ale również własne życie. Pytanie, co możesz dać mi w zamian.
Drasan przestał na chwilę walczyć z zaklęciem i spojrzał prosto w oczy przywódcy Gildii Zabójców. Zrozumiał, iż Alt’ar nie zawaha się go wydać, jeśli tylko ocali w ten sposób siebie i swoich ludzi przed stryczkiem. Niestety, nie był pewien czy przekazanie im pół-smoka sprawi, że Bal’zar nagle zapomni o nim samym. Chciał mieć gwarancję, że ten jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwo.
— Dhalia jest zdesperowana — powiedział powoli, ważąc każde słowo. — Nie zawaha się przed uśmierceniem każdego, kto miał lub ma ze mną styczność. Nawet jeśli nas wydasz, nie zagwarantuje ci to nietykalności, co najwyżej pętlę na szyję, jeśli będziesz miał szczęście. — Wziął głęboki wdech i ciągnął dalej. — Ja, choć nie mogę ci obiecać, że będziesz bezpieczny, jestem w stanie nieco przedłużyć życie tobie i twoim ludziom, jeśli tylko zgodzicie się pomóc mi w kampanii przeciw czarownicy i jej pomagierowi.
Zanim zdążył drgnąć, ręka wilkołaka wystrzeliła ku niemu niczym atakujący wąż. Rozstawione jak szpony palce zacisnęły się na gardle Drasana z siłą żelaznego imadła, o mało co miażdżąc mu krtań. Pół-smok warknął ochryple, ale gdy zabójca wzmocnił uścisk, umilkł.
— Widzę, że za bardzo przywykłeś do wydawania rozkazów — wydyszał mu w twarz. — Dlatego pragnę ci przypomnieć, że znajdujesz się na moim terenie i tutaj to ja, a nie ty, pełnię rolę zarówno alfy, jak i omegi. Twoje życie jest obecnie w moich rękach, więc łaskawie stul pysk. — Puścił go.
Drasan rozkaszlał się, rozcierając sobie gardło, które powoli się goiło. Nie mógł mówić, więc tylko wodził wzrokiem za krążącym po dywanie wilkołakiem.
— Choć może ci się to wydać dziwne, ja też nie pałam miłością do obecnego króla i tym bardziej do jego przyjaciółki czarownicy — wyrzucał z siebie słowa cichym, przypominającym warczenie głosem. — Najprostsze rozwiązanie, to spętać cię jak barana i oddać jego wysokości z wyrazami uszanowania dla jego królewskiego majestatu. Jednak zwróciłoby to niepotrzebną uwagę na moją skromną osobę. Dlatego na razie zdecydowałem pozwolić ci korzystać z mojej gościny. Co do sojuszu… W chwili obecnej, gdy w progu mojej kryjówki roi się od królewskiej straży, nie jestem w stanie dać ci żadnej odpowiedzi.
Drasan poczuł ulgę. W tym samym czasie magiczne więzy puściły i mógł przyjąć wygodniejszą pozycję, ale unikał spojrzenia zabójcy, domyślając się, że nadal jest niezwykle bliski przemiany. Sam zrobiłby to z wielką chęcią, choć rozumiał, że w obecnej sytuacji nie jest to najrozsądniejszym rozwiązaniem.
***
Bal’zar oderwał spory kawał z sarniego udźca i leniwym ruchem rzucił siedzącemu obok stołu psu. Ten pochwycił mięso w locie, głośno kłapiąc szczęką. Młody władca wbił zęby w trzymany w ręku kawałek pieczeni, po czym nic sobie nie robiąc z pełnego dezaprobaty spojrzenia Dhalii wytarł usta grzbietem dłoni.
Czarownica zmierzyła go chłodnym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu. W przeciwieństwie do młodzieńca jak zawsze wyglądała wspaniale: ubrana w zieloną suknię z głębokim dekoltem, ozdobionym diamentową kryzą i z czarnymi włosami upiętymi na czubku głowy w wytworny kok. Przed nią stał pusty talerz, a obok niego rzędem leżał połyskując lekko zestaw pozłacanych sztućców.
Nagle Shirza podniósł olbrzymi łeb sponad ogryzanej kości i warknął cicho. Bal’zar nie okazał ani zdziwienia, ani nawet choćby cienia zainteresowania. Nawet wówczas, gdy z mroku w rogu komnaty wyłonił się wysoki, przyodziany w długi czarny płaszcz łysy mężczyzna. Nieznajomy skłonił się przed władcą, po czym wykonał identyczny gest przed osłupiałą czarownicą.
Dhalia wstała tak gwałtownie, że przewróciła krzesło. Upadło na podłogę z donośnym hukiem, który poniósł się echem po pustawej komnacie jadalnej. Kobieta ominęła je, unosząc nieco brzeg sukni. Energicznym krokiem ruszyła w stronę szczytu stołu, gdzie siedział Bal’zar, nadal nie przejmujący się wizytą niespodziewanego gościa.
— Kim on jest? — zapytała chłodnym głosem, nie siląc się na uprzejmość.
Bal’zar jakby od niechcenia odłożył trzymane w rękach sztućce i podniósł na nią swój wzrok.
— To tylko Alder. Szpieg, którego umieściłem na tyle blisko twojego ulubionego gada, by donosił mi o każdym jego ruchu — oznajmił tak spokojnym tonem, jakby wyjaśniał jej, że po nocy nastaje dzień.
Dhalia zlustrowała maga pobieżnym spojrzeniem, po czym ponownie zwróciła się do króla. Ten bawił się ogryzioną kością, uważnie obserwowany przez leżącego u jego stóp wilczura. Wreszcie odrzucił ją na bok, a pies schwycił ją miażdżąc w potężnych szczękach.
— Zatem wytłumacz mi, proszę, co twój szpieg robi tu w porze kolacji. Podobno mury są tak pilnie strzeżone, że mysz się nie prześlizgnie? — zapytała cicho.
Władca uśmiechnął się lekko.
— Alder jest dokładnie tam, gdzie twój pupilek, Drasan. Skoro przybył właśnie tu, to ten przeklęty jaszczur musiał znaleźć sposób na zmylenie straży przy bramie miasta — odrzekł tym samym, doprowadzającym Dhalię do szału, spokojnym tonem.
— To niemożliwe — warknęła, natychmiast purpurowiejąc ze złości. — Nie mógł tu wejść, nawet niewidzialny. Wyczułabym jego obecność.
— Skoro już o tym wspomniałaś, to właśnie ja pomogłem Drasanowi dostać się do miasta. — powiedział czarownik z chytrym uśmiechem. — W ten sposób zyskałem jego zaufanie. Dzięki temu jednemu prostemu fortelowi nadal mogę przebywać w jego pobliżu bez obawy, że skręci mi kark albo spali żywcem.
Bal’zar zaklaskał w dłonie, przywołując służącego w aksamitnej zielonej liberii z karafką wina. Ten szczodrze napełnił trzy kielichy nim oddalił się bez słowa.
— Usiądź, przyjacielu — zaoferował czarownikowi miejsce u swego boku.
Dhalia zesztywniała. Jej samej młody władca nie dopuszczał tak blisko. Zresztą nawet gdyby to robił, nie skorzystałaby z zaproszenia. Bijące od niego fale mocy sprawiały, że nieprzyjemnie mrowiła ją skóra. Okazał się potężnym magiem, minimalnie korzystając z przewagi, jaką mu to dawało. Całego talentu nie musiał. I tak kontrolował nie tylko zamkową służbę, ale i większą część wojska.
Alder ostrożnie przysiadł na brzegu krzesła, powąchał wino, po czym upił maleńki łyk, nie spuszczając przy tym wzroku ze stojącej w pobliżu czarownicy.
— No więc… — zaczął Bal’zar, odstawiając pusty puchar i odchylając się wygodnie na oparcie. — Co też kombinuje nasz łuskowaty przyjaciel?
— O ile wiem, zamierza postarać się o wsparcie tutejszej bandy rzezimieszków nazywającej siebie Gildią Zabójców — odrzekł czarownik, bez pytania sięgając po jedno z kurzych udek. — Chce, by pomogli mu w walce przeciw tobie, panie — dodał z lekkim uśmiechem.
— Ach… — Bal’zar prychnął lekceważąco. — Alt’ar. Mogłem się tego domyślić, zawsze był solą w oku mojego ojca. Skupił przy sobie najlepszych płatnych rębajłów w całym Riden. Jak dotąd jednak nie odważył się wypełznąć ze swej bezpiecznej nory. Postarałem się nawet delikatnie mu przypomnieć, dlaczego nie warto ze mną zadzierać, posyłając tam oddział straży.
— Więc — wtrąciła Dhalia, zaciskając palce na oparciu stojącego przed nią krzesła tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. — Jak zwykle wszystko odbyło się bez mojej wiedzy. Lekceważąc umiejętności Drasana, popełniasz wielki błąd.
— Tutaj nic nie może mi zrobić — stwierdził spokojnie Bal’zar. — Chcę zobaczyć jego reakcję, kiedy zapędzę go wreszcie w kozi róg i odetnę jedyną drogę ucieczki.
— Jeśli naprawdę liczysz, że to będzie takie proste, to jesteś głupcem — syknęła Dhalia. — Nie jesteś jeszcze gotowy na bezpośrednie starcie z nim, jego moc i umiejętności stale rosną.
— Moje również — odparł Bal’zar, po raz pierwszy zdradzając oznaki rozdrażnienia. Szybko odzyskał panowanie i na jego usta powrócił lekceważący uśmiech. — Nie martw się, moja droga. Wcale nie chcę trwale uszkodzić twojej cennej zdobyczy. Choć moim zdaniem wyeliminowanie go ułatwiłoby sprawę. Uważam jednak, że warto mu dać nauczkę, tak by wiedział z kim ma do czynienia.
Dhalia już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale uciszył ją jednym gestem, zupełnie jakby opędzał się od natrętnej muchy.
— Właśnie dlatego zaprosiłem tu drogiego Aldera. Jestem pewien, że ma dla nas zajmującą opowieść o wszystkich słabościach naszego smoczego księcia — rzekł król, uśmiechając się zachęcająco do czarownika.