Smocza perła - ebook
Smocza perła - ebook
Trzynastoletnia Min pochodzi z prastarego rodu lisich duchów, ale zupełnie na to nie wygląda. By chronić najbliższych przed niebezpieczeństwem, matka zakazała im posługiwania się lisią magią: nie wolno czarować, nie wolno zmieniać postaci. Wszyscy przez cały czas muszą zachowywać ludzką formę.
Min czuje się przytłoczona rodzinnymi zasadami. Nie znosi niekończących się domowych obowiązków, panoszących się wszędzie kuzynów i wiecznie krytykujących ciotek. Marzy, by uciec z rodzinnej Jinju – zapomnianej, ubogiej, pustynnej planety. Nie może się już doczekać, kiedy dorośnie i będzie mogła, jak jej starszy brat Jun, zaciągnąć się do Sił Kosmicznych i zobaczyć inne planety należące do Ligi Tysiąca Światów.
Kiedy jednak przychodzi wiadomość, że Jun zdezerterował, by udać się na poszukiwania Smoczej Perły, Min nabiera pewności, że coś jest nie w porządku. Jej brat nigdy nie opuściłby krążownika, nawet dla magicznego artefaktu, który podobno posiada niezwykłe moce. Min postanawia uciec i odszukać brata, by oczyścić jego imię.
Podczas wyprawy Min napotka przemytników, piratów i mściwe duchy. Będzie musiała uciekać się do oszustwa, kłamstwa i sabotażu. Częściej niż kiedykolwiek sytuacja zmusi ją do posługiwania się lisią magią, ale także polegania na własnym sprycie i odwadze. Wszystko to może się skończyć zupełnie inaczej, niż spodziewała się Min, i przerosnąć jej najśmielsze marzenia.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66173-13-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Min jest tylko zwyczajnym nastoletnim lisim duchem, a jej rodzina mieszka na prowincjonalnej, pustynnej planecie Jinju.
Och, jasne, podobnie jak wszystkie lisy Min posiada zdolność zmieniania się w cokolwiek zechce: człowieka, zwierzę, a nawet stół w jadalni. Aha, posiada również moc Czaru, który pozwala manipulować cudzymi emocjami i sprawiać, by ludzie widzieli rzeczywistość inaczej. Ale to wszystko nie jest niczym szczególnym, kiedy tkwi się w małym domu pod kopułą, śpi w zatłoczonej wspólnej sypialni wraz z chrapiącymi kuzynkami, a całe dnie spędza na naprawie kondensatorów w szklarni hydroponicznej. Min marzy o dołączeniu do Sił Kosmicznych, co udało się jej starszemu bratu Junowi – i o zwiedzeniu Tysiąca Światów, i o wspaniałych przygodach!
Na dodatek mama i tak nie pozwala jej posługiwać się magią. W przeciwieństwie do innych istot nadnaturalnych, jak smoki, które umieją kontrolować pogodę, czy gobliny, zdolne do przywoływania przedmiotów, lisie duchy mają złą opinię. Wedle dawnej wiedzy lisy zazwyczaj zmieniały kształt, żeby oszukiwać ludzi i ich wykorzystywać. Rodzina Min nie zniżyłaby się do czegoś takiego, ale z powodu utrwalonych przesądów jest zmuszona ukrywać swoją prawdziwą naturę.
Pewnego dnia rządowy śledczy składa wizytę mamie Min. Przynosi straszne wieści: Jun zniknął. Co gorsza, jest podejrzewany o zdradę – o porzucenie służby, aby szukać cudownego artefaktu mającego moc przemieniania całych światów: Smoczej Perły.
Min wie, że Jun nigdy by nie zdezerterował z Sił Kosmicznych. Coś mu się musiało stać. Potrzebuje pomocy! Niestety najwyraźniej nikogo nie interesuje, co myśli Min, a ona na dodatek pozbawia śledczego przytomności w obronie honoru brata. Rodzina postanawia wysłać ją na głuchą prowincję, żeby trzymać z dala od kłopotów, ale Min ma inny pomysł. Ucieka z domu z zamiarem podążenia śladem Juna ku gwiazdom. Jeden młody lisi duch, sam przeciwko galaktykom, zaryzykuje wszystko, byle odnaleźć brata i odkryć tajemnicę od dawna zaginionej Smoczej Perły.
Zapnijcie pasy, drogie lisy. Przygotujcie się na epickie bitwy w kosmosie. Przygotujcie się na magię i lasery, duchy i smoki, międzygwiezdnych piratów i wojownicze tygrysy. W Tysiącu Światów czają się różne niebezpieczeństwa, ale można tu też odkryć bezcenne magiczne skarby. A jeśli Min się powiedzie, to może nie tylko uratuje brata, może ocali całą swoją planetę.
Smocza Perła to wyjątkowa książka. To żywe połączenie koreańskiego folkloru, magii i science fiction, które sprawi, że będziecie tęsknili za następnymi przygodami w Tysiącu Światów!
1
Tamtego ranka omal nie przegapiłam wizyty nieznajomego.
Lubię dłużej pospać, a rzadko miewam okazję. Wstawanie zazwyczaj oznaczało pobudkę wczesnym rankiem. Nawet w te dni, kiedy miałam lekcje, mama i ciotki zawsze zdążyły przydzielić mi poranne obowiązki. Trzeba było wyczyścić jednostki hydroponiczne przy naszej kopule mieszkalnej, przyrządzić śniadanie z odrobiny marnych warzyw (i przyprawić tak, żeby smakowało moim czterem ciotkom!) oraz upewnić się, że wszechobecny pył nie zatkał filtrów powietrza. Moje życie na planecie Jinju było paskudne. Nie mogłam już doczekać się dnia, kiedy będę mogła podejść do egzaminów wstępnych do Sił Kosmicznych Ligi Tysiąca Światów i podobnie jak mój brat Jun rozpocząć służbę wojskową. Tylko to trzymało mnie przy życiu.
Dzień, w którym przybył nieznajomy, był inny.
Leżałam skulona pod cienkim kocem, z uporem usiłując spać dalej, choć świt już wkradał się przez okna. Jednak moja najstarsza kuzynka Bora zaczęła chrapać zbyt głośno, bym mogła udawać, że tego nie słyszę. Wiele razy marzyłam o własnym pokoju, którego nie musiałabym dzielić z trzema kuzynkami, zwłaszcza chrapiącą jak smok Borą. Kopnęłam ją w kostkę – wymamrotała coś przez sen, ale nawet się nie ruszyła.
Spałyśmy wszystkie na tej samej wytartej narzucie, odziedziczonej po przodkach, którzy należeli do pierwszych osadników na Jinju. Kiedyś haft przedstawiał sroki i kwiaty – symbole powodzenia. Przez lata większość nitek się poprzecierała i dziś prawie nie dało się dostrzec wzoru.
Kiedy byłam młodsza, spytałam mamę, czemu nie użyje Czaru do naprawienia narzuty. Popatrzyła na mnie surowo i wyjaśniła, że musiałaby powtarzać zaklęcie codziennie, bo magia się zużywa, a przedmioty nie są aż tak podatne na Czar jak ludzie. Szybko skończyłam rozmowę, bo nie chciałam, żeby to mnie dołożyła ten codzienny obowiązek. Na szczęście mama w ogóle nie akceptuje czarowania, więc sprawa na tym się zakończyła.
Całe życie przestrzegano mnie, że nie wolno popisywać się lisią magią, którą odziedziczyliśmy po przodkach. Żyliśmy, udając ludzi, i rzadko korzystaliśmy ze zdolności czarowania albo zmiany postaci. Mama kazała nam być grzecznymi liskami i nie pakować się w kłopoty z zasiedziałymi sąsiadami. W dawnych czasach lisom zdarzało się robić różne sztuczki, na przykład zmieniały się w piękne osoby i wabiły samotnych podróżnych, po czym wysysały z nich życie. Ale nasza rodzina nigdy niczego takiego nie robiła.
Denerwowało mnie, że nadal pokutowały uprzedzenia na nasz temat. Inne istoty o nadnaturalnych mocach – smoki, gobliny, szamani – mogły otwarcie posługiwać się swoją magią i były nawet za to chwalone. Smoki używały magii pogody do wspierania rolnictwa i przy wymagającym mnóstwa czasu terraformowaniu planet. Gobliny, dysponujące czapkami niewidkami, działały jako tajni agenci, a ich umiejętność przywoływania jedzenia za pomocą magicznych różdżek była bardzo przydatna. Szamani z kolei byli niezbędni przy komunikowaniu się z duchami i przodkami. Natomiast my, lisy, nigdy nie pozbyłyśmy się złej opinii. W najlepszym razie ludzie sądzili, że dawno wyginęłyśmy.
Nie mogłam zrozumieć, czemu używanie lisich mocy w domu miałoby stanowić problem. Rzadko zdarzali się goście – w ogóle mało kto przyjeżdżał na Jinju. Według legendy jakieś dwieście lat temu pewna szamanka miała zakończyć przekształcanie naszej planety za pomocą Smoczej Perły – mistycznego klejnotu, który potrafi tworzyć życie. Jednak w drodze na Jinju i ona, i Perła zniknęły. Nie miałam pojęcia, czy cokolwiek w tej historii było prawdą. Wiedziałam tylko, że przez pokolenia nasza planeta pozostawała uboga i lekceważona przez Smoczą Radę.
Kiedy ociągałam się ze wstaniem tamtego ranka, usłyszałam głos nieznajomego w drugim pokoju. Najpierw myślałam, że to któreś z dorosłych oglądało holowizję – może galaktyczne wiadomości z Perłowych Sal? – i nastawiło ją zbyt głośno. Ciągle informowano o atakach z Wielobarwnych Światów i heroicznych zmaganiach Sił Kosmicznych, usiłujących bronić nas przed rabusiami, mimo że nasza planeta była zbyt odległa od granicy, by stanowić cel takich wypadów. Niemniej dźwięk z holowizora zwykle był pełen szumów, a ten głos brzmiał czysto i bez zakłóceń. Nie był to też żaden z naszych sąsiadów – znałam wszystkich mieszkających w odległości godziny jazdy skuterem. Ale zerwałam się i usiadłam nie tylko dlatego, że ten głos, głęboki i elegancki, był mi nieznany. Nikt w naszej społeczności nie wyrażał się tak oficjalnie jak ten człowiek. Czyżbyśmy mieli kłopoty z władzą? Może ktoś odkrył, że lisie duchy istnieją naprawdę? Głos nieznajomego boleśnie przypomniał mi o dawnym dziecięcym strachu przed ujawnieniem naszego sekretu.
– Ma pan niewłaściwe informacje – powiedziała mama pełnym napięcia tonem.
Teraz naprawdę zaczęłam się bać.
– To nie jest pomyłka – padła odpowiedź.
Co nie jest pomyłką? Musiałam dowiedzieć się więcej.
Wyślizgnęłam się spod koca i zamarłam, kiedy Bora chrapnęła i we śnie przewróciła się na bok. Jestem pewna, że silnik statku kosmicznego robi mniej hałasu. Ale nawet jeżeli nieznajomy usłyszał te mało eleganckie dźwięki, nic nie powiedział.
Zaryzykowałam odrobinę Czaru, żeby wydać się zwyczajniejsza, bardziej niepozorna i mniej rzucać się w oczy. Lisy mogą wyczuwać magię innych lisów – jedna z moich ciotek porównała to uczucie do momentu, kiedy bardzo chce się kichnąć, ale się nie da – lecz może mama była na tyle zajęta, że nie zwróci na to uwagi.
– Jak to możliwe? – usłyszałam jej pytanie.
Poczułam gęsią skórkę. Mama była naprawdę zdenerwowana, a nigdy wcześniej nie widziałam, żeby okazywała słabość przed obcymi.
Na paluszkach wyszłam z pokoju i zajrzałam za róg. Mama, choć niewysoka, stała wyprostowana i – co było kolejnym zaskoczeniem – używała Czaru. Zagryzłam wargi, żeby nie kichnąć. Czar mamy był leciutki, ale wystarczał, żeby zamaskować łaty na spodniach, wygładzić zagięcia na niewyprasowanej, znoszonej koszuli i nadać ubraniu głębszy zielony kolor. Nie spodziewaliśmy się gości, a już na pewno nikogo ważnego, więc mama nie miała czasu przebrać się w lepszy strój, który trzymała na specjalne okazje. Uznałam, że postanowiła wyjątkowo użyć Czaru, choć na mnie krzyczała za każdym razem, kiedy z nim eksperymentowałam.
Nieznajomy górował nad mamą. Nie wyczuwałam w nim żadnej magii, ale może był jakimś innym rodzajem nadnaturalnej istoty, jak tygrys czy goblin, tyle że zamaskowanym. Natura takich istot nigdy nie jest łatwa do odgadnięcia. Powąchałam jeszcze raz, łudząc się, że uda mi się złapać jakiś ślad emocji. Był rozgniewany? Zdenerwowany? Czy w ogóle wyczuł magię mojej mamy? Niestety nieznajomy kontrolował się na tyle dobrze, że nie udało mi się niczego wyśledzić.
Jego świetnie skrojony strój z materiału o barwie złotawego brązu był całkowicie realny. Moją uwagę przykuła odznaka przypięta do płaszcza – miałam do czynienia z oficjalnym śledczym Ligi Tysiąca Światów, do której należała nasza planeta. W Lidze nie było tak naprawdę tysiąca planet, ale należało do niej wiele układów gwiezdnych połączonych wspólnym rządem. Ja sama jeszcze nigdy nie byłam w kosmosie, choć o tym marzyłam. Tymczasem ten człowiek pewnie odwiedził służbowo mnóstwo światów – być może był nawet w Perłowych Salach, siedzibie rządu. Bardzo mu tego zazdrościłam.
Wróciłam do rzeczywistości, zadając sobie pytanie, co śledczy tu robi. Przychodziła mi do głowy tylko jedna odpowiedź: coś się stało mojemu bratu Junowi. Serce biło mi głośno – byłam przekonana, że i mama, i gość mogą je usłyszeć.
– Pani syn zniknął w tajemniczych okolicznościach – powiedział śledczy. – Jest podejrzany o dezercję.
Nie udało mi się powstrzymać jęku zaskoczenia. Jun miałby zdezerterować?
– To niemożliwe! – powtórzyła z uporem mama. – Mój syn bardzo ciężko pracował, by trafić do Sił Kosmicznych!
Nawet nie potrzebowałam nosa, żeby wyczuć, jak bardzo była zdenerwowana.
Pamiętałam uśmiech, który rozjaśnił twarz Juna, kiedy dowiedział się, że przyjęto go do Akademii. To była dla niego najważniejsza rzecz na świecie i nigdy by z niej nie zrezygnował! Ugryzłam się w język, żeby tego nie wykrzyczeć.
Śledczy zmrużył oczy.
– Być może tak było – powiedział – ale ludzie się zmieniają, zwłaszcza gdy zwęszą pewne… okazje.
– Okazje? – Mama przełknęła ślinę, a potem zapytała niepewnie: – Co pan ma na myśli?
– Według raportu kapitana pani syn wyruszył na poszukiwanie Smoczej Perły – oznajmił śledczy.
Nie byłam pewna, co mnie bardziej zszokowało: myśl, że Jun mógłby opuścić Siły Kosmiczne, czy też to, że być może Smocza Perła istnieje naprawdę.
– Perły? Ale jak to? – zapytała z niedowierzaniem mama. – Nikt nie wie, gdzie ona jest…
– Smocza Rada podjęła pewne kroki, by ją zlokalizować. – Śledczy przerwał jej niegrzecznie w pół słowa. – Zaproponowano bardzo hojną nagrodę za jej odzyskanie. Jeżeli pani syn się o tym dowiedział, pokusa mogła okazać się zbyt trudna do odparcia.
Nie. Wiedziałam, że mój brat nie zaryzykowałby kariery dla zdobycia i sprzedania artefaktu, nawet tak sławnego jak Smocza Perła.
Mama schyliła głowę. Chciałam zawołać do niej, żeby nie wierzyła temu człowiekowi tak od razu. Musiało istnieć inne wyjaśnienie!
– Juna tu nie ma – powiedziała, prostując się ponownie. – Nie miałam też z nim kontaktu. Obawiam się, że nie mogę panu pomóc.
Śledczego nie zbiło to z tropu.
– Może mi pani pomóc w innej sprawie. Ostatni raport pani syna, napisany, zanim opuścił posterunek, zawiera wiadomość dla osoby imieniem Min. Rozumiem, że to pani córka?
Byłam zszokowana, kiedy śledczy wypowiedział moje imię.
– Przysłano mnie tu, bym jej to pokazał. Może ta wiadomość powie nam coś o obecnym miejscu pobytu Juna… albo Perły. Możliwe, że napisał to kodem zrozumiałym tylko dla niej.
– Powtarzam, że myli się pan w ocenie mojego syna – odparła wyniosłym tonem mama. – Jun ceni swój żołnierski honor, nie jest zdrajcą.
– Może pani tak uważać – powiedział śledczy. – Ja jednak nie wyjdę z tego domu, póki nie pokażę Min tej wiadomości. Nie interesuje pani, co jest w ostatnim raporcie syna?
Ta sztuczka zadziałała.
– Min?! – zawołała mama.2
Cofnęłam się za ścianę, zanim mama mnie zauważyła, poczekałam chwilę, a potem wyszłam, żeby się przywitać. Znowu zakręciło mi się w nosie i zdusiłam kichnięcie.
– Słucham, mamo? – zapytałam, udając, że wcale nie podsłuchiwałam ich rozmowy.
– Ten pan ma wiadomość od Juna – mama pokrótce wyjaśniła mi sytuację. – Chciałby, żebyś mu powiedziała, czy jest w niej coś nietypowego.
Słyszałam powątpiewanie w jej głosie.
Skinęłam ponuro głową śledczemu – byłam zła, że oskarżył Juna o dezercję. Na naszą korzyść działało to, że ten człowiek nie wiedział, że jesteśmy lisami.
– Proszę pokazać mi wiadomość. – Wyrażanie się formalnie i elegancko nie przyszło mi łatwo.
Śledczy spojrzał na mnie krzywo. Gdybym była w lisiej postaci, położyłabym uszy po sobie. Nie patrzył na mnie – o co go podejrzewałam – z lekceważeniem. Czułam jednak, że mnie ocenia. Chyba nawet wyczuwałam w nim ślad niedowierzania. Czyżby sądził, że coś ukrywam?
Wyciągnął z kieszeni wiblet, stuknął w ekran palcem i pokazał mi wiadomość oznaczoną pieczęcią Juna – nic szczególnie wyszukanego, po prostu jego imię napisane prostą kaligrafią. Skrzywiłam się na myśl, że grzebali w prywatnych listach mojego brata, ale niewiele mogłam na to poradzić.
Cześć, Min!
Nie mów Borze, ale na statku jest jeszcze więcej obowiązków niż w domu. Nie mogę się doczekać pierwszego urlopu! Muszę Ci tyle rzeczy opowiedzieć! Mam mnóstwo przyjaciół – razem odkrywaliśmy nowy świat, zupełnie jak nasz tato. Przyjaciele czasami pomagają mi w obowiązkach. Hej, czy wspominałem już o obowiązkach?
Pozdrawiam,
Jun
Zamrugałam powiekami. O nie, nie rozpłaczę się przy tym nieznajomym! Podałam wiblet mamie, żeby też przeczytała list. Jun pisywał rzadko i niewiele. Liga Tysiąca Światów nie miała nadświetlnej technologii komunikacyjnej, co oznaczało, że wszystkie międzygwiezdne wiadomości musiały być dostarczane pocztą kurierską. Nie mogłam znieść myśli, że to może być ostatnia wiadomość od mojego brata.
Jednocześnie list dał mi odrobinę nadziei. Oczywiście, że było w nim ukryte dodatkowe znaczenie! W dzieciństwie Jun nigdy nie narzekał na domowe obowiązki. A zatem chyba próbował mi powiedzieć, że coś jest nie tak. Kim byli jego „przyjaciele”? Czy naprawdę chodziło o przyjaciół, czy może raczej o jakichś podejrzanych typków, którym podpadł? Czemu nie wymienił żadnego z nich z nazwiska?
Najbardziej zaniepokoiła mnie wzmianka o tacie. Po pierwsze, nasz ojciec zmarł siedem lat temu, kiedy miałam sześć lat. Po drugie, nigdy nie był podróżnikiem. Według mamy był utalentowanym technikiem. Co takiego Jun próbował mi zasugerować?
I przede wszystkim pytanie, ile z treści listu chciałam ujawnić śledczemu. Nie ufałam mu. Nic przecież nie wiedziałam o nim ani o jego motywach. Jednak nie mogłam odmówić zbyt ostentacyjnie, żeby nie narobić kłopotów rodzinie – jeżeli śledczy zacząłby grzebać głębiej, mógłby odkryć, że jesteśmy lisimi duchami.
Wahałam się odrobinę zbyt długo.
– Min? – zapytał gość niepokojąco cichym głosem. – Czy możesz mi coś powiedzieć na temat tego listu?
– Jun po prostu narzeka. – Usiłowałam nie brzmieć jak ktoś, kto niechętnie udziela odpowiedzi… albo jest przestraszony.
Spojrzał mi w oczy.
– To nie wszystko, prawda?
– Nie wiem, co pan ma na myśli. – Nie miałam zamiaru wydawać Juna jakiemuś nieznajomemu.
Wyczułam od mamy zapach lęku. Chciała, żebym coś zrobiła. Tylko co?
– Wiele ważnych osób interesuje się Smoczą Perłą – powiedział śledczy. Jakbym się nie domyślała! – Jeżeli Perła zostanie odnaleziona, musi trafić w ręce Sił Kosmicznych, a nie kogoś pozbawionego skrupułów.
Rozumiałam wagę sprawy. Legendy mówią, że Perła potrafi przemienić całą planetę w ciągu jednego dnia. Smoki kontrolują magię przekształcania, ale nie są ani w połowie tak szybkie i skuteczne; przemiana planety w zieloną i nadającą się do zamieszkania zajmuje zespołom fachowców długie lata. Jako mieszkanka Jinju byłam doskonale świadoma tego faktu – podobnie jak Jun.
Pełna złych przeczuć przypomniałam sobie, dlaczego mój brat pragnął wstąpić do Sił Kosmicznych. „Chcę się nauczyć, jak pomóc Jinju i poprawić warunki życia nas wszystkich”, powtarzał mi wielokrotnie.
Nie ukradłby Perły dla naszego dobra, prawda? Na pewno nie.
– Ja nic nie wiem – zaprzeczyłam szybko.
Śledczy nie wyglądał na przekonanego.
Na szczęście wtrąciła się mama.
– Zapewniam pana, że mój syn nigdy by nie zdezerterował, a moja córka nie kłamie.
Ucieszyło mnie, że mama staje po naszej stronie i stara się powstrzymać śledczego. Chwilę potem zaskoczyła mnie, pytając:
– Czy mogę zaproponować coś do jedzenia lub picia, zanim pojedzie pan dalej?
Stłumiłam jęk. Nie chciałam, żeby ten człowiek pozostawał tu choćby chwilkę dłużej, niż musi. Nawet Czar nie był w stanie ukryć, że nasze mieszkanie jest bardzo skromne. Usiłowałam sobie przypomnieć, czy dość starannie wytarłam stolik z laki, który wyciągało się dla specjalnych gości. Cała reszta naszych mebli była wykonana ze starego, sfatygowanego plastiku. Prababka przywiozła czarno-czerwony stolik i pasujące do niego jedwabne poduszki, kiedy wyemigrowała na Jinju, a mama chciała, żebym wyciągnęła go dla jakiegoś paskudnego typa, który uważał, że Jun zrobił coś złego!
Śledczy uniósł brwi i popatrzył na mamę. Najeżyłam się. Na pewno uważał, że nie mamy nic wystarczająco dobrego, by go poczęstować! Pewnie, że nie mieliśmy, ale z jakichś powodów mama go zaprosiła, co znaczyło, że teraz był gościem i musieliśmy traktować go uprzejmie.
– Zostanę na posiłek – oznajmił, jakby to on wyświadczał nam uprzejmość. – Będzie okazja porozmawiać o całej sprawie.
– Min – powiedziała mama z westchnieniem – przygotuj stół. Wiesz który.
– Dobrze, mamo – odparłam. Mama miała oczywiście na myśli ten ładny stolik, ale mnie przyszedł do głowy lepszy pomysł, zwłaszcza że nie mogłam się już doczekać, co jeszcze nasz gość ma do powiedzenia na temat Juna.
Żeby dotrzeć do jadalni, która przylegała do kuchni, musiałam minąć sypialnię, gdzie moje cztery ciotki ciągle jeszcze wylegiwały się w łóżku. „Przywilej wieku”, mówiły, komentując to, jak długo śpią. Oczywiście gdybym to ja spróbowała tak się lenić, dostałabym po głowie – nie boleśnie, oczywiście, ale i tak byłoby to irytujące.
W kuchni wyjęłam z szafek i szuflad zastawę: pałeczki oraz miseczki na ryż, zupę i dodatki, zwane banchan, takie jak kiełki fasoli czy kimchi – pikantna kiszona kapusta. Wzięłam też prawdziwy ryż, importowany spoza planety. Jedliśmy go tylko przy specjalnych okazjach, ponieważ jego uprawa wymagała za dużo wody – zdecydowanie więcej niż rosnącego na miejscu łamliwego, genetycznie modyfikowanego ziarna. Po chwili zastanowienia dodałam jeszcze trochę nieco elegantszego jedzenia i napojów, które trzymaliśmy na świąteczne dni: miodowe ciasteczka i poncz z cynamonem i imbirem. Szykując to wszystko, starałam się podsłuchiwać, o czym mama rozmawia z nieznajomym, ale mówili zbyt cicho, bym była w stanie usłyszeć.
– Już prawie gotowe, mamo! – zawołałam, żeby dać jej znać, że może wprowadzić gościa.
Następnie skupiłam się, myśląc o kątach prostych, kwadratach i liniach. O gładkiej, wypolerowanej, czarno-czerwonej powierzchni lakowego stolika. Jeżeli miałam przybrać postać stołu, musiałam wyglądać lepiej niż prawdziwy mebel.
Czar wirował i falował wokół mnie. Moja postać rozmyła się, a potem zestaliła ponownie w formie niewysokiego stolika. Teraz oczywiście nie mogłam ustawić na stole naczyń – mama będzie musiała sama się tym zająć. Ja natomiast, choć pokój widziałam tylko jako rozmazane odbicie w wypolerowanej powierzchni, słyszałam wszystko znakomicie.
Większość lisów używa zmiany postaci tylko po to, by w zwykłych społecznościach uchodzić za ludzi. Moją naturalną formą, której nie używałam od wczesnego dzieciństwa, była postać rudego lisa. Miałam tylko jeden ogon – nie dziewięć, jak te najpotężniejsze i najstarsze z lisich duchów. Nawet prababka, zanim umarła kilka lat temu, miała w lisiej postaci tylko trzy ogony. Kiedy ciotki opowiadały nam historie o magii i nadnaturalnych istotach, zawsze ostrzegały przed zmienianiem się w przedmioty. Bardzo łatwo można wtedy – ostrzegały – wpaść w odrętwienie i zapomnieć, jak przemienić się z powrotem w żywą istotę. Ja jednak potajemnie robiłam już takie eksperymenty i byłam pewna, że dam sobie radę.
Usłyszałam kroki. Mamę rozpoznałabym wszędzie – chodziła cichutko. Śledczy też szedł cicho… zbyt cicho, prawie jak drapieżnik. Jak lis.
– Gdzie się podziała pani córka? – zapytał.
Odbicie powiedziało mi, że mama spogląda na blat, na którym czekała zastawa.
– Proszę wybaczyć, ona jest bardzo nerwowa. Ostatnio ciągle się tak zachowuje.
No doprawdy, pomyślałam.
Mama zaczęła przenosić dania na moją powierzchnię. Jakoś radziłam sobie z dziwacznym uczuciem bycia meblem. Nawet jako stół miałam wyczulony węch – efekt uboczny bycia lisem. Intensywny zapach ponczu z cynamonem i imbirem na pewno sprawiłby, że pociekłaby mi ślinka, gdybym tylko była w ludzkiej postaci. Niestety dobry węch nie zawsze jest błogosławieństwem. Wyczuwałam, że kiszone warzywa zaczynały się psuć. Gość na pewno też to zauważy.
Stuk, stuk, stuk, stukały talerze i miski, kiedy trafiały na moją powierzchnię. Mama na pewno nie stawiała ich z trzaskiem, ale i tak odgłosy wydawały mi się głośne. Następnie rozłożyła na podłodze poduszki dla siebie i śledczego, żeby mogli usiąść.
Nagle zakręciło mi się w nosie – wyjątkowo dziwaczne uczucie, kiedy jest się stołem! Ale to nie była wina mojego własnego Czaru…
Mama?
Skupiłam się, by lepiej zrozumieć, co knuła. Miałam rację – dalej używała Czaru! Na dodatek tym razem nie robiła tego, żeby wydać się lepiej ubrana. Skupiała się na śledczym, który ciągle się nie przedstawił. Usiłowała go sprowokować, by się odsłonił, i używała przy tym magii, po którą, jak mi powtarzała, żaden uczciwy lis nie sięgnie. Odczułam mocniejsze mrowienie, choć Czar nie był skierowany na mnie.
Aż zadygotałam ze złości. Kilka stojących na mojej powierzchni naczyń szczęknęło. Śledczy zamarł w pół ruchu – właśnie sięgał po pałeczki.
– Co to było? – zapytał.
– Może lekki wstrząs gruntu – odparła mama po chwili. – Czasem się tu zdarzają.
Czułam jej gniew, choć próbowała go ukryć przed gościem. Wiedziała, że tu jestem. Później z pewnością mi się oberwie…
W dodatku śledczy raczej nie dał się nabrać na jej wyjaśnienia. Nasz rejon był stary i spokojny, żadnych wulkanów ani niczego w tym rodzaju. Pomyślałam, że muszę stonować reakcje.
– Musiał pan odbyć daleką podróż, żeby dotrzeć do nas, aż na Rubieże – odezwała się mama. – Niestety nie mogę pomóc w sprawie mojego syna. Służba w Siłach Kosmicznych była jego marzeniem… Wie pan, nie mogę sobie wyobrazić, żeby z niej zrezygnował.
– Pani Kim, pani córka coś ukrywa. – Ton śledczego był ostry. – Jeżeli nie pomoże mi pani ustalić, o co chodzi, będę musiał rozpocząć śledztwo w sprawie pani rodziny. Z mojego doświadczenia wynika, że każdy ma jakieś trupy w szafach, nawet w miejscach takich jak Jinju.
Nie powiedział nic więcej. Nie mogłam mu pozwolić zastraszać mojej mamy! Zwłaszcza że moja rodzina naprawdę miała sekret, którego nie mogliśmy ujawnić.
Zmiana postaci na ludzką na moment mnie otumaniła. Strząsnęłam z pleców naczynia, ale nie przyszło mi do głowy, że poparzy mnie gorąca zupa wylewająca się z misek. Wrzasnęłam. Miotałam się, a kolejne naczynia spadały ze mnie i tłukły się na podłodze. Nie uwolnię się od sprzątania kuchni do końca życia, pomyślałam.
– Min! – krzyknęła mama. Spróbowała złapać mnie za ramię i wyprowadzić z pomieszczenia. Wymknęłam się jej, rzuciłam w śledczego skorupą naczynia i cofnęłam się. Nie chciałam podchodzić za blisko – był ode mnie dużo większy i łatwo byłoby mu mnie obezwładnić. Jednak nie zamierzałam uciekać i zostawiać mamy na jego łasce!
Mama po raz kolejny spróbowała mnie złapać.
– Min, nie w ten sposób! – powiedziała nerwowo. – Pozwól mi to załatwić.
Było już za późno. Śledczy spojrzał mi w oczy.
– Lisy! – syknął. Jego wzrok nabrał twardego i zawziętego wyrazu, jak oczy drapieżnika. Nawet z kimchi na głowie i sosem ściekającym po nosie wyglądał groźnie. Czułam jego narastający gniew.
– To po to im był ten kadet! – krzyknął.
Zanim zdążyłam zareagować, złapał mnie za gardło. Musiałam walczyć o oddech. Moje paznokcie stały się szponami, które wbiły się desperacko w jego palce.
– Proszę – powiedziała cicho i szybko mama. – Zmuszę ją, żeby wyznała panu wszystko, tylko proszę ją puścić.
– Pani nie bardzo może ze mną negocjować, pani Kim – odparł śledczy. – Wie pani, jak to będzie wyglądać? Jeden z was, lisów, wstąpił do armii tylko po to, żeby zaraz zdezerterować. Proszę sobie wyobrazić, jakiej paranoi dostanie miejscowa ludność, kiedy się dowie, że każdy sąsiad może być przebranym lisem. Nie mam wyjścia, muszę poinformować lokalne władze o waszej obecności.
Sięgnął do kieszeni płaszcza i zacisnął dłoń na jakimś błyszczącym przedmiocie.
Spanikowałam, bo pomyślałam, że sięga po blaster. Zmieniłam się w najcięższy blok metalu, jaki byłam w stanie sobie wyobrazić. Grawitacja ściągnęła mnie wprost na nogę śledczego. Mama kichnęła w odpowiedzi na użytą przeze mnie magię zmiany kształtu. Śledczy nie krzyknął, ba, nawet nie jęknął. To mnie najbardziej wystraszyło.
Te nagłe zmiany były wyczerpujące, ale nie miałam wyboru. Świat zawirował mi przed oczyma, kiedy z powrotem przybrałam ludzką postać. Ubrania były za ciasne w łokciach i kolanach – pomyliłam się w ocenie rozmiaru.
Mężczyzna, poszarzały na twarzy, pochylił się, by obejrzeć swoją stopę. Zanim się wyprostował, porwałam patelnię i z całej siły uderzyłam go w głowę. Upadł na podłogę, nawet nie jęknąwszy.3
Wtedy już wszystkie ciotki się zbudziły, a mama musiała wyjaśnić im sytuację. Najstarsza z nich oczywiście narzekała, że została wyrwana ze snu. Nawet ona musiała jednak przyznać, że mamy kłopoty.
Mama i dwie najsilniejsze ciotki wywlekły nieprzytomnego śledczego do salonu. Odwróciłam wzrok; czułam się winna, że sprowadziłam na nas kłopoty, choć odgłos jego głowy obijającej się o próg – stuk, stuk, stuk – dał mi mściwą satysfakcję. Mama i ciotki położyły go na narzucie, jakby miały zamiar otoczyć go opieką i przywrócić do zdrowia. Trzeba będzie potem uprać narzutę. Mogłam podejrzewać, na kogo spadnie to zadanie.
Mama wzięła mnie na bok, kiedy reszta rodziny zajmowała się śledczym. Jej gniew miał gorzki, ostry zapach.
– Tyle razy ci powtarzałam, że użycie naszej magii ściągnie na nas kłopoty! – powiedziała. – Na dodatek musiałaś zaatakować tego człowieka! Byłabym go spławiła i nawet by się nie zorientował!
Ugryzłam się w język, żeby jej nie zarzucić, że sama używała lisich mocy. Wbiłam tylko wzrok w podłogę i wymamrotałam:
– Tak, mamusiu.
– Idź, posprzątaj w jadalni – zakomenderowała mama po chwili znaczącej ciszy. – Później wrócimy do tej sprawy.
Znałam ten ponury ton, więc nawet się nie kłóciłam. Gotując się ze złości, poszłam do jadalni i wzięłam starą szmatę. Kiedyś pożyczaliśmy robota sprzątającego od sąsiadów, ale zepsuł się w zeszłym roku. Brakowało mi go prawie tak samo jak brata – niezależnie od kłopotów, w jakie ten ostatni się wpakował.
Podczas gdy ja szorowałam na kolanach podłogę, mama i ciotki odbywały w salonie naradę wojenną.
– Nie możemy go tak po prostu zabić. Nawet jeżeli to on nam groził, wina i tak spadnie na nas – powiedziała ciotka Areum, której nie lubiłam najbardziej, mama Bory. Tym razem jednak musiałam się z nią zgodzić.
– Ale nie możemy też oddać Min w ręce władz! – warknęła mama.
Tyle dobrze, pomyślałam.
Kiedy usiłowałam podsłuchać resztę rozmowy, Bora i jej młodszy brat wleźli do jadalni i przyglądali się rozrzuconym po podłodze marynowanym liściom.
– Ej – odezwała się Bora ściszonym głosem – czy ty się wściekłaś i rozrzuciłaś nasze jedzenie? I czemu w salonie leży truposz?
– Gość żyje, jest tylko nieprzytomny – odparłam.
– Skąd wiesz?
– Słuchaj – powiedziałam pojednawczo, nie chcąc się kłócić. – Muszę tu posprzątać. Możecie stanąć tam? – Machnęłam ręką w kierunku kąta jadalni.
Manshik grzecznie podreptał do kąta. W odróżnieniu od siostry on jest w porządku. To jedyny chłopiec wśród mojego kuzynostwa. Większość lisów wybiera żeńską postać, jak mama i ciotki, bo taka jest tradycja. Manshik jednak wolał był chłopakiem, bo chciał być jak Jun, i nikt w rodzinie nie miał z tym problemu.
– Ale serio. – Bora zagrodziła mi drogę, kiedy usiłowałam zetrzeć z podłogi resztki rozlanego ponczu. – Co się dzieje?
Nie dałaby mi spokoju, więc wyjaśniłam jej całą sprawę.
– Nie wierzę, że chciałaś podać śledczemu to paskudztwo – oświadczyła Bora, krzywiąc się i pokazując na marynowane liście, tak jakby to był największy problem. – Nikt poza nami tego nie jada!
– Żarcie to żarcie. – Wzruszyłam ramionami. Co mam zrobić, żeby ona sobie poszła? Mama i ciotki dyskutowały o moim losie i o tym, co zrobić ze śledczym, a ja nic nie słyszałam, bo Bora mi zawracała głowę! Zabrałam się do szorowania podłogi. Może jeżeli będę ją ignorować dostatecznie długo, znudzi się i sobie pójdzie?
– …dać znać lokalnym urzędnikom – mówiła ciotka Areum. – Na pewno zrozumieją, że…
– Ej! – Bora kopnęła w miskę, żeby zwrócić moją uwagę. Miska zostawiła tłusty ślad na kawałku podłogi, który już umyłam. – Min, przestań mnie olewać!
Straciłam cierpliwość i rzuciłam w nią brudną szmatą. Wrzasnęła, jakbym ją oparzyła. Manshik podbiegł do niej i pociągnął ją za rękaw – on nie znosi, kiedy ludzie się kłócą. Zrobiłam do nich groźną minę i chłopiec pobladł ze strachu.
W drzwiach stanęła mama.
– Na litość boską, co tu się… – Obrzuciła spojrzeniem Borę, po czym podeszła i zdjęła szmatę z jej twarzy. – Min? – powiedziała.
– Bora mi przeszkadzała, kiedy…
– Nie obchodzi mnie to – przerwała mi mama. – Min, sytuacja jest naprawdę poważna. Proszę cię, przynajmniej raz zrób to, co ci mówię, bez kombinowania i sztuczek.
Trzymałam ręce opuszczone, choć tak naprawdę miałam ochotę zacisnąć je w pięści. Przybrałam najpokorniejszy wyraz twarzy, na jaki mnie było stać.
– Przepraszam, mamo. Już wracam do pracy.
– Czeka nas jeszcze dłuższa rozmowa, kiedy już wymyślimy, jak chronić naszą rodzinę – dodała mama, patrząc na mnie surowo. – Zaczniemy od tego, że nie umiesz słuchać poleceń. Manshiku, Boro, na was czeka praca pod kopułą hydroponiczną!
Kuzyni mieli dość rozsądku, żeby nie kłócić się z mamą, kiedy była w takim nastroju. Ukłonili się i wybiegli.
– Seonmi! – jedna z ciotek zawołała mamę po imieniu. – Chodź tu do nas. Niech dzieciaki same załatwią sprawy między sobą, my tu mamy dość własnych kłopotów!
A ciotka Areum dodała:
– Z twojej córki zrobił się kawał łobuza, od kiedy…
Najstarsza z ciotek ją uciszyła, jednak wiedziałam, jak to zdanie miało się skończyć: „od kiedy Jun wyjechał”. Czułam gorycz w ustach, ale milczałam. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, było ponowne ściąganie na siebie uwagi dorosłych.
Mama wręczyła mi szmatę. Uśmiechnęłam się sztucznie i zaczęłam sprzątać z ostentacyjną starannością. Teraz byłam zła, że podczas walki ze śledczym zmarnowałam tyle jedzenia. Pomijając liście, wyjęłam wszystkie nasze najlepsze produkty, bo mama chciałaby zrobić wrażenie na gościu. Nigdy nie mieliśmy ich dużo, a ja je zniszczyłam.
Przynajmniej teraz kiedy Bora i jej brat sobie poszli, mogłam z powrotem skupić się na podsłuchiwaniu.
– Nie możemy podać mu żadnych środków wywołujących zapomnienie! – jęknęła najstarsza ciotka. – To jeszcze gorsze wykroczenie niż użycie Czaru! Co za pech, że ten śledczy przyszedł do nas do domu!
– Serio? – wtrąciła się ciotka Areum. – Spodziewasz się, że lokalny szpital wykryje takie wyszukane trucizny?
– Bardziej martwię się o to, w co wpakował się Jun – oznajmiła mama. Zniżyła głos do szeptu. – Ten człowiek najwyraźniej uważał lisią naturę Juna za rzecz nie bez znaczenia. Powiedział, że właśnie dlatego był im potrzebny jako kadet. Że zrekrutowano go specjalnie ze względu na jego moce. To coś więcej niż zwykła nieufność wobec nas.
– Szkoda, że nie możemy go tu trzymać spętanego Czarem – powiedziała ciotka Areum.
Omal nie upuściłam niesionej do zlewu miski, kiedy wyobraziłam sobie surowego śledczego chodzącego za ciotką z pokornym uśmiechem i robiącego wszystko, co się mu każe – może nawet zastępującego mnie przy niektórych obowiązkach. Rzeczywiście szkoda.
– Niestety. Ktoś na pewno zauważyłby jego zniknięcie i zaczęłyby się poszukiwania – odparła mama.
Kiedy ja płukałam i wykręcałam szmatę, mama i ciotki kłóciły się o sens dawania łapówki. Mama, co łatwo było przewidzieć, była przeciw, podczas gdy najstarsza ciotka i ciocia Areum przekonywały, że łapówka rozwiąże problem. Wyrwało im się, że mają zachomikowane trochę jadeitów – międzygwiezdnych żetonów o wartości większej niż nasza planetarna waluta – i że ukryły je w starej komodzie w składziku. Powinnam była się domyślić, że ten mebel ma podwójne dno.
Podczas gdy one debatowały, którego z lokalnych urzędników dałoby się przekupstwem przekonać do pomocy, ja zastanawiałam się nad śledczym. Teraz na pewno nie uda mi się wyciągnąć z niego więcej informacji o moim bracie i jego zniknięciu. A zatem co takiego Jun próbował mi powiedzieć w tym liście?
Na chwilę przerwałam sprzątanie i przysłuchiwałam się odgłosom z salonu. Mama ani ciotki najwyraźniej nie zwróciły uwagi na panującą w jadalni ciszę. Jeżeli mam szczęście, są tak zajęte swoimi sprawami, że nawet nie zauważą, kiedy się wymknę, pomyślałam.
Na paluszkach wyszłam na zewnątrz i zajrzałam przez okienko do kopuły hydroponicznej. Bora zagoniła brata i resztę kuzynostwa do środka. Doskonale. Będę mieć chwilę spokoju na przemyślenie sytuacji.
W innych okolicznościach chętnie poszłabym z nimi popracować w ogrodzie, wśród jasnej zieleni roślin uprawnych. Na zewnątrz, w pylistym powietrzu Jinju, radziły sobie kiepsko; jedynie krzewy o fioletowych liściach i niskie drzewka rosły nieco lepiej. Teraz jednak nie mogłam sobie pozwolić na spokojne zajęcie się dobrze znaną pracą. Mama była na mnie wściekła – nie bez powodu – i musiałam coś wymyślić, żeby wyplątać i siebie, i resztę rodziny z tarapatów.
Po pierwsze, musiałam pozbyć się resztek jedzenia z włosów. Nasz dom miał soniczny prysznic, jeden dla wszystkich. Normalnie musiałabym poczekać na swoją kolej, ale teraz, kiedy wszyscy robili coś innego, kabina była wolna. Prysznic często buczał, niezależnie od tego, ile razy próbowałam go naprawić. Na szczęście tym razem nie był zbyt głośny. Mama naprawdę nie musiała wiedzieć, że chwilowo uciekłam od swoich obowiązków.
Ledwie skończyłam przebierać się w czyste spodnie i tunikę, kiedy w drzwi prysznica zadudniły pięści Bory.
– Skończyłaś? Muszę umyć ręce!
Bądź dla niej miła, powtórzyłam sobie. Bora prawdopodobnie wyczuwała moją złość, tak jak ja czułam jej irytację. Lisom nie przychodzi łatwo oszukiwanie się nawzajem. Założyłam za ucho niesforne pasmo włosów i wyszłam spod prysznica.
– Nie umiesz się myć szybciej? – zapytała, marszcząc nos.
– Nie każdy jest taki zdolny jak ty – odpowiedziałam chłodno.
Bora prychnęła.
– Po prostu jesteś zazdrosna, że musisz czarować, żeby ładnie wyglądać.
Ostentacyjnie odwróciłam się do niej plecami.
– Nie masz nic do roboty? – zapytałam i ruszyłam do pralni, żeby zostawić tam brudne ubrania. Gdybym urodziła się dwa tygodnie wcześniej, to ja byłabym starsza i nie musiałabym znosić jej zachowania.
Bora poszła za mną.
– Co za pech, że Jun narobił nam wszystkim takich kłopotów – powiedziała.
– Ta sprawa musi mieć drugie dno – odparowałam. – Śledczy na pewno ukrył przed nami część szczegółów, żeby nas przyłapać na kłamstwie.
Zignorowała moją odpowiedź, jak zwykle.
– A ty wcale nie jesteś lepsza – dodała. – Coś ty sobie wyobrażała? Tak zaatakować gościa!
– Myślałam, że sięga po broń! Zrobiłabyś to samo na moim miejscu!
Normalnie Bora wypominałaby mi moją porywczą decyzję jeszcze przez dłuższy czas, ale teraz uczepiła się mojego brata.
– Jun zawsze tyle gadał o tym, jak awansuje w wojsku i znajdzie sprzymierzeńców, którzy pomogą mu poprawić sytuację na Jinju. A co zrobił? Uciekł i zhańbił całą rodzinę.
Bora i ja nigdy się nie dogadywałyśmy, ale ona i Jun chętnie spędzali razem czas. Po raz pierwszy zadałam sobie pytanie, czy Bora, mimo tych wszystkich złośliwości, nie tęskni za nim tak samo jak ja.
– Jestem pewna, że to tylko nieporozumienie – oświadczyłam.
Musiało tak być. Jun i ja często wykradaliśmy się nocą na zewnątrz, by wpatrywać się w niebo usiane księżycami i gwiazdami jak klejnotami. Leżeliśmy razem na ziemi, rozmawiając o tym, jak będziemy służyć na krążowniku Sił Kosmicznych, jak odwiedzimy wszystkie tysiąc światów Ligi. W przeciwieństwie do mnie Jun był posłuszny i zawsze szanował zasady.
– Śledczy wydawał się przekonany, że Jun ruszył szukać Smoczej Perły – kontynuowałam. – Ale mój brat nie jest zdrajcą. Nie nadaje się na pirata ani przemytnika.
– Założysz się? – Na twarzy Bory pojawił się chytry uśmieszek.
Usłyszałyśmy kroki. Bez słowa wślizgnęłyśmy się do sąsiedniego pokoju i schowały za drzwiami, czekając, aż idący nas minie.
Kiedy kroki ucichły, Bora szepnęła:
– Jeżeli Jun wróci w ciągu roku, będę wykonywać za ciebie obowiązki domowe przez najbliższych sześć miesięcy.
Jasne. Już to widzę. Na pewno znalazłaby jakiś sposób, żeby się wyłgać z umowy.
Niemniej nie mogłam się oprzeć pokusie, zwłaszcza że wiedziałam – wiedziałam! – że mój brat został fałszywie oskarżony. Cóż, wystarczy mi satysfakcja, że Bora nie miała racji.
– A jeśli nie wróci? – zapytałam szeptem.
– Ty weźmiesz moją robotę.
Wyciągnęłam rękę. Bora położyła na niej swoją, przykładając dłoń do dłoni.
– Zakład stoi – powiedziałam.
Bora skinęła głową.
– Szykuj się na mnóstwo okazji do mycia toalety, Min! – ostrzegła mnie, po czym wymknęła się z pomieszczenia, nie zamykając za sobą drzwi.
Ha. Mycie toalety mnie obrzydzało, ale nie było ciężkie. Co innego ekofiltry w uprawie hydroponicznej. Gdyby uległy awarii, głodowalibyśmy albo, co gorsza, jedli paskudne, przeterminowane racje żywnościowe, póki nie dotarłby do nas prawdziwy ekotechnik i nie naprawił systemu. Czyszczenie filtrów zawsze spadało na mnie, bo jako jedyna sobie z nimi radzę. Mama mówiła, że odziedziczyłam talent po ojcu. Kiedy byłam mała, namawiał mnie do wspólnej pracy, a ja bardzo to lubiłam. Byłam dumna z moich technicznych uzdolnień, ale czasami, kiedy mama przyglądała się, jak używam narzędzi taty, widziałam, że jest smutna.
Nawet jeżeli wygram zakład z Borą, i tak cała techniczna robota spadnie na mnie. Na pewno nie mogłam polegać na niej, jeśli chodzi o ekofiltry. Nie miałam wątpliwości, że o tym pamiętała, kiedy proponowała ten zakład.
Z korytarza dobiegł mnie fragment rozmowy, przerywając tok moich myśli.
– …wysłać Min do wioski Jaebi. – Głos najstarszej ciotki brzmiał bardzo zdecydowanie. – Ciągle mamy tam trochę przyjaciół. Nie będą mogli jej aresztować, jeśli jej nie znajdą, a Jaebi jest tak daleko, że nikt się tam nie wybierze z własnej woli.
Za nic w świecie nie dam się odesłać do jakichś znajomych rodziny, o których w życiu nie słyszałam! Zadrżałam na samą myśl. Było jednak oczywiste, że po tym, co zrobiłam, nie mogę też zostać w domu.
To plus złośliwe uwagi Bory o Junie sprawiły, że podjęłam decyzję. Pojadę szukać brata. Ktoś go musi wytropić, a ja jestem do tego najlepsza. Uniknę dzięki temu wygnania w jakieś paskudne i odludne miejsce. Co najlepsze, jeżeli zniknę, rodzina będzie mogła zrzucić na mnie i moją lisią magię winę za wszystko, co się stało ze śledczym, i w ten sposób uniknąć kary. Byłam pewna, że sprytne ciotki wymyślą jakiś sposób przekonania lokalnych władz, żeby nie ujawniły naszej tożsamości.
Wślizgnęłam się do komórki, w której my, dzieciaki, trzymałyśmy nasze rzeczy. Jako druga co do starszeństwa dostałam drugą półkę od góry. Trzymałam tam nieliczne należące do mnie przedmioty: sprane ubrania, starannie poskładane według instrukcji mamy, maskę przeciwpyłową z dodatkowymi filtrami, stary wiblet, którym musiałam dzielić się z innymi na każde żądanie, oraz połatany plecak, który ciotka Areum chciała wyrzucić, ale go od niej wybłagałam.
Była tam jeszcze jedna rzecz: namalowany na jasnym jedwabiu pędzelkiem i tuszem portret mamy, taty, Juna i mnie jako niemowlęcia. Materiał miał tylko niedużą plamę w lewym dolnym rogu. Próbowałam ją usunąć, ale nie chciałam ryzykować uszkodzenia rysunku. Gdyby nie ten portret, który Jun zostawił pod moją opieką, w ogóle nie pamiętałabym twarzy ojca. Jun i ja odziedziczyliśmy po nim badawcze spojrzenie i wąski podbródek. Ja odziedziczyłam podobny do mamy uśmiech – który prawie nigdy nie gościł już na jej twarzy. Na portrecie miała lekko rozbawioną minę, jakby próbowała nie śmiać się z czegoś, co ktoś z nas właśnie powiedział. Wszyscy czworo nosiliśmy odświętne stroje; wyobrażałam sobie ich żywe kolory i hafty. Te ostatnie twórca zasygnalizował za pomocą stylizowanych kropelek atramentu. Nie miałam nic równie eleganckiego od śmierci taty.
Zwinęłam jedwab i włożyłam go do starej tuby z zielonego plastiku. Ten portret zasługiwał na lepsze miejsce. Kiedyś wyobrażałam sobie, że kupuję dla niego pudełko z importowanej kości mgielnej albo drzewa piaskowego, ale pieniądze trzeba było oszczędzać na ważniejsze rzeczy. Plastikowa tuba chroniła obraz wystarczająco.
Wzięłam plecak i włożyłam do niego moje rzeczy. Oczywiście mogłam wyczarować sobie ekwipunek, ale podtrzymywanie iluzji wymagało dużego wysiłku i dobrej pamięci do szczegółów. Zostawiłam tę opcję na sytuacje, kiedy nie będzie innego wyjścia. Schowałam maskę i filtry do przedniej kieszeni, a tubę z portretem wcisnęłam między poskładane spodnie. Zarzuciłam plecak na ramię i na paluszkach ruszyłam w kierunku spiżarni. To będzie ta trudniejsza część. Mama i ciotki ciągle rozmawiały na tyle głośno, że je słyszałam, choć z tej odległości trudno było rozróżnić słowa. Nie znaczy to, że nie usłyszą, jak grzebię w komodzie. Będę musiała poruszać się cicho.
– Min? – odezwał się cichy głosik za moimi plecami.
Byłam tak zajęta dorosłymi, że nie zauważyłam, kiedy Manshik wyłonił się zza rogu z koszem pełnym prania. Postanowiłam przejąć inicjatywę, zanim zapyta mnie, po co mi plecak. Pokazałam mu gestem, że ma iść za mną do pokoju.
– Nie miałeś przypadkiem zrobić tego wcześniej? – zapytałam cicho.
Mogłam mieć rację, ale nie musiałam. Znałam jednak Manshika, a do tego on był na tyle mały, że łatwo dawał się wprawić w zakłopotanie.
Dziś jednak nie miałam szczęścia.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał, marszcząc brwi.
– Oczywiście, że nie – skłamałam. – Zabrałeś kosz, więc użyłam plecaka, żeby zapakować brudne ubrania i zanieść je do pralni.
Wyciągnął do mnie kosz. Bogowie, chrońcie mnie przed pomocnymi małymi kuzynami.
Uśmiechnęłam się najszczerzej, jak umiałam, i włożyłam część ubrań do kosza, celowo je przy tym gniotąc.
– Dziękuję ci – powiedziałam, starając się nie zabrzmieć sarkastycznie. – Muszę sprawdzić filtry powietrza, okej? Chwilę mi to zajmie.
Manshik się skrzywił.
– Twoja mama jest bardzo zła.
– Przyjdzie i na mnie nakrzyczy, kiedy będzie gotowa. A teraz leć i załatw, co trzeba, z tym praniem.
Kiedy odszedł, popatrzyłam na półpusty plecak i westchnęłam.
Przynajmniej nikt mi nie przeszkodził, kiedy zaczęłam przeszukiwać komodę. Ostrożnie otwarłam fałszywe dno. Zdumiała mnie ilość zgromadzonych zasobów. Naprawdę mogliśmy przez te wszystkie lata żyć trochę mniej skromnie!
Teraz jednak byłam wdzięczna, że ciotki są takie oszczędne. Czułam się okropnie, okradając rodzinę, ale potrzebowałam trochę jadeitów. Lisia magia nie bardzo nadaje się do tworzenia pieniędzy – fałszywe monety i inne cenne rzeczy znikają zaraz po tym, jak opuszczają nasze ręce. A ja musiałam być gotowa do długiej podróży.
Nagle się zawahałam. A jeżeli rodzina będzie musiała dać komuś łapówkę, żeby nie mieć kłopotów? Nie wiadomo, ile jadeitów będą potrzebować. Ostatecznie wzięłam tylko kilka garstek.
Plecak wydawał mi się cięższy z każdym krokiem, jaki robiłam ku tylnym drzwiom. Nigdy wcześniej nie leciałam, a szykowałam się do podróży ku gwiazdom. Ale czy miałam wyjście? Nie chciałam iść do więzienia ani dać się wysłać do jakiejś zabitej dechami dziury. Co więcej, Jun mnie potrzebował.
Kiedy wyszłam z domu, już się za siebie nie oglądałam.