Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śniadanie z Arsenem - ebook

Data wydania:
26 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Śniadanie z Arsenem - ebook

Gorący romans to dopiero początek tej porywającej historii!

Przygotujcie się na chwilę śmiechu, dreszcz napięcia i wiele wzruszeń. Dilerka Emocji powraca z kolejną komedią romantyczną, która podbije wasze serca.

On jest sprytnym złodziejem, którego urokowi trudno się oprzeć.

Ona wie, że jego powrót oznacza same kłopoty.

Lina to nieco roztrzepana, pełna ciepła dziewczyna, która każdego dnia próbuje okiełznać chaos wkradający się w jej życie. Niechętnie przyznaje, że wciąż nosi w sercu ślad namiętnej miłości, po której zostało jej więcej niż wyłącznie wspomnienia…

Chris to sprytny złodziej, dla którego od honoru ważniejsza jest tylko rodzina. Zadziorny chłopak zupełnie nie pasuje do sielskiego, spokojnego miasteczka. Skoro już się tu zjawił, musi mieć ważną misję do wypełnienia. Nie spodziewa się, że w zostawionej przed laty Gołdapi czeka na niego więcej niż jedno poważne wyzwanie.

Gdy po długiej nieobecności, nieprzewidywalny i zabójczo przystojny Włoch znów staje w drzwiach Liny, dziewczyna czuje, że czekają ją kłopoty. Co się stanie, kiedy jej największa tajemnica ujrzy światło dzienne? Czy ich ogniste charaktery da się pogodzić, a stracona miłość będzie miała szansę rozkwitnąć na nowo?

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8251-104-8
Rozmiar pliku: 878 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Kiedy bracia przysłali mi wiadomość, że będą w Gołdapi, bo Jacek zamierza się oświadczyć, wiedziałem, że muszę tam przyjechać. A kiedy już dowiedziałem się tego, czego się dowiedziałem, zdałem sobie sprawę, że to jakiś zbieg cholernych okoliczności. Ale tak właśnie musiało być. Wczoraj urządziliśmy wspólną kolację, aby uczcić zaręczyny mojego brata. Gdy przyjechałem nad jezioro i wszedłem do domku, Natalia i Eliza były w szoku. Oczywiście nie wiedziały, że spotkamy się w takich okolicznościach, i to właśnie tutaj. W sumie dla mnie to też było zaskoczenie. Ale nie mogłem się już doczekać, kiedy zobaczę rodzinę. Mimo że czułem się mocno związany z Kalabrią, tęskniłem za Jackiem i Maćkiem. To byli moi bracia, moja najbliższa rodzina, z którą przeżyłem tak wiele.

Kiedy dotarłem do domku, moi bracia i ich dziewczyny siedzieli na leżakach, jedli smakowicie pachnące mięsko i popijali piwo. Eliza akurat opowiadała, jak Jacek oświadczył się jej na łódce, a zaraz po tym złamał prawo, nielegalnie przepływając przez boje odgradzające Polskę od Rosji.

– A to raczej pasuje do wybryków Natalii – powiedziałem spokojnie, a całe towarzystwo drgnęło, zaskoczone.

– Jezu! – krzyknęła Natalia, patrząc na mnie.

– To tylko ja, ale dziękuję, szwagierko! – Uśmiechnąłem się.

– Bracie! – Maciej zerwał się z leżaka.

Zaraz dołączył do niego także Jacek.

– Ale numer! Miałeś dać znać!

– Daj buziaka!

– Cześć, Krzyś!

Otoczyli mnie, ściskali, dziewczyny wycałowały, a ja poczułem ciepło w moim schłodzonym sercu. Rodzina. Miałem ją też tutaj. To było dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego.

Po szalonym przywitaniu, gratulacjach i uściskach zostałem nakarmiony i napojony zimnym piwkiem. Potem poszliśmy nad jezioro. Kiedyś bardzo lubiłem tutaj przychodzić. Byłem ciekaw, czy ona… czy ona nadal tu wpada i czy kiedy patrzy na wodę, widzi siebie i mnie, widzi to, co było pięć lat temu. Teraz jednak miałem inne zadanie do wykonania i wiedziałem, że gdy ją spotkam, będę musiał zadać jej wiele pytań, z których żadne nie wyda się jej miłe. Musiałem założyć twardy pancerz, aby nie dopuścić żadnych uczuć z przeszłości, bo z tym wiązało się tylko poczucie bezsilności. I słabość. A tego bardzo nie lubiłem.

Po powrocie znad wody siedzieliśmy na tarasie i patrzyliśmy na spokojną taflę jeziora Gołdap, przez które przechodzi granica polsko-rosyjska.

– Dziwnie wyglądasz z tymi jasnymi włoskami. Jak aniołek. – Maciej szturchnął mnie i podał zimnego heinekena.

– Musiałem się trochę zmienić. Wiesz, jak jest. Obecnie nazywam się Inge Olsen i jestem Szwedem, jakby kto pytał.

– Ha, ha, Szwed z Kalabrii. – Jacek mrugnął do mnie. – Nawet pasuje.

– Jestem kosmopolitą, odczep się. – Uśmiechnąłem się lekko. – A więc dwaj bracia Grazzowie zostali usidleni. Kto by pomyślał?

– No widzisz. Nie znasz dnia ani godziny. – Jacek spojrzał na Elizę, która siedziała na kocu niedaleko nas i zaśmiewała się z czegoś z żoną Maćka.

– No właśnie widzę. Na szczęście mnie to nie grozi.

– Jasne, my też tak mówiliśmy. – Maciej wskazał na dziewczyny palcem. – Mówię ci, to jest naprawdę świetna sprawa.

– Zapewne. Ale teraz mam inne rzeczy na głowie. – Spoważniałem.

– O co chodzi, Chris? – Jacek spojrzał na mnie z uwagą.

– Dostałem cynk. Chyba wiem, kto jest odpowiedzialny za atak na moją rodzinę – powiedziałem cicho.

Bracia zmarszczyli czoła i wpatrywali się we mnie z oczekiwaniem.

– W Kownie działa gangus o pseudonimie Jura. Nazywa się Dalius Jurgatis. Zarządza szajką, która zbiera kasę za przerzut nielegalnych imigrantów. Prawdopodobnie to oni zlecili zamach na mojego ojca, w którym zginęła Marija. Muszę to zbadać.

– Jasne, rozumiem. Ale nie ładuj się w żadne kłopoty. – Maciek wyglądał na zmartwionego.

– Spokojnie. Znasz mnie. Mam plan. – Popukałem się w skroń.

– Znam. I właśnie dlatego się martwię. – Maciej westchnął.

– Zostaniemy tutaj przez trzy tygodnie. Pomożemy ci. – Jacek patrzył na mnie poważnym wzrokiem

– Wy zajmijcie się swoimi kobietami. – Pokręciłem głową. – Macie co robić. – Mrugnąłem do braci.

– Kobietami też się zajmiemy, bez obaw. – Jacek wyszczerzył się w uśmiechu. – Ale nie myśl sobie, że pozwolimy, żeby jakiś frajer, który podniósł rękę na naszą familię, nie poniósł konsekwencji. Nie ma mowy, Chris.

Westchnąłem.

Znałem Jacka i Macieja. Byli tacy jak ja. Rodzina była dla nich wszystkim.

Nie chciałem jednak, aby brali w tym udział. Na razie sam nie mogłem uwierzyć w to, czego się dowiedziałem. Nie mogłem powiedzieć braciom, że wraz z Daliusem byłem w tajnej jednostce komandosów, ukrytej w lasach Gołdapi. I że kochałem pewną piękną i zabawną dziewczynę o oczach czarnych jak obsydian. I że ta dziewczyna nazywała się Lina Jurgatis. I była siostrą mojego przyjaciela. Przyjaciela, który maczał palce w zamachu na moją rodzinę.

Tego nie mogłem im powiedzieć.

Nie w tej chwili.

Ale jeszcze bardziej nie mogłem tego wybaczyć.

I zapomnieć.

Bo byłem synem kalabryjskiego bossa. Byłem Chris Conti.

I rodzina była dla mnie wszystkim.

Wszystkim!

A zemsta zawsze miała bardzo słodki smak.ROZDZIAŁ 1

ZAYN&Sia, _Dusk Till Dawn_

Ukrywanie się miałem we krwi. Nie stanowiły dla mnie problemu przybieranie innej tożsamości, zmiana wyglądu, wtapianie się w tłum albo wyróżnianie tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę określonych osób. Byłem dzieckiem ziemi niczyjej i do nikogo nie należałem. Oprócz rodziny, ale wszystko, co robiłem, było właśnie dla niej. Moi bracia i familia to jedyne, co się dla mnie liczyło. Kiedyś… była też pewna dziewczyna, ale to przeszłość, którą ukryłem bardzo głęboko. Wiedziałem, że uczucia to słabość, doświadczyłem tego i nie zamierzałem powtórzyć tej cholernej lekcji, przez którą czułem się znokautowany i odsłonięty.

Po latach wróciłem do Gołdapi, by przycisnąć Linę, otrzymać od niej niezbędne informacje, rozprawić się z jej bratem i wrócić do Kalabrii. Byłem to winien mojej familii. I sobie samemu. Chociaż tak naprawdę nie chciałem wierzyć, że ta dziewczyna może mieć cokolwiek wspólnego z tymi chorymi rzeczami, które dotknęły moją rodzinę, to zdawałem sobie sprawę, że muszę zakopać głęboko własne uczucia i nigdy ich nie odsłaniać. Bo to słabość, a ja nie mogłem być słaby. I nie zamierzałem.

Teraz spędzałem czas z moimi braćmi i ich dziewczynami i to było naprawdę dobre. Tęskniłem za tak beztroskimi momentami, kiedy nie muszę martwić się o najbliższych, zobowiązania i tradycję. Było ich tak mało. Kiedyś… ona, ta dziewczyna, potrafiła wszystko obrócić w żart. Nieustannie mnie rozbawiała, była niczym balsam łagodzący wszystko to, co drażniło i bolało. Poza tym jej optymistyczna natura i dziwna potrzeba, a właściwie nawyk, dostrzegania w każdym i wszędzie pozytywów oraz dobra bawiły mnie i rozczulały. Do tego dochodziła dziwna i zabawna maniera przekręcania polskich związków frazeologicznych, co sprawiało, że uwielbiałem jej słuchać. A teraz… teraz nie wierzyłem w dobro i w szczere intencje. I jej także już nie wierzyłem.

Nazajutrz po spotkaniu z Maciejem i Jackiem postanowiłem odwiedzić stare kąty. Najpierw pojechałem na rynek; zaparkowałem naprzeciwko punktu informacji turystycznej i wszedłem do cukierni kilka metrów dalej. Kiedy byłem tu ostatni raz, czyli pięć lat temu, prowadziła ją ruda Irena, która piekła przepyszne domowe ciasta i robiła prawdziwe włoskie espresso. Była dobrą duszą, pomagała Linie, która wynajmowała od niej piętro starej willi nieopodal Mazurskich Tężni Solankowych, blisko jeziora Gołdap. Zawsze mnie lubiła, chociaż to właśnie wobec Liny była opiekuńcza, traktowała ją jak córkę. Nie miała własnych dzieci, więc może dlatego wzięła pod swoje skrzydła młodą Litwinkę i pomogła jej stanąć na nogi. Zatrudniła ją w cukierni. A ja wpadłem tam kiedyś, zupełnie przypadkiem. I wykupiłem całą blachę pączków. Bo okazało się, że pracuje tam ta sama dziewczyna, którą poznałem wcześniej w klubie.

Chłopaki z oddziału mieli wtedy niezłą ucztę, a ja zacząłem często zaglądać do tej cukierni. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że kiepska ze mnie partia dla kobiety, która szuka swojego miejsca w życiu, i tak nie mogłem nic poradzić na to, że dziewczyna z długim ciemnym warkoczem i pięknymi czarnymi oczami śniła mi się po nocach. Nie zmieniło się to, nawet kiedy się okazało, że Lina jest siostrą mojego najlepszego kumpla z tajnej jednostki FreeCommando, do której przystąpiłem, żeby być jeszcze lepiej wyszkolonym żołnierzem, chroniącym swoją familię. A jeszcze później…

Nie, teraz nie zamierzałem zagłębiać się w rozmyślania o przeszłości. Miałem inne plany i zamierzałem je szybko wcielić w życie. Śmiało otworzyłem drzwi i wszedłem do znajomego wnętrza cukierni, w której czas jakby się zatrzymał w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wysokie szklane lady, wypełnione słodkościami i wypiekami, dwa małe drewniane stoliczki nakryte koronkowymi obrusami, a przy nich rzeźbione krzesła, na których można odpocząć i zjeść specjały pani Ireny. Grające cicho radio, z którego sączyły się przeboje sprzed lat. I sama pani Irena, nieco puszysta, rudowłosa, z nieodłącznym ostrym makijażem. Jedynym powiewem nowoczesności w tym archaicznym pomieszczeniu był elegancki chromowany ekspres do kawy. Od razu przykuł moją uwagę i zamarzyło mi się mocne espresso. A potem spojrzałem na właścicielkę. Na początku mnie nie poznała, w końcu nieco się zmieniłem, aby ukryć się przed władzami. Ale po chwili zobaczyłem w jej oczach błysk zrozumienia i – co mnie nieco zdziwiło – strach. A przecież ona była ostatnią osobą, która mogłaby się mnie obawiać.

– Dzień dobry, Irenko – powiedziałem, patrząc na nią poważnie.

– Krzyś? Boże!

– Wystarczy Krzyś. – Zaśmiałem się.

– Nie poznałam cię! – Wyszła zza lady; była niska, sięgała mi do ramienia.

Patrzyła już bez strachu, jednak wcześniejsza obawa w jej oczach dała mi do myślenia. Czy ona… także może coś wiedzieć? Dlaczego się mnie bała?

– Mała metamorfoza – mruknąłem. – Nadal parzysz tę pyszną kawę?

Irena uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały czujne.

– Zrobić ci? – zapytała.

– No pewnie. – Usiadłem na chybotliwym krześle i przez chwilę miałem wrażenie, że cofnąłem się w czasie i że za moment w drzwiach pojawi się dziewczyna z długim warkoczem. Jednocześnie nie miałem pojęcia, jak bym się zachował, gdyby naprawdę tak się stało. Przez ostatnich pięć lat często o niej myślałem i wspominałem chwile, które razem przeżyliśmy. Trwało to krótko, ale było niezwykle intensywne. A potem nagle ona nie chciała mnie już widzieć, drogi moje i jej brata się rozeszły, a ja wróciłem do Kalabrii, by spełniać swój obowiązek wobec rodziny. Nigdy jednak nie zapomniałem o uśmiechniętej Linie Jurgatis – jedynej kobiecie, przy której naprawdę potrafiłem się śmiać, a moje serce na powrót przypomniało sobie, że bije nie tylko po to, aby pompować krew. Lub napędzać nienawiść. Do wyboru.

– Co cię tutaj sprowadza? – Irena podała mi aromatyczne espresso.

Od razu poczułem się jak w kalabryjskim domu babci Conti. Dla niej kawa była podstawą każdego dnia. Mówiła, że jeśli człowiek nie lubi pić mocnej kawy, to znaczy, że sam jest słaby.

– Przyjechałem do starych znajomych – odpowiedziałem zdawkowo.

Nikt nie znał całej prawdy o mnie, oczywiście oprócz braci. Maciej był moim bratem przyrodnim, a Jacek jego kuzynem, ale i tak czuliśmy się jak najbliższa rodzina. Wychowywaliśmy się razem i nasze wspólne chwile w San Luce należą do moich najwspanialszych wspomnień.

– Myślałam, że… – Irena upiła łyk, zapewne po to, aby zyskać na czasie.

– Że co? – Wpatrywałem się w nią wzrokiem, z którego zapewne nie mogła nic wyczytać.

Byłem mistrzem w ukrywaniu uczuć. Uczucia to słabość, pokazują zbyt wiele, obnażają to, co siedzi w człowieku. Kiedy je okazujesz, inni mogą czytać w tobie jak w książce. Widzą twoje słabości. A ja przecież słaby nie byłem. W końcu uwielbiałem cholernie mocną kawę, tak jak babcia Silvia Conti.

– Że chciałbyś zobaczyć się z Liną – powiedziała, tym razem nie unikając mojego spojrzenia.

– Jeśli ją spotkam, to jasne, że tak. – Wzruszyłem ramionami.

– Czyli…

– Co takiego? – Znowu zrobiłem się czujny.

Irena się spłoszyła. Nerwowo pomachała dłonią.

– Nic. Nieważne. Bajanie starej kobiety.

– Dziękuję za kawę. – Wstałem i odstawiłem filiżankę na ladę. – A co do wydarzeń z przeszłości, to ona mnie zostawiła. Nie pamiętasz? – spytałem spokojnie, odwróciłem się i zmierzałem do wyjścia.

Kiedy złapałem za klamkę, dotarł do mnie cichy głos starszej kobiety:

– Musiała. Po prostu musiała.

* * *

Miałam drugą zmianę w kawiarni umiejscowionej na szczycie Pięknej Góry. Budynek się obracał i stanowił atrakcję turystyczną Gołdapi, gdzie mieszkałam od pięciu lat. Zatrzymałam się tutaj, bo było blisko do Kowna, gdzie wciąż mieszkał mój ojciec. Mama niestety zmarła kilka lat temu. Poza tym miałam tu wielu znajomych, ciocię Irenkę, która tak naprawdę nie była moją ciocią, ale przecież nie liczy się pokrewieństwo, tylko to, czy ludzie są dla siebie dobrzy i „znają Józefa”. Tak, moją ulubioną książką z dzieciństwa była seria o Ani z Zielonego Wzgórza, w której właśnie tak określano ludzi mówiących wspólnym językiem.

Teraz zajęłam się krojeniem pysznego domowego sernika, który serwowaliśmy gościom. Wcześniej robiła to Marylka – dziewczyna szalona, uśmiechnięta i nieco roztrzepana.

– Jezu, Marylka, zrobiłaś tutaj prawdziwą oborę Augiasza! – burczałam, sprzątając po koleżance.

Nie lubiłam bałaganu, byłam pedantką, może dlatego szef kawiarni na Pięknej Górze i restauracji w centrum Gołdapi doceniał moje poważne podejście do obowiązków.

– Z tego, co kojarzę, to była stajnia Augiasza. – Postawny przystojniak zaśmiał się i mrugnął do mnie.

Zamówił kawę i po kawałku każdego z naszych domowych ciast. Przy stoliku czekali na niego jeszcze jeden przystojniak, zresztą bardzo podobny, i dwie śliczne dziewczyny. Szatynka w okularach i posągowa blondynka. Ten, którego obsługiwałam, musiał być z blondynką, bo ta w okularach trzymała za rękę drugiego mężczyznę.

Lubiłam obserwować ludzi, a w tych facetach było coś dziwnie znajomego. Ich postury i rysy twarzy przypominały mi… Nie… Minęło pięć lat. Najwyższy czas przestać o tym… o nim myśleć.

Swoją zmianę kończyłam o siedemnastej. Był lipiec, pogoda dopisywała, kawiarnia zamykała się o dwudziestej. Na Piękną Górę dało się wejść, ale trochę to zajmowało, wszyscy korzystali więc z wyciągu. Nigdy nie przypuszczałam, że do pracy będę wjeżdżać wyciągiem narciarskim. Zresztą wiele rzeczy było dla mnie ogromną niespodzianką. A na pewno to, co przeżyłam pięć lat wcześniej.

Zjechałam na dół, gdzie koło zajazdu Piękna Góra Rudziewicz zaparkowałam wysłużoną micrę. Była biała, z nalepionymi na masce czarnymi esami-floresami. Woziła mnie wiernie od trzech lat i byłam wdzięczna cioci Irence, że pożyczyła mi pieniądze na jej zakup. Naprawdę mi się przydawała. Wyjechałam z parkingu i skręciłam w prawo, musiałam przejechać przez całą Gołdap, aby dojechać do swojego małego mieszkania w willi Irenki. Kiedy zaparkowałam przed zielonym płotkiem, zadzwoniła komórka. To była ciocia. Uśmiechnęłam się i odebrałam. Jednocześnie pomachałam do sąsiadki z naprzeciwka, która szła w moją stronę.

– Co tam? Już jestem w domu – powiedziałam do telefonu.

– On wrócił. – Ciocia brzmiała śmiertelnie poważnie.

Zatrzymałam się.

– Co? Kto?

– Twój Krzysiek. Jest tutaj. W Gołdapi.

Komórka wypadła mi z dłoni. Zacisnęłam palce drugiej ręki i powiedziałam na głos:

– No to mamy niezły kotlet! – odparłam na głos.

– Na obiad był kurczaczek, nie kotlet, mamusiu. – Głosik mojej córeczki, Marysi, dotarł do mnie, co natychmiast mnie otrzeźwiło.

Czym prędzej podniosłam komórkę, a pani Basia, która zajmowała się małą, kiedy ja pracowałam, spojrzała na mnie zaniepokojona.

– Wszystko w porządku? – zapytała.

– Tak, tak – odparłam szybko. – Wszystko gra.

– Gra i trąbi? – Marysia podskakiwała wesoło koło mnie. – Zjadłam wszystko, pani Basia czytała mi bajkę o dzielnym psie Elfie, a potem podlewałyśmy szczypiorek w ogródku. A będzie ten kotlet? – Córeczka utkwiła we mnie spojrzenie jasnoniebieskich oczu.

– Jaki kotlet? – Nic w tej chwili nie rozumiałam. – Dziękuję, pani Basiu, jutro pracuję na rano w informacji, podrzucę małą koło dziewiątej. – Spojrzałam na sąsiadkę.

Uśmiechnęła się i pokiwała głową.

– Dobrze, kochanie. Jutro planuję zrobić zupę truskawkową.

– O, super! – Mała zaklaskała w rączki i podskoczyła.

Była jak malutka sprężynka, nie potrafiła ani chwili ustać w miejscu.

– Świetnie, mam nadzieję, że zostawicie mi trochę. – Starałam się uśmiechnąć.

– Nie wiem, mamusiu, ja kocham zupkę z truskawków!

– Z truskawek – odparłam mechanicznie. – Okej. Lecimy. Do jutra, pani Basieńko! – Pomachałam ręką do starszej pani, która już wracała na swoją posesję.

– Pa, Linko, pa, Marysiu!

Gdy weszłyśmy do domu, moja córeczka od razu pobiegła do swojego pokoju, by pobawić się domkiem dla lalek. Udało mi się go kupić na jej piąte urodziny, które obchodziła trzeciego stycznia. Patrzyłam teraz na nią i poczułam ukłucie w sercu. Potem wzięłam głęboki wdech i poszłam do kuchni, przygotować coś na podwieczorek.

– Może wcale mnie nie znajdzie. Może nie będzie chciał – powiedziałam do siebie, wzruszyłam ramionami i włączyłam ekspres przelewowy, czując, że muszę napić się kawy.

Może, może, może.

Znałam Chrisa Contiego. On nigdy nic nie robił bez przyczyny. A z jakiegoś względu znów się tu pojawił. Nie wiedział jednak, że ja mam bardzo wyraźny powód, aby go unikać. Tylko jak to zrobić?

* * *

Siedziałem w samochodzie i pocierałem w zamyśleniu czoło. Właśnie przed chwilą skończyłem rozmawiać z moim kuzynem, Giannim Contim. Różnie z nami bywało, ale jedno było pewne: łączyły nas więzy krwi i szereg zobowiązań wobec rodziny. Gdy Gianni do mnie zadzwonił… od razu wiedziałem, że ma jakąś ważną sprawę, niewątpliwie związaną zarówno z naszą familią, jak i z tym, że należałem do międzynarodowej szajki złodziei. I teraz wszystko stało się jasne.

Sięgnąłem ponownie po telefon i wszedłem w wyszukiwarkę. Wstukałem tam tylko jedno zdanie:

„Złote oko hrabiny Nehrebeckiej”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: