Śnieżny patrol - ebook
Śnieżny patrol - ebook
W Boże Narodzenie doktor Kyle Campbell w zastępstwie kolegi trafił do ośrodka narciarskiego jako ratownik górski. Szefowa patrolu, Baylie Walker, nie jest z tej zamiany zadowolona i okazuje mu jawną niechęć. A gdy Kyle diagnozuje rannego narciarza przed jej przybyciem na stok, wpada w furię. Kyle postanawia dociec, co kryje się za niechęcią Baylie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0934-2 |
Rozmiar pliku: | 756 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Doktor Kyle Campbell niechętnie stanął w drzwiach pomieszczenia, gdzie panowała atmosfera, którą w najlepszym razie można by nazwać kontrolowanym chaosem. Rozbrzmiewające tam postukiwanie nart było boleśnie znajomym dźwiękiem.
W weekend przed Bożym Narodzeniem znalazł się w siedzibie patrolu pokojowego w ośrodku narciarskim Snow Mountain w Wirginii Zachodniej. Na plecach czuł zimne podmuchy wiatru. Czemu w ogóle na to przystał? Cóż, tak naprawdę wcale się nie zgodził. Przyparty do muru bąknął coś, co zostało zinterpretowane jako „tak”. Metcalf wykorzystał wiedzę o przeszłości Kyle’a i jego wielkim sercu, by na nim to wymusić. Nie omieszkał też wspomnieć o reputacji kliniki.
Rozglądając się po małym pomieszczeniu pełnym ludzi w różnym wieku, ubranych w czarne narciarskie spodnie i czerwone kurtki z białym krzyżem na plecach, szukał ich szefa. W tym zgiełku musiałby chyba krzyknąć, by ktoś go usłyszał.
– Hej, zamknij drzwi, dobra?! – zawołał ktoś.
– Ciszej, wiesz, jak Baylie reaguje, kiedy jesteśmy tacy głośni – rzekł inny mężczyzna.
Gwar rozmów zniżył się do znośnego poziomu.
Kiedy Kyle wszedł do środka, jakiś mężczyzna wciągnął na głowę wełnianą czapkę z logo miejscowego college’u i wychodząc na lodowate powietrze, uśmiechnął się do Kyle’a.
– Może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę szefa? – Kyle zwrócił się do kobiety, która wyglądała na trzydzieści lat.
– Pewnie szuka pan Baylie. Jest przy tablicy, rozdziela zadania. – Wskazała na długi wąski pokój.
– Dziękuję. – Kobieta otworzyła drzwi i wyszła, a on znów poczuł na plecach śnieg i wiatr. Dołączył do stojącej w rogu grupy, skąd słyszał kobiecy głos, który wydawał polecenia, delikatny, a jednocześnie stanowczy.
– Roger, Mark i Sue wezmą Śnieżne Marzenie. Czeka nas dzisiaj trudny dzień, więc obserwujcie dzieciaki.
Gdy trzy wymienione osoby opuściły pokój, Kyle zobaczył Baylie. Ciemnobrązowe włosy sięgały jej ramion. Wyglądała raczej jak dziecko niż ktoś, kto odpowiada za bezpieczeństwo narciarzy. Może tylko kogoś zastępuje?
Kobieta wysłała na stok kolejne osoby i wtedy lepiej jej się przyjrzał. Była ubrana w biały golf i takie same bezkształtne narciarskie spodnie jak większość pozostałych, mimo to widział, że jest szczupła. Kiedy się znów odwróciła, dostrzegła go. Chwilę patrzyła dociekliwie, potem cieplej.
– Pan jest pewnie doktor Metcalf z kliniki Sports-med w Pittsburghu? Baylie Walker. Jesteśmy wdzięczni za pomoc.
– Jestem z kliniki, ale niestety doktor Metcalf nie mógł przyjechać. Kyle Campbell, w weekend go zastąpię.
– Och, to niedobrze. – Jej uśmiech zgasł.
Kyle uniósł brwi. Owszem, dla niego to niedobrze. Kiedyś uwielbiał sporty zimowe, to była jego pierwsza miłość. Teraz całą energię skupił na doskonaleniu lekarskich umiejętności. Na samą myśl o przyjeździe tu zlał się potem. Im bardziej zbliżał się do stoków, tym było mu trudniej. Może ta kobieta oznajmi, że nie jest już potrzebny. Chętnie wróci do Pittsburgha.
– Nie może pan przyjechać i oczekiwać, że będzie pan patrolował stoki. Muszę wiedzieć, że ma pan kwalifikacje.
Kwestionowanie jego doświadczenia zirytowało Kyle’a. Był taki czas, kiedy prześcignąłby wszystkich narciarzy na tej górze, a także na wielu innych. Poślizg, płot i nieprofesjonalny ratownik skutecznie to zakończyły.
– Powiedziano mi, że została pani o zmianie poinformowana. Rozumiem, że albo będę uczył w szkółce narciarskiej albo patrolował stok. Zapewniam, że jestem więcej niż wykwalifikowany do obu tych zajęć – rzekł autorytatywnie.
Baylie Walker zamrugała, a potem się wyprostowała.
– Być może, ale muszę się o tym przekonać. Nie bez powodu mamy tu pewne zasady.
Filigranowa kobieta sprawiła, że się najeżył. Choć od lat nie jeździł na nartach, nie podobała mu się sugestia, że jest nie dość dobry. Nie dlatego odstawił narty, że nie potrafił na nich jeździć, ale dlatego, że nie chciał.
– Do jazdy na oślej łączce kurs wprowadzający nie jest chyba potrzebny. – Nie starał się ukryć cynizmu w głosie. Ta sytuacja coraz bardziej działała mu na nerwy.
Zaczęło się od tego, że w klinice postanowili zaangażować się w działalność społeczną. Kyle zgłosił się na ochotnika do szpitala w centrum Pittsburgha, ale nigdy nie zamierzał zgłaszać się jako ochotnik do patrolu w Snow Mountain. Zgodził się zastąpić Metcalfa, bo wiedział, że nie będzie jeździć na trudnych trasach.
Był teraz zadowolony z życia. Odniósł sukces zawodowy, umawiał się na randki, miał świetne mieszkanie. Nauczył się radzić sobie ze stratą. Gdyby żona Metcalfa nie zaplanowała na weekend wyprawy do rodziców, za nic by go nie zastąpił. Ale trudno byłoby mu też odmówić koledze i podzielić się z nim swoimi lękami. Metcalf miał niewielkie narciarskie doświadczenie, więc obiecali mu przydzielić najłatwiejszy stok. Z tą świadomością Kyle uznał, że dwa dni tu wytrzyma.
– Zna pan tę górę? – podjęła kobieta.
– Nie.
– No świetnie. – Nie wyglądała na zadowoloną. – Poproszę, żeby ktoś dał panu naszą kurtkę, a jak z tym skończę, pokażę panu, co i jak. – Lekko się uśmiechnęła.
Gdyby nie był tak spięty tym, że pierwszy raz po dziesięciu latach przypnie narty, może też by się uśmiechnął. Ośle łączki cieszą się złą sławą z powodu wyciągów zwanych wyrwirączkami, które są tylko ciut lepsze niż wchodzenie na górę. Oba te sposoby mogą zamienić początkującego narciarza we wroga narciarstwa.
– Tiffani! – zawołała Baylie do kobiety wyglądającej jak narciarka, której zależy tylko na tym, by mieć najmodniejszy strój. – Mogłabyś pokazać…
– Kyle’owi – podpowiedział.
– Kyle’owi, gdzie znajdzie naszą kurtkę?
– Jasne. -Tiffani posłała mu uśmiech, który przywołał wspomnienia. Fanki posyłały mu takie same uśmiechy, kiedy uprawiał narciarstwo. Musiał przyznać, że mu to pochlebiało. Odpowiedział uśmiechem, ale nie tak ciepłym, i wrócił wzrokiem do Baylie. Zacisnęła wargi. Zauważyła grę spojrzeń między nim i Tiffani.
Wzruszył ramionami.
– Poczekam tu na pana. Ma pan swoje buty i narty?
– W bagażniku. – Wygrzebał je z głębi szafy. Nie wiedział, czemu dotąd się ich nie pozbył. Po tym weekendzie odda je do komisu. Kiwnąwszy głową, odwrócił się i ruszył za Tiffani do pokoju na tyłach.
Baylie patrzyła na szerokie ramiona Kyle’a sekundę dłużej niż powinna. Był wyraźnie jest niezadowolony, że wydawała mu polecenia. Musi się z tym pogodzić. Na tym stoku ona rządzi. Jego mina i zachowanie mówiły, że przywykł do bycia w centrum uwagi. Gdyby nie brakowało jej ochotników, pewnie dłużej by go egzaminowała, ale lepszy rydz niż nic. Musi mu się przyjrzeć. Miała przeczucie, że nie będzie miły. Nie lubiła, kiedy ochotnicy kwestionowali jej decyzje, a ten już skrzyżował z nią kijki.
Dość szybko wrócił w czerwonej kurtce, która podkreślała jego ciemną cerę. Na nogach miał narciarskie buty i niósł drogie narty, na które niewielu tylko stać.
Baylie zdjęła z wieszaka kurtkę. Wkładając rękę do rękawa, poczuła, że kurtka jest lżejsza. Kyle ją dla niej przytrzymał. Zapięła suwak i mruknęła:
– Dzięki.
Dżentelmen! Jego niski głos przywodził na myśl ogień w kominku po zimnym deszczowym dniu. Potrząsnęła głową. O żadnym mężczyźnie już tak nie pomyśli. Strata Bena zbyt wiele ją kosztowała. Miała mnóstwo spraw do załatwienia i nie powinna się przejmować gburowatym ochotnikiem. Niezależnie od tego, jak bardzo jest atrakcyjny.
Ruszyła do drzwi wyjściowych. Ich buty w równym rytmie ciężko stąpały po cementowej podłodze. Po drodze wzięła ze stacji dokującej radio i dała je Kyle’owi.
– Proszę, będzie panu potrzebne.
Kiedy ich palce się dotknęły, omal nie upuściła radia. Chwycił je w ostatniej chwili. Nerwowo, a jednocześnie z ulgą wciągnęła powietrze.
– Jest pan średnio zaawansowanym czy doświadczonym narciarzem?
– Jeśli chodzi o ośle łączki, jestem więcej niż doświadczony. Jeśli o to pani pyta.
Czemu odzywa się takim tonem? Istnieje jakiś powód, dla którego nie może normalnie jej poinformować o swoich możliwościach? Zbyt pewni siebie mężczyźni nie byli jej ulubieńcami. Faceci w Iraku zachowywali się tak samo. Zwłaszcza Ben. Jakby uważał, że jest niezniszczalny.
– Miło byłoby usłyszeć odpowiedź wprost.
– W takim razie tak, mam doświadczenie.
– To dobrze. Stok dla początkujących jest tam. – Podkreśliła słowo „początkujących”. – Nie nazywamy go oślą łączką.
Nie omieszkała zauważyć lekko uniesionych kącików jego warg. Oparła narty na ramieniu i ruszyła zaśnieżonym stokiem.
– A tak przy okazji, czemu to się nazywa patrol pokojowy, a nie narciarski? – spytał.
– Bo nie chcemy być postrzegani jako policja górska. Jesteśmy tu, żeby promować kulturę i bezpieczeństwo na stoku. Pozwalamy ludziom cieszyć się wakacjami, ale przypominamy, by zachowywali ostrożność.
– Dobry pomysł. Niecodzienny, ale dobry. Nie ma tu wyrwirączki? – spytał zaskoczony.
Uśmiechnęła się, patrząc na krótki i dość wolny wyciąg orczykowy po ich lewej stronie.
– Nie, jesteśmy bardziej zaawansowani. Dzieci powinny nauczyć się jeździć wyciągiem orczykowym. To równie ważne, co nauka stania na nartach.
– Święta racja – odrzekł.
Kiedy zaszli już dość daleko, Baylie się zatrzymała.
– Zjedziemy na nartach na dół i wjedziemy wyciągiem.
Przypięła pierwszą nartę. Nie słysząc żadnego ruchu towarzyszącego jej mężczyzny, spojrzała w jego stronę.
Jego narty stały pionowo w śniegu. Trzymał je dłonią, która poczerwieniała z zimna. Nic nie wskazywało na to, że zamierza je przypiąć. Jak w transie patrzył na otaczający ich krajobraz.
– Jakiś problem? – Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem, ale widziała jedynie pokryte śniegiem stoki.
– Nie – odrzekł zbyt ostro. – Podziwiam widok. – Ostrożnie położył jedną, potem drugą nartę na śniegu, a następnie przypiął je do butów.
Baylie szybko przypięła drugą nartę i znów na niego zerknęła. Jej uwadze nie uszedł moment wahania Kyle’a.
– Pani prowadzi – rzekł.
Pomknęła w dół stoku.
Zżerały go nerwy. Jeśli się nie pozbiera, to się zbłaźni. Ruszając w dół, z ulgą poczuł pracę mięśni. Mógłby przytoczyć powiedzenie, że nie zapomina się jazdy na rowerze, jeśli już kiedyś się na nim jeździło, tyle że w jego przypadku były to narty. Jego ciało odzyskiwało pewność ruchów. Wykonał zgrabny manewr i ślizgiem podjechał do Baylie, która czekała obok wyciągu.
– Widzę, że świetnie pan sobie radzi. To dobrze. Stok dla początkujących należy do najłatwiejszych, ale jest tam najwięcej ludzi.
Czy dostrzegła jego niechęć? Nie może do tego dopuścić. Zgadywał, że Baylie nie toleruje słabości, nie zamierzał więc jej okazywać. Nie da powodu do pytań.
– Wiem, jacy ludzi jeżdżą na takim stoku. Poradzę sobie.
– Do mnie należy zapewnienie gościom dobrej, ale przede wszystkim bezpiecznej zabawy. Traktuję pracę poważnie i pan też tak powinien to traktować.
– Tak jest, proszę pani – rzekł pojednawczym tonem, który wskazywał, że nie ma zamiaru podważać jej pozycji.
Ustawili się w kolejce do wyciągu, a potem zajęli miejsca. Noga Baylie od biodra do kolana dotykała nogi Kyle’a. Przeszedł go dziwny dreszcz. Pomimo grubych narciarskich strojów czuł jej kobiece kształty.
Być może była drażliwa i opryskliwa, lecz w miękkości jej ciała było coś niepokojącego. Poruszyła się, jakby chciała się odsunąć, ale brak miejsca na to nie pozwalał. Przez ulotny moment, gdy lekko się odchyliła, wąską przestrzeń między nimi wypełniło zimno, zaraz potem zastąpione znów przez ciepło jej ciała.
Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.
– Będzie pan patrolował ten teren i pomagał wszystkim, którzy będą tego potrzebowali. Proszę zwrócić szczególną uwagę na dorosłych. Dzieci niemal od razu radzą sobie z wyciągiem, za to dorośli tworzą kolejkę szybciej, niż tworzy się lawina.
Nie mógł powstrzymać śmiechu. Niejeden raz to widział. Popatrzyli na siebie z uśmiechem. Pogodna Baylie wydała mu się zaskakująco atrakcyjna.
Ich narty dotknęły znów śniegu. Kyle zachwiał się lekko i zsiadł z krzesełka. To był sukces. Baylie jeździła z dużą wprawą, sprawiając, że miał większą świadomość swojej niepewności.
– Ma pan radio. Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę dzwonić, ktoś przyjdzie panu z pomocą.
Po tych słowach zjechała łagodnym stokiem w stronę, z której przyjechali. Pewnie jeździła na nartach i z równą pewnością wykonywała pracę. Kiedyś rozważał podobne zajęcie, ale to już przeszłość. Nabrał głęboko powietrza. Da sobie radę z szefową patrolu i przeżyje te dwa dni, a potem już na zawsze odstawi narty.
Nie wiedziała, czy może zaufać Kyle’owi.
Przez moment, gdy przypinali narty, miał niepewną minę, ale kiedy jechali do wyciągu, wahanie zniknęło. Sądząc z jego zadufania, zapewne uważał, że wszystko robi dobrze. Byle tylko nie oznaczało to lekkomyślności. Postanowiła w ciągu dnia go sprawdzać. Ważne, by na stoku członkowie patrolu wykazywali się pewnością siebie, ale nie wyższością.
Koło południa zeszła z wyciągu na szczycie góry. Kilka razy już tam była. Za którymś razem Kyle pomagał jakiejś dziewczynce, później zatrzymał doświadczonego narciarza i poinstruował go, by na terenie dla nowicjuszy zwolnił.
Tym razem podjechała do niego.
– Szybko pan załapał, o co chodzi.
– Przede wszystkim chodzi o zdrowy rozsądek.
Jego uśmiech był miły, ale ponieważ Kyle miał okulary przeciwsłoneczne, nie widziała, czy sięgał oczu.
– Czy wszyscy członkowie patrolu to ochotnicy?
– Tak, większość w zamian za pomoc korzysta z darmowej jazdy. To fanatycy nart.
– Pani jest jedyną osobą, która otrzymuje wynagrodzenie?
– Tak. Kierownictwo uważa, że patrol złożony z ochotników tworzy w ośrodku dla rodzin przyjaźniejszą atmosferę. Gdyby patrol składał się z zatrudnionych na umowę pracowników, mogliby okazywać narciarzom wyższość. Kierownictwo postrzega nas jako partnerów w zabawie. To subtelna, ale znacząca różnica.
– Ciekawy sposób myślenia. Oczywiście dostrzegam jego wartość marketingową.
Baylie z zadowoleniem stwierdziła, że Kyle czuje się tam swobodnie.
– Dobrze się pan bawi?
– Nie jest tak źle. Cały czas jestem zajęty.
– Mówiłam, że tak będzie. – Uśmiechnęła się. – Ktoś pana zmieni, żeby zjadł pan lunch. Wie pan, dokąd można tu pójść?
– Nie, ale coś z sobą przywiozłem.
Czy sam przygotował sobie lunch, czy w domu czeka ta jedyna? Nieważne. To nie jej interes. Całe lata matka Baylie pakowała ojcu lunch, zanim wyszedł do kopalni.
– Okej, to do zobaczenia – Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę i ruszyła w dół.
– Naprawdę nie trzeba mnie kontrolować! – zawołał.
Zatrzymała się.
– To moja praca. Do moich obowiązków należy kontrolowanie członków patrolu.
– Musi to pani robić co godzinę?
– Muszę to robić tak często, jak uznam za stosowne.
– Myślałem już, że lubi pani na mnie patrzeć.
Potworny egoista! Jego uśmiech świadczył o tym, że doskonale wiedział, co pomyślała. Baylie nie przywykła do żartów. Więcej niż jedna osoba, zwłaszcza ostatnio, powiedziała jej, że jest za poważna.
Zanim odpowiedziała, omal nie podskoczyła na dźwięk wystrzału, który rozległ się w oddali. Oparła się na kijkach, by nie stracić równowagi. Od tamtego wybuchu minął prawie rok, a ona wciąż nie panowała nad emocjami. A przecież nie wchodziło w rachubę, by w obecności ochotników straciła nad sobą panowanie. Kyle sprawiał wrażenie człowieka, który widzi więcej, niżby chciała.
Nim się otrząsnęła, poczuła, że duża męska dłoń chwyta ją za rękę i mocno trzyma.
– W porządku? – spytał Kyle z troską.
Miała poczucie, że zza przyciemnionych szkieł bacznie się jej przygląda.
– Tak. – Uwolniła się z uścisku. – Nic mi nie jest. – Poczuła, że robi się czerwona. – Zaskoczył mnie ten huk.
– Na pewno?
Starając się opanować drżenie rąk, wetknęła w śnieg kijek i odepchnęła się.
-Tak, na pewno. – Jej słowa porwał wiatr.
Kiedy dojechała do stoku dla średnio zaawansowanych, przystanęła i obejrzała się na Kyle’a. Mimo odległości widziała, że uniósł brwi zmieszany.
Kilka godzin później zatrzeszczało radio przypięte do paska Baylie.
– Dziecko upadło na stoku dla początkujących.
To nie był głos tego nowego. Z jakiegoś powodu by go rozpoznała. Uniosła radio do ust.
– Będę za pięć minut.
Dotarła do najbliższego wyciągu i wepchnęła się do kolejki. Jadąc na górę, instruowała członka patrolu, który zdał jej raport. Po chwili mężczyzna odpowiedział:
– Ten nowy zawiózł ją do przychodni.
Co?
– Powiedział, że jest lekarzem i się nią zajmie.
Lekarzem? Wzięła go za menedżera kliniki albo fizjoterapeutę, bo nie przedstawił się jako lekarz. Zresztą to bez znaczenia. To nie znaczy, że Kyle potrafi radzić sobie z takimi urazami. Zalało ją gorąco, zacisnęła zęby. Nie może przez radio powiedzieć tego, co by chciała. Wyjaśni tę sprawę, kiedy skończy z pacjentką.
– Dziękuję, jadę tam. Proszę patrolować stok dla początkujących do naszego powrotu.
– Zrozumiałem.
Baylie zamierzała pokazać temu nowego, gdzie jego miejsce. Na tej górze to ona podejmuje decyzje. To ona odpowiada za narciarzy. Gdyby ktoś doznał większego urazu przez jednego z członków patrolu, mogliby zostać pociągnięci do odpowiedzialności.
Zeszła z wyciągu, szybko odpięła narty i wmaszerowała do przychodni. Całą drogę na górę powtarzała sobie, że najważniejszy jest pacjent. Ostatnim razem się zirytowała, kiedy obudziła się na szpitalnym łóżku i nie chcieli jej powiedzieć, co stało się z kolegami.
Wzięła uspokajający oddech. Z gabinetu dobiegał niski męski głos i chichot dziecka. Kiedy tam weszła, Kyle pochylał się nad kilkuletnią dziewczynką o twarzy aniołka i jasnych jak len lokach. Małą latarką zaglądał jej w oczy. W głowie łóżka stał drugi doświadczony członek patrolu. Przeszyła go spojrzeniem. Mężczyzna zacisnął wargi i wzruszył ramionami.
– On się uparł, żebym został.
– Owszem – potwierdził Kyle.
Baylie zwróciła się do drugiego członka patrolu:
– Proszę znaleźć jej rodziców.
Mężczyzna wyszedł bez wahania.
– Co się stało? – spytała.
Kyle na nią zerknął, po czym znów skupił uwagę na pacjentce, lekko masując jej głowę opuszkami palców. Mimo złości Baylie musiała przyznać, że był delikatny, ale nie został tu zatrudniony jako personel medyczny. To jej rola. Bez jej pozwolenia nie wolno mu zabierać dziecka ze stoku.
– Cassie trochę za wolno schodziła z wyciągu i krzesełko uderzyło ją w tył głowy. – Nie przerywał badania, patrząc na dziewczynkę z uśmiechem. – Ale głównie ją przestraszyło – dokończył, wciąż nie patrząc na Baylie.
– Może pan wrócić na stok, ja się nią zajmę – oznajmiła.
Kyle zacisnął wargi i odsunął się na bok, ale wciąż wyczuwała za plecami jego obecność. Nie zamierzał wyjść, ona zaś nie zamierzała się kłócić w obecności dziecka. Później mu wytłumaczy, jakie zasady obowiązują na tej górze.
– Cześć, Cassie, jestem Baylie – powiedziała, uśmiechając się uspokajająco. – Możesz mi powiedzieć, gdzie cię boli?
Dziewczynka położyła dłoń na tyle głowy.
– Ma guza z tyłu po lewej stronie – rzekł Kyle.
Przesuwając palce po głowie dziewczynki, Baylie znalazła guza.
– Przez parę dni będzie cię tu bolało – powiedziała. – Pozwolisz, że posłucham twojego serduszka i trochę cię zbadam?
– Już to zrobiłem, nic jej nie jest – wtrącił znów, stając z drugiej strony łóżka.
– Pozwolisz, że zrobię to jeszcze raz?
Dziewczynka przytaknęła skinieniem głowy.
– Dobrze. Twoi rodzice niedługo to będą.
– Tata. Mama już z nami nie mieszka. – Oczy dziewczynki wypełnił smutek.
– Cóż, co powiesz na to, żebyśmy zrobiły wszystko, co trzeba, zanim tata przyjdzie? – Baylie z uśmiechem sięgnęła po stetoskop i zaczęła badać dziewczynkę, kiedy rozległ się pełen niepokoju głos:
– Cassie?
Kyle szybko wyszedł na korytarz.
– Pan jest pewnie ojcem. – Lekko schrypnięty głos Kyle’a płynął do gabinetu. – Nic jej się nie stało. Lekkie uderzenie w głowę. Proszę za mną.
Mężczyźni kontynuowali rozmowę. Ojciec dziewczynki mówił już ciszej. Kyle go uspokoił, musiała niechętnie przyznać Baylie. Chwilę później mężczyźni weszli do gabinetu. Ojciec podbiegł do córki.
– Kochanie, nic ci nie jest?
– Nie, ale się uderzyłam w głowę.
– Witam, jestem Baylie Walker, szefowa patrolu w tym ośrodku.
Mężczyzna na nią zerknął, po czym wrócił spojrzeniem do córki.
– Cassie nic nie będzie. Może pan jej przyłożyć lód, aż opuchlizna zejdzie – ciągnęła Baylie.
– Doktor Campbell właśnie to samo mówił.
Mężczyzna jakby ją zlekceważył. Baylie ściągnęła wargi i podniosła wzrok na Kyle’a, który wzruszył ramionami.
– Dokładnie ją zbadałam. Poza guzem na głowie nie znalazłam żadnych obrażeń. Może ją pan zabrać, ale byłoby dobrze, gdyby ją pan obserwował. Dostanie pan opatrunek z lodem. Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę dać mi znać. – Wyjęła z biurka wizytówkę. – Jestem do dyspozycji całą dobę.
– Dziękuję, jestem wdzięczny – odrzekł ojciec.
– Założę się, że po gorącej czekoladzie głowa przestanie ją boleć – dodał Kyle z uśmiechem.
Cassie spojrzała na ojca.
– Mogę dostać gorącą czekoladę, tatusiu?
– Oczywiście, kochanie. – Ojciec wziął ją na ręce.
Okej, więc Kyle ma doskonały kontakt z pacjentami. Działał jej trochę na nerwy, ale świetnie poradził sobie z Cassie i jej ojcem. Mimo to Baylie nadal irytowało, że podjął decyzję, która leżała w jej kompetencjach.
– Najlepsza gorąca czekolada jest w Snow Mountain Cafe – podpowiedziała. – Wie pan, gdzie to jest?
– Jasne, raz jeszcze dziękuję. – Ojciec uśmiechnął się do Baylie i wyciągnął rękę do Kyle’a. – Dziękuję, doktorze, że zaopiekował się pan córką.
– Nie ma za co. – Kyle zmierzwił włosy Cassie. – Do zobaczenia na stoku.
Dziewczynka się uśmiechnęła.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Baylie zwróciła się do Kyle’a:
– Nie mówił mi pan, że jest pan lekarzem.
– Czy to ważne?
– Tak. Powiedziałabym jasno, że nie wolno panu podejmować żadnych decyzji bez mojej zgody.
– Więc chodzi o dominację?
Oparła dłonie na biodrach.
– To nie ma z tym nic wspólnego.
– Więc w czym problem? Widziałem, jak dziewczynka została uderzona. Pomogłem jej. To nie przekracza moich umiejętności potwierdzonych przez Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne.
– Jestem o tym przekonana, ale w tym ośrodku to należy do mnie. Jeśli osoba, która doznała urazu, nie zostanie potraktowana w odpowiedni sposób, mogą być problemy.
– Rozumiem. I przepraszam – rzekł beznamiętnie.
Czy uznał, że ona przesadza? Histeryzuje?
– Ośrodek może ponieść odpowiedzialność. Teraz powinien pan zrozumieć, dlaczego tak mi zależało, żeby przeszedł pan przeszkolenie.
– Z tym także się zgadzam.
– Musi pan wypełnić formularz raportu, skoro to pan przyprowadził tu Cassie. Ja zrobię notatkę.
Westchnął boleśnie.
– Nawet w ośrodku narciarskim jest biurokracja?
– Obawiam się, że tak – odparła z perwersyjną przyjemnością, że dostał to, na co zasłużył. Nie musiał być taki arogancki. Podeszła do biurka i włączyła komputer. – Lepiej od razu to zrobić. Po pracy nie będzie się panu chciało.
– Skoro pani nalega.
– Owszem. – Zalogowała się do komputera.
W ciężkich narciarskich butach Kyle poruszał się ze swobodą, a nawet gracją. Na jego twarzy pojawił się cień zarostu. Niektórzy mężczyźni dla ochrony przed zimnem zapuszczają brody, ale zasłanianie tej brody i otaczanie zarostem pełnych wyrazu warg byłoby wielką szkodą.
Co w nią wstąpiło? Nie przyjechała tu flirtować. Prawdę mówiąc, nie wyobrażała sobie kolejnego związku. Strata Bena zbyt wiele ją kosztowała. Nie była gotowa wiązać się z innym mężczyzną – zresztą ten przecież nie wykazywał zainteresowania. Wspomnienie Bena było wciąż zbyt żywe. Za bardzo bolało. Tak łatwo już nikomu nie zaufa.
Służyli z Benem w tym samym oddziale. On był kapitanem, ona sanitariuszką. Wiedzieli, że ten związek wiele może ich kosztować, ale zbytnio się tym nie przejmowali. Patrol był rutynowy, gdyż znajdowali się w spokojniejszej części Iraku. A jednak najechali na minę pułapkę domowej roboty. Baylie wyrzuciło z samochodu, w boku miała ranę od szrapnela. Obok niej umierał Ben.
– Gotowe – oznajmił Kyle, odsuwając się od komputera. – Nie znoszę biurokracji. – Noga krzesła uderzyła w nogę pustego stalowego wózka, który przewrócił się z łoskotem.
Baylie podskoczyła, krzyknęła i zamarła. Serce waliło jej jak szalone, nad górną wargą pojawiły się kropelki potu. Kyle zaśmiał się zażenowany i szybko wstał. Chciał podnieść wózek, lecz na jej widok się zatrzymał.
– Co się stało? Uderzyła się pani?
Baylie nerwowo toczyła wzrokiem dookoła. Wyprostowała się, nie patrząc mu w oczy, potem go minęła i podniosła wózek. Szum w radiu i głos, który się przez ten szum przebił, sprawił jej wielką ulgę.
– Baylie – mówił ktoś. – Czy ktoś mnie zastąpi na stoku, bo chciałbym coś zjeść?
Nacisnęła przycisk i odparła:
– Już jadę. – Przypięła radio do paska. Wciąż unikając wzroku Kyle’a powiedziała: – Wracajmy do pracy.
Zerknęła na niego. Nadal jej się przyglądał. Sięgnęła po kurtkę. Jeśli się pospieszy, może uniknie pytań. Włożyła na głowę wełnianą czapkę i otworzyła drzwi. Był tuż za nią. Jakby wiedział, że nie powinien pytać o to, co właśnie się wydarzyło, spytał w zamian:
– Jakie ma pani wykształcenie, które pozwala pani kierować tym patrolem?
– Jestem technikiem ratownictwa medycznego.
– Naprawdę? To wszystko?
Czyżby w jego głosie usłyszała cień pogardy?
– Tak, wszystko.
– Spodziewałbym się, że od osoby na kierowniczym stanowisku w tak dużym ośrodku wymagany jest co najmniej dyplom z medycyny.
Może tak być powinno, ale to ją zatrudniono i dotąd jej wysiłki spotkały się z pozytywną oceną. Ręka Baylie zawisła w powietrzu, gdy sięgała po narty. Przeszyła Kyle’a spojrzeniem, które krzyczało, że w jej ocenie spadł na dno kubła ze śmieciami.
– Przeszłam także zaawansowane szkolenie z ratownictwa górskiego. Zapewniam pana, że jestem więcej niż wykwalifikowana do tej pracy.
A jednak to zbyt dobrze jej znane nieprzyjemne uczucie nie minęło. Wiedziała, co ma zrobić, gdy Ben został ranny, tylko nie była w stanie do niego dotrzeć. Niezależnie od tego, jak świetne miała kwalifikacje, to nie wystarczyło. Zawiodła go, ale zamierzała honorować jego pamięć.
– Sam to ocenię.
Zrobiła krok naprzód, jej oczy pociemniały.
– Zawsze jest pan taki nieuprzejmy i zadufany, czy akurat mnie pan wybrał za cel ataków? – Nerwowo wciągnęła powietrze. – Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Nie muszę udowadniać swojej wartości jakiemuś pyszałkowatemu lekarzowi. Nie mam czasu dłużej z panem rozmawiać. – Zdjęła narty ze stojaka. – John na pana czeka, żeby pójść na lunch – rzekła i sztywno wymaszerowała.
Ze wszystkich aroganckich mężczyzn, jakich znała, doktor Campbell był najgorszy. A to wiele mówi. W wojsku miała do czynienia z takimi, którzy uważali się za najlepszych. W Iraku jeździła na patrole z uzależnionymi od adrenaliny facetami. Ale ten bił wszystkich na łopatki. Nawet zimne powietrze nie zgasiło złości, jaką w niej rozpalił. Gdy tylko miną najbliższe dwa dni, odeśle go stąd z wielką ulgą. Krzyżyk na drogę.
Kiedy mknęła w dół, wiatr smagał jej twarz. Ten lekarz tak ją zirytował, że jechała brawurowo. Trafiła na oblodzone miejsce i omal się nie przewróciła. Musi się skoncentrować.
Spojrzała na pokryte śniegiem zbocze, a potem podniosła wzrok na przyprószone śniegiem drzewa. Na tle szafirowego nieba widziała obłoczki oddechu. Słońce zepchnęło na bok szare chmury. Uniosła twarz do słońca i wciągnęła powietrze. Góry Wirginii Zachodniej nigdy jej nie zawiodły. Zawsze mogła liczyć na ich kojące działanie. Dlatego tu wróciła. Żeby się ukryć, by przeżyć.